Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
SpeedConcord

Małomiasteczkowy charakter

Polecane posty

Cześć wszystkim,

Postanowiłem opowiedzieć tu swoją historię i zapytać Was, czy mieliście podobne doświadczenia. Na wstępie zaznaczam, że nie chce tu nikogo stygmatyzować ale chciałbym tylko poznać Wasze opinie i doświadczenia.

Poznaliśmy się na Sympatii prawie 4 lata temu. Ona rozwódka z dzieckiem (w trakcie rozwodu), ja także po rozwodzie. Ja z dużego miasta, ona z małej miejscowości oddalonej ok 80 km od mojej. Z początku spotykaliśmy się w okolicach jej miejsca zamieszkania, aż po którymś razie zaprosiła mnie do domu. Prze rok czasu jeździłem do niej weekend w weekend, aż w końcu podjęliśmy decyzję, że jak znajdę pracę w jej okolicach to się do niej przeprowadzę. Nie ukrywam, byłem zakochany po uszy. Ona nieco starsza, spokojna, uczynna uśmiechnięta. Myślałem, że złapałem pana Boga za nogi. Z taką dziewczyną chce spędzić resztę zycia - pomyślałem. Stało się: znalazłem pracę w tym małym miasteczku i wprowadziłem się do niej. Zarabiałem całkiem nieźle, a i praca w moim zawodzie dawała mi mnóstwo satysfakcji. Oczywiście jak to w związku dwoje ludzi ma różne doświadczenia i różne charaktery więc w pewnych sprawach trzeba było wypracować kompromisy. Problem w tym, że kompromis wg niej oznaczał brać, a nie dawać nic od siebie. Kiedy z czasem zacząłem się buntować (wymagania stawały się coraz większe dochodziło do kłótni, a momentami nawet ostrych awantur. Myślałem, że jednak coś się zmieni i zacznie traktować mnie jak partnera. Zmieniło się: coraz częściej zacząłem być traktowany jak ..., tak przez nią jak i przez jej dziecko. Kiedy mówiłem, że nie życzę sobie takiego traktowania to słyszałem, że nie mam tu nic do gadania bo ona jest u siebie. Jak chciałem dziecku dać kare to darła się na mnie, że jej w domu terror wprowadzam o żebym spier... do siebie. Dodam, że ten 10 latek potrafi ją zbluźnić i rzucić się z rękoma, ale oczywiście nadal wychowuje go bezstresowo. Lekcje - tak, odrabia za niego, a dzieciak w tym czasie siedzi na tablecie. W tym miasteczku jest "walka" o to, które dziecko ma lepsze oceny, więc lepiej za dziecko odrobić, niż ma się samo czegoś nauczyć. Oczywiście nie ma mowy o jakiejkolwiek pomocy przy codziennych domowych sprawunkach, bo młody ma w tym czasie lepsze rzeczy do roboty. Kiedy gonię go do sprzątania, to ja dostaję opieprz od jego matki. 

Jestem w takiej sytuacji, że ode mnie wymaga się wszystkiego: prac remontowych, prac w ogrodzie, sprzątania, gotowania, naturalnie wypłaty (mamy wspólne konto). Nie mogę mieć czasu dla siebie, bo od razu jestem wyzywany od "nygola" i "nieroba". Dziecku muszę na wszystko pozwalać, bo inaczej jest awantura. Tak naprawdę nie mam nic z tego, że tu jestem, tylko to, że muszę się do wszystkiego dostosowywać, bo oczywiście nie jestem u siebie i nie mam nic do gadania. 

Dodam, że mieszkamy w bliźniaku, w którego drugiej części mieszkają jej rodzice z trzydziestoparoletnim synem. Naturalnie rodzice od syna nie wymagają niczego. On kompletnie niczym się nie interesuje, ani w domu (sprzątanie, pomoc rodzicom itp.) ani opałem, żeby choć pomóc wnieść do piwnicy - generalnie kompletnie niczym.

Teraz już wiem, że wpadłem w wielki gów.o. Wszyscy tylko ode mnie wymagają, a jeśli czegoś odmówię, to zaczyna się obgadywanie mnie albo awantury. Ja muszę robić wszystko wg wytycznych, aby zachować względny spokój, a od swojego brata i swojego syna nie wymaga się niczego. Jej rodzice od syna też niczego nie wymagają, a ja jak czegoś odmowie, to oczywiście zaczyna się na mnie nagonka. I nikt już nawet nie pamięta remontów, które przeprowadziłem, prac w ogrodzie, czy przerzucenia 6 ton ekogroszku, bo nie miał mi kto pomóc. Wiem, że jestem łosiem i ...em, że pozwalam się tak traktować i raczej żadna przyszłość mnie tu nie czeka- chyba, że na starość pod mostem, bo szacunku do mnie i moich potrzeb też brak.

Nie wiem czy to takie małomiasteczkowe podejście do życia: obcego chłopa wykorzystać, a swoich oszczędzać i mówić wszystkim jacy to nie są wspaniali? Nie wiem, nie rozumiem tego(?) . W okół tylko samo zakłamanie przed ludźmi, a w najbliższej rodzinie kocioł.

Macie może podobne doświadczenia?

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie rozumiem, dlaczego ludzie pakują się w takie tematy! Masz już swoje lata, wiele przeszedłeś i wpadłeś do gorszego rynsztoka... Zabieraj manatki i się zwijaj. Gorszego opisu kobiety dawno nie czytałem i pierwsza lekcja na przyszłość, szukaj młodszej nie starszej, chociaż w tym przypadku problemem jest paskudny charakter niewiasty. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No nie jest dobrze. Skoro już widzisz system i jak on funkcjonuje,a stałeś się elementem tego systemu....To musisz być realistą i nie łudzić się,że ktoś u nich zrozumie,że jest Ci zwyczajnie źle i nagle wszyscy się zmienią,biorąc pod uwagę Twoje potrzeby. Tak uważam.Tak naprawdę różne rodziny pracują wielopokoleniowo na pewne wzory zachowań. Zmiana tego to orka na ugorze. Dobrze Ci poradził Moko. Po prostu odejść.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zdecydowanie chyba nie mam innego wyjścia. Choć jestem facetem honorowym i nienawidzę sprawiać komuś przykrości to muszę też myśleć o sobie. Tutaj nic się niestety nie zmieni - jestem o tym przekonany. Może być, i z pewnością będzie tylko gorzej... Niestety...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To jest właśnie"męska" decyzja. Nie jest to łatwe ani proste,nikt rozsądny tak nie powie. Już coś zacząłeś budować,już sporo zainwestowałeś. I naprawdę bardzo przykrym jest moment ,kiedy opada ten lukier i ta pozłota i z zaskoczeniem myślisz sobie kurczę to jest jakieś straszne bagno. Wiele osób ignoruje takie sygnały. Ale banał tych historii polega na tym,że nie ma upragnionego cudu..Lepiej odejść z godnością póki możesz,niż uciekać przed zniszczeniem. Potem trudniej jest się pozbierać. I ponownie zaufać. To nie jest kwestia zrobienia komuś przykrości. Tylko uczciwe i dojrzałe podejście. Z tej mąki chleba nie będzie,więc nie tyrasz na zakalec. Konkret.I to jest właśnie honor.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Cześć wszystkim,

Postanowiłem opowiedzieć tu swoją historię i zapytać Was, czy mieliście podobne doświadczenia. Na wstępie zaznaczam, że nie chce tu nikogo stygmatyzować ale chciałbym tylko poznać Wasze opinie i doświadczenia.

Poznaliśmy się na Sympatii prawie 4 lata temu. Ona rozwódka z dzieckiem (w trakcie rozwodu), ja także po rozwodzie. Ja z dużego miasta, ona z małej miejscowości oddalonej ok 80 km od mojej. Z początku spotykaliśmy się w okolicach jej miejsca zamieszkania, aż po którymś razie zaprosiła mnie do domu. Prze rok czasu jeździłem do niej weekend w weekend, aż w końcu podjęliśmy decyzję, że jak znajdę pracę w jej okolicach to się do niej przeprowadzę. Nie ukrywam, byłem zakochany po uszy. Ona nieco starsza, spokojna, uczynna uśmiechnięta. Myślałem, że złapałem pana Boga za nogi. Z taką dziewczyną chce spędzić resztę zycia - pomyślałem. Stało się: znalazłem pracę w tym małym miasteczku i wprowadziłem się do niej. Zarabiałem całkiem nieźle, a i praca w moim zawodzie dawała mi mnóstwo satysfakcji. Oczywiście jak to w związku dwoje ludzi ma różne doświadczenia i różne charaktery więc w pewnych sprawach trzeba było wypracować kompromisy. Problem w tym, że kompromis wg niej oznaczał brać, a nie dawać nic od siebie. Kiedy z czasem zacząłem się buntować (wymagania stawały się coraz większe dochodziło do kłótni, a momentami nawet ostrych awantur. Myślałem, że jednak coś się zmieni i zacznie traktować mnie jak partnera. Zmieniło się: coraz częściej zacząłem być traktowany jak ..., tak przez nią jak i przez jej dziecko. Kiedy mówiłem, że nie życzę sobie takiego traktowania to słyszałem, że nie mam tu nic do gadania bo ona jest u siebie. Jak chciałem dziecku dać kare to darła się na mnie, że jej w domu terror wprowadzam o żebym spier... do siebie. Dodam, że ten 10 latek potrafi ją zbluźnić i rzucić się z rękoma, ale oczywiście nadal wychowuje go bezstresowo. Lekcje - tak, odrabia za niego, a dzieciak w tym czasie siedzi na tablecie. W tym miasteczku jest "walka" o to, które dziecko ma lepsze oceny, więc lepiej za dziecko odrobić, niż ma się samo czegoś nauczyć. Oczywiście nie ma mowy o jakiejkolwiek pomocy przy codziennych domowych sprawunkach, bo młody ma w tym czasie lepsze rzeczy do roboty. Kiedy gonię go do sprzątania, to ja dostaję opieprz od jego matki. 

Jestem w takiej sytuacji, że ode mnie wymaga się wszystkiego: prac remontowych, prac w ogrodzie, sprzątania, gotowania, naturalnie wypłaty (mamy wspólne konto). Nie mogę mieć czasu dla siebie, bo od razu jestem wyzywany od "nygola" i "nieroba". Dziecku muszę na wszystko pozwalać, bo inaczej jest awantura. Tak naprawdę nie mam nic z tego, że tu jestem, tylko to, że muszę się do wszystkiego dostosowywać, bo oczywiście nie jestem u siebie i nie mam nic do gadania. 

Dodam, że mieszkamy w bliźniaku, w którego drugiej części mieszkają jej rodzice z trzydziestoparoletnim synem. Naturalnie rodzice od syna nie wymagają niczego. On kompletnie niczym się nie interesuje, ani w domu (sprzątanie, pomoc rodzicom itp.) ani opałem, żeby choć pomóc wnieść do piwnicy - generalnie kompletnie niczym.

Teraz już wiem, że wpadłem w wielki gów.o. Wszyscy tylko ode mnie wymagają, a jeśli czegoś odmówię, to zaczyna się obgadywanie mnie albo awantury. Ja muszę robić wszystko wg wytycznych, aby zachować względny spokój, a od swojego brata i swojego syna nie wymaga się niczego. Jej rodzice od syna też niczego nie wymagają, a ja jak czegoś odmowie, to oczywiście zaczyna się na mnie nagonka. I nikt już nawet nie pamięta remontów, które przeprowadziłem, prac w ogrodzie, czy przerzucenia 6 ton ekogroszku, bo nie miał mi kto pomóc. Wiem, że jestem łosiem i ...em, że pozwalam się tak traktować i raczej żadna przyszłość mnie tu nie czeka- chyba, że na starość pod mostem, bo szacunku do mnie i moich potrzeb też brak.

Nie wiem czy to takie małomiasteczkowe podejście do życia: obcego chłopa wykorzystać, a swoich oszczędzać i mówić wszystkim jacy to nie są wspaniali? Nie wiem, nie rozumiem tego(?) . W okół tylko samo zakłamanie przed ludźmi, a w najbliższej rodzinie kocioł.

Macie może podobne doświadczenia?

 

Przede wszystkim i napewno miłość miłością i dobrocią i te inne pierdy ale SZANUJ SIĘ! Ci ludzie z którymi mieszkasz nie mają wogole szacunku do ciebie jako do człowieka! I co ze mieszkasz u niej?? Nie dokładasz się do rachunków? Żyjesz na jej koszt? Napewno nie. Niestety jak para zaczyna mieszkać ze sobą zaczynają się jakieś obowiązki i proza życia wtedy czar pryska i wychodzą minusy, jak to zawsze, ale ludzie alno sobie radzą z nimi albo nie radzą. Ja mam taką dewizę ze kłótnie były są i będą ale nigdy prze nigdy jak dwoje ludzi się kocha nie powinno się obrażać drugiej osoby ani poniżać. A to babsko to cie poniża i bez kłótni. Jestem na tym forum od niedawna a co parę wątków to facet jest ofiarą w małżeństwie czy związku i nie dowierzam ale tak jest. Także albk szczera rozmowa i babsko się zmieni a jak nie to walcz o siebie. Szkoda marnować życia wiem coś o tym 💪💪

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się

×