Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

budząc się

Bóg jest lepszy od LSD

Polecane posty

Gość baby same nie wiedzą o co im
czasami chodzi :D stąd ich sprzeczność :D => wszak kobieta zmienną jest :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość baby same nie wiedzą o co im
:P:P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość budzac się
:classic_cool:

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Do - budząc się
Jak wygląda u Ciebie sprawa z niejedzeniem? Jesteś już na takim etapie rozwoju, że potrzebujesz już minimalne ilości pokarmu? Możesz napisać o tym coś więcej?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość merkabą
jest do doopy 😭

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dobry wieczór. Co do jedzenia - nie jestem na takim poziomie rozwoju :) Ale nie jest to już dla mnie miarą rozwoju. Dzisiaj jedyną miarą rozwoju jest pokój wewnętrzny, radość i oczywiście przede wszystkim miłość do ludzi, wszelkich istot. I te miary wskazują mi, że jeszcze mam sporo do zrobienia. Zresztą nie wiem czy można nazwać to "sporo". To jest niepoliczalne, nieoznaczone. Niestety wciąż i wciąż to się zdarza - i jest dla mnie aż "niepojęte" jak to się dzieje, że z taką tępotą potrafię miliard razy powtarzać ten sam błąd - gdy odczuwam jakąś irytację, oceniam coś, to jestem oddalony o cały kosmos od zrozumienia i Boga. Gdy jestem spokojny, kochający, łagodny - nagle przybliżam się tak, że czuję, że to już tuż tuż. I jedyne co robię to stabilizuję umysł, by w końcu zniknąć przejawy mego szaleństwa (jak ocena czy irytacja, gniew, czy niewiara w ludzi, czy choćby minimalne zwątpienie). I z tej perspektywy kwestia jedzenia wygląda inaczej niż kiedyś. Nie zakładam celu w postaci niejedzenia, czy ograniczania jedzenia - jak to kiedyś robiłem. Tzn. unikam oddawania się "przyjemności" jedzenia, bo wiem, że jest to niesłychanie złudna przyjemność. (Wszystko co zmysłowe pochodzi z ciała, a ciało to dom ego, to świątynia ego. Zmysłowe przyjemności to gratyfikacje zapewniane przez ego, to z jednej strony nagrody ego, a z drugiej pułapki na duszę. O tyle żałosne, że obcowanie z Bogiem zapewnia boską przyjemność, z którą żadne doznania zmysłowe nie mogą konkurować, są niczym w porównaniu z tym czym jest błogość Bożej miłości.) Ale, gdy czasami oddam się przyjemności jedzenia, to trudno, idę dalej. Zależność między jedzeniem a rozwojem widzę u siebie tak. Gdy odczuwam błogość, pokój, miłość, to jedzenie nie jest pokusą, nie ma w ogóle znaczenia. Gdy pojawia się jakikolwiek konflikt, kogoś chcę ocenić, obrażam się na świat, że nie jest jakiś tam, to automatycznie wzrasta skłonność do przyjmowania "nagród" oferowanych przez ego. Jest to oczywiste. Gdy oceniam, widzę cokolwiek negatywnego w kimkolwiek czy czymkolwiek, to zapraszam ego, to oddaję się ego. Skoro mam "zegowany" umysł, to chętniej też dostrzegam coś wartościowego w ofertach ego, czyli np. w zmysłowych przyjemnościach jak jedzenie. I w drugą stronę - gdy wydaje mi się, że odczuwam pokój, ale widzę, że np. jem więcej niż "potrzebuję", to znaczy, że oszukuję się i znów zapraszam ego. Dlatego jedzenie jako takie nie jest problemem, ani sprawą do rozwiązania. Kiedyś byłem bardziej (tzn. bardzo) oddany ego i równocześnie potrafiłem bardzo, bardzo mało jeść i równocześnie np. uprawiać sport. Ale co z tego, skoro żyłem ocenami i porównaniami, uważałem się za posiadacza racji, i nie miałem pojęcia o miłości? Droga do Boga, to droga zaprzestania oceny, krytyki, to droga bezwarunkowej miłości do wszelkich istnień. I to mnie zajmuje, oczyścić umysł by zrobić miejsce dla miłości. Kiedyś przestanę jeść, lub będę jadł minimalne ilości pożywienia, wiem to. Może niedługo, w co wierzę, a może jeszcze sporo czasu upłynie. Ale nie będzie to wynikiem starań nakierowanych na niejedzenie, walki ze sobą, ascezy, itp. To będzie skutkiem ubocznym tego, do czego z moją całą determinacją dążę, tego że w końcu przypomnę sobie do końca co to znaczy kochać. Gdy nakierujemy wysiłek woli na kwestie związane z jedzeniem, to efektem może być anoreksja, albo super kontrola nad ciałem z równoczesnym, egotycznym zachwytem nad swoimi "osiągnięciami", itd. Nie o to chodzi, bo chodzi o miłość. Oczywiście z drugiej strony pogrążenie się w przyjemności jedzenia, tak samo świadczy o oddaniu się ego. Nie mamy szukać Boga w relacji ze światem, albo w braku relacji ze światem. Szukam Boga w sobie i bliźnich. Rozsądne niejedzenie może być tylko efektem, skutkiem ubocznym, odnajdywania Boga, a nie celem samym w sobie.Tak to widzę Pozdrawiam 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czyli nie upprawiasz seksu
zadnych ziemskich pzyjemnosci co na to twoja babao ile masz :D .:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość podobno ma babe to uprawia
;)🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Do - budząc się
Ok, rozumiem. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Budząc się, odpowiem krótko na to, o co pytasz. Podkreślasz, że wszelka ziemska radość jest nierealna, prowadzi nieuchronnie do cierpienia. Zgodzisz się też pewnie, że to działa w obie strony. Wszystkie ziemskie radości i smutki są jak awers i rewers tej samej monety. Radość zmienia się w cierpienie, cierpienie w radość. W życiu przeplatają się jak sinusoida, to nie ma końca. Ktoś wygrywa na loterii, wielka radość. Poznaje doradcę finansowego, inwestuje i jest oszukany, traci wszystko. Na dodatek żona odchodzi z nieuczciwym doradcą. Dramat do kwadratu. Później jednak rozpoczyna nowy biznes, staje na nogi i poznaje inną kobietę. Znów szczęście. Ale syn zaczyna brać narkotyki... itd itd. tak się to toczy. Wszystkie radości i cierpienia mają jeden cel - mają pomóc przypomnieć sobie Boga, przypomnieć sobie kim jesteś. Dla każdego ten zestaw jest inny, skrojony jak ubranie na miarę. Widzisz to? W szpitalach, hospicjach, więzieniach też dokonuje się boska alchemia. Skoro chcesz, mogę Cię zabrać do np.więzienia i pokazać przykład. Znam kogoś, kto tam był. Jako nastolatek z patologicznej rodziny był predestynowany do zejścia na złą drogę. Parę głupich wybryków - poprawczak. Kolejne próby ucieczki - więzienie. Kilka lat. I tam stała się przemiana. Chłopak, który przedtem nie skalał się nawet najprostszą lekturą szkolną, zaczął całymi dniami przesiadywać w bibliotece, czytać filozofów, czytać poezje. Wreszcie z dala od patologicznej rodziny, od ojca pijaka tłukącego matkę, od kolesi. Później tworzył sam. Po wyjściu na wolność zaczął publikować wiersze, zgarniać nagrody na konkursach poezji, dostał mieszkanie od miasta, jest innym człowiekiem. Bóg opiekuje się każdym i każdy, w każdych okolicznościach może się na zmianę otworzyć. Cierpienie i radość wciąż się splatają, jedno przechodzi w drugie, są nierozłączne. Nie widzisz tego? Staruszka w hospicjum jest smutna, opuszczona, ale rozpromienia się, gdy przychodzi do niej ulubiona opiekunka. Opiekunka też się zmienia, doświadcza cudu bezinteresownej pomocy, niesienia ulgi innym. Nie widzisz takich rzeczy? Widzisz tylko i wyłącznie cierpienie, tylko jedna stronę? Ostatni przykład, z telewizji. Chłopak miał ciężki wypadek kilka dni temu w jednym z show, całe Niemcy zamarły przed telewizorami. Grozi mu paraliż do końca życia. Oglądałam wczoraj wywiad z jego ojcem i była to znakomita ilustracja tego, o czym mówię. Ogromny cios, dramat a tym wszystkim niesłychane wsparcie, poczucie miłości i jedności ludzi, tysięcy ludzi. Pierwszy raz w życiu ta rodzina miała okazję doświadczyć takiego ogromu miłości od innych, widać było, że ten człowiek musiał rozszerzyć serce, by to przyjąć. W ostatecznym rozrachunku, czy ktoś zabierze ze sobą swoje sprawne nogi opuszczając ten świat? Nie. Ale doświadczenie miłości i poczucia jedności z ludzkością nigdy go nie opuści, zmieni go na zawsze. Wiesz co, myślę, że nadchodzi dla każdego taki czas, gdy nie trzeba go przekonywać, że cierpienie jest nierealne, bo sam do tego dochodzi. Mieszkam w kraju, w którym nikt nie jest głodny i każdy ma dach nad głową, chyba, ze wybierze inaczej, ale ludzie cierpią tu na wiele innych sposobów. Psychiczny ból jest często trudniejszy do zniesienia i trwa dłużej niż fizyczny. Mówisz, że na mnie życie poluzowało swoje szpony i dlatego łatwo mi mówić. Nie jest tak. Nie jestem głodna, jak za czasów studenckich, ale mam obiektywne i subiektywne problemy, które są trudniejsze, bardziej złożone, zapewniam Cię, że niejednego by załamały. Różnica polega na tym, że wiem, że ich natura jest nierealna i nietrwała, w związku z czym nie utożsamiam się z nimi, nie trzymam ich, staram się nie nadawać im znaczenia. Dlatego mam spokój. Ćwiczę transcendencję zarówno w stosunku do smutku jak i do radości. Gdy piszę, że radość jest nierealna, przyznajesz mi rację, gdy piszę, że cierpienie jest nierealne, nazywasz mnie bezduszną, obojętną egoistką. Bardzo dziwne. W końcu i tak mówimy o halucynacji, więc czy to taka wielka różnica, co ktoś aktualnie halucynuje? Biedny człowiek, który stracił dom w trzęsieniu ziemi cierpi inaczej niż bogaty biznesmen, którego zdradza żona, ale oboje są nieszczęśliwi w tym momencie, pod warunkiem, że utożsamią się ze swoją stratą. Lekarstwo jest i tak jedno - pobudka, transcendencja. Każdy jednak musi tego chcieć. Jedyne, co można zrobić, by pomóc innym, to dać im dobry przykład, wzorzec. Zrealizować to. Wszyscy gadają w kółko o miłości, każdy ksiądz, mnich i mułła, dlaczego więc jest taki jej deficyt? Bo brak żywego doświadczenia. Każdy mówi o miłości a równocześnie ego dba o to, by miłość nie mogła zaistnieć, by królowała ideologia, np. obietnica innego, lepszego świata, która odwraca uwagę od tu i teraz, usypia ludzi, wprowadza w hipnozę, tak silną, że są w stanie zabijać w imię miłości, w imię Boga i są z tego dumni. Widzisz, przyszłam tutaj, bo mówisz o Bogu dla każdego, o Bogu 'on-the-go'. Ja też uczciwie szukam, uczę się transformacji. Szukam żywego Boga, nie tego z książek. Mogliśmy mieć tu spotkanie egzystencjalne. Na drodze stanął mur ideologii. Zapewniam Cię, że rozumiem głoszone przez Ciebie idee, ale dla Ciebie "mieć inne spojrzenie" = "nie rozumieć". Mogę pokazać Ci mnóstwo sprzeczności w Twoich postach, gdyby to coś miało wnieść. Nie jest to trudne, gdy ktoś twierdzi, że żyje sama ideą, podczas gdy jest to niemożliwe w tym świecie i w tym ciele, prowadzi do oczywistych absurdów. Pierwszy z brzegu przykład, jak już o ciele mowa - raz piszesz o nim ze wstrętem, nazywasz go obrzydliwym workiem mięsa, innym razem opowiadasz, jak świetnie się w nim czujesz. Totalna sprzeczność. Te historie o jedzeniu - jedzenie jako jakaś nagroda ego? Co za nonsens. Cóż Ci przeszkadza dobry smak potrawy? Czy to oznacza, że celowo jesz tylko niedobre rzeczy, albo bez smaku? A może starasz się go nie czuć? Wypal sobie kubki smakowe, będzie łatwiej. Jak w ogóle można rozpatrywać jedzenie w takich kategoriach? Jedzenie to prosta funkcja ciała, ono samo decyduje czego potrzebuje. Moje ciało mówi "daj mi jabłko", "daj mi wody", "weź mnie na jogging" albo "chcę popływać", "potrzebuję sauny, masażu, snu" itd. Robię to wszystko z miłości do mojego ciała, chcę, żeby mi dobrze służyło nie ma to kompletnie nic wspólnego z ego. Lepiej powiedz, że umysł to świątynia ego, bo wymyśla wciąż nowe bzdury. Ciało jest krystalicznie niewinne w porównaniu z umysłem. Mam wrażenie, że tak strasznie się boisz "upadku", że wszędzie doszukujesz się ego i jego zgubnego wpływu. To jest destrukcyjne. Chcesz żyć samą ideą boskości, ale tak się składa, że jesteś w tym ciele i w tym świecie, więc chcąc nie chcąc musisz w tym uczestniczyć i to zaakceptować. Lotos rozwija się na bagnie, nasze ciała, nasze emocje pełnia funkcję tego bagna. Bez niższego, nie ma wyższego, nie ma domu bez fundamentów. Chodzi o transformację, nie o zaprzeczenie. Żyjemy w dwóch światach jednocześnie, i musimy to pogodzić, musimy transformować ze stanu zwierzęcia, bo mamy szansę, jako jedyny gatunek na ziemi, wznieść się ponad anioły. Traktowane świata jak wroga, to jak osuszanie bagna, podcinanie własnych korzeni. W ten sposób zniszczysz też lotosy. Mówisz, ze świat jest po to, by człowiek zapomniał o Bogu? Dla mnie jest po to, by sobie przypomniał. Gdy proces nauki w świecie dobiega końca, transcendencja pojawia się samoistnie. Szarpanie się i niezgoda na świat nic nie da, bo to nie forma jest więzieniem. Gdyby tak było, lekarstwem byłoby proste wyjście z formy, eksplozja planety i zbiorowe samobójstwo. Cóż zmienia pozbycie się ciała? Czy to zmieni świadomość? Nie. Problemy trzeba rozwiązać w czasie pobytu w ciele, później to jest już niemożliwe. Wciąż mi wmawiasz, że ciesząc się światem wikłam się w niego. To nieprawda. Zachód Słońca jest przepiękny , ale gdy go już nigdy nie zobaczę, nie sprawi mi to najmniejszej różnicy. Mogę już nigdy nie słyszeć ptaka, mogę już nigdy nie jeść dojrzałych winogron - to bez znaczenia. Ale zamierzam cieszyć się tym wszystkim, gdy jest. Nie jestem obojętna na nic, choć wiem, że to iluzja. Tak, życie i śmierć są iluzją, ale są też boską kreacją. To jest pozorny paradoks, wynikający z życia w dwóch światach jednocześnie. Człowiek tworzy cuda techniki, ale nigdy, przenigdy nie stworzy życia. Możesz zmieszać węgiel, sód, tlen, siarkę itd w idealnych proporcjach, nie stworzysz nawet najmarniejszej bakterii, nie tchniesz w nią życia. Dlatego życie jest boską kreacją. Jest też iluzją, bo naprawdę nikt się nie rodzi i nikt nie umiera. Mam wrażenie, że cokolwiek napiszę, pada na lustro Twojego umysłu, jest wykrzywiane nie do poznania i komentowane w sposób, który ma mało wspólnego z oryginałem. Jestem zmęczona walka z wiatrakami, prostowaniem, dowodzeniem, że nie jestem wielbłądem. Myślę, że przyszła dla mnie pora na zakończenie mojego pobytu tutaj. Dziękuję za wszystkie posty, które do mnie pisałeś, poświęciłeś na to sporo czasu. Dzięki temu poznałam Twoją ideologię, mogłam się skonfrontować z pewnymi swoimi wyobrażeniami i potrząsnąć nimi. W głębi serca wiem, że chodzi nam o to samo, ale jesteśmy prowadzeni nieco innymi drogami. Dlatego opuszczam teraz to miejsce. Jeśli masz ochotę coś napisać, zajrzę za parę dni, by przeczytać, ale nie będę się już ustosunkowywać do żadnych wypowiedzi. Mam nadzieję, że to rozumiesz i pewnie tez odetchniesz z ulgą ;) Wesołych Świąt!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Aumm...o nic nie pytałem się :) Przeczytaj jeszcze raz, nie zadałem Ci żadnego pytania, pomijam figury retoryczne, ale te na pewno odróżniasz :) Nie miałem i nie mam żadnych pytań do Ciebie :) W ogóle nie mam pytań, jeśli już, to do siebie, jak długo będę jeszcze "pogrywał", choć wiem, ze nie warto. Nie będę więc odpisywał na odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadał :) Może kiedyś napiszę, skąd bierze się błędna percepcja, że z g... wyrasta róża, a z cierpienia szczęście. Koncepcja wymyślona przez ego. Jak ta koncepcja głęboko wypacza obraz Boga. Może napiszę, może nie....bez znaczenia... Zostałem tu po 25 stronie dla krokodyla, przypadkiem i aa, ale jakoś wyszło inaczej. WSZYSTKIM chodzi o to samo, nie tylko nam. Pozdrawiam i wszystkiego dobrego :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość aa..
budząc sie-- napisz cos wiecej o tej koncepcji ja jestem bardzo ciekawa. troszke jestem zdezorientowana bo Aumm tez dobrze tlumaczy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ile nam trzeba jeszcze zeby
dojsc do tego co autor topiku 😭

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie uprawia
skoro nie lubi ludzkickpch podńiet....no budz? ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wesloych Swiat,
..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj aa..:) Pod zdecydowaną większością tego co napisała Aumm podpisuję się. I pewnie zgadzamy się co do tego z Aumm, że na co dzień najlepsza droga dla każdego, to życzliwe, miłujące, pełne pokoju nastawienie do wszystkich. To lśnienie radością i miłością. Tak uważamy (przepraszam Aumm, że pozwolę sobie mówić za Ciebie), nawet jeśli tego „nie potrafimy" robić. Bez analiz, dialektycznych wiwisekcji. Są pewne .... jeśli chodzi o Aumm i mnie .... albo i nie. Spróbuję wyjaśnić kwestię, o którą się pytasz. Cierpienie nie jest warunkiem nauki i szczęścia, szczęście nie z tego pochodzi. Posłużę się uproszczonymi przykładami. Wyobraźmy sobie osobę X, której ziemski ojciec, od 5 do 15 roku życia zafundował cierpienie, głodził ją, musztrował, stawiał w bardzo trudnych psychologicznie sytuacjach, sprawiał cierpienie fizyczne i psychiczne. Potem powiedział, że robił to wszystko z miłości, by ta osoba była silna i nauczyła się miłości. Uwierzyłabyś w takie wyjaśnienie? Nie sądzę, nikt by nie uwierzył. Możemy wierzyć, że ojciec tak myśli, ale nikt tego nie uzna za miłość. Urągałoby to wszelkim standardom i wyobrażeniom o rodzicielskiej miłości, wszystkiemu co wie psychologia i co każdy człowiek po prostu czuje. Jeśli cierpienie w świecie ma jakikolwiek sens (albo jeśli próbujemy przypisać sens cierpieniu), to są dwie możliwości. Albo nie wierzymy w Boga, albo musimy się go bać. Nieważne co kto myśli, co mu się wydaje. Wróćmy do przykładu wyżej, ojciec mówi , gdy dziecko kończy 15 lat, teraz będzie inaczej, wszystko zmieni się. Czy dziecko może uwierzyć? Nie ma na to szans. Żadnych. Zaufałabyś okrutnemu oprawcy, który po latach sprawiania Ci udręki, mówi, że to było dla Twojego dobra? Nie. Nie. Nikt by nie uwierzył. Pobiegłabyś do niego z otwartymi ramionami, ze łzami wzruszenia i szczęścia w oczach? To niemożliwe. Po prostu niemożliwe. Gdy ktokolwiek mówi, że ten świat , choćby w najmniejszej części, jest kreacją Boga, to mówi równocześnie (choć może nie intencjonalnie), że Ojciec zsyła na nas okrucieństwo. To powoduje, że musimy bać się Boga. Nie ma znaczenia co ludziom się wydaje na ten temat (pomijam jak niewyobrażalnie wielka, większa niż psychologia może przypuszczać w najśmielszych tezach, część tego co myślimy kryje się w podświadomości, czego oczywiście ogromna, porażająca większość ludzi, nie jest świadoma) i co mówią. Wiara, że choćby część cierpień tego świata jest boską kreacją, po to by z gnoju wyrosła róża, powoduje jedno: lęk przed Bogiem - mniej lub bardziej, a najczęściej całkowicie, zepchnięty do podświadomości. Lęk ten zaś - nawet jeśli jest nieuświadomiony, czy pomimo tego - uniemożliwia powrót do Boga. Ludziom często wydaje się, że cierpienie wiedzie ich do Boga. To kolejne samooszustwo, wynikające z niezrozumienia. Bóg jest przy nas cały czas. Non stop. W każdej sekundzie. My cały czas, w każdej sekundzie odwracamy się od Niego. My, ludzie, żyjemy poprzez ego. Cokolwiek dobrego zdarza się w naszym życiu, jesteśmy skłonni przypisywać to sobie. Każdy sukces, trafną wypowiedź w towarzystwie, udane życie, a nawet nieudane życie, które nie jest jednak kompletnym dnem - też sobie przypisujemy zasługi. Ja. Ja. Ja. Mantra ego. I dlatego niemal każdy człowiek uważa, że jakoś kontroluje swoje życie. Nie widzi, że Bóg jest przy nim cały czas, że chroni na tyle ile może, na ile dana osoba pozwala. Myśli, że to on jest panem swego życia. Gdy przychodzi prawdziwe cierpienie, ludzie tracą poczucie kontroli i część zwraca się do Boga. I on odpowiada. I pomaga. I wtedy ta osoba mówi, że dzięki cierpieniu poznała Boga. Zakłada to jakąś wartość cierpienia, słuszność cierpienia. Tak jakby bez cierpienia nie można było poznać Boga. To oszustwo. W każdej chwili można wybrać Boga, nawet będąc zadowolonym na sposób ziemski. Można ostrzem świadomości przeniknąć to co się dzieje i poznać, że Bóg jest cały czas. Warunkiem poznania Boga i Jego miłości nie jest cierpienie. Wręcz odwrotnie. Wielu w cierpieniu jest w stanie się przyznać, ze nie kontroluje własnego życia. Poddaje się, widzi że poczucie kontroli było iluzją. Potem gloryfikują ścieżkę cierpienia, bo oni dopiero cierpiąc byli w stanie postrzec obecność Boga. I stąd biorą się takie bardzo szkodliwe przekonania, że cierpienie prowadzi do Boga W tym nadal jest ego. To jest zupełnie nierozumne. To tak jak byś mówiła, że by poznać wolność od cierpienia z gorąca, najpierw trzeba płonąć w ognisku. To bezsens. Największa szkodliwość takich przekonań polega jednak na tym, że ludzie wierzą, że droga do Boga wiedzie przez cierpienie. To sugeruje, ze Bóg stwarza albo dopuszcza cierpienie, by nas zbawić. Takiego Boga każdy musi się bać, cokolwiek innego by nie mówił w swych nierozumnych majakach. Ten lęk zaś, najczęściej nieuświadomiony, uniemożliwia oddanie się Bogu, a więc powrót do Niego.To tak jakby w przykładzie wyżej ktoś powiedział, że dzięki cierpieniom zadanym przez ojca zrozumiał miłość. Czy to ma sens? Nie, żadnego. Gdy ktoś jest tak beznadziejnie ślepy, że dopiero we własnym wielkim cierpieniu porzuca trochę ego, to nie powinien mówić, że cierpienie jest dobre bo prowadzi do Boga, tylko powinien mówić, że był beznadziejnie, ekstremalnie zamroczony sowim ego i dlatego nie pojął wcześniej wiecznej obecności Boga. Niech powie: sam zdałem sobie to cierpienie, bo upadłem beznadziejnie, ale gdybym nie był tak zadufany w swoim małym ja, w swoim ego, to wcale nie musiałby, cierpieć. Bóg mnie nie wiódł przez cierpienie, ono było zbędne, ja sobie je niepotrzebnie zadałem. Posłuchajmy jeszcze jednej historyjki, spójrzmy na jeszcze jedną ilustrację. Oto rajska kraina. Jest jej twórca, nieskończenie miłujący, dobry, cierpliwy. Dawca miłości i dobra. Żyje w niej także jego syn. Wszystko jest wspaniałe. Każdy czuje się idealnie. Nie ma żadnego bólu i cierpienia. Każdy wie, że zawdzięcza to twórcy tej krainy, każdy wie, ze jest mu doskonale, bo czuje to każdym swoim atomem. Syn też jest tego świadomy. Jest mu dobrze i czuje to. Ale pewnego dnia stwierdza, że byłoby jeszcze lepiej, gdyby to on był tym twórcą, a nie jego ojciec. Zaczyna wszystko niszczyć. Ojca zamyka w lochu i zapomina, że on w ogóle był. Bo tylko on syn - ma być twórcą. Podpala co da się podpalić, niszczy plony, terroryzuje ludzi. Chce zniszczyć niebiańską krainę, by na jej gruzach zbudować swoją. Chodzi o to by była to jego kraina. Osiąga etap pierwszy, kraina zmienia się w piekło, spływające fekaliami, niebo zasnute jest dymami pożarów. Ludzie cierpią choroby, ból, samotność. Smród, terror i cierpienie. Nie potrafi jednak zbudować rajskiej krainy. Próbuje, ale to nie udaje się. Syn chce wrócić do tego co było. Ale nie wie jak. I zaczyna mówić, że piekło jest dobre, bo przebłyski słońca na odchodach są piękne, bo dzięki obecnemu cierpieniu poznany zostanie smak nieba, gdy cierpienie zniknie. I gdy choć trochę uda się przywrócić ład w tym chaosie, w jakimś małym fragmencie krainy (choć ten ład jest nieskończenie daleki od raju, który był), twierdzi, że piekło było dobre, bo bez piekła nie byłoby raju. Mówi, że z obecnego cierpienia wzrośnie przyszłe szczęście. Czy to miałoby sens? Nie. To chyba bardzo oczywiste. Szczęście nie wzrośnie z cierpienie, tylko z porzucenia cierpienia. Cierpienie nie jest nigdy warunkiem raju. Nie ma nic dobrego w tym co zrobił syn. Jeśli on tak twierdziłby, to tylko po to by usprawiedliwić swoje szaleństwo. Rozdźwięk pomiędzy Niebem, a naszym światem jest nieskończenie większy niż pomiędzy rajem i piekłem w historyjce powyżej. Nie ma żadnego uzasadnienia dla cierpienia. Z cierpienia nie wyrasta miłość, z okrucieństwa nie wyrasta dobro, z brzydoty nie wyrasta piękno. Nie musimy cierpieć by rozumieć i doznawać szczęścia. Wręcz odwrotnie. Każde przeciwne twierdzenie jest próbą usprawiedliwiania szaleństwa. Szaleństwo należy porzucić, a nie racjonalizować je i usprawiedliwiać. Każda próba usprawiedliwiania szaleństwa, jego racjonalizacji, widzenia piękna w iluzjach, sensu w cierpieniu to wszystko tylko oddala pod Boga, nie pozwalając zrozumieć Jego wspaniałości. Ciało jest iluzją. Ale gdy jesteśmy w ciele, nie ma sensu mówić, to jest iluzja i wbijać sobie szkła w oko. Tak samo nie ma jednak sensu mówić, ciało daje coś dobrego. Ono nic nie daje. Dosłownie. Gdy uważamy, ze ciało daje jakąkolwiek przyjemność, urealniamy iluzję. Konsekwencją jest urealnienie cierpienia. Tak samo jest z cierpieniem. Nie ma go, jest naszą iluzją. Ale nie powiemy, świat jest ok, jest dobry i fajny, bo cierpienie jest tylko iluzją. Świat nie jest ani dobry ani zły, a cierpienie nie ma sensu. Nie z cierpienia wyrasta miłość i prawda. Cierpienie nie jest warunkiem zrozumienia. Nie ma sensu analizować cierpienia, zanurzać się w nim, ale nie ma też sensu mówić, że ludzie w świecie nie doznają cierpienia, albo że cierpienie jest dobre, bo prowadzi do czegoś lepszego. To wszystko to „wyrafinowane" sztuczki ego. Gdy cierpimy, by wrócić do Boga, musimy mieć świadomość, że nie jest ono Jego kreacją, tak jak nie jest nią śmierć. To jest nasz wybór, biorący się z zaprzeczania Bogu. Wracając do Boga musimy być tego świadomi. Bez tej świadomości potępimy, siebie lub innych, a to zablokuje drogę do Boga. Gdy widzimy cierpienie innych, nie można go negować, ono nie istnieje, nie jest warunkiem ich zbawienia, ale inni cierpią. Nie można wyzwolić ich poprzez gloryfikację cierpienia i mówienie, że wszystko jest boską kreacją. Albo poprzez mówienie, że cierpienie to iluzją, choć jest. Można wyzwolić ich tylko poprzez miłowanie. I wracamy do punktu wyjścia. Nie ma sensu prowadzić tych analiz, ani pytać się co się innym wydaje. Wyzwolimy się tylko poprzez miłowanie innych i zrozumienie, że ich wolność jest naszą wolnością, ich szczęście jest naszym szczęściem. Dlatego jedyną rozsądną drogą jest droga codziennej życzliwości, łagodności, miłowania. Życzę Tobie i Wszystkim, i sobie wśród nich, Świąt i wszystkich następnych dni, przepełnionych miłością, życzliwością, pokojem. Pozdrawiam ciepło 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
C.D. Gdy cierpimy, by wrócić do Boga, musimy mieć świadomość, że nie jest ono Jego kreacją, tak jak nie jest nią śmierć. To jest nasz wybór, biorący się z zaprzeczania Bogu. Wracając do Boga musimy być tego świadomi. Bez tej świadomości potępimy, siebie lub innych, a to zablokuje drogę do Boga. Gdy widzimy cierpienie innych, nie można go negować, ono nie istnieje, nie jest warunkiem ich zbawienia, ale inni cierpią. Nie można wyzwolić ich poprzez gloryfikację cierpienia, czy jego racjonalizację, i mówienie, że wszystko jest boską kreacją. Albo poprzez mówienie, że cierpienie to iluzja, choć jest. Można wyzwolić ich tylko poprzez miłowanie. I wracamy do punktu wyjścia. Nie ma sensu prowadzić tych analiz, ani pytać się co się innym wydaje. Wyzwolimy się tylko poprzez miłowanie innych i zrozumienie, że ich wolność jest naszą wolnością, ich szczęście jest naszym szczęściem. Dlatego jedyną rozsądną drogą jest droga codziennej życzliwości, łagodności, miłowania. Życzę Tobie i Wszystkim, i sobie wśród nich, Świąt i wszystkich następnych dni, przepełnionych miłością, życzliwością, pokojem. Pozdrawiam ciepło 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przypadkiem
Wszystkiego dobrego dla wszystkich. Budząc się, Aumm, dziękuję za to co tutaj piszecie 👄❤️🌻.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mylisz cierpienie
nie prowadzi nas do boga tylko innych ludzi bo cierpimy za grzeszników Drugie zjawienie się Anioła Drugie zjawienie miało miejsce w lecie 1916 roku w gospodarstwie rodziców Łucji, ponad studnią, koło której dzieci się bawiły. W takich oto słowach Siostra Łucja opisuje to, co Anioł powiedział jej i jej kuzynom: - "Co robicie? Módlcie się! Módlcie się dużo! Przenajświętsze Serca Jezusa i Maryi, chcą okazać przez was miłosierdzie. Ofiarowujcie nieustannie modlitwy i umartwienia Najwyższemu. - Jak mamy się umartwiać? - zapytałam. - Z wszystkiego, co możecie, zróbcie ofiarę Bogu jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, i jako uproszenie nawrócenia grzeszników. W ten sposób sprowadźcie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg wam ześle. http://www.katolicki.net/publikacje/fatima_oredzie_tragedii_czy_nadziei/fatima_oredzie_tragedii_czy_nadziei_5.html

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kubexiu
Ja ma pytanko. Czy to wszystko nie sprowadza się do prostego i trywialnego ogłupiania się? Przecież po tym wszystkim co opisałeś jasne jest że chodzi o wyzbycie się jak największej ilości własnych myśli, i wspomnień. Kim się wtedy staniemy? obserwatorem może być przykładowo leniewiec którego nic nie obchodz i dobrze się z tym czuje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
„Żyjesz podług symboli. Wymyśliłeś imiona dla wszystkiego, co widzisz. Każda rzecz staje się oddzielną jednostką, identyfikowaną za pomocą własnego imienia. W ten sposób wykrawasz ją z jedności. W ten sposób wyznaczasz jej wyjątkowe przymioty i wyodrębniasz spośród innych rzeczy poprzez uwypuklanie przestrzeni, która ją otacza. Rozpościerasz ową przestrzeń między wszystkimi rzeczami, którym nadajesz różne imiona; wszystkimi wydarzeniami określonymi przez miejsce i czas; wszystkimi ciałami, które są pozdrawiane imieniem. Ta przestrzeń, którą widzisz jako wyodrębniającą wszystkie rzeczy od innych, jest środkiem, za pomocą którego osiągane jest postrzeganie świata. Widzisz coś tam, gdzie jest nic, i widzisz również nic tam, gdzie jest jedność przestrzeń między wszystkimi rzeczami, między wszystkimi rzeczami a sobą. Dzięki temu myślisz, że dałeś życie w oddzieleniu, że zostałeś ustanowiony jednostką funkcjonującą z niezależną wolą. Czym są te imiona, dzięki którym świat staje się serią oderwanych wydarzeń, niezjednoczonych rzeczy, ciał trzymanych osobno i zawierających kawałki umysłu jako oddzielne świadomości? To ty nadałeś im owe imiona, ustanawiając postrzeganie takim, jakim życzyłeś sobie, aby ono było. () Oto sposób, w jaki rzeczywistość wytwarzana jest poprzez częściową wizję, umyślnie przeciwstawiającą się prawdzie. Jej wrogiem jest całkowitość. () Trudno nauczyć umysł tysiąca obcych imion, a potem jeszcze tysięcy. Wierzysz jednak, że to właśnie oznacza uczenie się że to jest jego zasadniczym celem, dzięki któremu osiąga się komunikację i będzie można znacząco dzielić się pojęciami. Oto suma dziedzictwa, którym obdarza świat. () Kwestionowanie tego to szaleństwo, przyjmowanie jego obecności to dowód poczytalności. Takim jest nauczanie świata. () Nie myśl, że wytworzyłeś świat. Złudzenia tak! (Kurs Cudów, Książka ćwiczeń, str. 319-320, Foundation for Inner Peace) Można utrzymywać myśli i wspomnienia, bo to by podtrzymywać trwanie iluzji, iluzji na temat tego czym jest rzeczywistość, by mieć złudzenie odrębności. Ceną tych myśli jest widzenie świata, w którym jest cierpienie, śmierć, samotność, w którym nie ma znaczenia, i w którym miłość nie jest znana, rozumiana, doświadczana. Ceną jest utrata świadomości własnej tożsamości, Nieba, szczęścia, pokoju, utrata jedności ze wszystkim i wszystkimi i utrata miłości. Pozdrowienia i udanego tygodnia dla Wszystkich 🌼:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przypadkiem
Jem kupe. 🌻👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Szczęśliwego Nowego Roku 2001
😍 😍

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Szczęśliwego Nowego Roku 2011
;) ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość budzac się
👄 🌻 😍

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×