Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

MAGDAKielce

czy są tu mamy, których Aniołki mają zespół downa?

Polecane posty

Gość hmmmmmmm1234567
hm, nie tylko chorobe sieroca, ale pojawienie sie kogos kto go utuli... we wszystkim trzeba miec umiar... nawet w postepoaniu z dzieckiem z ZD, nie zaglaskac go na amen, bo to sie i tak odbije w przyszlosci.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do czytam tu
Sralis Margolis To samo powiedzialam bratowej,nadal bez zmian,zastanawiam sie tylko jak dlugo brat wytrzyma to odstawienie;),to nie wyglada dobrze.Wiem,ze to nie wina dziecka,tylko podejscia,znam inna rodzine,ktora swietnie sobie radzi,sa szczesliwi i ich corka mimo zd normalnie zyje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sobi
Osobiście znam jedną rodzinę, która adoptowała dziewczynkę z ZD mając 2 zdrowe córki, wirtualnie tak jak Sralis Margolis jeszcze kilka

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sobi
do czytam tu: nie znam dziecka z ZD które zachowywałoby się tak jak córka Twojego brata i nie jest to z pewnością zachowanie typowe dla ZD

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do czytam tu
sobi Chyba porozmawiam z nimi ,tak przy okazji ,podpytam jak zachowuje sie na zajeciach integracyjnych.Moje obserwacje sa ze spotkan rodzinnych,jest kilkoro dzieci w jej wieku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość whhhhhg
do czytam tu to nie są rzadkie przypadki, że mąż zostawia żonę. opowiadacie głupoty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Owszem, rzadkie ze statystycznego punktu widzenia, tyle że bardziej jaskrawe. Tysiące ojców porzuca swoje dzieci do roku, a gdy porzuca niepełnosprawne, to po prostu ich nieodpowiedzialność wali po oczach dwa razy bardziej. Ale ze statystycznego punktu widzenia niewiele większa jest srednia ojców porzucających, niż w wypadku dzieci bez wad i zdrowych.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sobi
whhhhg nie znam rodziny, w której mąż zostawił żonę po pojawieniu się w ich rodzinie dziecka niepełnosprawnego może, dzięki Bogu, otaczają mnie w większości dobrzy i odpowiedzialni !!! ludzie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kilka lat temu
czytałam artykuł w Polityce na temat zd i autorka (czy autor) pisała, ze większość (!) ojców zostawia takie dzieci, więc wasze zapewnienia są trochę zbyt optymistyczne. Zaciekawiło mnie natomiast jedno - piszecie, ze większość matek pracuje. kto w takim razie zajmuj się wtym czasie dzieckiem? W miastach sa przedszkola integracyjne, ale co na wsiach i małych miasteczkach? A może takie dzieci moga chodzić do zwykłego pzredszkola? A rehabilitacja i inne zajęcia - tez zawsze są popołudniami?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sobi
ja mieszkam na wsi, moje bliźniaki mają ponad 2 latka. Do pracy nie mogę wrócić z racji tego,że mam ich dwoje. Już orientowałam się i Michałek ( mój bliźniak z ZD) będzie mógł chodzić do zwykłego przedszkola publicznego, zapewniają,że nie będzie problemu. Godziny rehabilitacji możesz sobie dostosować tak, aby pasowały i rodzicowi i dziecku i terapeucie i uwierz mi, nie jest to jakiś wielki wyczyn.... poza ty, po raz kolejny powtarzam,że z dzieckiem z ZD żyje się normalnie i funkcjonuje również!!! Wszystko jest sprawą organizacji

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zastanowiłam się, że w trzech znanych mi przypadkach dwójka porzuconych dzieci znalazła fantastycznych ojczymów :) o jednym dopiero później się dowiedziałam, że nie jest biologicznym ojcem. W trzecim przypadku ojciec porzucił żonę z dwójką dzieci, po kilku latach wpadł pod pretekstem odnowienia małżeństwa, zrobił trzecie (z zespołem) i spitolił z powrotem do Stanów, nim się urodziło. Zatem trudno podejrzewać, by to zespół przyczynił się do porzucenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Niektóre dzieci oprócz matki mają też babcię. Ja z kolei, by wrócić do pracy, muszę zapłacić nianię. Kwestia organizacji, czasami też wyważenia zarobki/wydatki. Gdybym miała zarabiać tylko na nianię, na pewno nie wróciłabym do pracy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mówimy o tym artykule? To te czarne wizje jakoś mi się nie pokrywają ;-) (Michał, dzięki za link) Polityka - nr 5 (2386) z dnia 2003-02-01; s. 100-105 Na własne oczy Barbara Pietkiewicz Miłość downa Łatwiej kochać dziecko ładne i zdolne niż upośledzone i niezbyt urodziwe. Downy jakby wiedzą o tym i szalenie podkładają się do kochania. Przymilają się, tulą, pragną głaskania, czułych słów, same tych słodyczy innym nie skąpiąc. Lekarze nie wiedzą, jak o tym matce powiedzieć. Zwlekają. Nikt nie lubi patrzeć na czyjąś rozpacz, bo wtedy trzeba się jakoś wobec niej zachować, a nie bardzo wiadomo jak. Ci z personelu, którzy pracują na oddziale położniczym ładnych kilka lat, wiedzą od pierwszego spojrzenia. Dziecko będzie miało małe, nisko osadzone uszy, skośne oczy, krótką szyję, małe ręce i stopy, krępą budowę, wysoko sklepione podniebienie i duży język, wiotkie mięśnie, zbyt ruchome stawy, często (40 proc.) wadę serca, czasem nieusuwalną wadę tarczycy, słuchu, wzroku. Może mieć to wszystko naraz albo tylko niektóre cechy. Mamy podejrzenie zespołu Downa mówi wreszcie lekarz. Trzeba przeprowadzić badania kariotypu. Podejrzenie. Zostawiają matce cień nadziei, a ona się jej rozpaczliwie chwyta. Ale czasem w szpitalu tną po oczach, żeby mieć to już za sobą, uwolnić się, mówią zimno i szybko, żeby nie wejść w wypalający kontakt z cudzą rozpaczą: dziecko ma chyba Downa, dlaczego pani nie zrobiła badań prenatalnych? Ma Downa, ale trzeba mieć nadzieję, że szybko umrze. Lepiej dla pani i dla niego. Będzie upośledzony także czasem dodają. Zawalenie się świata, przeszywający ból i rozpacz. „Oto właśnie w tym momencie pisze Elżbieta Zakrzewska-Manterys, socjolog, matka Wojtka w książce „Down. Zespół wątpliwości stało się coś strasznego, co będzie trwało. Trzeba będzie być związaną z kimś, kto będzie pokraczny, głupi, brzydki i tępy. Swój, ale obcy. Zdolności, talenty, całe bogactwo odziedziczone po rodzicach, dziadkach, pradziadkach zostanie zmarnowane. Przez dodatkowy chromosom w parze chromosomów 21, coś śmiesznie, nie do wyobrażenia małego, przy czym główka od szpilki jest jak góra. Nie para chromosomów jak u wszystkich, lecz trzy. Trysomia. Rozpacz trzeba przejść. Jak żałobę po śmierci bliskiej osoby. Jest ona w istocie żałobą po dziecku, które miało się urodzić. Wymarzonym, tym, które się nie urodziło. Kiedyś wszystkie takie dzieci porzucano. Było to czymś zupełnie oczywistym, nikogo nie dziwiło i w nikim nie budziło żadnych wyrzutów sumienia. Teraz też się zdarza. Czasem jest wymuszone przez mężów i teściowe. Zostawia się je przeważnie na zawsze. Idą do sierocińców, potem do domów opieki społecznej, gdzie żyją wśród demencyjnych staruszków, autystyków, alzheimerów wszelkiej biedy ludzkiej. Lecz częściej się je zabiera niż porzuca, a nawet zaczyna adoptować. W Ameryce wszystkie te dzieci znajdują nowych rodziców. Ostatnio dziecko z Downem adoptowała osoba z małej wsi na Śląsku. Kilkuletniego chłopca przysposobiła także studentka z Warszawy. Odbywała praktykę w domu dziecka i przywiązała się do niego, mówią liderzy Stowarzyszenia Rodzin i Opiekunów Osób z Zespołem Downa „Bardziej kochani. Z obcej planety Czas po narodzinach zdrowego dziecka wypełnia obezwładniająca radość. Uśmiechnęło się, westchnęło, wyciągnęło rączkę, puściło kupkę. Ono kontynuacja życia matki, ciało z jej ciała. Jest tak nawet wtedy, kiedy rodzi się niewidome, głuche, z inną podobną wadą. I chyba tylko zespół Downa sądzi Elżbieta Zakrzewska-Manterys wyzwala uczucie paraliżującej obcości, która wynika z tego, że wygląd i rozwój dziecka będzie się rządził żelaznymi prawami, łączącymi je ze światem innych downów, na który matka nie ma niemal żadnego wpływu. Ciało jakby nie z jej ciała, inne, obce. „Nie należałam do wspólnoty młodych matek pisze nominowana do Paszportów „Polityki Anna Sobolewska, matka Cecylii w książce „Cela. Odpowiedź na zespół Downa. Kiedyś na spacerach z moją starszą córką interesowałam się wszystkimi innymi dziećmi. Z Celą już nie. Byłam sama. Matka downa stara się nie wychodzić poza obręb domowego świata, na przykład do parku, gdzie może spotkać zdrowe dzieci i dumne z nich matki mówi Elżbieta Zakrzewska-Manterys. Życie stało się klęską. Nie wypada się śmiać, nie uchodzi kolorowo się ubierać i w ogóle zwracać na siebie uwagę. Moje zachowanie nosi znamiona żałoby po utraconej bezpowrotnie dumie. Nie stać mnie było na urodzenie normalnego dziecka i z tego powodu moje macierzyństwo jest czymś podejrzanym. Dopiero we własnych czterech ścianach mija upokorzenie. Dziecko z Downem odzyskuje swe imię. Jest tylko Wojtkiem, Adasiem, Jasiem, którego trzeba nakarmić, przewinąć, wykąpać. Jest w domu po dziecięcemu bliskie do pielęgnacji, do tulenia, ale wciąż jakby przybyłe z obcej planety. Bez bólu Grażyna Jabłońska, matka Gosi: Musiało minąć wiele czasu, abym mogła bez poczucia czegoś niezrozumiałego, groźnego, nieznanego, bez bólu, lęku, bez ściśnięcia krtani powiedzieć: zespół Downa. Tak jak się mówi moje dziecko ma włosy blond. I to są powtórne narodziny dziecka z Downem i poród od nowa dla jego matki. Już się zwykle ma za sobą etap rozpaczliwego jeżdżenia po lekarzach, choć trysomia to nie choroba, ale nieprawidłowość genetyczna, więc leczyć nie ma czego. A także po szarlatanach, którzy obiecują poprawić rysy, po znachorach, bioenergoterapeutach, cudotwórcach. Przestaje się szpikować downa hormonami, ziołami, minerałami, mieszankami. Kończy się wyprzedawanie wszystkiego z domu, żeby starczyło na te świństwa. Za pieniądze wydane na Elę miałybyśmy teraz willę ze złotymi klamkami mówi Wanda Woyniewicz, matka 27-letniej Elżbiety. Kiedy przyjaciele i znajomi ci, którzy nie odsunęli się po narodzinach dziecka, bo down topi przyjaźń usiłują nie wymówić słowa down i kluczą: te dzieci, niepełnosprawne, sprawne inaczej, specjalnej troski, matki mówią z zespołem Downa. Kluczenie już im niepotrzebne. Ludzie oczekują, że one będą miały twarz cierpiącą, w oczach ból i złachanie. Społeczeństwo twierdzi Anna Sobolewska oczekuje od rodziców upośledzonych dzieci publicznego przeżywania dramatu. Matki downów, te w widoczny sposób zadowolone z życia, uśmiechnięte, wesołe, są jak prowokacja dla matek dzieci zdrowych. Budzą zniecierpliwienie: z kogo ona się tak cieszy, z tego mongoła? Chwyć wiosła Mężczyźni łatwiej znoszą urodzenie się dziecka z Downem. Szybciej oswajają się z sytuacją i wracają do psychicznej równowagi. I łatwiej im przychodzi ucieczka od nieszczęścia. Co piąty ojciec niepełnosprawnego dziecka odchodzi, jak podaje pismo „Integracja, do innej kobiety. Zrzuca brzemię. Pragnie udowodnić, że może być ojcem dziecka normalnego. W liście do pisma „Bardziej kochani, poświęconego problemom ludzi z Downem, jedna z matek dziękuje swemu mężowi, że jej nie opuścił. Hej, babo, mówi ten mąż, gdy ona jest w psychicznym dołku. Chwyć wiosła, płyniemy dalej. Warto. Ci ojcowie, którzy nie uciekli od swych downów, ojcują im często tak żarliwie, że to się rzadko zdarza, gdy mają dzieci normalne. Nasza najdroższa, najcudowniejsza, urocza, pełna wdzięku mała czarodziejka Maja zachwyca się córką Piotr Kowalczyk. Nie oglądałem filmów, nie czytałem prasy fachowej i książek mówi dziennikarz i krytyk filmowy Andrzej Suchcicki. Za to huśtałem Natalię, śpiewałem jej piosenki, budowałem wieże z klocków, babki z piasku. Zwolniłem się z pracy, zostałem w domu, gotowałem, prałem i zajmowałem się Natalią. A najdziwniejsze było to, że nie odbierałem swojej sytuacji w kategoriach poświęcenia, rezygnacji czy innych mniej lub bardziej wzniosłych określeń. Dopiero dziś wiem, wtedy się nawet tego nie domyślałem, jakim przeżyciem było urodzenie Natalii dla mojej żony pięć długich lat zmagania się z rozpaczą. Kupić przychylność Łatwiej kochać dziecko ładne i zdolne niż upośledzone i niezbyt urodziwe. Downy jakby wiedzą o tym i szalenie podkładają się do kochania. Przymilają się, tulą, pragną głaskania, czułych słów, same tych słodyczy innym nie skąpiąc. Ich świat jest światem ludzi, nie rzeczy sądzi Anna Sobolewska. Są spontaniczne w emocjach, wylewne i szczere, i nie potrafią być podstępne i dwulicowe. Płacą za to, już dorosłe, smutną cenę. Ich wiecznie dziecinna spontaniczność w świecie, gdzie cnotą jest opanowanie i elegancki dystans, jest odrzucana. Budzi niesmak, pogardę i lęk, jak wszystko, co narusza urządzoną dla siebie przez ludzi konwencję. Tymczasem one same, jak stwierdza w pracy magisterskiej o downach Iwona Zielińska, uważają się za mądre, zdolne, ładne i wcale nie mniej warte od tych, którzy zespołu nie mają. Down to dla nich żaden gorszy wyróżnik, ponieważ nie umieją odwrotnie niż normalni dzielić ludzi na wartościowych i nie pod względem jakości intelektu. Nie pojmują więc: dlaczegóż się ich odrzuca? W przedszkolu i na podwórku bo nie chwytają reguł zabawy, są wolniejsze, grube i zawadzają. Godzą się na szykany i przezwiska, byle tylko pobawić się z innymi dziećmi. Więc niektóre matki przekupują dzieci z podwórka czekoladkami albo wynoszą wspaniałe zabawki wabik dla dzieci, które takich mieć nie mogą. Zapłata działa krótko. Samotność jest wierną siostrą downów. Pełnia i świetność Rodzice mają ambicję posyłać dzieci z Downem, zwłaszcza lekko upośledzone (jest ich 5 proc., pozostałe to upośledzone umiarkowanie i głęboko), nie do szkół specjalnych, ale zwyczajnych podstawówek, które godzą się na przyjmowanie niepełnosprawnych. Całe to szlachetne bratanie się chorych ze zdrowymi powód do dumy szkół integracyjnych, bywa fikcją i fasadą. One się integrują z siatką na boisku, a nie z klasą mówią rodzice Natalii Suchcickiej. Stawia się mówi Anna Sobolewska upośledzonemu dziecku takie same wymagania jak pozostałym, żeby było sprawiedliwie i wtedy ono z góry i zawsze jest najgorsze. Albo nie zwraca się na nie uwagi i wtedy siedzi w klasie jak duża integracyjna maskota. Jeśli się trafi twórczy i chętny nauczyciel, który dostosowuje wymagania do mniej wydolnych dzieci, integracja udaje się i rodzice ją błogosławią. Dziecko nie musi chodzić do szkoły specjalnej, do której wrzuca się teraz dzieci z mózgiem w porządku, ale opóźnione z powodu patologii rodziny, w której się wychowywały, same też mocno patologiczne. Cela Sobolewska po licznych próbach trafiła do takiej właśnie szkoły. „Kochana Haniu (to nauczycielka Celi przyp. aut.) i koledzy. Haniu, nie płacz. Wrócę w czerwcu. Wrócę do Warszawy. Nie płaczcie dzieci pisała stęskniona z zagranicy do swojej klasy. Ale nawet w tej szkole nigdy żadne dziecko nie zaprosiło Celi na urodziny do domu, nawet wtedy, gdy zostały zaproszone wszystkie dzieci z klasy. Z nimi zdrowe nie bawią się na przerwach, nie biorą do kumplowskich paczek, nie wybierają dobrowolnie na sąsiada z ławki. Naprawdę dobrze czują się downy z innymi downami. I z najbliższymi. Wiele rodzin tak dalece przekroczyło granice akceptacji upośledzonego dziecka, że z jego wychowywania, z bycia z nim stworzyło swoiste misterium. Dzieci swe widzą pięknie są niezwykłe, bo przecież odmienne. Bo w istocie kto ustalił, która odmienność jest gorsza, która lepsza? Czy nasza wobec nich, czy ich wobec naszej? Zespół Downa mego syna jest po prostu jeszcze jednym z setek innych więzów, które łączą go ze światem mówi Zakrzewska-Manterys. Tyle tylko, że są one innego rodzaju, niż najczęściej spotykany, i przez to łatwo rzucają się w oczy. Mój syn Daniel mówi Monika Krajewska nieustannie pokazuje, co w życiu jest ważne. Ma w sobie światło. Uczy pokory, cierpliwości, ale przede wszystkim uświadamia, czym jest prawdziwe człowieczeństwo. Doświadczyć tego na sobie to wielkie przeżycie i szczęście. A Cela? Jest jakby gościem z innego świata. Nie dostrzegamy w niej niedostatku, braku, ale na odwrót pełnię i świetność, z której my wszyscy możemy czerpać radość i siłę. Cela pokazuje nam w każdej sytuacji lepszą stronę rzeczywistości. I jeśli nawet niezwykłe aury, pełne poezji i emocji, tworzone wokół dzieci przez ich rodziców, są tylko rodzajem niezgody na to, co się tym dzieciom wydarzyło (i tak to widzą inne matki), to rodzice zdrowych dzieci mogą się od nich uczyć sztuki życia i obcowania także z dzieckiem zdrowym. I sztuki kochania. Bezwarunkowej miłości, takiej, jaka się dziecku należy. Nie za to, że nie dostaje ono do naszych oczekiwań, ale za to po prostu, że jest. Operować a po co? Downy żyły kiedyś krótko, kilkanaście lat. Umierały często na serce. Lekarze zazwyczaj nie chcieli ich operować a po co? Teraz mówią Ewa i Andrzej Suchciccy ze Stowarzyszenia Rodzin i Opiekunów Osób z Zespołem Downa „Bardziej kochani już się to nie zdarza. Dorasta w Polsce bodaj pierwsze pokolenie ludzi z Downem, którzy mają szansę przekroczyć co najmniej pięćdziesiątkę. Mają potrzeby seksualne jak wszyscy. Kobietom w domach opieki społecznej zakłada się spirale i daje tabletki; tych, które są w domach rodzinnych, nie zostawia się długo na zewnątrz bez opieki. Są łatwym łupem do wykorzystania. Mężczyźni radzą sobie sami. Innego wyjścia nie mają, przynajmniej u nas. Za granicą pozwala im się na seks, zwłaszcza że mężczyźni są niepłodni. U nas wypiera się z nich seksualność, udaje, że jej nie ma albo karze za nią. Gdy down dorasta, rodzice mają już za sobą czas rozwojowej euforii. Również starzeją się ci, którzy nie potrafili do końca zaakceptować inności swych dzieci i nie przyjęli tego do wiadomości. Wpadali (jak i rodzice dzieci zdrowych, ale niezbyt zdolnych) w nerwicę zadaniową, jak to nazywa Iwona Zeleny. Tacy rodzice katują dziecko swój przedmiot do uzdatniania tysiącami ćwiczeń, okładają korepetycjami ze wszystkiego, także z robót ręcznych. Starzeją się także ci, którzy nie upierali się, aby za wszelką cenę nauczyć dziecko fizyki, ale starali się, żeby czuło się przede wszystkim szczęśliwe. Teraz wszystkie są po prostu w gniazdach rodzinnych dorosłymi wiecznymi dziećmi i tyle. My, matki dorosłych, o tym już wiemy. O granicach nie do przekroczenia mówi matka 27-letniej Eli Woyniewicz. Ela przeszła dziesięć lat morderczego wysiłku, żeby się nauczyć czytania i pisania. Trzy lata uczyła się jeździć rowerem. Dziesięć lat pływać. Czyta teraz bajeczki dla dzieci. Potrafi umyć sobie pupę. Umie zachować się wśród ludzi poza domem. I to jest ważne. Na koncercie w filharmonii, jeśli dziecko tupie nogami, ludzie mówią źle wychowany. Jeśli tupie nasze dziecko mówi Wanda Woyniewicz mówią: głuptak. Trzeba nauczyć, żeby nie tupały. Malwa w stanie surowym Wszyscy rodzice warszawskich downów wiedzą o Alicji. Skończyła studia. Podjęła pracę w bibliotece i straciła ją. Jest bardziej samotna niż zwyczajne downy. Zdrowi jej unikają, bo wygląd i emocje ma jak down. Zwyczajnych unika ona sama, bo umysł ma w normie. Nie ma z pobratymcami wspólnego języka. Bywają przypadki ludzi prawie zupełnie nieupośledzonych, z trochę jakby lepszą trysomią, którzy z ogromnym wysiłkiem wchodzą w świat zdrowych. Na ogół nie żyją samotnie, nawet oni. Potrzebują zawsze pomocy i wsparcia. Na Zachodzie ludzie z Downem przeważnie pracują, spełniając proste prace pomocnicze. U nas prawie nigdy. Paweł Turyczyn należy do wyjątków. Pracuje w niewielkim zakładzie sprząta, zamiata, układa. Zarabia 300 zł miesięcznie. Skończył szkołę specjalną, umie czytać i pisać. Sam umie dojść do pracy i wrócić do domu. Interesuje się samochodami i od niedawna zaczął czytać o nich książki. Dobrze wywiązuje się z funkcji ministranta w kościele. Sam jeździ po osiedlu rowerem. Wszyscy go tu znają i lubią zawsze pogodny, uśmiechnięty, skory do pomocy. Całe życie rodziców obracało się wokół niego. Włożyli w niego morze pracy. Bóg widocznie wiedział, co robi, dając nam Pawła mówią rodzice. On nie posyła takich dzieci przypadkowo. Tylko tym, co udźwigną. Paweł będzie mieszkał z młodym małżeństwem z ruchu katolickiego, którzy przyjmą go do rodziny, kiedy jego rodzice odejdą. Poznali go i bardzo polubili na obozie dla niepełnosprawnych organizowanym przez Kościół. Wielkie to dla nas szczęście mówią Maria i Antoni Turyczynowie. Wieczna zmora rodziców: co po ich śmierci stanie się z dziećmi. Niektórzy mówią, że chcieliby, żeby umarły przed nimi. Są tacy, którzy liczą na rodzeństwo i nakłaniają je nawet do studiowania pedagogiki specjalnej, żeby lepiej sobie radzili. Ale to nieludzkie mówi matka Eli obarczanie takim obowiązkiem. To ciężar, który mogą udźwignąć tylko rodzice straszny garb, potworny. Coraz częściej rodzice kosztem wyrzeczeń i ogromnego wysiłku starają się wspólnie wybudować dla dzieci hostel, gdzie miałyby wykupiony pokój do końca swego życia. Matka Eli jest prezesem Fundacji Malwa, która zajmuje się budową takiego hostelu, trzeciego już w Warszawie. Budynek w stanie surowym już stoi. Rodzice nie mają pieniędzy na jego wykończenie. Trzeba liczyć na szczodrość ludzi i instytucji. A jeśli nie rodzeństwo, nie hostel, co wtedy? Wtedy idą do domów opieki społecznej, nagle, w niepojęty dla siebie sposób odtrąceni na stałe, boleśnie niczyi. Barbara Pietkiewicz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pełnia i świetność Rodzice mają ambicję posyłać dzieci z Downem, zwłaszcza lekko upośledzone (jest ich 5 proc., pozostałe to upośledzone umiarkowanie i głęboko), nie do szkół specjalnych, ale zwyczajnych podstawówek, które godzą się na przyjmowanie niepełnosprawnych. Całe to szlachetne bratanie się chorych ze zdrowymi powód do dumy szkół integracyjnych, bywa fikcją i fasadą. One się integrują z siatką na boisku, a nie z klasą mówią rodzice Natalii Suchcickiej. Stawia się mówi Anna Sobolewska upośledzonemu dziecku takie same wymagania jak pozostałym, żeby było sprawiedliwie i wtedy ono z góry i zawsze jest najgorsze. Albo nie zwraca się na nie uwagi i wtedy siedzi w klasie jak duża integracyjna maskota. Jeśli się trafi twórczy i chętny nauczyciel, który dostosowuje wymagania do mniej wydolnych dzieci, integracja udaje się i rodzice ją błogosławią. Dziecko nie musi chodzić do szkoły specjalnej, do której wrzuca się teraz dzieci z mózgiem w porządku, ale opóźnione z powodu patologii rodziny, w której się wychowywały, same też mocno patologiczne. Cela Sobolewska po licznych próbach trafiła do takiej właśnie szkoły. „Kochana Haniu (to nauczycielka Celi przyp. aut.) i koledzy. Haniu, nie płacz. Wrócę w czerwcu. Wrócę do Warszawy. Nie płaczcie dzieci pisała stęskniona z zagranicy do swojej klasy. Ale nawet w tej szkole nigdy żadne dziecko nie zaprosiło Celi na urodziny do domu, nawet wtedy, gdy zostały zaproszone wszystkie dzieci z klasy. Z nimi zdrowe nie bawią się na przerwach, nie biorą do kumplowskich paczek, nie wybierają dobrowolnie na sąsiada z ławki. Naprawdę dobrze czują się downy z innymi downami. I z najbliższymi. Wiele rodzin tak dalece przekroczyło granice akceptacji upośledzonego dziecka, że z jego wychowywania, z bycia z nim stworzyło swoiste misterium. Dzieci swe widzą pięknie są niezwykłe, bo przecież odmienne. Bo w istocie kto ustalił, która odmienność jest gorsza, która lepsza? Czy nasza wobec nich, czy ich wobec naszej? Zespół Downa mego syna jest po prostu jeszcze jednym z setek innych więzów, które łączą go ze światem mówi Zakrzewska-Manterys. Tyle tylko, że są one innego rodzaju, niż najczęściej spotykany, i przez to łatwo rzucają się w oczy. Mój syn Daniel mówi Monika Krajewska nieustannie pokazuje, co w życiu jest ważne. Ma w sobie światło. Uczy pokory, cierpliwości, ale przede wszystkim uświadamia, czym jest prawdziwe człowieczeństwo. Doświadczyć tego na sobie to wielkie przeżycie i szczęście. A Cela? Jest jakby gościem z innego świata. Nie dostrzegamy w niej niedostatku, braku, ale na odwrót pełnię i świetność, z której my wszyscy możemy czerpać radość i siłę. Cela pokazuje nam w każdej sytuacji lepszą stronę rzeczywistości. I jeśli nawet niezwykłe aury, pełne poezji i emocji, tworzone wokół dzieci przez ich rodziców, są tylko rodzajem niezgody na to, co się tym dzieciom wydarzyło (i tak to widzą inne matki), to rodzice zdrowych dzieci mogą się od nich uczyć sztuki życia i obcowania także z dzieckiem zdrowym. I sztuki kochania. Bezwarunkowej miłości, takiej, jaka się dziecku należy. Nie za to, że nie dostaje ono do naszych oczekiwań, ale za to po prostu, że jest. Operować a po co? Downy żyły kiedyś krótko, kilkanaście lat. Umierały często na serce. Lekarze zazwyczaj nie chcieli ich operować a po co? Teraz mówią Ewa i Andrzej Suchciccy ze Stowarzyszenia Rodzin i Opiekunów Osób z Zespołem Downa „Bardziej kochani już się to nie zdarza. Dorasta w Polsce bodaj pierwsze pokolenie ludzi z Downem, którzy mają szansę przekroczyć co najmniej pięćdziesiątkę. Mają potrzeby seksualne jak wszyscy. Kobietom w domach opieki społecznej zakłada się spirale i daje tabletki; tych, które są w domach rodzinnych, nie zostawia się długo na zewnątrz bez opieki. Są łatwym łupem do wykorzystania. Mężczyźni radzą sobie sami. Innego wyjścia nie mają, przynajmniej u nas. Za granicą pozwala im się na seks, zwłaszcza że mężczyźni są niepłodni. U nas wypiera się z nich seksualność, udaje, że jej nie ma albo karze za nią. Gdy down dorasta, rodzice mają już za sobą czas rozwojowej euforii. Również starzeją się ci, którzy nie potrafili do końca zaakceptować inności swych dzieci i nie przyjęli tego do wiadomości. Wpadali (jak i rodzice dzieci zdrowych, ale niezbyt zdolnych) w nerwicę zadaniową, jak to nazywa Iwona Zeleny. Tacy rodzice katują dziecko swój przedmiot do uzdatniania tysiącami ćwiczeń, okładają korepetycjami ze wszystkiego, także z robót ręcznych. Starzeją się także ci, którzy nie upierali się, aby za wszelką cenę nauczyć dziecko fizyki, ale starali się, żeby czuło się przede wszystkim szczęśliwe. Teraz wszystkie są po prostu w gniazdach rodzinnych dorosłymi wiecznymi dziećmi i tyle. My, matki dorosłych, o tym już wiemy. O granicach nie do przekroczenia mówi matka 27-letniej Eli Woyniewicz. Ela przeszła dziesięć lat morderczego wysiłku, żeby się nauczyć czytania i pisania. Trzy lata uczyła się jeździć rowerem. Dziesięć lat pływać. Czyta teraz bajeczki dla dzieci. Potrafi umyć sobie pupę. Umie zachować się wśród ludzi poza domem. I to jest ważne. Na koncercie w filharmonii, jeśli dziecko tupie nogami, ludzie mówią źle wychowany. Jeśli tupie nasze dziecko mówi Wanda Woyniewicz mówią: głuptak. Trzeba nauczyć, żeby nie tupały. Malwa w stanie surowym Wszyscy rodzice warszawskich downów wiedzą o Alicji. Skończyła studia. Podjęła pracę w bibliotece i straciła ją. Jest bardziej samotna niż zwyczajne downy. Zdrowi jej unikają, bo wygląd i emocje ma jak down. Zwyczajnych unika ona sama, bo umysł ma w normie. Nie ma z pobratymcami wspólnego języka. Bywają przypadki ludzi prawie zupełnie nieupośledzonych, z trochę jakby lepszą trysomią, którzy z ogromnym wysiłkiem wchodzą w świat zdrowych. Na ogół nie żyją samotnie, nawet oni. Potrzebują zawsze pomocy i wsparcia. Na Zachodzie ludzie z Downem przeważnie pracują, spełniając proste prace pomocnicze. U nas prawie nigdy. Paweł Turyczyn należy do wyjątków. Pracuje w niewielkim zakładzie sprząta, zamiata, układa. Zarabia 300 zł miesięcznie. Skończył szkołę specjalną, umie czytać i pisać. Sam umie dojść do pracy i wrócić do domu. Interesuje się samochodami i od niedawna zaczął czytać o nich książki. Dobrze wywiązuje się z funkcji ministranta w kościele. Sam jeździ po osiedlu rowerem. Wszyscy go tu znają i lubią zawsze pogodny, uśmiechnięty, skory do pomocy. Całe życie rodziców obracało się wokół niego. Włożyli w niego morze pracy. Bóg widocznie wiedział, co robi, dając nam Pawła mówią rodzice. On nie posyła takich dzieci przypadkowo. Tylko tym, co udźwigną. Paweł będzie mieszkał z młodym małżeństwem z ruchu katolickiego, którzy przyjmą go do rodziny, kiedy jego rodzice odejdą. Poznali go i bardzo polubili na obozie dla niepełnosprawnych organizowanym przez Kościół. Wielkie to dla nas szczęście mówią Maria i Antoni Turyczynowie. Wieczna zmora rodziców: co po ich śmierci stanie się z dziećmi. Niektórzy mówią, że chcieliby, żeby umarły przed nimi. Są tacy, którzy liczą na rodzeństwo i nakłaniają je nawet do studiowania pedagogiki specjalnej, żeby lepiej sobie radzili. Ale to nieludzkie mówi matka Eli obarczanie takim obowiązkiem. To ciężar, który mogą udźwignąć tylko rodzice straszny garb, potworny. Coraz częściej rodzice kosztem wyrzeczeń i ogromnego wysiłku starają się wspólnie wybudować dla dzieci hostel, gdzie miałyby wykupiony pokój do końca swego życia. Matka Eli jest prezesem Fundacji Malwa, która zajmuje się budową takiego hostelu, trzeciego już w Warszawie. Budynek w stanie surowym już stoi. Rodzice nie mają pieniędzy na jego wykończenie. Trzeba liczyć na szczodrość ludzi i instytucji. A jeśli nie rodzeństwo, nie hostel, co wtedy? Wtedy idą do domów opieki społecznej, nagle, w niepojęty dla siebie sposób odtrąceni na stałe, boleśnie niczyi. Barbara Pietkiewicz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zrrrt
dłuższego tekstu się nie dało wkleić?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sralis Michalis
A co, jesteś przedstawicielem pokolenia wychowanego na Twitterze i SMS, że czytanie czegoś co ma więcej niż 140/160 znaków jest poza Twoimi możliwościami? Czy może już tylko pismo obrazkowe akceptujesz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sralis Michalis
"kilka lat temu czytałam artykuł w Polityce na temat zd i autorka (czy autor) pisała, ze większość (!) ojców zostawia takie dzieci, więc wasze zapewnienia są trochę zbyt optymistyczne. " Z tekstu wynika, że tylko co piąty ojciec zostawia niepełnosprawne dziecko, czyli raptem 20% (artykuł jest o zD, a statystyka przytoczona przez autorkę mówi o ojcach dzieci niepełnosprawnych, a nie tylko zespołowych). Większość, bo pozostałe 80% ojców nie ma problemów z akceptacją potomka, więc ktoś piszący na Kafeterii pod nickiem "kilka lat temu" mija się mocno z prawdą, albo to ja nie potrafię czytać ze zrozumieniem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Sralis Michalis
Jesteś frajerem, zajmij się gliterem. Ktoś się podnieca, że jest spamerem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do czytam tu
Ciekawy artykul,tylko strasznie dolujacy,niestety duzo prawdy. U nas w najblizszym otoczeniu/u znajomych/sa dzieci z zd w podobnym wieku,moze dzieki temu jej pozniej bedzie latwiej,blisko kolezanki i koledzy z podobnymi problemami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość hmmm a to ciekawe
i co Madziu ?? Jak się trzymasz ?? Myślę o Tobie i jestem z Tobą bez względu na decyzję... Dziś chyba miałaś spotkanie z bdb specjalistą ??

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość atakatam
Autorko, nie wiem, czy tu jeszcze zaglądasz, bo w którymś momencie przestałam czytać ten wątek. Nie dałam rady. Przeszłam to samo, co Ty. Wiem więc, co przeżywasz. I wiem,co jeszcze przed Tobą. Jeśli będziesz chciała, wejdź proszę na forum na stronie dlaczego.org.pl. Tam znajdziesz zamknięty wątek. Napisz do administratorki i pewnie się tam spotkamy. Trzymaj się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×