Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

W TYM CZASIE doktor Petito postanowił zwiększyć dawki sterydów do takich ilości, które podawać można tylko w szpitalu. Gdy mnie w nim zamknęli, robiłam wszystko, by nie tracić dobrego humoru i zachowywać się jak okaz zdrowia. Przywiozłam więc ze sobą kilka rzeczy poprawiających mi samopoczucie. Na przykład suknie balowe, bo szpitalną koszulę wkładałam tylko na chwilę, kiedy nie miałam innego wyjścia. Do sukni zakładałam koronę z przedwojennego konkursu piękności i wysokie szpilki. Korona rozjaśniła mi niejeden dzień. Rodzina pomagała mi zachować dobry humor. Gdy zapakowana do szpitalnego łóżka zaczynałam z wściekłości walić głową w mur, moja sióstra Kate odgrzebała moje przezwisko z dzieciństwa: Armatnia Kula. A kiedy już zupełnie traciłam kontrolę nad sobą, Kate podchodziła do kroplówki przy moim łóżku. - Czy to kabelek od telewizora? - pytała słodkim głosem i udawała, że go wyłącza. Szczytem kpin z choroby było z mojej strony powieszenie nad szpitalnym łóżkiem zdjęcia Kevorkiana - "doktora śmierć" - pomagającego umrzeć beznadziejnie chorym. Swoim lekarzom zapowiedziałam, że jeśli nie zacznie mi się poprawiać, wezwę na konsultację doktora Kevorkiana. Zapewniam wszystkich, że nie byłam tuzinkową pacjentką. Po powrocie do domu stałam się niewiarygodnie świadoma każdej mijającej chwili. Codziennie wypatrywałam wokół siebie cudów - i naprawdę je dostrzegałam. ZACZĘŁAM WIDYWAĆ się z Johnem Lambrosem. Miał wiele zalet: poczucie humoru, delikatność i urocze staroświeckie maniery - nie mówiąc o tym, że był atrakcyjnym mężczyzną. Ceniłam w nim to, że umiał patrzeć na moją chorobę z uśmiechem. Zauważył, że sporo czasu spędzam na podłodze łazienki, wstrząsana wymiotami po chemioterapii. Kupił mi więc w eleganckim sklepie łóżko dla psa, żebym nie zaziębiła się od zimnych płytek. Podziwiałam otwartość, z jaką traktował moją chorobę, nie chował głowy w piasek. W listopadzie 1996 roku spędziłam z nim cudowny weekend w Paryżu, a w pewną styczniową niedzielę rano usłyszałam jego propozycję. Mogłam ją odczytać jako prośbę o rękę, ale udałam, że nie rozumiem. On zaś wił się jak piskorz, unikając formalnych oświadczyn. Cały dzień przekomarzaliśmy się i bawiliśmy w słowne gierki. I w ten "zamaskowany" sposób podjęliśmy decyzję o ślubie. Przed poznaniem Johna żartowałam, że za mąż to ja wyjdę, może w maju, może w grudniu, może jutro po południu. Odkąd się w nim zakochałam, zmieniłam zdanie. A zakochałam się przede wszystkim z powodu jego charakteru. Poznał mnie, kiedy byłam w najgorszej formie i pokochał mnie całą, wraz z chorobą. Nie do wiary, ile człowiek potrafi zyskać, kiedy coś straci. Straciłam zdrowie, ale zyskałam miłość życia. Bycie z Johnem sprawia, że przepełnia mnie radość. Nie mogę uwierzyć własnemu szczęściu. Ślub wzięliśmy w kościele na Jamajce. Po powrocie do domu wydaliśmy przyjęcie dla rodziny. Zaprosiłam na nie także wszystkich lekarzy, którzy zajmowali się mną w tym strasznym roku. Wtedy, kiedy nie raz i nie dwa zaglądałam w przepastne oczy śmierci. TERAZ MOGĘ PRACOWAĆ najwyżej 4 dni w tygodniu, za dobrych czasów przed sarkoidozą potrafiłam tyrać od niedzieli do niedzieli. Przypuszczam, że choroba nigdy mnie nie opuści, jednak nauczyłam się z nią żyć. To ona przede wszystkim uświadomiła mi, że resztę sił pragnę przeznaczyć na życie godne i wartościowe. Dlatego zajmuję się tylko sprawami, które są dla mnie bardzo ważne, a poza tym zgłosiłam się do pomocy w pobliskim domu opieki. Mam uprawnienia do prowadzenia terapii zajęciowej. Gdy pensjonariusz interesuje się czymś konkretnym - książkami, muzyką, gotowaniem, malowaniem - zachęcam go do ich pogłębiania i w miarę mych umiejętności, pomagam je rozwijać. To doprawdy najsensowniejsze zajęcie, jakie w życiu miałam. Szczególnie związałam się z Helen Peters - czarującą, elegancką i piękną damą. Kiedyś pracowała w firmie prawniczej, nigdy nie wyszła za mąż, całe życie była niezależna. Po osiemdziesiątce zaczęły się jednak kłopoty zdrowotne, które zmusiły ją do przeniesienia się do domu opieki. Mimo to postawa życiowa Helen streszczała się w stwierdzeniu: "O rany! Dziewięćdziesiątka na karku, trzeba korzystać z każdej chwili!". - Wiesz co! Nigdy nie grałam w koszykówkę, chciałabym spróbować - zwierzyła mi się kiedyś Helen. Wywiozłam więc ją na boisko. Starsza pani rzucała piłką do kosza z wózka inwalidzkiego. Lubiła też bardzo malarstwo, ale nigdy nie próbowała malować, więc w domu opieki wzięła do ręki pędzel. Po latach pracy u prawnika pozostał jej sentyment do kryminałów w stylu Johna Grishama. Czytałam je dla niej na głos. Założyłyśmy swój mały, dwuosobowy klub czytelniczy. Helen wywarła na mnie wielki wpływ. Ona nie pytała: Czy to wypada w moim wieku? Wolała się zastanawiać, czy aby trafi jej się taka następna okazja. Spytałam ją kiedyś, skąd ma tyle energii. Odpowiedziała mi: - Kiedy powiesz sobie, że jesteś przygotowana do śmierci, stwierdzasz, że nareszcie wiesz, jak żyć. Bardzo lubię obserwować, jak w domu opieki ujawnia się prawdziwy charakter człowieka. Może to poczucie zbliżania się do kresu drogi pozwala odrzucić wszelkie udawanie i zahamowania, i po prostu można być sobą. U schyłku życia człowiek staje się sobą. Chyba nauczyłam się tego, grając w kotka i myszkę ze śmiercią. 🖐️👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️ KOCHANE DRZEWKA_____ ORZECH ,SREBRNA AKACJO,JARZEBINKO____witajcie🖐️ Piekne wiersze,mysli,stwierdzenia,przemyslenia w pieknym opowiadaniu! Dziekuje WAM kochane za poranna lekture❤️ Rano wysluchalam wiadomosci,,,smutnych wiadomosci. Mlodziez szkoly sredniej wyjechala na oboz harcerski.Na wskutek tornado zginela czworka dzieci,14 przebywa w szpitalu. Bialy Dom monitoruje sytuacje,,,Wpowiadaja sie swiadkowie,rodzice.Jeden z rodzicow szczesliwy,ze syn zyje____plakal przed kamerami. Zycie jest okrutne,,,,,wysylasz dziecko na oboz ,aby sobie odpoczelo,pobylo z rowiesnikami,gdy tymczasem,,,,,ciezko mi jakos o tym pisac,,,, Pozdrawiam bardzo serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wiersz o dziecku ____cytuje tylko jego fragmencik,,, Odebrano mi życie, a wraz z nim marzenia. Zniknęły moje talenty, przepadły nadzieje. Straciłem to, czego nie miałem, zwłaszcza wspomnienia. To jest mój koniec, dalej nic się nie dzieje.. /..../ Więc nie dla mnie jest ten świat. Nic dla niego nie zrobię. /..../ Autor: ADAMM

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bałwany "Są na morzu bałwany, kiedy burza dzika Na nim wichrzy...Lecz z ciszą - tłum bałwanów znika, I woda się wygląda, a okręt pomyka, Spokojnie płynie, żagle rozwinąwszy białe... Są na lądzie bałwany: ich widma wspaniałe Unoszą się nad światem przez stulecia całe... A świat korny na klęczkach liże ich podnoże... I zarówno w czas burzy, jak o cichej porze Zmącają te bałwany całe ludu morze..." Bogusław Adamowicz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Posluchajmy Marty,,,:D Mama wychodzi za mąż! Nasza mama wcześnie została wdową. Ja i siostra uważałyśmy, że jest jeszcze za młoda na samotne życie. Życzyłyśmy jej, by znalazła towarzysza życia. Ale gdy ktoś taki się pojawił, wpadłyśmy w popłoch… Moja siostra Weronika zawsze była energiczna, ale impet, z jakim wpadła rano do mojego mieszkania, można by chyba porównać jedynie z jakimś tornadem. Od razu wyczułam, że coś się święci. Weronika rzuciła swoją torebkę na komodę w korytarzu i ledwo łapiąc dech po biegu na moje trzecie piętro, chaotycznie machała rękoma. – To może wody ci przyniosę? – zaproponowałam, drepcząc do kuchni po mineralną. Biedaczka była czerwona, jak jakiś upiór, wyglądało na to, że przybiegła z prawdziwymi rewelacjami. Podałam jej wodę i niecierpliwie wyczekiwałam. – Mówże wreszcie, o co chodzi?! – ponagliłam ją, dosłownie wyrywając jej szklankę. – Raczej o kogo – wydusiła w końcu z siebie. – No więc, o kogo? – O mamę. Ona zupełnie straciła rozum! – Co ty wygadujesz? – zdenerwowałam się nieco. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nasza matka była najbardziej rozsądną pięćdziesięciolatką, jaką znałam. Elegancką, towarzyską, zaradną i wciąż piękną. Była mądra i to ona zawsze służyła nam życiowymi radami, a teraz Weronika rzuca takie teksty! – Nie przesadzasz trochę? – zapytałam, ale pokręciła głową, upijając kolejnych kilka łyków mineralnej. – Tata z pewnością się w grobie przewraca – oznajmiła, a potem dodała, że wciąż nie może w to uwierzyć. – Ale w co?! Może w końcu powiesz, bo zaczynam tracić… – Mama wychodzi za mąż! – weszła mi w słowo, a potem zerwała się z kuchennego taboretu i zaczęła krążyć po mojej mikroskopijnej kuchni, miotając się jak jakaś wściekła osa. – Jak to za mąż… – wyjąkałam, bo dosłownie zabrakło mi słów. – Ale tak nagle, tak… – Nagle, to jeszcze byłoby nic, chodzi o to, za kogo! – przerwała mi siostra, z impetem siadając na parapecie. – Powiedziała ci za kogo? – zdziwiłam się, czując lekkie, ale wyczuwalne ukłucie zazdrości. Czemu ona wie, a ja nie? Do tej pory mama traktowała nas równo – zdziwiłam się, ale Weronika szybko rozwiała moje obawy. – Powiedziała? Nie żartuj! Sama ich namierzyłam! Wczoraj, nad kawą i ciasteczkami, w Hetmańskiej. Siedziała z nim, gruchali jak gołąbki i dosłownie wyjadali sobie z dziubków! cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przez chwilę pomyślałam o mamie. O jej rozpaczy, kiedy pięć lat temu tata odchodził, umierając na raka, o jej samotności, po prostu o cudownej, kochanej mamie. Uznałam, że powinnam jej bronić. Przecież to chyba dobrze, że kogoś znalazła? Nie może do końca swoich dni żyć jedynie wspomnieniami o tacie, ma dopiero pięćdziesiąt jeden lat! – Wera, może to nie tak źle. Mama potrzebuje przecież kogoś i… – Kogoś, owszem, tylko w żadnym wypadku nie jego! – Co do niego masz, nawet go nie znasz? – zdziwiłam się, wiedząc, że siostra czasem zbyt szybko przypina ludziom etykietki z pochopną oceną. – Nie znam?! Wystarczyło, że go zobaczyłam i już wiem wszystko! – No nawet, jeśli nie jest przystojny, to… – Ależ on jest przystojny! – No to ja już nie rozumiem – poddałam się, siadając przy siostrze. – Kochana, chodzi o jego wiek – Weronika zaczęła w końcu przechodzić do konkretów. – Starszy od mamy? Ale o ile, chyba nie jakiś siedemdziesięciolatek? – przeraziłam się powalona wizją mamy parzącej za parę lat ziółka jakiemuś zniedołężniałemu dziadkowi. Siedemdziesiąt? Kpisz sobie? On ma góra trzydzieści pięć! – oznajmiła w końcu, najwyraźniej dumna z przyniesionych mi rewelacji. No teraz, to już naprawdę mnie zatkało na amen. – Chcesz powiedzieć, że jest tylko o parę lat od nas starszy? Ale co ty mówisz, Wera? Jesteś pewna, że to była mama? cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Siostra popatrzyła na mnie z takim politowaniem, jakbym palnęła największą głupotę w historii świata. – Masz mnie za wariatkę? Sugerujesz, że nie poznałabym własnej matki? To była ona! Odstawiona w fioletową kieckę, z piękną fryzurą i szczęśliwa, jak mało kto! – Szczęśliwa? To chyba dobrze – wyjąkałam, bo akurat nic innego nie przyszło mi do głowy. Podeszłam do jednej z szafek i wyjęłam cytrynową nalewkę. Może i była ósma rano, ale ja po tych rewelacjach musiałam sobie łyknąć. – Mnie też nalej – poleciła mi siostra, podając szklankę. Wypiłyśmy po dwie kolejki, siedząc w milczeniu, aż mnie olśniło. – Słuchaj, może to jakiś doradca finansowy, albo agent ubezpieczeniowy, przecież się nie całowali, ani nic z tych rzeczy? – Doradca finansowy, dobre sobie! – prychnęła Wera, odstawiając szklankę. – Mama trzymała go za rękę, myślisz, że informował ją właśnie o stanie jej konta? Kochana, ja wiem, co mówię – to jakiś żigolak! – Żigolak? No chyba trochę przesadzasz, nasza mama z… – Mówię ci, że to żigolo. Byczek w stylu italo, w dodatku z tych pewnych siebie i wyrachowanych! Śnieżnobiała, rozchełstana na gładko wygolonej i opalonej klacie koszula. Wyżelowane, ciemne pół długie włosy i lekki zarost. Na szyi jakiś męski wisior, gęba rodem z meksykańskiej telenoweli i góra trzydzieści pięć lat. To ci dalej wygląda na doradcę finansowego? – Aż tak źle? Boże… – Sama zobaczysz! Zamierzam się na nich zaczaić, żebyś mogła to ocenić. – A nie lepiej po prostu pogadać z mamą? Zanim się zaangażuje, albo… – Albo zanim on dobierze się do jej pieniędzy! – Dzisiaj o siedemnastej u mamy! I przypadkiem jej nie uprzedzaj – poleciłam siostrze. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kiedy w końcu Weronika popędziła do pracy, nie mogłam się na niczym skupić. Też musiałam niedługo wychodzić, ale myślałam tylko o mamie. Jak ot możliwe, że spotyka się z kimś takim? Może rzeczywiście omotał ją jakiś młody, wyrachowany cwaniaczek, licząc na jej pieniądze. A miała ich naprawdę niemało… Popołudniu, w bojowych nastrojach stałyśmy z siostrą pod furtką naszego rodzinnego domu. Wera zadzwoniła, wciskając dzwonek raz po raz, jakby się paliło. Po dłuższej chwili mama pojawiła się na ganku, nie kryjąc zaskoczenia: – Dziewczynki, co za niespodzianka! – krzyknęła, biegnąc do nas przez ogród. – Trzeba było mnie uprzedzić, kupiłabym jakieś ciasto, lody… – Jesteśmy na diecie – powiedziała Wera, zupełnie nie wiadomo, czemu mieszając w to mnie. Nie zamierzałam zrzucać ani kilograma, było mi dobrze we własnej skórze, ale co tam. Nie tu jest przecież pies pogrzebany. – Wchodźcie, wchodźcie – ponaglała mama, otwierając furtkę. Wyglądała wprost kwitnąco. Domowe, wytarte dżinsy zastąpiła teraz błękitna sukienka, zamiast kapci miała sandałki na lekkim obcasie, a włosy miała tak wypracowane, jakby za chwilę czekała ją sesja zdjęciowa co najmniej do Glamour! Wymieniłyśmy z siostrą spojrzenia, ale żadna się nie odezwała, dopóki nie weszłyśmy do środka. – Siadajcie, zaraz zaparzę herbaty! Mam też sok żurawinowy, pepsi, albo mineralną, gdyby któraś chciała – paplała mama, biegając po swojej rozległej kuchni w poszukiwaniu szklanek. Weronika przez chwilę siedziała w milczeniu, a potem zaatakowała mamę z tak zwanej grubej rury: – Mamo, kiedy zamierzałaś nam powiedzieć, że spotykasz się z tym facetem? Mama stała przy otwarte lodówce, zaskoczona, ale też bynajmniej nie sprawiała wrażenia speszonej. – Więc już wiecie? Może to i dobrze… – Wiemy i teraz chciałybyśmy zrozumieć, co mama w nim widzi! To chyba jasne, że on leci na mamy kasę! – krzyknęła Wera, zupełnie tracąc nad sobą panowanie. – Szczepan? Skąd! Owszem, nie przelewa mu się, ale łączy nas naprawdę wiele – broniła się mama. – Niby co? – warknęła Wera. – No spacery, dyskusje, klub filmowy – wymieniła mama, rozpromieniając się na samą myśl o tym całym Szczepanie. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kiedy na chwilę wyszła do łazienki, Wera nachyliła się w moją stronę. – W ten sposób nic nie wskóramy, chyba naprawdę ją przekabacił. Trzeba będzie go poznać, wyczuć, co to za jeden, a potem zdecydujemy, co dalej. Teraz nic tu po nas. Kiedy mama wróciła do salonu, Weronika wstała mówiąc, że musimy lecieć. Mama wyglądała na nieco zdezorientowaną. – Przecież ledwo weszłyście – powiedziała, ale Wera była już przy drzwiach. – Pa, mamo! – krzyknęła, otwierając furtkę. – Czekaj, musimy to jakoś wyjaśnić – powiedziała mama. – Zapraszam was na niedzielny obiad. Kiedy poznacie Szczepana z pewnością go pokochacie. – Pokochamy? – syknęła Wera z niesmakiem, ale szczypnęłam ją w ramię, nakazując milczenie. – W takim razie w niedzielę o czternastej u ciebie – zgodziłam się, uśmiechając do mamy. W samochodzie siostry palnęłam jej ostrą mówkę. – Nie za bardzo na nią naskoczyłaś? W końcu to nie jakaś umawiająca się z nieodpowiednim kandydatem gówniara, ale nasza matka! – Matka, którą zupełnie odmóżdżyło i zamierza przepuścić całą krwawicę taty na jakiegoś bawidamka! – Nawet jeśli, ma do tego prawo. To jej pieniądze. Możemy jej powiedzieć, co o tym wszystkim sądzimy, ale chyba nie mamy prawa dyktować jej naszych warunków! – Nie?! Jesteśmy jej córkami! – Właśnie, córkami, a nie jakimiś klawiszami śledzącymi każdy jej krok. – Ja nie miałabym nic przeciwko takiemu ścisłemu nadzorowi – powiedziała Weronika, zapalając silnik. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pokłóciłam się z nią naprawdę ostro, po raz pierwszy od lat. Kiedy wysiadłam o mało co się nie wydzierałyśmy się na siebie pod moim blokiem. Weszłam do mieszkania wściekła, ale też z jakimś dziwnym poczuciem opuszczenia. Do tej pory, kiedy miałam jakieś problemy, biegłam z tym do mamy, ale teraz, kiedy to ona sama była przedmiotem sporu, gdzie miałam pójść? W niedzielę od rana nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Zrobiłam owocową sałatkę, upiekłam ciasto bananowe, a wszystko po to, żeby zająć czymś ręce. U mamy byłam już przed trzynastą, ale Weronika też przyszła wcześniej. Pomogłyśmy przy nakrywaniu stołu, zrobiłyśmy bukiet i przygotowałyśmy parę drobiazgów, ale pomiędzy nami trzema zawisła jakaś coraz bardziej gęstniejąca, chociaż niewypowiedziana uraza. Kiedy w końcu parę minut po czternastej rozległ się dzwonek, wszsystkie aż podskoczyłyśmy. – To musi być Szczepan, zawsze przychodzi nieco wcześniej – powiedziała mama. – Nic dziwnego, spieszy się do przejęcia tego wszystkiego – mruknęła Wera i posłałam jej piorunujące spojrzenie. Czekałyśmy w salonie, zastanawiając się, jak ten wyżelowany byczek przyjmie naszą obecność. Mama szeptała coś gościowi i oboje wybuchli tłumionym śmiechem. Kiedy w końcu wszedł do salonu, dosłownie mnie zatkało. – Ale to nie jest… – zaczęła Weronika, ale dyskretnie ją kopnęłam. Przed nami stał dystyngowany, szpakowaty mężczyzna koło sześćdziesiątki. Elegancki, uśmiechnięty i z trzema małymi bukietami frezji w rękach. – Słyszałem, że mamy się poznać, dlatego pozwoliłem sobie kupić paniom kwiaty – powiedział, wręczając frezje Weronice. Moja siostra wciąż wyglądała jak po bliższym spotkaniu z UFO, ja też musiałam prezentować się nie lepiej, bo nowo przybyły zapytał, czy dobrze się czujemy. – Yyy, tak – powiedziałam, dziękując za kwiaty. Jeszcze trochę, a chyba bym dygnęła, taka byłam grzeczna. Nagle gdzieś umknęła mi cała przygotowana mowa, zresztą co miałam powiedzieć, skoro mama przedstawiła nam nie tego faceta?! Kiedy Szczepan siadł za stołem, siostra pociągnęła mnie w stronę kuchni. – Mama sobie z nami w coś pogrywa – szepnęła mi na ucho, biorąc z blatu półmisek z sałatką. – Myślisz, że to jakaś ściema? Że z tamtym ma romans, a ten to taka przyzwoita przykrywka? – No, a masz lepsze wytłumaczenie? Obserwuj ich, potem się zastanowimy, co dalej! – poleciła mi siostra. Przy stole nie spuszczałyśmy z nich oka, ale mama albo świetnie grała, albo coś było nie tak. Wyglądali na zakochanych. Szczepan zwracał się do mamy z takim szacunkiem, oboje patrzyli sobie w oczy, ich dłonie niby przypadkiem muskały się pod stołem, słowem sielanka. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wera nie spuszczała z nich czujnego wzroku. Była taka spięta, że aż chciało mi się śmiać. Prawie nie tknęła schabu ze śliwkami, chociaż było to jej ulubione danie. Dziobała mięso widelcem, w milczeniu obserwując sytuację przy stole. – Nie smakuje ci, moja droga? – zainteresowała się nagle mama, uważnie się jej przyglądając. – Nie jestem głodna – mruknęła Weronika nieco niegrzecznie, zupełnie jak napuszona nastolatka, a nie dwudziestoośmioletnia, poważna pani adwokat, którą przecież jest. No, ale najwidoczniej rodzinne zawirowania z każdego potrafią wyciągnąć najbrzydsze cechy charakteru – pomyślałam. Tymczasem mama ze Szczepanem starali się podtrzymać konwersację przy stole. – Więc jest pani pediatrą? – zapytał mnie nagle Szczepan i zanim się zorientowałam, paplałam już o mojej pracy w nowym szpitalu. Opowiadałam mu o małych pacjentach, dyżurach, kolegach z pracy i całej reszcie. Słuchał uważnie, czasem dodawał jakąś trafną uwagę, albo pytał o coś z wyraźnym zaciekawieniem. – Widzę, że szybko dałaś się mu przekabacić. Jeszcze trochę, a nazwiesz go tatą? – warknęła Weroni-ka, kiedy obie zostałyśmy na moment same. – Chyba trochę przesadzasz, Wera – powiedziałam. – W dodatku zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Jest miły, mama wygląda na szczęśliwą, poza tym, to chyba przecież nie ten żigolo, o którym tak barwnie opowiadałaś? A może jednak coś ci się przewidziało, co? – zaatakowałam ją. Zachowywała się jak rozkapryszona, chcąca być pępkiem świata gówniara. – A tobie może tak się podoba, że mama migdali się z nim na naszych oczach przy rodzinnym stole?! – Podoba mi się, że jest szczęśliwa i podoba mi się, że znalazła kogoś tak odpowiedniego, a ty zajmij się swoim życiem, zamiast mieszać się w mamine, robiąc za jakiegoś cerbera! Może najwyższy czas, żebyś sobie kogoś znalazła? Od rozwodu z Maćkiem jesteś po prostu nieznośna! – palnęłam, za późno gryząc się w język. – Wielkie dzięki! Nie ma to, jak urocza dyskusja z własną siostrą! – krzyknęła, zrywając się od stołu. – Dziewczęta, znowu się kłócicie? – zainteresowała się mama, ale Weronika była już przy drzwiach. – Miłej niedzieli wam wszystkim, ja wychodzę, bo zemdliło mnie od nadmiaru słodyczy! – warknęła, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych. – Co ją ugryzło? – zbladła mama, patrząc w ślad za nią. – Przepraszam cię, Wera zazwyczaj tak się nie zachowuje… Może to szok, może czymś się martwi – zwróciła się do Szczepana. Podszedł do niej z uśmiechem, kładąc jej rękę na ramieniu. – Też mam dwie córki, pamiętasz? Żadne kobiece fochy nie są mi obce. Myślę, że po prostu potrzebuje trochę czasu i tyle. A teraz chodźmy do kuchni po ciasto, bo zdążyłem się dowiedzieć, że w grę wchodzi moje ulubione, czekoladowo-bananowe – zaśmiał się, całując mamę w policzek. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Po deserze przenieśliśmy się na taras i siedzieliśmy przy lemoniadzie. Szybko polubiłam Szczepana, wydawał mi się bardzo odpowiednim kandydatem na partnera mamy. Był wdowcem, dobrze wiedział, co to samotność, a teraz wyglądało na to, że świetnie się z mamą dogadują. Zrobiło się naprawdę miło, chociaż widziałam, że mamę wciąż gryzie zachowanie Wery. Kiedy robiłam w kuchni drinki, podeszła do mnie, obejmując mnie. – Córeczko, o co naprawdę chodzi? Może mi wyjaśnisz zachowanie siostry, wasze oskarżenia? Owszem, Szczepan ma skromniejszą emeryturę, mieszka w bloku, ale te insynuacje, że on patrzy na moje pieniądze… To było co najmniej… – Nie chodzi o Szczepana, mamo – weszłam jej w słowo, a potem wzięłam głęboki oddech i powiedziałam jej o byczku z kawiarni Hetmańskiej. – Wera widziała cię z nim, podobno trzymaliście się za ręce i… Mama wybuchnęła gromkim śmiechem. Chichotała tak, że aż rozlała trochę trzymanego w ręku drinka. – Mamo? Mogłabyś jaśniej? – poprosiłam, ale ona już biegła na taras. – Słuchaj, Szczepan. Już wiem skąd to zachowanie moich dziewczynek! Wyobraź sobie, że one myślały, że… cha cha cha, że ja i Robert…, hi hi hi – umierała ze śmiechu, a on jej zawtórował. Nie mogli się opanować chyba z pięć minut, aż im łzy pociekły, aż w końcu mama się nade mną zlitowała, zaczynając wyjaśniać całe nieporozumienie. – Robert jest bratankiem Szczepana, kochanie. Byłam z nim w Hetmańskiej, bo poprosił mnie o pomoc w aranżacji swojego studia tańca, które właśnie otwiera. Wiesz, że kocham urządzać wnętrza, zapro-ponowałam mu współpracę. A za rękę trzymałam go, kiedy opowiadał mi, że właśnie się żeni z najwspanialszą dziewczyną świata. Gdyby twoja siostra – podglądaczka, zamiast mnie szpiegować, podeszła do naszego stolika, nie byłoby tej całej afery. Poza tym chyba parę minut później dołączył do nas Szczepan. Jak mogłyście pomyśleć, że ja i taki młody człowiek… Przecież to jeszcze dziecko! Stałam tam, czując się jak ostatnia idiotka. – Przepraszam, mamo. Po prostu spanikowałyśmy – tłumaczyłam się, zastanawiając się, jednocześnie, co zrobię tej wyciągającej pochopne wnioski plotkarze, Weronice, kiedy dorwę ją w swoje ręce. Też aferę wykryła! Zrobiła z nas kompletne wariatki. No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej w nieco przyspieszonym tempie poznałyśmy Szczepana, a mama jest naprawdę szczęśliwa i to przecież najważniejsze. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wera nie spuszczała z nich czujnego wzroku. Była taka spięta, że aż chciało mi się śmiać. Prawie nie tknęła schabu ze śliwkami, chociaż było to jej ulubione danie. Dziobała mięso widelcem, w milczeniu obserwując sytuację przy stole. – Nie smakuje ci, moja droga? – zainteresowała się nagle mama, uważnie się jej przyglądając. – Nie jestem głodna – mruknęła Weronika nieco niegrzecznie, zupełnie jak napuszona nastolatka, a nie dwudziestoośmioletnia, poważna pani adwokat, którą przecież jest. No, ale najwidoczniej rodzinne zawirowania z każdego potrafią wyciągnąć najbrzydsze cechy charakteru – pomyślałam. Tymczasem mama ze Szczepanem starali się podtrzymać konwersację przy stole. – Więc jest pani pediatrą? – zapytał mnie nagle Szczepan i zanim się zorientowałam, paplałam już o mojej pracy w nowym szpitalu. Opowiadałam mu o małych pacjentach, dyżurach, kolegach z pracy i całej reszcie. Słuchał uważnie, czasem dodawał jakąś trafną uwagę, albo pytał o coś z wyraźnym zaciekawieniem. – Widzę, że szybko dałaś się mu przekabacić. Jeszcze trochę, a nazwiesz go tatą? – warknęła Weroni-ka, kiedy obie zostałyśmy na moment same. – Chyba trochę przesadzasz, Wera – powiedziałam. – W dodatku zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Jest miły, mama wygląda na szczęśliwą, poza tym, to chyba przecież nie ten żigolo, o którym tak barwnie opowiadałaś? A może jednak coś ci się przewidziało, co? – zaatakowałam ją. Zachowywała się jak rozkapryszona, chcąca być pępkiem świata gówniara. – A tobie może tak się podoba, że mama migdali się z nim na naszych oczach przy rodzinnym stole?! – Podoba mi się, że jest szczęśliwa i podoba mi się, że znalazła kogoś tak odpowiedniego, a ty zajmij się swoim życiem, zamiast mieszać się w mamine, robiąc za jakiegoś cerbera! Może najwyższy czas, żebyś sobie kogoś znalazła? Od rozwodu z Maćkiem jesteś po prostu nieznośna! – palnęłam, za późno gryząc się w język. – Wielkie dzięki! Nie ma to, jak urocza dyskusja z własną siostrą! – krzyknęła, zrywając się od stołu. – Dziewczęta, znowu się kłócicie? – zainteresowała się mama, ale Weronika była już przy drzwiach. – Miłej niedzieli wam wszystkim, ja wychodzę, bo zemdliło mnie od nadmiaru słodyczy! – warknęła, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych. – Co ją ugryzło? – zbladła mama, patrząc w ślad za nią. – Przepraszam cię, Wera zazwyczaj tak się nie zachowuje… Może to szok, może czymś się martwi – zwróciła się do Szczepana. Podszedł do niej z uśmiechem, kładąc jej rękę na ramieniu. – Też mam dwie córki, pamiętasz? Żadne kobiece fochy nie są mi obce. Myślę, że po prostu potrzebuje trochę czasu i tyle. A teraz chodźmy do kuchni po ciasto, bo zdążyłem się dowiedzieć, że w grę wchodzi moje ulubione, czekoladowo-bananowe – zaśmiał się, całując mamę w policzek. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Po deserze przenieśliśmy się na taras i siedzieliśmy przy lemoniadzie. Szybko polubiłam Szczepana, wydawał mi się bardzo odpowiednim kandydatem na partnera mamy. Był wdowcem, dobrze wiedział, co to samotność, a teraz wyglądało na to, że świetnie się z mamą dogadują. Zrobiło się naprawdę miło, chociaż widziałam, że mamę wciąż gryzie zachowanie Wery. Kiedy robiłam w kuchni drinki, podeszła do mnie, obejmując mnie. – Córeczko, o co naprawdę chodzi? Może mi wyjaśnisz zachowanie siostry, wasze oskarżenia? Owszem, Szczepan ma skromniejszą emeryturę, mieszka w bloku, ale te insynuacje, że on patrzy na moje pieniądze… To było co najmniej… – Nie chodzi o Szczepana, mamo – weszłam jej w słowo, a potem wzięłam głęboki oddech i powiedziałam jej o byczku z kawiarni Hetmańskiej. – Wera widziała cię z nim, podobno trzymaliście się za ręce i… Mama wybuchnęła gromkim śmiechem. Chichotała tak, że aż rozlała trochę trzymanego w ręku drinka. – Mamo? Mogłabyś jaśniej? – poprosiłam, ale ona już biegła na taras. – Słuchaj, Szczepan. Już wiem skąd to zachowanie moich dziewczynek! Wyobraź sobie, że one myślały, że… cha cha cha, że ja i Robert…, hi hi hi – umierała ze śmiechu, a on jej zawtórował. Nie mogli się opanować chyba z pięć minut, aż im łzy pociekły, aż w końcu mama się nade mną zlitowała, zaczynając wyjaśniać całe nieporozumienie. – Robert jest bratankiem Szczepana, kochanie. Byłam z nim w Hetmańskiej, bo poprosił mnie o pomoc w aranżacji swojego studia tańca, które właśnie otwiera. Wiesz, że kocham urządzać wnętrza, zapro-ponowałam mu współpracę. A za rękę trzymałam go, kiedy opowiadał mi, że właśnie się żeni z najwspanialszą dziewczyną świata. Gdyby twoja siostra – podglądaczka, zamiast mnie szpiegować, podeszła do naszego stolika, nie byłoby tej całej afery. Poza tym chyba parę minut później dołączył do nas Szczepan. Jak mogłyście pomyśleć, że ja i taki młody człowiek… Przecież to jeszcze dziecko! Stałam tam, czując się jak ostatnia idiotka. – Przepraszam, mamo. Po prostu spanikowałyśmy – tłumaczyłam się, zastanawiając się, jednocześnie, co zrobię tej wyciągającej pochopne wnioski plotkarze, Weronice, kiedy dorwę ją w swoje ręce. Też aferę wykryła! Zrobiła z nas kompletne wariatki. No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej w nieco przyspieszonym tempie poznałyśmy Szczepana, a mama jest naprawdę szczęśliwa i to przecież najważniejsze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
O rany,,,,a co to za podwojne posty?! Wczesniej nie zwrocilam uwagi ,,,hihihi,,,Sorry :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrowienie kwiatami Kwiatami, które uszczknąłem, Pozdrowień przyjmij tysiące! Ach! ileż razy sie zgiąłem, Gdy je zbierałem na łące, I do serca przycisnąłem Nie raz, a razy tysiące!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NIE KOPIOWAĆ
Nie będzie więcej pomyłek !

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość NIE KOPIOWAĆ
Forum poświęcone do dyskusji.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM BIESIADO! 🖐️ Drzewka kochane zycze Wam milego weekendu i do uslyszenia w niedziele wieczorem! 🖐️👄 Wiecej juz dzis nie napisze, zwalaja mnie te wscipskie pomaranczki z nog :-( pozdrawiam👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JODELKO kochana z tego wszystkiego zapomnialam Ci podziekowac za opowiadanie o Marcie 🌻 DZIEKUJE, mialam co czytac przy popoludniowej kawce! 👄🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO! Witaj kochana JARZEBINKO_____🖐️ Weekend sie zbliza i grasuja te wredoty!!! Jak widze te idiotyczne wpisy,to pusty smiech mnie bierze. Po jaka cholere tu wlazisz pomaranczo!Nie wlaz i nie czytaj! To,co bedziemy tu pisac ,kopiowac i nie wiem jeszcze co,,,,to tylko i wylacznie nasza sprawa. Wlasnie widze,ile razy powtarzaja sie twoje posty.Ale mnie to zwisa! Pozdrawiam wszystkie drzewka bardzo serdecznie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość SZYBKOŚĆ DZIAŁANIA
hahaha! Chyba na skypie albo gg co?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość SZYBKOŚĆ DZIAŁANIA
Jarzębino,,,,, jarzębinko ,,,,,,,ja też bylam długo kochana ha,ha,ha.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wiem kim jestes!! Nie kompromituj sie!Twoje wpisy mnie utwierdzaja w mojej decyzji.Jestes naprawde zalosna____nic dodac,nic ujac!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tak bałam się tej miłości______opowiada Kamila Posluchajmy,,,, Z dzieciństwa pamiętałam ojca, który odszedł od nas bez słowa. Już zawsze miałam się bać, że ukochany człowiek ode mnie odejdzie. I wymyśliłam, że lepiej będzie, gdy to ja pierwsza uczynię ten krok Wobec zgodnego żądania małżonków sąd na podstawie art. 56 § 1 Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego zaniecha orzekania o winie... – dotarł do mnie suchy, monotonny głos sędziny odczytującej ostatnie zdania sentencji wyroku. No, pewnie – przemknęło mi przez myśl. – Przecież w tym nie było niczyjej winy. Po prostu w naszym życiu przyszedł taki moment, że wspólna droga doszła do rozstajów i każde z nas poszło w inną stronę. Wierzyłam, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Chciałam w to wierzyć, gdy powiedziałam mu, że musimy się rozstać, że jadę na studia do Anglii, bo znalazłam tam świetny wydział grafiki, i czuję, że to miejsce jest właśnie dla mnie, że tylko tam będę mogła zrealizować swoje marzenia. Że to nasze małżeństwo mnie strasznie ogranicza i będzie lepiej, jeśli je zakończymy. Bałam się, że będzie próbował mnie zatrzymać i ja mu ulegnę, więc powiedziałam to dopiero wtedy, gdy już miałam kupiony bilet do Londynu... Czego się jeszcze bałam? Może tego, że zbytnio się zaangażuję, że się uzależnię i stanę całkowicie bezbronna. Uciekłam od Krzysztofa, człowieka, który mnie kochał. Zdecydowałam się na rozstanie, zanim jemu nie zrobi się wszystko jedno, zanim jego miłość nie wyparuje, nie zwietrzeje i nie zniknie. Zanim nie zniszczy ją czas... Za nic w świecie nie chciałam przeżywać tego co moja mama, gdy tata odchodził... Miałam wtedy 13 lat. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mój świat... nasz świat, zawalił się nagle z hukiem, gdy ojciec pewnego dnia spakował walizkę i wyprowadził się z domu, bo stwierdził, że jego życie z nami stało się zbyt monotonne. Że to małżeństwo to już tylko rutyna, puste rytuały, i że on nie chce tak dalej żyć. Do dziś stoi mi przed oczami ten moment, gdy zatrzaskuje drzwi samochodu i, nie oglądając się za siebie, odjeżdża. Znika powoli za zakrętem wraz z moim poczuciem bezpieczeństwa i poukładanym światem dzieciństwa. Rozpływa się w moich łzach. A ja stoję przytulona do mamy, przerażona i nieszczęśliwa jak zbity psiak. Później dowiedziałam się, że od roku miał kobietę, przyjaciółkę, kochankę. Młodą, atrakcyjną, dobrze ustawioną w życiu i przebojową. Mama okupiła to rozstanie głęboką nerwicą, a we mnie pozostał potworny żal, poczucie krzywdy i niedająca się przezwyciężyć nieufność do mężczyzn – wszystkich bez wyjątku. Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy, za żadną cenę, nie zaangażuję się całkowicie w związek z facetem, że się nie zakocham, że zawsze zachowam bezpieczny dystans, by nikt mnie nigdy nie zranił, tak jak ojciec mamę. Pod żadnym pozorem nie dam nikomu takiej szansy. Nigdy też nie wybaczyłam ojcu. Nie potrafiłam. Wychodziłam, gdy przychodził, by mnie odwiedzać. Unikałam go – nienawidziłam za to, co nam zrobił. Krzysztofa poznałam w drugiej klasie liceum. Był miły. Wracaliśmy codziennie razem autobusem ze szkoły. Pomagał mi w nauce. Zabierał na imprezy do klubu i do kina. Był blisko mnie zawsze, gdy tylko potrzebowałam jego towarzystwa. Opiekował się mną. Mówił, że mnie kocha, że chce być tylko ze mną. Snuł piękne plany na przyszłość. – Lubię cię Krzysiu – odpowiadałam, ale spotykałam się też z innymi, bo zawsze, w każdej chwili, chciałam mieć jakąś furtkę bezpieczeństwa. On był jednak uparty i konsekwentny. Powoli, krok po kroku, rozmiękczył mnie tą swoją miłością. Gdy się oświadczył, pomyślałam "Co mi tam, przecież to i tak nic nie zmieni. Będzie jak było, a w razie czego zawsze mogę odejść bez żadnych konsekwencji. Rozwody przecież istnieją". Zaznaczyłam tylko, że nie chcę mieć ani dzieci, ani żadnego wspólnego majątku – niczego, co wiązałoby nas do siebie trwale. Nie chciałam dopuścić, żeby na wypadek rozstania były jakieś problemy nie do rozwiązania. Żebym nie mogła odejść bez problemu, kiedy tylko zechcę. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość SZYBKOŚĆ DZIAŁANIA
Czasami jest tak, ze drogi ludzkie się rozchodzą.... Czasami w ogóle sie nie schodzą... A czasami nasza droga jest tylko ta podporządkowaną do tej innej - głównej. Bywa też tak, iż wyżej wymienione sytuacje dopadają człowieka równocześnie. W pewnej chwili zdajemy sobie sprawę... że jest.. inaczej... czy 'inaczej' znaczy 'gorzej'.. bywa i tak.... nie wiem.. ale generalnie nic nie jest tak, jak było. Pokonujemy zakręty... ale już ich nie wyprostujemy... teraz już nie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zgodził się. Czuł i widział ten mój dystans, ale akceptował go. Śmiał się, że jestem dzikusem i wymagam oswojenia. I on mnie oswoi, bo nawet tygrysy ponoć można... A potem była uroczystość w urzędzie, wesele i dwa lata przeżyte wspólnie w mieszkaniu na Nowogrodzkiej, podarowanym przez jego rodziców. Oboje wtedy studiowaliśmy. Mieliśmy mnóstwo przyjaciół, znajomych. Żyliśmy intensywnie, jak nigdy przedtem. Czas płynął błyskawicznie. Wszyscy uważali, że jesteśmy idealną parą, bo tak to wyglądało na zewnątrz. Krzyś był zakochany jak nastolatek. Ciągle mnie czymś zaskakiwał, chciał ze mną spędzać każdą wolną chwilę. Starał się zapełnić cały mój wolny czas. Wciąż miał nowe pomysły. Wprost osaczał mnie tą swoją miłością. A ja się na to godziłam, choć czasem potrzebowałam też pobyć sama – zamknąć się w pokoju, porysować, posłuchać muzyki, albo po prostu się wyciszyć. Wydawało mi się, że on tego nie rozumie, bo jest strasznie zaborczy w tej swojej miłości, że nie daje mi oddechu. To był ciągły powód naszych nieporozumień. Może dobrze by nam zrobiła rozłąka – przyszło mi kiedyś na myśl, gdy wyjątkowo natarczywie nalegał, żebyśmy poszli na jakiś kretyński koncert... Ta myśl nie była przypadkowa. Tkwiła gdzieś w tyle mojej głowy właściwie już od chwili ślubu... Tak, to ja zerwałam ten związek! Wniosłam pozew o rozwód. Zrobiłam to jednak, nie ze względu na wady Krzysztofa (każdy ma przecież jakieś), ale dlatego, że w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że mimo głębokiego postanowienia zaczynam się angażować, że moje serce nie słucha już rozumu i... przeraziłam się. Pomyślałam, co będzie, gdy on ode mnie, takiej kochającej odejdzie? Przypomniałam sobie mamę z okresu, gdy została sama – zupełnie bezradną, cierpiącą, załamaną, zagubioną jak dziecko, łykającą wieczorami środki psychotropowe i tabletki na sen. A wszystko to tylko dlatego, że miłość ojca, podobna jak dwie krople wody do tej, którą darzył mnie Krzysztof, niespodziewanie wygasła. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×