Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Aga In

Czy można cieszyć się rozwodem?

Polecane posty

Temat jest mi bezpośrednio obcy, ale znam dziewczyny które były podekscytowane, wręcz szczęśliwe z powodu swojego rozwodu. Czy można cieszyć się z powodu wypalonej miłości, niespełnionych marzeń?

Chciałabym poznać wasze opinie na ten temat. A może ktoś z was cieszył zbliżającą sprawą rozwodową (hm... wolnością)?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Temat jest mi bezpośrednio obcy, ale znam dziewczyny które były podekscytowane, wręcz szczęśliwe z powodu swojego rozwodu. Czy można cieszyć się z powodu wypalonej miłości, niespełnionych marzeń?

Chciałabym poznać wasze opinie na ten temat. A może ktoś z was cieszył zbliżającą sprawą rozwodową (hm... wolnością)?

Małżeństwa rozpadają się z różnych powodów. Gdy związek jest toksyczny ,np z alkoholikiem , przemocowcem to myślę,że cieszyć można się jak najbardziej. Ja cieszyłam się tylko z tego ,że kończy się okres jakby " zawieszenia". Ale choć decyzję o rozwodzie podjęłam ja ,to sam rozwód przeżyłam bardzo.  

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Temat jest mi bezpośrednio obcy, ale znam dziewczyny które były podekscytowane, wręcz szczęśliwe z powodu swojego rozwodu. Czy można cieszyć się z powodu wypalonej miłości, niespełnionych marzeń?

Chciałabym poznać wasze opinie na ten temat. A może ktoś z was cieszył zbliżającą sprawą rozwodową (hm... wolnością)?

Oczywiście, że można! Rozwód to często długi proces, na końcu jedyne czego chcesz to mieć to z głowy. Wyobraź sobie, że zerwaniem z chłopakiem trwa rok z hakiem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Myślę że można bo skoro jest rozwód to do tej osoby nic się nie czuje i można zacząć na nowo, bez kuli u nogi w postaci niekochanej żony/męża 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mozna. Ludzie sie rozwodza z bardzo roznych powodow. Znam takich , ktorzy dopiero po rozwodzie na nowo ozywaja.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Myślę że można bo skoro jest rozwód to do tej osoby nic się nie czuje i można zacząć na nowo, bez kuli u nogi w postaci niekochanej żony/męża 

To akurat nie takie proste. Żeby się rozwieść,to niekoniecznie trzeba się już nie kochać .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Można jeśli rozwodzisz się z kimś kto wyrządził Ci w życiu wiele krzywd,kto niszczył w Tobie latami radość z życia,kto odbierał Ci uśmiech,spokój i poczucie bezpieczeństwa,przez kogo wiele razy płakałam/eś i chorowałaś/eś...wtedy rozwód jest z jednej strony poczuciem klęski a z drugiej ogromną ulgą

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Dla mnie rozwód, czy choćby zerwanie. To  porażka. Błędne ocenienie drugiego człowieka, błędne zdefiniowanie własnych potrzeb, niemożność zbudowania czegoś trwałego i złamanie przysięgi małżeńskiej. A jak się ma dzieci, to robienie im krzywdy, bo rozwód nie pozostaje nigdy obojętny.

nigdy nie miałaś/eś w swoim życiu relacji która była udana przez lata, a potem się wypaliła? Niekoniecznie romantycznej

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Wypaliła? W jakim sensie, że nie ma tej pierwszej ekscytacji co na początku, ze ciągle chce się obcować z drugą osobą? Praktycznie w żadnej relacji nie ma tego "żaru" co na początku, to naturalne. Co nie szkodzi na przeszkodzie, by pielęgnować swój związek bez tego, chodzić regularnie na randki, nawet kiedy praca i obowiązki dnia codziennego przybija, wspólnie spożywać posiłki, być dobrym dla partnera tak od serca, a nie z kalkulacji. Jaki widziałem stare udane małżeństwa, to tam ludzie sporo z sobą spędzili wspólnego czasu w miłej atmosferze, robili wspólnie różne rzeczy. A jak ktoś ma potrzeby, ciągłych motylków w brzuchu i wielkich emocji, to myślę, ze powinien urządzić msze, żałobną za czasami bycia nastolatkiem i nie bawić się w małżeństwa i poważne związki tylko spotykać się tak bez zamiarów budowania czegoś do końca, by co kilka  lat zmieniać partnera na kolejnego. 

Nie mówię o ekscytacji. Mówię o przyjaźniach, związkach, wszelkiego rodzaju relacjach które byly udane, są źródłem wielu dobrych wspomnień i ciepłych emocji, ale z czasem ludzi się zmienili, drogi się rozeszły. To, że związek się rozpadł nie znaczy, że był nieudany od początku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość39 i pół

Można. Na początku człowiek może mieć poczucie porażki, ale z czasem jest coraz lepiej. Wystarczy zająć się własnym życiem.  

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

To, że związek jest udany na początku, to nie znaczy, ze będzie udany na zawsze. W zasadzie, na początku ludzie dostają koktajl hormonalny i nie myślą zbyt racjonalnie, są pobłażliwi, rezygnują z własnych zasad i przestrzeni na rzecz nowego partnera. Zamiast myśleć, to czują. Myślę, ze najistotniejszy okres to jest ten przed związkiem, kiedy człowiek na chwile na siebie i może poznać własne potrzeby, kiedy potrafi zbudować świat, w którym jest szczęśliwy sam z sobą, tak by druga  przypadkowa osoba nie była celem zabicia wewnętrznej pustki. A następnie spotyka się z innymi ludźmi, poznawanie ich, bez pośpiechu, bez deklaracji, mając wiedze czego się, tak naprawdę chce od życia i drugiej osoby i czy są osoby, które mogą nam to zaoferować, jednocześnie mają na względnie ich własne potrzeby. Myślę, że podchodzenie do relacji świadomie, a nie na zasadzie bycia porwanym przez pierwsze uniesienia emocjonalne, minimalizuje ryzyko niepowodzenia w przyszłości.

ale ja nie mówię o początku w kontekście pierwszych 3 miesięcy tylko pierwszych lat. Można żyć z kimś szczęśliwe przez 10, 20 lat i dojść do punktu kiedy dalej można kogoś kochać jako osobę, a przynamniej mieć o niej dobre zdanie, a nie chcieć kontynuować związku

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

No chyba miłość do partnera jako osoby jest, o której się czyta w pięknych powieściach? Wiec jak można nie chcieć żyć z drugą osobą w takiej sytuacji, możesz podać jakiś przykład? No, chyba że potrzebuje się kochać jak dwa zwierzątka, to... No cóż, długoletnie związki nie są przeznaczone dla takiej osoby...

Nie każdy kogo kochamy  jest dobrym partnerem do wspólnego życia 🙂 Można na przykład z czasem zapragnąć zupełnie innego stylu życia którego druga strona nie chce. Mozna zauważyć, że jest jakieś tam przywiązanie, ale nie jest to miłość romantyczna (i nie chodzi wcale o motylki w brzuchu). Partner lub my sami może się też z wiekiem po prostu zmienić, mogą pojawić się różnice w temperamencie, potrzebach, planach na przyszłość. I nie zawsze można to pogodzić. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Można jeśli rozwodzisz się z kimś kto wyrządził Ci w życiu wiele krzywd,kto niszczył w Tobie latami radość z życia,kto odbierał Ci uśmiech,spokój i poczucie bezpieczeństwa,przez kogo wiele razy płakałam/eś i chorowałaś/eś...wtedy rozwód jest z jednej strony poczuciem klęski a z drugiej ogromną ulgą

Popieram Panią wyżej. 

Ja się powoli szykuje do rozwodu. I mimo że serce mi pęka że tak mi w życiu sie potoczyło, ze tyle milosci i energi wsadzone w malzenstwo, dom i rodzine pójdzie od tak w pi.zdu, do tego uczucie oklamywanej na kazdym kroku i tak dalej. To naprawde bardzo dołuje

Ale, z drugiej strony. Ciesze sie z tego powodu bardzo. Nie moge sie doczekać kiedy będzie po wszystkim a ja będę mogła pójść i opić rozwod i bawić sie lepiej niż podczas ślubu. Ktoś wyżej wspomniał o porazce. Dla mnie poniekąd to błędne myślenie. U mnie to nie jest porażka, bo z jakiej okazji miałaby być skoro zrobiłam naprawde wszystko co mogłam żeby to malzenstwo trwało a w zamian bylam traktowana jak idi.otka która wszystko łyka. Chyba że mówimy o dwójce ludzi którym sie po prostu z upływem czasu odwidziała zabawa w rodzine. 

U mnie akurat wszystkie podpunkty do wzięcia rozwodu zostały odhaczone. 

Wiadomo żal mi tego wszystkiego, ale niezmiernie sie ciesze ze uwolniłam sie od osoby ktora niszczyła mi zycie. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie każda osoba ma odwagę i siły odejść,niektórych też powstrzymują dzieci czy pobudki religijne,ja życzę Pani żeby jak najwięcej jeszcze Pani zdołała wycisnąć z życia i żeby nikt już Pani nie skrzywdził

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Nie każda osoba ma odwagę i siły odejść,niektórych też powstrzymują dzieci czy pobudki religijne,ja życzę Pani żeby jak najwięcej jeszcze Pani zdołała wycisnąć z życia i żeby nikt już Pani nie skrzywdził

To do mnie? 🙂

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Małżeństwa rozpadają się z różnych powodów. Gdy związek jest toksyczny ,np z alkoholikiem , przemocowcem to myślę,że cieszyć można się jak najbardziej.

Tylko czy to jest radość, czy może bardziej uczucie ulgi, odzyskanej wolności?

 

Ja cieszyłam się tylko z tego ,że kończy się okres jakby " zawieszenia". Ale choć decyzję o rozwodzie podjęłam ja ,to sam rozwód przeżyłam bardzo.  

I nigdy nie myślisz o rozwodzie jak w pewnym sensie porażce? Coś zyskałaś, ale jednocześnie straciłaś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Oczywiście, że można! Rozwód to często długi proces, na końcu jedyne czego chcesz to mieć to z głowy. Wyobraź sobie, że zerwaniem z chłopakiem trwa rok z hakiem...

Rozumiem co chcesz powiedzieć, ale małżeństwo ma mocniejsze fundamenty, więc to porównanie nie bardzo do mnie przemawia. Czy rok to dużo? Nie wiem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Rozumiem co chcesz powiedzieć, ale małżeństwo ma mocniejsze fundamenty, więc to porównanie nie bardzo do mnie przemawia. Czy rok to dużo? Nie wiem.

jak chcesz zakończyć jakiś etap, być może zacznąć nowy związek, mieć pozałatwiane wszystkie sprawy finansowe to tak..rok to jak wieczność

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Dla mnie rozwód, czy choćby zerwanie. To  porażka. 

Myślę podobnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Myślę podobnie.

Czasami nie ma niestety innego wyjścia. A takie rozumowanie w toksycznych małżeństwach gubi. Bo choćby pil, bil i tak dalej to kobieta siedzi dalej z myślą że jak odejdzie to poniesie porażkę. Na szczęście po jakims czasie uczucie porażki zanika i pojawia sie chęć ucieczki 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Szczerze, ale ja mam może mały rozum, a nie nie rozumiem, jak mogłoby być inaczej. No chyba ze dwoje, ludzi zaczyna się spotykać z sobą w innym celu, niż chęć budowania trwałej relacji. Np. by odziedziczyć kasę po rozwodzie, albo zwodząc dziewczynę i mydląc jej oczy tym "związkiem" dla korzyści seksualnych. To tak, to nie porażka, tylko... Tutaj chyba jakiś niecenzuralne słowo wypadałoby napisać.

moje wszystkie relacje z innymi ludźmi miały na celu spędzanie z nimi czasu 🙂 Co będzie to będzie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Czasami nie ma niestety innego wyjścia. A takie rozumowanie w toksycznych małżeństwach gubi. Bo choćby pil, bil i tak dalej to kobieta siedzi dalej z myślą że jak odejdzie to poniesie porażkę. Na szczęście po jakims czasie uczucie porażki zanika i pojawia sie chęć ucieczki 

Domyślam się, że czasami ucieczka wydaje się jedynym dobrym rozwiązaniem. Szczególnie gdy w związku ma miejsce przemoc, zarówno fizyczna jak i psychiczna - to rozumiem. Jednak wracam do pytania: czy owe oswobodzenie się przynosi autentyczną radość, a może to tylko świeży oddech?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Wiesz, masz rację, czasami może nie być alternatywy, mąż może okazać się sprytnym manipulantem, sadystą, albo żona. Co nie znaczy, że nie popełniło się porażki, wybierając takiego partnera, ale niektórych porażek nie da się uniknąć, choć większość tak. Jak to mówi pewne przysłowie, nie popełnia błędu, tylko ten, co nic nie robi. Jednak moje doświadczenia z dziewczynami są takie. Ze strasznie naciskacie, bardzo wam się spieszy do związku, zamiast się po spotykać całkowicie niezobowiązująco (nie mówię o układach seksualnych), porozmawiać, poznać się. Tutaj na kafeterii, kiedyś czytałem temat, w którym kobieta rozpaczała, ze ją facet nie pocałował, a oni są już na 3 spotkaniu, wiec pewnie nic z tego nie będzie... Nie wiem, po 5 seks, a po 10 zaręczyny?

W tym kontekście słowo porażka faktycznie jest trafiona, muszę przyznać racje. Tylko szczerze powiedziawszy wole się nad tym nie zastanawiać bo przykładowo w mojej sytuacji wole się cieszyć z tego że w pore otworzylam oczy i po prostu uciekłam, niż płakać jaka ja głupia bylam ze akurat jego wybrałam. 

U mnie może i było szybko ale nie pod naciskiem. Swoją drogą albo ludzie potrafią dobrze sie ukrywac, albo dobrze i długo manipulować drugim człowiekiem żeby ukryć swoje prawdziwe ja, ewentualnie prawdą jest to że miłość jest ślepa. Jednak mi ciężko to ocenić, bo znając się kilkanaście lat, będąc ze sobą kilka lat po ślubie, bylam zdziwiona że jest w stanie mnie uderzyć. I jak ja miałam to wyłapać i przewidzieć że za x lat on będzie taki? 

Nie wiem czy to porażka z mojej strony, czy z jego ze nie potrafił dorosnąć. Dla mnie porażką jest jedynie to że zamiast w pore sie opamiętać i odejść to ja wierzylam w te cudowne przemiany i zmarnowalam tylko kolejny rok życia. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Szczerze, ale ja mam może mały rozum, a nie nie rozumiem, jak mogłoby być inaczej. No chyba ze dwoje, ludzi zaczyna się spotykać z sobą w innym celu, niż chęć budowania trwałej relacji. Np. by odziedziczyć kasę po rozwodzie, albo zwodząc dziewczynę i mydląc jej oczy tym "związkiem" dla korzyści seksualnych. To tak, to nie porażka, tylko... Tutaj chyba jakiś niecenzuralne słowo wypadałoby napisać.

Z Twoim rozumowaniem jest wszystko w porządku sądząc po wypowiedziach, ale dla wielu takie podejście może wydawać się niedzisiejsze, staroświeckie. Mówię o tych, którzy niedojrzale do tego podchodzą, o czym wspomniałeś. 

Z małżeństwem ludzie jednak wiążą pewne plany i marzenia. Na początku pełni entuzjazmu wyruszają w drogę. Do czasu, gdy staną na rozdrożu i dalej wybierają samotną wędrówkę. Nie osiągnąwszy celu - nie ma radości. Może tylko nadzieja, że następnym razem się uda, ale już z kimś innym.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Domyślam się, że czasami ucieczka wydaje się jedynym dobrym rozwiązaniem. Szczególnie gdy w związku ma miejsce przemoc, zarówno fizyczna jak i psychiczna - to rozumiem. Jednak wracam do pytania: czy owe oswobodzenie się przynosi autentyczną radość, a może to tylko świeży oddech?

Moge wypowiedzieć sie tylko na podstawie tego jak ja sie czuje. Świeżego oddechu nie czuje, jak już to święty spokój. Na codzień ciesze się, naprawde nie moge doczekać sie aż będzie po wszystkim. Ale przychodzą takie dni że po prostu płacze że tak sie wszystko potoczyło i jest mi szkoda ale nie mam na to juz wpływu a możliwości naprawy też nie ma. Tak więc jest to pół na pół. I tak naprawdę większość ludzi tak ma, szczegolnie jezeli malzenstwo bylo naprawde złe, cieszymy sie ze piekło sie skończyło a z drugiej strony jest najzwyczajniej w świecie przykro. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

W ogóle Lili to jakkolwiek to brzmi gratuluję odwagi, znam kobiety, które siedzą ze swoim ze strachu przed zmianą chociaż dawno już sobie udświadomiły, że to nie to.

Dziękuje 🙂

Ja stwierdziłam że jestem po prostu za młoda żeby tkwić w takiej patologi, na początku było mi ciężko, wiadomo. Takie totalne dno mojego malzenstwa trwało rok, teraz jest mi wstyd że tyle znosiłam wlasnie ze strachu. Bo jak to będzie wyglądać, bo co ludzie powiedzą, jak ja sobie poradze, całe życie będę sama i tak dalej. To bardzo gubi. Ale w końcu sie ogarnęłam i doszłam do wniosku ze lepiej po kilku latach niz po dwudziestu, bo na tą chwile mogę to zycie jakoś sobie na spokojnie poukładać.

A te kobiety tez w końcu zrozumieją i odejdą, tylko zadne rady nie pomogą. Muszą zostać tak skrzywdzone że same dojrzeją do tego że co by sie nie działo to lepszym wyjsciem jest odejście. Jest to przykre, ale niestety tak to wygląda

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

poczucie porażki  jest  w  przypadku  rozwodu  najzupełniej na miejscu  i nie mówię tu o  powodzie rozwodu  bo te mogą  być i  racjonowane,   jak i nie racjonalne , ale raczej o  samym  fakcie rozwodu .

osobiście uważam  ,ze  jest  to poczucie potrzebne i  pożyteczne , sprzyja  refleksji , swoistemu  wewnętrznemu  remanentowi , pożegnaniem z pewnym  okresem  naszego  życia , które  zamykamy .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Lili w psychologii jest coś takiego jak poczucie winy po zakończeniu związku, domyślam się, że w przypadku rozwodu jest to nasilone. Poczytaj sobie o tym 🙂

Na pewno przeczytam. Bo właśnie tak sie na początku czułam. Nawet jak zgłosiłam na policje groźby czy przemoc, to później ja miałam wyrzuty sumienia że mu robie problemy a to w sumie tylko glupie wiadomości. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×