Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
Kaja32

Poszukuję osób,u których w rodzinie wystąpił rak płuc

Polecane posty

Gość flopy robi byki
Pozatym ja nie atakuje ludzi w załobie. czytaj ze zrozumieniem pustaku ceramiczny. Atakuje ludzi ktorzy sobie kpią a tej choroby i wiem co znaczy kogos stracic. Sa tu niestet tacy co sobie z choroby kpia i klamia, np flopy. Jak przestanie sie udzielac to ja tez.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Dris
Dzisiaj nie wytrzymałam i postanowiłam się odezwać. Co za przepychanka słowna wytworzyła się na tym forum a może zmienia się na "dokuczajmy sobie".Szukając wsparcia i pomocy ostatnio jestem tylko bardziej rozdrażniona i zdołowana tymi wpisami. Od 1.5 roku czytam codziennie , tylko czytam bo nie mogę nadal po prostu pisać. Właśnie skończył mi się okres umowny żałoby po odejściu taty ale tak naprawdę to nie dla mnie. Trauma nie opuściła jeszcze do ines Serdeczne wyrazy współczucia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do wszytkich
mirek i wszyscy inni "atakowani" nie odpowiadajmy temu komuś...może tak reaguje po stracie bliskiego...ale i tak to jest niedopuszczalne by obrażać innych każdy z nas przeżywa stratę bliskiego a te wpisy wytrącają człowieka...ale co zrobić

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Iness wyrazy współczucia . U nas tez nieciekawie, tata skarży się na bóle brzucha i wątroby.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
hej ja nie reaguje, ines bardzo mi przykro pozdrawiam was i caluje

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość flopy klamie
Kiedy ta głupia flopy przestanei sie tu udzielac? Jakby chciala nie zasmeicac forum to by po prostu zamilkła. Przeciez moze pisac wszedzie indziej, niech pisze na gg, na skypie- ale nie ona na zlosc koniecznie musi pisac tutaj! Niech zamilknie to przestane pisac. Ale niecierpie takich oszustek jak ona. Stracilem kogos a ona nie! Wchodzi tu tylko dla sensacji, jak widze taka osobe to nie moge sie powstrzymac od komentarza. Prosze jeszcze raz- nie pisz tu kobieto, juz napisalas wszystko co chcialas i stalas sie nudna, odpusc juz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość flopy klamie
O kogo ja tu niby obrazam? Mam prawo pisac ze ktos robi byki i to nie jest obrazanie. Bo pani flopy naprawde je robi. Mam prawo pisac ze klamie i to nie jest obrazanie. Obrazaniem sa wyzwiska. Ja jej nie wyzywam. Prosze tylko by przestala tu pisac bo oszukuje. A ten caly mirek nie ma prawa sie wtracac jak nie wie o co chodzi. Nie atakuje ludzi w zalobie tylko prosze kobiete ktora klamie by przestala sobie robic zarty z tej choroby. Nie jest to miejsce na to.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ines270700
Dziękuję Wam za ciepłe słowa. Mamę już pochowaliśmy, jest już tam u góry i zapewne patrzy teraz na nas. Jej jest na pewno tam lepiej, nie cierpi, a nam pozostała pustka. Jestem z Wami, wszystkimi których bliscy już odeszli i mocno trzymam kciuki za tych co walczą z tą okrutną chorobą. Mama moja walczyła długo bo aż 4 lata i nie poddawała się do samego końca.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do ines
to trudny czas ale sama juz wiesz że cierpienie mamy sie skończyło...to jedyny argument który pomaga przez to przejść.....czas tak szybko ucieka.........dla Ciebie to bardzo "świeży tamat" i dlatego bedzie teraz cięzko ale niestety juz nigdy nie bedzie dobrze....tylko czasem będzie lzej....trzymaj sie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pesudonim
walczyla az 60 lat. czas to rzecz względna, dlugo to może być tez miesiąc

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do pseudonim
co do czasu to masz rację....mój tata miał raka (wykrytego) jakieś 3 lata przed smiercią...potem było takie "wyciszenie" żył w miare normalnie...wiadomo niekomfortowo bo czasem z bólem ale wyglądał raczej normalnie...dopiero jak nastepowaly przeżuty to już z twarzy wyglądał troche inaczej...miesiąc przed śmiercią było gwałtowne pogorszenie i ten czas określam jako najgorszy dłużył się ten czas i nie wyobrażam sobie żeby można było w takim stanie żyć dłużej... ja caly czas liczyłam na poprawę ale niestety nie nadeszła...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Monika B.
Dziś mija kolejny miesiąc bez mamy ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Aniasibilka
Czy z guzami w glowie spowodowanymi ta choroba wiec sa chyba przezutem da sie cos zrobic naswietlaniami? Ile mozna z tym zyc? Moga sie cofnac lub zasuszyc?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ines270700
To chyba zależy od tego co jest zaatakowane. Moja mama miała już przerzuty do całej głowy łącznie z pniem mózgu-czyli najgorsze co może być. Lekarz powiedział ,że gdyby nie pień mózgu to można byłaby jeszcze zdziałać naświetleniami, ale w takim przypadku już nic nie byli w stanie zrobić. Myślę, że naświetleniami, można jeszcze zatrzymać wzrost guzów, ale nie wiem na jak długo. Na pewno trzeba liczyć się też ze skutkami ubocznymi radioterapii.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Monika B.
Mama dziś skończyłaby 57 lat. Byłam na cmenatrzu... Tak bardzo za nią tęsknię

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Adkaaaa
Wchodzę tu codziennie.. Czytam, a jakoś nie mam siły, weny, Nie wiem jak to nazwać żeby odpisać. :( dziś patrzą na tęczę pomyślałam sobie o Mamie.. :( że to może jakiś znak od Niej, że tam wszystko z Nią w porządku.. Poplakalam się.. Zagryzlam zęby i poszłam działać dalej.. Monika, Gosia, Ircia, Ines, co u Was? Całuje Was mocno. :* Mirku Ciebie też. :*

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ines270700
U nas ogromna i pustka... Staram się spędzać jak najwięcej czasu poza domem żeby nie myśleć. W mieszkaniu wszystko mi przypomina mamę. Wszystkie jej rzeczy na swoim miejscu...tak jak zostawiła tak leżą. Ściskam Was mocno i jestem z Wami w tych ciężkich chwilach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ircia 1
U nas koszmar z dwóch stron .W środe minął tydzien jak pogotowie zabrało teścia do szpitala. Jest nieprzytomny nie przyjmuje jedzenia , jest pod kroplówkami. Tak Mu spadł cukier, ze dostał niedotlenienia mózgu itd.Tata w następny czwartek ma wizytę w Centrum Onkologii, ale nie ma chęci jechac.Cały czas ma gorączkę.A to boli go głowa a to kości i kaze się smarowac. Sama jestem juz głupia bo wiem , ze ten rak co ma daje przeżuty do mózgu, kości i wątroby. Ostatnio nie mozemy Mu nawet pestek wcisnąc bo twierdzi , ze mu się gorycz odbija i cały brzuch Go od nich boli a stolec ma czarny. Przeszukałam cały net i pestki nie dają takich objawów:(((

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mija już prawie pół roku jak nie ma z nami mojego tatusia a ja ciągle mam jego twarz przed oczami ,jego spojrzenie proszące o pomoć ,tak bardzo chciał żyć .Budzi mnie jego ostatni oddech -to jest dosłownie koszmar. Zaraz po śmierci czułam żal ale i ulgę że już nie cierpi a teraz to sama niewiem co czuje ogromny zal i tęsknotę .... Jak myślę że nic już nie będzie tak jak dawniej że pewne rzeczy sprawy już się skonczyły to jest taki ból że czasami brak oddechu .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Monika B.
Moi drodzy tak jak u Was, rzadko bywma w domu rodzinnym, gdzie po śmeirci mamy nic się nie zmieniło. W jej szafie są ubrania, płaszcze,buty... dosłownie wszystko. Nie to najgorsze, nie umiem się pogodzić z tym, że tak jest i dom bez mamy to nie mój rodzinny dom... Każdego dnia myślę o Niej, modlę się, jak wspominam mamę to chce mi się płakać. Życie bez Niej poprostu jest nijakie... Tęsknię

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Monika B u mnie jest tak samo to nie jest ten sam dom . Mama ciągle zapłakana ,zamyślona.Puste miejsca w których był ,cały zestaw wędek leży nie ruszany ilekroć na to patrzę to ogarnia mnie taki smutek i tęsknota i wiem że już nigdy nie będzie tak jak było.Dni lecą ale są takie puste .Mówią ,że czas leczy rany ale jak narazie to z dnia na dzień jest coraz gorzej

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kaamksks
jest tu ktos ?? mam pytanie !

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kamilas
Wiem, że to forum dla kobiet, ale jakiś czas temu pisałem tu o chorobie mojej Mamy i wypadałoby to zakończyć. Tak więc Mama odeszła 9 czerwca. Nagle, niespodziewanie, po dwóch miesiącach od wykrycia choroby. Jeszcze 8 czerwca była pełna życia, ugotowała obiad, była na zakupach, czuła się świetnie. Nie będę opisywał wszystkiego - jest parę stron wcześniej. Po antybiotyku, który przepisali w hospicjum, Mama dostała nowe siły i nadzieję. Na Płockiej odmówili dalszego leczenia i odesłali ją z kwitkiem, skazując na powolną, bolesną śmierć, ale dzięki temu antybiotykowi zniknął stan zapalny, z kolei w szpitalu na Wołoskiej stwierdzili, że podadzą drugą chemię. Poinformowali o ryzyku - ,,chemia albo panią wyleczy, albo zabije". Nie mieliśmy wyjścia - zgodziliśmy się tym bardziej, że pierwszą chemię zniosła nieźle i po antybiotyku czuła się bardzo dobrze. No i dostała tą chemię. Po powrocie do domu przez kolejny tydzień nic się nie działo - lekkie osłabienie, bóli brak. Zaczęło się 8 czerwca około godziny 15:00 - jak złapał ból, to już nie puścił. Na początku delikatny, ale z godziny na godzinę coraz silniejszy, aż o 2 w nocy zabrała ją karetka. Leki przeciwbólowe nie pomagały. Rano Mama do nas zadzwoniła - twierdziła, że ból nie minął, nawet morfina nie pomogła. Przyjechaliśmy do niej 3 razy tego dnia, 9 czerwca. Leżała na korytarzu, bo akurat trafiło się Euro i nie było miejsc. Ostatni raz byliśmy o 18:00 i wyszliśmy jakieś pół godziny później. Przyjechaliśmy, bo chwilę wcześniej podali jej krew z powodu fatalnych wyników. Znowu mówiła, że ból nie minął, ale była spokojniejsza, nawet trochę żartowała, co chwilę siadała i kładła się z powrotem. Przy pożegnaniu była już trochę zimna, ale wciąż mieliśmy nadzieję, że to chwilowe, mimo że sama mówiła, że już nie wyjdzie z tego szpitala. O 20:00 telefon ze szpitala, że zmarła o 19:50. Wyniki krwi były fatalne - zerowa odporność, ilość białych krwinek 0,5, podczas gdy norma to chyba 100. W czasie stanu zapalnego miała ich o wiele za dużo, a w chwili śmierci prawie wcale... Jakie pytania mi się nasuwają? - Podobno trzustka jest najboleśniejszym organem w organiźmie. Mama miała przerzuty na mózg, móżdżek, trzustkę i nadnercza. Pytanie brzmi - jakim cudem to wcale nie bolało, mimo, że te przerzuty były już całkiem spore? ŻADNYCH bólów, dopiero po wykryciu choroby czasem bolały dziąsła i prawe ramię. A przecież ta choroba musiała się rozwijać już z rok. Nawet ta ostatnia doba to nie był ból któregoś z zainfekowanych miejsc, tylko wątroby, która była czysta. Zabiła ją chemia, której najwyraźniej wątroba nie wytrzymała. - Czemu tak wcześnie i czemu właśnie teraz? Miała 61 lat, ja mam 24. Zmarła dwa tygodnie przed moim egzaminem magisterskim, w najważniejszym momencie mojego życia, tuż przed poszukiwaniem pierwszej poważnej pracy. - Czemu właśnie ona? Mam kilka ciotek i Mama zawsze miała najwięcej energii, była pełna życia, nawet dzień przed śmiercią biegała z odkurzaczem. Czemu to musiało spotkać właśnie ją? - Czemu byliśmy tacy głupi, że po śmierci brata Mamy ponad rok temu z dokładnie tej samej choroby nie wysłaliśmy jej badania? Złośliwość losu polega na tym, że ona kazała nam zrobić badania, a sobie nie zrobiła... Podziwiam moich dziadków - rok temu zmarł im syn, teraz córka. Została im jeszcze jedna córka, niepełnosprawna na wózku, która ma pretensje do losu, że to nie ona zmarła... Dziadkowie trzymają się nieźle jak na to, co ich spotkało. Ja zostałem z ojcem, który od samego początku podejrzewał, że tak to się skończy. Ale nikt nie podejrzewał, że stanie się to tak szybko. Każdy zakładał co najmniej pół roku, czy nawet kilka lat, a to były tylko dwa miesiące. Z czego możemy się cieszyć (jeśli to dobre słowo)? - że męczyła się tylko jedną dobę. Wcześniej co jakiś czas łapał ją ból, ale niezbyt silny i przechodził szybko po tabletkach. Z tej chemii wyniknęło chociaż tyle dobrego, że nie musiała cierpieć miesiącami, jak niektórzy chorzy. Przez cały okres choroby miała dobre samopoczucie, humor i apetyt. - że spędzałem z nią tak dużo czasu, jak mogłem. Nie tylko w czasie choroby, zawsze byliśmy ze sobą blisko i spędzaliśmy razem sporo czasu. Z ojcem mniej. Tym bardziej boli strata, ale przynajmniej zdążyłem powiedzieć jej wszystko, co chciałem, wraz z zapewnieniem o mojej miłości. Dlatego nigdy nie chciałem się wyprowadzać od rodziców - żebym potem nie żałował, że nie spędzałem z nimi więcej czasu. Strata boli przez to bardziej, ale przynajmniej mam czyste sumienie. - że Mama miała i nadal ma ogromne wsparcie wielu religijnych osób. Sama była bardzo religijna (nie zapomnę jej codziennych modlitw w południe, podczas których nikt nie mógł jej przeszkadzać), jeździła na pielgrzymki. Wykrycie choroby przerwało plany na kolejną pielgrzymkę, która miała być miesiąc później. Modliło się za nią i nadal modli wiele osób, z którymi była na pielgrzymkach, była też blisko zaprzyjaźniona z czterema księżami, z czego jeden jest moim wujkiem (brat ojca). Jeśli po śmierci rzeczywiście życie jest kontynuowane, to na pewno jest teraz bardzo szczęśliwa w Niebie. - że ta choroba zbliżyła do siebie naszą rodzinę. Widujemy się zdecydowanie częściej. Wiadomo, że każdy ma swoje życie, dom, pracę, znajomych, ale widujemy się tak często, jak możemy. - że zostało nam po niej mnóstwo zdjęć i nagrań (jestem wdzięczny starszemu bratu, że często latał z kamerą i wszystko nagrywał). Mogę tylko pozazdrościć moim braciom, którzy znali ją znacznie dłużej, ale też mieli z nią dużo mniejszy kontakt - jeden starszy o 10, drugi o 15 lat ode mnie i nie mieszkają z nami. Robiliśmy wszystko, co się dało - wszystkie te specyfiki, jak Wilcza Kora i tego typu rzeczy, konsultacja z czterema onkologami, nawet wizyta u filipińskiego uzdrowiciela jeszcze 8 czerwca. Zdawała sobie sprawę i mówiła nam, że z tego nie wyjdzie, ale dawaliśmy jej nadzieję, która jej się udzielała. Zaczynała wierzyć, że wróci do pracy, w wakacje chciała jechać za granicę. Tym bardziej, że ten antybiotyk naprawdę wiele dał. Do końca miała duży apetyt - zamiast chudnąć, nawet trochę przytyła. Nawet na pożegnaniu już w trumnie wyglądała zdrowo, nawet lekko uśmiechnięta... Wujek niestety bardziej i dłużej się męczył. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nasza wiara jest cokolwiek warta i że Mama czeka na nas wraz ze swoim bratem. Bo jeśli jej świadomość pozostała nieczynna pod ziemią, to całe to życie jest nic nie warte. Teraz Mama patrzy na nas z portretu na ścianie ze zdjęcia zrobionego dwa tygodnie przed śmiercią - uśmiechnięta, dobrze wyglądająca, nikt by nie powiedział, że jest tak poważnie chora. Mam nadzieję, że widzi i słyszy to wszystko, co się dzieje, a nie patrzy w pustkę pod ziemią... Ja się o tym przekonam dopiero za wiele, długich lat. Co nam pozostaje? Przede wszystkim pilnowanie badań, żeby to już trzeci raz się nie powtórzyło. A mojemu bratu i ojcu rzucenie palenia, bo to wszystko przez to - wujek palił sporo, Mama mniej, ale przez kilkadziesiąt lat. Rzuciła od razu po wykryciu choroby - niestety za późno. No i rozmawianie z nią z nadzieją, że nas słyszy i wspiera. Ja sam radzę sobie średnio. Czas leczy rany - to prawda, minęło półtora miesiąca i jakoś powoli dochodzę do siebie. Ale wczoraj mnie złapał taki fatalny nastrój i trzyma do dzisiaj, że musiałem to wszystko napisać. Przepraszam, że zasmucam was jeszcze bardziej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Aniasibilka
Mam pytanie, co to oznacza jak chory mowi od rzeczy albo nie rozpozbaje bliskich w nocy, a rano na drugi dzien zachowuje sie normalnie i mowi ze nie wie co go w nocy napadlo? W nocy nie rozpoznaje bliskich, mowi ze ich nie zna i nie wie co robią w jego domu :( Zastanawialam sie nad tym i nie znalam na to odpowiedzi....A teraz zaczynam myslec ze jest to spowodowane przezutem do mozgu? Bliska osoba tak sie dziwie zachowywala i nie znalam wytlumaczenia na to. Czy to dlatego ze ta okropna choroba zaatakowala glowe? Ale jak wytlumaczyc ze rano wszystko mijalo i chory rozpoznawal bliskich i normalnie sie zachowywal?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do kamilas
wyrazy współczucia....tyle podobnych wątków jest w kazdym z naszych dramatow....Twoja historia jest na tyle dramatyczna ze Was bardzo zaskoczyla ta smierć...nie było tego stopniowego przejscia w stan cierpienia i bólu.... chemia owszem na pewno przyśpieszyła...ale u mojego taty (brał kilka serii chemii) pierwszy cykl zniós powiedzmy nienajgorzej, nawet mu pomogla bo wyciszyła chorobę...potem żył jakis rok ...nastepnie znowu (tym razem cykl naświetleń) i one przyśpieszyły rozwój choroby...ale tak to już jest raz pomaga a innnym razem szkodzi... wszyscy przezywamy dramat i żyjemy z tym dziwnym uczuciem pustki...ale znacznie trudniej mają te osoby które na codzień mieszkały z rodzicmai (oczywiscie nie twierdzę że pozostali nie odczuwają pustki) ale ja mieszkałam z rodzicami -teraz z mamą...i jest mi znacznie trudniej jak widze jak było kiedyś a jak teraz ---wszystko mi przypomina tatę...chociażby codzienne picie wspólnej kawy itp.... moje rodzenstwo też przeżywa śmierć taty ale oni mieszkają gdzie indziej i jest im nieco "łatwiej" takie jest moje odczucie...zresztą z opisów tutaj te zsię nasuw ataki wniosek...sami piszecie że jak wracacie do rodzinnego domu "to wszystko powaraca' ktoś pytał o majaczenie chorego....mój tata poznawal nas do końca choć osobiście miałam okazję słyszeć jak przez sen majaczyl i glośno mówił...potem pamiętał to jak sie obudził więc to tez dziwne czy mial przezuty do mózgu- tego nie wiem ...lekarze tego nie stwierdzili ale nie stwierdzili tez pzrezutów do wątroby -a mial ją cala zaatakowaną (prywatne badanie to wykryło)....no i przed samych końcem ( z opowiesci mamy) tak jakby się mu poprawiło był tylko bardzo niespokojny ...siadał i wkładł się dosc często...kilkadziesiat minut potem zmarł...ja juz chyba nigdy nie odzyskam takiej równowagi psychicznej...cały czas żyje ze świadomoscią że mi go brak i jest mi z tym ciezko....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kamilas
Sam nie wiem, co jest gorsze - czy żyć samemu z dala od rodziców, czy być z nimi codziennie i nagle stracić. Tak jak pisałem, gdybym z nimi nie mieszkał, to potem bym miał wyrzuty, że czegoś nie powiedziałem, że w czymś nie uczestniczyłem. Nie wiem, jak długo ojciec jeszcze będzie żył, dlatego chcę z nim być jak najdłużej. Tylko, że strata potem bardziej boli, bo życie bardziej się zmienia. Na szczęście lub nieszczęście, moja Mama nie doczekała tego etapu hospitalizacji, majaczeń, cierpienia, braku kontaktu. Przeciwnie, do końca była taka jak zawsze. Tylko ta ostatnia doba była koszmarna, kiedy bolała ją ta wątroba. Czy to lepiej, czy gorzej? Chyba lepiej. Była z nami krócej, ale zachowam wspaniałe wspomnienia. Nie podoba mi się to, że przy chemioterapii wypuszczają chorego do domu, kiedy wyniki mogą się tak nagle zmienić. Powinni to jakoś lepiej kontrolować. Może gdyby dostała tą krew wcześniej, to by nadal żyła. To nie choroba ją zabiła, tylko ta chemia. Czy wasi bliscy też palili? Jak sobie radzicie? Ja do tej pory jakoś sobie z tym radziłem, z dnia na dzień coraz lepiej, a parę dni temu złapał mnie taki fatalny nastrój, że nie wiem, co ze sobą zrobić. Wcześniej jak patrzyłem na jej portret, to się cieszyłem, że jest teraz szczęśliwa, ale teraz nie mogę na niego patrzeć, bo zaraz ryczę. Nic mi się nie chce robić, siedzę w domu z ojcem i próbuję przed nim to ukryć. Mam nadzieję, że czeka tam gdzieś na nas ze swoim bratem i kiedyś się spotkamy. Jestem ciekaw, czy widzi to wszystko, co się u nas dzieje, czy może jest od tego odcięta... Bo myśl, że nagle życie się kończy i dalej nie ma nic, jest po prostu nie do zniesienia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kamilas
Może coś w tym jest - jakiś tydzień przed śmiercią Mamy ze ściany spadł obraz z Matką Boską, który wisiał już od jakiegoś czasu nieźle przymocowany. Wszyscy się zastanawiali, jakim cudem. Koleżanka z pracy Mamy powiedziała, że zanim się dowiedziała o jej śmierci, Mama odwiedziła ją we śnie i się pożegnały. Moją babcię podobno też odwiedziła we śnie i obudziła na poranną Mszę, na którą by zaspała. Mojemu ojcu z kolei śnił się pogrzeb, w którym Mama uczestniczyła. Ja z kolei - może to głupie i idiotyczne, ale trudno - gdy wracaliśmy z jednej z Mszy za Mamę, na niebie zobaczyłem długie pasmo chmur, który ułożyły się identycznie w kształt Mamy w pozycji, w jakiej leżała w trumnie przy pożegnaniu. Z kolei ojciec opowiadał mi kiedyś takie zdarzenie, jak kiedyś wiele lat temu zmarła jakaś jego ciotka, potem jechał samochodem ze swoim bratem i jakąś koleżanką i zobaczył, jak ta ciotka idzie ulicą. Nic nie mówiąc pojechał dalej, za jakiś czas się zatrzymał, siedzą cicho, nikt się nie odzywa i pyta brata - widziałeś to? Odpowiedział, że tak. -A co widziałeś? - Ciotkę, jak szła ulicą. Koleżanka mówi - ja też ją widziałam. Każdy w szoku. Więc może faktycznie coś w tym wszystkim jest. Tuż po śmierci w nocy wydawało mi się, że słyszę, jak ktoś obok oddycha, choć byłem sam, ale może to moja wyobraźnia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do kamilas
Twoja druga wypowiedź sprawiła mi dreszcze jak to czytałam...no trudno jest potwierdzić to lub zaprzeczyć...no ale moze cos takiego się zdarza....ale bardziej chyba w naszej wyobrażni.... jeśli chodzi o to że "to nie choroba zabiła Twojej mamy ale chemia" no poniekąd w tej chorobie tak jest mojego tate "teoretycznie" też nie zabiła ta choroba...choć miał bardziej zaawansowane stadium...ale dostał zatoru który był następstwem właśnie nowotworu czasem nowotwór wręcz powoduje że człowiek drastycznie chudnie i jest nie do poznania a czesto "po drodze" dochodza jakieś uboczne działania i są wcześniejsze zgony...to jest okrutna choroba co zbieraż żniwo i raz szybciej a innym razem nieco później ( w tym znaczeniu ze jak już człowiek dogorywa) moja psychika sie bardzo zmieniła...życie jest juz zupełnie inne....nie wyobrażam sobie starcić obu rodziców...wśród nas jest Mirek który niestety juz tego doświadczyl dlatego mogę sie tylko domyślac jak jest mu cieżko....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ircia 1
Moze zszokuje niektórych , ale ja boje się tylko , zeby tata nie cieriał. On juz swoje w zyciu przeszed POCHP w ostatnim stadium , cukrzyca ogromna i teraz ten nowotwór. Widze , ze żle się bardzo czuje, ma ciągle temperature i ból w okolicy wątroby, stolec wręcz czarny.A ja modle się , zeby nie cieriał. i krzyczę nie modlitwie , ze od śmierci nagłej i niespodziewanej smierci uchroń nas Panie, bo dla mnie to wymarzona śmierc. A tam mam doła i moze bzdury piszę, ale tak myślę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Monika B.
Czytam te wpisy ostatnie... Kamilas pytasz jak sobie radzimy ? Ja bynajmniej sobie wogóle nie radze po śmierci mamy. Zawsze mieszkalam z rodzicami, w 2010 roku w październiku wyszłam za mąż i wyprowadziłam się z domu. Raka płuc u mamy wykryto w grudniu 2010 roku, codziennie przed pracą byłam u mamy na śniadaniu, bo mieszkamy gdzie indziej ale pracuje w moim rodzinnym mieście. W kwietniu 2011 mama zmarła,ciężko mi się z tym pogodzić. Poprostu nie potrafię tego zrozumieć i każdy dzień przynosi zadumę i złość i żal

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się

×