Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Rzeszowianka

RZESZÓW otwieramy klub przjaciół !!!

Polecane posty

Gość idziemy
hejka my też idziemy :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zabawa do białego rana
idziemy na pańska bedzie zawawa do białego rana hejka

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Czarna godzina
Dzień dobry Palecam temat Proszę o opinię Umiesz oszczędzać? Na co oszczędzasz? Większość z nas otrzymuje pensję, która ledwo pokrywa podstawowe, bieżące potrzeby, a jakby tego było mało, musimy bądź powinniśmy coś z tego odłożyć. Oszczędności to bezpieczeństwo i poczucie, że gromadzimy majątek, że się dorabiamy i bogacimy, że coś zostaje z tego, na co pracowaliśmy. W tym tygodniu chcemy się zapytać, po co i na co oszczędzacie? Jakie są dobra, na które składacie grosz do grosza – mieszkanie, samochód, meble, wakacje? Czy potraficie konsekwentnie odkładać część dochodów na priorytetowy cel? I wreszcie – czy potraficie oszczędzać nie na konkretny zakup, lecz tak po prostu, „na czarną godzinę”? Czarna godzina

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Boli główka
Polecam inny temat Boli główka, boli Podobno mężczyźni myślą o seksie co kilkadziesiąt sekund. Prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia, jak często, bo zeznania są sprzeczne, a jak szukałam w internecie jakichś wiarygodnych danych, to też były różne, w każdym razie wychodziło na to, że nie rzadziej niż co cztery minuty. Niektórzy z nich rzeczywiście wyglądają, jakby o tym myśleli bez przerwy, jednakowoż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w wielu przypadkach na myśleniu się kończy, może dlatego, że myślenie nie wymaga tyle wysiłku, przynajmniej myślenie o tak zwanych tych sprawach. Jakby poczytać literaturę (niekoniecznie fachową), to w tej literaturze nam się jawi mężczyzna jako niestrudzony zdobywca kobiecych zakamarków, a nas to niby trzeba bardzo namawiać. No przecież choćby słynne – “głowa ją boli”. Ja jeszcze nie słyszałam od żadnej mojej koleżanki, żeby ją w momencie strategicznym rozbolała głowa, za to coraz częściej słyszę, że jest odwrotnie. Pamiętam, jak kiedyś miałam takiego narzeczonego, co mu się nie za bardzo chciało, to się odbyła cała babska narada i koleżanka W. wpadła na genialny w swej prostocie pomysł, mianowicie poradziła mi: rzuć się. Doprawdy, staranie się w łóżku o mężczyznę jest cokolwiek upokarzające, toteż ostatecznie rzuciłam, ale nie się, tylko jego. Z drugiej strony szalenie to ciekawe – kiedy kobieta nie chce seksu, to: a.jest zimna b.pewnikiem ma jakąś CHOROBĘ c.jest zatwardziałą katoliczką d.BOLI JĄ GŁOWA. Kiedy mężczyzna nie chce, a ona – owszem, znaczy się: e.łatwa jest f.chce go złapać na dziecko g.nimfomanka h.wariatka. Ewentualnie jeszcze mężczyzna ma na swoje usprawiedliwienie, że jest mało pociągająca, bo: i.za gruba j.za chuda k.nie ogoliła się l.brzydko jej z buzi pachnie m.za gruba w pasie, za chuda w biuście, a na dodatek nie ogoliła się i brzydko jej z buzi pachnie. Kiedy mężczyzna nie ma ochoty, to najwyżej: n.impotent (biedactwo, trzeba mu pomóc) o.przepracowany (biedactwo, trzeba mu dać spokój) p.pewnie ma kochankę (to przeze mnie) q.nie spełniam jego oczekiwań (biedactwo, to przeze mnie, trzeba mu pomóc, a w łóżku dać spokój). Pyta mnie koleżanka W.: Bukowska, czy ty byś mogła co pół roku? Nawet częściej, ja na to, jeśli chodzi o możliwości, he, he, brzydko sobie zażartowałam, niepomna jej rozpaczy, a ona wyje, pół roku bez seksu. Próbowała wszystkiego (koronkowe majtasy, mjuzik, świece, pejczyjka jeszcze nie było, ani filmów na video, ale bez przesady, no i RZUCAŁA SIĘ wielokrotnie, ale jakoś bez skutku), pół roku, powiada, ostatni raz na jego urodziny w październiku (dobrze, że się chłop nie urodził ostatniego lutego w roku przestępnym), ja – powiada ona – przecież OSZALEJĘ! Ja myślę, że to jest tak: w magazynach tak zwanych męskich, co ja ich nigdy nie czytam, ale je czasem oglądam na stacjach benzynowych, znaczy się oglądam okładki, no więc na tych okładkach magazynów męskich, co w nich jest ponoć wszystko, co mężczyźnie do życia potrzebne, z zadziwiającą częstotliwością, pojawia się tytuł: “Co zrobić, żeby ona oszalała”. No to mamy efekty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Coś innego
Mężczyzna ładniejszy od diabła Wszystkie baby w redakcji dostały całkiem przyjemnego szału, aż się ksero zacięło. Odbijałyśmy dla siebie nawzajem dietę szwedzka, znana też pod nazwą diety astronautów amerykańskich. Zaczęło się od producentki, do której lepiej się teraz nie zbliżać (szósty dzień diety, chodzi wściekła, niektórzy wzięli sobie urlopy), a potem poszło szeroka falą. Faceci chichoczą po kątach, ale czekają na efekty. Ja nie chcę być gorsza, choć niektórzy rysują mi kółko na czole, ale czoło jest nagie, a co ja mam na ciałku pod ubraniem, to wie tylko jeden człowiek (o dziwo nie narzeka). Przerobiłyśmy już parę diet, wśród których najbardziej polecane są diety hollywoodzkich gwiazd, do których jakże wiele kobiet chciałoby się upodobnić. Najbardziej efektywna moim zdaniem jest dieta “żryj mniej”, ale w takie cuda to już nikt nie wierzy (popularność diety astronautów amerykańskich wynika prawdopodobnie z faktu, że astronauta amerykański zdaje się osobą cokolwiek bardziej wiarygodną niż amerykańska gwiazda filmowa. Niestety panie stosujące ową dietę nie biorą pod uwagę, że astronauta amerykański ma polecieć w kosmos, a im wypadało by nadal chodzić po ziemi). Dieta to jest generalnie coś takiego, czego nie rozumieją mężczyźni, a szalenie potrzebują kobiety. Moda na diety rozpoczęła się w latach 60-tych., a skończy się najwcześniej z końcem świata, bo to już nie te czasy, kiedy można było bezkarnie epatować tłustością. Co prawda w dawnych, wzruszających czasach kobiety również w pewien sposób dbały o linię, inaczej trudno byłoby wcisnąć się w gorset, jednakowoż przyznać należy, że one po prostu nie jadły, co z dietą niewiele ma wspólnego. Nieodłącznym na ogół elementem współczesnej diety jest efekt jojo, którego kobiety boją się bardziej niż wojny, a jednak stosując kolejne katorżnicze głodówki, żeby zrzucić parę kilo, bezustannie się na niego narażają, co by niestety potwierdzało szowinistyczną teorię, jakoby płeć żeńska postępowała nielogicznie. Oczywista kobiety nie chudną dlatego, że się odchudzają. Kobiety chudną z rozmaitych przyczyn. Jak moja koleżanka W. zrzuciła w zeszłym roku dziesięć kilo, to potem wszystkim mówiła, że to z nerwów. Żeby nie było, że ja taka złośliwa, to jak ja zrzuciłam parę kilo parę lat temu, to też miałam taką teorię. Ciekawe, że potem miałam czas dużo bardziej nerwowy i jakoś mi się ze dwa kilo przytyło, ale pomińmy. Tak się składa, że mam dużo kolegów i zdarza mi się patrzeć na kobiety męskim okiem. Jak się skupię i popatrzę tak jakieś dziesięć minut, to mi od razu wszystkie diety wylatują z głowy, ale potem przestaję się skupiać (w końcu jestem kobietą) i mi nawet nie pomaga, jak mój kolega malarz (obrazowy, nie ścienny) poetycko opiewa moje kształty i błaga, żebym mu pozowała (błaga od dwóch lat, a ja mu za każdym razem, że owszem, jak tylko pozbędę się na biodrach i na pupie). Moi koledzy generalnie nie przypominają Apolla Belwederskiego, ale jakoś udaje nam się ich akceptować i generalnie nawet bardziej niż wymuskanych, gładkich facecików. Jak kiedyś pojechaliśmy wszyscy razem na wakacje, to każdy najpierw latał w krzaki, żeby się roznegliżyć, przyzwyczaić wzrok do belitosnych obwisów i dopiero wyjść na plażę. W sumie to my się lubimy, żeby nie było, ale oni bezustannie niby to dyndając sobie ze swoich niedoskonałości, równie bezustannie i równie niby to podziwiają na naszych oczach fotoszopowe kobity z okładek. Zrobiłyśmy kiedyś konkurs na najpiękniejsze rozstępy. Nasza koleżanka B. uniosła koszulkę i naszym oczom ukazała się mnogość jasnych paseczków na brzuszku. Faceci oszaleli z zachwytu, przysięgam. Jak dobrze, że są jeszcze tacy faceci. Ja myślałam, że tylko baby są nienormalne, ale nie. Mam takiego kolegę przyjemnego, chłopca ułańskiego, szarmanckiego znaczy się, szalenie uprzejmego i w ogóle dobrym i fajnym i inteligentnym człowiekiem on jest, nazwijmy go F. Wysoki, szczupły, strasznie ładny chłopiec, naprawdę. Tak sobie gadamy o różnych rzeczach dość często, a ponieważ ostatnio, jako się już rzekło, zechciałam zrzucić dwa kilo, w związku z tym zoczył mnie on z produktami żywnościowymi z diety amerykańskich kosmonautów. No i się zaczęło. F. (szczupły jak szczapka i całkiem normalny) mówi do mnie: Jezu, ja też muszę. Bierze w dwa paluchy fałdkę z brzuszka, fałdkę jak prześcieradło, i mi wyznaje, że przytył. Poczułam się jak gruby kurdupel, co ty, stary, mówię, więcej nic nie powiedziałam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. No bo on się źle z tym czuje. I chce się podobać. Ja mu na to, że generalnie mężczyzna powinien być ładniejszy od diabła i wystarczy, a poza tym mieć charakter, a poza tym ja na przykład uwielbiam facetów z brzuszkiem, znaczy się takich dużych chłopaków, F. międli tę swoją fałdkę grubości prześcieradła, naprawdę?, powiada, no jasne, mówię ja, nie żebym była jakaś zboczona, ale perfekcje cielesne wręcz mnie odrzucają, może z braku mojej perfekcji, ale też nie sądzę, no bo jak się kocha i akceptuje człowieka bez fałdek, a za dwadzieścia lat mu się zrobi jakaś zmarcha, to jest trochę niefajnie, naprawdę?, mówi F., no naprawdę, mówię ja, a F. patrzy na mnie z wdzięcznością, wzdycha z ulgą i mówi: jak dobrze, że są jeszcze takie kobiety.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Coś innego...
Być glamour albo budzić respekt Pismo to nie tylko treść. Dobra nazwa to ważny czynnik. Glamour ma wyrobioną markę na całym świecie – nic więc dziwnego, że dwa lata temu odbyła się jego premiera w Polsce. Przez te dwa lata słowo „glamour” weszło nawet do języka polskiego, gdzie pojawia się jako zamiennik ogranego „trendy”. Ostatnio wypiera je jednak lansowane przez Cosmo słówko „jazzy”. Dość o lingwistyce. Czy wiecie, jak można odmienić swoje życie? Ja właśnie się dowiedziałam. Otóż kluczem do sukcesu jest zmiana imienia bądź jego zdrobnienie. "Chcesz być glamour albo budzić respekt. Używaj podwójnego nazwiska lub obu imion." – pyta i zaraz sobie odpowiada Glamour. Skryta za inicjałami redaktorka MJF wymyśliła masę gotowych propozycji dla czytelniczek: „Zamiast dostojnej Jadwigi bądź wesołą Jagodą, a ze staroświeckiej Romany przemień się w Romę. W niektórych sytuacjach możesz używać obcych odpowiedników: zamiast Stefy być Stefanie, Małgosi – Maggie, Antonii – Toni (jak np. Toni Braxton). To wcale nie brzmi pretensjonalnie!” Jeśli więcej niż dwie osoby popukają się w czoło albo prychną śmiechem na wieść o tym, że pragniecie zacząć przedstawiać się Kicia, odpuśćcie sobie. Proponuję najpierw poćwiczyć na sucho, zanim udacie się do Urzędu Stanu Cywilnego w celu dokonania zmiany, drogie czytelniczki. Skoro o USC mowa – powoli zaczyna się sezon ślubów. Zanim jednak przejdziesz szczęśliwie przez etap wszystkich przymiarek białej sukni, warto zapoznać się z niezwykle odkrywczym artykułem pod tytułem „Miłość w jednym tempie”. Autorka odkrywa wielką prawdę, że nie wszyscy ludzie mają taki sam temperament seksualny. Pani redaktor, ostatnio wiek inicjacji seksualnej znów się obniżył. Jest szansa, że statystyczna czytelniczka Glamour już kilka razy doznała rozkoszy zbliżeń fizycznych i wie, o co chodzi w dowcipach o żonie, którą boli głowa. Poświęcenie prawie trzech stron na opisanie przypadków, gdzie para nie potrafi się dogadać, gdzie chłopak zmusza dziewczynę do niestandardowych pozycji i gdzie małżonek ma temperament góry lodowej to bardzo nietaktowny sposób przynudzania. I, wbrew tezie pani redaktor, nie trzeba dwóch lat, żeby sprawdzić, czy mamy taki sam temperament jak jegomość, z którym dzielimy łoże. Pominąwszy sytuacje, kiedy kochankom dane są dwa kwadranse w ciągu miesiąca, najgłupszy człowiek zauważy po paru tygodniach, że jego potrzeby seksualne różnią się od potrzeb drugiej strony... Tak więc artykuł dla mało pojętnych bądź takich, które łatwo się nie nudzą i oglądają trzy powtórki jednego odcinka „Klanu”. Jak co miesiąc, na okładce pisma pojawia się znana kobieta. Tym razem jest to Kayah. W artykule „Odmień swój los – zmień imię”, o którym było powyżej, też była wzmianka o Kayah. Jego autorka pytała retorycznie: „Czy myślisz, że Kayah odniosłaby taki sukces, gdyby wydawała płyty pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem Katarzyna Szczot?” Na szczęście Katarzyna Szczot przybrała pseudonim artystyczny Kayah i dzięki temu stała się glamour i można jej twarz dać na okładkę Glamour. Czytelniczki mają szansę wygrać zestaw kosmetyków, którymi umalowano i ufryzowaną Kayah do sesji na okładce – wystarczy w określonym terminie wysłać SMSa za 11 zł i liczyć na to, że jest się jedną z pierwszych dziesięciu osób, które to zrobią. Mizernie oceniam tu szanse osób niezatrudnionych w drukarni lub dystrybucji Glamour. Pani Szczot udziela także audiencji dziennikarce Glamour. Tak, to nie pomyłka – audiencji, nie wywiadu. Wyraźnie tuż pod nagłówkiem stoi: „Notowała: Alicja Szewczyk”. Skoro Kayah ma dowolność w wyborze tematu swojej pogadanki, korzysta z okazji i zachwala swój towar. Opowiada o swoich najlepszych piosenkach z najlepszych płyt, które warto kupić. A które są te najlepsze płyty Kayah? No wszystkie, oczywiście. Dzięki lekturze dowiadujemy się, co – według Kayah – jest przyczyną wojen i wszelkiego zła na świecie (po części ma rację, ale niesłusznie sobie przypisuje to odkrycie), jak długi paznokieć i zez Cesarii Evory wpłynęły na jej życie, która z jej piosenek z czystej niechęci rozgłośni radiowych nie stała się hitem, jak Kayah padła ofiarą nieuczciwości Gorana Bregovicia - w tej ostatniej kwestii w pełni z nią sympatyzuję. Poza tym, poznajemy stosunek Kayah do piosenek z filmów Disneya śpiewanych przez Edytę Górniak oraz jesteśmy mimowolnymi świadkami desperackiej próby wkręcenia się do dubbingowania filmów tej wytwórni. Na koniec trochę się asekuruje, ale nadal nie odpuszcza: „Nie wiem, czy poradziłabym sobie z takim zadaniem, ale zawsze Disney mógłby ze mnie zrezygnować”. Po gwieździe prawdziwej, czas na gwiazdy własnej roboty. Nie, naczelna Glamour nie zwariowała i nie dołączyła w charakterze gratisa wycinanek na choinkę w kwietniu. Zamiast tego raczy nas artykułem o dziewczynach prowadzących blogi. Czy raczej – fotoblogi. Czasy stron gęsto zapisanych wydarzeniami dnia jakiegoś anonima należą już do przeszłości. To, co się teraz liczy, to zdjęcia. Im gorsze, tym lepiej. Można je też podrasować w Windowsowym Paincie, dzięki czemu nabierają podobieństwa do dziecięcych bohomazów. Pierwsza z self-made gwiazd ma 20 lat i jest autorką bloga o nazwie „jest zajebiście”. Pismo rozpisuje się o jej chęci dzielenia się pozytywnymi uczuciami, tak jak to, które ogarnia ją po zakupie nowych butów oraz o zdjęciach, na których zawsze pokazuje się, cytuję, „z nienaganną fryzurą, idealną cerą, w bardzo modnym ubraniu”. Są też jednak ciemne strony prowadzenia fotobloga, przyznaje autorka. Podobno pokazywanie drogich przedmiotów wywołuje w ludziach agresję, którą okazują w komentarzach pod zdjęciami. Kolejne samorodne gwiazdy także skupiają się na prezentowaniu siebie oraz znajomych. Podpisy pod zdjęciami są lakoniczne i zabawne tylko dla wtajemniczonych. Okazjonalne próby literacko-poetyckie w wykonaniu dwudziestoośmioletniej pracownicy agencji reklamowej są żenujące, ale podobno ma się ukazać tomik jej poezji. Oczywiście, wszystkie z gwiazd mówią, że bardzo się obnażają w swoich fotoblogach i że jeśli nazwać je gwiazdami seriali, to są to seriale bardzo osobiste. Domyślam się, że podobne uczucie towarzyszy jegomościom w prochowcach, obnażającym się znienacka w alejkach parkowych. Glamour zamieszcza także krótki poradnik zakładania fotobloga. Urocze, ale trzeba było pomyśleć też o wersji obrazkowej – byłoby bardziej trendy. Seks poprawia humor. Nie chodzi tu o żadne mistyczne przeżycia – po prostu, wydzielają się odpowiednie substancje, a na dodatek traci się kalorie. Jeśli któraś z czytelniczek nie ma mężczyzny przy boku, a wymyślnie ukształtowany wibrator nie załatwia sprawy, Glamour daje rozwiązanie: przyjaciel do seksu, czyli fucking friend. W strefie anglojęzycznej większą karierę zrobiło określenie fuckbuddy, ale chodzi o to samo: chodzi się do łóżka ze znajomym facetem, żeby rozładować napięcie seksualne, żeby się poprzytulać, a miłość nie ma tu nic do rzeczy. Staroświeckie przesądy są mi obce i Sonia Lipschitz wcale nie uważa, że należy czekać z seksem do ślubu, a i potem ograniczyć się do zbliżeń po ciemku, raz na miesiąc i najchętniej przez dziurkę w koszuli nocnej, ale polecanie seksu z kumplem trzeba bardzo ostrożnie potraktować. Niestety, pasione harlequinami oraz komediami romantycznymi dziewczęta mogą uznać, że na pewno wszystko skończy się happy-endem w towarzystwie dziesięciu druhen i przy dźwiękach Ave Maria. I nieszczęście gotowe. Jasne, autorka zaznacza, że to specyficzny układ i trzeba tu dużej delikatności, ale coś mi mówi, że do tego akapitu mogą czytelniczki nie dojechać – wcześniej pobiegną do swoich kumpli i wskoczą im do łóżek. Oby tylko przedtem przeczytały zaskakująco sensowny artykuł o antykoncepcji, zamieszczony dwie strony wcześniej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Coś lepszego......
Kochaj płeć swoją Siedzieliśmy sobie parę dni temu tam, gdzie zawsze i był już późny wieczór, kiedy do baru podeszło To-to. To-to było w wieku niewiadomym, jak również płci nieokreślonej. Słowo „nieokreślonej” jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ o ile wiek był niewiadomy tylko dla nas, o tyle płeć była nieokreślona dla samej owej istoty, bo dla nas – owszem i nie trzeba było się nawet bardzo przyglądać, żeby na pierwszy rzut oka stwierdzić, że jest to mężczyzna, który jednakowoż wolałby, żeby świat postrzegał go jako kobietę. Jakkolwiek by go świat nie postrzegał, on się postrzegał właśnie w ten sposób i – mimo że makijaż miał dość nieudolny, wyraźnie widoczną perukę i zarost, co się go do końca nie da usunąć przecież, i wielki męski nos, i wielkie męskie łapy, i szerokie męskie plecy – nawet nie tyle manifestował swoją kobiecość, co po prostu ubrał się i wymalował i uczesał jak przeciętna kobieta, która wieczorem chce wyjść do miasta, pogadać ze znajomymi, wypić drinka i nawet niekoniecznie kogoś podrywać. Ja wiem, że wrzucanie transwestytów z homoseksualistami do jednego wora nie jest najlepszym pomysłem, ale obie te ludzkie odmienności, nie żądając od zwykłych hetero niczego poza tolerancją, nawet jeśli jakiejś części z nich zechce się urządzić manifestację w święto kościelne, do czego o mało nie doszło w Krakowie (osobiście bardziej mnie obrażają manifestacje Samoobrony), po prostu chcą sobie żyć w spokoju, mieć prawo do wspólnego opodatkowania z partnerem, dziedziczenia i trzymania się za łapki na ulicy. Leżący na ulicy pijak jest w Polsce normalny, spranie żony, jak zupa za słona, jest normalne, bo przecież potem spowiedź i rozgrzeszenie, ale odmienność seksualna nie za bardzo, nawet, a może szczególnie dla tych, którzy głośno krzyczą o dziesięciu przykazaniach. Nikt z nas, i w ogóle nikt z obecnych tam, poza chwilowym zainteresowaniem kwestią płci barowego gościa, nie kontynuował niezdrowej obserwacji, nie chichotał, nie rzucał obelg, nie dał w mordę i tak dalej – może dlatego, że nie było tam nikogo z Młodzieży Wszechpolskiej, która nie wiadomo dlaczego nazywa się wszechpolska, uzurpując sobie tym samym prawo do wypowiadania się rzekomo w imieniu całego polskiego narodu. Ja też jestem ze wszech miar polska, ale jakoś się do tego nie poczuwam. Może to dlatego, że już nie bardzo jestem młodzież. Jakby ktoś miał wątpliwości, czy Liga Polskich Rodzin i Młodzież Wszechpolska, oba ugrupowania z założenia dość ortodoksyjnie religijne, przestrzegają dziesięciu przykazań, a szczególnie tego, które mówi „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, więc gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, to ja jestem przekonana, że owszem, że szczególnie tego przykazania przestrzegają jak najbardziej, kochają bliźniego swego dokładnie tak jak siebie samego, to znaczy wcale. Raz przy okazji programu, który dla swojego radia przygotowywałam, a program był na temat aborcji i było to rok temu niespełna, kiedy to właśnie do naszych wybrzeży zawitał statek Langenort zwany aborcyjnym, przeprowadzałam rozmowę z jedną pannicą z Młodzieży Wszechpolskiej, a w formie przyzwoitki na okazję wywiadu pojawił się pan z Ligi Polskich Rodzin (dobrze, że nie wszechpolskich, bo znowu miałabym problem). Pannica miała może lat dwadzieścia trzy i kukała co raz w stronę swojego opiekuna, chyba sprawdzając, czy dobrze się wyraża. Ponieważ jednak pan również w pewnych kwestiach nie był kompetentny, wyrażała się haniebnie: Wszystkie aborcje to wina nieodpowiedzialnych kobiet, wydukała pod czujnym okiem tego wariata i przysięgam, że gdybym z nią rozmawiała prywatnie, to bym jej dała po pysku, raczej nawet gwoli otrzeźwienia niż z powodu wściekłości na to bzdurstwo, ale niestety byłam zawodowo i mogłam sobie tylko ponagrywać na wieczną rzeczy pamiątkę, a potem z lubością odtworzyć te „nieodpowiedzialne kobiety” na antenie. Tak, proszę drogiej Ligi Młodzieżowych Rodzin Wszechpolskich. Macie rację, że bronicie życia nienarodzonego. Tylko co będzie, jeśli urodzi się gej?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Też dobre
Bronimy wartości Lady Pank nie dla emerytów Jak podaje “Gazeta Lubuska”, w czasie weekendowej unijnej imprezy w Sulęcinie lider zespołu Lady Pank, Jan Borysewicz, używając słów nieparlamentarnych, wyrzucił z ławek przed sceną gości z Niemiec, Holandii i władze województwa lubuskiego, gdyż, jak stwierdził, dla emerytów grać nie będzie. Co tu dużo mówić - goście sami są sobie winni. Trzeba było nie ustawiać ławek przed sceną. W końcu, jak się ma tyle lat, to powinno się siedzieć przed telewizorem, a nie przychodzić na koncerty rockowe. Tak swoją drogą – ile lat ma Borysewicz? “Bo gwałt nie był brutalny” Czy do każdej ofiary gwałtu należy wezwać psychologa? Nie. Tylko wtedy, gdy gwałt jest brutalny. Dlatego w Bolesławcu Dolnym zgwałcona dziewczyna nie otrzymała takiej pomocy, ponadto, w czasie kilkugodzinnego przesłuchania miała na sobie tylko górne partie odzieży, bo dolne zostały na miejscu przestępstwa. Zapewne chcecie wiedzieć, dlaczego kobieta nie otrzymała pomocy psychologa. Co prawda kobieta została pobita, ale “gwałt nie był brutalny” - ocenili stróże prawa. Jak zatem odróżnić brutalny od niebrutalnego. Po wybitych zębach? A podbite oko jeszcze mieści się w normie? Czekamy na definicje. Onet, wiadomości z 6.05.04: Ofiara gwałtu przesłuchiwana na policji półnaga. Matko Polko - koniec z dorabianiem Wszystkie młode mamy będące na urlopach wychowawczych, które do tej pory mogły dorabiać na pampersy dla swoich niemowlaków, basen lub fryzjera dla siebie, albo po prostu na chleb, mogą pożegnać się z pracą dorywczą. Nowe prawo o świadczeniach rodzinnych odbiera im takie możliwości. Od teraz: albo praca, albo zasiłek wychowawczy. Już nie będzie można “pozostawać w kontakcie” z firmą, pracować “na godziny”, byleby tylko o nich - tych dziwnych matkach Polkach, które jeszcze mają odwagę pójść na taki urlop, w pracy nie zapomnieli. Tak więc szara strefa znów się powiększy, a nasze prorodzinne państwo zaoszczędzi na jakiś ważniejszy cel. Radiowa hipnoza Ostatnio komercyjne stacje radiowe instruują słuchaczy na wypadek, gdyby zadzwonił do nich pracownik instytutu SMG/KRC z pytaniem, jakiej stacji radiowej słuchali wczoraj. Odpowiedź na to pytanie ma koniecznie brzmieć, że właśnie ich. RMF FM bije wszelkie rekordy zabiegania o naszą pamięć. Pan o miłym, głębokim i uspokajającym barytonie próbuje nas przekonać, że zawsze słuchamy RMF FM. Wysłuchując tego komunikatu kilka razy dziennie czuję się, jakby mnie poddawano hipnozie. Jestem przekonana, że jeszcze parę razy i, gdy mnie obudzą o czwartej nad ranem, powtórzę to, co “mówią gwiazdy”... Bronimy wartości W tym tygodniu zawrzało w Krakowie z powodu planowanego marszu pokojowego w czasie Dni Kultury Gejowskiej i Lesbijskiej. Pojawiły się ulotki Polaków-i-katolików, którzy nawoływali do odmawiania różańca, jako zadośćuczynienia Bogu za homoseksualizm (!) oraz “zwalczania dewiantów i zboczeńców”. Już po fakcie wiemy, jak wielu z tych, co są bez grzechu, sięgnęło po kamień. Jeden z katolików musiał mieć coś na sumieniu, co go powstrzymało od zabrania na zadymę kamieni. Ale, że to dziecię zdolnego narodu, udało mu się zmyślnie pogodzić dwa sprzeczne nakazy wiary. Zaopatrzył się w substancję żrącą, o której w Biblii przecież nie ma ani słowa, i oblał nią twarz policjanta. Twierdzenia, że nasze wartości i wiara są zagrożone, to – co tu dużo mówić – bzdury. Mają się na pewno nie gorzej niż za dawnych, dobrych czasów. Lepiej było prawdopodobnie tylko przed Kopernikiem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Lepsze..............
Laif w klabie Przemiana muzyki dyskotekowej w klubową, a co za tym idzie, gloryfikacja tego rodzaju muzyki oraz spędzania czasu w zadymionych przybytkach tzw. kultury klubowej nastąpiła w Polsce już kilka lat temu. Osoby z awersją do rozcieńczanego piwa i zadymionych pomieszczeń o nadmiernej emisji decybeli powinny się od tego sposobu spędzania czasu trzymać z daleka. To wiadomo. O czym jednak pisze się w pismach przeznaczonych dla fanów tego nurtu w rozrywce? Musiałam sprawdzić. Na okładce pisma Laif widzimy brunetkę, przyodzianą w ciuchy z wyraźnym logo Reeboka. Jak zgaduję, jest to Diana D’Rouz – polska didżejka. Wywiad z nią jest clou numeru, ale to nie znaczy, że nic więcej ciekawego nie da się znaleźć. Weźmy taki artykuł pt. „Dyscyplina klubowa”. Na trzech szpaltach, umajonych nieostrym zdjęciem klubowej niuni, niejaki pan Cortez rozpacza, że w jego branży nie wszyscy się ze sobą lubią i skutkuje to czasem ostracyzmem towarzyskim, jeśli pokażesz się lub inaczej - publicznie zamanifestujesz ciepłe uczucia pod adresem osoby, której ktoś inny aktualnie nie lubi. Panie Cortez, czy angielskie powiedzenie „get a life” jest panu znane? Nigdy i nigdzie nie nie było, nie jest i nie będzie tak, żeby wszyscy się lubili. Ponadto, lansowanie swoich opinii jako obiektywnych tudzież obowiązujących to też nic nowego czy dziwnego. Robi to prawie każdy, kto jest w stanie. Zresztą, nie podejrzewam, żeby pan Cortez tego nie wiedział. Po prostu, obraził się na kogoś i stąd jego publiczne żale. Publiczna jest też kolejna strona magazynu. Ściśle biorąc, jest to zapis SMS-ów wysłanych przez czytelników do redakcji. Jeśli są ludzie przekonani, że Laif to pismo czytane przez elitę intelektualną tego kraju, to spieszę donieść, że najwyraźniej elita nie odczuwa chęci korespondowania z redakcją. Oto kilka przykładów – zachowałam oryginalną pisownię: Hejlaifiku-technoelfiku:) Jawlasnieczytamtwojenowewydanieisluchamplytkidjemersonaioczywisciejakzwykleplytkaiga zetkasaprzesadzone:)pozdrowieniadlaekipkizpyrzycula Mega wielkie zainteresowanie! Siemasz laifik sedze palac a palac to mysle!:) Beka jest pozdro dla każdego kto czyta ten tekst * info Ni edob orse ksupow oduj etrudn osc iwczyt aniu Zaprawdę, papier jest cierpliwy. Zarówno liczba reklam, jak i sesje modowe upodobniają Laif do magazynów kobiecych. Tyle tylko, że w takim Glamour czy Cosmo pojawiają się ubrania różnych marek. W Laifie modelka prezentuje ubrania tylko jednej firmy i tylko jednej linii. Mimo to, na czwartym zdjęciu pojawia się otwarta paczka papierosów znanej francuskiej marki – czy fotograf naczytał się „Generacji P” Pielewina, czy zwyczajnie ma bałagan w studiu? Tak czy owak, ten subtelny jak lądujący w basenie słoń przykład kryptoreklamy jest raczej żałosny. Droga redakcjo, jeśli otrzymujecie gratyfikację finansową od producenta papierosów, skłońcie go do zasponsorowania zlotu waszych czytelników – bo to może zrobić w zgodzie z prawem. Pokątne podtykanie etykietki szlugów jest bardzo nietrendy. Nie odwołam się do etyki, bo nie wiem, czy w waszym coolowym magazynie znacie to pojęcie, za to słówka trendy i nietrendy z pewnością. Kilka następnych stron – i znów sesja. Modowa? Nie. Trudno uznać przydatność zdjęć, gdzie prezentowana odzież pochodzi albo z secondhandu, albo jest własnością modela lub stylisty. Dobrze za to widać, kto za to zapłacił. Tym razem jest to marka alkoholu – i na dwóch zdjęciach pojawia się pięć razy. Polecam zaproponować producentowi to samo, co firmie od fajek – a nuż się skuszą? Idźmy dalej. Niejaka Fidelity Kastrow odkrywa przed nami tajniki clubbingu po drugiej stronie oceanu. Zaczyna jednak od zwierzenia, że clubbing zawsze ją fascynował. Szczególnie kuszący zawsze był dla niej aspekt naukowy – czyli, jak Fidelity sama wyjaśnia z rozbrajającą szczerością – poznawanie dziwnie ubranych ludzi. Prawdziwi szczęściarze poznają w klubach gwiazdy porno, oddane swojej pracy. Znak czasów – kiedyś w dobrym tonie było mieć w gronie znajomych lekarza, prawnika, profesora uniwersytetu, dziś poleca się stawiać drinki gwiazdom porno i jegomościom w obcisłych skórzanych portkach. Fidelity daje także upust swojej niechęci do pana nazwiskiem Robert Bork, z uwagi na jego niechęć do „wściekłych feministek, homoseksualistów, działaczy walczących o środowisko i prawa zwierząt”. Jej sposobem na karę dla niego ma być wysłanie mu wibratora w kształcie członka. Wzruszające, ale nie ma się nijak do opisu sceny clubbingowej w USA. Czyżby zapiski Fidelity wyciągnięte były na żywca z jej bloga? Wrażenia Fidelity pokrótce wyglądają tak – w USA jest niefajnie, bo nie można palić w miejscach publicznych, osoby poniżej 21. roku życia nie mogą strzelić piwka w klubie, a same kluby są zamykane wcześnie. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, że tylko ostatnia uwaga dotyczy zabawy jako takiej. Picie i palenie (czegokolwiek) to prywatna sprawa każdego człowieka i do tej pory żyłam w przekonaniu, że nie jest elementem koniecznym zabaw przy muzyce. Ponieważ jednak redakcja zdecydowała się pociąć zwierzenia Fidelity na kawałki, niewykluczone, że sens jej wypowiedzi pojawi się dopiero w następnym wydaniu magazynu. To nie wszystko, co redakcja ma do powiedzenia na temat clubbingu w USA. Czy raczej: to nie jedyny tekst, który dało radę tanio wyrwać. Po odwróceniu strony natykamy się na fragment książki pisanej przez selekcjonerkę. Jak przyznaje sama redakcja, autorka lepiej nadaje się do odsiewania niewystarczająco trendy gości z bramki, niż do pisania – i nie ma w tym cienia przesady. Zamieszczony fragment ma w sobie kunszt szkolnego wypracowania i porywa jak opis schematu rozrodczego stawonogów. Skoro było wiadomo, że to chała, po co to drukować? Po kolejnej stronie udającej redakcyjną, a będącej reklamą bardzo “nietwarzowego” modelu butów, przechodzimy do wywiadu z didżejką z okładki. Nie jest tego dużo. Z rozkładówki, po wrzuceniu całostronicowego zdjęcia, tytułu oraz leadu opisującego mentorów Diany, zostało pół strony. W sam raz na wywiad. Dowiadujemy się, że Diana ma ksywę D-Rouz, bo Rouz to po holendersku róża, a ona jest taką czarną różą. Ponadto, Diana dzieli się spostrzeżeniem, że nie wszyscy w branży lubią się ze wszystkimi. Diana delikatnie reklamuje też agencję, z którą współpracuje oraz zapowiada swoją płytę. I to byłoby na tyle. Rozumiem, że didżejka niekoniecznie jest najbłyskotliwszą i najbardziej wygadaną osobą na świecie – nie musi być. Ale robienie tematu okładkowego z wywiadu, który da się przeczytać w dwie minuty? Najwyraźniej redakcja Laifa jest zdania, że zbyt duża ilość tekstu zniechęci czytelnika. Artykuł o marihuanie, pozornie przykuwający, całkowicie nic nie wnosi do tematu – już to wiemy, czytaliśmy, słyszeliśmy. Czyżby znów redakcja cięła koszty artykułów i kupiła odgrzewany kotlet? Dzięki lekturze pisma czytelnik może się dowiedzieć, za kim należy się rozglądać w klubie, co czują inni czytający Laif, jak nazywa się agencja współpracująca z polską didżejką i jakie to smutne, że nie wszyscy się lubią. Laif powinien mieć na okładce ostrzeżenia podobne do tych, jakie drukowane są na opakowaniach papierosów – lektura tego periodyku ogłupia. O ile chodzenie do klubów i podskakiwanie przy muzyce stworzonej przy użyciu zapętlonej melodyjki z zegarka oraz przyspieszonym ekstatycznym jęku z filmu „Włóż go przez kratę 4” jest całkowicie OK i bywa miłą rozrywką, o tyle czytanie pisma traktującego o tym, co powyżej, jest torturą dla każdego o ilorazie inteligencji wyższym niż dwucyfrowy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Też dobre............
Dieta na stres Każdego dnia narażeni jesteśmy na czynniki stresu, z którym musimy się uporać. Każdy z nas jednak jest inny, ma inną wydolność organizmu i dlatego każdy z nas reaguje na napięcie i przemęczenie inaczej. Nasz organizm to bardzo złożona jednostka, gdzie ważną rolę odgrywają hormony i to one mają ogromny wpływ na to, jak się czujemy, jakich pokarmów łakniemy, jak znosimy obciążenia. Kiedy przychodzimy do domu zmęczeni po pracy, zestresowani i na dodatek głodni mamy wówczas potrzebę zjeść od razu coś słodkiego, chwytamy za batona. Wtedy nasz organizm wpada w zaklęty krąg biochemiczny i łaknie coraz więcej słodyczy. Dlaczego? Ponieważ zaczyna on wtedy produkować więcej kortyzonu - hormonu, który zwiększa zapotrzebowanie na węglowodany. Poziom glukozy we krwi wzrasta, trzustka wydziela insulinę (hormon, który wpływa na przemianę węglowodanów, białek i tłuszczy), która z kolei przenosząc glukozę do tkanek, transportuje również aminokwasy z krwi do włókien mięśniowych. Wyjątek tutaj stanowi tryptofan (jeden z aminokwasów), który przenika przez barierę krew-mózg i jest on potrzebny do syntezy neurohormonu serotoniny. Co to jest serotonina? Serotonina to właśnie hormon, który odpowiada za hamowanie apetytu po spożyciu węglowodanów i pobudzanie go po spożyciu produktów białkowych. Dokładniej, jest to hormon wytwarzany w śluzówce jelita, płytkach krwi i ośrodkowym układzie nerwowym. Powstaje z tryptofanu, aminokwasu, który musi być dostarczony do organizmu z zewnątrz. Dlatego też jeśli dostarczymy mniej tryptofanu synteza serotoniny będzie mniejsza. Co zwykle robimy kiedy dopada nas stres? Sięgamy po czekoladę, chipsy, wyciągamy z lodówki duży kubeł lodów, czyli zjadamy produkty, które mają nie tylko dużo węglowodanów, ale i tłuszczu. Tłuszcz z kolei stymuluje wydzielanie galaniny a ta działa na tzw. ośrodek głodu pobudzając łaknienie i powodując jednocześnie ospałość i przemęczenie. Jakie są sposoby zapobiegania stresu? Jak można z nim walczyć? Metod jest bardzo wiele. Jedni uciekają się do farmacji biorąc pigułki antystresowe, drudzy stosują fitoterapię, czyli leczenie roślinami a jeszcze inni stosują po prostu odpowiednią dietę. Dieta taka powinna utrzymywać odpowiedni poziom serotoniny przez cały dzień tak aby uniknąć niepohamowanych napadów obżarstwa i tycia. W takim żywieniu produkty spożywcze dzieli się na tzw. porcje węglowodanów, porcje białek i porcje tłuszczy. Stosuje się również podział na porcje owoców, warzyw i napojów. W takiej diecie posiłki powinny być tak skomponowane, aby pobudzić wydzielanie serotoniny. Trzeba więc tu zachować odpowiednią proporcję białka do węglowodanów, tzn. 1 część białka do 5 części węglowodanów (np. 20g mięsa do 100g makaronu). Żeby poczuć działanie serotoniny należy po takim posiłku odczekać cierpliwie pół godziny. Po tym czasie na pewno poczujemy się spokojniejsi. Pozostałe posiłki mają już tylko na celu uzupełnienie odpowiednich składników odżywczych. Przykładowe porcje, z jakich można komponować posiłki: Porcja węglowodanów: 1 cienka kromka chleba pszennego lub 0.5 szkl. kukurydzy Porcja białka: 1 szkl. jogurtu chudego, najlepiej naturalnego, bądź 30 g chudej szynki Porcja tłuszczu: 1 łyżeczka oleju bądź 15 g orzechów (obojętnie jakich) Porcja owoców: 1 średnie kiwi, 3 suszone śliwki lub 0.5 szkl. świeżego soku Porcja warzyw: 1 szkl. świeżych lub 0.5 szkl. gotowanych warzyw. Przykładowe posiłki: Śniadanie: 1 szkl. beztłuszczowego jogurtu z 0.5 szkl. otrębów, 3 łyżkami pestek dyni, 0.75 szkl. świeżego banana pokrojonego w plasterki lub świeżych jagód. Obiad: 1.5szkl. gotowanego makaronu, 30 g gotowanego indyka lub kurczaka, 1,5 szkl. jarzyn, 2 łyżeczki oliwy i 2 łyżki sera parmezanu na posypkę. Kolacja: Kolację powinna stanowić przekąska beztłuszczowa, jak płatki śniadaniowe bądź krakersy ryżowe i powinna ona dostarczać 40-45 g węglowodanów i nie więcej niż 210 kcal. Warunkiem diety jest również regularne spożywanie posiłków. Pamiętajmy, że nie tylko dieta jest tutaj wskazana na łagodzenie stresów. Nie wolno nam przecież zapominać o ćwiczeniach fizycznych.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Co jeść
Jeść co się lubi i nie tyć? Każdy, kto chociaż raz w życiu próbował się odchudzić, wie, jakie to trudne. Tyjemy, dlatego, że lubimy jeść tłuste i mączne potrawy, tymczasem odchudzanie pozbawia nas tej przyjemności. Jest to bardzo przykre, toteż mało kto wytrzymuje reżim niskokalorycznej diety. Wywiad z Mają Błaszczyszyn - znaną terapeutką naturalną, biochemikiem, autorką wielu książek na temat zdrowia i żywienia: „Dieta życia”, „Jedzta co chceta”, „Styl życia, który leczy”, „Pełnia życia – fitonics”. Jedną z większych trudności w walce z nadwagą jest unikanie „owoców zakazanych” – słodyczy, węglowodanów skrobiowych (białe pieczywo, makarony, ziemniaki, ryż), tłuszczu. Jak sobie z tym radzić? - Przy nadmiernym zapotrzebowaniu na słodycze pomoże preparat chromowy zmniejszający apetyt na cukier. Z tłuszczami też wiele osób radzi sobie całkiem nieźle – mówi Maja Błaszczyszyn. A co z pieczywem i produktami mącznymi? Wiele osób uwielbia świeże, chrupiące bułeczki, ciasta, pierogi, naleśniki. - No właśnie! Największy problem mają osoby, które nie wyobrażają sobie życia bez pierożków, kluseczek, bułeczek, kopytek, ziemniaków i ryżu, czyli potraw zawierających mnóstwo węglowodanów, głównie w postaci skrobi. A przecież od nadmiaru węglowodanów tyjemy szybciej niż od nadmiaru tłuszczów. Dlaczego? - Ponieważ węglowodany podczas trawienia rozkładane są na glukozę i w tej postaci przenikają do krwi. Część glukozy organizm zużywa na wytworzenie energii, lecz jej nadwyżki magazynuje w postaci tłuszczu. Można więc powiedzieć, że węglowodany są bardziej „tłuszczotwórcze” niż sam tłuszcz. Czyli, że kopytka bardziej nam „idą w bioderka” niż boczek. Na szczęście znalazła się na to rada, a z pomocą przyszła jak zwykle nauka. Rozkład skrobi w organizmie odbywa się za pomocą enzymu (alfa-amylazy) produkowanego przez trzustkę. Naukowcy amerykańscy odkryli, że naturalny standaryzowany ekstrakt z nasion fasoli blokuje działanie alfa–amylazy zanim enzym ten zdąży przetworzyć skrobię na glukozę, a następnie tłuszcz. Oznacza to, że spożyte węglowodany nie zostają strawione. Ekstrakt z fasoli neutralizuje je, sprawia, że przelatują one przez układ pokarmowy i zostają wydalone. Nie gromadzą się więc w postaci tkanki tłuszczowej. Tej substancji nadano nazwę Fasolamina 2250®/Neutralizator skrobi. Blokuje ona trawienie skrobi. A więc zjadane z przyjemnością dania, zawierające węglowodany, zostają zneutralizowane i przelatują przez układ trawienny nie powodując powstawania niechcianych wałeczków tłuszczu. Substancja ta wydaje się być dużym przełomem w odchudzaniu? - Tak, jest to prawdziwy przełom w procesie odchudzania. Przestaje być reżimem nie do zniesienia na dłuższą metę. Okazjonalne odstępstwa od narzuconego jadłospisu powodują psychiczne rozluźnienie. Nie jestem już tą gorszą od innych osobą, której nic smacznego nie wolno zjeść! Od czasu do czasu, bez uszczerbku dla tempa odchudzania, mogę zjeść pierogi, kopytka, spagetti, ziemniaki, ryż, świeże pieczywo i inne wysokoskrobiowe dania. A to znacznie ułatwia i urozmaica dietę. Czy pokazały się już preparaty zawierające ten ekstrakt i czy są do nabycia w Polsce? - Tak, na świecie jest już kilka preparatów zawierających Fasolaminę 2250®. Na rynku polskim występuje pod nazwą VitalForm™ i cieszy się coraz większą popularnością. Stanowi absolutnie bezpieczną „podpórkę” dla osób, którym z trudem przychodzi zachowanie diety. Jedna tabletka tego preparatu potrafi zneutralizować aż 1000 kcal! pochodzących z węglowodanów skrobiowych. Wystarczy przed wysokoskrobiowym posiłkiem zażyć 1 tabletkę VitalForm™ i popić ją szklanką wody, a zjedzone przysmaki nie odłożą się na bioderkach. Czy, to oznacza, że już możemy „bezkarnie” objadać się potrawami mącznymi? - Niestety nie jest tak dobrze, jak by się marzyło. Jeśli chcemy schudnąć, powinniśmy jadać je z dużym umiarem, zażywając jednocześnie VitalForm™. Nowością w odchudzaniu jest to, że nie musimy z tych potraw rezygnować całkowicie. Podstawą jadłospisu powinny być oczywiście niskokaloryczne produkty o niskim indeksie glikemicznym, czyli głównie: owoce, warzywa, strączkowe (fasola, groch, soczewica itp.), chudy nabiał, ryby, drób. Nie wolno również zapominać o ruchu. Najprostsza forma – dobra dla wszystkich to spacer, im bardziej intensywny tym lepiej, minimum to 30 minut dziennie. Jak należy stosować VitalForm™? - VitalForm™ przyjmujemy regularnie w okresie odchudzania. Po uzyskaniu pożądanej wagi traktujemy go jako „koło ratunkowe”. Dobrze jest mieć go zawsze przy sobie i zażywać gdy najdzie nas chętka na mączną potrawę. Wtedy przed posiłkiem łykamy ekstrakt i popijamy go wodą. Teraz możemy smakować ukochane kopytka, wiedząc, że nie utyjemy po nich. Trzeba pamiętać, że VitalForm™ neutralizuje węglowodany tylko wtedy, gdy jest obecny w naszym przewodzie pokarmowym.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ach to piwko
Piwo na zdrowie, ale z umiarem Kilka faktów z historii piwa Trudno jest ustalić, kto naprawdę wymyślił piwo. Zapewne wiele ludów, narodów niezależnie od siebie je wynalazło. Podobno już 6 tysięcy lat temu piwo warzyli Sumeryjczycy. Tabliczki pochodzące ze świątyni boginii Bau, które zostały znalezione nieopodal miasta Lagasz, wskazują, że warzono tam piwo. Nazywane ono było wtedy sikaru i jego wytwarzaniem zajmowały się tylko kobiety. Tamtejsze warzelnie budowano podobno tylko przy świątyniach a ludziom pracującym przy jego wyrobie przysługiwał przywilej ciągnięcia świętego powozu boga Anu. Piwo w tamtych czasach było bardzo ważnym napojem. W księdze Herubiego zachował się napis, który mówi, że ten, kto będzie fałszował piwo lub nie będzie przestrzegał zasad jego sprzedaży z zamiarem oszukania kupującego, poniesie karę śmierci poprzez utopienie bądź utratę głowy. Napój ten znalazł się wcześnie również na polskich stołach: „…wino tu rzadko używane. Ma jednak naród polski napój warzony z pszenicy, chmielu i wody; po polsku piwem znany. Ale nie ma żaden lepszego dla pokrzepienia ciała. Jest nie tylko rozkoszą mieszkańców, lecz i cudzoziemców”. Jan Długosz Pisał też o nim Gall Anonim, Siemowit oraz biskup Thiemar. Na początku piwo robiono z jęczmienia, wyki lub zbóż mieszanych. Prawdopodobnie wyglądało to następująco: podprażano ziarno i tłuczono je w moździerzu, następnie zalewano gorąca wodą i chłodzono, a na koniec dodawano cukier. Produkcja piwa stawała się coraz bardziej dochodowym zajęciem. Szlachta z czasem zaczęła traktować je (nazywali go wtedy mielcuchem) jako podstawowy napój w gospodarstwie. Niestety, z powodu braku odpowiednich warunków higienicznych przy produkcji, zwykle piwo było niesmaczne, kwaśne a nawet stęchłe. Dopiero w XVI wieku książę bawarski Wilhelm VI ogłosił „prawo czystości składu piwa”, które stanowiło, że można było stosować tylko trzy składniki do produkcji piwa, a mianowicie wodę, chmiel i jęczmień. Generalnie prawo to obowiązuje do dziś. O właściwościach zdrowotnych piwa Piwo jest napojem nie tylko niezwykle orzeźwiającym, ale też i o unikalnych właściwościach odżywczych. Wartość energetyczna pochodzi od zawartego w nim alkoholu, węglowodanów i białek. Litr piwa pełnego dostarcza nawet 450 kcal, z których 2/3 pochodzi z alkoholu. Ta sama ilość pokrywa dzienne zapotrzebowanie na metioninę i lizynę (ok. 28%), walinę (ok. 30%) i fenyloalaninę aż do 46%. Chmiel w piwie ma działanie uspakajające a dzięki zawartości fitoestrogenów chroni przed rakiem. Spośród witamin występujących w piwie najważniejszą pozycję zajmują witaminy z grupy B, które są grupą prostetyczną dla wielu enzymów, pomocną przy syntezie białek i aminokwasów. Ryboflawina i niacyna (witamina PP), występujące w dość znacznej ilości w piwie, działają pobudzająco na soki żołądkowe i funkcje przewodu pokarmowego. Piwo ułatwia trawienie pokarmów węglowodanowych. Z kolei substancje goryczkowe i kwas węglowy pobudzają pracę żołądka. Chmiel, olejki i żywice mają właściwości aseptyczne i lekko kwaśny odczyn, co zapobiega rozwojowi mikroorganizmów patogennych. Należy jednak pamiętać, że przy wrzodach żołądka oraz innych chorobach, takich jak wrzody dwunastnicy, cukrzyca i zapalenie trzustki nie wolno piwa spożywać. Ale są też takie schorzenia, w których picie piwa w rozsądnych ilościach jest zalecane, np. w kamicy nerkowej, gdyż piwo pobudza wydalanie z organizmu wody i sodu wraz z moczem, co przeciwdziała powstawaniu kamieni w nerkach. Podobnie, dzięki takim właściwościom diuretycznym, piwo zalecane jest również przy obrzękach i nadciśnieniu. Nie powinniśmy jednak traktować nadmiernych ilości piwa jako sposobu na uzupełnienie niedoborów witamin, minerałów czy jako sposobu leczenia różnych chorób. Musimy pamiętać, że wszystko jest dla ludzi, trzeba tylko zachować umiar.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Też warte polecenia
Dłonie prawdziwej damy O ich urodzie decyduje nie tylko staranny manikiur, ale przede wszystkim gładka i jasna skóra. Masz wrażenie, że Twoje dłonie są smutne. Ich ciemny i lekko pomarszczony naskórek sprawia, że wydają się mało eleganckie. Zastanawiasz się dlaczego? Gdyby umiały mówić, natychmiast odpowiedziałyby na to pytanie. Przypomnij sobie, ile razy tej zimy wyszłaś na mróz bez ciepłych rękawiczek? Ile razy nie włożyłaś gumowych rękawic do zmywania? Ile razy prałaś w ręku, narażając swoje dłonie na działanie silnych środków chemicznych? Czy wklepywałaś w nie tłusty krem: na noc, przed wyjściem z domu lub tuż po zmywaniu? Znasz już odpowiedź. Twoje dłonie zgłosiły wyraźny protest – są wysuszone i marmurkowe. Jednak nie wszystko stracone! Możesz temu zaradzić i przywrócić im młody, jedwabisty wygląd. Krok pierwszy: tłusty krem Skóra dłoni po zewnętrznej stronie, w przeciwieństwie do tej na innych częściach ciała, jest prawie pozbawiona gruczołów wydzielających ochronną warstwę tłuszczu. By twoje dłonie nie były suche, spierzchnięte, musisz wklepywać w nie tłusty krem. Powinnaś to robić po każdym ich kontakcie z wodą – po zmywaniu, ręcznym praniu, a także myciu rąk. Nie możesz zapominać o nałożeniu grubej warstwy tłustego kremu zimą przed wyjściem z domu i przed ich kontaktem z mrozem. Warstwa kremu będzie działała jak naturalna rękawiczka. To jednak nie zwalnia cię z obowiązku wkładania rękawiczek przez cały sezon zimowy. Twoje prababki chodziły w nich nawet latem. Prawdziwe damy nigdy nie wystawiały dłoni na działanie promieni słonecznych i mrozu. Dłonie były i są wizytówką kobiety. Należy więc o nie dbać. Źle traktowane będą wyglądały nawet o 10 lat starzej. Nie zapomnij o wklepywaniu kremu na noc – podczas snu, krem lepiej się wchłania. Krok drugi: naprzemienne kąpiele Zniszczonym, zaczerwienionym lub sinawym dłoniom pomogą kąpiele raz w ciepłej, raz w zimnej wodzie. Zabieg ten pobudzi krążenie krwi. Dłonie przestaną być sine, a skóra zostanie lepiej dotleniona. Krok trzeci: rumianek i mleko Jeśli skóra twoich dłoni jest lekko popękana i zaczerwieniona, bo zmarzła zimą lub poparzyłaś ją upalnym, letnim słońcem, sięgnij po rumianek. Ten polny kwiat bogaty jest w olejek eteryczny, który działa przeciwzapalnie i kojąco na skórę dłoni. Rumianek zmniejsza zaczerwienienie skóry i zapobiega jej wysuszaniu. Wystarczy, że zalejesz łyżkę zioła szklanką ciepłego mleka i pozostawisz pod przykryciem na 20 minut. Następnie zrób swoim dłoniom mleczno – ziołową kąpiel. Nie musisz myć rąk po tej lepkiej kąpieli. Niech wyschną – nocą rumianek wciąż będzie się wchłaniał. Ręce umyj dopiero gdy się obudzisz. Krok czwarty: ciepły okład Regenerację szorstkiego i przesuszonego naskórka przyspieszy ciepły okład z tłustego kremu. Grubą warstwę kremu nałóż na noc na dłonie, następnie otul je luźną, bawełnianą rękawiczką i połóż się spać. Rękawiczkę możesz położyć uprzednio na kaloryferze, by się nagrzała. Do takich okładów najlepiej nadaje się krem, który zawiera witaminę E i F, lanolinę i ichtiol – jeden ze składników olejku z drzewa herbacianego. Krok piąty: gliceryna i sok z cytryny Jeśli marzysz o jedwabnych, bladych dłoniach prawdziwej arystokratki – powinnaś je wybielić domowym sposobem. Wymieszaj: łyżkę gliceryny, 10 kropli soku z cytryny oraz zawartość dwóch kapsułek z witaminami A+E. Ta mikstura nie tylko wybieli skórę na dłoniach, ale również ją natłuści. Taką maseczkę powinnaś zastosować trzykrotnie na noc. To wystarczy, by dłonie stały się białe i bardziej delikatne. Pamiętaj o założeniu rękawiczek na noc. Krok szósty: zabieg kosmetyczny Najlepiej zadziała na zniszczone dłonie maska termoaktywna, którą w gabinecie zrobi ci kosmetyczka. Najpierw szczoteczką wykona peeling enzymatyczny lub ziarnisty. Kwasy owocowe rozjaśnią skórę i odnowią ją. Po złuszczeniu martwych komórek, w twoje dłonie wklepie tłusty krem z witaminą A lub pokryje je betastyminą z dotleniającym olejkiem, który wzmoże procesy życiowe skóry. Następnie wykona masaż, który zapobiega starzeniu się skóry i wzmaga produkcję kolagenu. Po nim nałoży maskę termoaktywną, która zastygając na rękach, rozgrzeje skórę. Maseczka rozszerzy pory, dzięki czemu składniki odżywcze wnikną głębiej. Po 20 minutach maska będzie wyglądała jak gips i będzie można ją zdjąć jak rękawiczkę. Zamiast maski termoaktywnej, kosmetyczka może nałożyć maseczkę z białych alg, która głęboko nawilża skórę. Bardzo zniszczone dłonie wymagają kilku takich seansów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Dieta CUD
Dieta oczyszczająca Dieta oczyszczająca “detoks” Kto najbardziej potrzebuje diety oczyszczającej? Wbrew pozorom młodzi ludzie, studenci i zaczynający pracę. Hedonistyczne życie nocne: alkohol, imprezy, zadymione kluby, niedostatek snu, oraz pospieszny rytm dnia: zupka z torebki, hamburger bądź hot-dog zamiast obiadu, zaspokajanie głodu słodyczami i chipsami, wreszcie wyczerpująca praca, stres i zanieczyszczenia, jakie produkuje duże miasto - wszystkie te czynniki obciążają zdrowie, powodują, że organizm nie nadąża z samooczyszczaniem, nie regeneruje się wystarczająco szybko, traci odporność... Takie dolegliwości jak długotrwałe przemęczenie, bóle głowy, problemy z trawieniem, zaparcia, częste przeziębienia i grypa, a także nasilone alergie mogą wynikać z tego, że w organizmie zalegają toksyny. Dieta “detoks”, jak sugeruje nazwa, ma na celu wspomóc proces oczyszczania organizmu z toksyn, przy okazji przyczyniając się do zrzucenia paru zbędnych kilogramów. Dlaczego warto zastosować dietę “detoks”? W założeniu dieta “detoks” ma oczyścić i odnowić organizm z zalegających w nim toksyn oraz uzupełnić niedobory minerałów, których nie dostarcza w wystarczającej ilości żywność przetworzona. Chociaż jesteśmy wyposażeni w system samooczyszczenia organizmu - nerki i wątrobę - organy te nie są niezniszczalne, od czasu do czasu trzeba pozwolić im odpocząć, dać szansę zregenerować się. Nerki oczyszczają krew z wielu szkodliwych produktów przemiany materii, natomiast wątroba odtruwa organizm, neutralizuje substancje szkodliwe, np. alkohol, rozkłada leki, zanim zostaną one wydalone jako pot, uryna itd. Podczas gdy niewydolność nerek szybko daje o sobie znać, wątroba długo funkcjonuje mimo poważnych uszkodzeń i często bywa tak, że doskwiera, kiedy choroba jest już w zaawansowanym stadium. Czym jest dieta “detoks”? Chociaż jest wiele odmian diety odtruwającej “detoks”, panuje zgodność co do tego, że podczas jej stosowania wykluczone jest spożywanie: żywności przetworzonej, tłuszczów nasyconych, alkoholu, kawy i herbaty oraz wszelkich produktów zawierających kofeinę, cukier rafinowany i sól. Dalej jednak szkoły diety “detoks” zaczynają się od siebie znacząco różnić: jedne nakazują picie jedynie wody, inne świeżo wyciśniętych, niesłodzonych soków i herbatek ziołowych; jedne przypominają dietę wegeteriańską, inne pozwalają na spożywanie chudego czerwonego mięsa. Ogólnie dominują dwa podejścia do głodówki: szybka i zarazem drastyczna oraz długofalowa i tym samym ograniczona. Szybki “detoks”, czyli post Chyba każdy doświadczył zatrucia, po którym jedyne, na co miał ochotę, to napić się wody. Jest to naturalna reakcja na zatrucie alkoholem bądź innymi toksynami zawartymi w pożywieniu, bowiem woda i jednoczesny post ułatwiają szybkie samooczyszczenie organizmu. Nieprzypadkowo wiele osób instynktownie traktuje głodówki, podczas których dozwolone jest tylko spożywanie wody, jako dietę odtruwającą. Będąc na szybkiej diecie “detoks”, spożywa się wyłącznie płyny. Przede wszystkim wodę butelkowaną, ale także herbatki oraz napary ziołowe, czasem świeżo wyciskane, niesłodzone soki owocowe. Uważa się, że herbatki i napary ziołowe stymulują oczyszczanie poszczególnych organów: wątroby - mniszek lekarski, nasiona ostropestu plamistego i pietruszka, nerek - pietruszka, prawoślaz lekarski i mącznica lekarska, dróg oddechowych - dziki bez (czarny), prawoślaz lekarski i rumianek, skóry - nagietek lekarski. Należy pamiętać, że szybka dieta oczyszczająca wiąże się z wyeliminowaniem z jadłospisu białka, cukrów złożonych i tłuszczu. To też oznacza, że ta, nazywając ją po imieniu – głodówka, spowalnia metabolizm, może spowodować osłabienie i zawroty głowy. Najlepiej, gdy szybka dieta "detoks" nie trwa dłużej niż 24 godziny, a z pewnością nie powinna być dłużej stosowana niż przez 5 dni. Dieta “detoks” ograniczona Większość dietetyków specjalizujących się w dietach “detoks” poleca ograniczoną odmianę, ponieważ jest bezpieczniejsza i łatwiejsza do stosowania. Taka dieta przede wszystkim eliminuje z jadłospisu produkty żywnościowe i napoje, które w jakiś sposób obciążają organizm, np. alkohol, który niszczy wątrobę i działa jak środek moczopędny, przez co nerki wydalają więcej wody a wraz z nią potrzebne organizmowi pierwiastki śladowe. Zastępując „świństwa” warzywami i owocami bogatymi w antyoksydanty i fitochemikalia, wzmacniamy układ odpornościowy, polepszamy odnowę komórek, chronimy skórę przed negatywnymi czynnikami środowiskowymi, ale - co najważniejsze z punktu widzenia detoksyfikacji - dostarczamy organizmowi enzymów, które stymulują wątrobę. Dietę oczyszczającą ograniczoną także warto wspomagać ziołami bądź preparatami ziołowymi. W ofercie Herbapolu dostępne są kapsułki Sylivit zawierające wyciąg z nasion ostropestu plamistego. Preparat ten wspomaga procesy odtruwania wątroby po zatruciach substancjami toksycznymi, wskazany jest w awitaminozie, ogólnym wyczerpaniu organizmu, w zaburzeniach trawienia. Stabilizuje i normalizuje funkcje komórek wątrobowych. Kolejna roślina wspomagająca oczyszczanie organizmu to Aloes. Wyciąg z aloesu ma wielostronne działanie, między innymi polepsza funkcjonowanie układu trawiennego: reguluje wydzielanie kwasu solnego i pepsyny, normalizuje pH żołądka, niszczy drobnoustroje wywołujące stany zapalne, oczyszcza jelita. Aloes ma też działanie bakteriobójcze i grzybobójcze: oczyszcza krew i cały organizm z zatruwających go grzybów i drożdży. Główne kontrowersje wokół diety oczyszczającej dotyczą tego, czy włączyć do jadłospisu mięso, bowiem z jednej strony białko pochodzenia zwierzęcego obciąża wątrobę, z drugiej – aminokwasy są potrzebne do prawidłowego funkcjonowania tego organu. Dla kogo “detoks”? Eksperci twierdzą, że dieta oczyszczająca przydałaby się większości mieszkańców krajów cywilizowanych, z wyłączeniem poważnie chorych, przyjmujących leki i stosujących zaleconą im przez lekarza dietę. Do diety oczyszczającej należy się przygotować, stopniowo rezygnując z poszczególnych produktów, ponieważ pierwszy etap odtruwania organizmu jest nieprzyjemny. Nagłe dostosowanie się do wymogów reżimu “detoksu” może wywołać bóle i zawroty głowy, mdłości, dolegliwości układu pokarmowego, pogorszenie się wyglądu cery, a więc podobne (choć w znacznie złagodzonej formie) objawy do tych towarzyszących rzucaniu nałogu nikotynowego, czy też alkoholowego. Dieta polegająca na zrezygnowaniu z cukrów rafinowanych, alkoholu, tłuszczów zwierzęcych oraz ograniczeniu soli, kawy i czarnej herbaty do minimum, czyli dieta “detoks” w najbardziej podstawowym zakresie może być z powodzeniem stosowana przez całe życie jako antidotum na zanieczyszczone środowisko i stresujący tryb życia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zarłoczność
Żarłoczność psychiczna Wydaję mi się, że z przyjemnością oczekuję napadu bulimii. W tej chwili trudno mi powiedzieć, co w takim momencie myślę - to takie niejasne, ale po zastanowieniu, to chyba: ”No dobrze, nie będę już więcej myśleć o odchudzaniu się - co za ulga.” Jeśli coś się wydarzy i nie mogę zacząć się opychać, staję się bardzo rozgniewana i raczej niegrzeczna w stosunku do osoby, która spowodowała to opóźnienie. Ten gniew jest nieuzasadniony i całkowicie nie na miejscu - można go porównać do dziecinnego napadu furii. Jak to możliwe, żeby kobieta ważąca 32 kg po zjedzeniu talerza zupy boi się, że przytyje i będzie wyglądała jak słoń? Jeszcze do niedawna uważano, że bulimia psychiczna jest częścią anoreksji psychicznej, gdyż obserwowano, iż ok. 40% pacjentek z anoreksją okresowo traci panowanie nad sobą i niepohamowanie się przejada. Obecnie uważa się bulimię psychiczną za oddzielną jednostkę chorobową, która jednak ma wiele cech wspólnych z anoreksją. Bywa też, że u niektórych pacjentek rozwija się w anoreksję. Bulimia oznacza „jedzenie jak wół”. Polega ono na okresowych napadach żarłoczności z utratą kontroli nad ilością spożywanych pokarmów, co trwa dłużej niż trzy miesiące. Napady bulimii zwykle zaczynają się między 15 a 24 rokiem życia, ale znajdą się i takie osoby, które zaczynają w wieku 12 lat, bądź po 30. Pojawia się ona u kobiet, które stosowały wiele diet „cud” w celach obniżenia swojej masy ciała oraz w powiązaniu z takimi sytuacjami, jak kryzys w rodzinie, rozwód, śmierć bliskiej osoby, ciąża. Wpływ na to mają również opinie innych osób na temat wyglądu. Często zdarza się, że to bliska osoba, matka czy chłopak mówi: Robisz się gruba. Wtedy kobieta zaczyna mieć niezłego bzika na punkcie swojej sylwetki. Ciągle myśli o tym jak bardzo jest nieproporcjonalna i brzydka, złości się i płacze, gdy zje dwie kanapki i panicznie boi się, że przytyje do monstrualnych rozmiarów. Raz wyjada wszystko z lodówki, innym razem nic nie je przez 3 dni. Osoba taka myśli, że jest brzydka i otyła, dlatego stara się przestrzegać diety, aby tę sylwetkę zmienić. Jednocześnie samotność, smutek lub znudzenie wyzwalają myśli o przyjemnościach jedzenia, to zaś prowadzi do napadu bulimii. Każda z chorych na bulimię podczas napadu je takie potrawy i produkty, na które sobie nie pozwala przy innych okazjach, mówiąc, że mają „puste kalorie”, że są „tuczące” albo „niezdrowe”. Czasem spożywana jest taka żywność, którą łatwo „upchnąć” na początku epizodu i łatwo ją zwymiotować. Jednak ilość i rodzaj pożywienia spożywanego wśród bulimiczek różni się bardzo. Podczas napadu zazwyczaj są wybierane produkty zawierające duże ilości węglowodanów, tłuszczów, czy białek. Niektóre osoby przechodzą na wegetarianizm i żeby nie przytyć w ciągu jednego dnia potrafią zjeść 2-3kg surowej marchwi. To co chora może zjeść podczas napadu może również zależeć od tego, co akurat znajduje się w domu. Niektóre kobiety jedzą wszystko, co wpadnie im w ręce: konserwy, przetwory dla dzieci, mrożonki, a nawet odpadki ze śmietnika. Często jednak są to produkty wysokokaloryczne. Oto jeden z przykładów objadania się podczas „poważnego” napadu bulimii trwającego 4 godziny: Bochenek chleba, słoik smalcu, słoik miodu, 500 g płatków owsianych, 2 kostki masła, jeden mały tort, 7 batoników snikers, 3 tabliczki czekolady, opakowanie mleka w proszku, pudełko lodów (500 ml) , 200 g orzeszków, 2 duże paczki chipsów, tosty z serem (2 bułki), 100g paluszków, 5 bułek, 5 jajek w postaci jajecznicy, słoik dżemu. Suma spożytych kalorii to: 18053kcal, w tym tłuszcze: 831.6g, białko: 406g, węglowodany: 2304g. Osoby chore na bulimię wiedzą, że jeśli będą się objadać i nie będą kontrolować swojej masy ciała staną się otyłe. Strach przed otyłością jest tak wielki, że kobiety w celu utrzymania niskiej wagi stosują: - wymioty w trakcie napadów obżarstwa i tuż po nim, - wymioty po każdym posiłku, nawet jeśli składa się on z „dobrych” pokarmów, - nadużywanie środków przeczyszczających, (nawet do 30 tabletek, a czasem całych garści) - nadużywanie środków odwadniających, które tylko odwadniają, ale nie rozpuszczają tłuszczu, jak sądzą bulimiczki, - głodówki pomiędzy napadami wilczego apetytu i ćwiczenia do utraty przytomności, - ok. 10% nadużywa alkoholu lub narkotyków, które hamują apetyt. Takie traktowanie swojego organizmu musi się odbić na zdrowiu. Skutki zmuszania się do wymiotów i nadużywania środków przeczyszczających odczuwa każda osoba chora na bulimię. Komplikacje związane z wymiotami: Zapalne obrzęki ślinianek przyusznych, zapalne powiększenie trzustki, nadżerki w przełyku i żołądku, nadżerki tylnej ściany gardła, chrypka, dzwonienie w uchu, ropne lub inne choroby dziąseł, erozja szkliwa z przebarwieniami i towarzyszącą próchnicą zębów. Dodatkowo obrażenia na grzbietowych powierzchniach dłoni powstające w wyniku pobudzania wymiotów. Komplikacje związane z nadużywaniem środków przeczyszczających i odwadniających: Biegunka, spadki masy ciała przebiegające z objawami odwodnienia, uogólniony lub miejscowy obrzęk kończyn dolnych, duszność, zaburzenia rytmu serca, spadek ciśnienia tętniczego, słabo wyczuwalne tętno, słabo słyszalne tony serca ,rozdęcie brzucha, niedrożność porażenia jelit, nagłe rozszerzenie żołądka, neuropatie, zaburzenia świadomości, stałe lub nasilone pragnienie, zwiększona ilość produkowanego moczu, napady drgawkowe i kurcze mięśniowe. Dodatkowo nie charakterystyczne zaburzenia miesiączkowania. Jak można wyleczyć się z bulimii? Przede wszystkim należy zmniejszyć swoje zaaferowanie wagą i jedzeniem, ustabilizować wagę w pożądanym zakresie, przestać starać się odchudzać, zerwać z ciągłym obliczaniem kalorii na schudnięcie, nauczyć się normalnych sposobów odżywiania i odpowiedniego trybu życia. Podczas leczenia należy zapewnić osobie psychoterapię wspierającą, pomóc w rozwiązywaniu problemów, które ją trapią. Nadrzędnym celem jest pomoc pacjentce w nauczeniu się radzenia sobie ze sobą i jej życiem. 1. „Anoreksja, bulimia, otyłość”, Suzanne Abraham, Derek Llewellyn- Jonem 2. „Gdy odchudzanie jest chorobą: anoreksja i bulimia”, Irena Namysłowska i in. 3. „Anoreksja i bulimia psychiczna. Rozumienie i leczenie zaburzeń odżywiania”, Barbara Józefik i in.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość polecam przeczytać
Urozmaiciłam Wasz topik Sorry. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Polecam..........
Kobieta ze śrubokrętem, mężczyzna z dobrą radą Na samym początku chciałabym zaznaczyć, że nie jestem wojującą feministką z zarośniętą pachą, która obraża się, gdy mężczyzna chce otworzyć przed nią drzwi lub pomóc jej nieść ciężką walizkę, uznając czyn ów za przejaw dyskryminacji. Wręcz przeciwnie - myślę, że świetnie odnalazłabym się w roli kobiety, która spędza życie przeciągając się na otomanie, ładnie pachnie i łaskawie pozwala mężczyźnie spełniać wszystkie swoje zachcianki. No dobrze, mogę ewentualnie czasem ruszyć się na zakupy i ugotować jakąś niewyszukaną potrawę albo poodkurzać. Na tym niestety moje możliwości się kończą. Gdy w grę wchodzi, dajmy na to, otwarcie puszki z kukurydzą, to mimo obecności specjalistycznego sprzętu zawsze odczuwam lekki niepokój, a gdy wyobrażam sobie, co bym zrobiła, gdybym gdzieś na trasie Warszawa-Wrocław złapała gumę, to nieodmiennie dochodzę do wniosku, że rozpłakałabym się i czekała na śmierć z głodu i pragnienia. Niestety, życie ciężkie jest i stawia nas w najróżniejszych, trudnych sytuacjach. Mnie postawiło ostatnio w sytuacji następującej. Minęło już ponad dwa i pół roku, od kiedy z Kamilem wprowadziliśmy się do naszego mieszkanka, które już wtedy nie było nowe, można więc sobie wyobrazić, że się odrobinę, że tak powiem, zużyło. Ze ścian w sypialni zaczęła miejscami odpadać farba, drewniany stolik w kuchni pokrył się brzydkimi, czarnymi zaciekami od rozlanych sosów, win, herbat i nie wiadomo czego jeszcze, na baterii prysznicowej w łazience pojawił się obrzydliwy osad... W moim domu rodzinnym mama kazała mi prasować atłasowy obrus zaraz po wypraniu, następnie składać go i chować do szafy, po czym przed użyciem znowu prasować, (kto kiedykolwiek prasował atłasowy obrus, ten wie, że zajmuje to średnio godzinę), trudno się więc dziwić, że nie jestem fanatyczną zwolenniczką porządku. Tu i ówdzie łuszcząca się farba i tym podobne niedociągnięcia przeszkadzały mi w stopniu raczej minimalnym. Miara przebrała się, gdy urwały się drzwi od szafy w salonie. Nie dość, że wyglądało to dość żałośnie - te drzwi stojące obok szafy, to jeszcze każdy z naszych gości mógł sobie dokładnie obejrzeć jej zawartość, a chwalić się raczej nie było czym. Wtedy uznałam, że muszę interweniować. - Kamilu – zagaiłam - odpadły drzwi od szafy w salonie. - No widzę - odpowiedział Kamil - ale co to właściwie komu przeszkadza? Po co się przejmować takimi drobiazgami? Nie zgadzałam się z tą opinią, ale nie miałam siły się kłócić, więc odpuściłam sobie. W miejscu po drzwiach powiesiłam jakąś kolorową szmatę w charakterze zasłony i postanowiłam się drobiazgami nie przejmować. Temat powrócił po miesiącu, kiedy drzwi od szafy w samym środku nocy przewrócił kot i runęły na ziemię przewracając przy okazji kilka bibelotów, co sprawiło, ze cały blok zatrząsł się w posadach. Rano Kamil zgodził się interweniować. Długo w skupieniu przyglądał się zawiasom. - Sprawa nie jest prosta. – zawyrokował po chwili - Potrzebna będzie wkrętarka, no i oczywiście nowe wkręty, bo stare się gdzieś zapodziały. Nie wiedziałam, co to jest wkrętarka, ale postanowiłam zaufać mojemu mężczyźnie. Gorzej, że przez następny tydzień mężczyzna nie zrobił nic, aby wspomniane narzędzie zdobyć. Już zaczynałam myśleć o tym, by udać się z płaczem do tatusia, gdy robiąc zakupy na mieście natknęłam się na sklep z gwoździami i śrubami. Weszłam i najlepiej jak umiałam wyłożyłam sprzedawcy kwestię drzwi od szafy. Pan sprzedał mi kilka rodzajów śrub (nie wiedziałam, jaki rozmiar będzie odpowiedni, zresztą były bardzo tanie) i powiedział, żebym spróbowała przykręcić zawiasy zwyczajnym śrubokrętem. Cóż, spróbowałam i udało mi się, a co więcej - zajęło mi to całe siedem minut. Dumna ze swojego czynu czekałam, aż Kamil wróci do domu i obsypie mnie pochwałami. Nic takiego się jednak nie stało. Kamil, owszem, wrócił do domu, ale... nic nie zauważył. Nie zauważył także, że tydzień później przy pomocy papieru ściernego usunęłam stary lakier ze stołu w kuchni i położyłam nowy. Nie zauważył, że wyczyściłam baterię prysznicową.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WItam wszystkich Ile tutaj wszystkiego. Faktycznie topik został urozmaicony. Zabieram sie za czytanie, popijam kawusię a Wy? 👄 całuski..............

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zapomniałam Byłam wczoraj na Pańskiej. Pogoda była fatalna. Cały czas lało. Lecz muzyka super. Piwo tez było smaczne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hejka....
hejka :) totalny niewypał. beeeeeeeeeeeeeeeeee...................... pogoda do duszy...................... ala pompaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.................................. feeeeeeeeeeeeeeeeeeeee

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cześć hejka........... Musze przyznac całkowita rację. Było wszystko tylko zabrało ładnej pogody. A tak miało być super. Ale zapraszam w Boże Ciało na Baranówke Do Parku Sybiraków Bedzie festyn Zapraszam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hejka.......
to będą zespoły katolickie??????????//

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hejka.......
to będą zespoły katolickie??????????//

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hejka.......
to będą zespoły katolickie??????????//

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
hello wszystkim!! siedze sobie przy biureczku w mojej cube i popijam poranna kawke... noc byla tak upalna, ze nie moglam spac w zwiazku z czym mam teraz potworny bol glowy i podkrazone ocze... Czy ktos zna jakis skuteczny sposob na pozbycie sie ciemnych worow pod oczami? nic nie pisalam w weekend bo zostawilam linka do tego topiku na komputerze w pracy i nie pamietalam nazwy. Hmmm... troche lewa ta wymowka. W koncu moglam poszukac, nie?.... Ale na dodatek bylam baaardzo zajeta. Glownie zakupami. Przerywanymi sprzataniem domu. Wreszcie mialam czas, zeby caly dom ( a jest bardzo duzy) okdurzyc, poscierac zakurzone meble, zmyc podlogi, wyczyscic lazienki, poskladac walajace sie wszedzie ubrania, pozbierac srubokrety i inne narzedzia mojego meza porozkladane w kazdym pokoju (wrzucilam je hurtem do garazu), wyrzucic pozabijane pajaki i osy (boje sie owadow i robali, wiec zabijam je rzucajac na nie czasopisma, potem zostawiam na kilka miesiecy zeby skonaly hehehe) i PODLAC MOJE UMARLE ROSLINY. Jestem notorycznym morderca roslin.... Dom wyglada z deczka lepiej, ale i tak czeka mnie jeszcze sporo pracy. Coz, jak sie chodzi do szkoly i pracuje w tym samym czasie, to do sprzatania nie ma okazji... jedynie na wakacjach... Pozdrawiam caly Rzeszow!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Dzisiaj w Rzeszowie paskudna pogoda, pochmurno, zaraz będzie padać deszcz. do sQuirley.............. a aj masz na imię? w końcu udało Ci sie zrobić porządki, i odratować roślinki, musze przyznać, że jam mam bardzo duzo roślin w swoim mieszkaniu i cały czas pielegnuje. Mój duży pokój tonie w zieleni muszę dodać że do łpieknych kwiatów trzeba ręki. A w moim przypadku tak jest. Kocham kwiaty. I w całym mieszkaniu 55m mam chyba z 70 róznych gatunków. Popijam kawusię i troszku buszuje po internecie. Pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość taki sobie
ello jest tutaj ktos?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość taki sobie
nima nikogo??///////

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×