Historia autentyczna z autobusu - młody chłopak

Jechałem autobem na Falenice. Wtedy wniesiono przez podwójne drzwi lochę na wózku. Kalekę pchał typek ok 30tki, wychudły, nieogolony i z łupieżem, który od czasu do czasu strząsał z ramion na kolana lochy i podróżnych autobusu. Sama locha wzrok miała pusty i śmierdziało od niej gównem. Nagle w środku drogi zrobiła duże, okrągłe oczy, zrobiła się prosta jakby łyknęła kij i zgięła w pół. Na podłogę und moje buty popłynął potok rzygowiny. Z krzykiem się poderwałem i zacząłem pytać jak tak można, to wtedy ludzie w autobie zaczęli szemrać *jaki niewychowany*, *nieszczęśliwa osoba, cóż kalectwo*, *ale niech nie krzyczy na nią*, a jeden facet nawet posunął się do tego, że ujął mnie za łokieć i powiedział, żebym nie krzyczał i że mam szczęście, że to nie ja muszę siedzieć na tym wózku. Locha na wózku coś bulgotała, chyba była trochę niespełna rozumu. Jej fagas lub pielęgniarz (ale raczej fagas, bo chyba w szpitalu nie zatrudniają takich szwejasów, przynajmniej ja bym nie zatrudnił gdybym był ordynatorem, wystarczyłoby mi jedno spojrzenie na jego podejrzaną mordę aby kazać mu wyjść) odsunął wózek aby koła nie stały w kałuży rzygowin. Nic więcej nie uczynił. Ja stałem jak głupi z zarzyganymi butami, a jeszcze ludzie najeżdżali na mnie zamiast współczuć. Wtedy wychylił się ze swojej kabiny kierowca i krzyknął, co tu tak śmierdzi. Zobaczył mnie z zabrudzonymi butami i krzyknął, że jestem pijana świnia i zarzygałem pół autobusu i mam wyp...dalać na najbliższym przystanku. Nikt nie chciał słuchać moich tłumaczeń i rozległ się śmiech, a potem gwar rozmów. Oczywiście wysiadłem gdzie mi kazał i czekałem na kolejny autobus, a jeżdżą co pół godziny :o