Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

WITAJ BIESIADO🖐️ SREBRNA AKACJO____________witaj🖐️.Piekne wiersze.Dziekuje👄 JARZEBINKO i ORZECH____caly czas wygladamy WAS.Jeszcze WAS nie ma??? Och,jak nam sie teskni za Wami!!!! Posluchajmy Kaliny :D Tęsknię za tobą kapitanie Nie wiedziałam, że wiążąc się z marynarzem, będę przeżywała takie rozterki, choć przecież wszyscy mnie ostrzegali. Ale ja go tak bardzo kochałam... Niezwykły o tej porze roku deszcz z domieszką śniegu bębni miarowo o szyby mojego nowego mieszkania – wychuchanego, wypieszczonego apartamentu na piątym piętrze z widokiem na port. Krople spływają po szybach okien domu, który przez tyle lat był tylko moim – wydawało się nierealnym – marzeniem. Czuję się dziwnie, bo teraz, gdy ta fantazja stała się rzeczywistością, konkretem, którego mogę dotknąć – ja doktor psychologii, znana dziennikarka, a od wczoraj też kierownik katedry na uniwersytecie – powinnam się cieszyć. Jednak nie czuję radości, nie ma we mnie satysfakcji. Jest smutek, poczucie jakiegoś niedosytu, które nieudolnie usiłuję stłumić. Ale może to tylko zwykła zimowa chandra? W ciemnym oknie widzę odbity obraz choinki, stojącej w kącie mojego pustego pokoju, choć Boże Narodzenie już dawno minęło. Nakłada się on i miesza z czerwonymi światłami portowych żurawi stojących w równym szeregu wzdłuż kanału prowadzącego do przystani. I słyszę za oknem przenikliwy głos okrętowej syreny – ostry, wwiercający się w głowę aż do bólu. Ten sam okrętowy krzyk, który słyszałam, gdy widziałam cię tydzień temu, jak z płócienną torbą na ramieniu odchodziłeś powoli uliczką w stronę nabrzeża...cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie lubię Gdańska zimą – widok portowych nabrzeży pokrytych śniegiem wpędza mnie zwykle na przemian w depresję lub nostalgię. Nie pomagają ani drinki aplikowane regularnie od rana, ani głośna muzyka, ani nawet wyskok na duże zakupy. Przygnębienie o tej porze roku dosięga mnie zawsze precyzyjnie. Ale dzisiaj nie muszę już się posiłkować drinkami, dzisiaj rozstanie aż tak nie boli. *** Miałam niełatwe dzieciństwo. Wychowałam się w domu, w którym panowała atmosfera nieustannego konfliktu między rodzicami. Kłócili się stale i o byle co, a ja tak bardzo się wtedy bałam. Do dziś podniesiony głos powoduje u mnie nerwowość i lęk. W moim domu nie było miłości, a w każdym razie tak mi się wydawało, bo ja jej zupełnie nie odczuwałam. To mnie bolało, powodowało nieustanny strach o przyszłość – ciągły niepokój, co będzie ze mną i naszą rodziną. Marzyłam, że kiedyś będę miała własny, duży, ciepły i bardzo bezpieczny dom po brzegi wypełniony miłością. Rodzice – zajęci swoimi małymi wojnami – zupełnie mnie nie zauważali, a ja czułam się coraz bardziej odsunięta, nieważna i niepewna siebie. Tę niepewność pogłębiała jeszcze starsza siostra Agnieszka, moje dokładne przeciwieństwo. Śliczna, przebojowa, elegancka i bardzo pewna siebie. Od kiedy pamiętam była zawsze tą lepszą, bardziej akceptowaną, stawianą za wzór. A ja pozostawałam daleko w tyle. Od znajomych rodziców wciąż słyszałam: – Ależ ta twoja siostra jest śliczna! – czasem ktoś dodawał pospiesznie: – To znaczy, ty też jesteś niczego sobie, ale ona to naprawdę zjawisko! W przeciwieństwie do Agnieszki uczyłam się jednak dobrze, a nawet bardzo dobrze. Może podświadomie nie chciałam dawać rodzicom dodatkowego pretekstu do kłótni. Może bałam się ich wzajemnych pretensji i roztrząsania, czyja to wina, że dziecko ma problemy z nauką. Zresztą chyba naprawdę lubiłam się uczyć. Nauka była moim azylem – światem, w którym się chroniłam przed nieustanną wojną domową. Bardzo dużo też czytałam. Połykałam wprost książki. Wprowadzały mnie w inną rzeczywistość, mogłam zapomnieć, uciec od codzienności. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Interesowałam się zwłaszcza psychologią. Bardzo chciałam zostać psychologiem, ale rodzice postanowili, że pójdę na prawo. Oni zawsze wiedzieli lepiej ode mnie, co jest dla mnie dobre. Przyjęłam tę ich decyzję. Nie protestowałam, bo nie wierzyłam, że to coś może zmienić. Z dzieciństwa pamiętałam, że moje sprzeciwy nigdy nic nie dawały. Mogłam kopać, walić w drzwi, wrzeszczeć, płakać i histeryzować, a i tak nic to nie dawało. Wobec mnie rodzice byli nieugięci i to oni decydowali o tym, co mam robić, a czego nie. Czułam się bezsilna wobec ich werdyktów. I to poczucie bezsilności tkwiło we mnie, gdy szłam na to ich wymarzone prawo. Takie jest widać moje przeznaczenie – myślałam. Nie potrafiłam powiedzieć rodzicom "nie", bo nie było we mnie ducha walki. Nauczyli mnie ustępować. Skutecznie oduczyli buntu. Gdy się złościłam i sprzeciwiałam nigdy nic nie wskórałam. Cel osiągałam dopiero wtedy, gdy stawałam się grzeczną, potulną dziewczynką, która przyznawała, że nic sama nie potrafi zrobić i zaraz potem płakała. Wtedy dopiero uzyskiwałam aprobatę. A potem, chyba trochę podświadomie, odruchowo, powielałam ten schemat. Starałam się jako biedna i opuszczona ofiara wzbudzić litość – u mężczyzn, u rodziny i u przyjaciół. Zaczęłam więc – mniej lub bardziej bezwiednie – grać rolę niezaradnej ofiary losu. Nieźle mi to nawet szło, aż do momentu, gdy niespodziewanie ty pojawiłeś się w moim życiu. Gdy wpadliśmy na siebie w tym zatłoczonym autobusie we Wrzeszczu. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jechałam na wydział na jakieś niezwykle ważne wykłady, chyba z prawa rzymskiego, a ty do swojej Morskiej Akademii w Gdyni. Autobus zahamował gwałtownie i wpadłeś na mnie tak niefortunnie, że wleciały mi z torby notatki, a ty pomogłeś mi je pozbierać. Przez chwilę byłam na ciebie wściekła za to nagłe zderzenie, ale twój ciepły uśmiech i przepraszająca mina szybko uciszył wzbierającą we mnie burzą. – Mam na imię Andrzej – powiedziałeś po prostu. A później przeżyłam najpiękniejsze trzy lata w moim życiu. Trzy lata z tobą. Czas, gdy studiowaliśmy, gdy spędzaliśmy razem każda wolną chwilę, gdy wszystko wydawało się takie oczywiste i proste, i osiągalne. Piękny czas, którego wspomnienie jeszcze dziś wywołuje we mnie nostalgię. Przy tobie po raz pierwszy w życiu poczułam, że jestem ważna, najważniejsza. Że jestem pierwszą i jedyną. Czułam się jak Kopciuszek, który spotkał swego księcia. Odmieniłeś mnie radykalnie. Nagle uwierzyłam, że mogę wiele osiągnąć, że potrafię, że jestem w stanie. Po raz pierwszy w życiu stałam się wojownikiem. Bo skoro ty we mnie wierzyłeś to i ja uwierzyłam w siebie. Zaraziłeś mnie tą swoją wiarą. Wlałeś ją we mnie. Przekonałeś mnie, że nie powinnam zmuszać się do studiowania prawa, którego nienawidziłam. Mówiłeś, że muszę pójść za swoim marzeniem. Że powinnam zacząć studiować psychologię. Ty zawsze podążałeś za marzeniami i właśnie dlatego trafiłeś do swojej morskiej akademii. Marzyłeś o morzu... A ja uwierzyłam ci. Zmieniłam nie tylko fryzurę i ubiór – zmieniłam całe swoje życie. Przeniosłam się na wymarzoną psychologię. Spakowałam rzeczy i przeprowadziłam się do ciebie – do twojej maleńkiej kawalerki na Zaspie. Zaczęłam pisać artykuły do prasy. I po raz pierwszy w życiu powiedziałam rodzicom "nie"... Byli zaszokowani moim wyborem. Zwłaszcza mama ciężko to przeżyła. – Dziewczyno, co ci strzeliło do głowy żeby wiązać się z marynarzem? Nie zdajesz sobie sprawy, w co się pakujesz – mówiła podniesionym głosem. – Chcesz spędzić życie na czekaniu w pustym domu aż wróci z rejsu?! Wiesz, co to znaczy stać przy oknie i czekać, na listy, telefony na e-maile. Żyć w ciągłej niepewności, czy aby nie masz konkurencji w każdym porcie. W ciągłym niepokoju, czy coś złego nie dzieje się na morzu. Będziesz mówić do ścian i płakać w poduszkę. Zastanów się, co robisz! – teraz już krzyczała. – Przez całe życie tak naprawdę będziesz wdową. Słomianą, ale wdową. Bo marynarz morze zawsze będzie kochał bardziej niż ciebie. Jesteś za słaba żeby znieść takie życie. Nie wytrzymasz tego. Nie dasz rady! Nie ty... – nigdy nie widziałam jej aż tak wzburzonej. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ale wtedy jej nie posłuchałam, nie chciałam słuchać. Byłam zakochana. I wierzyłam, że moja miłość wszystko zniesie i wszystko przetrzyma. Wzięliśmy piękny ślub w kościele św. Jana na Świętojańskiej. A potem jeszcze przez kilka miesięcy byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Ach! Gdybym mogła zatrzymać czas w tym punkcie. Ale życie płynęło. Skończyliśmy studia i ty zacząłeś swoje pływanie. Początkowo wypływałeś w krótkie dwu-trzymiesięczne europejskie rejsy, a później już w te dłuższe – afrykańskie i azjatyckie. Znikałeś na pół roku i na dłużej, a ja mozolnie, powoli uczyłam się być sama. Nie przychodziło mi to łatwo, ale wkrótce moje życie niepostrzeżenie zmieniło się w czekanie. Och, jak strasznie zazdrościłam wtedy Agnieszce, której mąż Krzysztof był informatykiem i pracował w kapitanacie portu jakieś 200 metrów od domu. Ona miała go na co dzień. Mógł przytulić ją, gdy było jej źle, cieszyć się z nią, gdy była szczęśliwa. A ja tęskniłam. Potwornie tęskniłam. Żeby nie zwariować, żeby zabić czas wlokący się niemiłosiernie między twymi powrotami, rzuciłam się w wir pracy. Zaczęłam realizować swoje skryte ambicje. Na uczelni, na której zostałam po obronie pracy magisterskiej brałam wszystkie możliwe zajęcia ze studentami. Dużo pisałam. Otworzyłam przewód doktorski, kupiłam nasz piękny apartament z widokiem na port i zaczęłam go urządzać pieścić, cyzelować. Ten natłok obowiązków pozwalał mi nie myśleć, nie tęsknić, nie marzyć. Łagodził samotność. Wracałam późno do domu wypijałam drinka na dobry sen i zasypiałam. A od rana znów rzucałam się w wir obowiązków. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ten rytm mojego życia ulegał zmianie tylko wtedy, gdy ty wracałeś z rejsu. Wtedy było święto, wakacje, szaleństwo. I przez chwilę wydawało mi się, że moje dziewczęce marzenie o ciepłym i bezpiecznym domu po brzegi wypełnionym miłością się ziściło. Gdy byliśmy znowu razem, znikały wszystkie moje lęki, a wielkie z pozoru problemy stawały się nieistotne. Tyle, że tak było tylko przez miesiąc, dwa, a później brałeś tę swoją płócienną, marynarską torbę i znikałeś na drodze ku przystani, a ja znów wpadałam w wir swojej samotnej pracy. Ale praca nie była w stanie wypełnić mi całego życia. Najgorsze były weekendy. Wtedy nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zazwyczaj siedziałam w czterech ścianach naszego prawie już wykończonego domu, z drinkiem w jednym ręku i pilotem od telewizora w drugim, bezmyślnie gapiąc się w ekran, a gdy już miałam tego dość ruszałam na miasto na zakupy lub żeby po prostu powałęsać się po ulicach. Bardzo lubiłam wpadać do Agnieszki, żeby pobawić się z jej córeczką Kasią, pogadać o niczym i zwyczajnie ogrzać trochę w cieple jej "normalnej" mieszczańskiej rodziny. Czułam się u nich dobrze, choć po każdej takiej wizycie wracały do mnie zmory z przeszłości: niepewność siebie, poczucie zagubienia i straszny lęk. – Jesteś do niczego, nie potrafisz nawet stworzyć normalnej rodziny – powtarzałam sobie. I myśli tej nie było w stanie wyprzeć żadne tzw. "pozytywne myślenie". Agnieszka, która widziała te moje wahania i zmienne nastroje dolewała jeszcze oliwy do ognia. – Nie bądź głupia, nie możesz być wiecznie sama, nie wytrzymasz tego na dłuższą metę. Zdradzisz go albo zwariujesz. Postaw mu ultimatum; albo ty, albo pływanie zobaczysz, co wybierze. Przecież może pracować na lądzie Krzysztof mówił mi, że potrzebują ludzi po nawigacji u niego w kapitanacie... cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kiedy wróciłeś z ostatniego rejsu, znów byłam małą dziewczynką. Rozpłakałam się. I powiedziałam, że dłużej nie dam rady, że musisz ze mną zostać, bo sama sobie nie poradzę. Zwariuję albo zrobię coś głupiego. Nie było to żadne ultimatum, lecz żałosna prośba bezradnej małej dziewczynki. Taka sama jak wtedy, gdy prosiłam o coś rodziców. I znów to zadziałało. Powiedziałeś "dobrze" i przytuliłeś mnie mocno. I przez kilka miesięcy wydawało mi się, że wszystko jest znowu pięknie. Byłam tak szczęśliwa jak wtedy, gdy się poznaliśmy. Zacząłeś pracować w tym kapitanacie razem z Krzysztofem i byłeś ze mną codziennie, w każde popołudnie i każdy weekend. Skończyły się długie bezsenne noce i straszne, upiorne bezcelowe końce tygodnia. Własnoręcznie wykończyłeś nasze piękne mieszkanie. I wydawało mi się, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ale nie było. Uświadomiłam to sobie tego sierpniowego dnia, gdy po raz pierwszy nie wróciłeś z pracy do domu o godzinie, o której powinieneś wrócić, a ja zaniepokojona, że coś się stało pobiegłam cię szukać. Krzysztof, którego spotkałam po drodze powiedział mi, że widział cię jak szedłeś w stronę terminalu kontenerowego. Pobiegłam tam. Siedziałeś z papierosem w ręku na jakiejś na wpół rozwalonej skrzynce i szklanym wzrokiem gapiłeś się na przycumowane do nabrzeża statki. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Z czasem te twoje późniejsze powroty stawały się coraz częstsze. Coraz częściej też łapałam cię na tym, że nie słuchasz, co do ciebie mówię. Pamiętam jak zrywałeś się w nocy na dźwięk okrętowych syren dochodzący z portu. A potem nie wracałeś do łóżka tylko stałeś w oknie, patrząc na światła okrętowych żurawi. Przestałeś zajmować się domem. A gdy byliśmy w towarzystwie czasami stawałeś się zupełnie nieobecny. Martwiło mnie to, ale nie bardzo wiedziałam, co się dzieje, aż do dnia twoich urodzin, gdy odwiedzili nas moi rodzice. I mama zabrała mnie do kuchni pod pozorem pomocy w robieniu kanapek. – Wiesz córeczko – zaczęła. – Gdy patrzę tak na was, na Andrzeja, to mam wrażenie jakby czas cofnął się o dwadzieścia parę lat. Nigdy ci o tym nie mówiłam, ale twój ojciec zanim się jeszcze urodziłaś też przez jakiś czas pływał na kontenerowcu. Spojrzałam na mamę zdziwiona – nigdy przedtem mi się nie zwierzała. – To prawda – ciągnęła. – Na moją prośbę ojciec zszedł na ląd. Zrobił to, bo mnie kochał. Nigdy mi wprost nie robił z tego powodu żadnych wyrzutów, ale przez kilka lat zachowywał się bardzo podobnie jak Andrzej. I myślę, że w głębi duszy wciąż, tkwi w nim jak cierń, podświadomy żal do mnie. Dziś – z perspektywy tych dwudziestu kilku lat – wiem, a nawet jestem tego pewna, że to właśnie ten podświadomy żal był prawdziwą przyczyną tych naszych kłótni i domowych wojen, które przeżywaliśmy. Wszystkie oficjalne powody były tylko pretekstem. Myślę, że powinnaś Andrzejowi pozwolić wrócić na morze. Inaczej oboje przegracie... Nie powielaj moich błędów. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wypłynąłeś tydzień temu i znów tęsknię za tobą, mój kapitanie. Ale już nie płaczę, nie miotam się, nie klnę na morze, bo jakże mogę nienawidzić tego, co ty kochasz, skoro kocham ciebie? Kiedy wrócisz z rejsu, dowiesz się, że wkrótce pojawi się na świecie mała istotka. Może to będzie syn. Może jak ty zapragnie kiedyś wypłynąć na morze. I ja mu na to pozwolę, choć tęsknota będzie podwójna. A ja? Ja mam swój dom po brzegi wypełniony miłością. Naszą miłością. I wciąż wydaje mi się, że pośród krzyku okrętowych syren, słyszę twoje pospieszne kroki na schodach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"W moim ogrodzie złoty ptak Śpiewa piękną pieśń Na wielkiej tęczy śpią motyle Kwiaty śmieją się Milej lekturki i wspanialego dnia!!!! 🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM BIESIADO!🖐️ Kochane drzewka JODELKO! SREBRNA AKACJO! ORZECH! 👄 Dziekuje za piekne wiersze, opowiadania ❤️ Jedno to słowo... Jedno to słowo, A tyle ma znaczeń. Choć wiecznie to samo - Zawsze inaczej. Codziennie, gdy mówisz To słowo magiczne Poruszasz w swym sercu Uczucia tak liczne. Istnieje wśród ludzi Przez długich lat miliony. We wszystkich językach, W myślach niespelnionych. Bo żaden wyraz, Choć wiele ma radości, Nie może ukazać Tajemnic miłości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Morze. Morze to ogromna woda , Z nad której wyjeżdżać szkoda. Morze to kolor zielony, Gdy wzburzone w granat przemieniony. Morze to słońce w wodzie zatopione I fale ogromne wzburzone. Morze to lęk z przyjemnością połączony, I w ustach smak wody słony. Gdy morze pierwszy raz zobaczyłam, To jego ogromu się przeraziłam. A gdy kompieli zakosztowałam, To w morzu się zakochałam. Wciąż chciałabym się w nim chlapać I ogromne fale łapać. Na plaży leniuchować, W grajdołku przed spiekotą się chować. Morze to na horyzoncie statek, Na brzegu tysiące dzieci i matek. Wszyscy radośni weseli O zmartwieniach zapomnieli. W kolorze brąz z nad morza wracamy, Wspomnienia na cały rok zabieramy. W zimie za morzem tęsknimy , A latem znów je odwiedzimy. Autor: Ula . Zycze milego wieczoru.👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj JARZEBINKO kochana!! Moja intuicja kazala mi zajrzec na BIESIADE i co ja widze____Jestes z nami.Jak milo!!!!Buziaki👄 Czy juz po klopocie? Wreszcie czuje sie wysmienicie!:D Na dzisiaj zakonczylam juz prace____jestem w domku! Weekend przede mna_____pogoda wspaniala. Pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO_____to na powitanie Ciebie👄 Nie wydawaj duszy swej smutkowi ani nie dręcz się myślami. Radość serca jest życiem człowieka, a wesołość męża przedłuża dni jego. Wytłumacz sobie samemu, pociesz swoje serce, i oddal długotrwały smutek od siebie; bo smutek zgubił wielu i nie ma z niego żadnego pożytku. Zazdrość i gniew skracają dni, a zmartwienie sprowadza przedwczesną starość. Gdy serce pogodne - dobry apetyt, zatroszczy się ono o pokarmy. (Mądrość Syracha)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO___________chyba ten wiersz jest stosowniejszy dla Ciebie,bo TY___jak nikt inny, nie znasz zazdosci,ani smutku. Jezeli cos,co to tylko ____dobrze pojeta PRZYJAZN!!!Tak Cie uwielbiam!!! " Rozdawaj miłość pełnymi rękoma! Miłość jest jedynym skarbem, który mnoży się przez podział, jest jedynym darem, który powiększa się przez rozdawanie, jest jedynym przedsięwzięciem, w którym im więcej się wydaje, tym więcej się zyskuje: podaruj ją, wyrzuć, rozrzuć na cztery wiatry, opróżnij kieszenie, potrząśnij koszem, wylej z pucharu, a jutro będziesz miał więcej niż dziś. " - Pozdrawiam serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO! 👄 Przyjaciel to ktoś, kto mnie potrzebuje, ufa mi i jest szczęśliwy, gdy przynoszę dobre nowiny - to ktoś, kto nigdy nie odejdzie. JODELKO! kochana dziekuje za wspaniala dedykacje. Z moim laptopem sie jeszcze do konca nie wyjasnilo, sama nie wiem co go boli :-( , po wlaczeniu zaczyna pracowac i po paru minutach wylacza sie, brrrrrr. Ale korzystam z innego i nie wyobrazam sobie zebym nie miala do Was dostepu. Kochane drzewka zycze Wam milej niedzieli , u mnie lato w pelni, wybieram sie do kosciola a pozniej nad wode :D 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W niedzielę rano........ W niedzielę rano świeciło słońce Jasne, promienne, prawie gorące. Krzewom i drzewom nabrzmiały pąki. Chmurki – baranki z niebieskiej łąki. Śmiały się do nas wiatrem pędzone Ponad dachami w nieznaną stronę. Dzwony w kościele biły radośnie. Szliśmy dziękować Bogu za wiosnę. autor nieznany.🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przyjaźń - Największy dar Boga Czasami gdy jestem już w łóżku Czasami gdy siedzę gdzieś w trawie I rozmyślam nad życiem swym Zastanawiam się kim bym była ? Gdyby nie ci ludzie których spotkałam Kim bym dziś była Gdyby nie oni-moi Przyjaciele Bo oni zawsze wiedzą kiedy są potrzebni by podać mi swą dłoń Przyjaciele to największy dar który zesłał Nam Bóg na Ziemię Przyjaciele to namiastka Raju na Ziemi.... Bo... Prosiłam Boga o Kwiat.... dostałam ogród. Prosiłam Boga o rzekę...... dostałam Morze. Prosiłam Boga o mój kąt na Ziemi.... dostałam rodzinny dom. Prosiłam Boga o kogoś bliskiego..... dostałam Was PRZYJACIELE. Gdy zabraknie wody-ogród uschnie Gdy nie będzie padał deszcz-morze wyschnie Gdy mina lata-dom się rozpadnie... Przyjaciele nigdy mnie nie opuszczą Zawszę będą mnie wspierać Bóg wiedział co robi-zsyłając ich na mą drogę Nawet gdy zgaśnie słońce Ja o Was nigdy nie zapomnę Drodzy Przyjaciele ! ❤️👄🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! NARODZINY MIŁOŚCI Miłość cierpliwa... Gdy w drzwi zastuka, kto Jej otworzy? Lecz Ona puka. Swą cierpliwością kamienie skruszy. Miłość jasnością... Wśród życia mroku, wśród niebezpieczeństw można się schronić tuż przy Jej boku. Miłość pokorna... Chociaż przepiękna, żyje dla innych, siebie nie widzi. Daje, nie bierze, dlatego piękna. Miłość wszystko przetrzyma... Cudze ciężary na barkach nosi pomimo trudu, mimo cierpienia. Sama jest siłą, wszystko przetrzyma. Miłość wyzwala... Pytasz od czego? Od nienawiści i od zazdrości, od egoizmu, pychy nadętej... Od czego jeszcze? Od tego, co męczy. Miłość przebacza - miłość wyzwala. Miłość nagrodą... Bo gdy przychodzi, przynosi: radość, pokój, nadzieję. Przemienia życie, już nie odchodzi. Miłość nadzieją... Chcesz nowe życie? Chcesz wschodu słońca? Otwórz swe serca i zaproś Miłość. Otwórz szeroko, ufaj do końca! Dariusz Gliński Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Co się to dzieje! Co się to dzieje! Co się to dzieje! Aż lękam się wyznać to komu: Wiecie, że słońce dziś rano Zajrzało do mego domu. Aż lękam się wyznać to komu... Trza mieć odwagę - do skutku! Złociste, wiecie, nasturcje Zakwitły w moim ogródku. Trza mieć odwagę - do skutku, Więc powiem wam jeszcze coś więcej: Śród kwiatów śmiech, wiecie, rozbłysnął, Szczery, radosny, dziewczęcy. O, powiem wam jeszcze coś więcej, tylko nie śmiejcie się ze mnie: Ja, wiecie, czekałem na nią I nie czekałem daremnie. Tylko nie śmiejcie się ze mnie, Dusza ma całkiem pijana! Rzekła mi, wiecie: jak ślicznie, Gdy słońce w dom zajrzy z rana! Jan Kasprowicz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Myslovitz - Acidland Nie poddaj się, bierz życie jakim jest I pomyśl, że na drugie nie masz szans Po co ten stres, myślisz, że nie masz nic Każdy ma - nawet ty Czasem trzeba to po prostu znaleźć Miłość, noc i deszcz, życie też Dla tego warto starać się Powiedz, czy naprawdę nic nie jesteś wart Znajdź to w sobie, tak Nie poddaj się, bierz życie jakim jest I pomyśl, że na drugie nie masz szans Ten kraj jest jak psychodeliczny lot Czujesz, że nie zmienisz nic Spróbuj wziąć z tego coś To przecież twoje życie jest Popełniaj błędy i naprawiaj je Gdy dotkniesz dna odbijaj się Wykorzystaj czas, drugiego już nie będziesz miał Nie poddaj się, bierz życie jakim jest I pomyśl, że na drugie nie masz szans Odetchnij więc, zastanów się, znajdź jego sens Bierz życie takim jakie jest I ciągle szarp i zmieniaj je, przed siebie idź Bierz życie takim jakie jest I zmieniaj je i ciągle walcz, przed siebie idź Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️ KOCHANE DRZEWKA______JARZEBINKO i SREBRNA AKACJO___witajcie 🖐️.Piekne wiersze👄.Dziekuje ❤️ JARZEBINKO_____wspolczuje❤️ Najwazniejsze,ze jestes z nami 👄 Pogoda wspaniala i dlatego wybieram sie nad wode____ posiedziec,zrelaksowac sie.Och,uwielbiam wode! Zanim rozstane sie z WAMI,zamieszczam kolejna historie,,,,,. Posluchajmy Agnieszki,,,,:D ____Milion motylich skrzydel____ Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją rzeczy drobne, nieważne. Lekkie jak puch, jak skrzydełko motyla... Nie mogliśmy żyć razem i nie umieliśmy osobno... Dlaczego hamujesz? O, przepraszam... – Mateusz odwrócił twarz w stronę okna. Zacisnęłam zęby. Nigdy bym nie przypuszczała, że dobre, po latach związku wciąż w sobie zakochane małżeństwo może rozpaść się przez taki drobiazg. No dobrze, przez tysiąc takich drobiazgów. \"Dlaczego hamujesz, przecież nic się nie dzieje?\", \"Może zrobisz to w ten sposób, będzie ci łatwiej\", \"Czy naprawdę nie możesz odkładać okularów na miejsce?\"... cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Słowa. Niby nic takiego. Ale kiedy słyszałam to codziennie przez lata, te niby-drobiazgi urastały do rozmiarów góry lodowej. Nie, ja też nie byłam święta. Irytowała mnie pedanteria mojego męża, to że jego ręcznik musiał wisieć na trzecim haczyku od prawej, że całymi tygodniami obiecywał naprawić spłuczkę w łazience, a kiedy wzywałam hydraulika, awanturował się, że robię to mu na złość. Trochę racji miał, nie przeczę. Mimo to pewnie byśmy sobie z tym jakoś poradzili, gdyby nie moja praca. Awansowałam, zostałam kierownikiem i... dopiero wtedy zaczęła się jazda. W pracy, bez względu na to, co się działo, musiałam być opanowana. Spotykałam się z klientami i kontrahentami. A nerwów nie brakowało, bo walka o utrzymanie się na rynku była ostra. To, że dom, nie jest najlepszym miejscem na odreagowywanie? Tak. Dzisiaj to wiem. Wtedy też wiedziałam, przynajmniej teoretycznie, ale jakoś nie powstrzymało mnie to przed awanturami o byle co. No i Mateusz niczego mi nie ułatwiał... – Daj spokój, rzuć to w diabły – tłumaczył za każdym razem, gdy wieczorem, po położeniu małej spać zwijałam się w rozdygotany kłębek i łzy same cisnęły mi się do oczu. – Łatwo ci mówić – warczałam. – Wreszcie zaczęłam przyzwoicie zarabiać. Może zmienimy samochód, może uda się coś odłożyć... – Tak, łatwo mi mówić – powtarzał. – No przecież ty nie musisz się bać, że cię wyrzucą – usprawiedliwiałam się. Rzeczywiście, nie musiał. Jako inżynier systemów klimatyzacyjnych był w swojej firmie na wagę złota. No, może niezupełnie złota, ale w każdym razie doceniali go i nie bał się utraty pracy. Zresztą, czasem miałam nadzieję, że go wyrzucą, bo wtedy musiałby poszukać innego zajęcia, a od dawna uważałam, że marnuje się tu gdzie jest. – To ty masz ambicje, ja jestem zwykłym rzemieślnikiem – śmiał się, gdy namawiałam go, żeby się rozejrzał za lepszą pracą. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kiedy dziś o tym myślę, mam wrażenie, że chyba miał rację. Owszem, pewnie mógłby zarabiać trochę więcej, ale... za jaką cenę. Taką, jaką ja płaciłam za swój awans? Zresztą, on też miewał jakieś kłopoty, jakieś utarczki z działem planowania, jakieś podgryzania ze strony nowego szefa magazynu. – Och, daj mi spokój – machałam ręką, kiedy z oburzeniem po raz kolejny narzekał, że nie może patrzeć, jak jakiś Majewski pomiata nowo przyjętymi pracownikami. – Robi tylko to, na co oni mu pozwalają. A ty świata nie zbawisz – mruczałam złośliwie, już wtedy wiedząc w głębi duszy, że nie mam racji. Przecież i mój szef bywał, powiedzmy, nieprzyjemny. Prawda, że rzadko, ale i tak siedziałam wtedy jak mysz pod miotłą, bo bałam się, że w ataku furii mnie wyleje. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Przepraszam, wiem że cię to nudzi – Mateusz się wycofywał, a ja choć wiedziałam, że powinnam zaprzeczyć, nie miałam na to siły. Nie zauważyłam, kiedy przestał mi opowiadać o swojej pracy. Zresztą, nieporozumień między nami było coraz więcej. Choćby o pieniądze. Pierwszy raz w życiu zarabiałam więcej niż mój mąż i byłam z tego dumna. Oczywiście, nie latałam po ulicy i nie chwaliłam się komu popadnie, ale cieszyłam się i raz jeden, zresztą w obecności Mateusza, powiedziałam to mojej przyjaciółce. To wystarczyło. Nigdy bym nie zgadła, że mój rozsądny, zrównoważony mąż, będzie się przejmował takimi rzeczami. A jednak... Kiedy zaplanowaliśmy kupno nowego odkurzacza, nie chciał nawet iść ze mną do sklepu. – Kup sama, ostatecznie to ty więcej zarabiasz, nie musisz mnie pytać o zgodę – stwierdził niemal wyniośle. Ze złości niemal mowę mi odjęło. – Zwariowałeś? Przecież nawet, jak byłam na wychowawczym i nie zarabiałam ani grosza, to też cię nie pytałam. A ty zawsze mówiłeś, że nie ma znaczenia, kto więcej zarabia – wiedziałam, że nie powinnam podnosić głosu, bo na mojego męża działa to jak płachta na byka, ale nie byłam w stanie się opanować. – Bo dla mnie nie ma, ale widocznie ma dla ciebie – odparł zimno. Na taki tekst ja też się obraziłam i w rezultacie w ogóle nie kupiliśmy tego odkurzacza, co trzy dni później dało pretekst do kolejnej awantury, kiedy Mateusz odkurzał mieszkanie – bo nasz stary odkurzacz naprawdę już tylko udawał, że działa... cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W ten sposób nasze małżeństwo, nasza miłość, w których niezniszczalność wierzyłam, jak w to, że jutro też będzie dzień załamało się pod ciężarem rzeczy drobnych, nieważnych, lekkich jak skrzydełko motyla. Parę miesięcy po aferze z odkurzaczem okazało się, że firma, w której pracuję przetrwała trudny okres. Zrobiło się spokojniej, ale dla mnie i Mateusza było już za późno. Oznajmił, że odchodzi, a ja... Tak, byłam zaskoczona, ale... "Ma kogoś" – pomyślałam upokorzona i nie powiedziałam ani słowa. Wyprowadził się następnego dnia. Przez następne tygodnie do szału doprowadzały mnie telefony i niby przypadkowe wizyty znajomych, którzy dopytywali się, co się właściwie stało. – Mówisz poważnie? Rozstaliście się? Wy? Koniec świata – załamała ręce Anka, sąsiadka z tej samej klatki. No tak. Rzeczywiście, wśród znajomych uchodziliśmy za idealną parę i teraz nikt nie potrafił ukryć zdziwienia. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie mają racji, czy nie podjęliśmy zbyt pochopnej decyzji... Ale teraz, w samochodzie, którym razem jechaliśmy na rozprawę do sądu i Mateusz, oczywiście, musiał zapytać, dlaczego hamuję, uznałam, że rozwód to jedyne wyjście. Bo przecież spotkaliśmy się 20 minut temu i już pierwszy zgrzyt... Rozstaliśmy się – jak to się mówi – kulturalnie. Nie było awantur ani o córkę, ani o majątek. Jeszcze przed pierwszą rozprawą ustaliliśmy, że zostawi mi mieszkanie, samochód i że Anita, oczywiście, zostanie ze mną. Ja zgodziłam się przepisać na niego kawalerkę po babci – wykupiliśmy ją parę lat temu i postanowiliśmy zatrzymać dla Anity, gdy dorośnie. Teraz okazała się jak znalazł... Sędzina była pod wrażeniem. Widząc naszą wzajemną uprzejmość i porozumienie trzy razy pytała, czy jesteśmy pewni swojej decyzji. Byliśmy. Rozprawy były tylko dwie – pojednawcza i ta, na której zapadł wyrok. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dziś ten wyrok się uprawomocnił. I dziś już do reszty przestałam wiedzieć, o co chodzi. Bo wracając z pracy, przypadkiem spotkałam Bogdana, najlepszego przyjaciela mojego męża. Przepraszam, byłego męża. – Marnie wyglądasz – powiedział. – Marnie się czuję – odparłam. – A co u ciebie? – spytałam uprzejmie. – Daj spokój – machnął ręką. – Powiedz lepiej, jak sobie radzicie? – My, to znaczy ja i Anita? – To znaczy ty i Mateusz. – Mnie widzisz, a Mateusz pewnie świetnie. Używa życia przy boku nowszego modelu – nie mogłam powstrzymać się od złośliwości. – A kiedy go ostatnio widziałaś? – spytał przyglądając mi się uważnie. – Na sprawie rozwodowej, miesiąc temu – odparłam i dopiero teraz do mnie dotarło, że od dziś już naprawdę i nieodwracalnie nie jestem jego żoną. – Anita wyjechała na szkolną wycieczkę, więc w weekend po nią nie przyjeżdżał, a i przedtem tak się składało, że kiedy ją zabierał nie było mnie w domu. – Tak się składało, rzeczywiście – mruknął Bogdan. – A skąd wzięłaś te rewelacje o nowym modelu? Dopiero uświadomiłam sobie, że Bogdan rozmawia ze mną jakoś dziwnie. – Zaraz, zaraz. Wydaje mi się, że użalasz się nad przyjacielem – zaczęłam ostro. – Nie wiem, czy rozmawiacie na mój temat, ale nie życzę sobie niedomówień. Niniejszym informuję cię więc, że to Mateusz wystąpił o rozwód... – A ty zgodziłaś się bez słowa? I od razu uznałaś, że ma romans? – Bogdan wyraźnie był ze mnie niezadowolony. – Kłóciliśmy się od miesięcy. Właściwie, nie wiem, dlaczego. Myślałam, że to minie, ale on chciał rozwodu. To co mogłam myśleć? Miałam zatrzymywać go siłą, czy powoływać się na dobro dziecka? Jeżeli w ogóle można uznać, że 14-letnia pannica to dziecko – odwróciłam głowę, bo oczy mi się zaszkliły. – Słuchaj – Bogdan wziął mnie za rękę. – Mateusz nie chce ze mną o tym rozmiawiać. Ale schudł chyba z 10 kilo i wiem na pewno, że nie ma żadnej dziewczyny. – Skąd możesz wiedzieć? – nie mogłam powstrzymać się od tego pytania. – Stąd, że każdą sobotę spędza z Anitą, w niedzielę odwozi ją do ciebie i od razu przyjeżdża do mnie – pomaga mi robić projekt na konkurs. W środy z Adamem jeździ do klubu brydżowego, a przez resztę tygodnia do późna przesiaduje w pracy. Przez te parę miesięcy wszyscy przywykli już, że można mu wepchnąć każdą dodatkową robotę. Więc nie wiem, kiedy twoim zdaniem, miałby zażywać tych romansowych rozkoszy. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do domu wróciłam z zamętem w głowie. Skoro Mateusz nikogo nie ma, to dlaczego mnie zostawił? Musiałam z kimś o tym pogadać. Z Kryśką. Zawsze zazdrościłam Mateuszowi tego triumwiratu. On, Bogdan i Adam trzymali się razem od liceum. Ja nie miałam takich przyjaźni. W ogóle nie byłam skłonna do zwierzeń, ale z Kryśką to było co innego. Zresztą, ta przyjaźń też była dziwna. Poznałyśmy się w czasie delegacji chyba z 8 lat temu. Nadal zresztą spotykałyśmy się głównie przy okazji służbowych wyjazdów. Wiedziałam, że ma męża i dwóch synów, ale żadnego nigdy nie widziałam na oczy, nigdy też nie odwiedzałam Kryśki w domu. A jednak była jedyną osobą, której umiałam zwierzyć się z kłopotu. Może dlatego, że nie udzielała żadnych rad, nie oceniała. Mówiła, co myśli, ale nawet nie dodawała nieśmiertelnego: "Zrobisz, jak zechcesz". Była ode mnie dobre 10 lat starsza. Pomyślałam, że może ona coś z tego zrozumie. Może zdoła mi wytłumaczyć, dlaczego mój mąż mnie zostawił. Wykręciłam numer. Gdy odebrała, niemal bez tchu wyrzuciłam z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. – Bo wiesz, ty jesteś zwyczajnie głupia – powiedziała Krystyna. – Ale, ale..., no co ty – jęknęłam, bo takie kategoryczne stwierdzenia zupełnie mi do niej nie pasowały. – Właściwie powinnam powiedzieć, że oboje jesteście głupi – ciągnęła. – Zachowujecie się, jak para smarkaczy. Oboje. Ile lat byliście małżeństwem? Siedemnaście? I co? Myśleliście, że cały czas będzie tak, jak wtedy, kiedy się poznaliście? Kobieto, zejdź na ziemię. Miłość, małżeństwo, to nie jest coś, co samo rośnie. O to trzeba dbać, trzeba wiedzieć, kiedy ustąpić, trzeba wiedzieć, co jest ważne. A z tego co mówisz, to was przygniotły bzdury kompletne... – urwała. – Ale... To co ja mam teraz zrobić – spytałam niespodziewanie rzeczowo dla mnie samej. – A skąd ja mam to wiedzieć? – odparła. – Ale dam ci dobrą radę. Kiedy nie wiesz, co robić, nie rób nic. Niczego nie postanawiaj, nie planuj. Poczekaj. Życie samo zdecyduje. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pomyślałam, że ma rację. Przez następne miesiące uczyłam się życia na nowo. Pierwszy raz od wielu lat sama. Zajęło mi to parę miesięcy, ale pozbierałam się. "Co nas nie zabije to nas wzmocni" – mamrotałam pod nosem, gdy dopadała mnie chandra. I rzeczywiście. Z czasem, przestałam być taka strasznie nieszczęśliwa. Znowu się uśmiechałam, znowu wiele rzeczy mnie interesowało. Przestałam unikać Mateusza, gdy przyjeżdżał, by zabrać Anitę na weekend. Teraz, kiedy na nią czekał, nawet rozmawialiśmy. Swobodnie, przyjaźnie, bez skrępowania. Po kolejnych kilku miesiącach, kiedy w niedzielę odwoził Anitę, zapytałam, czy zostanie na obiedzie. Został. I od tej pory zostawał już co tydzień. Któregoś dnia zadzwonił, że ma bilety na koncert i czy bym nie poszła. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Dlatego kiedy przed kolejnym wspólnym wypadem – tym razem do kina – zaproponował, żeby wpaść do niego, bo ma dla Anity tę książkę, której szukała, zgodziłam się bez ceregieli. W windzie był tłok i staliśmy tak blisko, że aż zrobiło mi się głupio. Potem, w przedpokoju, kiedy zdejmowałam kurtkę, zamek się zaciął i Mateusz musiał mi pomóc. Nagle mnie objął, i... Od pocałunku zakręciło mi się w głowie. Patrzył mi w oczy. – Może już wystarczy tego życia osobno – bardziej stwierdził niż zapytał. Tym razem to ja go pocałowałam. – Czy to ma znaczyć tak – zamruczał. – To ma znaczyć, że jestem podatna na perswazje – roześmiałam się. Nieco później wciąż nie myśleliśmy o kinie, ale najważniejsze było jasne. Zdecydowaliśmy, że znowu będziemy razem. – Wracamy do domu – powiedziałam. – Anita oszaleje z radości. I nagle poczułam w sercu taką lekkość, jakby trzepotało w nim milion motylich skrzydeł...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×