Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Piskle

Miłość do terapeuty

Polecane posty

Gość lalajaksiepatrzy
Wszystko ucichło a taki ciekawy temat. Napisz w końcu co z tym twojm terapeutą?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bezsensutojest
do: lala jak sie patrzy-chyba powinnam zalozyc osobny topik na ten temat.ale rozumiesz, ze jakbym tutaj przywalila swoją historie, to zaraz pare osob ze srodowiska kaploby sie ze to ja... dlatego cykam sie troche. a mam duzo na ten temat do powiedzenia....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bezsensutojest
podaj maila to mozemy pogadac na ten temat...i wymienic doswiadczenia....jesli tylko chcesz.pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość lalajaksiepatrzy
Jasne, że chce. Mój mail to xgonia90x@wp.pl. Czekam na maila:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Drogie Panie (a może Państwo), mam nadzieję, że nie będziecie miały nic przeciwko, jeśli jako reprezentant "płci brzydkiej" coś od siebie napiszę w temacie, który (jak przynajmniej odniosłem wrażenie z przeczytanych tutaj wypowiedzi) wydaje mi się być tematem raczej kobiecym ;). Pozwoliłem sobie się wtrącić swoje 3 grosze bowiem obawiam się, że mnie, jako tę brzydszą płeć też coś takiego dotknęło, a przynajmniej poniekąd. Odnosząc się na chwilę do wypowiedzi Sissy - nie twierdzę, że nie masz racji (być może racja ta poparta jest również jakimiś przepisami, nie wiem), ale czy mógłbym wiedzieć na jakiej podstawie opierasz swój pogląd ? Nie mam bynajmniej zamiaru poddawać go pod dyskusję, a jedynie zapytać. Zapytać dlatego, że choć rozmowa z tego, co widzę w tym temacie tyczy się raczej relacji pacjentka (tak ją nazwijmy) - terapeuta, a nie pacjent - terapeutka, jak w moim wypadku, to sytuacja jest w przynajmniej odrobinę podbna. U mnie sytuacja jest o tyle dziwniejsza, że ja "swoją" terapeutkę znam od - myślę, że jakieś prawie 10 lat, a wcześniejsze kontakty odbywały się na stopie psycholog - klient i nie miały nic wspólnego ani z jakąkolwiek terapią, ani typową pomocą psychologiczną, a nazwijmy to doradztwem zawodowym (nie wchodząc w szczegóły). Na samym początku traktowałem tę terapeutkę wyłącznie bezemocjonalnie, tzn. wizyty u Niej odbywały się tak, że właściwie na jej miejscu mógłby być ktokolwiek, choćby przysłowiowy słup soli. Niestety jednak sytuacja stopniowo zaczęła ulegać zmianie i po jakimś czasie zacząłem postrzegać ją już nie wyłącznie jako fachowca, ale również (a właściwie przede wszystkim) jako urodziwą kobietę.Nie oznaczało to oczywiście, że moje zachowanie wobec niej uległo zmianie - absolutnie nie. Dalej zachowywałem zimny profesjonalizm, obojętność jak w stosunku do obcej osoby, nie potrafiąc jednak nie dostrzec jej - nie boję się użyć tego słowa - piękna. Przez cały tamten czas wszystko toczyło się normalne, jak gdyby nigdy nic, aż do czasu, kiedy bohaterka postanowiła zmienić pracę na rzecz działnia na własną rękę. Wówczas osiągnąłem stan może nie obsesji, ale twardego postanowienia, że muszę kiedyś do Niej trafić, choćbym miał nie tylko przyjść z bzdurą, ale także nawet, gdybym musiał posunąć się do zmyślenia tego, z czym de facto przychodzę. Naturalnym skutkiem tego był fakt, że kiedy na prawdę potrzebowałem rozmowy z terapeutą, wówczas pierwsze kroki skierowałem już nie tylko do tej poradni przez Nią prowadzonej, ale z stanowczym postanowieniem, iż to spotkanie musi odbyć się z jej udziałem. Mnie samego to dziwi, ale zacząłem postrzegać ją już nie tylko jako piękną kobietę, ale również jako ogromnie sympatyczną, ciepłą, bliską wręcz osobę, przed którą jak przed nikim innym byłbym w stanie wyznać największy sekret i że nikt nie byłby w stanie jej zastąpić. I tutaj stało się coś dziwnego - już wcześniej wiedziałem, że ze względu na (jak to z resztą sama określiła w napisanym mailu będącym odpowiedzią na moje pytanie o wizytę u niej akurat) brak wolnych terminów możliwe jest tylko jedno spotkanie z jej udziaem, a potem zostanę przez nią pokierowany do kogoś innego. Nie muszę dodawać, iż cały czas oczekiwania na dzień tej wizyty był dla mnie czymś prawie, jak czekanie na randkę i czymś nie do zniesienia. I mimo, że ta wizyta odbyła się w pełni standardowo, "chłodno" - tzn. zapewne normalnie, tak jak odbyć się powinna (podczas tej wizyty z całych sił starałem się zaciskać zęby by zachować profesjonalną, obojętną, pozbawioną emocji relację) to jeszcze wieczorem tego samego dnia zaobserwowałem u siebie coś dziwnego, czego sam poniekąd do tej pory nie mogę zrozumieć: Tak, jak do tej pory postrzegałem ją wyłącznie przez pryzmat kobiecej urody, sympatyczności, tego swoistego ciepła, jakieś dziwnej bliskości, tak wówczas, kiedy przypomniałem sobie napisane przez Nią w liście słowa o niemożności dalszej kontynuacji terapii z Nią właśnie - wierzcie mi, lub nie, ale poczułem się tak, jakby ktoś wbił mi największy kolec, albo jak gdybym dostał solidnego kopniaka w sam środek serca. Wiem, to głupie, ale tego, że do tego wszystkiego z oczu popłynie łza - tego nawt ja sam w najśmielszych oczekiwaniach się nie spodziewałem. Nie muszę dodawać, że od tamtego dnia wizyty terapeutycznej jej osoba tkwi w moich myślach właściwie bezustannie (może z małymi przerwami), a wszelkie próby "wyrzucenia" Jej z myśli spełzały i spełzają na niczym. Być może jest to konsekwencja stanu emocjonalnego, ale w późniejszym terminie odbyłem już 2 konsultacje, każda z inną osobą - może błędem jest też to, że wszystkie z nich były to Panie (cała obsada poradni to płeć piękna) i po każdej wychodziłem z uczuciem pewnego niedosytu (zwłaszcza po pierwszej z nich). Mam dziwne poczucie, że ten niedosyt może wynikać z, choćby nieświadomej, ale jednak próby porównywania późniejszych osób do tej, która stała się dla mnie niemal ideałem. Dotychczas nie sądziłem, że tak to może wyglądać i że jest to niczym nie znacząca fascynacja kobiecością, ciepłem charakteru (być może tylko ja to tak postrzegam), swoistą bliskością duchową, ale kiedy tak zacząłem podsumowywać , że z jednej strony taką radością było dla mnie oczekiwanie na tamtą wizytę, z drugiej zaś brak okazji do dalszych spotkań sprawił mi taką przykrość doszedłem do, przykrego w sumie wniosku, że chyba niestety nie jest to wyłącznie terapeutka, piękna kobieta, ale wyłącznie fachowiec i nic poza tym. Jak więc widać uczucie (jakkolwiek tego uczucia nie nazwać) do terapeutki ze strony mężczyzny jest w równym stopniu możliwe, co kobiety do terapeuty. Tak na prawdę jednak ani odrobinę mnie to nie dziwi, bo kimkolwiek by ci ludzie nie byli to zawsze jest to przede wszystkim kobieta, czy mężczyzna, a że jeszcze taki zawód wykonuje. Wydaje mi się bowiem, że zauroczamy się nie w psychologu, jako zawodzie, ale w tym, kto ten zawód wykonuje. Mam nadzieję, że nikt z tutaj zebranych nie ma mi bardzo za złe, że jako męska świnia wtrąciłem się w ten temat ;) - jeśli tak, przepraszam :).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
PS. No tak - nie ma to, jak chcieć się ustosunkować do czyjeś wypowiedzi, potem wysmażyć elaborat na 2 strony ;), by w końcu nie napisać najważnoiejszego. Raz więc jeszcze odnosząc się do wypowiedzi Sissy: Podczas ostatniej wizyty (u innej osoby) napomknąłem, że nie postrzegam tamtejszej terapeutki wyłącznie na płaszczyźnie terapeutycznej, że jest dla mnie przede wszystkim atrakcyjną, jak już napisałem miłą i w pewien sposób bliską osobą, ale nade wszystko piękną kobietą (o tym, że obawiam się, iż nie jest to tylko fascynacja, ale niestety uczucie, jakkolwiek by go nie nazwać) wówczas terapeutka aktualnie prowadząca spotkanie (w tej samej placówce) napomknęła - niby żartem, że w moim wypadku powinienem najpierw chyba wyleczyć się z poczucia przykrości, żalu, że następne sesje nie będą odbywały się z udziałem tamtej, która chcąc nie chcąc zagościła w moim sercu i najpierw z tym walczyć, a dopiero potem zająć się tematem zasadniczym, bo bez tego to nie będzie to samo (domniemam, że chodziło o skuteczność). Dlaczego o tym mówię - a no dlatego, że miałem w pewnym momencie nawet zamiar poprosić o spotkanie (jak gdyby nigdy nic, jak z normalnym terapeutą - tak, jak to pierwsze), a dopiero na tym spotkaniu wyjawić uczucie, które mnie trapi. Oczywiście mam obiekcje, czy powinienem to zrobić (to, czy starczy mi odwagi to inna sprawa), ale mam nadzieję, że być może już samo wyrzucenie pewnych trapiących emocji będzie mogło stać się podstawą do wyleczenia. Jak mówię - mam obiekcję, bo raz - obawiam się tego, jak zostanie to przez Nią przyjęte, ale przede wszystkim, czy takową deklaracją nie spowoduje dla niej jakichś problemów, dylematów, bo tego za wszelką cenę bym nie chciał. Być może, zgodnie z tym, co tutaj już zostało napisane tak nie będzie, ale jednak ta niepewność, obawa, a jednocześnie chęć wyrzucenia z siebie (nie twierdzę, że oczekuje jakichś konkretnych odpowiedzi z Jej strony) pozostaje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam wszystkich, Jako, że od jakiegoś czasu sam stałem się "ofiarą" ;) czegoś takiego, o czym mowa w temacie więc szukać w sieci jak to z tym jest. Nie chcę tutaj nikogo obrazić, ale jak przeczytałem kilka wypowiedzi w tym temacie to mało mnie szlag nie trafił ! Może i niektórzy tutaj mają rację, ale z jakiej racji twierdzić, że jeśli uczucie dotyczy relacji pacjent - psychlog to jest to tylko przeniesienie. To trochę tak, jak napisał(a) dupa1979 ;) Niby dlaczego ja się pytam jeśli to akurat terapeutka od dawna zagościła w moim sercu i jest przyczyną niejednej łzy ;) musi to być od razu przeniesienie ? I co z tego, że jest terapeutką ? Przecież Ona zdobyła moje serce jako piękna, delikatna kobieta, a nie tylko dlatego, że jest terapeutką (nie mówiąc już o tym, że poznałem Ją znacznie wcześniej, zanim ową terapeutką została). Mam wrażenie, że to będzie taka zbędna walka - Wy będziecie twierdzić jedno, ja zaś będę twardo obstawał przy swoim i nic z takiej walki słownej nie będzie wynikać. Dla mnie to takie głupie gadanie - miłość do kogoś innego to miłość (ot, takie masło maślane), ale jak już obiektem uczucia jest psycholog - piękna kobieta, ale "tylko psychlog" to nagle to już nie jest miłośc. Teraz przeczytałem (wprawdzie nie cały, ale...) post FallenAngel__ : "...Jednak zadaj sobie pytanie czy naprawde kochasz tego psychologa jako drugiego \"normalnego\" czlowieka czy jako ideal partnera jaki w nim dostrzegasz w czasie terapii..." No i weź tu człowieku bądź mądry i pisz wiersze... Jeśli nie mam okazji kogoś poznać jako człowieka tak poza gabinetem to chyba jasne, że nie mogę powiedzieć, czy kocham jako "normalnego" człowieka. Skrajnie jednak irytuje mnie stwierdzenie, że że nie można kochać tak po prostu, bo to nie miłość tylko idealizowanie. Czy idealizuję Ją też nie wiem, bo oceniam przez pryzmat tego, co już widziałem, więc nie muszę niczego idealizować. "bezsensutojest Miłość do terapeuty nie ma prawa istnieć, bo wiedza terapeutyczna o życiu jest jedyną świętą prawdą, nienaruszalna podobnie jak dogmaty religijne.Wszystko jest przeniesiem, w każdym przypadku.Gratuluję toku myslenia.Załosne " Ech, już mi nawet brak sił na bitkę słowną, bo zaczynam mieć wrażenie, jakbym bił głową o ścianę. Miłość do kobiety, która tak się składa, że jest terapeutką istnieć nie może, ale gdyby ta sama kobieta była górnikiem, sekretarką, czy Bóg wie kim jeszcze to mogłaby istnieć. No, nie - to ja przepraszam, odpadam, bo dla mnie takie teksty to szczyt bzdury. Żeby nie było niedomówień - nie mam ani przez moment zamiaru personalnie obrażać kogokolwiek (kto formułuje odmienne ode mnie poglądy) jako jego/ją prywatnie, ale kategorycznie nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
hej ja tez kocham swojego terapełte zdałam sie na odwage i mu powiedziałam o moim uczuciach i załuje bardzo bo juz nie zachowuje sie tak jak kiedys unika mnie co kiedys tego nie robił juz ze mna nie żartuje czasami jak ma dzien ale tylko czasami przez jego zachowanie zaczrełam go nawet nie nawidziec sama na siebie jestem zła ze mu powiedziała

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie tak hhhhoop
On we mnie :))) kiedyś w sanatorium ;P , ale dla mnie za młody...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
czasem zastanawiam sie czy jakby terapełta zakochał sie w swojej uczestice to czy dał by jej do zrozumienia ze ona jest wazna dla niego a nie jego praca ????????? moi znajomi juz nie maja do mnie sił na tłumaczenie ze nie wolno mi ale ja i tak robie swoje choc on mi daje do zrozumienia ze nic z tego nie bendzie ae cieńszko jest o nim zapomniec

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Moi Drodzy, dlaczego nie rozumiecie, ze miłość to jest zawsze "przeniesienie"? Wystarczy podrazyc i zadac sobie kilka razy pytanie... np.: Kogo kochasz? Za co / Dlaczego? A kto wczesniej taki byl? etc... kapujecie? Albowiem: "Both, what you are searching for and what you are running away from, are inside you" finito.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gośćEllla
to raczej zakazana miłość (bez raczej).......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
W takiej sytuacji najlepiej zmienić terapeutę na osobę tej samej płci, co Twoja - i po kłopocie. ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
To straszne i piękne zarazem. Dzięki niemu przekonuję się,że potrafię prawdziwie ufać,otwierać się na mężczyznę i kochać. A z drugiej strony trzymam na dystans wszystkich innych mężczyzn,choć mam powodzenie. Mogę być z nimi ciałem,ale nie jestem sercem. Nie umiem zaufać,nie wierzę w miłość... On mnie uratował,poznał jak nikt inny,rozśmieszał i współczuł w różnych sytuacjach...to głupie,nieprofesjonalne z mojej strony,ale co mogę zrobić...życie bez niego straci sens...czuję,jakbym była tylko jego...rozumie mnie jak nikt inny. Po prostu czuję,że jesteśmy gdzieś bardzo do siebie podobni i gdzieś też się fajnie uzupełniamy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czaraognia
Wiem co to znaczy.Zakochałam się w psychoterapeucie do którego chodziłam przez prawie 4 lata. Powiedziałam mu o swoim uczuciu.Z początku stwierdził,że to nic złego czym dał mi niejako nadzieję.Uczucie rosło i rosło.Nagle na którymś z kolei spotkaniu doktor stwierdził,że nigdy nie będziemy razem,ponieważ on nie wchodzi w tego rodzaju relacje z pacjentkami.Dodam,że jest 20 lat ode mnie starszy.Zauroczył mnie swoim spojrzeniem,uśmiechem gestami.Teraz planuje zakończenie terapii przed wakacjami.Jestem poprosu zrozpaczona. Bardzo będzie mi brakowało tych spotkań.Przepłakałam całą noc.Teraz też nie jest lepiej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
jeżeli jesteś sama a tu nagle osoba Ci pomaga to możliwe

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
czara ognia a ty ile masz lat? skoro piszesz że chodziłas tam 4 lata to nie wiedziałas że on nie może z tobą byc bo straciłby zawód? mi sie jeden podobał ale potem to mineło w trakcie chodzenia. może u ciebie też minie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czaraognia
Mam 38 lat.Doktor nie straciłby pracy ponieważ w twj chwili prowadzi prywatną praktykę lekarską.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
No jak nie- jak taka wiadmosc by sie rozeszła to straciłby reputacje w środowisku. nie wiem jak dokładnie to wygląda, ale obowiązują jakieś kodeksy lekarskie które tego zabraniają więc to nie jest tak że może sobie robic co chce bez konsekwencji. niektórzy podobno tak robią ale sie ukrywają bo to nieprofesjonalne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czaraognia
Na szczęście mój doktor okazał się profesjonalistą.Problem tylko w tym,żebym ja sobie z tą decyzją poradziła.Nie jestem na niego zła ,a wręcz szanuję go za taką decyzję.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kicka23
Można się zakochać w terapeucie- tak jak ja.Wiem, że jestem atrakcyjna, lecz przypadkowe pożycia tylko mi szkodzily, a nawet drażniły napastliwość facetów. Odizolował sie od mężczyzn, środowiska, przerwałam studia chcąc zrobić przerwę, wyciszenie, ale to nic nie dało. Zarastałam w marzmie w domu, wstawałam o 12, potem o 17 szłam spać, oglądałam jakiś film, ale gnuśniałam. W końcu zdecydowałam się na terapię. Mój Kochany terapeuta zmienił mi życie, jestem mu wdzięczna jak nikomu.Obecnie robimy podwójną terapię tzn. rozmawiamy, dupimy i jest mniej książkowo,schematycznie, a ja odżyłam teraz tak, że mam kochanka tzn gacha poza moim Guru Teraputą-on ma żonę. Taka terapia psycho-fizyczna jest cool, polecam dupić terapeutów, są same korzyści. Ja już nie mam problemów, a mialam niełatwą depresję, z którą nie mogłam się uporać, bałam się nawet wyjśc na dalszy spacer. A teraz zniknęły wszystkie lęki i to od czasu kiedy ostro dupię mojego kochasia i Terapeutę-Ten MÓJ GURU otworzył mi tą drogę.Uwielbiam:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
"przypadkowe pożycia tylko mi szkodzily, a nawet drażniły napastliwość facetów" Kicka - naucz się pisać, bo duża jesteś, jeśli się byzkasz :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kicka23
sorry, ale nie jestem polką, mogę napisac ladnie po hiszpansku,ale wieszkosc nie zrozumie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Minęło sporo czasu od momentu tamtej sesji. Weszłam do gabinetu z wyjątkowym niepokojem. Z duszą na ramieniu. Totalnie rozbita i roztrzęsiona. Mimo tego, wiedziałam co muszę powiedzieć, dlatego, po wymianie rytuałałów przywitalnych, przeszłam od razu do meritum. Bałam się. Bardzo się bałam, ale wiedziałam, ze muszę to zrobić. - Chciałabym powiedzieć, że czuję się znacznie gorzej, niż powinnam. - Co się stało? - zapytał terapeuta rzeczowo. Spojrzałam mu w oczy. Pojawiła się we mnie jakaś blokada. Zamarłam. - Myślę, że nie do tego zmierzaliśmy i pora to przerwać. - powiedziałam bez mrugnięcia okiem. - Co masz na myśli? - Nie powinnam o tym mówić. To jest... to takie trudne i zbyt osobiste. To.. - jąkałam się. Patrzył na mnie ze zmrużonymi oczami. Podparł brodę ręką i lekko się uśmiechał. - Pan wie, co chcę powiedzieć, prawda? - Nie mogę tego wiedzieć. Mogę jedynie przypuszczać, ale moje przypuszczenia mogą nie być zgodne z prawdą. Milczałam. - Jeśli są rzeczy, o których powiniem wiedzieć, nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Bez tego nie ruszymy dalej. Chciałbym wiedzieć co się stało. Dlaczego chcesz przerwać terapię? - Zakochałam się w Panu. - powiedziałam szybko i znieruchomiałam, sparaliżowana. Nie zmienił wyrazu twarzy. Nie wydawał się być zaskoczony. Nie odpowiedział. Podniósł wzrok, jakby zachęcał mnie do kontynuowania. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przedłużająca się cisza irytowała mnie. - Nie chciałam tego i chcę to zakończyć. To wszystko. - Wstałam niechętnie i wyciągnęłam rękę - dziękuję za to, co Pan dla mnie zrobił. Spojrzał na moją dłoń, po czym przeniósł wzrok na moja twarz. - Nie musisz wychodzić - powiedział spokojnie. - Ale chcę. - żachnęłam się. - Chcesz? - zapytał z powątpiewaniem. Milczałam. Wiedziałam, że ma rację. Oczywiście, że nie chciałam wyjść. Wręcz przeciwnie. Chciałam nigdy nie wychodzić. Czekał cierpliwie, aż na powrót usiadłam. - Chciałbym zaproponować Ci eksperyment. - Eksperyment? - Tak. Eksperyment, który nie będzie dla Ciebie łatwy, ale jeśli mi zaufasz, pójdziemy o dwa kroki naprzód. Będzie również wymagał od ciebie wiele wysiłku i samodyscypliny. Będziesz musiała wejść w głąb siebie tak, jak nigdy dotąd i powiedzieć mi o wszystkim. - Wszystkim..? - Tak, o wszystkim co czujesz. Do tego potrzeba dużej odwagi. Wierzę, że ją w sobie masz. Milczałam. - Musisz zrozumieć, że to, co powiedziałaś i to co czujesz nie jest niczym złym. A ja pomogę Ci zrozumieć czym jest naprawdę, jeśli tylko pozwolisz mi być narzędziem pomocniczym. Milczałam. - Oczywiście w każdym momencie możemy przerwać. To Ty wyznaczasz granicę. Nie chciałam żeby się niecierpliwił. Skinęłam głową, co miało być cichym przyzwoleniem na jego propozycję. - Musisz mi zaufać - powiedział jeszcze. Skinęłam głową po raz wtóry. Czekałam na coś drastycznego. Nic się jednak nie stało. - Powiedz mi co mógłbym teraz zrobić, żeby przynieść Ci ulgę? Żeby Cię pocieszyć. Czego ode mnie oczekujesz w tym momencie? - Niczego. - mruknęłam szybko, ale to nie była prawda. - Posłuchaj siebie - powiedział z dużą uwagą. - Nie spiesz się. Posłuchaj siebie. To nie jest takie trudne. Nie musiałam słuchać siebie. Wiedziałam co jest moim pragnieniem. Nie umiałam tylko wydusić tego z siebie. Przejrzał moje myśli. Widocznie nie byłam odosobnionym przypadkiem. - Przecież umiesz to nazwać. Czego się boisz? - Odrzucenia. Narażenia na śmieszność. Krytyki... - Nie jestem Twoim wrogiem. Chcę Ci pomóc. Jeśli mi nie zaufasz... - Chciałabym, żeby mnie pan przytulił - przerwałam mu, po czym umilkłam, bo bałam się... Wstał, podszedł do mnie i złapał mnie za ręce. Również wstałam, choć okazało się to nagle bardzo trudne. Staliśmy naprzeciw siebie, trzymając się za ręce. Patrzył mi w oczy z powagą. - Co teraz czujesz? - Przerażenie... skrępowanie... zdenerwowanie... Czułam jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Czułam, że drętwieją mi dłonie. Chciałam uciec, ale wrosłam w podłogę. Kręciło mi się w głowie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
c.d. - Idziemy dalej? - spytał z tą samą powagą. Skinęłam lekko głową. Miałam wrażenie, że słyszę wszystkie swoje stawy, jak gdyby były od dawna nienaoliwione. Przyciągnął mnie do siebie i objął ramionami. Splótł ręce na moich plecach. Przywarłam do niego i zamknęłam oczy. Drżałam. - Co czujesz? - spytał znowu. Nie umiałam odpowiedzieć. Nie ponaglał. Stałam tak w jego objęciach. Czułam jego palce na lini swojego kręgosłupa. Serce biło mi jak oszalałe. Drżałam nadal, w gardle miałam supeł. Pomimo niedorzeczności sytuacji, stałam bowiem na środku gabinetu z człowiekiem, któremu płaciłam za usługę i miałam w głowie pustkę, powiedziałam: - Czuję wstyd, czuję zdenerwowanie.. i bezsilność, ale nie chcę, żeby mnie pan puścił. Czuję też wzruszenie. - Uspokój się - przycisnął mnie mocno do siebie - oddychaj. Zaufaj mi. Wszystko jest na właściwej drodze. Oddychałam. Mijały minuty. Oddychałam. - Chciałbym zadać Ci teraz kilka pytań... Wczepiłam mocniej palce w jego łopatki. - Nie bój się. Nie puszczę Cię. Nie musisz też odpowiadać. Czekałam. - Chciałabyś żebym teraz włożył Ci rękę w majtki, czy we włosy? - We włosy... - odparłam machinalnie. Poczułam jak przeczesuje palcami moje długie pasma. Poczułam równocześnie panikę. Zesztywniałam. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować.. - Cii... - powiedział. - wszystko jest w porządku. Po czym dodał: - Chciałabyś żebym teraz pocałował Cię w usta? Czy w czoło? - W czoło - odpowiedziałam bez namysłu. Odgarnął mi grzywkę i pocałował z czułością. - Chciałabyś, żebym nazwał się ostrą laską, czy swoją małą dziewczynką? - Swoją małą dziewczynką... - Boisz się? - spytał. - Nie. Nie bałam się już. Nie wiedziałam do czego to zmierza, ale poczułam, że jestem bezpieczna. Pierwszy raz od dawna, poczułam spokój. Powiedziałam mu o tym. Słuchał cierpliwie z podbródkiem opartym o moją głowę. Odkryłam ze zdumieniem, że nie czuję podniecenia, ani pożadania. O tym również mu powiedziałam, odkrywając przy okazji inne uczucia, o których wcześniej nie myślałam. Stałam się małym dzieckiem, w objęciach dobrego dorosłego. - Za kim teraz tęsknisz? - spytał. - Za mamą i tatą. - odpowiedziałam i poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Schowałam twarz gdzieś w jego szyi. - Chciałabyś, żeby dotykali Cię w ten sam sposób co ja? - Tak... - Kiedy ostatnio to robili? - Nigdy. Nie wiem kiedy zaczęłam szlochać. Nie wiem kiedy on zaczął rozluźniać uścisk. Schowałam twarz we własnych dłoniach. Oddalał się coraz bardziej, czułam to, ale nie było mi przykro. Gdzieś za głową pojawiła się fala złości. - Co zrobiłabyś teraz, gdyby rodzice stali przed Tobą? Trzęsłam się ze złości. Miałam pełen nos i oczy nabiegłe łazmi. Czułam się oszukana i zmanipulowana. Już zrozumiałam jego zamysł. - Pan niczego nie rozumie!! - krzyknęłam i zamachnęłam się na niego. Chciałam go uderzyć. Nigdy wcześniej nie czułam w sobie takiej agresji. - Pan.. kłamie! Złapał mnie za przeguby w ostatnim momencie i odsunął od siebie bez słowa. Zsunęłam się w dół... Usiadł koło mnie na podłodze. Patrzył na mnie w milczeniu. Minęło wiele czasu zanim się uspokoiłam. Poczekał aż wstałam i odtrzepałam kolana. Posprzątał z podłogi wszystkie mokre i podarte w zdenerwowaniu chusteczki. Dopiero wówczas powiedział, jak mi się wydawało, z groteską w głosie: - Wiesz już wszystko, prawda? Po tej wizycie poprosilam o przerwę. Nie widzieliśmy się dwa miesiące. W tym czasie zaszło we mnie wiele procesów. Zrozumiałam, że to, co nazwałam zakochaniem, było tylko przeniesieniem uczuć, których nigdy nie miałam szansy wypróbować. Pozbyłam się żalu do rodziców za to, że bili mnie w dzieciństwie. Poczułam, że to nie jest już ważne. Potrzebowałam jednej godziny na eskalację uczuć. To nie był zły dotyk. Nie był też nieetyczny. Wyjaśnił wiele. Wyjaśnił większość. Teraz wiem, że mój terapeuta jest wspaniałym, mądrym i dobrym człowiekiem. Profesjonalnym specjalistą. Nigdy więcej granice nie zostały przekroczone. Nie czułam już takiej potrzeby. Jednocześnie miałam stałe poczucie bezpieczeństwa nad którego zrozumieniem pracowaliśmy jeszcze jakiś czas. Później przeniosłam je na mojego obecnego partnera. Nie bójcie się terapeuty. Nie bójcie się też dotyku i emocji. To wszystko, czego doświadczamy, pomaga nam w rozumieniu siebie. Minęło dużo czasu, zanim przybiliśmy sobie piątki. Teraz jestem wolną i szczęśliwą osobą. A mimo tego do teraz nie wiem jaki rodzaj terapii przyjął mój psycholog...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Czy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość też gość
czy co?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Heh, a jak terapeuta zakocha się w pacjentce... W końcu terapeuta też człowiek i z pewnością czasem się to zdarza. Zapewne pacjentka nigdy o tym się nie dowie, no chyba że on się niechcący jakoś zdradzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość też gość
No pewnie, że tak się zdarza. Myślę, że dla terapeuty może to być jeszcze trudniejsze niż dla pacjenta/pacjentki, którzy mogą to wnieść na rozmowę i znaleźć odpowiedzi na swoje pytania lub to przepracować z tym terapeutą. Terapeuta raczej tego nie zrobi i zostanie ze znakiem zapytania… Czy ta osoba też coś poczuła?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×