Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Zlota jesien

Magia czterech por roku dojrzalych kobiet

Polecane posty

Gość DOROTA55
pozdrawiam:-D Dziewczynka z zapałkami Było bardzo zimno; śnieg padał i zaczynało się już ściemniać; był ostatni dzień w roku, wigilia Nowego Roku. W tym chłodzie i w tej ciemności szła ulicami biedna dziewczynka z gołą głową i boso; miała wprawdzie trzewiki na nogach, kiedy wychodziła z domu, ale co to znaczyło! To były bardzo duże trzewiki, nawet jej matka ostatnio je wkładała, tak były duże, i mała zgubiła je zaraz, przebiegając ulicę, którą pędem przejeżdżały dwa wozy; jednego trzewika nie mogła wcale znaleźć, a z drugim uciekł jakiś urwis; wołał, że przyda mu się on na kołyskę, kiedy już będzie miał dziecko. Szła więc dziewczynka boso, stąpała nóżkami, które poczerwieniały i zsiniały z zimna; w starym fartuchu niosła zawiniętą całą masę zapałek, a jedną wiązkę trzymała w ręku; przez cały dzień nie sprzedała ani jednej; nikt jej nie dał przez cały dzień ani grosika; szła taka głodna i zmarznięta i wyglądała taka smutna, biedactwo! Płatki śniegu padały jej na długie, jasne włosy, które tak pięknie zwijały się na karku, ale ona nie myślała wcale o tej ozdobie. Ze wszystkich okien naokoło połyskiwały światła i tak miło pachniało na ulicy pieczonymi gęśmi. "To przecież jest wigilia Nowego Roku" - pomyślała dziewczynka. W kącie między dwoma domami, z których jeden bardziej wysuwał się na ulicę, usiadła i skurczyła się cała; małe nożyny podciągnęła pod siebie, ale marzła coraz bardziej, a w domu nie mogła się pokazać, bo przecież nie sprzedała ani jednej zapałki, nie dostała ani grosza, ojciec by ją zabił, a w domu było tak samo zimno, mieszkali na strychu pod samym dachem i wiatr hulał po izbie, chociaż największe szpary w dachu zatkane były słomą i gałganami. Jej małe ręce prawie całkiem zamarzły z tego chłodu. Ach, jedna mała zapałka, jakby to dobrze było! Żeby tak wyciągnąć jedną zapałkę z wiązki, potrzeć ją o ścianę i tylko ogrzać paluszki! Wyciągnęła jedną i "trzask", jak się iskrzy, jak płonie! mały ciepły, jasny płomyczek, niby mała świeczka otoczona dłońmi! Dziwna to była świeca; dziewczynce zdawało się, że siedzi przed wielkim, żelaznym piecem o mosiężnych drzwiczkach i ozdobach; ogień palił się w nim tak łaskawie i grzał tak przyjemnie; ach, jakież to było rozkoszne! Dziewczynka wyciągnęła przed siebie nóżki, aby je rozgrzać - a tu płomień zgasł. Piec znikł - a ona siedziała z niedopałkiem siarnika w dłoni. Zapaliła nowy, palił się i błyszczał, a gdzie cień padł na ścianę, stała się ona przejrzysta jak muślin; ujrzała wnętrze pokoju, gdzie stał stół przykryty białym, błyszczącym obrusem, nakryty piękną porcelaną, a na półmisku smacznie dymiła pieczona gęś, nadziana śliwkami i jabłkami; a co jeszcze było wspanialsze, gęś zeskoczyła z półmiska i zaczęła się czołgać po podłodze, z widelcem i nożem wbitym w grzbiet; doczołgała się aż do biednej dziewczynki; aż tu nagle zgasła zapałka i widać tylko było nieprzejrzystą, zimną ścianę. Zapaliła nowy siarnik. I oto siedziała pod najpiękniejszą choinką; była ona jeszcze wspanialsza i piękniej ubrana niż choinka u bogatego kupca, którą ujrzała przez szklane drzwi podczas ostatnich świąt; tysiące świeczek płonęło na zielonych gałęziach, a kolorowe obrazki, takie, jakie zdobiły okna sklepów, spoglądały ku niej. Dziewczynka wyciągnęła do nich obie rączki - ale tu zgasła zapałka; mnóstwo światełek choinki wznosiło się ku górze, coraz wyżej i wyżej, i oto ujrzała ona, że były to tylko jasne gwiazdy, a jedna z nich spadła właśnie i zakreśliła na niebie długi, błyszczący ślad. - Ktoś umarł! - powiedziała malutka, gdyż jej stara babka, która jedyna okazywała jej serce, ale już umarła, powiadała zawsze, że kiedy gwiazdka spada, dusza ludzka wstępuje do Boga. Dziewczynka znowu potarła siarnikiem o ścianę, zajaśniało dookoła i w tym blasku stanęła przed nią stara babunia, taka łagodna, taka jasna, taka błyszcząca i taka kochana. - Babuniu! - zawołała dziewczynka - o, zabierz mnie z sobą! Kiedy zapałka zgaśnie, znikniesz jak ciepły piec, jak gąska pieczona i jak wspaniała olbrzymia choinka! - i szybko potarła wszystkie zapałki, jakie zostały w wiązce, chciała jak najdłużej zatrzymać przy sobie babkę, i zapałki zabłysły takim blaskiem, iż stało się jaśniej niż za dnia. Babunia nigdy przedtem nie była taka piękna i taka wielka; chwyciła dziewczynkę w ramiona i poleciały w blasku i w radości wysoko, wysoko; a tam już nie było ani chłodu, ani głodu, ani strachu - bowiem były u Boga. A kiedy nastał zimny ranek, w kąciku przy domu siedziała dziewczynka z czerwonymi policzkami, z uśmiechem na twarzy - nieżywa: zamarzła na śmierć ostatniego wieczora minionego roku. Ranek noworoczny oświetlił małego trupka trzymającego w ręku zapałki, z których garść była spalona. Chciała się ogrzać, powiadano; ale nikt nie miał pojęcia o tym, jak piękne rzeczy widziała dziewczynka i w jakim blasku wstąpiła ona razem ze starą babką w szczęśliwość Nowego Roku. Andersen H.Ch.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość samotny60
Lekcja. W pewnej chwili Jasio zaczyna uderzać długopisem o ławkę. Nauczycielka: - Jasiu , dlaczego walisz długopisem o ławkę? - Bo mi się wypisał. - A , to dobrze. Już myślałam że masz parkinsona...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość samotny60
Jasio przychodzi do domu. Mama krzyczy: - Dlaczego masz takie brudne ręce??? - Bo bawiłem się w piaskownicy!!! - Ale dlaczego masz czyste palce??? - Bo gwizdałem na psa!!! Przychodzi Jaś do apteki i mówi: - 6 prezerwatyw - Może ciszej z tyłu stoją ludzie - mówi aptekarka. Ja ogląda się i mówi do stojącej za nim dziewczyny: - Czeć Ala! - Jednak siedem proszę - mówi do aptekarki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wanilia38
Anna Jantar » Co ja w tobie widziałam Piekne byly dni bez ciebie, chlopcy kochali mnie. Co zmienilo sie, juz nie wiem, ze bez ciebie mi zle? Gdzie sie taki znalazl, skad sie taki wzial? Dziwna rzecz sie stala, jak zrozumiec to? Co ja w tobie widzialam, po co mi taki ktos? Co ja w tobie widzialam, oczy, usta czy nos? Czasem spotka sie kogos, powie slowo, a ty zamiast chodzic ta droga, wolisz zostac z nim. Gdybys tylko zerknal w lustro, smialbys sie caly rok. Podlotkow pelno, w glowie pusto, ach, jak bawi mnie to. Czesto tak juz bywa, kto sie na tym zna, przyjdzie taki dziwak i co chce, to ma. Co ja w tobie widzialam, po co mi taki ktos? Co ja w tobie widzialam, oczy, usta czy nos? Czasem spotka sie kogos, powie slowo, a ty zamiast chodzic ta droga, wolisz zostac z nim.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niesmiała
Jak mgła Słowa - płatki róż Fruną z jego ust Słuchać czy dotykać Nie wiem już Delikatny kwiat Światów lepszych ślad Całkiem nie nachalny Prawie nierealny Jak mgła - znika obraz ten Nieskończony sen Wiem, że krąży gdzieś Pośród gwiazd Chcę posłuchać znów Takich czułych słów Rozpieściły mnie Płatki róż Pieszczota jego ust I wiem że happy end Może zdarzyć się Nawet jeśli potrwa Jeden dzień Kasia Rodowicz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość i tak to jest
JERA cz.2 Jan gwałtownie usiadł na podłodze. Wokół paliły się światła, nie było śladu po Keilith i potworach. Jan zerwał z ust lepką maź i wziął porządny haust powietrza. Ręka mu spuchła i ledwie nią ruszał w okolicy nadgarstka. Był w szoku i to zapewne popchnęło go prosto do domu Noriko. Zapukał i przestępował z nogi na nogę. W końcu w drzwiach pojawiła się jego przyjaciółka. -Dobrze, że jesteś – powiedział z ulgą. - Nie wiem co się dzieje, ale była u mnie Keilith z jakimiś... potworami. To były te z widny, mówiłem ci o nich... -O czym ty mówisz? - zapytała zdezorientowana Japonka. - Keilith jest u mnie. Od popołudnia. Jan z przerażeniem spojrzał w głąb domu. W korytarzu ujrzał dziewczynkę. Uśmiechała się do niego słodko. -Cześć, Janek. W jej głosie oprócz zwykłej uprzejmości było coś jeszcze, co przyprawiało Jana o gęsią skórkę. Chłopak ponownie spojrzał na Noriko. Miała naprawdę zdziwiony wyraz twarzy. Rozumiał, że obawiała się kamer, ale mogła chociaż dawać znaki oczami. Spojrzał z powrotem na Keilith, ale jej tam nie było. Zamiast niej stała tam Jera i uśmiechała się obrzydliwie. -Co się dzieje, Noriko? - zapytała. -Nie wiem Jero. Jan zachowuje się bardzo dziwnie. Jan bezradnie pokręcił głową i uciekł. Została tylko jedna osoba, która mogła mu pomóc. Pani Porter podlewała rośliny w ogródku beztrosko sobie podśpiewując. Dotknął jej ramienia i ona odwróciła się. -Witaj... - zastanowiła się przez chwilę. - Czekaj, nie podpowiadaj. Ty jesteś Jan, prawda? Chłopak zamarł. To nie może być prawda – powtarzał sobie w myślach, ale w duchu wiedział, że to się dzieje naprawdę. W tym miejscu to Jera ustala zasady. -Pani Porter, proszę powiedzieć, że pani zna prawdę o Jerze, że robi nam wodę z mózgu, że jest zła! W jego głosie było błaganie i panika. Bał się niesamowicie. Bał się rzeczywistości, w której tylko on jeden wie, co faktycznie się tu dzieje. Kobieta spoważniała. -Uważaj chłopcze co mówisz – odparła mu. - Nie powiem nikomu o twoich słowach, ale nie wypowiadaj ich nigdy więcej. Ludzie, którzy tak mówili, znikali na zawsze. Jan poczuł na policzkach łzy. Bez słowa odwrócił się i ruszył ulicą. Szedł bez celu, byle przed siebie, mając nadzieję, że to wszystko skończy się lada chwila. Dotarł do domu, ale nie wszedł do środka. Nie czułby się tam bezpiecznie tak samo jak nigdzie indziej. Poszedł na Skały. Przez kilka godzin siedział i wpatrywał się w przestrzeń ponad wioską. Zziębnięty, z bolącą ręką i głową, zmęczony psychicznie. Nie spostrzegł nawet, kiedy zasnął.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość i tak to jest
Obudził się w swoim łóżku, co właściwie nie powinno go dziwić. Zastanawiał się tylko, czy to, co zobaczył było snem. Na pewno nie wizyta Keilith. Ręka była sina i spuchnięta jak przedtem. Nie wiedział ile spał, chyba nie długo, ponieważ był wykończony. Ostatnim razem czuł się tak, kiedy w trzeciej gimnazjum wypił za dużo na Sylwestra. Ubrał się i wypił gorące kakao. Wyciągnął kiść winogron, ale nie mógł na nie patrzeć. Położył się i próbował zasnąć ponownie. Bez skutku. W południe przyszła do niego Noriko, ale powiedział, że jest chory. Wydarzenia ostatniej nocy (o ile były prawdziwe) nie dawały mu spokoju. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że aby mieć spokój będzie musiał siedzieć cicho pośród ludzi – robotów, a gdzieś tam jego rodzina rwie sobie włosy z głowy, co się nim stało. I Laura. Obiecał jej przecież, że wróci. Nie wiedział wtedy, jakie to będzie trudne. Po raz pierwszy od Przybycia pojawiła się w jego głowie ostatnia szansa: samobójstwo. To niewątpliwie było jakieś wyjście. Ale czy aby prowadzące do wyzwolenia? Wątpił w to. Targany przez żal i wątpliwości siedział w salonie, owinięty w koc i męczony gorączką. Mając w głowie wszystko co spotkało go dotychczas, podjął decyzję. Po raz trzeci już spakował plecak i zamierzał z samego rana przeszukać okolicę. I będzie to robił tak długo, aż znajdzie choćby jeden ślad, a może nawet samo wyjście. Z samego rana ubrany ciepło wyszedł z domu. W połowie drogi na łąki zaskoczyła go Noriko. Biegła do niego wołając głośno. Zatrzymał się, nie chciał bowiem, żeby ktoś niepożądany zobaczył go z plecakiem wcześnie rano. -Dokąd idziesz? - zapytała dziewczyna. - Już ci lepiej? -Idę szukać wyjścia – odparł chłodno, pomijając odpowiedź na drugie pytanie. Noriko oparła skroń na dłoni w bezradnym geście. -Dlaczego? - tym razem jej ton również zmienił tan na bardziej ostry. -Co dlaczego? -Stąd nie ma wyjścia! - wybuchła. - A nawet jeśli jest, to nigdy go nie znajdziesz. To gdzieś we mgle. Tam, gdzie nie mamy dojścia. Miałeś zły dzień, prawda? Nie próbuj zaprzeczać. Wyglądasz jak ja po swoim pierwszym złym dniu. -Pierwszym? - przestraszył się Jan. -Tak, pierwszym. Bo były następne. Tak długo, aż w końcu miałam dosyć. Wtedy... Próbowałam się zabić. Zrobiła długą pauzę jakby zastanawiała się, czy kontynuować. -Myślisz, że to coś dało? Nie. A czy wiesz dlaczego? Bo my jesteśmy nieśmiertelni. Tu czas nie gra roli. Ja... ja jestem tu od pięćdziesięciu lat, wiesz? Pięćdziesiąt lat w tym popierdolonym miejscu! - ostatnie słowa wykrzyczała. Po jej policzkach popłynęły łzy. - Nie mam nawet dokąd wracać, bo nikt na mnie nie czeka. Moi i tak zapewne nie żyją. Istniałam, bo tego nie można nawet nazwać życiem, z dnia na dzień, rozrywana w środku! A potem zjawiłeś się ty... Nie zdajesz sobie sprawy, jak brakowało mi przyjaciela. Podeszła i objęła go mocno. Poczuł zapach jej włosów. Od razu przypomniał sobie o Laurze. Ona czeka tam na niego. Tak samo jego rodzina. Nie zawiedzie ich, choćby miał poświęcić przyjaźń z Noriko. Oderwał ją od siebie z kamiennym wyrazem twarzy. -Przykro mi. Przepraszam. I odwrócił się kierując swój marsz w stronę lasu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość i tak to jest
Jera odeszła od okna. Prawie słyszała o czym rozmawiali, mimo iż byli dla niej małymi punkcikami na tle jej własnego świata. Była z niego dumna, o tak... To było jej marzenie odkąd tylko wydostała się z łona królowej Namitrii, samej Miremeny. Jej plan był głębszy niż im się wydawało. Miał sens, choć trudny do pojęcia dla niższych form życia. To jakby małpom tłumaczyć teorię ewolucji. A więc Jan zamierza znaleźć wyjście? Przez moment pożałowała, że nie umieściła go w innym miejscu. Ale tylko przez chwilę. W końcu czym jest dla niej jeden mały człowieczek? Wykończy go psychicznie, potraktuje jak zwierzynę. Zwierzynę, która sama do niej przyjdzie. Przyczołga się na kolanach, błagając o śmierć. Jera coraz bardziej zadowolona z siebie minęła bawiącą się Keilith. Zsunęła się po schodach i podeszła do jednych z drzwi. Jak dobrze być przewidującym – pomyślała i otworzyła okienko. Do jej plam słuchowych dobiegł szloch. Jak można tak ciągle ronić łzy? Ludzie potrafią być niezwykli – przyszło jej do głowy. Zasyczała. Płacz umilkł. Jera jednym okiem zajrzała w celę. Zobaczyła trzęsącą się postać. -Zostaw mnie! - wrzasnęła próbując tym samym wcisnąć się w najdalszy kąt. -Może wolisz, żebym przysłała tu Keilith...? Na dźwięk tego imienia postać wydała z siebie żałosny okrzyk wijąc się z bólu. -Twój czas niedługo nadejdzie. Polowanie już wkrótce się zacznie. Jan spojrzał w niebo. Ściemniało się, a on nie obszedł jeszcze lasu dokoła. Postanowił bowiem, że najlepiej zrobi, jeśli zacznie od ogólnych oględzin okolicy. Szedł więc granicą lasu i mgły, mając nadzieję, że może gdzieś zauważy jakieś światło, blask, usłyszy hałas. Nie spodziewał się, że kraina będzie taka duża. Dojdę do miejsca, w którym zacząłem – pomyślał. - Zatoczę koło i wrócę do domu. Wracając, szedł w zupełnej ciemności. Oświetlał drogę latarką. Idąc przez las nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w cieniach coś się czai. Ale za każdym razem, kiedy kierował w tamte miejsca blask latarki, niczego nie zauważał. Wyszedłszy na błonia próbował odszukać wzrokiem wioski, ale wszędzie rozciągała się bezgraniczna ciemność. Z tej odległości powinien bez problemu zobaczyć lampy uliczne albo chociaż światła w oknach. Ruszył w tamtą stronę i po krótkiej wędrówce dotarł do miasteczka. W żadnym oknie nie paliło się światło. Wokół panowała cisza, przerywana tylko raz po raz świstem wiatru. Nigdzie nie dostrzegał mieszkańców. Szedł z niepokojem między opustoszałymi domami, kiedy nagle zapaliła się jedna z lamp. Oświetliła drogę, na której stał dziwny przedmiot. Jan podbiegł w tamto miejsce i zatrzymał się ze zgrozą. Przedmiot okazał się najprawdziwszą szubienicą. Co do cholery? - pomyślał. -Janie... Chłopak zamarł. Odwrócił się napięcie. Miał przed sobą Jerę. W ogarniającym go coraz bardziej przerażeniu cofnął się zapominając o szubienicy. Uderzył o coś plecami. Odwrócił się szybko. Krzyknął ze strachu i upadł. W niemym szoku obserwował Jerę owiniętą wokół szubienicy, z twarzą tuż przy policzku powieszonej Noriko. Japonka z pewnością nie żyła. Świadczył o tym siny kolor skóry i martwe, puste, wybałuszone oczy. -I co ty na to, Janie? - syknęła z satysfakcją Jera. - Co na to powiesz? To wszystko twoja wina. Trzeba było jej posłuchać. Jej i mnie. Należało chociaż udawać, jak ona przez pięćdziesiąt lat. Potworzyca wysunęła spiczasty język i przesunęła nim po nabrzmiałej szyi Noriko. Przez ten cały czas patrzyła na Jana z obłędem w oczach. -Patrz – szepnęła i w tym samym momencie błysnęły światła. Wszystkie lampy oświetliły resztę miasta. A na ulicy i przed domami setki szubienic z ciałami mieszkańców. Metr od ziemi zwisały ciała znajomych mu osób. Pani Rogalińskiej i jej całej rodziny, Xaviera, Bena i ekspedientek z marketu. Jan rozpłakał się. Chciał krzyczeć, ale co by to dało? Nie został już nikt, kto mógł mu pomóc. Chłopak pozbierał się i powłócząc nogami ruszył w przeciwną stronę. Nie myślał, czy Jera pójdzie za nim, czy nie. Miał nadzieję, że to kolejny zły dzień i wkrótce się skończy. Nagle zatrzymał się. -Dlaczego? - zapytał. Odwrócił się do Jery. - Po co to robisz?! Pytanie bez odpowiedzi. Jego głos rozległ się echem po mieście. I gdy tak stał mając przed oczami ciała mieszkańców usłyszał odgłosy dochodzące z góry. Uniósł głowę. Z dachów i z okien schodziły dzieci Jery. Złaziły, bez problemu czepiając się ścian. Jan obracał się i obserwował setki potworów powoli zbliżających się ku ziemi. Teraz mógł im się dobrze przyjrzeć. Miały cztery kończyny, ich brązowo zielona skóra pokryta była licznymi krostami i bąblami. Łby nieco przypominały głowy dinozaurów, ale oczy... Oczy były ludzkie. Bez wątpienia. Ruszył biegiem ulicą kierując się do swojego domu. Za sobą słyszał śmiech Jery. Dopadł do drzwi wejściowych i gdy je otworzył, wprost na niego skoczył jeden z potworów. Jan zrobił to, co podpowiadał mu instynkt. Walnął stworzenie pięścią w żuchwę. Wbiegł do środka zatrzaskując drzwi i pogrzebał w szafie. Pamiętał, że jeszcze niedawno był tam kij bejsbolowy. Nadal tam leżał. Wziął go w obie ręce. Nigdy nie lubił tej gry. Teraz przynajmniej na coś się przyda. Do jego uszu dotarło skrobanie do drzwi. Dzieci Jery próbowały dostać się do jego domu. Spojrzał na tylne wyjście. Stanowiło je wielkie, rozsuwane okno. Z szybą ujrzał przyklejonego stwora. Podszedł tam, zamachnął się i z całej siły uderzył w taflę, rozbijając ją na drobne kawałki. Tym samym potwór poleciał kilka metrów dalej. Jan roztrzęsiony i spanikowany wybiegł z miasta. Kilka razy któreś ze stworzeń próbowało go pochwycić, ale za każdym razem unikał ich ramion. Zaczął biegiem wspinać się łąką do lasu. Tam będzie miał jakieś szanse się ukryć. Na razie tylko tyle może zrobić. To jest tylko przedłużane sobie życia – pomyślał z rozpaczą. - To pościg, który ma tylko jedno zakończenie: moją śmierć. W głowie miał obraz wisielców. Przez niego wszyscy nie żyją. Zabił ich. Co z tego, że nie własnymi rękoma? Boże, jeśli istniejesz, pomóż mi – błagał w myślach. Był już w lesie. Daleko w dole słyszał wolno człapiące potwory. Tak nie porusza się ktoś, kto ma na celu szybkie złapanie ofiary – zorientował się, ale było już za późno. Tuż przed nim wylądowało dwoje dzieci Jery, znacznie większe niż ich rodzeństwo. Jan kijem powalił pierwszego, ale drugi wskoczył mu na plecy, przewracając na trawę. -Khh.... - zaskrzeczał potwór i chwycił go za brodę i tył głowy. Teraz skręci mi kark – jęknął w myślach i przygotował się na śmierć. Przed oczami stanęło mu całe życie. Zdjęcie rodzinne powieszone w salonie na honorowym miejscu. Wyszedł na nim okropnie. Nowe zdjęcie z Niemiec miało zastąpić stare. Potem przypomniał sobie Laurę i jej pocałunek na pożegnanie. Obawiał się, że znajdzie sobie nowego chłopaka. Teraz zdał sobie sprawę, jakie to było głupie. Przygotowywał się na śmierć, gdy nagle huknęło. Stworzenie padło martwe przygniatając go całym swoim ciężarem. Jan zamkniętymi oczami czekał, aż jego wybawca ściągnie z niego potwora. Oswobodzony odwrócił się i napotkał zlękniony wzrok pani Porter. -Pani? - zapytał ze zdziwieniem. Przy pomocy kobiety powstał z ziemi. Bez słowa wzięła go za rękę i poprowadziła miedzy drzewami. Zatrzymała się przy średniej wielkości kamieniu i poprosiła, żeby pomógł go przesunąć. Głaz okazał się wejściem do dużej nory. Wepchnęła go tam, po czym sama też się wczołgała. Z wewnątrz zatkała wejście gałęziami i liśćmi. Jan łapczywie łapał oddech. Przez głowę przeszło mu, na jak długo wystarczy im tlenu w tak szczelnie zapchanej komorze. -Co pani tu robi? Skąd ma pani broń? - zapytał szeptem. -Dawno temu – odparła równie cicho – przybył tu człowiek. Miał broń. Był taki jak ty, Noriko i ja. Miał dosyć, więc zabił kilka osób, a potem siebie. Oczywiście nie umarł, ale Jera się go pozbyła. Nikt nie widział, jak zabieram pistolet. Nawet Jera. Zresztą to był ostatni nabój. -Dlaczego... W jego głowie pojawiła się niepokojąca myśl. Zbyt pochopnie dał się tu zaciągnąć. Jego serce zaczęło szybciej bić. Zebrał w sobie wszystkie sił i wykrztusił: -Dlaczego pani nie ma tam, na szubienicach? Pani Porter westchnęła i oparła się o ścianę nory. -Odkąd tylko się tu pojawiłam, wiedziałam, co się dzieje. Wystarczył mi dzień, dwa, żeby się zorientować w sytuacji. Stałam się niewidzialna dla Jery. Unikałam wszelkich dziwnych sytuacji i kontaktów z nią. Dlatego nie przyjaźniłam się z Noriko i nawet ciebie nie odwiedzałam, byle tylko nie zwrócić na siebie uwagi. No i zapomniała o mnie. Nie zwróciła uwagi na brak mojej osoby. Z bardzo bliska rozległy się kroki. Pani Porter pochyliła się i zakryła Janowi dłonią usta. Odczekali, aż kroki przestaną być słyszalne i kobieta kontynuowała: -Chłopcze, w końcu i tak nas znajdą. Mnie mogą zabić, już mi wszystko jedno. Ale ty... Ty jesteś młody, masz prawo, ba, obowiązek żyć. Więc zrób to dla mnie, i jeśli kiedykolwiek mnie złapią, nie zatrzymasz się, zgoda? -Ale co pani mówi? Kiedy się nie zatrzymam? -Nie przerywaj mi! Wiem, gdzie jest wyjście! Zapadła cisza. W sercu Jana pojawiła iskra nadziei. Uśmiechnął się i prawie rozpłakał. -Nie ciesz się tak. Nadal nie wiem, jak je otworzyć. To miejsce jest naznaczone. Całkiem łatwo je znaleźć, jeśli się dobrze wie, gdzie szukać. Nie pytaj jak tego dokonałam, miałam na to setki lat. -Co to za miejsce? - niecierpliwił się chłopak. Nie było dane odpowiedzieć pani Porter, gdyż z zewnątrz dochodziły szelesty i dziwne skrobanie. Z czujnością spojrzeli na wylot nory. Jan w międzyczasie popatrzył na panią Porter. To co zobaczył, miało mu się na długo wryć w pamięć. Zza jej pleców powoli wyłoniły się białe ręce. Niczego nie podejrzewająca kobieta spojrzała na niego. -Jan, co się... W tym momencie ramiona oplotły jej szyję. Pani Porter zaczęła wrzeszczeć i próbowała oderwać je od siebie. Jan chciał jej pomóc, ale uścisk był zbyt mocny. Wtedy chłopak nie zastanawiał się, czym mogła być ta istota, a przecież odpowiedź była tak prosta. Nagle jedna ręka zaryła pazurami w jego policzku. Jan z bólu zwinął się w kłębek. Już miał wstać, gdy pani Porter ucichła. Jan myślał, że nie żyje, ale ta samowolnie zamilkła. Za nią klęczała Keilith. Nie ta o bladej cerze i ładnych, dużych oczach, ale ta o sinej skórze i wybałuszonych gałach. Jan patrzył na ten obrazek niezdolny do najmniejszego ruchu. Pani Porter płakała. W jej oczach czaiła się panika i wielkie przerażenie. Zniknęła silna, opanowana kobieta. Pojawiła istota z krwi i kości, która boi się śmierci. -Skały – wyszeptała i w tym momencie Keilith zakończyła jej żywot. Jan wrzasnął na całe gardło i dopadł wylotu nory rozgarniając gałęzie i wypychając liście. Nie oglądał się za siebie, jego celem było za wszelką cenę dostać się do Skał. Czuł się jak we śnie, w którym ucieka przed niebezpieczeństwem, ale jest za wolny. Jakby jego nogi odmawiały posłuszeństwa. Wrzask. Ten dźwięk podziałał na niego jak mur. Przystanął czekając, aż krzyk się powtórzy. Tak się stało. Najdziwniejsze, że skądś znał ten głos. Miał przed sobą trudny wybór. Mógł biec do Skał, ale tam ktoś znajomy potrzebował pomocy. Przeklął siebie za swoja głupotę i pobiegł w stronę, skąd dochodziły wrzaski. Zaprowadziły go na niewielką polankę. Na jej środku rosło samotne drzewo. Nikogo nie dostrzegł. Dopiero kiedy krzyk znowu się rozległ, spojrzał w górę. Rozdziawił usta ze zdziwienia. Prawie na szczycie drzewa, do gałęzi za nadgarstki przywiązana była jego dziewczyna. Laura nie zauważyła nawet, że ktoś przybył i krzyczała nadal. Dźwięk łamanej gałęzi. Jan odwrócił się gwałtownie i stanął twarzą w twarz z Keilith. Przestał czuć strach. W jego sercu zagościła tylko wściekłość. Zapłacą mu za to. Kiedy był sam, mógł jeszcze jakoś pogodzić się, że umrze, ale na pewno nie pozwoli zabić swojej ukochanej osoby. Podniósł grubą gałąź i ruszył na dziewczynkę. Zabije ją, a potem znajdzie Jerę. Wypruje im falki, zmiażdży łby. Ale los nie pozwolił mu tego dokonać. Keilith spojrzała na przedmiot w jego ręku i zaraz potem Jan sam sobie podciął nogi. Upadł twarzą w trawę. Spróbował wstać i nagle jego ciałem wstrząsnął ból. Ból tak wielki, przerażający i rozrywający, że gdyby nie to miejsce, z pewnością by umarł. Wrzasnął tak głośno, że jego głos było słychać w samej wiosce. Wił się na wszystkie strony marząc o śmierci, która uwolniła by go od bólu. W końcu Keilith przestała, a jego zwiotczałe ciało drgało. Jan widział tylko jej bose stopy. Nie miał nawet siły, żeby zamknąć oczy. Keilith zrobiła krok do przodu i jego ciało znów wygięło się nienaturalnie dotknięte jeszcze większym bólem. Jan poczuł krew wypływającą z nosa i uszu. Stopy dziewczynki przesuwały się do przodu. -Dosyć. To słowo było jak zaklęcie. Ból ustąpił i Jan opadł bezsilny. Teraz widział dwie pary takich samych stóp. Ponieważ jego siły szybko zaczęły się regenerować, uniósł nieco głowę i zobaczył dwie Keilith mierzące się chłodnym i równie okrutnym wzrokiem. Ta druga wyglądała bardziej ludzko. I to ona odezwała się pierwsza: -Spotykamy się pierwszy raz od dziesięciu lat, siostro. -Spotykamy się pierwszy raz, Arej. -A łono matki? -Wtedy już byłam martwa. Rozpostarła ramiona i Arej poleciała kilka metrów do tyłu. Keilith podbiegła do siostry i rzuciła się na nią. Jan korzystając z okazji podczołgał się do drzewa i wstał powoli. Ruch nadal sprawiał mu ból. Zaczął wspinaczkę. Roślina była tak poskręcana, że łatwo można było znaleźć oparcie dla stóp i rąk. Szybko dotarł do dziewczyny. Odwiązał jedną rękę i chwycił ją w locie. Ułożył Laurę na gałęzi i oswobodził jej drugie ramię. Dziewczyna przytuliła się do niego i... zemdlała. -Nie, błagam, nie teraz – jęknął Jan. Westchnął i mocno chwycił Laurę, przesuwając się wzdłuż gałęzi. Położył jej ramiona na swoich barkach. Postawił stopę na pniu i ześlizgnął się. Obydwoje polecieli na dół. Jan uderzył bokiem w ziemię, podczas gdy Laura upadła na niego. Nie była ciężka, ale Jan i tak poczuł, jak łamie mu się ręka. Krzyknął z bólu. Tuż obok niego z łoskotem upadła nieprzytomna Arej. Chłopak zamarł. Keilith podeszła do ich trójki. Położyła siną stopę na piersi siostry i zaczęła cisnąć. Jan zdesperowany złapał Keilith za łydkę i wbił jej paznokcie używając przy tym całej swojej siły. Z nogi poleciała krew. Keilith odjęła ją od ciała Arej, ale od razu kopnęła Jana w twarz. Jan nie widział tego, ale słyszał, jak Arej podnosi się w zaskakującym tempie. Spojrzał na nie i ujrzał Arej wbijającą kciuki w oczy siostry. Ryk Keilith poniósł się po całej okolicy. Umierająca dziewczynka opadła na kolana, Arej razem z nią. Nagle Keilith chwyciła siostrę za gardło próbują ją udusić. -Pomóż! - wydusiła Arej. Chłopak zwalił z siebie Laurę i rozejrzał się po ziemi. Zobaczył sporych rozmiarów kamień. Wziął go i stanął za Keilith. Boże, wybacz mi – pomyślał i uderzył z całej siły.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość i tak to jest
W jego głowie pojawiła się niepokojąca myśl. Zbyt pochopnie dał się tu zaciągnąć. Jego serce zaczęło szybciej bić. Zebrał w sobie wszystkie sił i wykrztusił: -Dlaczego pani nie ma tam, na szubienicach? Pani Porter westchnęła i oparła się o ścianę nory. -Odkąd tylko się tu pojawiłam, wiedziałam, co się dzieje. Wystarczył mi dzień, dwa, żeby się zorientować w sytuacji. Stałam się niewidzialna dla Jery. Unikałam wszelkich dziwnych sytuacji i kontaktów z nią. Dlatego nie przyjaźniłam się z Noriko i nawet ciebie nie odwiedzałam, byle tylko nie zwrócić na siebie uwagi. No i zapomniała o mnie. Nie zwróciła uwagi na brak mojej osoby. Z bardzo bliska rozległy się kroki. Pani Porter pochyliła się i zakryła Janowi dłonią usta. Odczekali, aż kroki przestaną być słyszalne i kobieta kontynuowała: -Chłopcze, w końcu i tak nas znajdą. Mnie mogą zabić, już mi wszystko jedno. Ale ty... Ty jesteś młody, masz prawo, ba, obowiązek żyć. Więc zrób to dla mnie, i jeśli kiedykolwiek mnie złapią, nie zatrzymasz się, zgoda? -Ale co pani mówi? Kiedy się nie zatrzymam? -Nie przerywaj mi! Wiem, gdzie jest wyjście! Zapadła cisza. W sercu Jana pojawiła iskra nadziei. Uśmiechnął się i prawie rozpłakał. -Nie ciesz się tak. Nadal nie wiem, jak je otworzyć. To miejsce jest naznaczone. Całkiem łatwo je znaleźć, jeśli się dobrze wie, gdzie szukać. Nie pytaj jak tego dokonałam, miałam na to setki lat. -Co to za miejsce? - niecierpliwił się chłopak. Nie było dane odpowiedzieć pani Porter, gdyż z zewnątrz dochodziły szelesty i dziwne skrobanie. Z czujnością spojrzeli na wylot nory. Jan w międzyczasie popatrzył na panią Porter. To co zobaczył, miało mu się na długo wryć w pamięć. Zza jej pleców powoli wyłoniły się białe ręce. Niczego nie podejrzewająca kobieta spojrzała na niego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość i tak to jest
-Jan, co się... W tym momencie ramiona oplotły jej szyję. Pani Porter zaczęła wrzeszczeć i próbowała oderwać je od siebie. Jan chciał jej pomóc, ale uścisk był zbyt mocny. Wtedy chłopak nie zastanawiał się, czym mogła być ta istota, a przecież odpowiedź była tak prosta. Nagle jedna ręka zaryła pazurami w jego policzku. Jan z bólu zwinął się w kłębek. Już miał wstać, gdy pani Porter ucichła. Jan myślał, że nie żyje, ale ta samowolnie zamilkła. Za nią klęczała Keilith. Nie ta o bladej cerze i ładnych, dużych oczach, ale ta o sinej skórze i wybałuszonych gałach. Jan patrzył na ten obrazek niezdolny do najmniejszego ruchu. Pani Porter płakała. W jej oczach czaiła się panika i wielkie przerażenie. Zniknęła silna, opanowana kobieta. Pojawiła istota z krwi i kości, która boi się śmierci. -Skały – wyszeptała i w tym momencie Keilith zakończyła jej żywot. Jan wrzasnął na całe gardło i dopadł wylotu nory rozgarniając gałęzie i wypychając liście. Nie oglądał się za siebie, jego celem było za wszelką cenę dostać się do Skał. Czuł się jak we śnie, w którym ucieka przed niebezpieczeństwem, ale jest za wolny. Jakby jego nogi odmawiały posłuszeństwa. Wrzask. Ten dźwięk podziałał na niego jak mur. Przystanął czekając, aż krzyk się powtórzy. Tak się stało. Najdziwniejsze, że skądś znał ten głos. Miał przed sobą trudny wybór. Mógł biec do Skał, ale tam ktoś znajomy potrzebował pomocy. Przeklął siebie za swoja głupotę i pobiegł w stronę, skąd dochodziły wrzaski. Zaprowadziły go na niewielką polankę. Na jej środku rosło samotne drzewo. Nikogo nie dostrzegł. Dopiero kiedy krzyk znowu się rozległ, spojrzał w górę. Rozdziawił usta ze zdziwienia. Prawie na szczycie drzewa, do gałęzi za nadgarstki przywiązana była jego dziewczyna. Laura nie zauważyła nawet, że ktoś przybył i krzyczała nadal. Dźwięk łamanej gałęzi. Jan odwrócił się gwałtownie i stanął twarzą w twarz z Keilith. Przestał czuć strach. W jego sercu zagościła tylko wściekłość. Zapłacą mu za to. Kiedy był sam, mógł jeszcze jakoś pogodzić się, że umrze, ale na pewno nie pozwoli zabić swojej ukochanej osoby. Podniósł grubą gałąź i ruszył na dziewczynkę. Zabije ją, a potem znajdzie Jerę. Wypruje im falki, zmiażdży łby. Ale los nie pozwolił mu tego dokonać. Keilith spojrzała na przedmiot w jego ręku i zaraz potem Jan sam sobie podciął nogi. Upadł twarzą w trawę. Spróbował wstać i nagle jego ciałem wstrząsnął ból. Ból tak wielki, przerażający i rozrywający, że gdyby nie to miejsce, z pewnością by umarł. Wrzasnął tak głośno, że jego głos było słychać w samej wiosce. Wił się na wszystkie strony marząc o śmierci, która uwolniła by go od bólu. W końcu Keilith przestała, a jego zwiotczałe ciało drgało. Jan widział tylko jej bose stopy. Nie miał nawet siły, żeby zamknąć oczy. Keilith zrobiła krok do przodu i jego ciało znów wygięło się nienaturalnie dotknięte jeszcze większym bólem. Jan poczuł krew wypływającą z nosa i uszu. Stopy dziewczynki przesuwały się do przodu. -Dosyć. To słowo było jak zaklęcie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość lubie was
na zadufanego w sobie /f/ w odpowiedzi na wiersz Centurio "Macho" chwalił swą urodę -chylcie przed nią czoła panieneczki mdleją , gdy tylko zawołam jam przystojny , bogaty, mam same przymioty podziwiajcie wszyscy -jestem cudem cnoty mięśnie to walor jest wszakże wątpliwy cenna osobowość- bądź choć raz prawdziwy bo my wbrew pozorom nie jesteśmy głupie wykwintność cenimy - resztę mamy...w zupie Autor: Lila6 z 12 poziomów

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość granatek
Granatku ❤️ Tobie, a całusa jeszcze nie wiem komu:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość granatek
wooow bo zaraz buraczek na twarzy wyskoczy :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I tak to jest! czytałam to opowiadanie:) Co z Janem , myślę ze nie żyje? Czy to taki koniec , dziwne?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość granatek
tutaj modne wiersze, to musze czegos poszukać specjalnie dla Ciebie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Granatku ,czy jesteś moim synem?:-D taki miły jesteś dla mnie:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość granatek
Sokolim lotem życie przemija, Jak kwiat uczucie więdnieje: Kochaj młodzieńcze, póki ci sprzyja Młodość, z uśmiechem nadzieje. A czy to błyśnie pogoda złota, Czy łzy żałości popłyną, Obie na drodze twego żywota Najmilsze kwiaty rozwiną. [A.E. Odyniec]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość granatek
no niee czyzby moja 89 lat mama nauczyła sie buszowac w necie? :D:P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość granatek
no i poszła sobie w siną dal Shazza » W siną dal Adela już zakłada suknię cienką Na wiosnę kwaitki rosną i kwitnie miesiąc maj Gdy spytasz ją dla kogo ta sukienka Dla kochasia który odszedł w siną dal W siną dal w siną dal To dla kochasia który odszedł w siną dal W siną dal w siną dal To dla kochasia który odszedł w siną dal Czerwone ma podwiązki pod tą suknią Na wiosnę kwaitki rosną i kwitnie miesiąc maj Gdy spytasz ją dla kogo taki luksus To dla kochasia który odszedł w siną dal

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość granatek
no to na odchodne kawał 25-ta rocznica ślubu, małżeństwo leży w łóżku; żona myśli: - to już 25 lat, może wreszcie kupi mi to futro z lisów. Mąż: - 25 lat. Jak bym pierwszego dnia zabił, to bym jutro wychodził..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×