Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

ollka

STYCZEŃ 2006

Polecane posty

Ale rzeczywiście było nas dużo,aż milo wspominać................ Dziewczynki te które się orientują to które z nas ,mają już po kolejnym dzieciątku? Bozinka odnośnie nocniczka to wypróbuję ten sposób tygodniowy,bo od września daję Amelcię do żłobka i tam mówły kobitki ,że lepiej,żeby dziecko już samo sikało. Aktualne zdjęcia mamy na amelusianiusia.bobasy.pl Pa zapraszam na poranną kawkę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Lulka ! Duzo zdrówka dla Kubusia i dla Ciebie. Sliczny chłopiec!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Witajci. Byłam u rodziców i nie mogłam pisac. Nie wiem o co chodzi z Bozinką ale trzymam kciuki. JAka operacja?;( Olek wariuej na całego. Byslimy nad morzem ...oczy trzeba miec z kazdej strony;) u mnie po staremu, nic sie nie zmieniło. oto zdjec kilka z nad Morza http://img165.imageshack.us/my.php?image=oli5lf2.jpg to jakby pozował,ppodoba mi sie;) http://img182.imageshack.us/my.php?image=oli4uz6.jpg inne wysle później. trzymajcie sie lece do wariatuncia:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
witajcie mamusie! :-) Gospej - ja musze iść na operację tarczycy bo mam dwa duże guzy, na razie terminu nie znam, za 3 mies. mam iść do lekarza i wtedy sie umówię kiedy mam iść do szpitala. maluszki faktycznie śliczne :-D a iskierki aż im z oczek błyskają :-) muszę wam wkleić moją małą,ale najpierw muszę zgrać zdjęcia z aparatu. kurcze a nam się dzisiaj paskudnie zaczął dzień, bo mała płakała całą noc - wychodzą jej piątki (chwała bogu, że to już ostatnie zęby), a rano mama, która zastępuje moją siostrę w sklepie - spożywczym (bo ona jest na urlopie) zadzwoniłą z wiadomością, że było włamanie!!! zaraz mi się odechciało spać i tak się zestresowałam, ale okazało się, że nie zabrali za dużo, z kasy wyciągneli tyko drobne po 10 zł, czyli w sumie ok 400 zł, ale nie uszkodzili kasy, wagi, okien, drzwi, tylko kraty uszkodzili i otworzyli okno i przez nie weszli. urządzili sobie bibkę, bo jedli chleb, gołąbki, sery, banany, monte, pili oranżady, ale po sobie zostawili ogromny bałagan, bo wszędzie były chrupki kukurydziane, rozlane oranżady, i co najgorsze cały szklep polali ketchupem - ściany, wszystkie półki, lady, ściany, sufit, w magazynie ściany popisali polewą czekoladową - więc widok okropny, była policja zebrała odciski, spisała zeznania i tyle. tak więc jedno doświadczenie więcej... pozdrowienia i piszcie mamusie!!! Bożena

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość figlarna
bozinka :(:(:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No trudno, to zrobimy tak: Krótkie historie o terminowaniu Powinno być tak: radosne starania, poranny test i wielkie szczęście Potem, gdy się widzi na USG rozbrykane minirączki i mininóżki, szczęście powinno być jeszcze większe. Ale czasem nóżki nie brykają, a czasem ich wcale nie ma. I słychać płacz. Nie tylko rodziców. Z mężem Karolem czekali na dziecko cztery lata. No bo najpierw, po ślubie, chcieli się nacieszyć sobą, potem była praca, no a potem trochę zeszło, zanim na teście pojawiły się dwie kreski. Ale to było szczęście. Niewyobrażalne. Chodzili cali w skowronkach. Nawet imię już mieli: Róża. Bo imię przecież musi pasować do dziecka. Anka, szczupła blondynka z niebieskimi oczami, nie płacze. Mówi dobitnie, powoli, cedząc najstraszniejsze wyrazy chyba po to, aby brzmiały jeszcze straszniej: – Na początku piątego miesiąca dowiedziałam się, że moja Rózia ma całkowity rozszczep kręgosłupa i jakąś straszną wadę czaszki. I że śliczna wcale nie będzie. Lekarze powiedzieli, że ponieważ nie przeżyje porodu, najlepiej będzie urodzić wcześniej. – Dlaczego się zgodziłam? Nie uwierzysz, ale nie bardzo wiedziałam, co oni do mnie mówią. Gadali coś o zdrowiu moim albo dziecka. Co ze mną potem robili, też nie pamiętam. Ilustracja: Małgorzata Wrona-Morawska Dwa dni w szpitalu minęły na lekach uspokajających i przeciwbólowych. Rózi nie widziała. Położna tylko rzuciła, że dziecko nie żyło i było bardzo chore. I że nie mogła Rózi pokazać, bo to straszny widok. A potem się zaczęło. Życie bez ciąży, bez dziecka, ale ze \"świadomością\". – Świadomością, że zabiłam Rózię, a nawet jej nie pochowałam – głos Anki zaczyna wibrować. – Do dziś, choć minęły 2 lata, jestem na lekach antydepresyjnych. Czasem myślę, że Rózia mi wybaczyła, że jest teraz szczęśliwa. Ale czasem… Anka czasem modli się o szybką śmierć. Ta jej modlitwa to bardziej walka z Bogiem. Taki krzyk: Coś mi zrobił? Co ja zrobiłam? Dlaczego na to pozwoliłeś? O \"nowe\" dziecko modlić się nie chce, bo przecież dla \"starego\" nie była dobrą matką. – Przestałam chodzić do kościoła... Jestem zła na siebie, że podpisałam ten cholerny świstek, i na ludzi, którzy mi go podsunęli… Anka, gdy rozmawia z innymi dziewczynami po terminacji, słyszy: służba zdrowia powinna pomóc podjąć dobrą decyzję. A dobra decyzja to taka, że dziecko żyje do końca. Bez względu na to, jak bardzo jest chore. – Ale wiesz, czy oni to zrozumieją? Koleżanka rozmawiała nawet z profesorską sławą na temat donoszenia syna i naturalnego rozwiązania. Tego, co usłyszała, nawet nie chce się powtarzać. Mdli mnie po prostu. Ktoś powiedział Ance, żeby się modliła do świętej Joanny Beretty-Molli. Może kiedyś zacznie. Ale jeszcze jest za wcześnie. Gdy się zerwie najpiękniejszą Różę, bardzo boli. Krzyś (nie)odżałowany To się stało niedawno. Dokładnie mija 10 miesięcy. Natalia mówi, że nie żałuje. Dziecko miało zespół Downa i szereg wad wrodzonych. W tym bardzo chore serce. Natalia nie chciała widzieć, jak Krzyś cierpi. Zdecydowała się na indukcję porodu. Coś koło 22. tygodnia. – Bałam się reakcji sąsiadów, znajomych z naszego małego miasta… \"Synek będzie czy córcia?\", \"A do kogo podobne?\". I całe to ple, ple, ple, jak pachnie niemowlę, i ple, ple ple, jak cudownie, gdy gaworzy i zaczyna raczkować. A ja wiedziałam, że mały może nawet porodu nie przeżyć. I nie chciałam czekać kilku długich miesięcy… Co bym im wszystkim powiedziała? Że nazwy wszystkich jego chorób to chyba by się na kartce A4 nie zmieściły? I że nie będzie ple, ple, ple? Natalia bała się ludzkiego współczucia. Bała się i przerażenia w ludzkich oczach. Bo przecież ludzie zdrowi i szczęśliwi boją się chorych i z problemami. Może nie chcą się zarazić? Natalia drżała o starszą córkę, pięcioletnią Agatkę. Pytałaby przecież o duży brzuszek, i o dzidziusia w środku. I co jej wtedy miałaby powiedzieć? Nie, nie umiała przygotować małej na chorobę, a może i śmierć braciszka. A gdyby przeżył? Agatka musiałaby się nim opiekować, gdy jej już zabraknie. – Łatwe to nie było, i nie jest, bo ciągle wraca. Ale nie byłam w stanie donosić tej ciąży i nie chcę się z tego tłumaczyć. Mój mąż? Do tej pory milczy… Inna rzecz, że nie otrzymaliśmy w szpitalu żadnej pomocy. Żadnej. Ani psychologa, ani jednej mądrej rozmowy. Natalia nie chce nawet myśleć, co by się stało, gdyby musiała taką decyzję podjąć po raz drugi. – Nie chcę więcej dzieci. Nie będę musiała wybierać. I koniecznie to napisz: módlcie się dziewczyny, żebyście nie stanęły przed takim wyborem… Położna, co nie chciała dzieci \"odbierać\" Zapamiętaj to raz na zawsze: dzieci się nie \"odbiera\". Je się \"przyjmuje\"! – zaczyna opowieść Iwona, trzydziestoletnia (była) położna z dużego miasta. Już w liceum miała plany co do życiowej drogi: chciała pomagać kobietom, wybrała położnictwo. Podyplomowe dwuipółletnie studium to był trafny wybór, bo miała wspaniałe nauczycielki. Zaszczepiły w niej wielkie ideały. Mówiły, że kobieta i dziecko to ludzie, mówiły o radości z macierzyństwa, o powołaniu, o pracy, która pomaga przyjść na świat. Ideały szybko legły w gruzach. – Odbywałam praktyki w kilku szpitalach. Tego, co widziałam na oddziale położnictwa septycznego i patologii ciąży, nie da się zapomnieć... Miałyśmy tam pracować przy \"przypadkach\" ciąż obumarłych, jak nam mówiono. Owszem, były i ciąże obumarłe. Były i terminacje ciąż z powodu podejrzenia wad wrodzonych. Dzieci miały od 22. do 25. tygodnia. Iwona nigdy nie zapomni sceny: w pojedynczej sali porodowej leży młoda kobieta. Płacze. W podziurawioną wenflonem rękę powoli skapuje roztwór ze środkiem naskurczowym. Oczekiwanie na poród. Do kobiety nikt nie podchodzi: lekarz i położna poszli do pacjentek ze zdrowymi dziećmi. Młode, niedoświadczone studentki położnictwa, skulone w kącie, też prawie płaczą. Mijają godziny, ból rodzenia jest coraz większy. W końcu wraca lekarz i położna. – Stoję u wezgłowia rodzącej, trzymam rękę na jej ramieniu, tylko tyle mogę zrobić… – mimo że działo się to kilka lat temu, w głosie Iwony nadal brak spokoju. – To miał być pierwszy poród martwego dziecka, w jakim miałam uczestniczyć. Lekarz dosłownie wyciąga dziecko z matki! Jak się okazuje, żywe dziecko! Iwonie braknie tchu. Dziecko jest duże, bo to jakiś 24. tydzień ciąży. Położna podstawia miskę na odpadki i waży machające rozpaczliwie nóżkami ciałko. Iwona, jakby z oddali, słyszy fachowo-religijne polecenie: \"Jak dziecko jeszcze żyje, to trzeba je ochrzcić z wody\". – Wzięłam dzieciaka na ręce. Byłam jak w transie, nie mogłam odkręcić wody w kranie. Trzymałam maleńkiego, żywego chłopca. Przez skórkę widać było bijące serce. Ochrzciłam: niech mu będzie Jan. Potem kazali Jaśka zawinąć w serwetę i odłożyć na szafkę. Tam miał umrzeć... Nawet do cieplarki go nie włożyli... Iwona, po tym jak przestało bić maleńkie serce, ma \"przygotować\" ciało do badań genetycznych: włożyć do słoika i nalać formaliny. – Pomyślałam o matce: może chce je zobaczyć? Po zważeniu, trochę intuicyjnie, podniosłam miskę z dzieckiem do góry. Położna ofuknęła ją ostro, że przecież matka może zobaczyć własne dziecko i jeszcze będzie miała depresję! Iwona myśli: \"co za durne gadanie... Przecież to dziecko, a nie jakiś »chory« odpad\". Czuje przypływ adrenaliny. Wszystko się dzieje jak w przyspieszonym filmie. Gdy dziecko zmarło (lekarza, aby to stwierdzić, już nie było), odbył się pokaz wkładania dziecka do słoika. – Wyciągnęłyśmy taki pięciolitrowy słój, jak po ogórkach. Wkładałam dziecko do środka i w tym momencie dziecko znów zaczęło się ruszać. Krzyknęłam, że żyje nadal, a położna na to, że to takie ruchy mimowolne, niezależne od woli… Iwona z anatomii miała piątkę. Uczyli ją tam, że ruchy mimowolne dotyczą ruchów mięśni niezależnych od woli. A takimi z pewnością nie są te, co poruszają dziecięce usta. Sama nie miała już siły mówić. Po uzyskaniu dyplomu, odeszła z zawodu. Jeśli nie mogła dzieci \"przyjmować\", nie będzie ich \"odbierać\". Teoś, znaczy Boży dar Małgosia, gdy dowiedziała się o trzeciej ciąży, miała niespełna 30 lat. To dobry wiek na urodzenie dziecka. Jest się już dojrzałą kobietą, a jeszcze \"nieobciążoną ryzykiem\". Ale pierwsze USG pokazało, że z tym obciążeniem to bywa różnie. – Lekarz robił badanie i robił. Zaczęłam się niepokoić, bo przy starszych dzieciach wyglądało to inaczej. W końcu zaczął mówić coś ogólnikami, że część populacji obciążona jest wadami genetycznymi, że nie wiadomo, jak to się dzieje… Małgosia zapytała wprost: \"Dziecko jest chore?\". Lekarz odpowiedział: \"Jest wielkie prawdopodobieństwo zespołu Downa. Ten sprzęt raczej się nie myli\". – Trudno opisać, co czułam. Wstałam i wyszłam. Prosto do kościoła. Ja się nawet nie modliłam. Po prostu tam byłam. W domu mąż tulił i mówił: \"Słuchaj, jesteśmy razem, kochamy się, będzie dobrze\". Ale dobrze nie było. Kolejne USG, tzw. genetyczne. Diagnoza się potwierdza, a do tego dochodzą kolejne wady. Czas mija. Gośka z mężem powoli oswajają się z myślą o chorym dziecku. Gdy lekarze próbują zapisać ich na amnipunkcję, rezygnują z badania. – Kochaliśmy już to dziecko, to nasz dar od Boga, a amnipunkcja przecież wiąże się z ryzykiem poronienia. Jednak to był trudny dar. Małgosia niby pogodziła się, niby przyjęła, ale… – To nie było takie proste. Codziennie byłam na Mszy św. i modliłam się: \"Żeby to był chłopiec, bo chociaż w życiu będzie mu łatwiej\"… Po połowie ciąży nastąpił przełom. Przyszedł nagle i nie wiadomo skąd. – Po prostu pełna akceptacja i oczekiwanie. Strach przed nowym pozostał, ale była jakaś wewnętrzna radość i spokój. A potem było kolejne USG. U tego samego lekarza, który robił je wcześniej. I tym razem robił je bardzo długo. Porównywał z poprzednimi badaniami. Znów badał i znów porównywał. W końcu wydusił: \"Proszę państwa, dziecko jest zupełnie zdrowe. Ja nie wiem, co się stało\". – Powiedziałam wtedy: \"Ale ja wiem\". Trzy miesiące potem urodził się Teoś. Waga urodzeniowa 4220 g, 10 pkt. w skali Apgar. Pawełek jest człowiekiem Monika Starczewska z Pruszkowa w 2002 roku miała 35 lat i ośmiomiesięcznego synka. I nawet nie wiedziała, że zaszła w drugą ciążę. Gdy zachorowała, wzięła antybiotyk. Mówili potem, że zbyt silny. – Gdy dowiedziałam się, że drugie dziecko w drodze, miałam jednak nadzieję, że wszystko będzie dobrze… USG w 12. tygodniu. Lekarz był przerażony. Nie ma wód płodowych, chyba nie ma nerek. Dziecko bez jakichkolwiek szans. Następny dzień, następne badania, i jeszcze gorsza diagnoza. – Wypisali mnie do domu, żebym sobie \"to\" przemyślała i wróciła na \"zabieg\". Gdy Monika kategorycznie się nie zgadza i prosi, żeby lekarze \"coś robili\" i ratowali dziecko, badają \"kariotyp płodu\", żeby sprawdzić, \"czy dziecko jest człowiekiem\". – Prawda, że horror? Mówili: \"Jeśli się okaże, że to genetycznie człowiek, to coś pomyślimy\". Badanie wyszło pomyślnie: potomek kobiety i mężczyzny to jednak człowiek. Mały chłopiec genetycznie całkowicie w porządku. Wtedy położyli Monikę w szpitalu i… omijali jak mogli. – Miałam wrażenie, że nie wiedzieli, co ze mną począć. Czy byłam pierwszą kobietą, która nie zgodziła się w takiej sytuacji na zabieg? A potem Monika jeździła od kliniki do kliniki. I wszędzie słyszała: \"Powinna pani terminować ciążę, bo zagraża pani zdrowiu\". Usłyszała też: \"Dziewczyno, ty się już przestań wygłupiać. Skarbu państwa na to nie stać\"…A gdy echo serca dziecka wykazało, że jest gorzej niż wcześniej przypuszczano, lekarskie \"prośby\" stały się bardziej natarczywe. – Jeszcze trochę i chyba bym się załamała… Ale obok mnie leżała dziewczyna, której historia podtrzymała mnie na duchu... Szpitalna koleżanka Moniki jechała z Krakowa, właśnie po to, aby terminować ciążę. Po drodze zatrzymała się na Jasnej Górze. Podczas modlitwy zemdlała. Gdy dojechała w końcu do szpitala i zrobili jej badania, okazało się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. Monika usłyszała też inną historię: dziewczyna poddała się indukcji porodu, ale… indukcja się nie udała. Przed kolejną próbą wywołania porodu lekarze zrobili kolejne USG. Okazało się wtedy, że dziecko jest zdrowe… Monika jednak nie liczyła na cud, a na lekarską pomoc. Bo pomimo że diagnoza była straszna, jakimś… cudem dziecko rosło. I (jak na złość?) nie umierało. – Leżałam potem na Kasprzaka w Warszawie. Wielu lekarzy mnie tam wspierało. Inni jednak wciąż namawiali do terminacji. Kolejne badanie: rezonans magnetyczny i… nowa diagnoza. Nerki najprawdopodobniej są. – To była wielka radość. Myślałam, ze wtedy zaczną coś robić, ratować. Ale usłyszałam: \"Niech się pani nie cieszy. Dziecko nie ma wód płodowych, więc płuca się nie wykształciły\"… Na prośbę Moniki lekarze zaczynają wlewać do jej brzucha sztuczne wody płodowe. Mówią przy tym jednak, że i tak jest za późno. A jeśli ze zdrowiem Moniki będzie coś nie tak, natychmiast indukują poród. Gdy któregoś dnia Monice skacze temperatura, trafia na porodówkę. – Wiedziałam, że poród naturalny na pewno zabije moje dziecko. Wyłam więc, prosiłam o cesarkę. Nie chcieli się zgodzić, podali oksytocynę. W ostatniej chwili jeden z lekarzy, który bardzo mnie wspierał, zadecydował o cesarskim cięciu. Pawełek rodzi się 9 marca, w 33. tygodniu ciąży. Żyje kilka godzin. Umiera przy rodzicach. Lekarze mówią, że… nie wytrzymały płuca. Monika nie zgadza się na sekcję zwłok, bo to jej dziecku życia nie przywróci. I gdyby wykryto nawet te nerki, czyli błąd lekarski, nie miałaby siły na proces. Lekarz, który jej pomógł, traci pracę. Dwa lata później, 2 marca, w imieniny Pawełka, rodzi się Ania – niespodzianka, bo Monika nie planowała już dzieci. Zabierają małą do domu siedem dni później, w wielką rocznicę małego człowieka. ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I tym razem robił je bardzo długo. Porównywał z poprzednimi badaniami. Znów badał i znów porównywał. W końcu wydusił: \"Proszę państwa, dziecko jest zupełnie zdrowe. Ja nie wiem, co się stało\". – Powiedziałam wtedy: \"Ale ja wiem\". Trzy miesiące potem urodził się Teoś. Waga urodzeniowa 4220 g, 10 pkt. w skali Apgar. Pawełek jest człowiekiem Monika Starczewska z Pruszkowa w 2002 roku miała 35 lat i ośmiomiesięcznego synka. I nawet nie wiedziała, że zaszła w drugą ciążę. Gdy zachorowała, wzięła antybiotyk. Mówili potem, że zbyt silny. – Gdy dowiedziałam się, że drugie dziecko w drodze, miałam jednak nadzieję, że wszystko będzie dobrze… USG w 12. tygodniu. Lekarz był przerażony. Nie ma wód płodowych, chyba nie ma nerek. Dziecko bez jakichkolwiek szans. Następny dzień, następne badania, i jeszcze gorsza diagnoza. – Wypisali mnie do domu, żebym sobie \"to\" przemyślała i wróciła na \"zabieg\". Gdy Monika kategorycznie się nie zgadza i prosi, żeby lekarze \"coś robili\" i ratowali dziecko, badają \"kariotyp płodu\", żeby sprawdzić, \"czy dziecko jest człowiekiem\". – Prawda, że horror? Mówili: \"Jeśli się okaże, że to genetycznie człowiek, to coś pomyślimy\". Badanie wyszło pomyślnie: potomek kobiety i mężczyzny to jednak człowiek. Mały chłopiec genetycznie całkowicie w porządku. Wtedy położyli Monikę w szpitalu i… omijali jak mogli. – Miałam wrażenie, że nie wiedzieli, co ze mną począć. Czy byłam pierwszą kobietą, która nie zgodziła się w takiej sytuacji na zabieg? A potem Monika jeździła od kliniki do kliniki. I wszędzie słyszała: \"Powinna pani terminować ciążę, bo zagraża pani zdrowiu\". Usłyszała też: \"Dziewczyno, ty się już przestań wygłupiać. Skarbu państwa na to nie stać\"…A gdy echo serca dziecka wykazało, że jest gorzej niż wcześniej przypuszczano, lekarskie \"prośby\" stały się bardziej natarczywe. – Jeszcze trochę i chyba bym się załamała… Ale obok mnie leżała dziewczyna, której historia podtrzymała mnie na duchu... Szpitalna koleżanka Moniki jechała z Krakowa, właśnie po to, aby terminować ciążę. Po drodze zatrzymała się na Jasnej Górze. Podczas modlitwy zemdlała. Gdy dojechała w końcu do szpitala i zrobili jej badania, okazało się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. Monika usłyszała też inną historię: dziewczyna poddała się indukcji porodu, ale… indukcja się nie udała. Przed kolejną próbą wywołania porodu lekarze zrobili kolejne USG. Okazało się wtedy, że dziecko jest zdrowe… Monika jednak nie liczyła na cud, a na lekarską pomoc. Bo pomimo że diagnoza była straszna, jakimś… cudem dziecko rosło. I (jak na złość?) nie umierało. – Leżałam potem na Kasprzaka w Warszawie. Wielu lekarzy mnie tam wspierało. Inni jednak wciąż namawiali do terminacji. Kolejne badanie: rezonans magnetyczny i… nowa diagnoza. Nerki najprawdopodobniej są. – To była wielka radość. Myślałam, ze wtedy zaczną coś robić, ratować. Ale usłyszałam: \"Niech się pani nie cieszy. Dziecko nie ma wód płodowych, więc płuca się nie wykształciły\"… Na prośbę Moniki lekarze zaczynają wlewać do jej brzucha sztuczne wody płodowe. Mówią przy tym jednak, że i tak jest za późno. A jeśli ze zdrowiem Moniki będzie coś nie tak, natychmiast indukują poród. Gdy któregoś dnia Monice skacze temperatura, trafia na porodówkę. – Wiedziałam, że poród naturalny na pewno zabije moje dziecko. Wyłam więc, prosiłam o cesarkę. Nie chcieli się zgodzić, podali oksytocynę. W ostatniej chwili jeden z lekarzy, który bardzo mnie wspierał, zadecydował o cesarskim cięciu. Pawełek rodzi się 9 marca, w 33. tygodniu ciąży. Żyje kilka godzin. Umiera przy rodzicach. Lekarze mówią, że… nie wytrzymały płuca. Monika nie zgadza się na sekcję zwłok, bo to jej dziecku życia nie przywróci. I gdyby wykryto nawet te nerki, czyli błąd lekarski, nie miałaby siły na proces. Lekarz, który jej pomógł, traci pracę. Dwa lata później, 2 marca, w imieniny Pawełka, rodzi się Ania – niespodzianka, bo Monika nie planowała już dzieci. Zabierają małą do domu siedem dni później, w wielką rocznicę małego człowieka. ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Suzinka..... Nie wiem co powiedziec.......:(:(:(:( Chcialam Wam o czyms napisac, ale juz nie moge...... Zrobie to jutro....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam mamunie :) U nas w nocy była straszna burza, a teraz już swieci słonko piękne. Ja dziś jadę do swoich szkół, po skierowanie na badania okresowe. Kurcze dopiero co zaczynały się wakacje a teraz się kończą już, tak ten czas szybko zleciał :( Za chwilę zacznie sie jesień, już dzień jest coraz krótszy, a jak nie lubie tych krótkich jesiennych przybijających dni :( Oj niedobrze, że tak smęcę od rana samego. Miłego dnia :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
hej kobitki slyszalam cos nie cos o tych dzieciach...:(((( brak mi slow MOjej kolezance z bliźniakami tak zrobili... potem zmienila lekarza KOchane powiedzcie mi a jak na spacer (przez tydzien oduczania) wychodzlicie to z majtkami czy jednak pampers? Ja na pampersa sie dzis zdecyduje, bo chlodno a my po chorobie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Syjka moj maly wczoraj pierwszy dzien bez pampersa.Wola \"aa\" jak juz zrobi, wiec na spacer zakladam pampersa, bo bym nic nie robila tylko go przebierala. W domu lata na majteczkach, na noc tez zakladam pampers

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
witam z rana! u nas w nocy też taka burza była jak nigdy, szok jak waliło,spac nie moglismy:( kurcze widze akcja nocnik rozpoczęta, a moja....................jak kucnie i walnie kupe w pampersa to tylko marudzi ze jej \"fiedzi\" śmierdzi hehehehhe ale juz zaczyna troche rozumiec co znaczy siu siu bo latając na basenie chwile na golasa pytałam ja czy chce siku to kiwała ze nie i faktycznie nie robiła bardzo dlugo ale jakos mimo wszystko opory mam na majtki w domu bo u niej kupa jest szybciej niz mysle i miałabym zapaskudzone wszystko bo jej ona nie przeszkadza:( za to brudne ręce nienawidzi zaraz wyciera,mje hehehehh z nowych słow mówi \"fajnie\" a jak kogos nie polubi i ma ktos isc sobie to mowi\" papa idzie\" i kiwa mu i czeka kiedy ten ktos pojdzie hehehehhe bezposrednia jest:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Byłam dziś w szkołach, no i już sie zaczęło :( Badania lekarskie, szkolenia bhp (2 dni ) no i dwie konferencje :( Dziewczyny Wy też tak macie??? Szczęśliwa, że tyle załatwiasz ???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Suzinko ja mam tylko egzamin poprawkowy(jeden) i radę w piątek, poza tym nie wiem kiedy mam konferencję bo nie mogę nigdzie znaleźć terminu:O, kurde 2 miesiące temu odliczałam dni do wakacji:D a tu już koniec wakacji 😭

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość figlarna
może załapiei sie na kawkę?ffjiiiiiiiiiiiiiiiii

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ja też tą kawkę poproszę!!!! moJ Synio leje (sika) gdzie popadnie, dobrze ze ma majtki to nie ciągną sie za nim kaluże, wola \"kupa\" i robi ja na kibelek (z nakladką, w nocnik nie chce), natomiast siku nie ma ochoty wolac. A jesli juz to po fakcie wola i w dodatkto że to \"kupa\". Tak mija drugi dzień oduczania. A ja mam wrzaenie ze to 2 ale tydzień. Dp tego jeszcze to zachowanie - bicie, krzyki i bicie, jak nie dostanę autkiem po nogach , to bije mnie po buzi. Dziewczyny slowa: Kamilku nie wolno bic mamusi - NIE POMAGAJĄ!!!! POMOCY bo już nie daje rady. Mąż (bo w delegacji) rozklada ręce, prosi, blaga przez telefon _ NIE BIJ MAMUSI. I to nie jestg tak ze ja nie poswiecam uwagi (bo czasami sie tak dziecko zachowuje- chce opieki, zwrocic na siebie uwage). Może okazuje mu nadmiar tej uwagi..... rety na pomoc... jak go oduczyc tego bicia. Nauczyl go dziadek i teraz ma radoche. A ten sam dziadek najchetniej by caly dzien zywil dzieko grześkami\"bo lubi, to mu dalem\" . I w dupie mają wszyscy że potem mi nic nie chce jesc.... Rece opadaja... Normalnie musialam sie wyżalic pzdr syla

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam was po dłuższej nieobecności! Prawie codziennie was czytam ale nie zawsze mam czas cos naskrobać. Gratulacje dla Lulki - duzo zdrówka wam życzę! Bozinka trzymaj się wszystko będzie dobrze, najważniejsze to pozytywne myślenie. No i oczywiście cały ogrom całusków dla wszystkich \"malutkich rozrabiaków\". Myślałam że tylko moje dziecko jest takie wszędobylskie, nie posiedzi 5 sekund, mam nadzieję że to mu przejdzie, bo teraz niestety jestem sama-mąż wyemigrował na 2 miesiące, więc jakoś trzeba będzie sobie radzić, a tak poza tym to u nas bez wiekszych zmian, Dawidek zaczyna coraz więcej mówić-najczęstsze słowo to Kaja oć- tzn Kaja chodź, no i tesknota za tatą, bo ciągle podchodzi do drzwi i mówi tata bum, bum. Na od września znowu żłobek, mam tylko nadzieje że przez te 2 miesiące odbedzie się bez chorób. Trzymajcie się cieplutko, pozdrawiamy gorąco!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
dodi mam tak samo, chlop w delegacji, a my matki polki - SAME dUża buźka i pozdrowienia dla wszystkich mam sylwia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
hej lidka pozwol że doącze sie do Twoich życzeń dla Żabki. i od razu pytanie do żabki jak sie czujesz???? ciekawe jak tam sie ma Nasz najmlodszy mężczyzna Kubuś???? i jago mamusia??? dla was ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość figlarna
moja melka nezamierzarza chyba wołaś siku tylko jak robi kupke to woła siiiiiiiiiiiii , dziś bylismy w laboratorium na badaniach krwi , zaciągnęłam męża , niech choć raz będzie ten bebe , melka bardzo płakała i się wyrywała ale już nie pamieta . Wczoraj przywieźliśmy ja od babci i już broi , wysypała cała bułkę tartą i rozlała wszystko0 co sie dało , nareście brój jest w sweoim świecie , no i ma nowe łóżeczko -dziś pierwsza próba spania bez mamy i taty:(:(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
dziękuję za życzenia :) wczoraj miałam imieninki, więc podwójnie świętuję. Imprezkę robimy w sobotę. A co do samopoczucia to różnie, jestem potwornie zmęczona, szczególnie tym, ze mały wstaje o 6 :(. Czasem uda mi się przespać z nim w dzień. Poza tym ok. Wczoraj byłam na usg. Widziałam jak się maleństwo rusza i raz possało chwilkę paluszka :D, ale gęba mi się śmiała. Byliśmy parę dni na wsi za grójcem, mały miał radochę, bo dużo siedział na dworze i wymęczył pieska. potem wkleję fotki, jak wrzucę na komp pozdrawiam stawiam torta

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×