Gość Czarna...enka Napisano Luty 3, 2020 Dziewczyny zazdroszczę wam że mogłyście pożegnać się ze swoimi dziećmi. Mojego synka gdy tylko zaczął oddycha zabrali do innego szpitala. Po godzinie przyszedł lekarz i po prostu powiedział że on nie żyje. Nie mogłam go przytulić, pocałować, pożegnać się z nim. Nawet nie wiem jak wyglądał. Niedawno minęły 3 lata od jego śmierci. A mi tego najbardziej brakuje. Tego pożegnania. Ukochania go. Poczucia go w swoich ramionach chociaż przez chwilę. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Meg Napisano Luty 3, 2020 Naprawdę jeszcze bardziej Ci współczuję. Chociaż urodziłam martwą córeczkę, ten moment pożegnania nie był łatwy, ale tak bardzo tego potrzebowaliśmy. Dlatego mogę się tylko domyślić, jak bardzo jest Ci ciężko i ogromnie mi przykro, że nie było możliwości, by go zobaczyć, wziąć w ramiona. Ale on wie, że w sercu cały czas go tulisz i czuje na pewno Twoją obecność! Wierzę w to z całego serca, a Ty jesteś bardzo dzielna. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Skrzatka 6 Napisano Luty 4, 2020 Gość, ja też nie pomogę. Mój hematolog mówił że najprawdopodobniej heparyna przy tej mutacji powinna być przez całą ciążę, ale o tym dokładnie decyduje lekarz prowadzący. Także reguły chyba też nie ma. Po co to badanie nie wiem. Jeśli masz możliwość to skonsultuj z hematologiem, ew. z innym lekarzem. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Skrzatka 6 Napisano Luty 4, 2020 Czarna...enka, bardzo mi przykro. Rzeczywiście to bardzo ważne móc pożegnać się z dzieckiem. Rozmawiałam z moim starszym synkiem o naszej córeczce. O tym że jest aniołkiem i że nie mogę jej przytulić. On na to bardzo pewnie powiedział "mamo, przecież możesz, ona cały czas tutaj z nami jest, wystarczy tylko że sobie wyobrazić, że ja przytulasz". Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Skrzatka 6 Napisano Luty 4, 2020 Kasia, Super żona dziękuję za miłe słowa. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Skrzatka 6 Napisano Luty 4, 2020 Kasia, Super żona dziękuję za miłe słowa. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Mama-Kruszynki Napisano Luty 5, 2020 Kasia i Super Żona pozdrowienia dla Was dziewczyny.Jak człowiek poczytać ile się tragedii dzieje to robi się bardziej czujny na wszystko. Ja może gdyby ten temat wcześniej czytała to być może byłabym bardziej czujna... U mnie z tym trzymaniem się ostatnio różnie bywa , czasem jak jestem sama w domu płaczę cały wieczór, czasem mam myśli żeby się iść rzucić pod pociąg i skończyć ten los ,który jest tak ciężki. Do kościoła chodzę już tylko na 7 rano aby nie patrzeć na mamy z dziećmi bo wtedy płaczę w myślach. Wciąż czuję wściekłość do mojego ciała,ze nie wywołało porodu tydzień wcześniej skoro tworzyly się mikro zakrzepy... Dziewczyny czy u Was w sekcji dziecka bylo coś takiego "Rozstrzeń jam serca" ? Jeśli możecie odpowiedzieć rzecz jasna Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Gość Napisano Luty 5, 2020 Mamo Kruszynki proponuję jednak udać się do specjalisty, bo chyba nie radzisz sobie najlepiej z emocjami i tym, co Cię spotkało. Być może proces Twojej żałoby się zatrzymał i sama nie ruszysz dalej. Ciągle analizujesz coś, co niestety nie zwróci już życia Twojemu dziecku, a może to był przypadek, którego nie da się medycznie zinterpretować. Może nie warto już na takim etapie szukać, analizować, bo niczego to nie zmieni, a Ty nie ruszysz dalej. Tęsknota jest normalna, ale takie (może się mylę) ciągłe, obsesyjne dalsze szukanie przyczyn nie jest dobre dla Twojej psychiki. Pojawiają się w dodatku jakieś myśli samobójcze- to nie jest normalne. Pomyśl o pomocy psychologicznej, bo sama sobie nie poradzisz, pozdrawiam. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Mama-Kruszynki Napisano Luty 5, 2020 Dziękuję za pełne troski słowa, być może poszukam pomocy u psychologa. Jednak wiem,ze już nigdy nie będę szczęśliwa,tak jak byłam rok temu.Czas mam wrażenie,ze mam jakieś trwałe zmiany w mózgu po tej tragedii, zero radości z czegokolwiek. ... Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Ewa Napisano Luty 5, 2020 Dziękuję za pełne troski słowa, być może poszukam pomocy u psychologa. Jednak wiem,ze już nigdy nie będę szczęśliwa,tak jak byłam rok temu.Czas mam wrażenie,ze mam jakieś trwałe zmiany w mózgu po tej tragedii, zero radości z czegokolwiek. ... Kochana, bardzo, bardzo Ci współczuję i pozostałym Dziewczynom, ale ja też uważam,, że powinnaś iść na terapię i "przepracować" emocje, bo to co piszesz jest niepokojące. Pewnie to Cię nie pocieszy, ale tylu Rodziców traci dzieci, moja Przyjaciółka rok temu straciła synka w wypadku, miał 7 lat, koleżanka niedawno Córkę-21 lat -rak mózgu, wyobraź to Sobie, kochałaś, pielęgnowałaś, chuchałaś i co ?, zżyłaś się z ukochanym Dzieckiem i musisz Go pochować ? Daj Tej Twojej małej Duszyczce "odejść" w spokoju, bo piszesz, że jesteś wierząca. Przytulam Cię bardzo mocno. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość justysia26 Napisano Luty 6, 2020 Ane i jak ? Już wypakowany maluszek??trzymam kciuki U mnie szpital we wtorek, zawoże tatę do Katowic na oddział płuc,jest po tomografii komputerowej i wyszedł mu guz na płucu, narazie maly i uciska oskrzela, pilne skierowanie do szpitala dostał, jest mi ciezko, we wtorek i środę będzie miał badania. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Mama-Kruszynki Napisano Luty 6, 2020 Ewo dziękuję Ci za miłe słowa ,pomyślę o terapii.Pierwszy rok jak to ja mówię to taki szok i huśtawka emocjonalna.Sama na pewno wiesz jaki to szok . Chyba większego szoku nie ma w życiu... Justysia Trzymaj kciuki za Twojego Tatę, na pewno mu pomogą tam,wierzę ,że będzie dobrze.Trzymaj się... Mój tata też 10 lat temu miał raka,teraz ma wznowę.Smutne to jak bliscy chorują ,odchodzą.... Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość justysia26 Napisano Luty 6, 2020 Mamo kruszynki dziękuję jest ciężko gdyż tylko on mi został mamę pochowalam w 2006 a brata w 2017 tylko tatę jeszcze mam. Proszę Boga żeby mi taty nie zabierał, kolejne dni będą ciężkie tata jest przybity,mówi że wolał nie wiedzieć, ale jego stan zdrowia nie pozwalał nie wiedzieć co mu jest,lekarka mówi że w odpowiednim czasie zrobiliśmy tomografie,guz jest mały ale uciska oskrzela, dlatego tata ma krwioplucie ,jest też w złym miejscu ten guz, w szpitalu po badaniach wszystkiego się dowiemy,boję się i to strasznie od 3 tygodni jeżdżę z nim po lekarzach i badaniach, bo go przymusilam.moj tata unika lekarzy,szkoda że papierosów nie Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Mama-Kruszynki Napisano Luty 7, 2020 Justysia Trzymaj się ,jesteś widzę taką opoką dla rodziny - dobrze,ze mogą na Ciebie liczyć! Wierzę,ze Twój tata da radę i wróci do zdrowia.Bądzcie dobrej myśli! Pozdrowienia dla wszystkich Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Wiktoria Napisano Luty 9, 2020 Dziewczyny, w październiku stracilam 8 letnią córeczkę. Zostala potracona przez samochod. Bardzo mi jej brakuje i nie mogę sobie poradzić z tym, że jej już nie ma. Potrzebuje o niej rozmawiac. Niestety nie mam z kim. Najlepsza przyjaciółkę zaczął nudzić ten temat, więc przestałam o tym mówić. Oddalilam się od wszystkich i zamknelam sie w sobie. Codziennie wstaje i zasypiam ze strasznym bolem. Myślę o niej non stop. Nie moge przestac. Tak mysle co by było gdyby, czuje ze moglam ja ochronić przed smiercia. Nie wiem czy to kiedys minie, ale nawet nie chce o niej zapominac. To takie niesprawiedliwe. Nie tak powinno byc. Miala cale zycie przed soba. Chcialam patrzec jak dorasta. Była.. Naprawde madra dziewczynka. Bardzo podoba do mnie,a juz jej po prostu nie ma. Ktos mi ją zabral, nagle. Jak dalej zyc.. Jak zyc bez niej.... Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Meg Napisano Luty 9, 2020 Bardzo Ci współczuję straty. Dla matki to najgorsze uczucie. Jesteś bardzo dzielna. W jakiś sposób mogę odczuć to, co Ty, chociaż nie zdążyłam osoboście poznać córki. Nie wiem, która sytuacja jest gorsza i nie należy się w żaden sposób nad tym zastanawiać, bo jest to odczucie subiektywne. Mnie boli bardzo. Ten lęk, niepokój czy u niej wszystko jest dobrze, czy jest przy mnie blisko, czy nie cierpiała. Najgorsze z możliwych uczuć. Też myślałam „co by było gdyby” oraz, że mogłam ją ochronić- teraz po czasie wiem, że nie mogłam, bo niestety nie wiem wszystkiego i nie umiałam przewidzieć sytuacji Mówisz, że myślisz o niej cały czas i nie możesz przestać- nie przestawaj nigdy! To Twoja najukochańsza córka i przytulaj ją zawsze w sercu. Podziwiam to jaka jesteś dzielna. Po sobie mogę powiedzieć- w jakiś sposób „pomoże” tylko czas niedługo minie pół roku, bardzo boli dalej, ale już nie czuję codziennie tego okropnego ścisku w sercu. A łzy spadają po policzkach, ale myślę, że tak już będzie zawsze. Ściskam Cię. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Skrzatka 6 Napisano Luty 10, 2020 Wiktoria, bardzo Ci współczuję, a jednocześnie zazdroszczę, że miałaś szansę spędzić ze swoją córeczką 8 lat. Nie obwiniają się, nic nie mogłaś zrobić. Niestety nie na wszystko mamy wpływ . Tak jak napisała Meg, z czasem będzie trochę lepiej, ale w Twoim sercu i głowie pozostanie już na zawsze. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Aniac 11 Napisano Luty 11, 2020 Jedno mnie tylko zastanawia chociaż mogę się mylić, bo nie mam odpowiedniej wiedzy medycznej. Mianowicie aktywność anty-xa bada się wówczas, kiedy terapia heparyną już została wdrożona i chcemy sprawdzić jej skuteczność przy danej dawce. A jeśli (z tego, co zrozumiałam z Twojej wiadomości) heparyny jeszcze nie wdrożono, to jaki cel ma badanie? Tego nie wiem. Takim pierwszym badaniem bez udziału terapii heparyną chyba jest badanie APTT- jedno z podstawowych badań układu krzepnięcia. APTT podwyższone, jak i niskie są pierwszym wskaźnikiem przy zaburzeniach krzepnięcia krwi. Oczywiście tak jak wspomniałam, nie mam wiedzy medycznej. Ciekawi mnie jednak co może ukazać aktywność anty-xa kiedy nie przyjmuje się jeszcze heparyny Może ktoś wie więcej. Ja wolę się dlatego skonsultować z hematologiem lub genetykiem. Hej Meg, dziekuje za odp. odebralam pare dni temu antya axa, ktore wyszlo O, co mnie nie dziwi, bo przeciez nie bralam heparyny. Poszlam z tym wynikiem do poloznej i myslalam, ze dostane sie do gin. Jednak ta poszla do lekarki i mi przekazala, ze mam czekac za recepta na heparyne. Dostalam Clexane 0,4. Od paru dni biore acard 75. W przyszlym tygodniu mam wizyte u hematologa we Wroclawiu i mam nadzieje, ze chociaz tam dowiem sie wiecej. Czy ktoras z dziewczyn brala Clexane 0,4? Czy wkladacie cala igle podczas zastrzyku czy tylko polowe? Jakie byly wasze dawki heparyny w okolocy 20 t c? Obecnie jestem na poczatku 19 t c. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Ane07 0 Napisano Luty 12, 2020 Hej Kochane! Mój drugi synuś jest na świecie♡ dziękujemy za modlitwę.♡ Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Ane07 0 Napisano Luty 12, 2020 Wiktorio... nie umiem sobie wyobrazić co czujesz. Szukaj dla siebie pomocy. Bywają świetne rekolekcje dla rodziców po stracie Lublin. Oni organizują. Takie spotkanie przynosi zaskakujące efekty. Przytulam ♡ Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Ane07 0 Napisano Luty 12, 2020 Clexane ja brałam.w fałdki na brzuchu (boczki) i raczej całą igłę, bo jest krótka i czasem się wysuwała i trzeba było kłuć raz jeszcze... szukaj miejsc mniej unerwionych gdzie tak nie boli i mocno ścisnij palcami. Na poronienie pl dziewczyny udzielają porad. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Skrzatka 6 Napisano Luty 12, 2020 Ane07, GRATULACJE!!! Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Mama Kruszynki 10 Napisano Luty 18, 2020 Ane 07 gratulacje Synusia :)!!!!!!! To wspaniała wiadomość.Miałaś wywoływany poród czy cc? Nie było żadnych trudności? Dopiero dziś udało mi się zalogować, wcześniej jakieś potwierdzenie z kafetrrii lądowalo mi w stanie i nie mogłam potwierdzić założenia konta tu.Nie mozna już tu pisać bez stałego loginu???? Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Nastkajb 2 Napisano Luty 18, 2020 Cześć dziewczyny, Nie wiem jak to zacząć, jestem zdruzgotana, straciłam moją córeczkę 13 dni temu. Miałam prawie książkową ciąże, żadnych mdłości w pierwszym trymestrze, prawie żadnych innych przypadłości przez całą ciążę, trochę stawiała mi się macica, ale zaczęłam brać witaminę B6 i przestała, lekki ból pleców i dwu tygodniowa rwa kulszowa. 5-go lutego po południu pojechałam z mama na wizytę u mojego ginekologa. Na USG wszystko wyszło super, serduszko biło, przepływy w normie, moja kochana Mia ważyła 2,5kg. Był to 35 tydzień i 4 dni. Wróciłyśmy z mamą do jej domu koło godziny 18. Zjadłyśmy, pograłyśmy w grę Rummikub i gdzieś około 20:30 zebrałam się do domu. Gdy wsiadałam do auta poczułam dość mocny obrót córeczki w brzuchu, wtedy to zignorowałam, bo często mocno się wierciła wieczorem. 15 min później byłam już w domu i po paru dosłownie minutach poczułam ukłucie, jakby głowa wbiła się bardziej w spojenie łonowe, lub jakby coś opadło. Nie mogę sobie darować że nie zareagowałam, tylko poszłam się położyć. Pomyślałam sobie że może wstawiła się głębiej w kanał rodny. Następnego dnia w czwartek nie czułam ruchów przez cały dzień, ale że zawsze spała w dzień, a ja dużo załatwiałam na mieście to nie wydało mi się dziwne. Wieczorem też już nie czułam jej intensywnych ruchów. Poczytałam na necie że ruchy słabną w 36 tygodniu, szczególnie jak ma się mały brzuszek, a ja taki miałam. Następnego dnia rano panika, mówię do partnera że musimy jechać do szpitala, piszę do koleżanek, a one uspokajają, żebym sie nie martwila. Wchodze na KTG, pielęgniarka włącza maszynę, a tam cisza. Biorą mnie szybko na USG, ja jeszcze nie wierze w to co sie dzieje, ale juz wiem ze to koniec. Lekarz potwierdza mój najgorszy sen słowami “Nie mam dla Pani dobrych wieści”. Ja w płacz, na korytarzu partner nie rozumie co się stało, mówię że straciliśmy córeczkę, żeby zadzwonił do mojej mamy. Zapisali mnie do szpitala na Parkitce, i rozpoczyna się gehenna porodu naszej ukochanej córeczki. Najpierw zakładają mi balonik Foleya na resztę dnia (5 lekarzy, 3 pielęgniarki w tym uczestniczą) i każą iść spać. Następnego dnia zdejmują, rozwarcie na 1cm. Umieszczaj w osobnym pokoju na porodówce i podają Oksytocynę całą sobotę, żeby wywołać skurcze. Pokój niby osobny, ale za ścianą słyszę KTG innej ciężarnej i przeżywam katusze. Pozwalają na szczęście by mój partner był cały czas ze mną. Jeszcze jedna Oksytocyna, nadal brak skurczy i brak rozwarcia. Około godziny 22:00 mówią że rano następna Oksytocyna i jeśli nic to powinniśmy rozważyć cesarkę. My już wcześniej jesteśmy w kontakcie z naszym ginekologiem ze szpitala Klinicznego w Katowicach, który mówi że u nich jest dostepna tabletka Cytotec i ona napewno wywoła skurcze. Rano wypisujemy się ze szpitala na własne życzenie, żeby przejechać do Katowic. Całą noc w sali obok rodzą kobiety, słyszę płacz ich dzieci, które rodzą się z podobna wagą do mojej córeczki i zastanawiam się dlaczego nam się to wszystko przytrafiło, skoro tak uważałam na siebie w całej ciąży. W niedzielę przejeżdżamy do szpitala w Katowicach, lekarz w Częstochowie rozumie dlaczego tak robimy i nie stwarza problemu przy wypisie. Gdzieś koło południa jesteśmy na miejscu, robią mi wszystkie badania, czuje się jak we śnie, musi to być jakiś koszmar i zaraz się przebudzę. Ale niestety tak nie jest. W poniedziałek rano dają mi dopochwowo dwie tabletki Cytotec i zostawiają z partnerem w pojedynczej sali porodowej. Tu na szczęście nie słychać innych rodzących, a cały personel jest bardzo empatyczny. O 9:40 rozpoczynają się strasznie silne skurcze i w niecałą godzinę mam 4cm rozwarcia. Lekarze badają mnie i nagle coś leci, jak się później okazuje była to krew i wody płodowe. Wkładają następną tabletkę, skurcze się nasilają, już ich nie mogę wytrzymać. Cały czas są co 2 minuty. O 12:00 przychodzi położna i proponuje gas bym mogła złagodzić skurcze trochę. Stwierdza że zrobi mi badanie, bo widzi jak cierpię i nie może patrzeć. Z niedowierzaniem stwierdza, że jest rozwarcie na 9,5cm i że rodzimy. Pre mocno i po dwóch trzech razach jest głowa i tułów, ale nie chcą wyjść nóżki. Położna później powiedziała partnerowi, że były zaplątane w pępowinę. W końcu wychodzą i inna młoda położna odbiera córeczkę, przenosi za zasłonę, żeby ją ubrać. Słyszę jak młoda położna płacze. Teraz mam urodzić łożysko, ale skurcze zanikły kompletnie. Mój ginekolog i inny lekarz, którzy cały czas są przy porodzie i kontrolują sytuację, stwierdzają że będą mnie łyżeczkować pod narkoza, aby wydobyć łożysko. W tym czasie młoda położna wola partnera żeby pokazać mu płeć dziecka, po czym on znika za drzwiami, bo już nie może wytrzymać i wybucha płaczem. Ja bardzo szybko zostaje uśpiona. Budzę się i powraca świadomość tego co się stało. Lekarz anestezjolog i pielęgniarka spokojnie patrzą na mnie, sprawdzając czy wszystko jest ze mną dobrze. Wpuszczają partnera i mile pytają czy chcemy się pożegnać z córeczką, zrobić zdjęcia i czy chcemy odbicie stopek na pamiątkę. Jesteśmy im bardzo wdzięczni. Ogromny smutek i rozpacz, ale także i jakaś magia jest w tej wspólnej chwili. Po kilku minutach zabierają moją Mię, płacz i rozdarte serce. Przychodzi lekarz i wyjaśnia nam, że było ze mną bardzo źle. Miałam krwotok, straciłam 1,2 litra krwi i już prawie przewozili mnie na blok operacyjny aby usunąć mi macicę. Mój partner mówi, że był przerażony jak siedział na korytarzu, a wszyscy tylko biegali między moim pokojem, a innymi pokojami wołając innych lekarzy i donosząc nowy sprzęt bądź wynosząc już zakrwawiony. Zasypiamy ze zmęczenia. Po kilku godzinach budzę się i mówię partnerowi że jest mi słabo. On przerażony woła pielęgniarki, podpinają kroplówkę, robią zastrzyki, podają tlen, mierzą ciśnienie i tętno. Znów odpływam. Wieczorem budzę się i przed 20:00 przewożą mnie na oddział ginekologii, tam gdzie byłam przed porodem, żebym nie musiała leżeć na porodówce. Moja mama i siostra czekają na mnie, mimo że godziny odwiedzin skończyły się o 19:00, to pozwalają im zostać ze mną jeszcze do 22:00. Cały czas lecą kroplówki, robione są zastrzyki i badania na obchodzie czy macica się obkurcza. Rano pobierają krew i mam złe wyniki hemoglobiny. Decyzja o transfuzji krwi. Mój partner musiał jechać do Krakowa, mama i siostra jeszcze nie przyjechały. Podpisuję zgodę, ale bardzo się boję, że coś mi się stanie. Piszę i dzwonię do wszystkich kiedy będą. Mama i siostra już jechały, ale auto im się zepsuło 10 min jazdy od szpitala. W końcu siostra przyjeżdża taksówką, trwa to dla mnie całą wieczność, chwilę przed podaniem krwi. Powoli dochodzę do siebie. Wszystko to trwało 6 dni, choć mi się wydaje jakby to był jeden dzień, jeden koszmarny dzień. Dziś już czuję się lepiej fizycznie, ale psychicznie jestem w rozsypce. Cały czas wracam do środy 5-go lutego i nie mogę się z tym wszystkim pogodzić, obwiniam siebie za brak reakcji. Choć partner mówi, że i tak nie zdążylibyśmy zareagować. I chyba ma rację. Czekam jeszcze na sekcje, może ona coś wyjaśni. Napiszcie proszę jak znalazłyście siłę by żyć dalej. Ja nie wychodzę z domu, biorę tabletki nasenne by spać, nie rozmawiam z nikim. Rozmawiałam, z jedną przyjaciółką, ale nic mi to nie dało i nie chce mi się nawet rozmawiać z innymi, bo nikt mnie nie rozumie. Czuje, że serce mi pęka na nowo każdego dnia jak się budzę. Mama Aniołka Mia (*) 05.02.2020 Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Nastkajb 2 Napisano Luty 18, 2020 Bardzo jest mi przykro. Ja może nie mam takiej sytuacji, ale mam inną, równie ciężką, trudną: otóż obecnie jestem w 31 t.c., natomiast w 24 t.c. dowiedziałam się, że moja córeczka ma wadę, taką "na dwoje babka wrózyła" i tak naprawdę nie wiem na co się przygotować. Nie wiadomo, czy moja córeczka będzie żyła po porodzie (nie da się tej wady zbadać dokłanie przez USG i podać dokładnych rokowań) oraz jeśli będzie żyła, to jak będzie żyła. Co nas czeka. Taka niepewność jest może nawet gorsza niż nagła, niemiła niespodzianka. Sama nie wiem. Mi zostało jeszcze 10 tygodni niepewności, cichej nadziei że będzie znośnie. Ale nikt nie jest w stanie mi zagwarantować jak to się wszystko potoczy i skończy. Moja ciąża niestety łatwą nie jest, nawracające zakażenia dróg oddechowych, 4 tygodnie kaszlu jak gruźlik, grzybica pochwy, do tego spadki nastroju. ściskam Cię mocno i wierzę, że czas choć nie pozowoli zapomniec, to choć trochę uleczy rany. I życzę Ci, byś jeszcze została mamą dzidziusia, który będze z Tobą, urodzi się, będzie żył Tak strasznie jest mi przykro ASL. Pokładam całą moją nadzieję w tym, żeby Twoja córeczka urodziła się i by wada była do wyleczenia. Los jest okrutny bardzo :((( i tak niesprawiedliwy. Ściskam Cię i malutką tak bardzo bardzo mocno. :**** Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Meg1 2 Napisano Luty 18, 2020 Hej dziewczyny, Z tej strony dawna Meg (zanim się zarejestrowałam login Meg został zajęty stąd Meg1). Nastkajb jakbym czytała o sobie (też córka tylko z 34tc i też nawet rodziłam w Klinicznym w Katowicach- wspaniały personel). Moja sytuacja byla taka jak Twoja za wyjątkiem duzej utraty krwi, to jakbym czytala o sobie. Tez jednego wieczoru poczulam jakby bicia glowka w kanal rodny i te nadmierne (dopiero po fakcie odczytalam jako nadmierne, bo wczesniej sie ciszylam, ze sobie wierzga nozkami ) ruchy, a nastepnego dnia cisza. A ze corka w ciagu dnia byla leniuszkiem, a ja caly czas na nogach, dopiero popoludniu stwierdzilam, ze cos jest nie tak- zadna proba pobudzenia nie pomogla. Az tu za chwile cos w brzuchu sie przemieszcza- czuję ruchy pod ręką, przez godzinę się cieszyłam. Pierwsza ciaza- nie potrafilam odroznic napinającą się macicę od ruchow dziecka, to jesnak nie byla corka. Godzinę pozniej wizyta u mojego lekarza i najgorsza w moim zyciu diagnoza. Wystarczylo tylko „przykro mi”, wiedzialam juz, ze to koniec. W katowicach Cytotec podany klika razy, slabe rozwarcie (meczylam sie caly dzien) nastepnego dnia balonik i nagle postepujace rozwarcie, porod, nie urodzilam lozyska w calosci wiec lyzeczkowanie. Pozniej to najgorsze czyli pozegnanie corki, pozostaly zdjecia usg i odcisk stopek. Lezalam pozniej jeden dzien na gonekologii i wypisano mnie do domu. A pozniej dramat, bo w domu dopiero do mnie dorarlo tak na sto procent, ze ona nie wroci. Dwa miesiace wyjete z zycia- placz, tesknota, lęk wewnątrz (nawet nie umiem go wyjasnic, taki scisk w sercu). Teraz za kilka dni minie pol roku. Psychicznie lepiej, jest tesknota i zal, ale wiem, ze tylko czas jest w stanie cos zadzialac. Sciskam Cię mocno. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Meg1 2 Napisano Luty 18, 2020 Niestety dziewczyny ja rownież jak Mama Kruszynki potwierdzam- limit pecha się nie konczy. Po 3 miesiacach moglismy się starac ponownie zajsc w ciaze, jednak odczekalismy 4. Jakie bylo szczescie, kiedy udalo się za pierwszym razem. Byla obawa po dramacie, ktory nas spotkal, ale tak bardzo pragniemy byc rodzicami. Ciaza byla co prawda zaskoczeniem, bo bylam pewna, ze przez ta „presję i lęk” nie uda się za pierwszym razem- a jednak. W 6tc poszlam na pierwsze USG- na razie sam pęcherzyk, w 7tc widac 3mm zarodek, trzeba czekac na akcję serca. W 8tc zarodek podrosl tylko do 6mm, brak akcji serca. Rozwoj zatrzymal się na 6tc. Szpital, wywolywanie poronienia. Juz jestem po, wystarczyla farmakologia, bez zabiegu. To byl drugi cios- dwoje dzieci, zadnego przy mnie. Czlowiek zdrowy, dobrze się odzywia, uprawia sport, a jednak znowu nie tak. Corka w 34tc owinięta pępowiną myslalam, ze to ogromny pech i wypadek. Teraz mam wątpliwosci. Jesli badanie genetyczne potwierdzi niezalezna od nas wade, przez ktora zatrzymal sie wzrost bedzie lzej chociaz dlatego, ze to czynnik losowy. Jesli zarodek okaze się zrowy, wtedy chyba jednak się poteierdzi Trombofilia oraz przypuszczenia, ze u corki moglo nie zawinic samo owiniecie pepowiny wokol brzuszka, a jednak mogly byc to przeplywy. To dla mnie ogromny cios, ale tym razem bylo jednak inaczej- nie zabilo nawet serduszko, to byl 6tc, nie 34. Jestem pewna, ze przezylabym to o stokroc gorzej, gdyby ta ciaza byla moja pierwsza, ale wiem czym jest gorszy dramat, czyli zatrzymanie serduszka w 34tc Chociaz obie straty przezywam i jest ciezko, to teraz pozostaje wrocic do mojego lekarza i wdrozyc farmakologie przeciwzakrzepowa juz podczas staran. O niczym więcej nie marzę tylko o zdrowiu dla nas i chociaz jednym zdrowym i zywym dziecku chociaz tym jednym... pozdrawiam Was serdecznie. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Skrzatka 6 Napisano Luty 18, 2020 Dziewczyny, strasznie mi przykro. Nastka mogę Ci tylko powiedzieć, że czas trochę jednak leczy rany. U mnie minęło pół roku i w pewnym sensie przyjęłam do wiadomości to co się stało. Co nie jest równoznaczne z tym że zaakceptowałam, bo pewnie nigdy nie zaakceptuje. Wyobrażam sobie moja córeczkę jako ślicznego aniołka, który zawsze jest i będzie z nami. Kiedyś dane nam będzie się przytulić. Wiem, że narazie takie tłumaczenie jest dla Ciebie absurdalne, a ból i żal jest ogromny, ale z czasem będzie trochę lżej. Mi pomaga grupa wsparcia w zalobie, podejrzewam, że jest taka w każdym większym mieście. ASL mam nadzieję, że jednak Twoje dziecko będzie zdrowe. Życie lubi nas zaskakiwać, również pozytywnie. Ciężko mi sobie wyobrazić co czujesz i jak trudna jest dla Ciebie ta ciąża. Meg, nie wiem co napisać. Bardzo mi przykro. Mocno Cię przytulam. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Wiktoria188 0 Napisano Luty 18, 2020 Przykro mi bardzo. Jestem w 16 tygodniu ciąży. Bliźniaki. Nie potrafię się cieszyć. Mam nadzieję, że u was lepiej niż u mnie ostatnio. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Nastkajb 2 Napisano Luty 18, 2020 Hej dziewczyny, Z tej strony dawna Meg (zanim się zarejestrowałam login Meg został zajęty stąd Meg1). Nastkajb jakbym czytała o sobie (też córka tylko z 34tc i też nawet rodziłam w Klinicznym w Katowicach- wspaniały personel). Moja sytuacja byla taka jak Twoja za wyjątkiem duzej utraty krwi, to jakbym czytala o sobie. Tez jednego wieczoru poczulam jakby bicia glowka w kanal rodny i te nadmierne (dopiero po fakcie odczytalam jako nadmierne, bo wczesniej sie ciszylam, ze sobie wierzga nozkami ) ruchy, a nastepnego dnia cisza. A ze corka w ciagu dnia byla leniuszkiem, a ja caly czas na nogach, dopiero popoludniu stwierdzilam, ze cos jest nie tak- zadna proba pobudzenia nie pomogla. Az tu za chwile cos w brzuchu sie przemieszcza- czuję ruchy pod ręką, przez godzinę się cieszyłam. Pierwsza ciaza- nie potrafilam odroznic napinającą się macicę od ruchow dziecka, to jesnak nie byla corka. Godzinę pozniej wizyta u mojego lekarza i najgorsza w moim zyciu diagnoza. Wystarczylo tylko „przykro mi”, wiedzialam juz, ze to koniec. W katowicach Cytotec podany klika razy, slabe rozwarcie (meczylam sie caly dzien) nastepnego dnia balonik i nagle postepujace rozwarcie, porod, nie urodzilam lozyska w calosci wiec lyzeczkowanie. Pozniej to najgorsze czyli pozegnanie corki, pozostaly zdjecia usg i odcisk stopek. Lezalam pozniej jeden dzien na gonekologii i wypisano mnie do domu. A pozniej dramat, bo w domu dopiero do mnie dorarlo tak na sto procent, ze ona nie wroci. Dwa miesiace wyjete z zycia- placz, tesknota, lęk wewnątrz (nawet nie umiem go wyjasnic, taki scisk w sercu). Teraz za kilka dni minie pol roku. Psychicznie lepiej, jest tesknota i zal, ale wiem, ze tylko czas jest w stanie cos zadzialac. Sciskam Cię mocno. Hej Meg, Tak strasznie mi przykro, że musiałaś przez to wszystko przejść dwa razy. Ściskam Cię mocno. Nie wierzę jak bardzo podobne są nasze historie, reakcje i odczucia w stosunku do wbijania się główki w kanał rodny i nadmiernych ruchów dziecka. To też była moja pierwsza ciąża. Moja córeczka cały czas kopała mocno wieczorem, przez kilka ostatnich tygodni, też myślałam, że to normalne, cieszyłam się. Ale teraz po czasie myślę, że miała zaplatana nóżkę w pępowinę, lub wtedy się jej jakoś zaplatala. Na wszystkich USG przepływy wychodziły dobrze, nie było znaku że coś może być nie tak. Nie wiem czy się obrucila jakoś inaczej i pępowina zacisnęła się w tą środę wieczorem . Czekamy jeszcze na sekcje córeczki i łożyska, może to coś wyjaśni. W przyszłym tygodniu jest pogrzeb. Mój partner wszystko organizuj, bo ja nie jestem w stanie. Wyżywam się na nim i mojej mamie, mam taki straszny gniew w sobie, nie umiem panować nad swoimi emocjami. Czuję się jakbym była z tym sama, choć wiem że oni też cierpią. Ale również cieszą się, że mi się nic nie stało i chyba to im pomaga w tej całej tragedii. Na razie nie wychodzę z domu i nie rozmawiam praktycznie z nikim. Ale może za jakiś miesiąc miałabyś ochotę się ze mną spotkać, zakładam że jesteś z Katowic bądź okolic. Szukam bardzo kontaktu z kimś kto przeszedł przez to samo, bo w Częstochowie nie ma grupy wsparcia. Oliwka, Strzałka Strasznie mi przykro z powodu Waszych Aniołków, nie wiem czemu los nas tak doświadcza. Przytulam Was mocno. Dziewczyny, Proszę jeśli któraś z Was chciałaby się spotkać i mieszka w tej części Polski to dajcie znak. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach