Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

czuję że nienawidzę

nienawidzę moich rodziców - za każdym razem jak znowu to poczuję,wpiszę to tutaj

Polecane posty

Gość martamaua
witam wszystkich po dlugim czasie! moze z pozoru poczatek wydaje sie radosny ale tak nie jest. wrocilam do polski znowu mieszkam w domu i znow pieklo. no moze polowa bo ojciec sie wyprowadzil. matka to co zawsze albo i jeszcze gorzej, bede miala wiecej czasu. ciesze sie ze tu znowu jestem bo wy nie macie mnie za nerwowa wariatke tylk o wszystko rozumiecie. znow mam niezle doly i czuje ze wrocilam do punktu wyjscia. nienawidze tego domu jak nigdy wczesniej! a chcialam zapytac jesli mozecie wpiszcie skad jestescie, moze kiedys przy sprzyjajacych warunkach udaloby sie chociaz kliku z nas spotkac gdzies po srodku? :) dodaje, ze ze szczecina jestem. pozdrawiam was wszystkich i trzymajcie sie, nie dajcie sie zniszczyc tym ograniczonym zawistnym ludziom, im tylko o to chodzi. jestecie silni wiec walczcie o swoje zycie! zawsze po burzy wychodzi slonce! buziaki :*

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość martamaua
ucielo mi zdanie: tam mialo byc, ze jak bede miala wiecej czasu to napisze...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Minelo sporo czasu a u mnie dalej jest zle. Niedawno zastanawialam sie juz czy nie podac ich do sadu po alimenty bo tak dla zlosliwosci powiedzieli mi ze nie beda mnie utrzymywac i ze jak sie chce uczyc to mam isc do pracy. jestem na 2 roku studiow dziennych, na kierunku, ktorego nie ma zaocznie. wyplakalam sie strasznie, wystresowalam, w ogole duzo sie podzialo. nienawidze ich - pisze posta, bo znowu to czuje, bardzo mocno. chcialabym sie na zawsze od nich oduzaleznic... jeszcze rok, zrobie licencjat i pojde do pracy... co sie stalo opisze dokladniej kiedy indziej, bo teraz msuze juz isc. pozdrawiam was goraco trzymajcie sie!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zapomniałam hasła - anna...
Pozdrawiam Cię "czuję że nienawidzę". Przykro mi, że nadal masz problemy. Może mnie pamiętasz. Dyskutowałam z Tobą i innymi osobami dość długo. Nadal przychodzą mi informacje na maila. U mnie także wiele się zmieniło. Ja ....nie wiem jak to ująć - nie mogę już napisać rodzice......Straciłam niedawno Tatę. Jest mi z tym bardzo źle. Jeśli pamiętasz, ja o swoich rodzicach nie pisałam źle. Teraz mam totalnego doła. Może nie powinnam akurat teraz tego pisać, ale mam do Ciebie prośbę. Jeśli możesz pomóż mi odszukać wędrowcabezcelu = student of live. Z góry dziękuję. Korzystając z okazji chcę Tobie złożyć życzenia mając nadzieję, że się spełnią: "...Stary Rok mija, lecz marzenia zostają, niech one się Tobie wszystkie spełniają i z Nowym Rokiem niech los Ci się odmieni, a ogród życia wnet się zazieleni...". Pozdrawiam również wszystkie pozostałe osoby, które zaglądają na ten topik i życzę każdemu z Was wspaniałej sylwestrowej zabawy oraz spełnienia marzeń w Nowym Roku. Jak można odzyskać hasło? Może ktoś mi podpowie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
pewnie ze pamietam :) dziekuje za zyczenia, bardzo mi przykro z powodu Twojego taty. Niestety nie moge Ci pomoc, bo Wedrowcabezcelu znalam tylko z topiku, poza nim chyba nie mialam z nim kontaktu. Pozdrawiam!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
czuję że nienawidzę - współczuję Ci z całego serca i jednocześnie życzę, aby nowy rok był całkiem inny od tego, który minął i od tych, które już dawno za nami. Życzę Ci wytrwałości i dużo dużo duuużo wiary w siebie 🌻 Pamiętaj, że jesteś bardzo wartościową osobą, dostałaś się na studia dzienne, co jest nie lada wyczynem :) Życzę Ci naprawdę dużo, ogromnie dużo szczęścia, zdrowia i.. nadziei na lepsze jutro! 🌻

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość to wcale nie jest tak
powiem tak, trafiłam tu przypadkowo - dla zabawy wpisywałam w google numery gg znajomych żeby sprawdzić co porabiają w necie - i drodzy forumowicze, nie przejmujcie się i nie współczujcie aż tak bardzo, bo nie wszystko tutaj napisane jest prawdą; można się domyślać, że niektóre informacje pisane przez dzieci nt rodziców będą przesadzone a tak się składa, że bardzo dobrze znam pewną opisaną tu rodzinę i historię, i wyrazy współczucia należą się raczej (opisywanym tutaj jako potwory) rodzicom, bo drugiego tak niewdzięcznego dziecka chyba nie ma w świecie. Nie przeczę, że są rodziny w których się źle dzieje. Ale bardzo rzadko wina leży po jednej stronie. A przy takim braku dobrej woli i chęci porozumienia jak w przypadku autora niektórych powyższych frag. skłonna jestem twierdzić (a naprawdę znam bardzo dobrze ten przypadek) że na rodzicach spoczywa akurat mniejsza część owej winy. Zdaję sobie sprawę z tego, że nikt nie musi mi wierzyć. Chciałam jedynie przypomnieć, że mamy do czynienia z anonimowymi wypowiedziami dzieci nt rodziców, rzeczywistość może wyglądać nieco inaczej. Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No wiecie , ja to niby też mam z deka przesrane przez moich rodziców. Nie to żeby mnie poniżali czy byli alkoholikami. Ale często doprowadzają mnie to nienawiści psychiką. Ojciec nigdy przenigdy nie powiedział mi słowa otuchy które by zabrzmiało prawdziwe i było prawdziwe , raz kiedy byłem bliski całkowitej rozpaczy ponieważ moja matka wyrzucała mi to że w całym moim życiu chodzi mi tylko o pieniądze a to że straciłem swój telefon komórkowy to wyłącznie moja wina ( chodź to ona \\\"przypadkiem\\\" zsunęła go do wiadra gdzie byłą wrząca woda z płynem do polerowania paneli ) podał mi swój nowiusieńki telefon mówiąc \\\"Masz może przynajmniej tego nie zepsujesz\\\" - Jezu ta ich litość , ten wyrzut jakby kur*a mać błagał ich na kolanach \\\" Dajcie kasę na nowy telefon bo stary mi sie nie podobał bo nie miał MP3 i niechcący wpadł mi do płynu\\\". Kiedy znaleźliśmy sie w domu poprostu położyłem telefon na stole i daję słowo przez 4 dni tam leżał i nikt go nie tknął a kiedy pewnego dnia Ojciec zawołał mnie to zapytał \\\" I co ten też Ci sie nie podoba , to może chcesz taki za kilkaset złotych co ?? \\\" Czy naprawdę jestem takim ścierwem i darmozjadem , czy naprawdę chodzi mi tylko o pieniądze ?? Jedynym człowiekiem który chyba tak nie mysli jest mój mały braciszek , 12 latek który tylko kiedy mnie widzi śmieje sie od ucha do ucha i skacze mi na plecy , wołając \\\" Bartek , Bartek chodź złapiemy paru Indian\\\" i nosze go na plecach jak konie , rewolwerowców , na westernach które On może oglądać 24-7. Teraz , niedawno . Problem nowy sie pojawił bo trzeba nowy osprzęt do komputera kupić . No to tato powiedział że komputery sie nie starzeją i że jest to całkowicie zbędny wydatek , no matka sie zlitowała i powiedziała że\\\" Bartuś jest biedne nasze małe dziecko \\\" i że może mi dołożyć 50zł ( kiedy ja miałem 0zł przy sobie gdyż musiałem zapłacić 200 zł z własnej kieszeni za naprawę telefonu , który mam do dziś choć nie jest w pełni sprawny ale nie poproszę ich o nowy nigdy.) Choć muszę przyznać ze dobrze sie nam powodzi i możemy sobie pozwolić na większy wydatek raz na jakiś czas to jednak .... Zrezygnowałem całkowicie z pomysłu ulepszenia naszego domowego kompa ( był to mój pierwszy komp) , tato ma własny ale nigdy go nie używa i nikt go nie używa bo \\\" Ma tam stać , a Bartek ma sie nie dotykać\\\" I po jakichś 3 dniach ojciec przychodzi , kładzie mi na biurku małe zawiniątko z 20 zł - tówek i mówi \\\" Masz bo mi jeszcze zaczniesz kraść aby ulepszyć ten swój komputer \\\" To nie był żart , on był poważny i naprawdę miał to na myśli. W jego oczach jestem szumowiną od czasu kiedy odrzucili moje podanie o przyjecie do dobrej szkoły z internatem , pamiętam jak był wściekły i jakie lanie dostałem \\\" Bo sie za -słabo uczę i mam w dupie szkołę i to że rodzice sie dla mnie starają\\\" Ja rozumiem ze nie patrząc na to ze nie mamy problemów natury finansowej i że wszyscy jesteśmy zdrowi oni także mają swoje problemy , tylko dlaczego do kur*y nędzy sie tak \\\"na siłę\\\" nade mną litują i to jeszcze nie czynem lecz słowami potrafią mnie doprowadzić do tego iż siadam na łóżku w nocy obok mojego brata kiedy śpi i poprostu wylewam z siebie litry łez. Złość to też nie wyjście zapewniam was , to że jeb*e z całej siły pięścią w worek czy ścianę wyobrażając sobie ze jest to twarz któregoś z nich na nic nie pomaga . Psychiatra , byłem . Nic nowego ani sensownego sie nie dowiedziałem i nie widzę żadnych możliwości aby coś takiego miało miejsce w przyszłości. Dlaczego musze sie co chwila dowiadywać że jestem \\\" pazernym szczeniakiem który tylko chce więcej i więcej \\\" że jestem \\\" zakałą i nieukiem\\\" (choć gimnazjum ukończyłem z nagrodą) dlaczego dzień w dzień słyszę jak matka mówi do Ojca że taka a taka jej koleżanka ma tak cudownego syna - córkę ( wiele z nich jest moimi przyjaciółmi ) Spędzam teraz dziennie ponad 16 godzin poza domem , czasami śpię u znajomych . Żałuję tylko że zaniedbuję brata . To ze niema mnie w domu całymi dniami widocznie wpłynęło pozytywnie na moich \\\"rodziców\\\" ponieważ wydają sie być rozluźnieni i szczęśliwi , zabierają mojego brata do zoo , do Zakopanego , do Krakowa . Wiecie ze ja nawet nie mogę powiedzieć do ojca \\\"Cześć Tato , jak leci ? \\\" Nie , nie mogę bo wiem że zacznie sie wszystko od nowa. Pytania , bluzgi , wychwalanie potomków sąsiadów i znajomych. Jezu ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość takoż właśnie
Opisałeś swój problem - a brzmi on - inni to mają fajnie . A najwięcej miejsca poświęciłeś komórce /widocznie najważniejsza/ Wydaje mi się , że jak trochę podrośniesz to Ci przejdzie , a rodziców masz OK i sam o tym wiesz tylko ......... nie chcą dawać na wszystko co wymyślisz i wtedy są BE , a przecież tyle by się chciało. W Twoim przypadku pamiętaj - rodzic też człowiek i coś mu się należy od życia ,wprawdzie trafiło Mu się cudo w posyaci Bartka , ale może jeszcze jakaś odrobinka . Bądź tolerancyjny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cóż, dopiszę się niestety i ja do tej tragicznej listy, litanii skarg. Podobno w kupie raźniej, ale w tej chwili czuję w piersi tylko smutek, który stara się niczym fala powodziowa przełamać stawiane przeze mnie bariery i zalać całego ja. Albo agresję odbijającą się w środku, narastającą... Jak zwykle bywa moje piekło... Może powinienem użyć słowa czyściec, bo przecież nie było łańcuchów, ani rozdzierania na łożu madejowym, ale tez po wyjściu na zewnątrz wcale nie jestem lepszy, wcale nie jestem niebie. A więc, jeszcze raz moje piekło było banalne. To tylko pan ojciec który od najmniejszego za wszystko ryczał basem wydzierając się z niebotycznej dla 2latka wysokości 1,74 m (może i mało ale nadal jest zwalistym mężczyzna a za młody był nawet bardziej). I bił. Ot, jeśli istnieje powiedzenie, że ez klapsa zepsujesz dzieciaka, to jestem żywym dowodem, że z klapsem tym bardziej. I upokarzał przed każdym większym gremium - najlepsza rozrywka to przy rodzinie/znajomych/obcych doprowadzić dzieciaka do stanu, kiedy uszy będą go palić niczym głownie i będzie wiedział gdzie się schować. Najlepszym motywowaniem to porównywanie do innych wspaniałych dzieci. Czy te dzieci były takie wspaniałe? Nie wiem, ale ja na pewno nie byłem przez to szczęśliwszy. No i oczywiście epitety idiota, głupek, leń. Udało mu się wyćwiczyć we mnie wspaniały odruch warunkowy - na każdą agresję, atak wycofywałem się, uciekałam, etc. Kiedy biłem się byłem zły, kiedy raz mu się poskarżyłem że w szkolę mnie gnębią usłyszałem że jestem mięczak. Zabolała chyba bardziej niż te całe gnębienie. Uciekałem w książki. Ale i tam było ciężko się schować. Mały nędzny tyran nawet na polu umysłu chciał pokazać kto tu jest górą. Wyrywał książki, wertował, zakazywał, podsuwał biblię... O k...a znowu mnie nosi i dusi jak to sobie przypominam. I chce mi się płakać. Szczęściem głąb nigdy nie był zbyt biegły w rozumieniu czytanego tekstu. Zawsze też mogłem czytać \"dla zabawy \" - czyt. aby tylko zabrać swoją świadomość z tego nędznego padołu - encyklopedią PWN, techniki, mitów tradycji i kultur... Gdybym wierzył w siebie choć trochę byłbym pewnie najmłodszym zwycięzcą \"miliarda w rozumie\". Niestety wiary w siebie nie posiadałem za grosz. Ciężko jakoś wierzyć w sieie gdy ciągle słyszysz jaki ty to jesteś zły. Za to kiedy się chwalił moimi osiągnięciami w podstawówce puchł z dumy. Ale ja i tak słowa pochwały nie usłyszałem. W liceum już puchnąć z dumy nie mógł, bo przeżywszy 2 lata istnej gehenny, jak tylko w wieku lat 18tu dostałem swoje pierwsze pieniądze zacząłem tak dawać w palnik jak tylko człowiek może. Szczęściem tylko alkohol, strach pomyśleć co by było jakbym wpadł wtedy w drugi. Jak alkohol to i towarzystwo. I okazało się ze na tym polu radzę sobie zajebiście. Inteligentny z wiedzą na niemal każdy temat, dużo bardziej rozwiniętym przodomózgowiem potrafiłem się w tym towarzystwie znaleźć. Do domu wolałem wracać absolutnie najebany. Wrócę trzeźwy będzie pie.rdolenie i wyzwiska, Wrócę pijany będzie pie.rdolenie i wyzwiska;zostanę w domu będzie pie.rdolenie, wyzwiska i inwigilowanie. Najbardziej opłacało się wrócić w stanie mocno wskazującym prawda? Gdzies pod koniec 3ciego roku w liceum przestali zupełnie po mnie jeździć - wszyscy trochę dorośli, ja się trochę wyrobiłem... Dziewczyny... Nie musze mówić, że mając takie zaufanie do kochanej rodzinki w tym temacie edukowałem się na Bravo i pornolach? Nie musze mówić że po takiej edukacji i z wcześniejszymi kompleksami i zerową szybko nabawiłem się kompleksów na punkcie własnego ciała i seksualności? Chyba nie muszę. Moje dziewczyny były bo były. Strasznie zależało mi aby cos zaliczyć. Ale jakoś przed studiami nie wyszło. Może dlatego, że będąc pojebem trafiałem też na pojebane kobiety? Nie wiem. Wiem za to, że do domu dziewczynę przyprowadziłem tylko raz, kiedy rodziny nie było. I kiedy tylko weszła natychmiast się ulotniłem. \"Twój ojciec wydaje sie w porządku. Nie tak jak o nim mówiłeś.\" \"Racja. Wydaje się\" Raz ojciec dał mi na kino, żebym zabrał dziewczynę. Było to zanim jeszcze moglem korzystać z renty po zmarłej matce. Oszałamiająca suma 10 złotych. W sam raz na jeden bilet^^. Nasza rodzinka oczywiście na zewnątrz była modelowa. Ojciec superbohater walczący aby utrzymać dzieci. He he ha ha. Kiedy klient wyjebał go na kasę zawsze wracał do domu i wyżywał się na mnie. Przynajmniej póki go nie przerosłem. Może dlatego, że siedziałem w książkach, może dlatego, że żadko przebywałem na tej płaszczyźnie? Wpierw przestwór wyobraźni potem też stan upojenia to jedyne przestrzenie na których dało się wytrzymać, na których było znośnie. Jak myślicie komu się oberwało, kiedy brat w 6tej klasie podstawówki zaczął kraść w domu pieniądze? Mnie. I ja też zawsze byłem winien gdy gnojek cos odpierdalał, albo jak to bracia się biliśmy. W obecnej chwili wyszedł juz z więzienia. Tak jak na mnie ojciec kasy żałował, i ja zawsze musiałem ponosić konsekwencję swoich czynów, on nie musiał. Stary na niego wdał grube 10tki tysięcy złotych - na obronę, na paczki do więzienia etc. Ja na studiach otrzymywałem od niego 300 zlotych miesięcznie i to bylo wielkie obciążenie. Obecnie brat wyszedł i dalej jest oczkiem w głowie. Jakoś zawsze potrafił się wyłgać, podlizać, wkupić w łaski. Ja tego nie potrafiłem. Nie potrafiłem wierzyć w Boga ojca ultrakatolika. W Boga który jawił mi się tylko jako żandarm 7 miliardów razy gorszy niż mój rodzic, żandarm na miarę całego kosmosu. W końcu ustanowił swoje porządki i wszystkich tych, którzy ich nie przestrzegają, kopsnie po śmierci do piekła gorszego niż to w którym żyłem. A wiadomo, że satanisty w domu tolerować się nie da. Przeprosić kochany ojciec nigdy nie mógł, nawet gdy przegiął pałe tak ewidentnie, że nawet do niego to docierało. Zawsze tylko obłudnie zaczynał się łasić. \"Ubierz się cieplej. Na dworze zimno\" Mialo załatwić sprawę drakońskiej awantury wyzwisk niesprawiedliwej kary. Ot czułość panaojcowa. Lub raczej tatusiowa. Zawsze można było się do niego zwracać tylko tatusiu. Jebany dupek. Pretensję miał nawet kiedy użyłem słowa którego nie zrozumiał. Sam w końcu miał tylko sfałszowane świadectwo ukończenia zawodówki. Toteż i do moich studiów miał stosunek ambiwalentny - z jednej strony miał się czym pochwalić (zrozummy się ON miał się czym pochwalić, a nie miał za co MNIE pochwalić), a z drugiej gówno cię uczą, gówno wiesz itd. Reszta rodzinki nie była lepsza. Od rodziny matki która generalnie była dla mnie w porządku stary zawsze mnie izolował, a ta ze strony ojca... Jeden wujo ultrakatol gorszy, niż stary. Drugi wujo pilnował generalnie siebie (i miał, kurwa, rację), choć nie powiem zawsze mi jak mój chrzestny zawsze hojnie kasą rzucił. Druga żona ojca - umyślił sobie, mądra głowa, że macocha zastąpi matkę. Zastępowała, powiedzmy, do czasu kiedy mądra głowa nie zmajstrował jej najpierw jednego dzieciaka pozniej drugiego. I takeśmy sobie radośnie żyli w 6tkę w dwóch pokojach:P A nowa mamusia zamieniła się juz po pierwszym dziecku w złą macochę z \"kopciuszka\". Szczęściem kiedy skończyłem 7 czy 8mą klasę poszła sobie w pizdu, bo tak... Brzydki paszczur z przeszłością stwierdził widać że ułoży sobie na nowo życie, że znajdzie sobie drugiego takiego durnia jak \"tatuś\". Przeprowadziła się do innego miasta, gdzie miała zapisane przez swoich obumarłych rodziców mieszkanie. Roboty nie znalazła i wisi kamieniem młyńskim na szyi starego, który buli alimenta na dzieci, i sam w miarę możliwości dzieciakom pomaga. i drze straszliwie koty ze swoją ex-żoną, jak tylko się tam pojawi. Cóz, przynajmniej prowadząc z nią wojnę podjazdową nie ma czasu wychowywać tamtych dzieciaków inaczej niż chodząc z nimi na spacery, pytajać o szkołę i kupując słodycze. Moje przyrodnie rodzeństwo jest mi absolutnie obojętne, ale życzę im jak najlepiej. Mam nadzieję że nie wyrosną na takich pojebów jak autor tego posta. Choć siostra odziedziczyła po matce wątpliwą urodę; miejmy nadzieję że nie charakter. W każdym razie życzę im jak najlepiej - chrońcie ich wszystkie duchy nieba i ziemi. Na miejsce macochy i jej progenitury pojawiła się babka - ktoś musiał nam i ojcu gotować. Rozgoryczona, niezadowolona za swego życia. Niby głucha jak o coś ją spytać czy poprosić, ale z diabelnie ostrym słuchem jeśli chodzi o wyłapywanie słów które \"nie powinny\" zostać powiedziane. Ciągle siedzącą przy podkręconym na maksa radiu maryja i drze sie jak ktoś w drugim pokoju lekko sciszy telewizor. Ale ją kocham w przeciwieństwie do starego, w sumie była dla mnie mało szkodliwa. To że razem z nieżyjącym już dziadkiem wychowali potwora którego dawno pożarły galopujące w jego głowie diomedesowe konie to inksza inkszość. Na studiach było lepiej: metraż w akademiku, mimo, że mniejszy niż ten który przypadał zgodnie z normami unijnymi na jednego więźnia ył dla mnie przestronny. Najgorszy nawet wspolokator tysiac razy lepszym towarzystwem niż to które miałem w domu. Swoboda czytania tego co chcialem bez żandarma dopytujacego sie: co to, co zawiera i czy nie skrzywi mi czasem mózgu - bezcenna. Podobnież jak możliwość leżenia do góry jajami kiedy mi się chce, uczenia kiedy mi się chce itd. Stare życie zostało za mną. Chlałem na potęgę. Poznałem sporo kobiet poznałem sporo znajomych. Cały pierwszy rok jarałem marychę ze znajomymi. Okazalo się że nie jestem taki najgorszy, że ludzie mnie lubią. Straciłem dziewictwo . Utrzymywałem się z pieniędzy, które przysyłał stary (300 zł) oraz subsydiów załatwionych na uczelni. O robocie nie było mowy raz - grafik na uczelni rozstrzelony tak jak tylko się da, dwa absolutny brak odwagi wiary w siebie itd. Nawet przez głowę mi nie przeszło że ktoś może chcieć mnie zatrudnić. Jeśli już miałem robotę to załatwioną przez kogoś. Przeleciałem sporo dziewczyn, byłem w paru związkach, wszystkie swoje dziewczyny zdradziłem. Obecną moją narzeczoną też. Potrzeba dowartościowania się w ilości zerżniętych kobiet? Może... Po drodze popracowałem trochę społecznie i dorywczo na wakacjach w \"domu rodzinnym\". Za granicę nie wyjeżdżałem bo brakło wiary w siebie. Poznałem też paru fajnych ludzi na których mogę polegać i jeszcze więcej osób które bezinteresownie wbiją komuś nóż w plecy. Jakoś utrzymuję te znajomości. Jakoś. Bo widzicie, łatwo nawiązuję znajomości. Ludzie mnie lubią, ale nie potrafię ich utrzymywać. Lubię samotność, potrafię się nie odzywać do nikogo przez kilka miesięcy, poza zdawkowymi uprzejmościami. Jakoś nigdy nie nauczyłem się trzymania ciepłych relacji. Mimo to próbuję. Probuję kurwa mocno. Mam wspaniałych, wiernych przyjaciół nie chciałbym ich stracić. Podobnież całkiem w porządku mam narzeczoną. Ale że nie była dziewicą, kiedy się spotykaliśmy, nigdy nie będę mógł dać jej tyle ile w ideale dałbym. Po prostu ten kawałek \"błony\" ma tez pewien metafizyczny wyznacznik jakości związku. Jestem czwarty. Po prostu kolejny. Ważna rzecz dla kogoś kto żył na idealnych wzorach ściągniętych z książek i tak niedowartościowanego. Obawiam się, że kiedy nadejdzie ten dzień że w końcu powiedzie mi się po prostu ją rzucę. Martwi mnie to, bo przecież w jakimś stopniu ją kocham. Do tej pory pisałem jaki jestem do dupy, więc może teraz napiszę co we mnie jest ok. Jak wcześniej wspomniałem wychowałem się na ideałach i to bynajmniej nie na wzorcach wyniesionych z domu. Więc generalnie jestem rycerski, odważny, obowiązkowy, lojalny, zawsze pomagam przyjaciołom i znajomym (przynajmniej póki nie zostawią mnie bez pomocy kiedy jej od nich potrzebuję), daję z siebie 100% w tym co robię, etc. Jestem przystojny, elokwentny mam całkiem sporą wiedzę (choć przyznaję, że raz z braku pielęgnacji dwa z częstego marynowania mózgu w alkoholu sporo się tej wiedzy ulotniło), mam sporą wyobraźnię nieźle mówię w dwóch językach. Mam sporo talentów, donośny głęboki tenor, niezły zmysł plastyczny smykałkę do języków... Tylko jak takie nic nie warte gówno jak ja mogło zrobić z nich użytek prawda? Ostatnio usłyszałem jak kumpelo z Wietnamu dzwoniący do swojej dziewczyny powiedział że jestem taki jakim powinien być prawdziwy mężczyzna. Bardzo miłe, ale... mimo że wiem za jakiego uwarzają mnie inni (czyli de facto taki jestem - w końcu nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie), nie czuję tego, czyli niewiele mam z tego pożytku. Wiecie, to taka różnica, jak wiedzieć, a zastosować w praktyce. Miewam też takie dni gdy całe te gówno które mam w sobie wypływa ze mnie zdarzają się teraz rzadko. Drżę wtedy w środku jak osika, i wyglądam jak ofiara. Staram się wtedy nie wychodzić z domu. Na codzień jestem agresywnym draniem który potrafi się obronić zwłaszcza przy użyciu noszonych w kieszeniach płaszcza noży. W takie dni tego nie potrafiłbym. Często zmieniają mi się nastroje, często duszę mi zżera smutek. szarpie mną z jednej strony jakaś panika pędząca do przodu a z drugiej strony ciągnie do tyłu bark woli życia jakaś potworna wewnętrzna rana przez którą wylewa się życiodajna energia. Nadal mało we mnie wiary w siebie, ale są dni kiedy ją czuję. W październiku w końcu do mnie dotarło, że to nie sam z siebie jestem takim zerem. Że ktoś straszliwie mnie okaleczył. Tym kimś był mój stary i ludzie z mojego byłego otoczenia (najpierw podstawówka w chujowej dzielnicy później super liceum pełne popierdolonych dzieci rodziców dorobkiewiczów), którzy zawsze chętni byli podnieść swe samopoczucie kosztem kogoś kto nie jest w stanie oddać. Niestety nie zawsze o tym pamiętam. W tej chwili siedzę w długach. Wiem wiem 3 kafle jak masz prace to żaden dług. Jestem dwa lata po planowanym terminie zakończenia studiów. Ot juz dwa lata zdałem wszystkie egzaminy, a nie mogę zabrać sie za magisterkę. Ta sama kwestia co z robotą - nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że mogę to zrobić. Szczerze mówiąc te studia zaczynałem z myślą że wybawię się ile będę mógł, a później popełnię samobójstwo... Cóż, w dalszym ciągu istniej taka możliwość. Ostatnio napisałem i wysłałem pierwszą odpowiedz na ofertę pracy. Pierwszą , którą wysyłam nie do jakiegoś supermarketu malowania czy innej dupereli ale poważnej pracy. Mam nadzieję że niedługo wyślę ich więcej. Że dam radę to zrobić. Czasem nawet czuję, że dostanę w końcu porządną robotę, że w końcu będzie ok. Ale często nie widzę sensu w kontynuowaniu egzystencji. Bo w końcu to życie jest dalekie od ideałów. Mam kobietę bo mam żywię do niej jakieś ciepłe uczucia bo żywię, i bo jest. Ale... ona nie jest moim ideałem. I obawiam się, że ideału kobiety nie znajdę. Choć świta mi iskierka nadziei, że tak. Podobno na dalekim wschodzie jeszcze są delikatne miłe kobiety które trzymają cnotę do ślubu... Kto wie? Może... Równie ciężko o znajomych. Po prostu jestem zmęczony. Zmęczony dawaniem z siebie. Dzieli się człowiek wszystkim, a później gość któremu pomogło się więcej niz jego rodzina odpierdala taki numer, że ręce opadają... Stoję w tej chwili na rozdrożu. Mogę iść dalej walczyć i może coś wyjdzie. I mogę dalej popadać w zobojętnienie, nie robiąc nic. W tej chwili każde krok jest dla mnie ciężkie jak dla człowieka na umierającego na pustyni z wycieńczenia i pragnienia. Człowiek ów pełźnie do oazy, która może jak i poprzednie okazać się tylko mirażem. Pokusa y się po prostu położyć jest wielka. W moim przypadku po prostu eksmitują nas na bruk - kasę którą wiszę wiszę za mieszkanie. Dziewczyna wróci do ojca, ja zaś przy pomocy moich ukochanych ostrzy pogrążę się w mroku (dla ścisłości żadnego cięcia szył tylkoo elegancko otworzę tętnice szyjne - nie chodzi o głupią pokazówkę)... Nawet nie wiecie jak bardzo ta możliwość wydaje się kusząca. Czuję się trochę lepiej jak o tym piszę. Zawsze dobrze jest się wyspowiadać komuś. A ja za bardzo nie mam komu. A jeśli mam to nie chcę ich obciążać moimi kłopotami. Mają swoje nie mniej poważne... Zaś narzeczona nie zrozumie. Po prostu. Pora na epilog. Dziękuję Ci Czytelniku (kochane panie wybaczę ale użyję w epilogu klasycznego zakończenia i nie będę cudował z końcówkami) jeśli dobrnąłeś do końca. Jeśli czytałeś po łebkach nie komentuj proszę. Nie zamierzam odpowiadać na pytania o rzeczy o których napisałem już wyczerpująco. Jeśli masz Czytelniku dobre slow będzie to balsam na moje zmaltretowane serce i rozpaloną głowę, jeśli chcesz cisnąć kamieniem... proszę bardzo. Może przynajmniej Tobie będzie lepiej. Jeszcze raz dziękuję tym co doczytali do końca i życzę Wam wiele satysfakcji i radości w życiu, a przede wszystkim poczucia szczęśliwości :). P.S. Przepraszam za wszelakie ewentualne błędy ortograficzne, interpunkcyjne, stylistyczne i brak znaków diakrytycznych. Nie jest wcale łatwo pisać takie wyznanie, a i godzina jest późna

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Obecnie brat wyszedł i dalej jest oczkiem w głowie. Jakoś zawsze potrafił się wyłgać, podlizać, wkupić w łaski. Ja tego nie potrafiłem. Nie potrafiłem wierzyć w Boga ojca ultrakatolika. W Boga który jawił mi się tylko jako żandarm 7 miliardów razy gorszy niż mój rodzic, żandarm na miarę całego kosmosu. W końcu ustanowił swoje porządki i wszystkich tych, którzy ich nie przestrzegają, kopsnie po śmierci do piekła gorszego niż to w którym żyłem. A wiadomo, że satanisty w domu tolerować się nie da. Przeprosić kochany ojciec nigdy nie mógł, nawet gdy przegiął pałe tak ewidentnie, że nawet do niego to docierało. Zawsze tylko obłudnie zaczynał się łasić. \"Ubierz się cieplej. Na dworze zimno\" Mialo załatwić sprawę drakońskiej awantury wyzwisk niesprawiedliwej kary. Ot czułość panaojcowa. Lub raczej tatusiowa. Zawsze można było się do niego zwracać tylko tatusiu. Jebany dupek. Pretensję miał nawet kiedy użyłem słowa którego nie zrozumiał. Sam w końcu miał tylko sfałszowane świadectwo ukończenia zawodówki. Toteż i do moich studiów miał stosunek ambiwalentny - z jednej strony miał się czym pochwalić (zrozummy się ON miał się czym pochwalić, a nie miał za co MNIE pochwalić), a z drugiej gówno cię uczą, gówno wiesz itd. Reszta rodzinki nie była lepsza. Od rodziny matki która generalnie była dla mnie w porządku stary zawsze mnie izolował, a ta ze strony ojca... Jeden wujo ultrakatol gorszy, niż stary. Drugi wujo pilnował generalnie siebie (i miał, kurwa, rację), choć nie powiem zawsze mi jak mój chrzestny zawsze hojnie kasą rzucił. Druga żona ojca - umyślił sobie, mądra głowa, że macocha zastąpi matkę. Zastępowała, powiedzmy, do czasu kiedy mądra głowa nie zmajstrował jej najpierw jednego dzieciaka pozniej drugiego. I takeśmy sobie radośnie żyli w 6tkę w dwóch pokojach:P A nowa mamusia zamieniła się juz po pierwszym dziecku w złą macochę z \"kopciuszka\". Szczęściem kiedy skończyłem 7 czy 8mą klasę poszła sobie w pizdu, bo tak... Brzydki paszczur z przeszłością stwierdził widać że ułoży sobie na nowo życie, że znajdzie sobie drugiego takiego durnia jak \"tatuś\". Przeprowadziła się do innego miasta, gdzie miała zapisane przez swoich obumarłych rodziców mieszkanie. Roboty nie znalazła i wisi kamieniem młyńskim na szyi starego, który buli alimenta na dzieci, i sam w miarę możliwości dzieciakom pomaga. i drze straszliwie koty ze swoją ex-żoną, jak tylko się tam pojawi. Cóz, przynajmniej prowadząc z nią wojnę podjazdową nie ma czasu wychowywać tamtych dzieciaków inaczej niż chodząc z nimi na spacery, pytajać o szkołę i kupując słodycze. Moje przyrodnie rodzeństwo jest mi absolutnie obojętne, ale życzę im jak najlepiej. Mam nadzieję że nie wyrosną na takich pojebów jak autor tego posta. Choć siostra odziedziczyła po matce wątpliwą urodę; miejmy nadzieję że nie charakter. W każdym razie życzę im jak najlepiej - chrońcie ich wszystkie duchy nieba i ziemi. Na miejsce macochy i jej progenitury pojawiła się babka - ktoś musiał nam i ojcu gotować. Rozgoryczona, niezadowolona za swego życia. Niby głucha jak o coś ją spytać czy poprosić, ale z diabelnie ostrym słuchem jeśli chodzi o wyłapywanie słów które \"nie powinny\" zostać powiedziane. Ciągle siedzącą przy podkręconym na maksa radiu maryja i drze sie jak ktoś w drugim pokoju lekko sciszy telewizor. Ale ją kocham w przeciwieństwie do starego, w sumie była dla mnie mało szkodliwa. To że razem z nieżyjącym już dziadkiem wychowali potwora którego dawno pożarły galopujące w jego głowie diomedesowe konie to inksza inkszość. Na studiach było lepiej: metraż w akademiku, mimo, że mniejszy niż ten który przypadał zgodnie z normami unijnymi na jednego więźnia ył dla mnie przestronny. Najgorszy nawet wspolokator tysiac razy lepszym towarzystwem niż to które miałem w domu. Swoboda czytania tego co chcialem bez żandarma dopytujacego sie: co to, co zawiera i czy nie skrzywi mi czasem mózgu - bezcenna. Podobnież jak możliwość leżenia do góry jajami kiedy mi się chce, uczenia kiedy mi się chce itd. Stare życie zostało za mną. Chlałem na potęgę. Poznałem sporo kobiet poznałem sporo znajomych. Cały pierwszy rok jarałem marychę ze znajomymi. Okazalo się że nie jestem taki najgorszy, że ludzie mnie lubią. Straciłem dziewictwo . Utrzymywałem się z pieniędzy, które przysyłał stary (300 zł) oraz subsydiów załatwionych na uczelni. O robocie nie było mowy raz - grafik na uczelni rozstrzelony tak jak tylko się da, dwa absolutny brak odwagi wiary w siebie itd. Nawet przez głowę mi nie przeszło że ktoś może chcieć mnie zatrudnić. Jeśli już miałem robotę to załatwioną przez kogoś. Przeleciałem sporo dziewczyn, byłem w paru związkach, wszystkie swoje dziewczyny zdradziłem. Obecną moją narzeczoną też. Potrzeba dowartościowania się w ilości zerżniętych kobiet? Może... Po drodze popracowałem trochę społecznie i dorywczo na wakacjach w \"domu rodzinnym\". Za granicę nie wyjeżdżałem bo brakło wiary w siebie. Poznałem też paru fajnych ludzi na których mogę polegać i jeszcze więcej osób które bezinteresownie wbiją komuś nóż w plecy. Jakoś utrzymuję te znajomości. Jakoś. Bo widzicie, łatwo nawiązuję znajomości. Ludzie mnie lubią, ale nie potrafię ich utrzymywać. Lubię samotność, potrafię się nie odzywać do nikogo przez kilka miesięcy, poza zdawkowymi uprzejmościami. Jakoś nigdy nie nauczyłem się trzymania ciepłych relacji. Mimo to próbuję. Probuję kurwa mocno. Mam wspaniałych, wiernych przyjaciół nie chciałbym ich stracić. Podobnież całkiem w porządku mam narzeczoną. Ale że nie była dziewicą, kiedy się spotykaliśmy, nigdy nie będę mógł dać jej tyle ile w ideale dałbym. Po prostu ten kawałek \"błony\" ma tez pewien metafizyczny wyznacznik jakości związku. Jestem czwarty. Po prostu kolejny. Ważna rzecz dla kogoś kto żył na idealnych wzorach ściągniętych z książek i tak niedowartościowanego. Obawiam się, że kiedy nadejdzie ten dzień że w końcu powiedzie mi się po prostu ją rzucę. Martwi mnie to, bo przecież w jakimś stopniu ją kocham. Do tej pory pisałem jaki jestem do dupy, więc może teraz napiszę co we mnie jest ok. Jak wcześniej wspomniałem wychowałem się na ideałach i to bynajmniej nie na wzorcach wyniesionych z domu. Więc generalnie jestem rycerski, odważny, obowiązkowy, lojalny, zawsze pomagam przyjaciołom i znajomym (przynajmniej póki nie zostawią mnie bez pomocy kiedy jej od nich potrzebuję), daję z siebie 100% w tym co robię, etc. Jestem przystojny, elokwentny mam całkiem sporą wiedzę (choć przyznaję, że raz z braku pielęgnacji dwa z częstego marynowania mózgu w alkoholu sporo się tej wiedzy ulotniło), mam sporą wyobraźnię nieźle mówię w dwóch językach. Mam sporo talentów, donośny głęboki tenor, niezły zmysł plastyczny smykałkę do języków... Tylko jak takie nic nie warte gówno jak ja mogło zrobić z nich użytek prawda? Ostatnio usłyszałem jak kumpelo z Wietnamu dzwoniący do swojej dziewczyny powiedział że jestem taki jakim powinien być prawdziwy mężczyzna. Bardzo miłe, ale... mimo że wiem za jakiego uwarzają mnie inni (czyli de facto taki jestem - w końcu nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie), nie czuję tego, czyli niewiele mam z tego pożytku. Wiecie, to taka różnica, jak wiedzieć, a zastosować w praktyce. Miewam też takie dni gdy całe te gówno które mam w sobie wypływa ze mnie zdarzają się teraz rzadko. Drżę wtedy w środku jak osika, i wyglądam jak ofiara. Staram się wtedy nie wychodzić z domu. Na codzień jestem agresywnym draniem który potrafi się obronić zwłaszcza przy użyciu noszonych w kieszeniach płaszcza noży. W takie dni tego nie potrafiłbym. Często zmieniają mi się nastroje, często duszę mi zżera smutek. szarpie mną z jednej strony jakaś panika pędząca do przodu a z drugiej strony ciągnie do tyłu bark woli życia jakaś potworna wewnętrzna rana przez którą wylewa się życiodajna energia. Nadal mało we mnie wiary w siebie, ale są dni kiedy ją czuję. W październiku w końcu do mnie dotarło, że to nie sam z siebie jestem takim zerem. Że ktoś straszliwie mnie okaleczył. Tym kimś był mój stary i ludzie z mojego byłego otoczenia (najpierw podstawówka w chujowej dzielnicy później super liceum pełne popierdolonych dzieci rodziców dorobkiewiczów), którzy zawsze chętni byli podnieść swe samopoczucie kosztem kogoś kto nie jest w stanie oddać. Niestety nie zawsze o tym pamiętam. W tej chwili siedzę w długach. Wiem wiem 3 kafle jak masz prace to żaden dług. Jestem dwa lata po planowanym terminie zakończenia studiów. Ot juz dwa lata zdałem wszystkie egzaminy, a nie mogę zabrać sie za magisterkę. Ta sama kwestia co z robotą - nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że mogę to zrobić. Szczerze mówiąc te studia zaczynałem z myślą że wybawię się ile będę mógł, a później popełnię samobójstwo... Cóż, w dalszym ciągu istniej taka możliwość. Ostatnio napisałem i wysłałem pierwszą odpowiedz na ofertę pracy. Pierwszą , którą wysyłam nie do jakiegoś supermarketu malowania czy innej dupereli ale poważnej pracy. Mam nadzieję że niedługo wyślę ich więcej. Że dam radę to zrobić. Czasem nawet czuję, że dostanę w końcu porządną robotę, że w końcu będzie ok. Ale często nie widzę sensu w kontynuowaniu egzystencji. Bo w końcu to życie jest dalekie od ideałów. Mam kobietę bo mam żywię do niej jakieś ciepłe uczucia bo żywię, i bo jest. Ale... ona nie jest moim ideałem. I obawiam się, że ideału kobiety nie znajdę. Choć świta mi iskierka nadziei, że tak. Podobno na dalekim wschodzie jeszcze są delikatne miłe kobiety które trzymają cnotę do ślubu... Kto wie? Może... Równie ciężko o znajomych. Po prostu jestem zmęczony. Zmęczony dawaniem z siebie. Dzieli się człowiek wszystkim, a później gość któremu pomogło się więcej niz jego rodzina odpierdala taki numer, że ręce opadają... Stoję w tej chwili na rozdrożu. Mogę iść dalej walczyć i może coś wyjdzie. I mogę dalej popadać w zobojętnienie, nie robiąc nic. W tej chwili każde krok jest dla mnie ciężkie jak dla człowieka na umierającego na pustyni z wycieńczenia i pragnienia. Człowiek ów pełźnie do oazy, która może jak i poprzednie okazać się tylko mirażem. Pokusa y się po prostu położyć jest wielka. W moim przypadku po prostu eksmitują nas na bruk - kasę którą wiszę wiszę za mieszkanie. Dziewczyna wróci do ojca, ja zaś przy pomocy moich ukochanych ostrzy pogrążę się w mroku (dla ścisłości żadnego cięcia szył tylkoo elegancko otworzę tętnice szyjne - nie chodzi o głupią pokazówkę)... Nawet nie wiecie jak bardzo ta możliwość wydaje się kusząca. Czuję się trochę lepiej jak o tym piszę. Zawsze dobrze jest się wyspowiadać komuś. A ja za bardzo nie mam komu. A jeśli mam to nie chcę ich obciążać moimi kłopotami. Mają swoje nie mniej poważne... Zaś narzeczona nie zrozumie. Po prostu. Pora na epilog. Dziękuję Ci Czytelniku (kochane panie wybaczę ale użyję w epilogu klasycznego zakończenia i nie będę cudował z końcówkami) jeśli dobrnąłeś do końca. Jeśli czytałeś po łebkach nie komentuj proszę. Nie zamierzam odpowiadać na pytania o rzeczy o których napisałem już wyczerpująco. Jeśli masz Czytelniku dobre slow będzie to balsam na moje zmaltretowane serce i rozpaloną głowę, jeśli chcesz cisnąć kamieniem... proszę bardzo. Może przynajmniej Tobie będzie lepiej. Jeszcze raz dziękuję tym co doczytali do końca i życzę Wam wiele satysfakcji i radości w życiu, a przede wszystkim poczucia szczęśliwości :). P.S. Przepraszam za wszelakie ewentualne błędy ortograficzne, interpunkcyjne, stylistyczne i brak znaków diakrytycznych. Nie jest wcale łatwo pisać takie wyznanie, a i godzina jest późna

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bo widzicie, łatwo nawiązuję znajomości. Ludzie mnie lubią, ale nie potrafię ich utrzymywać. Lubię samotność, potrafię się nie odzywać do nikogo przez kilka miesięcy, poza zdawkowymi uprzejmościami. Jakoś nigdy nie nauczyłem się trzymania ciepłych relacji. Mimo to próbuję. Probuję kurwa mocno. Mam wspaniałych, wiernych przyjaciół nie chciałbym ich stracić. Podobnież całkiem w porządku mam narzeczoną. Ale że nie była dziewicą, kiedy się spotykaliśmy, nigdy nie będę mógł dać jej tyle ile w ideale dałbym. Po prostu ten kawałek \"błony\" ma tez pewien metafizyczny wyznacznik jakości związku. Jestem czwarty. Po prostu kolejny. Ważna rzecz dla kogoś kto żył na idealnych wzorach ściągniętych z książek i tak niedowartościowanego. Obawiam się, że kiedy nadejdzie ten dzień że w końcu powiedzie mi się po prostu ją rzucę. Martwi mnie to, bo przecież w jakimś stopniu ją kocham. Do tej pory pisałem jaki jestem do dupy, więc może teraz napiszę co we mnie jest ok. Jak wcześniej wspomniałem wychowałem się na ideałach i to bynajmniej nie na wzorcach wyniesionych z domu. Więc generalnie jestem rycerski, odważny, obowiązkowy, lojalny, zawsze pomagam przyjaciołom i znajomym (przynajmniej póki nie zostawią mnie bez pomocy kiedy jej od nich potrzebuję), daję z siebie 100% w tym co robię, etc. Jestem przystojny, elokwentny mam całkiem sporą wiedzę (choć przyznaję, że raz z braku pielęgnacji dwa z częstego marynowania mózgu w alkoholu sporo się tej wiedzy ulotniło), mam sporą wyobraźnię nieźle mówię w dwóch językach. Mam sporo talentów, donośny głęboki tenor, niezły zmysł plastyczny smykałkę do języków... Tylko jak takie nic nie warte gówno jak ja mogło zrobić z nich użytek prawda? Ostatnio usłyszałem jak kumpelo z Wietnamu dzwoniący do swojej dziewczyny powiedział że jestem taki jakim powinien być prawdziwy mężczyzna. Bardzo miłe, ale... mimo że wiem za jakiego uwarzają mnie inni (czyli de facto taki jestem - w końcu nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie), nie czuję tego, czyli niewiele mam z tego pożytku. Wiecie, to taka różnica, jak wiedzieć, a zastosować w praktyce. Miewam też takie dni gdy całe te gówno które mam w sobie wypływa ze mnie zdarzają się teraz rzadko. Drżę wtedy w środku jak osika, i wyglądam jak ofiara. Staram się wtedy nie wychodzić z domu. Na codzień jestem agresywnym draniem który potrafi się obronić zwłaszcza przy użyciu noszonych w kieszeniach płaszcza noży. W takie dni tego nie potrafiłbym. Często zmieniają mi się nastroje, często duszę mi zżera smutek. szarpie mną z jednej strony jakaś panika pędząca do przodu a z drugiej strony ciągnie do tyłu bark woli życia jakaś potworna wewnętrzna rana przez którą wylewa się życiodajna energia. Nadal mało we mnie wiary w siebie, ale są dni kiedy ją czuję. W październiku w końcu do mnie dotarło, że to nie sam z siebie jestem takim zerem. Że ktoś straszliwie mnie okaleczył. Tym kimś był mój stary i ludzie z mojego byłego otoczenia (najpierw podstawówka w chujowej dzielnicy później super liceum pełne popierdolonych dzieci rodziców dorobkiewiczów), którzy zawsze chętni byli podnieść swe samopoczucie kosztem kogoś kto nie jest w stanie oddać. Niestety nie zawsze o tym pamiętam. W tej chwili siedzę w długach. Wiem wiem 3 kafle jak masz prace to żaden dług. Jestem dwa lata po planowanym terminie zakończenia studiów. Ot juz dwa lata zdałem wszystkie egzaminy, a nie mogę zabrać sie za magisterkę. Ta sama kwestia co z robotą - nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że mogę to zrobić. Szczerze mówiąc te studia zaczynałem z myślą że wybawię się ile będę mógł, a później popełnię samobójstwo... Cóż, w dalszym ciągu istniej taka możliwość. Ostatnio napisałem i wysłałem pierwszą odpowiedz na ofertę pracy. Pierwszą , którą wysyłam nie do jakiegoś supermarketu malowania czy innej dupereli ale poważnej pracy. Mam nadzieję że niedługo wyślę ich więcej. Że dam radę to zrobić. Czasem nawet czuję, że dostanę w końcu porządną robotę, że w końcu będzie ok. Ale często nie widzę sensu w kontynuowaniu egzystencji. Bo w końcu to życie jest dalekie od ideałów. Mam kobietę bo mam żywię do niej jakieś ciepłe uczucia bo żywię, i bo jest. Ale... ona nie jest moim ideałem. I obawiam się, że ideału kobiety nie znajdę. Choć świta mi iskierka nadziei, że tak. Podobno na dalekim wschodzie jeszcze są delikatne miłe kobiety które trzymają cnotę do ślubu... Kto wie? Może... Równie ciężko o znajomych. Po prostu jestem zmęczony. Zmęczony dawaniem z siebie. Dzieli się człowiek wszystkim, a później gość któremu pomogło się więcej niz jego rodzina odpierdala taki numer, że ręce opadają... Stoję w tej chwili na rozdrożu. Mogę iść dalej walczyć i może coś wyjdzie. I mogę dalej popadać w zobojętnienie, nie robiąc nic. W tej chwili każde krok jest dla mnie ciężkie jak dla człowieka na umierającego na pustyni z wycieńczenia i pragnienia. Człowiek ów pełźnie do oazy, która może jak i poprzednie okazać się tylko mirażem. Pokusa y się po prostu położyć jest wielka. W moim przypadku po prostu eksmitują nas na bruk - kasę którą wiszę wiszę za mieszkanie. Dziewczyna wróci do ojca, ja zaś przy pomocy moich ukochanych ostrzy pogrążę się w mroku (dla ścisłości żadnego cięcia szył tylkoo elegancko otworzę tętnice szyjne - nie chodzi o głupią pokazówkę)... Nawet nie wiecie jak bardzo ta możliwość wydaje się kusząca. Czuję się trochę lepiej jak o tym piszę. Zawsze dobrze jest się wyspowiadać komuś. A ja za bardzo nie mam komu. A jeśli mam to nie chcę ich obciążać moimi kłopotami. Mają swoje nie mniej poważne... Zaś narzeczona nie zrozumie. Po prostu. Pora na epilog. Dziękuję Ci Czytelniku (kochane panie wybaczę ale użyję w epilogu klasycznego zakończenia i nie będę cudował z końcówkami) jeśli dobrnąłeś do końca. Jeśli czytałeś po łebkach nie komentuj proszę. Nie zamierzam odpowiadać na pytania o rzeczy o których napisałem już wyczerpująco. Jeśli masz Czytelniku dobre slow będzie to balsam na moje zmaltretowane serce i rozpaloną głowę, jeśli chcesz cisnąć kamieniem... proszę bardzo. Może przynajmniej Tobie będzie lepiej. Jeszcze raz dziękuję tym co doczytali do końca i życzę Wam wiele satysfakcji i radości w życiu, a przede wszystkim poczucia szczęśliwości :). P.S. Przepraszam za wszelakie ewentualne błędy ortograficzne, interpunkcyjne, stylistyczne i brak znaków diakrytycznych. Nie jest wcale łatwo pisać takie wyznanie, a i godzina jest późna

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Czuję się trochę lepiej jak o tym piszę. Zawsze dobrze jest się wyspowiadać komuś. A ja za bardzo nie mam komu. A jeśli mam to nie chcę ich obciążać moimi kłopotami. Mają swoje nie mniej poważne... Zaś narzeczona nie zrozumie. Po prostu. Pora na epilog. Dziękuję Ci Czytelniku (kochane panie wybaczę ale użyję w epilogu klasycznego zakończenia i nie będę cudował z końcówkami) jeśli dobrnąłeś do końca. Jeśli czytałeś po łebkach nie komentuj proszę. Nie zamierzam odpowiadać na pytania o rzeczy o których napisałem już wyczerpująco. Jeśli masz Czytelniku dobre slow będzie to balsam na moje zmaltretowane serce i rozpaloną głowę, jeśli chcesz cisnąć kamieniem... proszę bardzo. Może przynajmniej Tobie będzie lepiej. Jeszcze raz dziękuję tym co doczytali do końca i życzę Wam wiele satysfakcji i radości w życiu, a przede wszystkim poczucia szczęśliwości :). P.S. Przepraszam za wszelakie ewentualne błędy ortograficzne, interpunkcyjne, stylistyczne i brak znaków diakrytycznych. Nie jest wcale łatwo pisać takie wyznanie, a i godzina jest późna

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nutka79
rozumiem jest mi smutno bo też nie miałam dobrych relacji z ojcem nie poddawaj sie i walcz dasz rade :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość uciekajacy kurczak
Przkre to wszystko strasznie co piszecie, ale cóż-takie jest życie-jedni mają zawsze z górki, inni zawsze pod. Piszę to, bo dobrze wiem, co znaczy zle się czuć we własnym domu, pragnąć czyjejś śmierci, albo chociaż zemsty... Mój dramat zaczął się 17lat temu, czyli wtedy gdy urodził się mój brat. Od tamtej chwili ojciec zwariował na jego punkcie i przestał mnie kochać. Matka była raczej neutralna, czasem była po mojej stronie, czasem po stronie ojca. Chociaż mam już 22 lata nadal nie mogę obudzić się z koszmaru, jakim było dla mnie dzieciństwo. Dorastalam w normalnej, "zdrowej" rodzinie-nie było tu alkoholu czy narkomanii, czy wykorzystywania seksualnego. Kochany tata zafundował mi za to prawdziwą szkołę życia, udowadniając, że jestem totalnym zerem. Brat byl zawsze oczkiem w głowie, mógł robić co tylko chcial-bił mnie, wyzywał, okradał i wiele innych przyjemnych rzeczy. Kiedy prosilam rodzicow o pomoc to zawsze slyszalam, ze to moja wina "trzeba bylo mu ustąpić, a teraz to się nie dziw, ze cię leje" - ulubiony tekst mojego tatusia, mówiony ze smiechem i ironią. Gdy synek coś zbroił to pierwsze pytanie tatki brzmiało "A gdzie ona była?" Braciszek szybko podłapał, że mu wszystko wolno, także bylam bita, wyzywana (nawet przy obcych ludziach), a na wszystko patrzyl kochany tata, nie mogąć sie nadziwic, jaką to ma nieudaną córkę. Dzięki wychowaniu ojca brat stal sie potworem i tak jest do dzisiaj. Od kiedy skonczyl 12-13 lat bije juz nie tylko mnie ale takze mamę i babcię. A ojciec sie z tego smieje i każe nam schoodzic mu z drogi. Ja mam teraz trochę spokoju, bo jestem w ciąży, także nie podnosi na mnie ręki. Mąż chwilowo nie mieszka ze mną, takze nie jest w stanie uchronic mnie przed tym złem. Narazie mieszkamy z moją rodziną, tyle że mamy osobne pietro, takze nie jest jeszcze tak fatalnie. Często się zdarza, że budzę sie w srodku nocy i wybucham płaczem. Śnią mi sie koszmary, w których wraca sytuacja z przeszlosci, jak siedzę u babci na ganku, a ten potwor-mój brat- rzuca we mnie z calych sił twardymi gagułami zebranymi z ziemi, a ja odwracam sie tylko plecami i chowam głowę i twarz, bo nawet nie mialam wtedy sily uciekać. A wszystko dlatego, ze 13latkowi nie spodobalo sie, ze kupilam sobie bluzkę i torebkę. Chore, prawda?? Było jeszcze mnostwo innych dramatycznych sytuacji, o ktorych juz nie chce mi sie pisac. Wszystko to doprowadzilo do tego, ze zamknęłam sie przed rodzicami i nie chce juz z nimi obcowac. Teraz, w doroslym życiu mam sporo problemow ze sobą-wynikajacych wlasnie z tego, ajk bylam traktowana przez najblizsze mi osoby. Brak pewnosci siebie, debilna, chroniczna zazdrosc o męża, strach przed jego utratą i wiele innych... Wiem, ze czasu nie da sie juz cofnąć, ale muszę sie nauczyc jakos zyc z przeszloscią. Staram sie do niej nie wracac zbyt czesto, bo za kazdym razem mnie kaleczy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość uciekajacy kurczak
Yoshihiro----> widzę, że mamy podobne przejścia z ojcami. Mój takze uwazaqny jest za wzór, zbiór cnot i zalet: pracowity, dba o rodzinę, nie pije, co niedziela do kościoła. A w domu drań do szpiku kości. Też przez to przeszlam: wysmiewanie, zawstydzanie, wyzywanie. Mialam kiedys faceta, kochalismy sie nad zycie-starym sie nie podobal, bo bez matury, malo zarabia itp. Rzucialm go-musialam. Z perspektywy czasu nie zaluje, bo teraz mam cudownego męża, ale wtedy byl to dla mnie dramat. Rzucialm go, bo tak chcieli kochani rodzice. Pózniej, gdy bylam juz z moim obecnym męzem i znowu zrobilam cos, co nie spodobalo sie tacie i bratu, to uslyszalam: "Zmień sie, bo D. tez cie rzuci, taki jak to zrobil P." Innym razem skarzylam sie ojcu na brata a stary do mnie: "Ty to lepiej uwazaj na niego (na brata), bo zobaczysz co bedzie, jak powie twojemu męzowi, jak cie tamten je*ał" Naprawde nie wiem, skad sie wziela ta niechec ojca do mnie. To ja zawsze dobrze sie uczylam, to za mnie ojciec odbieral pochwaly na forum szkoly, to ja by6lam grzeczna i potulna...Ale widocznie to nie wystarczalo tatce. Brat za to wcale sie nie uczyl, byl najslabszym uczniem w szkole, agresywny nieuk, powiedzialabym półdebil, wybijajacy szyby sąsiadom i terroryzujacy domowników.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość uciekajacy kurczak
Śmiac mi sie chce, jak przypomnę sobie sytuacje, jak bylam w 7klasie. Ciut opuscilam sie w nauce, tzn mialam przewage czworek na swiadectwie (bez trój) i kilka piątek. A stary do mnie przyszedl z awanturą, ze jestem nieukiem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość anna... wciąż nie mam hasła
Do Yoshihiro Przeczytałam Twoją wypowiedź bardzo uważnie. Wiadomości przychodzą mi na maila. Moje posty to anna.., a potem zapomniałam hasła - tak napisałam w ostatnim poście. Jesli pozwolisz odezwię się później - o jedno Cię tylko proszę zaczekaj na moją wypowiedź. Prawdopodobnie napiszę do Ciebie na maila. Na pewno jestem od Ciebie starsza, ale nie chcę się wymądrzać...chcę tylko odpowiedzieć na Twój post. Może jakoś się dogadamy w tym zwariowanym życiu. Pozdrawiam Cię serdecznie...inne osoby, które tu zajrzały również. JESTEŚ WIĘCEJ WART NIŻ SAM O SOBIE MYŚLISZ - PAMIĘTAJ O TYM. Pa Pa anna...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kurczaku, sądzę że mógłbym odpowiedzieć odpowiedzieć ci skąd. Obawiam się jednak, że taw wiedza wcale ci nie pomoże... Uprzedzając pytanie, stosunek twojego starego to wrodzone sqrwysyństwo + tzw. kompleks dziedzica (moje własne określenie - nie wiem czy tak się to nazywa w literaturze fachowej). Dokładnie ten sam bajer ma moja kuzyneczka. Pierwsza urodziła się córka, później syn. Synek wychuchany wypieszczony, bo wiadomo \"dziedzic\" nazwiska etc. A córka? Można na nią nawrzeszczeć, wyzwać od kurew, w końcu starsza, w końcu kobieta... Wzory ultrakatolickie i tzw. \"tradycyjne\" więc wiadomo - synów ceni się bardziej niż córki, no i oczywiście chuchanie na beniaminków. Starsi zapierdalają przy młodszych, otrzymując w zamian... nic? No, co najwyżej opierdol, że coś robią nie tak. Kurwa, gdyby ode mnie to zależał to z tego typu katolami w roli żywych pochodni udekorowałbym drogę stąd do Watykanu... Oczywiście kuznka tez byla kochana póki nie pojawił się następca. Oczywiście młodszy kuzyn, to dupek jakich mało. Intelektualne zero, żałosny śmieć przyzwyczajony do tego, że wszystko mu dją że wszystko za niego robią. Herbaty nawet nie jest w stanie sam sobie przygotować. Ilekroć go wspominam trzęsę się z odrazy, a przecież to nie jego wina, tylko tej chorej rodziny. No ale kurna mógłby raz w życiu przeszukać komody może znalazłby szufladę do której po urodzeniu wsadzono jego zawinięty w pieluch mózg. Prawda taka, ze tych ludzi nie ma co usprawiedliwiać. Owszem to wina ich rodziców, a właściwie to dziadków, a w przypadku dziadków - pradziadków... W ten sposób szybko dojdziemy do małpy. gdzieś trzeba przerwać ten łańcuch :o. Co do snów=> często śniło mi się że żrą mnie żywcem robaki (summa summarum niezyt ciężki do tłumaczenia, prawda?)... I wiesz były to sny całkiem przyjemne. Oczywiście w odniesieniu do innych snów. Snów bezsilności snów w których uderzam w wroga, ale moje ciosy grzęzną galerecie powietrza a ruchy cos krępuje, aż w końcu czując się absolutnie zdanym na czyjąś łaskę czekam aż dopełni się los... Jest to koszmar który od wielu lat powtarza się regularnie. Zawsze budzę się później z ulgą i kacem. Ale co do potworów - te potwory są niereformowalne. Próby rozmowy nic nie dają zapiekli i zamknięci w swoich betonowych czaszkach nie przyjmują żadnych argumentów, żadnych. Pierdolę, na następne święta już nie jadę. Mam dość życzeń w stylu: \"Życzę ci abys był dobrym człowiekiem, abyś się nawrócił\" etc itd. I sam mam dość recytowanie rytualnych formuł do człowiek którego nawet nie nienawidzę co raczej się brzydzę. Ewidentnie się brzydzę. Wedle wszelkich prawideł psychoterapii, katharsis rodzinnego czy jakkolwiek to zwać powinno się doprowadzić do konfrontacji. Ale cóz to ma być za konfrontacja? Mam pobić 54 letniego pierdziela? Wypruć mu flaki? o porozmawiać się z nim da. Zawsze ta magiczna mantra: \"ja się staram, a ty...\" I te rozczulanie się jak sie nachleje jak to on mnie kocha, jakim to jestem jego pierworodnym... Kurwa jego w dupę pierdolona... Musiałbym wydać miliardy złotych żeby zafundować jemu ciału takie tortury jakie on zafundował mojej duszy. I co? I gówno. Zaciągnąć takiego starego idiotę na terapię rodzinną? :D :D :D Psychologowie klinicyści teoretyczni nie są przygotowani chyba do takich przypadków, a brak powodzenia w takich przypadków tłumaczą marginesem błedu. Tyle że ten margines błędu często wynosi więcej niz jedno odchylenie standardowe (jeśli dobrze stosuję terminologię statystyczną - cudem zdałem to 7 lat temu^^). jedyna rzecz to zostawić tych oszołomów samym sobie. Niech się zajmują nimi ich wychuchane dzieci. Ja z tym ludzkim ekskrementem nie chcę mieć już nic wspólne. Może pojadę na święta do rodziny mamy. Tyle, że ci którzy teraz podobno mnie tak kochają, przed moimi narodzinami chcieli mnie wyskrobać^^. Ot, cała moja rodzina. Z obu stron grzechocą szkielety poupychane 10tkami po szafach z gracją, artyzmem i finezją dopychaczy tokijskiego metra. Anno. Poczekam na twojego mail\'a.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Muszę się jeszcze chyba odezwać. Maila wysłałam Yoshihiro. Teraz poczytałam ciąg dalszy Twoich wypowiedzi, a także Uciekającego kurczaka. Mogę napisać tak - niezłe są. Słownictwu wcale się nie dziwię, w ostatnim czasie u mnie pewne słowa nie wychodziły z ust. To bunt, bunt przeciwko złu. Dobrze, że można przed kimkolwiek wygadać się. Teraz odezywam się dlatego, że ja kiedyś też zbuntowałam się na święta. zostałam sama z dziećmi, tak chciałam. Oj oberwało mi się jakbym komuś coś ukradła, kogoś zbiła etc...., a ja tylko kilka lat temu stwierdziłam,że nie zamierzam składać głupich, nierealnych zyczę...i tak się nigdy nie sprawdzały, wręcz przeciwnie. Uważam, że czasem można posiedzieć sobie z tymi, których naprawdę się kocha i nie tylko od nich wymaga, wyszydza, robi dobrą minę do złej gry, traktuje inaczej niż resztę rodzeństwa, które postępuje w życiu źle. Nie jestem najmądrzejsza, to wiem na pewno, ale pewien swój rozum i przede wszystkim delikatność mam. Najstarsza jestem, a jednak cały czas byłam poniżana i to przez kogo? Przez Mamę....mam jednak ten szacunek dla Niej mimo wszytstko chyba największy z rodzeństwa i co z tego mam???????? Oj chyba nic Pozdrawiam wszystkich i życze miłego wieczoru.....siedzę sobie sama, mała spi i myślę o różnych rzeczach. Przeczytane wypowiedzi zmusiły mnie do wspomnień.... Taty mi bardzo brak w dalszym ciągu. Może doczekam się na odpowiedź Yoshihiro. Jak nie będę mogła spać zajrzę tu nawet w nocy...a już się zaczęła. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cóz odpowiem jutro i na mail\'a i tutaj, na topic\'u. Dziś siedzę ze skośnookimi przyjaciółmi :). Powinienem pracować, ale dziś nie chce mi się siedzieć samemu przed kompem... Dziękuję za mile słowa. Pozdrawiam Ciebie i wszystkich czytających tu obecnych.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość uciekajacy kurczak
yoshihiro----> dzięki za zrozumienie. Ale ty przeszedles podobne (o ile nie gorsze) piekiełko co ja, takze pewnie większosc moich uczuć czy opisywanych sytuacji jest ci znana, niestety... Piszesz z wielką ekspresją, to dowodzi tylko tego, że straszną wyrządzili ci krzywdę i nadal się z tym męczysz, jak sam zresztą napisałeś. Niestety, nie umiem cię pocieszyć, ani pomóc. Wiem po sobie, że teraz to nic juz nie pomoże. Czasem tak sobie myslę, że chyba najlepiej odciąć sie duchowo i mentalnie od ludzi, którzy wciąż krzywdzą i powtarzać sobie, że dzięki temu, co mi zafundowali jestem teraz silniejsza i nie dam się tak łatwo złamać... Zło dobrem zwyciężaj- mądre słowa, ale tak cholernie niepraktyczne w dzisiejszym świecie. Ja to juz nawet nie myslę o zemście, bo wiem, ze los sam sie zemsci na ojcu i bracie. Ojciec bedzie sie męczyl z synkiem do konca swych dni. A gdy kiedys odejdzie z tego świata-to syn będzie sie męczyl-jako osobnik ani trochę nie przystosowany do normalnego życia, z chorymi, wręcz paranoidalnymi zasadami wpojonymi mu przez ojca. Ojciec juz nie stanowi dla mnie zagrozenia, bo w pewnien sposob sie uodporniłam i odizolowalam psychicznie. Gorszy jest ten mały sku*synek, któremu wszystko wolno i rozstawia sobie domowników po katach. Czasem jeszcze łapę sie na tym, że układam w myslach jego dalsze losy. Moim pragnieniem byloby to, zeby zostal kierowcą tira i bywal kilka dni w miesiącu w domu/poszedl do wojska i juz tam został/ewentualnie więzienie (z długoterminowym wyrokiem :P ) Kończę juz w tym temacie i raczej nie będę sie juz udzielać, bo nie chce wracać do bolesnych wspomnień. Pomoglo mi troche wygadanie sie przed Wami. Ale będę tu zaglądać. yoshihiro----> mam nadzieję, że w końcu kiedys znajdziesz wewnętrzny spokój (albo chociaż jego namiastkę) i zaczniesz patrzeć na swoich oprawców nie jak na ludzi, ktorzy cię bardzo skrzywdzili (chociaz to prawda), ale jako na biednych ludzi o wypaczonej psychice, którzy chcieli sie Tobą dowartościować, ale-mam nadzieję-nie wyszlo im.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Podobają mi się Twoje wypowiedzi Uciekający Kurczaku. Uważam,że masz rację w tym co piszesz. Na każdego przyjdzie czas i pora. Bądź z dala od tych, którzy Cię krzywdzą. Pamiętaj też, że wnuczek lub wnuczka zmienia dziadków strasznie. Być może już niedługo tego doświadczysz. Brat może stać się wtedy bardzo biedny, a ja tego Ci życzę. Mam koleżanki - babcie i wiem, że tak jest...głupieją dziadkowie przy pojawieniu się malucha.... Pozdrawiam i życzę ci spokojnej nocy, kolorowych snów Tobie i Maluchowi, który już jest.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Uciekający Kurczaku=> każdy musi dźwigać swoje brzemię. Tak już bywa niestety, że niektórzy w życiu mają kilka okrążeń więcej. Trzeba sie z tym jakoś pogodzić. Nie ma co wznosić zaciśniętych pięści ku ślepym gwiazdom. Co do tego, że mój stary jest skrzywiony psychicznie doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jak na dzień dzisiejszy niewiele to pomaga. Każdy ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. Jako, ze mojemu starego nie uznano za niepoczytalnego, takoż i ja go nie uznaję. Co do odcięcia - jest ono nieuniknione. W obecnej chwili ze względu na gwałtownie pogarszający się stan babki, nie chcę wykonywać żadnych drastycznych posunięć niechże starowinka umiera w pokoju. Jeśli jej serce na wadze położy Ozyrys nie będzie ono lżejsze od piórka niestety. A posunięcia moje będą drastyczne. Zmienię imię, zmienię nazwisko, dokonam oficjalnej apostazji z kościoła katolickiego, i oficjalnie się odetnę. Niech się starowinka przekręci naturalnie^^. Co do przyszłości mojego ojca, też pewnie za wesoła jego nie będzie. Niektórzy opisują piekło jako zimne ciemne miejsce gdzie ludzie spędzają wieczność w samotności i strachu przed tym co czai się w otaczających ich ciemności. Mój ojciec obawia się, że dzieci o nim zapomną. Jeśli o mnie chodzi tak się stanie. A więc ta wersja piekła go częściowo dosięgnie. Żal mi go w jakiś sposób, lecz nie na tyle, by troszcząc sie o niego przedłużać swoje własne piekło. Niechże troszczą się o niego ci co czują, że mają wobec niego jakieś zobowiązania (vide braciszek). Jeśli chodzi o mnie to raczej on mi coś jest dłużny, niż ja jemu. Ból który mu zadam rozliczając się ostatecznie z własną przeszłością i z własnym cierpieniem wyrówna wszystkie rachunki. Niech zdycha w spokoju. Anno -> wszystko co miałem Ci do powiedzenia zawarłem w mailu. Życzcie mi szczęścia i konsekwencji w szukaniu dobrej roboty. Tego teraz potrzebuję najbardziej (żeby było jasne - od starego forsy nie biorę; czasem tylko wałówę, jak wracam ze świąt - za to wszystko co na święta znosić musze należy mi się, jak psu kość). Ja wam ze swojej strony życzę spokoju ducha i wielu dni w cieple i świetle. Oby zatarły wspomnienia o ciemności, która was otacza/ła. Yoshihiro

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mam pytanie yoshihiro
jeśli można to powiedz, czym jest dla ciebie miłość? wyrzekasz na ojca i pewnie mu się należy, ale czytając każdy następny Twój post robi mi sie coraz zimniej...przyznajesz, że kobieta z którą jesteś jest dla ciebie mało ważna Moje dziewczyny były bo były. Strasznie zależało mi aby cos zaliczyć. Przeleciałem sporo dziewczyn, byłem w paru związkach, wszystkie swoje dziewczyny zdradziłem. Obecną moją narzeczoną też. Potrzeba dowartościowania się w ilości zerżniętych kobiet? Może... a jednocześnie uważasz, że masz prawo rozliczyć brata z braku miłości Jeśli chodzi o mnie to raczej on mi coś jest dłużny, niż ja jemu. Ból który mu zadam rozliczając się ostatecznie z własną przeszłością i z własnym cierpieniem wyrówna wszystkie rachunki. Niech zdycha w spokoju. Powiem ci tak: noszę w sobie ładunek nienawiści do rodzicieli, ale to MÓJ garb, a nie powód do dumy. Nie rozliczam otoczenia z braku miłości, akceptacji i tym podobnych bo wiem, że we mnie tego nie ma. W tobie też nie ma. Rozumiem. Ale dlaczego uważasz, że wolno ci robić z własnych niedostatków emocjonalnych zarzut w stronę rodziny? Są jacy są i z pewnościa się nie zmienią dlatego, że im dokopiesz. Dokopując, nawet tym w danej chwili niewinnym (wszystkie swoje dziewczyny zdradziłem) pogłębiasz emocjonalny dół w jakim siedzisz. Zaskakują mnie Twoje wybory, bo chyba nie sa godne inteligencji jaką prezentujesz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mam ochotę napisać do poprzednika, czyli do: mam pytanie yoshihiro. Nie wiem w jakim wieku jesteś. Nie wiem czy jesteś w jakimkolwiek związku. Ja byłam. Może poczytaj jak się wypowiadałam na temat eks i na temat rodziców. Znam wypowiedzi moich dzieci na temat własnego ojca, pisałam o tym. Dziwisz się oziębłości? Może kiedyś i Tobie zdarzy się powiedzieć na temat kogokolwiek - nie wiem po co z nim jestem, stała się dla mnie nieważna. Dla mnie też stał się po pewnym czasie nieważny ten, który zaczął krzywdzić najbliższe otoczenie. Nie krzywdził tylko mnie. Poczytaj moje wypowiedzi pod hasłem anna..., to są moje wypowiedzi. Teraz jestem pod pseudonimem anna..... Zapomniałam po prostu hasła i nie potrafię go odzyskać. Każdy z nas po przeżyciach zmienia się i może to nastąpić w bardzo różnym czasie. Jedno tylko powinno być stałe - mówienie prawdy. Ja tak uważam. Brzydzę się kłamstwem. Swoje dzieci wychowuję tak, aby nie kłamały. Zawsze im powtarzam: najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. Ważna jest też rozmowa, gdy ona się kończy, kończy się wszystko. Czy uważasz, że np. ja chciałam aby związek się rozpadł. Odpowiadam - NIE - walczyłam, prosiłam, tłumaczyłam etc....nic to nie dało. Przeżyłam 10 lat gehenny razem z dziećmi, małżeństwo trwało...czy ja wiem jak napisać...pierwszy pozew - rok 2001, czyli 16 lat do pozwu....Już od 1994 waliło się wszystko, czyli w 9 roku małżeństwa. Czy było to moim zamierzeniem, aby druga połowa krzywdziła dzieci??? Wiesz jak się winię za to co było udziałem ich życia przy szaleństwach \"tatusia\"...wiesz jak go nazywam????? Może się domyśl. Wiesz jakie bagno zostawił dzieciom? Wiesz jak się wstydziły? Mogłam iść w drugą stronę i też się bawić...nie poszłam. Pilnowałam dzieci, domu, pracy, przez lata przy tej zabawie eks utrzymywałam dom i dzieci - pomagali mi rodzice. Sama nie dałabym rady na pewno. Skąd wiesz dlaczego dokładnie tak pisze Yoshihiro. Powinien on odpowiedzieć i myślę, że odpowie. Nie sądź jednak nikogo tak od ręki. Może jeszcze nie przyszedł czas kiedy Ty przejdziesz przez jakieś piekło. Nie życzę Ci tego. Z rodzicami piekła może nie przeszłam, mam duży szacunek do obojga, większy do Taty...ale Jego już nie ma. I nie dlatego mam większy, że Go nie ma. Po prostu zawsze się z Nim lepiej dogadywałam. Byłam wdzięczna za wszystko co robił, chociaż czasem popełniał pewne błędy. Nikt jednak nie jest ideałem, nie jestem nim też ja. Staram się tylko, aby moje dzieci nie powiedziały mi nigdy - mamo, bo Ciebie przy mnie nie było w najważniejszych chwilach. Ja jestem i często kosztem nawet odpoczynku trwam. Zawsze mogą na mnie liczyć. Nie jest tak, że nie oberwie im się czasem. Uważam, że to normalne, muszę im zastąpić i matkę i ojca, którego miały tylko do roku 1994. Potem był z przypadku. Chciał - był chwilowo, nie chciał - nie był. Robił co chciał. Jak myślisz - można się odkochać i napisać nienawidzę, ( odkochałam się ), jesteś dla mnie nikim? Ja uważam, że można. Moje dzieci w pewnych momentach potrafiły powiedzieć nienawidzę, wstydzę się... i ja się temu wcale nie dziwię. Ja też to w końcu powiedziałam. Nie uważam jednak, że nie potrafię kochać, a Ty tak napisałeś. Na pewno kocham dzieci, na pewno rodziców, a że mam pewne żale o niektóre sprawy to już inna bajka. Tak jest z zasady w każdej rodzinie, jedno jest traktowane tak, drugie inaczej. Nie ma osób bez problemów. Są tylko tacy, którzy o tym nie mówią. Ja tak uważam i zdania nie zmienię. Co do emocjonalnego rozchwiania...trochę się z Tobą zgadzam...skokowo czasem można reagować na pewne sprawy. Chciałoby się zrobić dużo, ale nie pozwala na to czas lub inne sprawy. Czasem negatywne emocje zaczynają przeważać, a szczególnie wtedy gdy brak czasu. Wtedy reaguje się różnie, szybciej się coś robi - wolniej myśli. Może niepotrzebnie się wtrąciłam, ale taką miałam potrzebę. Nie bronię tu nikogo, ale własnych przekonań.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
mam pytanie yoshihiro => Nie brata rozliczam, a ojca - zawartość nawiasu zawsze jest podrzędna względem treści poza nawiasami - chyba że się nazywa Terry Pretchet. Co do braciszka zresztą, mimo żę to wręcz archetypowy back-stabber, nic do niego nie mam, jak dla mnie też może zdychać w pokoju. Chociaż biorac pod uwagę, że zwykł na przyjęciach lokalnego uberbossa popijać kokę i szuwax whiskey to spokojnej śmierci raczej mu nie wróżę. Cóz. Prawem ludzi jest wydawać sądy. Jeśli sąd wydawany jest szybko i łatwo, sędzia jest albo nad albo pod człowiekiem... Wybacz tę szpilę, ale skoro juz tak razi Cię moja potworność... Rozumiem po styku wypowiedzi, że rozmawiam z kobietą. Cóż, kobiety lubią mężczyzn o archetypie diabła. Lubią się pocić pod ludzka bestią, lubią słyszeć zwierzęcy warkot i czuć palce ściskające w trakcie seksu ich pośladki tak mocno, że pozostają krwiaki... Jazda na pierwotnych instynktach jest nie do porównania do żadnej znanej ludzkości używki. Mógłbym powiedzieć widziały - gały co brały. Każdy ma w sobie demona - mój jest po prostu mi bliższy. Nazwij to jungowskim archetypem cieniem. Zauważ, że z kształtowaniem sie umysłu ludzkiego, jest jak z szachami w miarę w pierwszych paru ruchach istnieje tylko kilka możliwości posunięć, później liczba wariantów rozgrywki zaczyna się powiększać w tempie geometrycznym. Ale zawsze zaczynasz z tymi pieprzonymi 16toma elementami. Jako dziecko berbeć które dopiero zaczyna kodować symbolicznie swoje pionki i figury otrzymujesz od rodziców i to na nich później chcesz czy nie chcesz musisz budować swoje następne rozgrywki. Powiesz, że ludzie przecie myślą wzbogacają się etc. A ja powiem - a weź i przesuń stary dom na nowe fundamenty. Mi się udało: Nie siedzę w psychiatryku, nie popełniłem samobójstwa, nie jestem andytą jak mój brachol. Niemniej jednak jeszcze długo długo po osiągnięciu prawnej dojrzałości, rykoszetem odbijają się człowiekowi pamiątki po kiepskim otoczeniu. Ciężko zbudować potężny gmach, kiedy fundamenta są sp...one Co zaś do stosunku do kobiet. Na początku jeszcze dziewictwo u kobiety nie było dla mnie jakąś wartością najwyższą. Poznałem laskę. Nawet jej siostra mówiła, że to k...a. Straciłem dziewictwo. Panna wielce zakochana. Tak mocno, że po tygodniu znajomości przyprawiła mi rogi. O.K następna. Tym razem byłem pierwszym. Zakochałem się strasznie. Nosiłem na rękach, eskortowałem ją jak wracała z forsą od ojca z zagranicy (Pamiętam, że na dzielni pełnej podejrzanych meneli powiedziała na pełny głos w trajtku: Yoshi, nigdy jeszcze nie miałam na rękach 5 tyś gotówką ^^ Niby nic, ale wtedy jescze moja odwaga była mocno wątpliwa), łaziłem za nią, potulny wierny psiak. Co dalej? Ano nic panna stwierdziła, że z chęcią popróbuje z innymi i szybko się ze mną pożegnała rzucając na pożegnanie tak debilne kłamstewka, że juz nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać :o Przynajmniej poroże mi się nie rozrosło. Jeszcze jedna anielica sie wyskrobała (wpadka przy niby w miarę pewnym zabezpieczeniu), mimo że namawiałem ją do tego żebyśmy wychowali dzieciaka, byli razem etc. Ona jak po kaczce. A podobno zakochana do szaleństwa. Następny tydzień nowy facet. Ja przez następne pół roku zostawiałem krwawe odciski łba i pięści na ścianach, framugach, i wyjąc po pijaku gryzłem prześcieradło. Może jej nie kochałem, ale kochałem dziecko którego płci nawet nie jestem pewien. Nie bój się - znam tę subtelną różnice to jest kochać kogoś, a kochać swoje wyobrażenie partnera, czy też wyobrażenie siebie w związku z kimś. Jestem potworem? Skarbie, rzekłbym, że nauka rodzica, kolegów z klasy, moich kobiet nie poszła w las. Jeśli zachowuję się potwornie to tylko kwestia przystosowania do warunków w jakich mi przyszło istnieć. Jeśli upokorzę kogoś kto nie ma honoru, zmuszę do błagania o litość, kogoś kto nigdy nie miał litości, zmasakruje brutala, czy w końcu zdradzę kobietę która sama do cnotliwych nie należy znaczy, że jestem potworny? Może i jestem. Nic mi nie sprawia takiej przyjemności, niż zadanie bólu komuś kto na niego zasłużył. Mam nadzieję, że zawsze będziesz mną przerażona. Jeśli będziesz mi współczuć znaczyć to będzie żem frajer i ofiara :?. I koniec końców ostatnie. \"Ale dlaczego uważasz, że wolno ci robić z własnych niedostatków emocjonalnych zarzut w stronę rodziny?\". To nie zarzut to jasne i proste nakreślenie ciągu przyczynowo-skutkowe. Rozumiem, że jesteś zwolenniczką teorii typu: ślimaki rodzą się ze zgniłej kapusty, dzieci przynoszą bociany, a z próżnego nie tylko Salomon nalać potrafi (chociaż biorąc pod uwagę deficyt budżetowy Polski, zadłużenie zagraniczne i to, że kraj jescze funkcjonuje, na zmiany się nie zanosi...). Mam dość wmawiania sobie mojej winy! KURWA! Dość. Całe życie prania mózgu o mojej winie. Od gradobicie po miażdżycę u babki. Tia, moja wina. Było kurwa mnie nie płodzić. Mnie się znowuż ten świat aż tak nie podoba, aby uznać wszystko co przeszedłem za niewielką cenę za \"wielki dar życie\" :o ... Wszak już mitycznemu Midasowi sylen powiedział, że największym szczęściem dla człowieka jest nie narodzić się, a skoro się narodził zaraz umrzeć. Zrozummy się. Nie chodzę i nie sknerczę, jaki to ja jestem niecierpliwy. Piszę na necie, bo nikomu nie chcę dupy zawracać, a stwierdziłem ostatnio, że dobrze by było się komuś wygadać. Nie potrzebuję żeby ktoś mi przytakiwał jaką to mam okropną rodzinę. Właściwie z zewnątrz luz, blues, modelowo. Stary ciężko pracujący człowiek, dotkniętymi życiowymi nieszczęsciami, dzielnie zmagający się z losem. Tylko Bóg doświadczył go ciężko, coś na zasadzie chyba \"Dobry z was człowiek ale coś was , kurwa, Józefie nie lubię...\" \"Oto jego pierworodny jest leń i niezguła. Wypić lubi, nie obronił się, roboty porządnej nie ma. Zgorzkniały chodzi, jakies ksiązeczki sekciarzy czyta. Budyści, czy jak? Młodszy bandyta. Sporo wysiedział, ale jak się nawrócił?!! W garniturze chodzi, ostrzeżony tak modnie, jak to teraz się murzyny w Juesesj noszą. Zna panów jeżdżących BMW.Druga zona zła i brzydka. I biedne dzieci z trzeciego małżeństwa. Co mial cennego to wyprzedał za ezcen. Chłopina porządny ale głowy do interesów nie ma. Ale za to do kościoła chodzi. I dzieci prowadza. I dba o ich wychowanie...\" Jeśli mnie nie rozumiesz, nie pisz. Po co ci to? Dowiedzieć się jak to jest? I tak się nie dowiesz (mam nadzieję - trza to przeżyć). Dowartościować się chcesz, pokazać że prezentujesz wyższy poziom moralny? Chyba tak tragicznie ci jednak nie było. Wpierw kurwa przeżyj 19scie lat ze świadomością, że nie masz domu, nie masz miejsca gdzie uciec. Gdy wszyscy na ciebie polują, ponieważ będąc u szczytu wytrzymałości nie masz jak oddać. Gdy jesteś zły, bo nie jesteś radosny spontaniczny i uległy jak szeregowy towarzysz na zebraniu partii pod czułym oczkiem batiuszki Stalina. Gdy w wieku czterech lat ciągają cię na egzorcyzmy. Gdy przy twoich kumplach, stary potrafi ci jebnąć z haka w ryj, bo spóźnisz się na jego zajeważne spotkanie gdzie chciał się pochwalić swoja kukłą. A ty nawet nie oddasz bo raz tresura a ty jak ten pies kochasz pana, który bije. Gdy kurwa uśmiechnąłeś się 3 razy w życiu i nie możesz skumać jak to zrobiłeś i dlaczego. Gdy większość życia to ciągły dół. Gdy wmuszają w ciebie odpadki z kosza na śmieci bo śmiałeś wyrzucić skórki z tłuszczem? Gdy od najmłodszych lat do wczesnej podstawówki izolowano cie od świata zewnętrznego bo jeszcze coś sobie zrobisz? A na koniec tego wszystkiego słyszysz: mięczak nieudacznik słabeusz? Przeżyj to i pogadamy słonko. Ciekaw jestem jaka wtedy ty byłabyś mądra cwaniaro. I na koniec, nie wiesz, że dzieci z przerostem inteligencji wykazują niedorozwój emocjonalny? Inteligencja to w sumie niewiele. Ważna jest mądrość, umiejętność dokonywania wyborów, rzeczy których akurat nikt w mojej rodzinie nie posiadał więc siłą rzeczy jakoś nie mogłem się ich nauczyć. \"Mamo jak bardzo chciałbym być głupiutki. Może wtedy nie byłbym tak smutny i nie bolałaby mnie tak bardzo główka\" \"Bajki i podania litewski\" Czesław Miłosz, piosneczka podrzutka, cytat może być nie dokładny (ostatni raz czytałem w 7mej klasie). Poza tym ciekawą masz chronologiczną metodykę oceniania. Przez moje teraźniejsze ja oceniasz moje przeszłe wybory. Hm, hm, hm... jakim cudem będąc tak inteligentną zmoczyłaś łóżko w wieku dwóch lat?!! Wszyscy popełniamy błędy, czasami się nawet czegoś na nich uczymy. Dlatego esencjonalnym w wychowaniu dzieci jest dać im popełniać ich własne małe błędy za młodu. W tedy na starość nie popełnią błędów wielkich i nieodwracalnych w skutkach. Niechże się moi dobroczyńcy cieszą, że nie nakarmię ich jak Husajn kiedyś swoich podopiecznych, ich własnymi gałkami ocznymi. Niech moi przyjaciele ze szkoły się cieszą, że nie śledzę dokładnie ich ruchów, aby porwać któregoś dnia ich dzieci i nie odesłał ich rodzicom po wyłupieniu im oczu i zaszyciu w pustych oczodołach żywych owadów. A co najmniej tyle musiałbym uczynić. Uważam, że stwierdzenie \"niech zdychają w spokoju\" i totalne zignorowanie świadczy o moim ogromnym sercu i zdolności wybaczania. Salut.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zrozummy się. Nie chodzę i nie sknerczę, jaki to ja jestem nieszczęśliwy. Piszę na necie, bo nikomu nie chcę dupy zawracać, a stwierdziłem ostatnio, że dobrze by było się komuś wygadać. Nie potrzebuję żeby ktoś mi przytakiwał jaką to mam okropną rodzinę. Właściwie z zewnątrz luz, blues, modelowo. Stary ciężko pracujący człowiek, dotkniętymi życiowymi nieszczęsciami, dzielnie zmagający się z losem. Tylko Bóg doświadczył go ciężko, coś na zasadzie chyba \"Dobry z was człowiek ale coś was , kurwa, Józefie nie lubię...\" \"Oto jego pierworodny jest leń i niezguła. Wypić lubi, nie obronił się, roboty porządnej nie ma. Zgorzkniały chodzi, jakies ksiązeczki sekciarzy czyta. Kościół Budy, czy jak? Młodszy bandyta. Sporo wysiedział, ale jak się nawrócił?!! W garniturze chodzi, ostrzeżony tak modnie, jak to teraz się murzyny w Juesesj noszą. Zna panów jeżdżących BMW. Druga zonę chłopina miał złą i brzydką. I biedne dzieci z drugiego małżeństwa. Co mial cennego to wyprzedał za bezcen. Chłopina porządny ale głowy do interesów nie ma. Ale za to do kościoła chodzi. I dzieci prowadza. I dba o ich wychowanie...\" Jeśli mnie nie rozumiesz, nie pisz. Po co ci to? Dowiedzieć się jak to jest? I tak się nie dowiesz (mam nadzieję - trza to przeżyć). Dowartościować się chcesz, pokazać że prezentujesz wyższy poziom moralny? Chyba tak tragicznie ci jednak nie było. Wpierw kurwa przeżyj 19scie lat ze świadomością, że nie masz domu, nie masz miejsca gdzie uciec. Gdy wszyscy na ciebie polują, ponieważ będąc u szczytu wytrzymałości nie masz jak oddać. Gdy jesteś zły, bo nie jesteś radosny spontaniczny i uległy jak szeregowy towarzysz na zebraniu partii pod czułym oczkiem batiuszki Stalina. Gdy w wieku czterech lat ciągają cię na egzorcyzmy. Gdy przy twoich kumplach, stary potrafi ci jebnąć z haka w ryj, bo spóźnisz się na jego zajeważne spotkanie gdzie chciał się pochwalić swoja kukłą. A ty nawet nie oddasz bo raz tresura a ty jak ten pies kochasz pana, który bije. Gdy kurwa uśmiechnąłeś się 3 razy w życiu i nie możesz skumać jak to zrobiłeś i dlaczego. Gdy większość życia to ciągły dół. Gdy wmuszają w ciebie odpadki z kosza na śmieci bo śmiałeś wyrzucić skórki z tłuszczem? Gdy od najmłodszych lat do wczesnej podstawówki izolowano cie od świata zewnętrznego bo jeszcze coś sobie zrobisz? A na koniec tego wszystkiego słyszysz: mięczak nieudacznik słabeusz? Przeżyj to i pogadamy słonko. Ciekaw jestem jaka wtedy ty byłabyś mądra cwaniaro. I na koniec, nie wiesz, że dzieci z przerostem inteligencji wykazują niedorozwój emocjonalny? Inteligencja to w sumie niewiele. Ważna jest mądrość, umiejętność dokonywania wyborów, rzeczy których akurat nikt w mojej rodzinie nie posiadał więc siłą rzeczy jakoś nie mogłem się ich nauczyć. \"Mamo jak bardzo chciałbym być głupiutki. Może wtedy nie byłbym tak smutny i nie bolałaby mnie tak bardzo główka\" \"Bajki i podania litewski\" Czesław Miłosz, piosneczka podrzutka, cytat może być nie dokładny (ostatni raz czytałem w 7mej klasie). Poza tym ciekawą masz chronologiczną metodykę oceniania. Przez moje teraźniejsze ja oceniasz moje przeszłe wybory. Hm, hm, hm... jakim cudem będąc tak inteligentną zmoczyłaś łóżko w wieku dwóch lat?!! Wszyscy popełniamy błędy, czasami się nawet czegoś na nich uczymy. Dlatego esencjonalnym w wychowaniu dzieci jest dać im popełniać ich własne małe błędy za młodu. W tedy na starość nie popełnią błędów wielkich i nieodwracalnych w skutkach. Niechże się moi dobroczyńcy cieszą, że nie nakarmię ich jak Husajn kiedyś swoich podopiecznych, ich własnymi gałkami ocznymi. Niech moi przyjaciele ze szkoły się cieszą, że nie śledzę dokładnie ich ruchów, aby porwać któregoś dnia ich dzieci i nie odesłał ich rodzicom po wyłupieniu im oczu i zaszyciu w pustych oczodołach żywych owadów. A co najmniej tyle musiałbym uczynić. Uważam, że stwierdzenie \"niech zdychają w spokoju\" i totalne zignorowanie świadczy o moim ogromnym sercu i zdolności wybaczania. Salut.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×