Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Niecierpliwy

Rozstanie po latach

Polecane posty

Cześć Wszystkim.

W życiu bym nie powiedział, że kiedykolwiek będę żalił się na forum, ale chyba każdy z nas się przekonał, że życie potrafi być nieprzewidywalne, prawda? Półtora miesiąca temu rozstałem się z dziewczyną po prawie 7 letnim związku. Powód? Zdradziła mnie z moim kolegą, którego znałem od 8 lat. Ale może zacznę od początku. Poznaliśmy się przez internet. Zaiskrzyło praktycznie od razu, więc nasza relacja nabrała naprawdę dużego tempa. Już po 4 miesiącach znajomości zamieszkaliśmy ze sobą. Pewnie wielu z Was uzna, że zdecydowanie za szybko - ja z biegiem czasu uważam, że to była dobra decyzja, ponieważ "mieszkanie na swoim" to duża szkoła życia - tak też było w naszym przypadku. Byliśmy nierozłączni. Był nawet moment, w którym pracowaliśmy w jednej firmie, ale szybko uznaliśmy, że to jest przesada i każdy poszedł zawodowo w swoją stronę (zdecydowanie odradzam pracę w jednej firmie ze swoją drugą połówką). Przez dłuższy czas wynajmowaliśmy mieszkanie, aż pewnego dnia zmarła moja babcia i po jakimś czasie wprowadziliśmy się do jej mieszkania. Sielanka trwała nadal, ale w pewnym momencie do naszego związku wkradła się rutyna. Żadne z nas nie starało się przejąć inicjatywy, żeby nasze życie jakoś urozmaicić, ale mi w pewnym momencie trafił się wyjazd służbowy do innego miasta, więc w pewnym sensie została ona trochę zakamuflowana. Wracałem do domu tylko na weekendy, więc po całym tygodniu tęsknoty cieszyliśmy się sobą na nowo. Po roku wróciłem na stałe do domu i z boku mogłoby się wydawać, że jesteśmy parą idealną, ale my byliśmy jak zbyt dojrzały owoc, który na zewnątrz wydaję się piękny, a w środku jest zepsuty. Rutyna nawiedziła nas znowu, dodatkowo w łóżku się całkowicie nie dogadywaliśmy. Owszem, seks był fajny, ale każde z nas oczekiwało czegoś więcej, a nikt nie przejął inicjatywy, żeby to zmienić - chociaż w tym przypadku obwiniam ją, bo wcześniej wszelkie moje próby urozmaicenia kończyły się fiaskiem, bo nie chciała ze mną współpracować. W mojej głowie powstała blokada, której w żaden sposób nie mogłem przełamać, mimo że moje myśli w temacie seksu były naprawdę ostre. Nie będę pisał całej genezy tej zdrady, bo to historia naprawdę długa, ale o tym, że mnie zdradziła powiedziała mi sama, po tygodniu jak to się stało. Generalnie miała wrócić do siebie do domu na tydzień, ale w dzień, w którym miała pojechać napiła się z koleżanką i zadzwoniła do kolegi, żeby "poczekał z nią na pociąg" po czym pojechała do niego i wróciła do domu od niego, następnego ranka. Przez ten tydzień czułem, że coś jest nie tak, bo zachowywała się dziwnie i po tygodniu przyjechała do mnie, po czym nie wytrzymała i mi o tym powiedziała. Mój świat w tym momencie się zawalił. Serio, mimo że miałem trudne dzieciństwo (ojciec alkoholik), to nigdy nie czułem takiej pustki, takiego poniżenia. Nie byłem w stanie tego przetrawić. Nawet sen nie pomagał, bo mi się to śniło. Początek rozstania był bardzo trudny, bo miała u mnie wszystkie rzeczy, prowadziliśmy wspólnie firmę, która była na mnie, więc załatwiania i konieczności spotykania było dużo. Najgorsze momenty przeżyłem, już nic nas nie łączy, ale ja nadal nie mogę się z tym pogodzić. Nie wiem dlaczego. Było wiele momentów w naszym związku, gdzie to ja czułem, że fajnie by było poczuć znowu te motyle w brzuchu i poznać kogoś nowego. Że żyje się tylko raz, a ja muszę tkwić w tej pieprzonej rutynie dnia codziennego. Zazdrościłem po części moim kolegom, singlom, że oni bawią się na całego, a ja się duszę w związku - oczywiście, to były momenty, bo do końca związku mieliśmy również piękne chwilę, ale mimo wszystko w mojej głowie tylko te wspaniałe momenty siedzą. Pamiętam jak bywały dni, że ona się do mnie przytulała, a ja tego totalnie nie chciałem i za cholerę teraz nie mogę sobie przypomnieć tego uczucia. Mam wrażenie, że ona była idealna, że to była ta kobieta na całe życie, mimo że są momenty opamiętania się i wiem, że tak wcale nie było. Oddałem jej całego siebie. Oddaliłem się od swojej rodziny, bo ona się z nią nie dogadywała,  ale to tylko przez jej zawzięty charakter - mogła spokojnie to zmienić. W wielu momentach myślała tylko o sobie. Dodatkowo po całej tej sytuacji zachowała się jak zwykła prostaczka (teraz sądzę, że ona zawsze taka była), bo firma była na mnie, więc najwięcej formalności było z mojej strony, a ona to zlewała, mimo że wybraliśmy branże tylko ze względu, na nią, bo spełnialiśmy przez to jej marzenie. Włożyłem w to mnóstwo pieniędzy i trochę mniej pracy, ale wspólnie ją budowaliśmy, a ona mnie tak bardzo poniżyła... Więc za czym ja do ku*wy tęsknie? Jedyne na co ona zasłużyła, to na splunięcie w twarz. Bywają dni, że łzy same mi napływają do oczu, a ja jestem facetem, który nie płakał od wielu lat, a w ostatnim czasie z kilkadziesiąt razy. W ostatnich latach mojego życia ona mnie rozumiała najbardziej, była moim przyjacielem, kochanką, dziewczyną, rodziną. Była wszystkim. A teraz wracam do pustego domu i po ciężkim dniu nie mam komu się zwierzyć, tak jak ja bym tego chciał. Owszem, moja rodzina mi bardzo pomogła i jestem im bardzo wdzięczny - zrozumiałem również, że rodzina w życiu powinna stać na pierwszym miejscu, ale oni nie uczestniczą w moim życiu codziennym. Nie znają moich zwyczajów, nie znają sposobu na poprawę mojego nastroju, a ona znała... Dzisiaj budząc się i przypominając sobie, że znowu mi się śniła postanowiłem opisać swoją historię na forum. Przez cały dzień zastanawiałem się po co? Przecież nikt z Was nie da mi złotej recepty na przeżycie żałoby po rozstaniu. Ale stwierdziłem, że wyrzucę to z siebie, może ktoś na podstawie mojej historii wyciągnie jakieś wnioski? Ja ich wyciągnąłem dużo. Jeżeli ktoś Wam kiedyś będzie przytaczał tę banalną metaforę związku w postaci rośliny, którą należy pielęgnować, to ma pieprzoną rację. Samo się nic nie naprawi. Związek jest jak machina, w której jedna rzecz może być wadliwa, ale machina pracuje dalej, natomiast to nie znaczy, że tej wady nie ma. Ta usterka prędzej czy pózniej da o sobie znać - może sama się powiększyć albo wywołać kolejną usterkę aż w końcu przestanie działać.

Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłem. Jeżeli macie jakieś rady na przeżycie żałoby chętnie je poczytam. Zastanawiam się ile jeszcze musi czasu upłynąć, żeby myślenie o tym wszystkim nie zajmowało mi głowy przez większość dnia...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×