Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Boomerang

Wyrzuciłam mojego mężczyznę z domu pół roku temu

Polecane posty

Nawet nie wyrzuciłam, zwyczajnie zamknęłam drzwi za nim gdy wychodził do sklepu. Nie otworzyłam gdy wrócił.  Dlaczego tak?Nazbierało się przez ostatnie 2 lata , ze wspólnych 12. Jak do tego wracam to wydaje mi się że było mi już wszystko jedno jak, chcialam tylko żeby on poprostu zniknął. Czułam się jak w pułapce . Wszystko się między nami popsuło - nie, nie samo, to mysmy do tego doprowadzili wspólnymi siłami. Zapomnieliśmy o sobie, zaniedbywalismy siebie wzajemnie, gdzieś,  w którymś momencie zatracilismy się i nagle już zmierzalismy tylko do upadku. Wtedy , pół roku temu, sądziłam, że w czasie poprzedzającym jego wyrzucenie starałam się o ratowanie naszego związku a całą winą o jego rozpad obarczyłam jego. Tyle lat, dwoje dzieci i przeszliśmy tyle że wydawało mi się że nikt i nic nie moze nas zniszczyć.  Okazało się że największymi wrogami tej miłości jesteśmy chyba my sami. Czy jesteście w stanie pojąć jak przerażającym lękiem byłam ogarnięta gdy mężczyznę którego kocham i przy którym czułam się niegdyś bezpieczna nagle się boję? Bałam się jego wzroku, milczenia, ignorowania. Przez ostatnie dni, bałam się spać, bałam się jego obcości i nie wiem skąd wziął się lęk,  że on mógłby mnie poprostu zabić. Nie mogłam się opedzić od tego strachu, on mnie paralizował, ja nie wiem skąd on się wziął,  skąd taka myśl,  to było jak przeczucie a zamknięcie drzwi potraktowałam jako przywrócenie bezpieczeństwa. 

Dzisiaj, tęsknię za nim, za nami. Bardzo przeżywam ta stratę i żałuję,  że odebrałam nam szansę. To ja nie dałam nam szansy. Wybrałam drzwi zamiast powiedzieć mu że stoimy pod ścianą, że nie umiem z nim być ani chwili dluzej i że to jest ostatni moment abyśmy mogli uratować nasz związek. I żałuję,  że nie powiedziałam,  a tym bardziej że nie pozwoliłam mu zddcydowac. Dziś,  kocham go tak samo jak przez te wszystkie lata. Ale jego już nie ma.

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
16 godzin temu, Boomerang napisał:

Czy jesteście w stanie pojąć jak przerażającym lękiem byłam ogarnięta gdy mężczyznę którego kocham i przy którym czułam się niegdyś bezpieczna nagle się boję? Bałam się jego wzroku, milczenia, ignorowania. Przez ostatnie dni, bałam się spać, bałam się jego obcości i nie wiem skąd wziął się lęk,  że on mógłby mnie poprostu zabić.

Ekhm, brzmisz jakbyś miała schizę. Na jego miejscu bałabym się o Wasze dzieci.

16 godzin temu, Boomerang napisał:

Nawet nie wyrzuciłam, zwyczajnie zamknęłam drzwi za nim gdy wychodził do sklepu. Nie otworzyłam gdy wrócił.

Nie chcę Cię dobijać, ale niestety świadczy to nie najlepiej o Twoim poziomie. Kulturalni ludzie nie podejmują w taki sposób poważnych, życiowych decyzji. I co on po tym zrobił, poszedł z tymi zakupami na ławkę w parku? Nie miał żadnych praw do tego mieszkania?...a nawet jakby nie miał, to miał prawo zadzwonić po policję, bo jak się domyślam był tam zameldowany, miał w tym mieszkaniu swoje rzeczy, a przede wszystkim mieszkały tam jego dzieci. Dziwna ta Twoja historia i dziwna jego reakcja, chyba, że nie piszesz wszystkiego.

16 godzin temu, Boomerang napisał:

Dzisiaj, tęsknię za nim, za nami. Bardzo przeżywam ta stratę i żałuję,  że odebrałam nam szansę.

Cóż, mądry Polak po szkodzie. Nie pozostaje Ci nic innego, jak zaakceptować sytuację, bo on ja chyba zaakceptował i cieszyć się z odzyskanego bezpieczeństwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No racja, nie pisze wszystkiego bo trudno streścić kilka lat w paru linijkach.

To nie żadna schiza a wynik, końcowy efekt wieloletniej mojej walki z jego uzależnieniem i - co za tym idzie- walki z jego "potworem". Oczywiście przegranej walki. Zamknęłam drzwi gdy wiedzialam po co wyszedł.... Już miałam dość. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chyba nie ma innego wyjścia jak zaakceptować. Chociaż akceptacja tego , że kochana osoba popadla w nałóg z którego nie chce wyjść -bo to jest przyczyną wszelkiego zła w tej relacji- jest trudne. Trudno przestać kochać. Wiem, wiem, współuzależnienie itd... tak, oczywiście. A o poziomie sposobu rozstania ... Wiem, słabe ale to już była desperacja, jedyne dostepne rozwiazanie przerwania blednego kola. Już nie byłam w stanie wyobrazić sobie żeby przekroczył choc raz naćpany próg naszego domu. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tak, tak, już słyszałam,  że mi odwaliło, że jestem nienormalna zaraz po tym gdy to przerwalam w ten drastyczny dla niego sposób. Najbardziej zdumiewały takie opinie od tych osób które wydały je wiedząc że jest problem z narkotykami. To jakby mi powiedzieć,  że powinnam akceptować jego nałóg, zmienione zachowanie i przyzwalac na to. No i jak Ja mogłam go tak potraktować,  jaką jestem ...,  jaka wredna....

Nikt z bliskich osób , nikt z jego najbliższej rodziny nie pomógł nam kiedy prosiłam i dawałam znać że jest problem. Każdy, łącznie z rodziną umył ręce.  Ale to ja jestem najgorsza 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
43 minuty temu, Boomerang napisał:

Zamknęłam drzwi gdy wiedzialam po co wyszedł..

Skoro to nalóg to był to jedyny skuteczny sposób aby go uratować. Daje aż 50% szans. Albo zrozumie, zmieni się i wróci odmieniony albo jest stracony takim jakim był z nałogiem. Obie opcje są z korzyścią dla wszystkich.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
1 godzinę temu, Boomerang napisał:

To nie żadna schiza a wynik, końcowy efekt wieloletniej mojej walki z jego uzależnieniem i - co za tym idzie- walki z jego "potworem". Oczywiście przegranej walki. Zamknęłam drzwi gdy wiedzialam po co wyszedł.... Już miałam dość. 

To zupełnie zmienia obraz sytuacji i zgadzam się, to jedyne słuszne wyjście w trosce o swoje i dzieci bezpieczeństwo. Niestety w skrajnych sytuacjach należy uzależnionego człowieka odciąć od zaplecza, tzn, dachu nad głową (żeby nie wynosił dobytku), jedzenia, kasy i ogólnie wsparcia. Takie osoby będą wykorzystywały bliskich tak długo, jak się da. Pozostawione samym sobie mają ostatnią szansę, żeby odbić się od dna i albo to zrobią, albo zginą. Ty nie masz  już na to żadnego wpływu. Twoim zadaniem jest zadbać o siebie i Wasze dzieci, bo one i tak już pewnie wiele wycierpiały.

1 godzinę temu, Boomerang napisał:

Nikt z bliskich osób , nikt z jego najbliższej rodziny nie pomógł nam kiedy prosiłam i dawałam znać że jest problem. Każdy, łącznie z rodziną umył ręce.  Ale to ja jestem najgorsza 

To tylko potwierdza często powielany schemat, że wiele rodzin chętnie ceduje obowiązek jedynej pomocy na żonę. Rodzice, rodzeństwo umywają ręce, gdy żona ich brata, syna walczy z jego uzależnieniem, czy np gdy trafi się wiecznie szukający pracy, żerujący na żonie typ. Ważne, żeby znaleźć jelenia. Tak też często się zdarza, gdy trzeba zaopiekować się starym, schorowanym rodzicem, jedno z rodzeństwa zostaje uwiązane, a pozostali tylko współczują.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×