Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

MŁODY LEKARZ W lipcu wrócił do rodzinnego Quincy. Chciał wystąpić o licencję także tutaj i na parę miesięcy wrócił do pracy w pogotowiu. Teraz znacznie chętniej niż niegdyś odkrywał przed kolegami sanitariuszami swoją fascynację brutalnością i nagłą śmiercią. A oni nadal uważali go za dobrego fachowca. Imponował im dyplom lekarza i doświadczenie z dużej kliniki. Potem zaczęły się niepokojące przypadki. 14 września Swango przyniósł pączki i czterech kolegów się pochorowało. Jednym z nich był lubiany, towarzyski i wesoły Brent Unmisig. Następnego dnia wieczorem czuł się na tyle dobrze, że dyżurował na szkolnym meczu piłkarskim (karetka zawsze wtedy tam bywa). Towarzyszył mu Michael Swango. Nie działo się nic, co wymagałoby ich interwencji. Tuż przed końcem pierwszej połowy meczu Swango zaproponował, że przyniesie colę. Wrócił z papierowym kubkiem dla Brenta Unmisiga. Ten wypił trochę, mniej więcej połowę. Wkrótce chwyciły go torsje. Wybiegł z karetki. Silne mdłości i skurcze żołądka powtórzyły się pod koniec meczu. Unmisig musiał pojechać do domu i zostać trzy dni w łóżku. 12 dni później zachorował inny sanitariusz Greg Myers. Zdarzyło się to zaraz po tym, jak wypił szklankę seven-up, którą dostał od Swango. Identyczne przypadki - Swango dawał obu napój, a zaraz potem dostawali torsji. Jednak kiedy Myers wspomniał o swoich podejrzeniach szefowi, ten uznał je za niedorzeczne. Jakieś dwa tygodnie później Swango i Unmising wyjechali do chorego. Swango nie wiedział, że wezwanie jest sfingowane, bo koledzy chcą mieć czas na przeszukanie jego rzeczy. Dwaj sanitariusze otworzyli jego torbę. Znaleźli opakowania terro, trucizny na mrówki. Jedno było puste, w drugim była pełna butelka. Najważniejszym aktywnym składnikiem terro jest arszenik rozpuszczony w słodkim syropie. Gdy sanitariusze opowiedzieli o swoim odkryciu Krzystofczykowi, który był jednym z zatrutych pączkami, ten zajrzał do podręcznika. Objawy zatrucia arszenikiem - gwałtowne wymioty, bolesne skurcze żołądka i silne bóle głowy - dokładnie odpowiadały temu, co przeżyli. Poważnie zaniepokojeni sanitariusze już po paru dniach mieli następny powód, by bać się Swango. Greg Myers przyrządził dzbanek mrożonej herbaty bez cukru. Nalał sobie i koledze, ale zdążyli wypić tylko po łyku, bo dostali wezwanie. Odstawili więc szklanki i pojechali. Potem widziano, jak Michael Swango wyjeżdża ze szpitalnego parkingu. Zatrzymał się przed ruchliwym skrzyżowaniem. Do tego samego skrzyżowania podjeżdżał właśnie karetką Myers z partnerem, bo już wracali. Swango wrzucił wsteczny bieg i z dużą szybkością ruszył tyłem, skręcił w najbliższą przecznicę. Koledzy w karetce tego nie widzieli, ale zauważył to sanitariusz z innego samochodu. Wrócił natychmiast do szpitala. Opowiedział Myersowi i jego partnerowi o dziwnym zachowaniu Swango. Tamci właśnie sięgnęli po herbatę. - Cholera, ktoś posłodził! - zawołał Myers. Zaniósł resztę herbaty do pracowni chemicznej w pobliskim koledżu, a potem do koronera, który przekazał ją do profesjonalnego laboratorium. Wykryto arszenik. Sanitariusze uznali, że wprawdzie Swango robi wrażenie bardzo sympatycznego, ale jest psychicznie pokręcony i zdolny do morderstwa. Zorganizowano spotkanie z dyrektorem wydziału zdrowia okręgu, który natychmiast zawiadomił policję. Oskarżony o uszkodzenie ciała (tak w stanie Illinois kwalifikowane jest podanie trucizny bez spowodowania śmierci) Swango stwierdził, że nie udzieli żadnych wyjaśnień bez adwokata. Zgodził się jednak na przeszukanie mieszkania. Policjanci byli bardzo zdziwieni tym, co znaleźli. Na stole i na półkach mieściło się całe laboratorium toksykologiczne, pełne flaszek, fiolek i igieł. Zabezpieczono to jako ewentualny materiał dowodowy. W trakcie dochodzenia sprawdzono też kartę Swango w bibliotece. Ostatnio wypożyczał książkę z dziedziny literatury faktu opisującą jak w 1975 roku lekarz otruł żonę zastrzykiem meperydyny. Według opisu na obwolucie ta książka to fascynujące studium psychologiczne lekarza-mordercy. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
MICHAEL SWANGO, już oficjalnie oskarżony o podanie trucizny, wyszedł z aresztu za kaucją 5 tysięcy dolarów. Szybko złożył podanie o pracę w Krajowej Służbie Nagłych Przypadków, która wynajmuje szpitalom lekarzy na umowy-zlecenie. Wiceprezes był pod wrażeniem referencji młodego lekarza i jego zapału do pracy. Swango nie wspomniał o oskarżeniu i czekającym go procesie. Tymczasem policja stanu Illinois skontaktowała się z Uniwersytetem Stanu Ohio i poinformowała uczelnię o zarzutach. Uniwersytet mimo to wydał Krajowej Służbie Nagłych Przypadków zaświadczenie, że Swango ukończył staż lekarski. Michael Swango znowu z łatwością dostał pracę, tym razem w szpitalu Fishera-Titusa na północy Ohio. Nie zagrzał tu jednak długo miejsca. Ktoś z Rady Lekarskiej stanu opowiedział o nim dziennikarzowi i 31 stycznia 1985 roku w Cleveland Plain Dealer ukazał się artykuł o Swango. Tytuł na pierwszej stronie gazety krzyczał: Lekarz podejrzewany o zadawanie œmierci! Artykuł zaczynał się informacją, że lekarz z Illinois oskarżony o próbę otrucia sześciu sanitariuszy w Quincy jest też podejrzany o związek z kilkoma zgonami pacjentów w klinice stanowej Ohio. Władze kliniki wpadły w panikę. Ktoś z dyrekcji wykupił ze szpitalnego kiosku wszystkie egzemplarze gazety, żeby chorzy nie zobaczyli artykułu. Tekst zaalarmował też szpital Fishera-Titusa, gdzie Swango właśnie skończył dyżur. Zawieszono go w prawach pracownika. Proces Michaela Swango przed sądem w Quincy - zarzucono mu siedmiokrotne ciężkie uszkodzenie ciała - rozpoczął się 12 kwietnia 1985 roku. Oskarżony zrzekł się prawa do ławy przysięgłych. Wysokość wyroku zależała więc od wyznaczonego do prowadzenia tej sprawy sędziego Dennisa K. Cashmana. Rozprawę zaczął zastępca prokuratora stanowego. Zwracał uwagę, że oskarżonego urzekały rany i śmierć oraz cierpienie niczego niepodejrzewających ofiar. Adwokat z kolei podkreślał, że z zatrutą herbatą Swango łączą tylko poszlaki, bo nikt go nie widział w szpitalu w dniu, w którym ją zatruto. Głównymi świadkami oskarżenia byli sanitariusze z Quincy. Następnie we własnej obronie zeznawał Swango. Schludnie ubrany, pod krawatem, opisał swą obiecująco rozwijającą się karierę w zawodzie lekarza. Zaprzeczył, by próbował kogoś otruć. Wyjaśniał, że preparat owadobójczy kupił, by wytępić w mieszkaniu jakieś nietypowe "czerwonawe mrówki". Powołany na rzeczoznawcę specjalista od dezynsekcji, który sprawdził mieszkanie Swango, oświadczył, że znalazł tam gatunek mrówek żyjący wyłącznie w stanach południowych, zwłaszcza na Florydzie. Mrówki te nie bytują w pomieszczeniach, chyba że ktoś je tam celowo przyniesie. Swango na Florydzie spędził Boże Narodzenie. Prokuratura i obrona zakończyły swoje wystąpienia 2 maja. Sędzia Cashman odroczył rozprawę do następnego dnia, by mieć czas do namysłu. Swango zamknął oczy, kiedy przyszło do odczytaniua wyroku. Został uznany winnym sześciokrotnego poważnego uszkodzenia ciała i skazany na 5 lat więzienia - to maksymalny wymiar za tego typu przestępstwo. - Niczym nie można wyjaśnić, dlaczego robił pan coś takiego kolegom - powiedział sędzia. - Mam wszelkie powody przypuszczać, że może się pan dopuścić podobnych czynów wobec innych osób. Jestem przekonany, że jest pan do tego zdolny. Prawo ma chronić ludzi. A moim zadaniem jest dopilnować, by tę ochronę otrzymali. Ochrona trwała 2 lata. Swango zaliczono na poczet kary czas spędzony w areszcie, a potem skrócono karę ze względu na dobre sprawowanie. Zwolniono go warunkowo w sierpniu 1987 roku. Przez następny rok pozostawał pod nadzorem sądu. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
SWANGO stracił licencję na wykonywanie zawodu lekarza w stanach Ohio i Illinois. Po wyjściu z więzienia, chcąc rozpocząć nowe życie, wyprowadził się do stanu Wirginia. Latem 1991 roku w szpitalu Riverside zapisał się na kurs dla zaawansowanych w udzielaniu pomocy w nagłych wypadkach. Pewnego razu wjeżdżając na szpitalny parking swoim pick-upem, zobaczył atrakcyjną dziewczynę wysiadającą z auta obok. Przedstawił się. Ona nazywała się Kristin Kinney. Ta 25-letnia pielęgniarka z oddziału intensywnej opieki medycznej szpitala Riverside była wprawdzie zaręczona, ale jej związek przechodził kryzys. Nie była pewna, czy chce wyjść za lekarza. Praca zajmuje za dużo miejsca w ich życiu. Pewnego dnia wieczorem za dzwoniła do matki i ojczyma, Sharon i Ala Cooperów. Wyznała, że poznała kogoś, kto obiecał, że "będzie miał dla mnie więcej czasu". Zaprzyjaźniona pielęgniarka z tego samego szpitala radziła Kristin trzymać się z daleka od Swango. Mówiła, że starał się o pracę w szpitalu, ale został odrzucony, "bo ma w życiorysie jakiegoś haka". Kristin puściła to mimo uszu. Swango dzwonił co wieczór, zasypywał ją dowodami uczucia i błagał, by zerwała zaręczyny. - Muszę podjąć ważną decyzję - oznajmiła rodzicom. Zwierzyła się ojczymowi, że bardzo jej zależy na Swango. Mówiła, jaki jest wspaniały i że ma dobrą pracę - jest farmaceutą. Cooperowie trochę się martwili. Kristin, choć śliczna, nie miała szczęścia do mężczyzn, już raz się rozwiodła. Teraz zerwała z narzeczonym. Wkrótce zadzwoniła do rodziny z rewelacją. - Wiecie co? Stało się to, czego nie chciałam: Michael jest lekarzem. Matka była zdumiona: - Więc cię okłamał? - Nie chciał mnie spłoszyć - wyjaśniła Kristin. - No i co zrobisz? - Chyba za późno, żeby coś zmieniać, prawda? Tymczasem Swango miał już rozległe plany wobec swej nowej dziewczyny. Chciał ją wywieźć daleko od rodziny. We wrześniu 1991 roku doktor Anthony Salem, szef kadr kliniki stanowej Dakoty Południowej, przeglądał podania lekarzy o pracę. Jedno z nich zwróciło jego uwagę: Jestem w dość niezwykłej sytuacji. Moja kariera zawodowa została nagle przerwana w 1985 roku, z powodu osobistej tragedii. W wyniku okoliczności nie mających związku z moją pracą, byłem karany w stanie Illinois - pisał kandydat. Wyjaśniał, że w 1989 roku wyrok w zasadzie unieważniono. Pod podaniem widniał podpis: Michael Swango. Zaintrygowany doktor Salem przeczytał załączniki. Wrażenie zrobiła na nim informacja, że kandydat odbył staż w klinice stanowej Ohio. Jego klinika nie miała ogólnokrajowej renomy, więc przyciągnięcie dobrych lekarzy nie było łatwe. Tak więc podanie Michaela Swango było bardzo interesujące. Gdyby nie ten wyrok. 18 września doktor Salem skontaktował się z trzema instytucjami: wydziałem kontroli zawodowej stanu Illinois, Radą Lekarską stanu Ohio oraz z Amerykańskim Stowarzyszeniem Lekarzy (AMA). Z Illinois dostał informację, że Swango odebrano licencję z powodów dyscyplinarnych. Z Ohio - to samo. Żadna z instytucji wydających licencje nie podawała szczegółów, stwierdzała tylko, że był skazany za przestępstwo. AMA było jeszcze mniej konkretne. Stwierdziło, że Swango był obiektem jakiegoś postępowania dwóch instytucji wydających licencje. To zgadzało się z tym, co napisał Swango. 3 października pięciu lekarzy, w tym doktor Salem, przeprowadziło z Michaelem Swango rozmowę kwalifikacyjną Pytali o doświadczenie zawodowe i znajomość medycyny ogólnej. Nikt nie zapytał, za co był niegdyś skazany. Wydawał się taki uczciwy i szczery. W Dakocie Południowej nikomu nie przyszło do głowy, by zasięgnąć języka na policji lub w prokuraturze stanu Illinois. Nikt nie sprawdził, czy Krajowa Baza Danych o Lekarzach nie ma czegoś o doktorze Swango. W marcu 1992 roku został zatrudniony na oddziale chorób wewnętrznych kliniki stanowej Dakoty Południowej. Teraz, gdy miał zapewnioną przyszłość i zaręczył się z Kristin. Państwo Cooperowie poznali go w tym samym miesiącu podczas uroczystej kolacji. Narzeczony był wytworny i czarujący. Sharon musiała przyznać, że traktuje jej córkę jak królową. Al pytał Swango o jego przeszłość. Ten mówił o nagrodach i wyróżnieniach, o dyplomie lekarza, o stażu w znanej klinice w Ohio. Al zauważył lukę miedzy 1984 a 1987 rokiem. Spytał o nią. - Kiedyś o tym opowiem. Po kolacji Kristin spytała rodziców, co sądzą o Mike'u. Jasne było, że zależy jej na ich aprobacie. - Jeśli ta 3-letnia luka w życiorysie da się wyjaśnić - powiedział Al - to postawiłaś na właściwego konia. W noc poprzedzającą wyjazd młodych do Dakoty Południowej Sharon Cooper miała napad lęku. - Nie chcę, żebyś wyjeżdżała - prosiła córkę. Była bliska płaczu na myśl o wyjeździe dziecka z mężczyzną, którego prawie nie zna. Kristin bagatelizowała niepokoje matki. Po wyjeździe córki Sharon przepłakała cały dzień. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Sioux FALLS na oddziale intensywnej opieki medycznej Kristin wszystkich szybko poznała. Była lubiana. Swango też. Pracował na tym samym piętrze. Lepiej znał się na postępowaniu w nagłych wypadkach niż większość młodych lekarzy. Wszystko szło tak dobrze, że w październiku 1992 roku złożył wniosek o przyjęcie do AMA. Tym samym ujawnił, że znów praktykuje jako lekarz. Jak na człowieka starającego się ukryć przeszłość, krok był ryzykowny. W AMA jego sprawą zajęła się Nancy Watson, która zachowała się inaczej niż władze kliniki w Dakocie Południowej. Napisała do sądu w Quincy z prośbą o kopię wyroku. Jakież było jej zdziwienie, gdy z Quincy zadzwonił do niej sędzia Dennis Cashman, oburzony wiadomością, że skazany lekarz znów pracuje. - Czy pani wie, z kim marny do czynienia? - zapytał. - Właściwie nie bardzo - odparła. Cashman opowiedział jej o zatruciach na pogotowiu w Quincy i podejrzanych zgonach w Ohio. Wstrząśnięta Nancy Watson napisała do Swango, że ponieważ dwa stany cofnęły mu prawo wykonywania zawodu, jego wniosek został skierowany do rozpatrzenia przez radę etyki i prawa. Rozmawiała też z kilkoma osobami w AMA. Jedna z nich znała dziekana wydziału medycyny Uniwersytetu Stanowego Dakoty Południowej doktora Roberta Talleya. 25 listopada 1992 szef kadr Anthony Salem został telefonicznie zawiadomiony przez Talleya, że Swango miał w przeszłości "problemy". - Wiem - rzekł doktor Salem. - Coś w Illinois. - Nie - odparł Talley. - W Ohio, podejrzane zgony. Salem był wstrząśnięty. Zapewnił Talleya, że sam będzie nadzorował pracę Swango przez najbliższe 3 dni. Nazajutrz wypadało Święto Dziękczynienia. Już dzień później sprawa wyszła poza szpitalne mury. W telewizyjnym programie Sądowe akta poruszono sprawę, ilustrując ją fragmentem starego filmu - wywiadu ze Swango przeprowadzonego, gdy był w więzieniu. Wieczorem do Salema zadzwoniło dwóch kolegów, przerażonych tym, co zobaczyli w telewizji. Rano szef kadr zadzwonił do Swango i zabronił mu przychodzić do szpitala. Cofnął mu zezwolenie na wstęp do szpitalnej apteki i zawiesił w prawach pracownika. Zawiadomił władze kliniki. Zaczęto sprawdzać karty chorych pacjentów Swango. Kristin zapewniała rodziców, że u niej wszystko w porządku, ale koledzy martwili się o nią. Zamknęła się w sobie, była przygnębiona. Dopiero po jakimś czasie przyznała komuś z przyjaciół, że zastanawia się, czy to możliwe, żeby Michael Swango naprawdę był winny. 13 stycznia ciężko zachorowała. Miała silne mdłości, bóle głowy, w domu zemdlała. I znowu - klasyczne objawy zatrucia arszenikiem, ale Kristin nigdy nie powiedziała, że podejrzewa, że ktoś chce ją otruć. Ostatni weekend lutego spędzała sama, bo Swango wyjechał na parę dni. W piątek wieczorem ogarnął ją taki lęk - jak zanotowała w dzienniku, który zaczęła pisać - że wzięła coś na uspokojenie. W sobotę zadzwoniła do pracy i powiedziała, że nie przyjdzie, bo się źle czuje. Wieczorem wypiła kilka dżinów z tonikiem, żeby się rozluźnić. Więcej nie pamiętała. Późną nocą policja zatrzymała młoda kobietę, spacerująca po ulicy nago, choć termometry wskazywały minus 16 stopni C. To była Kristin Kinney. Odwieziono ją do szpitala psychiatrycznego. Lekarze przypuszczali, że to zatrucie nikotyną. W dużej dawce wywołuje paraliż, śpiączkę i śmierć. Do objawów zatrucia należą dezorientacja, osłabienie i przygnębienie. Wszystkie wystąpiły u Kristin. Diagnoza wydawała się dziwna, bo Kristin prawie nie paliła. Nikt nie wiedział, że wśród trucizn znalezionych w mieszkaniu Swango w Quincy była też nikotyna. 21 marca Al Coopoer miał zawał. Został przyjęty do szpitala. Czekała go operacja wszczepienia by-passów. To zmobilizowało Kristin. Pojechała do Wirginii opiekować się ojczymem. Matka była przerażona wyglądem córki - chuda, wycieńczona, skarżyła się na bóle głowy i mdłości. Czas mijał. Kristin spędzała z Alem całe godziny, podnosiła go na duchu. Mówiła mu, jak bardzo go kocha. Wydawało się, że odzyskuje formę i humor. Gdy pod koniec marca Kristin wróciła do Dakoty Południowej, była zdecydowana na rozstanie. Złożyła wymówienie w szpitalu i zawiadomiła znajomych, że wraca do Wirginii. Cooperowie byli szczęśliwi. Kristin wynajęła mieszkanie i wróciła do dawnej pracy. Wiele czasu spędzała teraz z rodzicami, nie narzekała już na bóle głowy. 22 kwietnia w Wirginii niespodzianie pojawił się Swango i wprowadził do Kristin. Młodzi odwiedzili Cooperów następnego dnia. Przyjęła ich tylko Sharon, Al gdzieś wyszedł. - Chyba przytyłeś parę kilo - powiedziała w pewnej chwili. Wpadł w szał, wrzeszczał i tupał. - Jak możesz mówić o mnie takie rzeczy! - ryczał. Oszołomiona Sharon zamilkła. - Co mu się stało? - spytała córkę, gdy Michael wyszedł. Kristin miała przerażoną minę. - Nic nie mów - powiedziała. Po tym incydencie rzadko odzywała się do rodziców. Swango nie wrócił do Wirginii na stałe. Chciał znów pracować jako lekarz, ale tam, gdzie go nie znają. Już po kilku dniach był na uniwersytecie w Nowym Jorku na kolejnej rozmowie kwalifikacyjnej. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
DOKTOR Michael Swango 1 czerwca 1993 roku dostał zezwolenie na pracę na Long Island w pobliżu Nowego Jorku. Władze uczelni sprawdziły, że ukończył studia w Illinois i że odbył roczny staż w znanej klinice w Ohio. Swango przyznał, że był karany, ale wytłumaczył, że chodziło o bójkę w barze. Stracił wtedy panowanie nad sobą. Nikomu w szpitalu nie przyszło do głowy, by zweryfikować to w prokuraturze czy w sądzie. Nie sprawdzono też, co robił po wyjściu z wię- zienia. Przedstawił referencje od trzech osób. Uniwersytet Nowojorski wysłał pisma do tych klinik uniwersyteckich, w których Swango pracował. W żadnej z odpowiedzi nie znalazła się wzmianka o podejrzeniach czy złej opinii. Uniwersytet Nowojorski nie miał też pojęcia, że w Ohio i Illinois odebrano mu licencję. Swango zatrudniono w szpitalu urzędu do spraw kombatantów na Long Island. Wprowadził się do hotelu pracowniczego i 1 lipca rozpoczął pracę. Dwa tygodnie później w Wirginii o 9 rano Sharon Cooper była jeszcze w sypialni, gdy zadzwonił telefon. Po chwili do pokoju wszedł Al. - Wstawaj. Coś się stało z Kristin. Wiedział tylko tyle, że wzywają ich na komisariat. Tam wprowadzono ich do pokoju na piętrze. - Państwa córkę znaleziono martwą - poinformował ich policjant - Rana postrzałowa w piersi. - Gdzie ona jest? - spytała Sharon, łzy napłynęły jej do oczu. - Chcę ją zobaczyć. - Nie można, trwa sekcja - wyjaśnił policjant. Sharon stała bez ruchu. Wydawało się jej, że czas się zatrzymał. Policjant powiedział, że ma zdjęcie. Al chciał zidentyfikować Kristin. - Nie! Ja! - krzyknęła Sharon. Funkcjonariusz położył przed nią fotografię. Głowa Kristin bezwładnie opierała się o drzewo. Sharon widziała, jej córka nie żyje. Kristin zostawiła kilka listów. Ten znaleziony na miejscu śmierci bez wątpienia powstawał, gdy zwiększało się działanie środków oszałamiających, bo przy końcu pismo było nieczytelne. Pisała: Jestem, jestem w końcu szczęśliwa. Największą radością mojego życia była praca. Drugi list znaleziono w jej aucie, był zaadresowany do Cooperów. Kocham Was oboje bardzo. Po prostu nie chcę już tu dłużej być. Po pogrzebie Al i Sharon próbowali jakoś sobie wytłumaczyć samobójstwo córki. Po jakimś czasie Sharon dostała list od Swango. Wiele o Was myślę, wiem, że Kristin chciałaby, abyśmy pozostali w kontakcie - pisał. Sharon nie chciała "pozostawać w kontakcie". Zwróciła uwagę na adres nadawcy - Nowy Jork, Long Island. Nie mogła pozbyć się uczucia, że to on był odpowiedzialny - bezpośrednio lub pośrednio - za samobójstwo córki. Bała się, że jeśli czegoś nie zrobi, to Swango może skrzywdzić więcej osób. Może zginąć inna wrażliwa dziewczyna, taka jak Kristin. W końcu napisała do koleżanki córki w Dakocie Południowej. Niepokoi mnie, kim naprawdę jest Michael. Teraz dostał etat w Nowym Jorku - pisała i dołączyła nowy adres Swango. Koleżanka doceniła powagę sytuacji i zwróciła się od razu do doktora Anthony'ego Salema, a on z kolei do doktora Roberta Talleya, który znał dziekana wydziału medycyny uniwersytetu w Nowym Jorku. Zadzwonił do niego z ostrzeżeniem, żeby nie przyjmował Swango do pracy. Mrożące krew w żyłach wiadomości sprawiły, że Swango został zawieszony w prawach wykonywania zawodu. Dziekan wysłał list z ostrzeżeniem do wszystkich wydziałów medycyny w kraju. Zwracam na niego Państwa uwagę, bo uważam, że będzie gdzieś próbował dostać pracę lekarza - pisał. Jeszcze tydzień po tym Swango widywano na uniwersytecie i w okolicy. Czas mijał na przepychankach, kto ma prowadzić dochodzenie. W końcu sprawę wziął w swoje ręce departament sprawiedliwości i agenci FBI - ale lekarz zniknął. Dopiero 27 października 1994 roku - rok po zwolnieniu go z uniwersytetu - wydano nakaz aresztowania. Swango trafił na listę poszukiwanych, lecz FBI nie miało pojęcia, gdzie go szukać. Zginął nam - wyznał Cooperom pewien agent. cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
HOWARD MPOFU nowego lekarza polubił od pierwszego wejrzenia. Ten mężczyzna zarządzający szpitalami Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Zimbabwe poznał Swango w listopadzie 1994 roku, gdy odbierał go z lotniska. Niebieskooki blondyn często się uśmiechał. Miał - jak wynikało z życiorysu, który przedstawił - 40 lat, ale wyglądał młodziej. W czasie jazdy do miasta Amerykanin się rozgadał, widać było, że aż się pali do roboty. Mpofu zapytał, dlaczego przyjechał do Zimbabwe, gdzie będzie zarabiał ułamek tego, co mógłby dostawać w Stanach. Jest absolwentem amerykańskiej uczelni, staż odbył w słynnej klinice Ohio. Wszędzie go przyjmą z otwartymi ramionami. - Całe życie marzyłem, by pomagać biednym i upośledzonym - odpowiedział Swango i dodał, że Ameryka ma lekarzy pod dostatkiem, a tu, w Afryce, będzie naprawdę potrzebny. W szpitalu misyjnym w Mnene szybko podbił serca pacjentów i pracowników. Nazywali go doktorem Mike'em. Na 48-godzinnym dyżurze potrafił nie zmrużyć oka. Robił dodatkowe obchody, zaglądał do chorych w nocy i po południu, nawet gdy nie był na dyżurze. Jednak wkrótce pojawiły się znajome sygnały. Niektórzy pacjenci zaczęli prosić, by nie leczył ich doktor Mike. Pewien chory wenerycznie zażądał wypisania ze szpitala i twierdził, że po zastrzyku doktora Swango dostał okropnych boleści. Zmarł wkrótce po powrocie do domu. Potem zmarło dwóch innych pacjentów doktora Swango. Zaniepokojony dyrektor szpitala wszczął dochodzenie. Przerażone z początku pielęgniarki, zaczęły wreszcie mówić. Jedna powiedziała, że według niej doktor Mike jednemu choremu coś wstrzyknął. Zaprowadziła dyrektora do łóżka Keneasa Mzezewy, pacjenta po amputacji stopy. Mzezewa opowiedział, że zastrzyk wykonany przez Swango wywołał u niego paraliż. - O mało nie umarłem - dodał. Dyrektor musiał wziąć pod uwagę możliwość, że w jego szpitalu hula morderca. Zawiadomiono policję, a Swango zawieszono w prawach do wykonywania zawodu, na czas dochodzenia. Trwało ono parę miesięcy, a kontrakt o pracę skończył się 13 października 1995 roku. Swango podjął pracę w innym szpitalu w Zimbabwe. Policja prowadząca śledztwo w sprawie zgonów w Mnene wezwała go na przesłuchanie. Ustalili termin spotkania, a po paru dniach Swango powiedział znajomym, że wybiera się na wycieczkę do parku narodowego niedaleko granicy z Mozambikiem i wróci za dwa tygodnie. W rzeczywistości nie miał zamiaru wracać. Pojawił w Zambii i ponad 2 miesiące pracował w szpitalu, póki nie dotarło tam ostrzeżenie władz Zimbabwe wysłane do ościennych państw. Zambijczycy natychmiast go zwolnili. Wyjechał i pojawił się w Johannesburgu w RPA. Tam firma pośrednictwa pracy dla lekarzy znalazła mu miejsce w szpitalu w Arabii Saudyjskiej. Był tylko jeden szkopuł, wizę saudyjską mógł dostać wyłącznie w konsulacie w USA. Mógłby zrezygnować z tej pracy, szukać czegoś poza medycyną i nie ryzykować wjazdu do Stanów Zjednoczonych. Jednak nie potrafił się obyć bez kontaktu z chorymi w szpitalu. 27 czerwca 1997 roku urzędnik imigracyjny na lotnisku w Chicago wziął do ręki amerykański paszport mężczyzny, który przyleciał z Johannesburga z przesiadką w Londynie. Wstukał do komputera: Michael J. Swango. Na monitorze pojawiła się informacja o nakazie aresztowania i urzędnik poprosił Michaela Swango na zaplecze. Wkrótce lekarza zatrzymano pod zarzutem oszukiwania władz federalnych. Niemal natychmiast przeniesiono go do Nowego Jorku, do więzienia federalnego. Zastępca prokuratora federalnego Cecilia Gardner miała problem. To ona wymyśliła, by uzyskać nakaz aresztowania, stawiając Swango zarzut oszustwa. Teraz sądziła, że ma w areszcie mordercę, ale może mu udowodnić jedynie złożenie fałszywego oświadczenia. A za to można dostać wyrok w zawieszeniu i niekoniecznie iść do więzienia. Gardner musiała dać FBI czas na znalezienie dowodów morderstwa albo rozszerzyć sprawę o oszustwo o dodatkowe zarzuty. Postanowiła działać na obu frontach. Swango miał dostęp do narkotyków, więc rozszerzyła, akt oskarżenia o ich nielegalne używanie i rozprowadzanie. Za każde z tych przestępstw grozi kara do 5 lat więzienia. Gardner w poszukiwaniu dalszych dowodów pojechała też do Afryki. Swango chciał uniknąć procesu, do którego włączono by jego postępki w Afryce, więc zgodził się przyznać do winy i odbyć karę 42 miesięcy więzienia. 12 czerwca 1998 roku wprowadzono go na salę rozpraw, by wysłuchał wyroku. Było tylko kilku widzów. Żadnych przyjaciół ani rodziny. Sędzia Jacob Mishler zapytał podsądnego, czy ma coś do powiedzenia. - Jest mi bardzo, bardzo przykro, Wysoki Sądzie - odparł Swango, po czym milczał do końca. Sędzia ogłosił wyrok. Gdy Swango wyprowadzano z sali, na jego twarzy nie widać było cienia satysfakcji, a musiał ją czuć, bo wprawdzie był skazany, ale uniknął oskarżenia o morderstwo. Przy dobrym sprawowaniu mógł liczyć na zwolnienie już w lipcu 2000 roku. Będzie miał 46 lat, a przed sobą możliwość długiej kariery w zawodzie lekarza. Jeśli organy ścigania miały go utrzymać za kratkami, musiały rozpocząć wyścig z czasem. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WKRÓTCE po skazaniu Swango Cecilia Gardner przestała pracować w prokuraturze. Mimo jej wysiłków FBI wciąż nie miało dowodów morderstwa. Zgony w klinikach Illinois i Ohio miały miejsce tak dawno, że większość dokumentacji uległa zniszczeniu lub zaginęła i szansę znalezienia czegoś, co nadawałoby się do przedstawienia sądowi, były znikome. Kierownictwa szpitali w Dakocie Południowej i na Long Island stwierdziły, że nie znalazły żadnych niewyjaśnionych zgonów chorych, którymi opiekował się doktor Swango. Jednak agenci FBI sami przeanalizowali dokumentację jego pacjentów ze szpitala kombatantów. Szukali objawów zatrucia. W końcu ekshumowano 6 ciał, a próbki tkanek wysłano do laboratorium. Pod koniec 1998 roku agenci pojechali do Zimbabwe i ekshumowali ciała czterech ofiar Swango. Miejscowe władze uznały, że mają dość dowodów, by go oskarżyć i Amerykanie wrócili do domu z mocniejszymi dowodami. Przez następne 2 lata funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości kierowani przez prokuratorów Josepha Conwaya i Gary'ego Browna przesłuchali setki osób i zebrali wielkie ilości materiału dowodowego. W końcu, ledwie parę dni przed wypuszczeniem Swango z więzienia, oskarżono go o zabójstwo trzech pacjentów szpitala kombatantów na Long Island. Federalny akt oskarżenia obejmował też próbę otrucia Reny Cooper w Ohio w 1984 roku oraz zabójstwo - w tym samym roku - Cynthii McGee, 19-letniej sportsmenki, uśmierconej zastrzykiem z potasu, powodującym zatrzymanie akcji serca. 6 września 2000 roku Swango znów był na sali rozpraw przed sędzią Jacobem Mishlerem. Poszedł na ugodę. Przyznał się do zabójstw, a w zamian prokurator nie domagał się kary śmierci. W granatowym więziennym drelichu i wypłowiałych kapciach stał przed sędzią Mishlerem, który pytał, czy przyznaje się do kolejnych zarzutów. - Przyznaję się, Wysoki Sądzie - odpowiadał beznamiętnie Swango. Mishler poprosił o wyjaśnienia. - Dokonałem tego, podając trujące substancje, wiedząc, że może to spowodować zgon. Zdaję sobie sprawę, że to, co zrobiłem jest złe - suchym i rzeczowym tonem Swango czytał przygotowane oświadczenie. Prokuratura przedstawiła 5 gęsto zapisanych kartek z notatnika skonfiskowanego podczas aresztowania na lotnisku w Chicago. Swango drobnym maczkiem przepisywał fragmenty ulubionych książek. Prokurator twierdził, że te fragmenty rzucają światło na umysłowość oskarżonego. Jeden z nich brzmiał: Gdy zabijam, to dlatego, że tego chcę. Tylko w ten sposób mogę się upewnić, że wciąż żyję. Inny fragment: Uwielbiam to. Cudowny, mocny, swojski zapach zabójstwa w zaciszu czterech ścian. Swango zrezygnował z ostatniego słowa. Sędzia Mishler skazał go na trzykrotne dożywocie, bez możliwości zwolnienia warunkowego. Resztę życia Swango spędzi w więzieniu. W wywiadzie dla prasy sędzia Dennis Cashman z Quincy przypomniał historię zatrudnienia doktora Swango i zwrócił uwagę, że dwie kliniki przyjęły go do pracy już po tym, jak został skazany za próbę otrucia. Niestety, przypadki takie jak doktora Michaela Swango mogą nie być odosobnione. W szpitalu mordercy łatwiej niż gdzie indziej upozorować śmierć naturalną. Tym bardziej ważne jest, by poddawać obserwacji lekarzy, którzy mają jakąkolwiek przeszłość kryminalną i uniemożliwić im dostęp do chorych. Należy nałożyć na szpitale obowiązek zgłaszania wszystkich postępowań dyscyplinarnych przeciwko lekarzom i sprawdzanie bazy danych, nim lekarz uzyska prawo do pracy. Trzeba określić surowe kary za niewywiązywanie się z tego obowiązku. A informacje w bazie powinny być dostępne opinii publicznej. Zdaniem sędziego Cashmana kierownictwo szpitali oraz lekarze tak się bali ewentualnego pozwania do sądu, że nie uznali wyraźnych dowodów zbrodni i w ten sposób stali się sprzymierzeńcami mordercy. Przedstawiciele świata medycyny wydawali się ślepi i nie chcieli wziąć pod uwagę ewentualności, że jeden z nich - Michael Swango - może być seryjnym mordercą. - Większość lekarzy, których znam, to dobrzy, prawi ludzie - mówił sędzia Cashman. Sądzi jednak, że niektórzy uważają się za elitę i tak też traktują kolegów. A taka solidarność czasem sprawia, że nie można dojść prawdy. PRZEZ WIELE LAT rodzice Kristin Kinney próbowali pogodzić się z jej stratą i bólem. W wywiadzie, jaki przeprowadzono z nimi przed ostatnim procesem Swango, Sharon Cooper powiedziała, że cokolwiek z nim się stanie: - My już dostaliśmy wyrok dożywocia. Jedyne, czego oczekuję od Michaela, to przyznanie się do winy i gotowość poniesienia konsekwencji. Przede wszystkim chcę mieć pewność, że on nigdy już nie będzie mógł robić takich rzeczy. We wrześniu 2000 roku ona i jej mąż taką pewność otrzymali. Teraz mają nadzieję odzyskać choć w pewnej mierze spokój. koniec, zycze milej lekturki 🖐️❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA___________witajcie🖐️ ORZECH____dziekuje za wiersz❤️ Uwielbiam slaska mowe,tylko niestety juz nie potrafie biegle rozmawiac. Niestety ___zapomina sie jezyk,gdy sie nim czlowiek na codzien nie posluguje,,,,.Rozumiem ,ale kiepsko juz mowie.Jestem Slazaczka od urodzenia. Kto ty jesteś? Czyś ty Polok? Jo Polokiym, Ale żech tyż je Ślązokiym! Kaj ty miyszkosz? Tu na Śląsku, Na tym pięknym Polski konsku! Kim je Polska? Mą Ojczyzną! A kim Śląsk? Je Ojcowizną! Przejesz Polsce? Toć, że przaja! A Śląskowi? On Mo raja Piyrszo, on je dycki piyrszy, Najważniejszy, nojpiykniyjszy! Skąd się Śląsk wziął? Wziął się z tchnienia Ponboczkowego stworzenia! Jaką godką godosz? Godom Naszą piykną polską mową, No, ale tyż fest się storom Godać śląską godką, gwarą! Dbosz o gwara? Chca by była, Żeby nigdy ny zginyła, Bo Slązoki to niy gynsi! Niych się nom Ślązakom szczynści! JARZEBINKO kochana____dziekuje Ci za kolejna opowiesc.❤️ Musze Ci cos przekazac,,,,, Wczoraj tez ktos mial okazje czytac Twoje historie,i wiesz co powiedzial? BIESIADA jest bardzo ciekawa i tresciwa dzieki nim.To tak jakbys usiadla w realu i opowiadala zaslyszane-poznane historie. A te wiersze,,,ze hohoho,czyli sa piekne.Dziekuje kochane❤️ SREBRNA AKACJO❤️ Pozdrawiam WAS bardzo serdeczne

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO___________slaskie jedzonko jest pycha! Masz racje! Kluski,modro kapusta,kompot z jablek lub suszonych owocow -do dzis pamietam ich smak,,,, A teraz podam kilka nazw :D____jak pojdziesz do kolezanki-Slazaczki,to "rzuc"jakims :D nudelzupa - rosół z makaronem nudel - makaron żymły - bułki knobloszka - parówka bratkartofle - smażone kartofle brauza - oranżada krupniok - kaszanka woszt - kiełbasa bombony - cukiereki puding - budyń szałot - sałatka sikorki - placki ziemniaczane karminadel - kotlet mielony cwibaki - sucharki kołoczyk - drożdzówka kołacz - ciasto drożdżowe kreple - pączki Owoce i warzywa: jagódki - porzeczki cześnie - czereśnie ostrynżyny - jeżyny radliska - rzodkiewka tomata - pomidor apluzyna - pomarańcza bania - dynia wieprzki - agrest

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Obleczenie, czyli w co się ubierają na Śląsku: anzug = galoty + westa + kabot garnitur = spodnie + kamizelka + marynarka szaket - marynarka binder, szlips - krawat arbajancug - ubranie robocze beretka - beret czopka, copka, mycka - czapka fuzekle, zoki - skarpety glazyjki - rękawiczki skórzane kapuca - kaptur kecka - spódnica turnszuły - tenisówki mantel - płaszcz owerol - dres szczewiki - buty batki - kąpielówki

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A to jeden z popularnych wierszy Juliana Tuwima w gwarze slaskiej: Pan Hilary Loto, tyro pan Hilary, do dekla mu piere Bo kajś ten boroczek posioł swoi brele. Szuko w galotach, kabot obmacuje, Przewraco szczewiki, psińco znajduje. Bajzel w szranku i w byfyju Tera leci do antryju. "Kurde" - woła - "kurde bele! Ktoś mi rombnoł moi brele!" Wywraco leżanka i pod nią filuje, Borok sie wnerwio, gnatow już nie czuje. Sztucho w kachloku, kopie w kredynsie, Glaca spocona, caly się trzynsie. Pieroński brele na amyn kajś wcisnyło Za oknym już downo blank sie sciymniło Do zrzadla oroz zaglondo Hilary- Aż mu po puklu przefurgły ciary. Spoziyro na kichol, po łepie sie puko, Bo znejdly sie brele - te, co tak ich szukoł. Czy to ni ma gańba? - Powiydzcie sami, Mieć brele na nosie a szukać pod ryczkami. Marek Szołtysek

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Na dzisiaj szlus! _____czyli na dzisiaj koniec ,,,,,no moze pozniej. Jeszcze raz podelektuje sie wierszami____piekne! oraz ciekawa lekturka.Dziekuje ❤️❤️❤️❤️ Do kolejnego spotkania :D Pa,pa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj JODELKO! 👄 dziekuje za lekcje jezyka slaskiego :D i wiersz.❤️ Powiem Ci , ze niektore slowa sa bardzo podobne do slow niemieckich, jak ide do mojej kolezanki , to Ona mowi po slasku, poczatki byly trudne ale teraz juz rozumiem duzo. :D Moja gwara byla gwara kociewska, jako dzieci na podworku tez rozmawialysmy po kociewsku, moze nie tak doslownie ale duzo wyrazow bylo kociewskich. WIOSNA . . .to jest w gwarze kociewskiej... :D Jak wyglónda wiosna? Gdzieś żam kędyś czytał, że jakaś szkolna wypuściyła dzieciaków, żeby poszukeli wiosna. Te wej szukeli, szukeli i... nie naleźli. Zaś ostatny przyszed taki niby nierozgarnianty Jaś i przyniós trochy błota. No i ta szkolna powiedziała, że jano on nalaz wiosna. Ale wiosna to nie jano błoto. To przecie só psiankne bazie i pónczki zielone na drzewach, i wiele inszych rzeczów. A psiyrsze kwsiatki na łónce, stokrotki, a śmnieguliczki wew ogródkach, a ciepły deszczyk, l ludzie uż wew swoiych ogródkach sia krancó, drzewa i krzaki przecinajó, a czasami uż kopsió ziamnia. Ale chantnie tyż wygrabiajó zimowe śmnieci - jake papsiyry czy tuty, co jych wiater do ogródka zawiał, uż uschłe zielska, listy i insze badziywie, rozmaite knuple i zeschła trawa. A tu uż spod suchy trawy pomaludu wyłazi śwyża, zielona trawka. Corazki to hardzi robji sia zielono. Eszczy może gdzieogdzie leży trochy śmniegu, a może uż i niy. Pamniantóm, jak żarn był eszczy dych mały, to wej wiosna dla mnie to było, jak słónyszko śwyciyło, a po ziamni lejcieli gdzieś strużki wody. Wymyweli ziamnia tak, że ostawał jano żółciutki abo dych biały psiasuszek. Stare kobiyty go jedli, jak byli chore na żałóndek. Ale tedy to ja bym jano patrzał, jak ta woda lejci.jak zabiyra ze sobó jaka słomka czy insze ździebełko trawy, a to lejci gdzieś żeś to wodo. A dali uż sia zrobiył wiankszy i trochy głambszy rowek i woda sia wew nim rykuje zawdy dali i dali. Późni wlatywa do eszczy wiankszygo, późni do jaki strugi i aż do rzyki, i dali pewnieć lejci aż do morza. Na wiosna lubią iść tyż gdzie na tónka, patrzyć, jak zielona murawa sia budzi do życia, jak młycze uż puszczajo pónczki do kwsiatow, jak mniandzy murawo wyciongajo łebki psiankne stokrotki. Gdzieś tamoj kele drogi uż pokrzywa wypuszcza młode pandy - a kole wnetki gorzy niyż stara. A i wew ogrodzie uż pomaluśku wszytko wyłazi ze ziamni i zielone abo i czerwone kiełki puszcza, i sia do życia budzi. Jak to tyż psianknie wszytko Pan Bóg stworzył. Co na jesiań usnyło, to wej tera wstawa. Co sia na zima wew ziamni schowało, to wej tera łebki wytyka i patrzy, czy uż je wiosna, czy może uż rosnońć, no i całkam wyłyść ze ziamni. l żeś ludziami je dych to samo. Psiyrw majó wiosna - lata dzieciance, późni je dosić długo latoś, pomaluśku przyńdzie jesiań, może eszczy kolorowa jak te listy, co spadywajó żeś drzewów - a na koniec przyńdzie zima. Antoni Górski - PORY ROKU. Moj Dziadek zawsze mowil: "Jak masz kociewianke za zone, to masz zycie ulozone" :D :D :D JODELKO wyslalam Ci wiadomosc !❤️na N.K. Pozdrawiam cala BIESIADE i zycze milego wieczorku! 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DLA WAS......
Indywidualne lekcje języka polskiego!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość DLA WAS......
Polacy nie gęsi i swój język mają.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO___________tez pieknie.A moja babcia z centralnej Polski mowila tez jakims dialektem.I z takim dziwnym akcentem ???? Nie bylo trudnosci ze zrozumieniem. pomaranczowa,nie sil sie.A czy wiesz o czym piszemy? Czytaj ze zrozumieniem! Polecam informacje Orzecha o dialektach! :D:D:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Elementarz śląski To książka dla dorosłych i dla dzieci. To pierwszy elementarz śląski w dziejach Śląska. Książka do tańca i do różańca. Są w niej setki opowiadań, bajek, wierszy, wiców, rysunków, zdjęć... Wprowadza nas w piękny świat śląskiej historii, kultury i gwary. Oto jeden z wierszyków na zachętę: OSIOŁ BEZ TASZY Roz w robocie jedyn osioł, Kanś se swoja tasza posioł, Kaj na druge mioł śniodanie, Sznity dwie i kompot z banie. Ale głod mioł pieronowy I sie wzion za żarcie trowy. Do dziś zostoł przi tyj paszy, Bo se jeszcze niy znod taszy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO____________przenigdy nie nauczylabym sie tej kociewskiej gwary.To juz nie na moja glowa!!Czytalam tekst i zrozumialam go,,,,Nie wierze wlasnym uszom!!! Tylko ta pisownia_____rany!! A przy okazji,,,,,mysle,ze ta babcina gwara byla jakas podobna,,, Przedstawiala mnie swoim sasiadom-mowiac____"wnuczka z zachodu".Ale nie na tym koniec.Draznil mnie moj akcent. Kiedys wkurzalo mnie to____ale przeciez nie smialam mojej babci zwrocic nawet najmniejszej uwagi.Taki byl porzadek w rodzinie! Szacunek sie nalezal starzyznie i koniec dyskusji. Wcale nie mowie tego z przekasem!! Tak bylo :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Za wczesnie na sen,wiec co nie-co napisze,,,, Zawsze interesowala mnie literatura starozytnej demokratycznej Grecji,ktora jest ciagle dla wielu z nas optymalnym drogowskazem: ____Jak zyc godnie i pieknie.Jest ona bowiem najwiekszym,wiarygodnym zrodlem madrosci na temat kazdej sfery zycia zgodnego z Dekalogiem. Takze madrosci na temat,czym jest prawdziwa przyjazn? Wiarygodne to zrodlo,bo wszscy Wielcy Starozytnosci mowia na ten temat to samo. Arystoteles pyta: "Czym jest przyjaciel"? Jedna dusza zamieszkujaca dwa ciala". Cicero nie ma watpliwosci,ze "Przyjaciel to nasze drugie ja". Tych przykladow jest jeszcze bardzo wiele,ale wszystko jednoznacznie sprowadzalo sie do tego,ze rozumiana "przyjazn" wyniesiona byla wowczas na piedestal. A dzis? Ale o tym w nastepnym poscie,,,, Dobranoc BIESIADO🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam biesiadniczki. Odmieniec Kwiaty w ogrodzie Posadzone w równych rzędach Jednego koloru Stoją niczym wojsko w szyku. Blaszane mustangi Rzucając srebrzyste spojrzenia Stapiają się razem W obojętny dla oczu wzór. Betonowe słupy Jak igły szalonego krawca Tłumią oddech ziemi Zszywając niebo i ziemię. Masa stłoczonych ciał Jak lukier na torcie chciwości Skorupą zasłania Niewielkie okruchy dobroci. Z dala napływa Przeżuta papka informacji Przesycona do cna Obietnicami i kłamstwami. I Ty pośród tłumu Sterczący jak drzazga w skórze Nieprzystosowany Ale jakże szczęśliwy człowiek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Baranek Zanim nastał poranek, Mały biały baranek, Skakał po nieboskłonie Z kokardką na ogonie. Nie miał nic do roboty, Skacząc łapał klejnoty. Gdy miał ich cały worek Na niebie zrobił się korek. Wszystkie statki stanęły, Szukać świateł zaczęły. Ktoś ukradł wszystkie gwiazdy! Pomieszał rozkład jazdy! Gdy już nadchodził ranek, Zrozumiał coś baranek. Nie wszystkim co się świeci Mogą bawić się dzieci.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
dla pomarańcza ! Już tyle napisano, tyle skomponowano, tyle wymyślono, tyle skonstruowano. A TY, nędzny człowieku, myślisz, że jesteś lepszy. Od kogo? Od nich? Na pewno NIE. Chcesz coś zrobić, coś lepszego. Ale kiedyś nadejdzie taki dzień. Dzień w którym nie będzie już nic do zrobienia, wymyślenia, skomponowania, skonstruowania, tylko pustka .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM BIESIADE 🖐️ Pozdrawiam Was bardzo serdecznie 👄 Opowiadanie.... TAJEMNICA WYSP KANARYJSKICH Robert Wernick Półtora roku wcześniej żona Jensena, Marit, zabrała ich jedyną córkę, Annę Kristin, na tygodniowy urlop na Fuerteventurę, jedną z hiszpańkich Wysp Kanaryjskich. Wieczorem w przeddzień planowanego powrotu do domu, dwudziestodwuletnia studentka zniknęła bez śladu. Od tamtej pory Jensenowie poszukiwali córki. Hiszpańska i norweska policja umyły ręce, odmawiając zajmowania się dalej tą sprawą. Nikt nie widział możliwości jej rozwikłania......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Anne Kristin zniknęła bez śladu, a dochodzenie utknęło w martwym punkcie. - Jest pan naszą jedyną nadzieją - błagali detektywa rodzice zaginionej Norweżki. OLA THUNE siedział właśnie przy biurku w swoim biurze w Oslo, kiedy spoza piętrzącej się przed nim góry papierów, zobaczył wchodzącego do pokoju starego mężczyznę. 63-letni przygarbiony i wymizerowany, robił wrażenie kogoś, kto postarzał się przedwcześnie. Półtora roku wcześniej żona Jensena, Marit, zabrała ich jedyną córkę, Annę Kristin, na tygodniowy urlop na Fuerteventurę, jedną z hiszpańkich Wysp Kanaryjskich. Wieczorem w przeddzień planowanego powrotu do domu, dwudziestodwuletnia studentka zniknęła bez śladu. Od tamtej pory Jensenowie poszukiwali córki. Hiszpańska i norweska policja umyły ręce, odmawiając zajmowania się dalej tą sprawą. Nikt nie widział możliwości jej rozwikłania. - Dziewczyny zawsze znikają - wzruszając ramionami powiedział jeden z policjantów. Johan i Marit wydali wszystkie oszczędności na prywatne śledztwo i nawet zwracali się o pomoc do jasnowidzów, żeby odnaleźć córkę. - Jest pan naszą ostatnią nadzieją - powiedział Jensen Thune'owi, pracującemu w KRIPOS, znakomitej brygadzie śledczej, nazywanej często norweskim Scotland Yardem. - Nie mamy już pieniędzy, ale został nam jeszcze dom. Niech pan go weźmie i odnajdzie naszą córkę. Ola Thune już wcześniej zainteresował się tą sprawą. Zbiegiem okoliczności był na wyspie Fuerteventura w lutym 1990 roku, w tym samym czasie co Annę i Marit. Ola specjalizował się w udzielaniu pomocy miejscowej policji w rozwiązywaniu szczególnie trudnych spraw, a kiedy usłyszał o zaginięciu dziewczyny z Norwegii, doszedł do wniosku, że ma szczególne kwalifikacje po temu, by pomóc Hiszpanom w prowadzeniu śledztwa. Ale norweska policja nie przedłużyła mu pobytu na wyspie. W ten sposób Ola miał związane ręce i mógł jedynie obserwować działania hiszpańskiej policji. Jego zdaniem kierowała się ona najlepszymi intencjami, ale nie podjęła właściwych kroków, które mogłyby doprowadzić do ustalenia, co się stało z Annę Kristin. Od tamtej pory zaczął udzielać prywatnie rad zrozpaczonym rodzicom, poszukującym zaginionej córki. Teraz stał przed nim ojciec Annę Kristin, którego cierpienie potęgował mur obojętności, jaki napotykał ze strony władz. - Przecież nie mogę zająć się tą sprawą, nie mając oficjalnego pozwolenia - myślał Thune. Ciężko pracował, żeby zostać jednym z czterech głównych inspektorów wydziału dochodzeniowego. Nie mając jeszcze 40 lat, mógł się spodziewać, że ma przed sobą długą i interesującą karierę zawodową. Popatrzył w smutne oczy Jensena. Nie miał wątpliwości, że powinien pomóc temu człowiekowi - nawet jeśli miałoby się okazać, że wybrał się z motyką na słońce. POSTANOWIŁ przynajmniej przejrzeć kartoteki. Przez kilka tygodni przekopywał się przez sterty papierów - raporty policji hiszpańskiej, norweskiej i wycinki prasowe. Uderzyło go przede wszystkim że zaledwie 10 procent raportów policyjnych dotyczy faktów. Pozostała część jedynie wyjaśniała, dlaczego nie można było więcej zrobić w tej sprawie niż zrobiono. Ustalenie faktów było stosunkowo proste. W dniu poprzedzającym wyjazd do Oslo, Marit Jensen położyła się wcześnie spać w pokoju hotelu "Alameda". Annę Kristin chciała się pożegnać z przyjaciółmi w pobliskiej dyskotece, w barze "Graffiti". Liczni świadkowie zeznawali, że widzieli jak rozmawiała z dziewczętami z Norwegii i tańczyła z chłopcami z Niemiec. Kiedy nad ranem zamykano bar, powszechnie lubiany 18-letni barman Alejandro Gonzalez, o przydomku Alexis, zaprosił Annę Kristin do pobliskiej dyskoteki "Angel's". Ostatni klienci zauważyli, jak Annę Kristin wsiadała z Gonzalezem na motocykl. Od tamtej pory nikt jej nie widział. Głównym podejrzanym był oczywiście Alexis. Chłopak przyznał, że zamiast zabrać Annę Kristin do dyskoteki, pojechał na plażę, gdzie chciał ją pocałować, ale ona go odepchnęła. Gonzales powiedział, że po raz ostatni widział Annę Kristin, gdy stała przy barze, gdzie się pożegnali. Nie było to najbardziej przekonujące zeznanie, ale policja uznała, że nie ma podstaw do aresztowania chłopaka. Mimo poszukiwań, nie znaleziono ciała, ani śladów krwi. Poza tym policja, podobnie jak wszyscy mieszkańcy tej wyspy, nie traktowała tego brunetka z przylizanymi włosami i złotym kolczykiem w lewym uchu zbyt poważnie. Sympatia Alexisa, Szwedka Pia oświadczyła, że kiedy wróciła z dyskoteki do domu, on najspokojniej w świecie spał. Kiedy Alexis spotkał na posterunku policji Marit Jensen, przyjaźnie ją objął. Także Ola obserwował Alexisa, gdy zajrzał wieczorem do "Graffiti" w przeddzień wyjazdu do Norwegii. Stwierdził, że Gonzalez był "jak zawsze odprężony i pogodny". Jak się wydawało, hiszpańska policja wychodziła z założenia, że ponieważ nie dysponuje materialnymi dowodami przestępstwa, wszczynanie dalszego dochodzenia nie ma sensu. Jednak im dłużej Thune ślęczał nad dokumentami, tym bardziej był przekonany, że sprawa od początku była prowadzona niewłaściwie. Gdyby chodziło o moją córkę - myślał - nie dawałbym za wygraną. Skontaktował się z Jensenami i powiedział, że chętnie zajmie się ustaleniem prawdy o tym, co się stało z Annę Kristin. Oczywiście, nie miał zamiaru przyjąć ich domu jako zapłaty. Koleżanki i koledzy Annę Kristin ze studiów zebrali fundusze wystarczające na pokrycie jego wydatków. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
PIERWSZYM krokiem Oli Thune'a na drodze do zrekonstruowania wydarzeń tamtej fatalnej nocy, miał być wyjazd do Niemiec. Odnalazł tam trzech chłopców, którzy byli wówczas w "Graffiti". Pamiętali dość dobrze, z kim owego wieczora rozmawiała Annę Kristin. Jeden z Niemców wspomniał, że po zamknięciu baru natknął się na gościa, który szukał swojego motocykla - tego samego, który pożyczył sobie Alexis, by zaproponować Annę Kristin jej ostatnią przejażdżkę. Dysponując tą informacją, Ola był gotów ponownie udać się na wyspę Fuerteventura - tym razem incognito, ponieważ nikt nie powinien dowiedzieć się o jego śledztwie. Potrzebował do pomocy kogoś, kto mówiłby płynnie po hiszpańsku. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności został przedstawiony kobiecie, która przez ponad 20 lat mieszkała na Majorce, a teraz wróciła do Norwegii. Liten Winther była osobą bystrą i pomysłową, miała zamiłowanie do przygód i mówiła po hiszpańsku, a nawet wyglądała jak rodowita Hiszpanka. Bez trudu mogła się dopasować do miejscowej scenerii. Natomiast Ola, mówiący biegle po niemiecku, mimo swoich 39 lat wyglądał bardzo młodo i mógł z powodzeniem uchodzić za plażowego podrywacza z Hamburga. Wynajęli pokoje w hotelu "Robinson", którego kierownictwo zazwyczaj werbowało spośród gości osoby do organizowania rozrywek. Wyróżniający się wzrostem Ola świetnie się wywiązywał z obowiązków trenera siatkówki w ciągu dnia, a wieczorem grał na gitarze i śpiewał w nocnych lokalach. Tryskająca humorem i niespożytą energią Liten prowadziła ćwiczenia aerobiku. Starali się robić wrażenie nie związanych ze sobą, kochających dobrą zabawę, wczasowiczów, włączając się do przypadkowych rozmów i wyławiając każdą wzmiankę o krytycznej nocy. Spotykali się jedynie późnym wieczorem, by wymienić informacje. Łatwo było skłonić ludzi do plotek. Pewien mężczyzna powiedział wcześniej policjantom prowadzącym dochodzenie, że Gonzalez chwalił się, iż sprzedał Annę Kristin gangowi zajmującemu się przemytem narkotyków. Kiedy zażądano szczegółowych informacji, mężczyzna wycofał zeznania. Jeśli Anna Kristin nie została porwana, koncepcja, że uciekła z jakimś ukochanym również była mało prawdopodobna. Wszystko, co Ola i Liten tu usłyszeli, potwierdzało opinię norweskich przyjaciół zaginionej - Anna Kristin nie była typen osoby skłonnej do szaleństw, a zdolnej do zrobienia tak paskudnego kawału. Pozostawała zatem jedna możliwość - Annę Kristin padła ofiarą podstępu. Ola i Liten, każde z nich osobno, rozmawiali z osobami, które były tamtego wieczoru w barze, po czym sporządzali na podstawie tych rozmów szczegółowe notatki. Stopniowo mogli wykluczyć kolejnych podejrzanych. Pozostawał tylko Alexis. MŁODY BARMAN równie chętnie jak inni wdawał się w rozmowy, zwłaszcza w tak atrakcyjnym towarzystwie jak Liten. Raczył ją opowieściami o urojonych wyczynach "ważniaków" przemycających narkotyki na zlecenie. i Pewnego wieczoru, gdy Gonzalez odwoził ją do hotelu, Liten zauważyła, że są na jakiejś nieznanej drodze. - Jadę na skróty - zapewnił ją Alexis. W tej chwili Liten uświadomiła sobie, że kierują się ku plaży, na którą Alexis zabrał Annę Kristin. Niewiele myśląc Liten zaczęła mówić, że zamierza otworzyć w Ibizie wytworną dyskotekę, gdzie będzie jej potrzebny doświadczony i przystojny barman. Rzeczywiście, zgodnie z jej przewidywaniami, perspektywa wspaniałej pracy na Balearach wzięła górę i Alexis słuchając tych entuzjastycznych opowieści Liten, odwiózł ją bezpiecznie do hotelu. Teraz stało się jasne, że Gonzalez jest pozbawionym jakichkolwiek skrupułów łgarzem. Wszelkie okoliczności świadczyły zdecydowanie przeciwko niemu. Ale jak można oskarżyć kogoś o morderstwo, jeśli nie ma ciała ofiary, dowodów przestępstwa, ani świadków? Prawdopodobnie kluczem do całej zagadki mogła być dziewczyna Gonzaleza, Pia. Szwedka nagle zerwała Alexisem i wyjechała do Sztokholmu w kilka tygodni po zniknięciu Anne Kristin. Skontaktowanie się z Pią nie było jednak proste. Kiedy wynajęci przez Jensenów detektywi próbowali ją przesłuchać, Szwedka napisała do Jensenów list z pogróżkami, iż wytoczy im proces jeśli nie przestaną jej nękać. Ola odszukał ją w Sztokholmie, w żłobku, gdzie pracowała. Właśnie zmieniała dzieciom pieluszki. Poprosił ją o pomoc w imieniu rodziców Anne Kristin. Dając do zrozumienia, że wie, co się wydarzyło, zdołał wzbudzić ciekawość dziewczyny. Po chwili milczenia zaproponowała mu spotkanie po pracy w pobliskiej kawiarni. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Sącząc kawę za kawą, długo rozmawiali o życiu na wyspie Fuerteventua i o Alexisie. Patrząc na jej ładną twarz i jasne, mądre oczy, Ola dostrzegł kryjący się w nich cień smutku. - Ma dobre serce, ale jest przerażona - myślał. Rozmowa trwała ponad trzy godziny. Pia była coraz bardziej zdenerwowana, traciła panowanie nad sobą. W końcu pochyliła się ku rozmówcy i zapłakana powiedziała: - Nie zdziwi się pan, jeśli powiem, że wiem, co się stało z Annę Kristin? Na tę chwilę Ola czekał od dawna. Jednak nie chcąc spłoszyć dziewczyny, starał się utrzymać tonację ich cichej rozmowy i w ten sposób, pomału, szczegół po szczególe, Pia wyjawiła mu swoją straszną tajemnicę. Powiedziała, że w dzień po zniknięciu Anne Kristin zeznała, jak jej się wtedy wydawało, prawdę. Jednak w kilka dni później Alexis przyznał się, że tamtej nocy był z Anne Kristin. Potem zaczął opowiadać, jak zabrał ją na plażę, jak mu stawiała opór, a on zarzucił jej pasek na szyję. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie żyje. Przerażony, wygrzebał gorączkowo dół w piasku i zakopał w nim ciało. Następnego dnia opowiedział o wszystkim ojcu, który poszedł na plażę, odkopał ciało, zaniósł je na swoją łódź rybacką i wypłynął daleko w morze, aż do miejsca, które dobrze znał - głębiny, gdzie przepływały silne prądy w kierunku Afryki. Tam wyrzucił z łodzi ciało dodatkowo obciążone. DYSPONUJĄC zeznaniami Szwedki, Ola mógł już w zasadzie kończyć swoją długą podróż. Ale sprytny adwokat byłby w stanie zinterpretować słowa Pii jako zemstę wzgardzonej kobiety. Dlatego w maju 1992 roku Ola z Liten powrócili na wyspę Fuerteventura, żeby sprawdzić, czy Pia mówiła prawdę i zebrać więcej dowodów. Ola Thune 15 czerwca 1992 roku przedstawił prokuratorowi generalnemu Norwegii dowody obciążające Gonzaleza. Po oficjalnym przesłuchaniu w Oslo, podczas którego Pia podtrzymała wcześniejsze zeznania, dokumenty sprawy przesłano do Hiszpanii. Po ponad dwuletnim zastoju, niemal z dnia na dzień sprawa ruszyła z miejsca. Dysponując nowymi dowodami, policja hiszpańska aresztowała Alexisa. Chłopak nic nie stracił z pewności siebie. Ale gdy policja przez dobrą godzinę przedstawiała jeden po drugim obciążające go zarzuty, przestał udawać chojraka. W końcu, jąkając się, opowiedział całą historię. Aresztowano także jego ojca, który również przyznał się do winy. Chociaż później Gonzalez odwołał swoje zeznania, nie zrobiło to żadnego wrażenia na sądzie. W maju 1993 roku oskarżony o zabójstwo Alejandro Gonzalez został skazany na 12 lat i jeden dzień więzienia. Jego ojca, za pomoc w usunięciu ciała ofiary, skazano na cztery miesiące. JOHAN i MARIT Jensenowie mieszkają nadal w swoim domu w pobliżu Oslo i chociaż nic nie może wypełnić im pustki po stracie córki, pociechą dla nich jest ludzka serdeczność, jakiej zaznali od czasu, kiedy tak ciężko dotknął ich los. - W nieszczęściu znaleźliśmy oparcie w czterech milionach przyjaciół w całej Norwegii - mówi Marit, wskazując ręką górę listów, które wraz z niewielkimi datkami i wyrazami współczucia nadsyłali ludzie z całego kraju. Niedawno małżonkowie, jako rekompensatę za poniesione wydatki, dostali od rządu norweskiego 450 tysięcy koron. Postanowili wpłacić te pieniądze na Fundusz Pamięci Annę Kristin, który ma pomagać w poszukiwaniu innych zaginionych osób w przypadkach, gdy oficjalne władze nie udzielają wystarczającego wsparcia. Ale przede wszystkim, Jensenowie są ogromnie wdzięczni policjantowi, który tak wiele dla nich zrobił, gdy inni zrezygnowali. Ola Thune, który jest dzisiaj wziętym prywatnym detektywem, uważa że sprawa Annę Kristin jest nie tyle jego osobistym zwycięstwem, co dowodem, jakie efekty daje solidna praca podczas śledztwa. Gdy wspomina przeszłość, największą satysfakcje sprawia mu świadomość, że mógł choć w pewnej mierze przywrócić zrozpaczonym rodzicom spokój ducha. W 1992 roku, w uznaniu dla pracy Oli Thune'a, redakcja wychodząc w Oslo dziennika "Verdens Gang" wybrała go " Człowiekiem Roku". koniec 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę ! Agata Co sprawia, że mnie kochasz? Co czyni mnie wyjątkową? Co takiego jest we mnie, że wciąż chcesz mnie znać? Czego oczekujesz gdy na mnie patrzysz? Przecież tyle razy Cię zawiodłam. No i ciągle do mnie mówisz, choć wiesz, że prawie Cię nie słyszę. Czasem widzę Twoją rękę wyciągniętą w moją stronę, i nie zabierasz jej choć wiesz, że nie chwycę jej. Nie oczekuj tego ode mnie. Jestem jeszcze za słaba by udźwignąć ciężar Twojego zaufania. To chyba dobrze, że zdaję sobie z tego sprawę. Choć możesz pomyśleć czasami, że Cię ignoruję, to jednak wiedz, że kocham Cię....Boże. Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Agata Patrzyłam kiedyś w niebo. Głowę miałam uniesioną wysoko, ręce wyciągnięte do tyłu przypominały skrzydła. Stałam twardo na ziemi, która trzymała moje stopy jak skała. Wiatr rozwiewał moje włosy a ja wdychałam jego intensywny zapach wolności do płuc chcąc go zatrzymać na zawsze. Patrzyłam w niebo, a mojej twarzy dotykały promienie słońca. Muskały policzki, wplątywały się we włosy i nie pozwalały otworzyć oczu. Czułam się jak bym frunęła. Jakby te delikatne promienie unosiły mnie i ciągnęły w stronę słońca. Ale nagle już nie było wiatru, ani promyków na skórze. Upadłam. Próbowałam patrzeć w górę, ale tam już nic nie było prócz szarej, zimnej chmury. Serce szepnęło: zwątpiłaś.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Jesteś .....
JesTeś... ChoDź Cię Nie Ma. JeSteś JaK MgŁa, KtóReJ DoTykaM... A Ta RozpŁywa Się. JeSteś JaK teN biaŁy pUch Na bŁękiTnyM Niebie, Do któRego DaLeko Mi... JesTeś Jak WiatR, KtóRy nieSie pięKne wSpomieNia... NaGle umiLkł.. JeSteś Jak sEn niEwiNnY, DzieCięcY, KtóRy odleGŁy jeSt... JeSteś Jak Dzień z NocĄ poŁąCzonY... NieoSiągnioNy... JeSteś... ChoDź Cię Nie Ma... On i OnA ObYdWoJe ZaKochaNi, ZaSŁuChaNi W Toń JeZioRa weZbraNrgo. Nie wiEdzą CzyM MiŁość, Nie wiEdzą CzyM zDrada, LeCz WieDzą dLaCzeGo, Ta miŁość w NiCh tRwa. On i OnA ObYdWoJe ZaKochani, zaSŁuChaNi... UcieKŁaM, bO taK bYło ŁaTwiEj UcieKŁaM, bO siĘ BaŁaM UcieKŁaM, Od CiePła, BliSkośCi UcieKłam jak TchóRz UcieKŁaM, bO taK byŁo ŁatWiej UcieKŁaM, bO SiĘ baŁaM UcieKŁaM Od CieBie... PrzEpraSzaM : Za kŁopoT, Za sTruDzeNie, Za BeZsiLność, Za CieRpieNie, Za niedoMówieNie, Za BóL, Za GrzeCh, Za MiŁość!!! I DzięKujĘ : Za żYcie, PauLa (ybsia)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA_____witajcie🖐️🖐️🖐️ Od rana uwijam sie jak pszczolka Maja.Bylam juz na zakupach,,,,, Sloneczko przygrzewa,wiec pozniej posiedzimy w ogrodzie. Ciesze sie niezmiernie,ze moge poczytac kolejna ciekawa opowiesc,upojac sie pieknymi wierszami. Wczoraj zaczelam \"snuc\" o PRZYJAZNI,,, No wlasnie a dzis? Matrializm i liberyzacja zycia zdewaluowaly wartosc,z przyjaznia wlacznie. Angielskie slowa frienship i friend przez lata nieomal stracily w Ameryce swoje pierwotne znaczenia____odpowiadajace polskim terminom \"przyjazn\" i \"przyjaciel\". Slowem \"friend\" wiekszosc Amerykanow okresla dzis niemal wszystkich blizszych i dalszych kolegow i znajomych,zgodnie zreszta ze swym najczesciej powierzchownym stosunkiem do innych ludzi. Mozna w nieskonczonosc cytowac\"zlote mysli\" ludzi,ktorzy po szeregu wlasnych i zaobserwowanych rozczarowaniach jedna czy druga \"przyjaznia\"___potrafia o tej formie bycia z drugim czlowiekiem mowic tylko cynicznie. Przytaczac mozna rowniez setki powiesciowych \"przyjazni\",jako kolejne dowody na nie istnienie tej formy wiezow. Autorzy znanych poradnikow dla emigrantow ostrzegaja swych czytelnikow,by nie liczyli,jesli nie chca sie rozczarowac.,,,by nie liczyli na przyjazn w Ameryce,lecz tylko wylacznie na siebie. Czy sie z tym zgadzam???? O tym innym razem:D Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie!!!!!🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×