Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość POMOC DORAZNA

Czy jesteś w związku, w którym partner molestuje Cię psychicznie? cz.2

Polecane posty

Było mi wtedy przykro, że nie pojechał ze mna na pogotowie, no ale moge to zrozumiec jego szokiem. Od tamtej pory mineło kilka lat i dotad jedynie mi dokucza słownie czasami, no ale nigdy mnie nie uderzył juz więcej. czyli wyciągnął wnioski.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
nie no oczywiście jak najbardziej w porzadku, miał tylko zły humor i się kłóciliście, więc miał jak najbardziej prawo. Galantynka, to nei jest normalne, bo gdyby było, to nie byłoby tego topiku, to nie byłoby Ciebei tutaj, gdybyś nei czuła, ze jest coś nie tak. Oburzyłaś się bardoz na moje pytanie o to czy jesteś przemocowcem, napisałaś, ze nei jesteś aniołkiem, tak tlkyo zapytałam....a odpoweidz nie należy do mnie:) Ja na pewno jestem, byłam w sowim związku toksyczna. Toksyczna dla siebie i syna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Toksyczne to pewnie sa dla naszych dzieci grandy i awantuy. No ale w tzw. dobrych i udanych zwiazkach bywaja tez rzeczy okropne, o czym sami ci wyjatkowi ludzie nie wiedza. Napisałam, ze nie jestem aniołkiem bo tez bywam upierdliwa i męcząca, np. gdy o czyms opowiadam, chce by mąz mnie wysłuchał, no ale on nie zawsze ma ochote mnie słuchac. Sama wiesz jak to bywa. Penwie, że dobrze by było mu oddac wolnosc, zawsze gdy zechce tej wolnosci jestem gotowa mu ja zwrócic, bez problemów. Aha, na nic sie nie oburzam. Wbrew pozorom potrafie rozmawiać, czacami tylko upieram sie przy swoich racjach, no ale tak jak większośc z nas.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ktos nawet tu niedawno pisał, ż ew tzw. dobrych rodzinach, no powqiedzy wykształconych, chadzaja na spacerki, głaskania po główkach, a na bokach ...mnóstwo dodatkowych zwiazków. Więc ja nie wiem, jak to jest w tym moim zwiazku, kied jest bardzo niedobrze, wchodzę tu by pomarudzic, bo niby komu mam marudzic, synowi, ktry często ma tego dośc, rodzinie, która i tak wie, ze to jest sytuacja bez wyjścia, sasiadkom, które i tak maja swoje kłopoty...wiec gderam , narzekam tutaj. Rozumiesz?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A wiem, ze i tak nic tu nikt dla mnie nie wymysli, co jedynie poczyta, pogada, powie cos , ale i tak to jest dużo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kurde, mnie to zawsze hamowalo przed rozdarciem mordy jak maz sie pruje - to ze nie moge tego zrobic ani dzieciom ani sobie. Wystarczy ze jeden sie wytrzasa. Nie wyobrazam sobie leku jaki musi odczuwac dziecko ktorego obydwoje rodzice wrzeszcza na siebie o obrzucaja wyzwiskami, grozbami, wypominkami... Poza tym wrzaski to akurat nie jest moja specjalnosc - chyba nawet nie umiem sie wydrzec na kogos tak z kopyta. Owszem, czasem cos ze zniecierpliwieniem powiem, burkne; czasem se zaklne za kolkiem - ale tak softcore, nie jest to przemocowe a raczej upuszczenie pary w nieokreslonym kierunku. I zaraz mi przechodzi, nie trzymam tych zlosci w sobie. Czasem se pomrucze pod nosem jak cos nie wychodzi etc. Wazne ze NIKT sie mnie nie boi tak jak przemocowcow. Moze nie zawsze staje na wysokosci zadania ale jestem przewidywalna. Nie wiem czy jestem toksyczna - na pewno dla niektorych osob po czesci tak, ale jakos nikt mi o tym nie mowil jeszcze. Wiem ze mam jakis uraz do bycia szczera i upominania sie o swoje \"od kogos\" - wole sama o to zadbac. W tle jest jakis lek przed dezaprobata, osadem, kwestionowaniem a nawet agresja. To jest we mnie od lat - i nie wiem do konca skad sie wzielo. Zebym byla tak calkowicie szczera jak z Wami - to bym musiala ufac. Czyli - brak zaufania (nieufnosc) i zamkniecie w sobie. Na poczatku mojego zwiazku oczywiscie probowalam i rozmawialam ale wlasnie jak mowie: moje obawy sie sprawdzily, nie bylam wysluchana albo focha strzelil albo wogole nie wiedzial o co mi chodzi - a potem z czasem zrobila sie agresja. Teraz to juz nic nie mowie, zainicjowac rozmowe na jakis temat ktory moim zdaniem trzeba poruszyc - wogole nie wchodzi w gre. Jesli on chce o czyms rozmawiac to tokuje godzinami. Nie ma rownowagi. Nie przejmuje sie tym, przywyklam. Robie swoje. On jest jaki jest - juz to dostrzeglam i zaakceptowalam (ze jest jaki jest a nie takiego jakim jest). Takze i to ze nie chce tak zyc i naprawde wole byc sama (zreszta ja chce byc sama, nie nadaje sie do zwiazku i mowie to z czystym sumieniem i swiadomoscia; nie nadaje sie przynajmniej na razie a potem to nie wiem i nie mysle o tym). Tak sobie rozwazam pod katem wlasnej toksycznosci... Popelnilam wiele bledow poprzez zaniechanie dzialania, odraczanie - ze strachu. I tutaj nie jestem jeszcze tak do konca zdrowa, wole wiec unikac takich sytuacji i ludzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam wszystkich na forum...po przeczytaniu niektórych postów (wszystkie zajęłyby mi chyba z tydzień ;) jestem jeszcze bardziej przekonana,że moje kroki były słuszne. Żyję w takim związku już dobrych kilka lat, mamy córkę, która niestety na to wszystko patrzy i cierpi.Właśnie dla niej i oczywiście dla samej siebie postanowiłam złożyć pozew o rozwód. Nie jest łatwo bo ,,Mąż,, cały czas i grozi, ale ja olewam totalnie już jego słowa i wyzwiska.Wie,że to niedługo się skończy, bo lepiej żyć samej niż z takim typem. Mieszkamy niestety jeszcze razem, bo ja nie bardzo am gdzie iść,a nie stać mnie na wynajęcia mieszkania, a on powiedział głośno i wyraźnie że się nie wyprowadzi. Oj czasami bywa ciężko, policja, kurator, sąd...i wszystko pod jednym wspólnym (jeszcze) dachem. Czasami myśle żeby nas spakować i jak najdalej być od niego...tylko gdzie??? Mam nadzieję że czas wszystko rozwiąże, potrzeba tylko troche cierpliwości i silnej woli, czego na szczęście mi nie brakuje...pozdrawiam wszystkich....;-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Aha i dla wszystkich kobiet które boją się iśc na policję, czy po prostu odejść...musicie uwierzyć w siebie i w to,że taki związek nie ma sensu...on Was po prostu zniszczy....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Yeez - "w razie przemocy fizycznej dasz sobie szybko rade szybko zareagujesz" No jasne - trzeba spierd*lac w razie czego i na policje. Ale nie sadze - choc jak mowi przyslowie: strzezonego pan Bog strzeze. Owszem, czuje niepokoj ale to w zwiazku z sytuacja ogolnie; nie mam pojecia jak zareaguje na interwencje "autorytetow". Jest tchorzem ktory boi sie obcych a szczegolnie odczuwa respekt przed autorytetami - wiec tutaj moze przysiadzie na doopie. Niby go znam ale - ciezko przewidziec. Wlasnie dlatego ze ma te nagle ataki wcieklosci ktorych nie kontroluje. Ale w tym wypadku jesli wpadnie w faze to raczej nam krzywdy nie zrobi tylko sobie. Oczywiscie moge sie mylic, to sa takie luzne spekulacje. Zastanawiam sie czy on w glebi duszy wierzy ze jego zachowanie jest OK, ze zostal do tego popchniety przez nas (sic!) - czy ma jakies przeblyski przyzwoitosci i wie ze to co robi to przemoc ale wydaje mu sie ze nie odwaze sie wyjsc z tym na zewnatrz. I jeszcze przez jakis czas sie nie dowiem. On chce uchodzic w srodowisku za pozytywnego czlowieka i robi wszystko by ten obraz utrzymac (wszystko zgodnie z jego pojeciem - tzn wchodzi obcym w doope) - i dziwne ze nie pomyslal o tym co robi w rodzinie, w domu - i ze to moze kiedys ujrzec swiatlo dzienne... Dlatego nie podoba mi sie to i uwazam ze ma powazne zaburzenia psychiczne jesli nie psychopatyczne. Bo nie odczuwa wyrzutow sumienia po awanturze, nie widac po nim zeby zalowal swojego zachowania - i to niepokoi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
yeez - "mimo leku o ktorym piszesz do wchodzenia w pyskowke- zagroz ze jesli bedzie sie nadal na cibie wydzieral i na dzieci to natychmiast podejmiesz kroki by on przestal z wami mieszkac" Ja juz podjelam kroki. A co do wrzaskow - ja bylam zakrzykiwana od dziecka. W domu, w szkole. Wez sie bron jak rodzice na Ciebie wrzeszcza - moze masz robic to samo? Mnie wrzaski przerazaja. Od zawsze. Teraz jest juz inaczej bo wiem ze musze sie przed nimi bronic, skonfrontowac.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przyszlo pismo wzywajace nas na rozmowe do osrodka syna - nas oboje. A meza reakcja? Jak najbardziej, pojdzie - sam sie zaofiarowal nawet ze chetnie ze mna pojdzie, zanim dotarlo do niego ze to my obydwoje mamy byc. Zadnego zarzekania sie, podskakiwania ze niby z jakiej racji on ma isc, ze to nie jego sprawa itp. Ale znajac go to sie moze jeszcze zmienic - tzn on moze zmienic zdanie. I w ostatniej chwili powie: nie ide rob co chcesz, sama se idz. Ano - zobaczymy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tortilla29
A ja niestety wchodzę w pyskówki ... daję się wciągnąć, ale tylko przez męża, tylko w domu. Może dlatego, że w moim rodzinnym domu sporo się krzyczało... Wtedy cała się trzęsę i podnosi mi się ciśnienie, nie potrafię tego opanować, bronię się krzykiem, płaczem. I dlatego też jestem toksyczna i wiem, że muszę coś z tym zrobić. Może macie jakieś ciekawe linki na ten temat ...??? I tak jak pisze Galantynka także bywam upierdliwa i męcząca, np. gdy o czyms opowiadam, chce by mąz mnie wysłuchał, no ale on nie zawsze ma ochote mnie słuchac. Niestety, mnie w dzieciństwie przekrzykiwała mama z przemocą fizyczną włącznie, rzekomo dla mojego dobra :-0 ... Ojciec był alkoholikiem, ale nie przemocowym, czasem mnie bronił przed matką. Dostawałam sprzeczny komunikat od matki: kocham cię, dlatego cię biję. Komunikat od ojca: kocham cię, ale nie licz na mnie ... Strasznie ciężko o tym mówić, to dla mnie maksymalnie wstydliwa sprawa, tylko tu się potrafię anonimowo zwierzać. Większość ludzi nie wie, że to we mnie siedzi. Bo przed ludźmi była zawsze gra pozorów, mama taka dobra dla mnie, dba o mnie, a ja na nogach ukrywałam czesto siniaki... Dzisiaj mam z nią dobre relacje, dużo mi pomaga, ale tego bicia nie da się zapomnieć ... Wiem, że potrafiłabym oddać mężowi, gdyby mnie uderzył ... i wstydzę się tego, bo normalnie jestem osobą raczej wycofaną, w pewnym sensie nieśmiałą, a nawet introwertyczno-lękową, nie używam fizycznej przemocy, jednak siedzą we mnie takie dwie skrajności :-( Nie wiem jeszcze jak to ma się do psychoterapii. Nie doszłam do tego. Gdybym miała chodzić na ustawienia to nie wiedziałabym czy ustawiać przeszłość czy teraźniejszość ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Oneill. Krzyk paraliżujący, mający nade mną władzę. Skąd ja to znam. Nie lubię go, boje się go , wyzwala we mnie straszną istotę- ofiarę o kata w jednym. W miarę upływu lat reagowałam inaczej. Najpierw płaczem, cichym, wewnętrznym, potem ciszą, zamykaniem się w sobie i użalaniem się nad sobą, potem krzykiem, agresją. Wiem, że ona ma wielką moc, moc nienawiści, kontroli, paraliżowania wszystkiego. Staram się nigdy nie krzyczeć na dzieci, bo wiem, że krzyk czasem jest gorszy od bicia. Upadla, masakruje, jest podkreśleniem braku szacunku. Mój ex i moja mama, teść mogliby sobie ręce podać. Czasem mam wrażenie , że się sprzysięgli, umówili i wykorzystują krzyk wobec mnie. Wykorzystywali. Ostatni na placu boju jest teść. Jak teraz reaguję? Przerywam \"rozmowę\". Unikam krzyku. Nie ma mnie, ale paraliż jest. Nawet jeśli krzyk nie zostaje dokonany do końca, stanowi dla mnie problem, bo tak po prawdzie uciekam. Wyłączam telefon, uciekam na korytarz, ale paraliż zostaje. Krzykiem tresowała mnie mama, kiedy ex zorientował się, że krzyk jest dla mnie najgorszy, tresował mnie krzykiem, teść wymaga krzykiem. Ale dziś wiem, że to jest niemoc tych ludzi. Nie mogą lub nie mogli kontrolować mnie w inny sposób, kontrolowali krzykiem. Krzyk jest morderstwem duszy. Zabija, jesli na to pozwolimy naszą godność i wartość. Można jednak popatrzeć inaczej. Nie brac tego do siebie. Krzyk można odbierać jako bezsilność tej drugiej strony. Ja i tak Cię stłamszę, sparaliżuję, bo wiem, że na to polecisz. Inaczej nie umiem kontaktować się z innymi. Proste. Krzyk zabija krzyczącego, ale ktoś, kto ustawił się w roli ofiary, myśli, że krzyk zabija jego. A to nie jest prawda. Trzeba tylko nie odbierać krzyku jako pogwałcenie naszej duszy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ewcia 🖐️ 🌻 Ale koronek nahaftowalas kochana :D :D A tak na serio to widze jak przerozne znaczenie ma slowo milosc dla roznych osob. Ty podpierasz sie miloscia w kazdej prawie wypowiedzi i w kazdej prawie sytuacji zyciowej. Brzmisz zawsze tak optymistycznie, a wiec musisz miec w sobie duzo pozytywnej energii. W mailu, ktory wyslalam do ciebie wczoraj (a dzisiaj dostalam zawiadomienie, ze jeszcze nie doszedl ) napisalam, ze ty potrafilabys znalezc mile slowo dla najgorszego grzesznika... mysle nawet, ze i dla najgorszego przestepcy... Masz ogromna potrzebe pocieszania ludzi i to twoim zdaniem plynie z twojej ogromnej milosci, ktora jestes przepelniona. Ja generalnie lubie ludzi, chetnie pomagam gdy moge, ale nie jestem typem czlowieka, ktory nadstawia drugi policzek. Dlatego zastanawia mnie jak ty doszlas to takiego prawie tybetanskiego wyciszenia i wypelnienia sie ta miloscia. Jak to sie ma - ta milosc- do funkcjowania na co dzien. Jest ci z tym latwiej zyc, czy trudniej.... ludzie maja tendencje wykorzystywania nadmiernie dajacych... znam z autopsji. I nie pisze tu o twojej ogromnej milosci do synow , to jest dla mnie oczywiste .... ale ta milosc do calego praktycznie swiata zastanawia mnie. Apropos widze, ze pasjonuja cie psychologiczne profile ludzi... moze faktycznie powinnas na serio postudiowac psychologie... mysle, ze taka praca sprawilaby przyjemnosc tobie jak i pacjentom..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nienawidze tych dolow, ktore co jakis czas mnie dopadaja; ten ostatni ma swoje uzasadnienie; 10 marca powinam byla wracac do Polski; zostalam! z facetem, ktory wzbudza we mnie jedynie litosc; kretynka! wiem, ze on sie domysla, ze nie chce z nim byc, ale nigdy tego nie wyartykuluje; wczoraj np. w formie dowcipu, jego zdaniem powiedzial - chyba sie z toba rozwiode; a ja mu na to, ze jak najbardziej ma racje; temat upadl; wycofal sie szybciej niz przypuszczal; zaczal byc mily, opowiedzial co robil caly dzien, zaproponowal kolacje; a mnie sie \"flaki przewracaja\"; trace czas, ktorego sie nie da cofnac; moglabym byc szczesliwa; nie potrafie chyba byc dla siebie laskawa; moze sie jeszcze naucze; kiedy sie zwierzylam z moich rozterek przyjacielowi, zaprzeczyl; jego zdaniem jestem normalna, zdrowa kobieta, tyle, ze funkcjonuje w bardzo niesprzyjajacych warunkach; dostosowuje sie, zeby przetrwac; ale jak dlugo mozna? Wlasnie \"jednym okiem\" ogladam film, gdzie zona zakochuje sie w innym mezczyznie, chce rozwodu, maz balaga ja, zeby zostala: zostan, jestes dla mnie jak powietrze, nie moge bez ciebie zyc, wszystko ci wybacze; ona jest nieugieta, wtedy on strzela do siebie. Straszne to wszystko; Dobranoc;

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ewo - \"Życie z zaburzona osobowością, powoduje zanik, albo raczej przytłumienie instynktu samozachowawczego.\" Tu mnie masz. I to jest wlasnie moj glowny problem. Przebywanie od najwczesniejszych lat z osoba zaburzona psychicznie. Mysle ze czesto umniejszalam znaczenie tego faktu. Bo wolalam wycofac myslenie ze matka miala powazne dysfunkcje - chcemy utrzymac wspanialy, swietlany obraz naszych rodzicow, po prostu mamy wewnetrzn a potrzebe kochania ich i ich zaburzenie krzywdzace nas jakos do tego nie pasuje. A wlasciwie to do tej pory nie zdawalam sobie sprawy jak bardzo mnie to spustoszylo. I ow lek o ktorym tutaj pisze jest wypadkowa - leku dziecka porzuconego przez matke zaraz po urodzeniu oraz pozniejszego wychowywania przez osobe z zaburzeniami psychicznymi, urojeniami, paranoja. Pamietam poczucie jakby ciaglego zagrozenia i brak odczuwania bezpieczenstwa, takiego spokoju o ktorym wiesz ze jest i bedzie. Byl ale chwilowy i ja mialam swiadomosc ze kiedys sie skonczy - i znow nadejdzie - i znow sie skonczy. Co do mojej obecnej sytuacji... Maz do rany przyloz. bardzo dla wszystkich mily (inaczej niz w przeszlosci, jakos tak w szerszym aspekcie) - mily to juz bywal wiec wiem ze to nie jest jego staly profil. Ma akurat nastroj na to by byc milym. To podlega zmianom. Nie zdenerwowal sie (w mojej obecnosci) ani razu od zeszlego tygodnia i wydaje sie jakby panowal nad soba bardzo dobrze. Ja zas jestem teraz obserwatorem - nie wlaczam sie ale obserwuje. I mysle ze u niego nie ma swiadomego przyjmowania tej postawy na zasadzie kompensacji czy zatarcia niemilego wrazenia (jesli jest to tylko na jakis procent) czy - jak to nazywaja \"faza miodowego miesiaca\" - to nie jest swiadome, to jest jakby kompulsywne. Wybuch a potem bardzo pozytywne nastawienie. Ktore - jak wiem - jest tylko powierzchowne. Nie ma wnikania glebiej w emocje drugiej osoby, w jej potrzeby, zastanawiania sie nad implikacjami okreslonych zachowan - to tak jak jazda na nartach wodnych - slizganie sie po powierzchni. Bez potrzeby wnikania glebiej. Bez ktorej nie ma wiezi bo nie ma poznania drugiego czlowieka, nie ma do tego ani potrzeby ani tendencji. I w takim przypadku jest to jak mowienie do nieslyszacego ktory neguje czytanie z ruchu warg a nie zna jezyka migowego. Tak jak zauwazylas Ewo - to jest swoistego rodzaju autyzm (dzieki za zwrocenie na to uwagi, nigdy w taki sposob nie myslalam - bylo juz bpd, dwubiegunowka ale nie zaburzenia o podlozu autystycznym i to mi bardzo tutaj pasuje). Ale zmylila mnie jego postawa \"hiperkelnerska\" w stosunku do ludzi z zewnatrz (znajomi, przyjaciele, sasiedzi, autorytety).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I odnosze wrazenie ze on zaklada ze cos jest takie czy takie - i tak ma byc. Zaklada tak z sobie tylko wiadomego powodu, bez doswiadczenia jakie to cos czy ktos jest. Nie wie zle zaklada i traktuje to jako wiedze. Frustracja nastepuje gdy okazuje sie ze to cos czy ktos jednak nie jest kompatybilne z wyobrazeniem - i trzeba albo zrewidowac wyobrazenie - albo ta osobe/czynnosc/rzecz. Pada na to drugie co wydaje sie latwiejsze. Bo przeciez nie mozna zmienic zalozenia, prawda? To zburzy wszystko na czym dotychczas opierala sie jego egzystencja. A to oznacza - nieistnienie. Niebyt. Przeraza mnie taka postawa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ewo - moje proby \"ucieczki\" od matki byly podswiadoma proba poszukiwania normalnosci i poczucia bezpieczenstwa, stablizacji - ale skoro jej nie znalam to brnelam w kolejna dysfunkcje, niestety. Matka z kolei przyjmowala postawe wybawiciela i obroncy jakby chciala tym udowodnic (sobie, mnie?) ze wlasnie przy niej najbezpieczniej i przyjac zblakana owieczke - a zarazem zacisnac znow smycz uzaleznienia i kontroli. Tez miala swoja chora wizje swiata ktora bala sie zrewidowac a moze po prostu zaburzenie jej na to nie pozwalalo... Teraz to sobie tak mysle - jak maz taki ostatnio super hiper ideal na dwoch nogach to jak sie takim pokaze w osrodku u syna przed lekarka i socjalnym... Nie, nie przyjmuje scenariusza ze mnie okrzykna klamca - ale zawsze jest jakas obawa... To przeszlosc i mam tego swiadomosc - bo wiem skad sie to bierze i wiem tez na ile jest bezsensowne. Ale te 2% niepewnosci jest... Do niego jakos nie umie dotrzec ze ja chce sie z tego zwiazku wycofac dla dobra wszystkich a siebie i dzieci zwlaszcza. On snuje plany, mowi \"my to my tamto\" w przyszlosci - a ja tego nie widze. I co mam mu powiedziec? Nic nie mowie. Czuje sie po czesci odpowiedzialna za to jego myslenie \"my\" i planowanie na przyszlosc. Nic nie mowie bo nie chce wywolac awantury. Jestem juz tak uprzedzona. Nie pozbawiam go zludzen i wiem ze to niewlasciwe. Czuje sie z tym zle, nie fair. Ale obawa jest wieksza. Wole za te cene chwilowego spokoju siedziec cicho i tlumaczyc tym ze on sam powinien znac potencjalne konsekwencje swojego zachowania. Ja mu wspominalam o tym ze chce sie wyprowadzic i to nie raz - ale on to odczytal tak jak swoje agresywne zachowanie - potrzeba chwili, plucie slina na wiatr w zlosci. Tylko ze ja nie mam zwyczaju w zlosci gadac glupot - ale prawde. Bo czasami w normalnych warunkach obawiam sie reakcji (nie moge przyszpilic skad mi sie to wzielo ale pamietam mialam problem nawet z powiedzeniem jakiemus chlopakowi ze nie chce z nim chodzic albo ze juz wiecej sie z nim nie spotkam bo sie balam ze moze mi wyrzadzic krzywde - za to ze nie chce albo za to ze on chce i mamy rozne zapatrywania na te sama sprawe; wlasnie to analizuje: ja chce ty nie chcesz wiec cie ukarze, nie masz prawa czuc sie bezpiecznie bo wystapilas przeciwko moim pragnieniom - to urastalo w mojej wyobrazni do jakichs ogromnych rozmiarow, ataku wrecz z kosmosu - ale do cholery skad sie to wzielo nie wiem, nie pamietam, nie mam pojecia) tej drugiej osoby - obawiam sie ze moja szczerosc wywola agresje. Ze dochodzenie swoich praw i wyznaczanie granic wywola agresje. Ze wypowiedzenie opinii ktora sie moze komus nie spodobac wywola agresje. Ze ktos moze to odebrac jako szkodzenie jego interesom... Oczywiscie poszlam sporo do przodu i juz nie jestem tak zalekniona wypowiadajac opinie ktora moze sie nie spodobac - ale to nie zmienia faktu ze wobec tych z ktorymi jestem blisko i wiem ze moga zachowac sie agresywnie - nadal tak sie zachowuje. Albo jak juz musze cos powiedziec o czym wiem ze moze sie nie spodobac - staram sie zrobic to w bialych rekawiczkach albo manipulacja. W wiekszym stopniu dotyczy to mezczyzn niz kobiet - wlasciwie prawie wcale. Ja sie chyba boje agresji u mezczyzn. Nie, nie u wszystkich. Niektorzy (nie potrafie okreslic jacy) nie budza we mnie tych odczuc. Sa to odczucia bardzo glebokie, jakby atawistyczne, podswiadome. Nie maja nic wspolnego z logicznym mysleniem i wnioskowaniem. Sa o wiele od tego silniejsze. Maja gdzies gleboko zablokowane zrodlo. Niby umiem to nazwac ale nie wiem skad sie bierze. 90% mezczyzn ktorych znalam blizej (niekoniecznie jako partnerow) mialo dwie twarze i wychodzila z nich agresja. Co do niekotrych po prostu wiedzialam ze mi nie zagrazaja - albo bylam im obojetna albo nieszkodliwa, albo nie bylo w nich agresji. Dla niektorych wolalam pozostawac niewidzialna... Do cholery, przeciez nigdy nikomu nie zagrazalam? Skad wiec takie myslenie? Nie dzialalam swiadomie NIGDY na niczyja szkode? Nie pamietam zeby moja opinia, potrzeby, pragnienia byly w kolizji z czyimis do tego stopnia by sie bac zagrozenia! Ku*wa a moze to ja jestem zaburzona jeszcze bardziej niz mi sie wydaje? Moze to moja chora wyobraznia wycwiczona przebywaniem z osobami dysfunkcyjnymi? Moze ktos mi zrobil pranie mozgu a ja nie pamietam? To musialo byc w dziecinstwie, moze nawet bardzo wczesnym - bo z niczym nie kojarze, nie pamietam zebym myslala inaczej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
I jeszcze jedno - jak jestem w Polsce to... normalnieje. Czuje sie tam bezpiecznie. Chyba pierwsze i jedyne miejsce gdzie tak sie czulam i czuje. Z corka i jej chlopakiem mam zdrowy uklad, nawet jesli cos komus nie pasuje to nie produkujemy toksyn i niezdrowej atmosfery. Staramy sie kooperowac a jak nie to nie wchodzimy sobie w droge naturalnie, bez sztucznego unikania czy omijania.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja1972 Też mi się podoba :-D A dzień i pogoda cuudne...! Niebo już od wczoraj znikła z topiku, szaleje dziewczyna ;-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość lost7
hmm to teraz ja opowiem swoją historie. mam 23 lata. od zawsze praktycznie bronilam sie przed skrzywdzeniem ze strony męzczyzn, nigdy nie dawalam szansy nawet na rozwoj jakiejkolwiek znajomosci, wiedzac juz po drugim spotkaniu ze dana osoba mnie nie interesuje,założony pancerz, zawsze sama i ku zdziwieniu innych bylo mi z tym dobrze. Mialam poukładane w głowie, silny charatker i nagle wszystko sie pogmatwało. Poznalam chłopaka, ktory bardzo mnie interesowal intelektualnie i fizycznie tez. Zakochalam sie w mgnieniu oka. Czulam sie przy nim dobrze, bezpiecznie, wiedzialam ze on tez odwazajemnia moje uczucie i to bylo piekne. Rzadko spotyka sie dwoje osob ktore czuja do siebie tak samo mocne uczucie. Uwielbialam spedzac z nim czas, rozmawiac, po prostu latalam. Wiedzialam ze on mial nieciekawe dziecinstwo (jego ojciec mial kłopoty z prawem, pił i bil jego mamę) i chcialam zrobic wszytsko zeby on czuł sie tak szczesliwy ze mna jak ja z nim, odmienic jego zycie. I tu totalnie stracilam rozum. Wszystko bylo dobrze ale byl strasznie zazdrosny. Na poczatku nie przeszkadzalo mi to bo czulam, ze jestem kims waznym dla niego. Ale... Zaczał miec do mnie pretensje ze a to ide do klubu ze znajomymi, ze nie mam czasu dla "Nas" bo mialam naukę, ze rozmawiam czasami w łazience z rodzina a nie przy nim, że boi sie ze jak inne jego kobiety zdradze go. Tłumaczylam ze oprocz milosci wazne jest zaufanie i ja mu je dalam niemal od razu. Ale on nie ufal mi mimo ze nie robilam nic co mogloby naduzyc jego zaufanua i doszło do tego ze ja za kazdym razem "musialam" udowadniac jaki jest dla mnie wazny i robilam wszytsko zeby przekonac go do mnie, a powinno byc odwrotnie (bo to on byl beztroski, imprezowal, mial kłopoty z prawem). I co tu duzo mówic wlazł mi na głowe, czulam sie winna ze nie ukladalo nam sie. On juz chyba tez nie wiedzial co ma zrobic zeby mnie zatrzymac przy sobie bo wiedzial ze momentami przegina. zaczeły sie jego kłamstwa, chore wyobrazenia o tym ze wcale go nie kocham-jeździł totalnie na moich uczuciach. I pil. To by jego sposob na radzenie sobie z problemami (dzieciństwo odcineło na nim pietno). W koncu po pewnym incydencie, w ktorym usłyszalam od niego obrazliwe słowa-nie powiedzial mi nigdy w oczy ale przez sms-chcialam to skonczyc. Zranił mnie wtedy bardzo i to po tym wszytskim co zrobilam zebysmy byli razem. Pozniej byly rozmowy, błaganai zebym go nie zostawiala bo on sobie nie poradzi, ze jestem jego swiatełkiem, ze dla mnie chce sie zmienic. A mnie kolejny raz zawodził.... skonczylam ta burzliwą znajomosc ktora trwala zaledwie 3 miesiące. w ciągu tego okresu zanizyla mi sie samoocena chociaz on zawsze traktowal mnie jak krolowa. Nigdy nie uderzyl, nie popchnał nic! Za to wyniszczyl mnie psychicznie.... teraz juz miesiąc nie mam z nim kontaktu i jest mi cholernie zle. Mam hustawki nastrojów-raz ze spoko poradze sobie z tym bo ludzie maj a wieksze problemy, a drugi raz płacz dzien w dzien przez tydzien. Nie umiem sobie z tym poradzic. Wszyscy mowią ze to jest bardz dobra decyjza, ze stac mnie na kogos lepszego (zdrowy rozsądek tez mi to mowi), czytalam "trzepot skrzydeł" Grocholi, zwierzam sie przyjaciołom ale nadal mam wątpliwości bo wiem ze jedno moje słowo i mozemy do siebie wrocic. Kocham go strasznie mocno i bylabym w stanie zrobi wszytsko -to mowi serce a rozum... Same wiecie co. To jest tym trudniejesze ze on byl moim pierwszym mezczyzną, czego absolutnie nie załuje bo akurat tu nam sie układalo. zreszta to było piekne uzupełnienie naszego uczucia, cos wspanialego. Przed nim sie otworzylam, fizycznie sie przełamalam, wyleczylam z kompelksów i nie wyobrazam sobie innego mezczyzny.... Czytając wasze historie, moja to jest nic, wiem, powinnam sie cieszyc ze uwolnilam sie z toksycznego związku poki nie wplatalam sie w to bardziej... Ale jest mi zle, tak na prawde pierwsza miłosc, pierwszy mezczyzna, pierwszy raz bylam taka szczesliwa.... I ciezko mi odseparowac sie od niego, od wspomnien, bo bylo cudowanie, mimo ze byl to toksyczny związek i jestem od niego uzalezniona... co zrobic zeby to przetrwac? ulzyc sobie....Czy moze dac mu szanse? Nie chce załowac.... totalne wewnetrzne rozdarcie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ufffff od rana w kuchni i sprzątanie. A dzień faktycznie przeuroczy :D Ja już czekam na Gości :D tylko jeszcze siebie doprowadzę do porządku. Ostatnio jestem zakręcona, dużo się dzieje i mało się udzielam, ale staram się czytać na bieżąco. Całuję was Kochane. 👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Vacancy.....:)napiszę maila jak tylko odeśpię zaległości,mój adres e-mail jest już wpisany w profilu:). Nie popadaj w kolejny dołek,zbyt długi czas przebywania z M działam na Ciebie tak destabilizująco,zamiast z nim wyjdź sama z domu i zafunduj sobie sama kolację,na pewno będzie lepiej smakowała:) I tak jedna myśl do zastanowienia.............. dzisiaj to do mnie przyszło niespodziewanie,tylko jeszcze nie wiem czy idę we właściwym kierunku....zastanawiam się czy pod płaszczem poczucia winy nie kryje się tak naprawdę strach przed zmianami.........łatwiej nam jest się wbić w poczucie winy bo to szlachetniejsze....(???)niż odważnie stawić czoła prawdzie i zacząć działać........ dlatego ten największy lęk zakopujemy najgłębiej kryjąc go czasami pod wieloma maskami,dla jednych jest to poczucie winy dla innych wyrzuty sumienia a jeszcze dla innych \"dobro rodziny\" ważnym jest odkryć prawdziwe powody......... Miłego dnia wszystkim życzę i słoneczka a teraz zmykam już bo zasnę nad tą klawiaturą:) bardzo dziękuję za wszystkie wpisy bardzo mi pomogłyście:) A dla Ciebie Duszku dużo uśmiechu i słoneczka również:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość duszek.weroniki
...duszek dziękuje.....trochę ostatnio mnie nie ma ale wszedłem w kolejny głęboki proces przemiany i poznania.czytam by widzieć co robicie.chyba idzie wiosna bo dziewczyny są w coraz bardziej bojowych nastrojach...nieco jednak rozdrażnione.kocham was za dzielność i odwagę.może warto by było zerknąć w kierunku kim jestem.? uważam że jest to dla każdego najważniejsze w drodze przemian osobistych.zwłaszcza gdy nikt z nas nie usłyszał od rodziców kim jest i jak bardzo ważny.również gdy nie dowiedział się w jaki sposób znależć oparcie sam w sobie by być partnerem na równych prawach a nie na zasadzie uzależnienia. to trzeba dać sobie samemu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wydaje mi sie ze w mojej poprzedniej obszernej wypowiedzi troche jednak spekulacji i nadinterpretacji sie wkradlo... Bo tak sobie przemyslalam i problem we mnie jest nie z LEKIEM samym w sobie jako emocja (czy tez strachem) ale brakiem narzedzi aby sie bronic, niewiara w umiejetnosci obrony gdy przyjdzie potrzeba i przekonaniu ze otoczenie jest nieprzewidywalne - a co za tym idzie: nie jestem i nie bede w stanie sie obronic gdy ktos mnie zaatakuje. Powod moze byc rozny. Powodem moge byc ja i cokolwiek ze mna zwiazane. To nie zalezy ode mnie, chocbym sie nie wiem jak starala - to jest na zewnatrz. Jak teraz to pisze to widze bezsens takiego myslenia. Ale wzielo sie ono z nieprzewidywalnosci w jakiej sie wychowywalam. Wsrod osob zaburzonych. Ktore na dodatek nie mogly mnie bronic gdy nadchodzilo zagrozenie na zewnatrz i pozostawialy mnie samej sobie. A ja nie potrafiac sie bronic, nie majac oparcia - wyksztalcilam w sobie postawe: a/biernego oporu; b/redukowania czy unikania sytuacji zagrozenia; c/przetrwania ataku bo przeciez kiedys sie skonczy. Laczy sie to rowniez z przekonaniem ze moje proby obrony, jakkolwiek niezdarne i nieskuteczne by byly - spowoduja ze agresor sie jeszcze bardziej wscieknie i nastapi eskalacja. Jak sie np probowalam tlumaczyc z czegos - to matka sie jeszcze bardziej wkur*iala jak wogole smiem jeszcze cos tlumaczyc. Poza domem jak sie probowalam jakos tam bronic - szyderstwo, smiech. I to nie jest tak ze sie mezczyzn boje, zle to zinterpretowalam - ja mam mnostwo znajomych, kolegow - oczywiscie na dostans; ale mialam kilku bliskich przyjaciol wlasnie mezczyzn ktorym, mozna rzec, ufalam sporo. Ale moze tytulem takiego podsumowania: nigdy zaden moj partner czy chlopak nie stanal w mojej obronie - a wrecz przeciwnie, przylaczal sie do adwersarza albo ignorowal zaczepke mnie rowniez do tego namawiajac. Nie mowie o sytuacjach bezposredniej agresji, ataku bo nie mialy miejsca - ale np w dyskusji z obcymi. Za to koledzy czy znajomi czasami gdzies tam mi pomogli czy uchronili przed potencjalnym \"zagrozeniem\" (strata moze lepiej nazwac z uwagi na maly ciezar gatunkowy), pisze to zeby oddac sprawiedliwosc ze to nie bylo tak do konca czarne i biale. Ojciec tez mnie nigdy nie bronil ale wraz z matka miali zwyczaj sadzic ze skoro ktos mnie ktyrykuje, atakuje - np nauczycielka ktora sie na mnie uwziela - to musi w tym miec jakas racje i lepiej zebym sie zastanowila co ja takiego zrobilam. I zebym sie dobrze zachowywala. A ja nic nie zrobilam, nie poczuwalam sie do niczego... I kolejna bezradnosc. I chyba tutaj jest ten lek - w braku mozliwosci obrony przed nim :) Moja wyobraznia czasani pisala strachem scenariusze - kiedys prowadzilam sklep i zaczal mnie nachodzic taki pijaczyna swirniety, ja na poczatku poblazliwie, z wyrozumialoscia, biedny nieszczesliwy czlowiek a on sobie pozwalal coraz bardziej, przychodzil mi do sklepu i straszyl bo mi zrobi, wydzieral sie - a ja sie balam policji wezwac bo mysle sobie zabiora go potem wypuszcza on namowi jakichz laziorow z Kazimierza i bede dopiero miala problem. Pomogla mi... kolezanka, ktora ma morde od ucha do ucha i raz byla u mnie - tak sie na goscia wydarla, wyszla na ulice, zaczela krzyczec: policja, ratunku, wariat! I gosc sie wiecej nie pokazal - tzn przechodzil ale z uszami po sobie. Ja tak nie potrafilabym. Dlaczego? Czyzby to mnie zakrzyczeli, zahukali? Ja bym sie najpierw zastanowila czy ten ktos nie bedzie szukal rewanzu za to ze go nastraszylam - a przeciez zrobilabym to we wlasnej obronie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość duszek.weroniki
....szkoda że nie umiem przekazać wprost jak ważne jest nazwanie SIEBIE...zaakceptowanie i uznanie. oraz w jaki sposób zaczerpnąć z tego to co daje wewnętrzną pewność siebie samego. jest to siła której można użyć lub nie....z tego też miejsca należy budować swą własną tożsamość.....nową

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość lost7
Wiem ze macie powazniejsze problemy, czy po prosty znudziło wam sie odpisywanie ale prosze o jakiekolwiek refleksje nad moja sytuacją. Wiem jestem młoda i to tak naprwade trwa krótko ale boje sie ze moge załowac i pluc sobie w brode ze nie zrobilam wszytskiego co moglam. ja sie nie odezwe bo zranił mnie i zawidzil po tym jak mowil ze sie zmienia ale boje sie ze jak stanie w moich drzwiach ulegne... bo strasznie tesknie i strasznie kocham....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
lost - to zepierwsza milosc nie znaczy ze ostatnia. Wlasnie tak zaczelas swoja \"przygode z miloscia\" - i wlasciwie sie nie dziwie ze chcialabys kontynuowac zwiazek bo wiele w niego zainwestowalas... no i odkrylas milosc. A to znaczy ze masz szanse pokochac kogos kto odpowie na Twoja milosc taka sama miloscia. Bez \"dawania mu szczescia\". Dla niego szczesciem bedzie juz samo bycie z Toba, bez wysilkow z twojej strony, bez znoszenia fochow, pijanstwa, scen zazdrosci. Czy mozesz sobie cos takiego wyobrazic? I to jest mozliwe. Ale najpierw musisz zakonczyc toksyczny zwiazek ktory - jak sama przyznajesz - wyniszczal Cie. Nie znasz innej milosci - wiec tej nadajesz szczegolne znaczenie. A z punktu widzenia osob ktore juz co nieco przezyly - nie masz za czym sie ogladac. Jest cierpienie, jest tesknota - za dobrymi chwilami i za tymi ktore moglyby byc dobre, gdyby nie... I jednak szkoda tego czasu, nadziei... Wlasnie najczesciej tego zalujemy, za tym placzemy. Za nadziejami ktore przeciez powstaly w nas, sa czastka nas - sa nami. Czyli - tesknimy za czyms co w nas jest przeciez? Jakiz to paradoks! Ty nadalas temu zwiazkowi znaczenie i takim jak go widzisz - jest w Tobie. Twoj partner to toksyczny czlowiek z problemami ktore przerzucal na Ciebie - a powinien, jesli tak bardzo Cie kochal, dla Waszego wspolnego dobra zajac sie soba, pojsc na terapie i doprowadzic do porzadku swoje dysfunkcje. Nie tlumaczy go ze mial taka czy inna rodzine i ze to wplywa na jego zachowanie czy picie - jest dorosly i powinien wiedziec ze innych ludzi sie nie krzywdzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość lost7
dziekuje oneill za te słowa otuchy ;) wiem ze jestem młoda i niedoświadczona ale kazde słowa otuchy dają nadzieje choc zdaje sobie sprawe z tego ze to ja sama musze sie z tym zmierzyc, wytłumaczyc pewne rzeczy, podjąc jakąs decyzje. Na razie zadna nie jest dobra... oby sie udalo... Dziekuje Ci jeszcze raz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×