Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Zlota jesien

Magia czterech por roku dojrzalych kobiet

Polecane posty

Gość Halunia...
Witam Wszystkie panie! Mam troszkę czasu i tak spaceruje po wszystkich topikach ... Myślę , ze panie maja 100 % racje ,trzeba korzystać z życia i żyć jego pełnią... Pozdrawianym...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Samotny60
Fajnie tańczysz Granatku:-D Jak ja potańczyć lubię hahahahaha !

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Samotny60
Tylko przez ten brzuch, to się trochu mecze...:-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Samotny60
a gdyby nie to to hulaj dusza piekła nie ma....:-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ja was lubie
Pozdrawiam i całuje was wszystkie...👄.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ja was lubie
"Kalendarz pełen radości" Nowy Rok. Dwa krótkie słowa - i wszystko będzie od nowa: styczeń, luty i marzec: Bałwanki, sanki, sasanki, ciepły wiatr wydmie firanki - i już się wiosna pokaże. Powrócą ptaki z południa las się rozśpiewa jak lutnia: kwiecień, maj - dwa pachnące miesiące. A potem stanie przed domem czerwiec z koszykiem poziomek, czerwiec promieni jak słońce. A lipiec przysiądzie na lipie, miodowym kwiatem posypie, zapachnie żniwem i żytem. Potem nad sadem rozbłyśnie sierpień rumiany jak wiśnie, sierpień okryty błękitem. Srebrny od nitek pajęczych wrzesień dzwonkami zadźwięczy: - Dzieci, już pora do szkoły! Ech, pora kolorowa, błyszcząca, kasztanowa, październik, październik wesoły! Listopad - wiatr jak latawiec i biały szron na murawie i chmury śniegiem pachnące. Grudzień z choinką i w szubie. Lubię choinkę i grudzień, lubię cały rok - wszystkie miesiące!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam wszystkie bez wyjątku👄 Jestem już, odpoczywam jeszcze mam wolne... Na sylwestra przyjdą do nas goście , gdyż MM ma urodziny... będziemy balować 50 urodziny męża i sylwestra... TORT i Ciasto zamówione... Bigos zamrożony, teściowa zrobi flaki i upiecze kurczaki, bratowa robi sałatki i zimne przekąski... koktajle i drinki przygotuje ja...Hi hi hi hi hi!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Aha, ja zrobię jeszcze :-D Sylwestrowe muchomorki Składniki: - 6 jajek - 3 pomidory - majonez do dekoracji - kilka listków sałaty - koperek Przygotowanie: Jajka gotujemy na twardo. Pomidory kroimy na pól i wydrążamy miąższ. Z ugotowanych jajek odcinamy dolną część, aby można było je swobodnie położyć na talerzyku. Na talerzyk kładziemy listek sałaty, a na nia nakładamy jajko na które wkładamy wydrążona połówkę pomidora. Kapelusik dekorujemy kropeczkami majonezu, a dolna część jajka oprószamy posiekanym koperkiem, w taki sposób, aby przypominało trawkę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ALlISS..
Gdzie spędzić sylwestra? Pytanie "gdzie spędzić sylwestra?" pojawia się co roku. Są tacy, którzy tradycyjnie wybierają się na bal i nie wyobrażają sobie innego sposobu, część osób łączy imprezę sylwestrową z wypoczynkiem zimowym w górach, czy nad morzem, inni wyjeżdżają za granicę, jeszcze inni zaszywają się z przyjaciółmi na ukrytej w lesie działce. Młodzież najczęściej planuje dyskotekę sylwestrową, albo zabawę na ulicach rodzinnego miasta. Możliwości jest wiele i odpowiedzi na pytanie "gdzie spędzić sylwestra?" mogą być bardzo różne! Ważne, żeby postawić to pytanie na tyle wcześnie, aby był czas przedyskutowania tematu z partnerem, rodziną lub przyjaciółmi, by można było podjąć najbardziej optymalną decyzję i jeszcze wprowadzić ją w życie! Tym, którzy nie są zdecydowani, odpowiedzi na pytanie, gdzie spędzić sylwestra - mogą udzielić na przykład biura podróży, które w swojej ofercie mają wiele różnorodnych propozycji. Nie wolno jedynie czekać do ostatniej chwili. A wiec pomyślcie do jutra macie czas:-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ALlISS..
W dzisiejszych czasach okres karnawału kojarzy się głównie z wielką uliczną fiestą podczas w Rio de Janeiro. Cieszy się on zainteresowaniem nie tylko miejscowej ludności, ale i przyciąga ludzi z całego świata. Miejscowi tancerze przygotowują się do tego wydarzenia przez cały rok w tak zwanych escholas de samba. Tworzą one odrębne grupy, rywalizujące później ze sobą podczas karnawałowego szaleństwa. Główne parady odbywają się od ostatniego piątku przed środą popielcową. Przez pięć dni i nocy uczestnicy wielkiej fiesty mają okazję podziwiać zmagania najlepszych szkół samby. Całemu widowisku towarzyszą kolorowe, przyciągające wzrok i uwagę, pełne przepychu stroje. Nie trzeba jednak wyjeżdżać do Brazylii, żeby poczuć gorączkę karnawałowych nocy. Obecnie już na całym świecie okres karnawału obfituje w bale, imprezy, uliczne fiesty. Żadna impreza karnawałowa nie może obejść się bez dobrej muzyki do tańca. Taniec przełamuje bariery między ludźmi, jest świetną okazją do wyrażania emocji. Na karnawałową imprezę nie idziemy po to, by podpierać ściany. Umiejętność tańczenia stała się już dobrym obyczajem. Po prostu wypada umieć dobrze tańczyć. Na szczęście coraz rzadziej zdarza się, ze trzeba kogoś zachęcać do zabawy na parkiecie. Dotyczy to wszystkich - bez względu na wiek i płeć. Nie ma zasady, bawią się wszyscy. Jakie tańce są modne w karnawale? Od wielu już lat niezmienną popularnością cieszą się tańce towarzyskie. Zimowa pora za oknem sprzyja gorącym rytmom. Nie od dziś te najgorętsze to rytmy latynoamerykańskie: samba, cha cha, rumba, jive. Są to tańce, w których liczy się zmysłowy ruch ciała, zwłaszcza bioder i "iskrzenie" między partnerami. Technika jest ważna, ale jeszcze ważniejsze jest reagowanie całym ciałem na muzykę. Chociażby jive - młodszy brat rock’n’rolla. Najbardziej szalony, dynamiczny, ekspresyjny, w którym wszystko jest dozwolone. Tańce latynoamerykańskie powstawały głównie na początku XX wieku i w późniejszych jego dekadach, swoje korzenie jednak mają znacznie wcześniej. Powstały w wyniku połączenia rytmów niewolników afrykańskich z wpływami muzycznymi osadników hiszpańskich, czy jazzu. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że tańce te na początku miały znaczenie przede wszystkim religijne. Dopiero z upływem czasu, stały się źródłem rozrywki, i zatraciły swoje pierwotne znaczenie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ALlISS..
Błyszczący makijaż na sylwestra. Ta wyjątkowa noc w roku, w czasie której żegnamy stary, a witamy nowy rok, jest idealną okazją, aby spełnić swoje najbardziej wybujałe fantazje na temat makijażu i czuć się naprawdę fantastycznie. Która z nas nie pragnie przemienić się w piękną uwodzicielkę i zaskoczyć wszystkich dookoła? Odpowiednio wykonany makijaż może zdziałać cuda. Podstawę wyglądu stanowi dobre samopoczucie, nie pozwólmy, żeby cokolwiek zepsuło nam tą jedyną w roku noc. świeża i zrelaksowana twarz po odpowiednim umalowaniu i podkreśleniu walorów urody da naprawdę oszałamiający efekt. Każda noc sylwestrowa staje się okazją, aby błyszczeć i zachwycać. Podobnie jak w poprzednich latach i tym razem najmodniejszymi barwami są wszelkie tonacje złota i srebra, oraz wszelkie ciemne kolory od fioletów poprzez zielenie i czernie. Srebrny makijaż najbardziej polecany jest osobom o delikatnej urodzie i jasnej karnacji, a złoty idealnie komponuje się z ciemną karnacją. Dzień przed sylwestrową nocą poświęć na relaks. Zrób orzeźwiającą kąpiel z aromatycznymi olejkami, świetnym dodatkiem będzie duża ilość świec, która wprowadzi Cię w błogi nastrój. Po kąpieli zadbaj o dokładne oczyszczenie i nawilżenie twarzy, pamiętaj, że tylko na idealnie przygotowanej skórze makijaż utrzyma się niezwykle długo i da bajeczny efekt. Nie zaszkodzi zastosować również nawilżającej maseczki, dzięki której skóra szybciej stopi się z podkładem. Pierwszym etapem jest usunięcie wszelkich przebarwień, szarości czy też innych niedoskonałości cery za pomocą odpowiednich korektorów, następnie rozprowadzamy dopasowany do karnacji podkład. Jeśli nie możemy wybrać odcienia fluidu odpowiedniego do koloru skóry, lepiej żeby jego barwa była nieco jaśniejsza niż ciemniejsza. Makijaż na sylwestra powinien zawierać jeden podstawowy element, jakim jest lśnienie. Nie trzeba się bać, że twarz będzie przepełniona błyszczącymi iskierkami. Tej nocy wszystko zostanie Ci wybaczone. Największą uwagę powinnaś zwrócić na oczy, to one są zwierciadłem duszy i można wyczarować na nich olśniewające wzory. Nie można jednak przesadzić z różnorodnością kolorów, najlepiej trzymać się jednej tonacji. Rzęsy powinny być dobrze wytuszowane, a oczy zaznaczone grafitową kredką u góry i białą na dole powieki, co optycznie je powiększy. Nie bój się stosować brokatów czy cyrkonii, które świetnie będą trzymać się na klej do rzęs. Wodze fantazji może również puścić dopasowując sztuczne rzęsy, których wybór na rynku jest ogromny. Na sam koniec makijażu dobrze byłoby utrwalić go specjalistycznym płynem, który utrzyma go na miejscu do białego rana. Pamiętaj, poświęć na makijaż sylwestrowy dużo więcej czasu niż dotychczas. Każdy jego element musi być wykonany z niezwykłą precyzją, a na pewno przyniesie Ci wiele zadowolenia i satysfakcji. Wiec panie do dzieła...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam wszystkich, i życzę wspanialej zabawy WBW na sylwestra. Ja będę telewizje oglądać... ale to lepsze niż nic :-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Oczywiście ALIISS ! Ja tez sobie zrobię makijaż, bo taka całkiem samiutka nie będę... Na razie nie będę tego zdradzać...Hi hi ! Menu już zaplanowałam... udekoruje pokój i będzie zabawa na sto dwa...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Noc Sylwestrowa Tradycje i obyczaje W ostatnią noc mijającego roku, hucznie bawimy się na różnego rodzaju balach i imprezach. Wtedy to właśnie Stary Rok odchodzi w zapomnienie, a my pełni nadziei witamy Nowy. Większość z nas, planuje ten dzień, na długo przed Świętami Bożego Narodzenia. Mówi się bowiem, że „jaki Sylwester, taki cały rok” – ale nie bierzmy sobie tego do serca. Z tą nocą, podobnie jak z innymi uroczystościami, wiąże się cała masa zwyczajów i przesądów, na które spójrzmy raczej z przymrużeniem oka i po prostu dobrze się bawmy! Wielu z nas nie wyobraża sobie tej nocy, bez wielkiego, hucznego balu w licznym gronie. Zapewniam jednak, że można się świetnie bawić, również w kameralnym gronie bliskich nam osób. Nie trzeba wówczas wynajmować wielkiego lokalu, ani wydawać majątku na Sylwestrową kreację czy bilet wstępu. Dlatego warto zastanowić się nad zorganizowaniem Sylwestrowej nocy np. we własnym mieszkaniu, z kilkoma zaprzyjaźnionymi parami. Jeśli wiecie już, ile osób pisze się na imprezę – podzielcie się obowiązkami tak, by każdy miał jakiś wkład w organizację zabawy. Nie wszystko musi spoczywać na barkach właścicieli mieszkania. Poniżej lista rzeczy, które koniecznie należy wziąć pod uwagę w trakcie przygotowań.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kolezanka kawiarenkowa
Pozdrawiam 👄 dobranoc

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kolezanka kawiarenkowa
O zgrozo I O zgrozo! Wczoraj wprowadzili się nowi sąsiedzi. Wyglądają na jeszcze gorszych niż poprzedni. Małżeństwo z jednym dzieckiem. Trudno powiedzieć czy to chłopak, czy dziewczyna. Ma raczej męskie rysy twarzy, ale te długie włosy... Albo jest bardzo brzydka, albo to jakiś wandal. W całości nie wyglądają na kochającą się rodzinę, pewnie w nocy będą urządzali głośne kłótnie i awantury. Byle tylko prywatek nie robili, to jest najgorsze. Masa gości, trudnych do upilnowania, no a jak jeszcze popiją... i ta ogłuszająca muzyka! Ciekawe jaki mają samochód? Wstałem od biurka i podszedłem do okna. Zdjąłem z parapetu wszystkie książki i gazety, które najwyraźniej niedawno czytałem. Podniosłem roletę. Okno wychodzi na podwórko z małą, wewnętrzną uliczką. Na niej stał właśnie czarny, sportowy wóz a za nim furgon firmy przewozowej ’Albatros’. Są więc bogaci, to nie dobrze. Tacy nie liczą się z potrzebami innych. Mają wszystko czego zapragną. Wszystko kupują za swoje wielkie pieniądze. Jutro jak będą szli do pracy przyjrzę się im dobrze. Dziś szkoda na to czasu. W księgarni, w centrum odłożono dla mnie książkę i muszę ją zaraz odebrać. Do tego jeszcze nie skończyłem felietonu dla ‘BIG’-a, a już jutro ma leżeć na biurku naczelnego. Urwanie głowy. I do tego wszystkiego jeszcze ci nowi sąsiedzi. Jeszcze raz spojrzałem przez okno. Na gałęzi, vis a vis siedział kruk. Był lśniąco czarny, demoniczny. Bystrze rozglądał się po okolicy. Wolny, niemal beztroski. Nie ograniczają go terminy, miejsca, ludzie. Może robić co mu się żywnie podoba. Jego jedynym zmartwieniem jest znalezienie kawałka suchego chleba, czegoś do jedzenia. Fantastyczne. Przez chwilę miałem nawet ochotę dać mu resztki kanapki ze śniadania, by dopełniła się jego wolność... Szybko jednak zrezygnowałem. Przecież nie będę z trzeciego piętra rzucał jedzeniem! Z powrotem spuściłem roletę- po co sąsiedzi, z bloku na przeciw mają mi zaglądać do mieszkania. Nie mam firanek. Są niepraktyczne i niewygodne. Nie chronią przed słońcem ani nie dają czystego widoku z okna. Bezsens. Nie wspominając już o tym, że trzeba je często prać. Pokój ponownie wypełnił się błękitem zasłon. Ubrałem się pospiesznie i wyszedłem. Na przystanku nikogo nie było. Tramwaj musiał właśnie odjechać. Zapaliłem papierosa. Paskudny nałóg... palę tylko markowe, słabe, jakby to miało cos zmienić!? Papieros to papieros. Słaby, czy nie zawsze zabija. Poszedłem na piechotę. Lubię spacerować, więc czas mi się nie dłużył. Szybko dotarłem na miejsce i odebrałem zamówioną pozycję. Wracając trafiłem oczywiście na chyba najbardziej zatłoczony tramwaj w Warszawie. Na dodatek zaczął padać deszcz ze śniegiem, więc na odcinku od przystanku do domu udało mi się zmoknąć. Rozebrałem się z przemoczonej kurtki i z ulgą zasiadłem przed komputerem. Jak to dobrze, że nigdzie nie muszę już wychodzić. Paskudna pogoda. Przypomniał mi się kruk. Teraz pewnie, biedak szuka jakiegoś schronienia. A może zna wszystkie kryjówki w tej okolicy i znowu nie ma żadnego problemu? Wszystko jedno. Skończę jeszcze tylko ten felieton i kładę się spać. II Nie lubię tego bloku. Jest strasznie akustyczny. Już o szóstej obudziło mnie radio ‘nowych’. Chciałem się jeszcze położyć, ale nie mogłem usnąć. Wstałem więc, umyłem się, zjadłem śniadanie i poszedłem po poranną gazetę do kiosku. Przy windzie stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Moją uwaga przykuły czarne, błyszczące od żelu włosy. W zestawieniu z długim płaszczem, teczką i eleganckim szalikiem wyglądały komicznie. Kompletny brak smaku. Odwrócił się w moją stronę. Pomiędzy zębami trzymał dopiero co zapalonego papierosa . Palić na klatce, bezczelność! Ma taki pieniądze to myśli, że mu wszystko wolno. Nowobogacki. Wyjął z ust peta. -Witam Sąsiada! - ukłonił się w moją stronę. -Dzień dobry. -Też na parter sąsiad jedzie? - uśmiechnął się odsłaniając swoje wściekle białe zębiska. Oczywiście, że na parter, a gdzieżbym indziej mógł jechać. Głupi żart. Wiedziałem, że ten ‘nowy’ mi się nie spodoba. -Też. Dziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż? - spytałem spokojnie i uśmiechnąłem się tępo. ‘Nowy’ wybuchnął śmiechem i wyciągnął rękę w moim kierunku. -Marek Misiewski jestem, znajomi mówią mi Misiarz. Wprowadziliśmy się tu przedwczoraj, wraz z żoną i synem. He, he! Jesteśmy nowi! - no, istotnie są nowi, to nie ulega wątpliwości. Po co tylko tak się spoufala?! -Paweł Chomicz, miło mi. - Mocno ścisnął mi dłoń i energicznie potrząsnął. Boże kiedy ta winda przyjedzie! Może lepiej było iść po schodach? -No! To skoro już się znamy, to może wpadnie Pan wieczorkiem na kolację? Żona gotuje wspaniałą lasanię. Zapraszam! - zaskoczył mnie. Tego się nie spodziewałem. Żeby tak od razu na kolację mnie zapraszać?! Chyba ciut przesadził. Przyjechała winda. Puścił mnie przodem. Wchodząc rzucił peta do szybu, po co go w ogóle zapalał? -Bardzo dziękuję, niestety jestem zmuszony odmówić. Mam dziś dużo pracy. Może kiedy indziej... - nagle nie wiedzieć czemu pożałowałem odmowy. -Ale na prawdę nalegam. Trzeba się lepiej poznać, jesteśmy sąsiadami. Zapraszam na siódmą! - nieugięty. -Dobrze, więc na siódmą. - nie wiem czemu się zgodziłem? Przed sekunda miałem jeszcze „dużo pracy”, a teraz ochoczo przytaknąłem. Co ja wyprawiam?! Winda się zatrzymała. Wysiedliśmy. -OK. Będziemy czekać. - wydawał się być ucieszony moją decyzją. Nie pozostawało mi już nic innego jak tylko przyjść na tą kolację. - Do zobaczenia! - rzucił jeszcze na pożegnanie. Odpowiedziałem lekkim ukłonem i poszedłem w przeciwnym kierunku. Oczywiście bez sensu, bo ‘nowy’ szedł do kiosku. Teraz to już głupio było zawracać. Udałem się, więc po gazetę do ‘osiedlowego’, dwa razy dalej. W ten oto sposób przyjąłem zaproszenie do Państwa Misiewskich. III Od małego uwielbiałem czytać książki. Sensacje, obyczaje, klasykę, powieści, horrory, science-fiction, fantastykę, jednym słowem wszystkie. Wierzyłem, że zawarte są w nich największe tajemnice świata. Każda była magiczna i każdą trzeba było traktować z szacunkiem. Poświęcałem czytaniu bardzo dużo czasu. Martwiło to rodziców, a w szczególności tatę. Twierdził, że to bujanie w obłokach, a życie jest tu na ziemi. Denerwował się, że nie znajdę żadnej, dobrze płatnej pracy. Wiele razy prosił bym zajął się czymś „przyszłościowym”. Skupiłem się więc na informatyce. Nawet nieźle mi szło. Napisałem parę ciekawych programów, miałem szóstki z matematyki i technik komputerowych. I tak to wszystko ciągnęło się, aż do studiów. Wtedy to napisałem swoje pierwsze opowiadanie. Całkiem przez przypadek. Koleżanka prosiła mnie bym napisał jej coś ciekawego - taki prezent. Pamiętam, że pracowałem nad nim dwa miesiące. Miało ponad sto stron.... chyba gdzieś je jeszcze mam. Uznała je za „wspaniałe” i wysłała do gazety, na konkurs młodych pisarzy. Oczywiście nie wygrałem, ale widocznie komuś w redakcji przypadło do gustu bo rok później dostałem od nich list. Zapraszali mnie do wzięcia udziału w drugiej edycji konkursu. A może wszyscy poprzedni uczestnicy otrzymywali takie listy? To bez znaczenia. Wtedy byłem już na drugim roku studiów, na informatyce. Radziłem sobie dość dobrze. O pomyśle pisania nie pamiętałem. Zasługa rodziców, którzy robili wszystko, żebym tylko został programistą. List szybko przypomniał mi o fascynacjach z lat młodzieńczych. Zabrałem się do pisania. Po miesiącu miałem już gotowe, pełne nostalgii i żalu opowiadanie o porzuconych marzeniach. Tym razem zająłem drugie miejsce. To był mój pierwszy, ogromny sukces. W nagrodę moje opowiadanie zostało opublikowane w dodatku specjalnym, a ja otrzymałem „okrągłe” honorarium- tysiąc złotych. Rodzice, oczywiście byli dumni, ale też trochę zaniepokojeni o moją przyszłość komputerowca. Postanowiłem ich nie uspakajać. Zacząłem pisać. Moja kolejna praca trafiła do ‘Alfy’ - gazety amatorskich opowiadań. Przeminęła bez większego echa. Kolejne były coraz rzadziej publikowane. Ja jednak pokochałem pisanie. Było to coś całkiem mojego. Nikt w to nie ingerował. Pisanie to była moja decyzja. Z rodzicami coraz ciężej było mi się dogadać. Cały czas mówili tylko o studiach. Powtarzali, że pisanie to hobby, informatyka to praca, życie. Postanowiłem zająć się artykułami dla gazet komputerowych. W końcu na tym znałem się najlepiej. Trafiłem w dziesiątką. Po niespełna roku pracy dla jakiegoś mało znanego dwu-miesięcznika podpisałem umowę z ‘Pecetem’. Była to jedna z lepiej sprzedających się gazet o tej tematyce. Rzuciłem studia. Zarabiałem wtedy naprawdę duże pieniądze. Udało mi się pogodzić dochodową pracę z tym co lubiłem. No i oczywiście rodzice byli zadowoleni. Tak zleciało mi kolejne sześć lat życia. W tym czasie kupiłem na raty jedno-pokojowe mieszkanie na Woli i z grubsza je urządziłem. Pieniędzy na prawdę mi nie brakowało. Powoli jednak zacząłem odczuwać pewien ‘niedosyt twórczy’. Śmieszne określenie. Zacząłem spisywać swoje przemyślenia i spostrzeżenia na temat otaczającego mnie świata. Po jakimś roku zebrałem to wszystko w jedną całość i udałem się do kilku znanych mi wydawnictw. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że żadne nie jest zainteresowane. Uważałem swoje prace za całkiem niezłe, szkoda byłoby je marnować. Dałem więc szansę gazetom. I znowu trafiłem idealnie. Już w trzeciej zaproponowano mi kolumnę. Ta w niedługim czasie przerodziła się w całą stronę moich felietonów. I tak już zostało do dzisiaj. Co tydzień w kiosku można zakupić kawałek mojej twórczości. Moje nazwisko znane jest, czytelnikom tej, bodajże lewicowej gazety. Inną przyszłość widzieli dla mnie rodzice, a i ja spodziewałem się ciut więcej po pisaniu. Ale nie żałuję, że nie zostałem informatykiem. Całe życie, pewnie żałowałbym pokory i uległości. Bądź, co bądź, robię to co sam sobie wybrałem. IV Nie wypada iść do ludzi z pustymi rękoma. Gospodarzowi wiadomo - alkohol. Trochę wahałem się z decyzją, jaki, ale w końcu postanowiłem kupić pięcioletnie chianti. Dla pani domu myślałem o kwiatku. Zawsze mnie uczono, że wypada dać gospodyni kwiatek. Ja jednak nigdy nie lubiłem być przesadnie uprzejmy i... z rezygnowałem. Dla dziecka można by kupić czekoladę, ale skoro zdecydowałem że pani Misiewska nic nie dostanie to mały też nie. O piątej zacząłem żałować, że dałem się zaprosić. Nigdzie nie musiałbym chodzić, nikogo poznawać a i wino wypiłbym sam. Siedziałem w fotelu i zastanawiałem się jak tu się jeszcze wykręcić? Trudno. Widocznie tak musi być, pójdę tam, ale wrócę nie później niż po godzinie. Powiem, że się źle poczułem, ból brzucha. Albo nie, bo pomyślą, że to od jedzenia i będzie niezręcznie. Migrena, to jest zawsze niezawodne. Zajrzałem do szafy. Piętnaście minut spędziłem przed lustrem. Przymierzyłem połowę rzeczy. Nie jestem oczywiście jakimś lalusiem, po prostu lubię dobrze wyglądać. W końcu stanęło na kremowym golfie i czarnych dżinsach, które nosiłem od tygodnia. Do kolacji była jeszcze godzina a ja już czekałem z niecierpliwością. Z powrotem usiadłem w fotelu. Dziwni są ci nowi... zapraszają do domu zupełnie obcą osobę tylko dlatego, że mieszka na tym samym piętrze. Przecież mógłbym być maniakalnym mordercą, pedofilem, złodziejem, mafiozo...! Nie wiedzą kogo zaprosili... a może to ja nie wiem kto mnie zaprosił?! Może to nie oni zaryzykowali? Może za niespełna godzinę wejdę w samą paszczę lwa i nawet się nie obejrzę? ... Czas szybko płynął. W mieszkaniu rozległo się bicie zegara. Starego, zabytkowego, bo jeszcze po moim prapradziadku. To jedyna rzecz jaka po nim została. Cały swój majątek przegrał w karty, a było tego trochę! Dworek pod Poznaniem, hektary ziemi i hodowlę hartów na podhalu. Teraz jest zegar... ciemne drewno, duże wahadło i ten niesamowity dźwięk. Dźwięk, który kryje w sobie historię rodu, dziesiątki tysięcy dni, miliardy godzin a kto wie czy nie więcej. Dźwięk w którym zawarty jest nieubłagany, wieczny wymiar - czas. Rozchodził się miarowo pomiędzy ścianami, odbijając echem i ponownie rozbrzmiewając. Kojący, lecz silny i zdecydowany. Siedem razy. Pora iść, może mnie nie zabiją? Na drzwiach mieli powieszoną kołatkę. Złota głowa lwa z imponującą grzywą i wielkim pierścieniem przekuwającym nozdrza bestii. Ów, obręcz służyć miała właśnie do uderzania w drzwi. Dziwny i raczej nie praktyczny pomysł do bloku, zwłaszcza że mieli również dzwonek. Kołatka hałasuje na całą klatkę i zdecydowanie nie pasuje do małych drzwi mieszkania. Po to właśnie wymyślono dzwonek. Nie ma potrzeby iść pod prąd technice... Skorzystałem z kołatki, taka okazja może się nie powtórzyć. Odczekałem parę sekund i nic. Nikogo nie ma? Może zapomnieli? Spróbuję dzwonkiem. Drzwi otworzył długowłosy buntownik. Po oczach widać było ogromne niezadowolenie z konieczności wychodzenia z własnego pokoju, na koszulce widniał liść marihuany i opływająca krwią pacyfka. Nie zrozumiałem przekazu T-short’u, z resztą może żadnego nie miał. W uchu, dla równowagi wisiał kolczyk w kształcie czaszki. Nie ma to jak młodzieńczy bunt, sam go kiedyś przechodziłem, nawet podobnie. Z głębi mieszkania rozległ się delikatny, kobiecy głos. -Poproś pana do środka! Bardzo przepraszam, ale już idę tylko umyję ręce z ciasta. -Proszę, niech Pan wejdzie...- Wymuszone i jeszcze ten znudzony życiem ton - nie zachęcające. Na szczęście zaraz przybiegła jego rodzicielka. Różowe klapki z futerkiem. Spodnie od dresu w kolorze śnieżno białym . Pępek na wierzchu, przekuty małym srebrnym kolczykiem - widocznie to rodzinne. Zdecydowanie podkreślający kształty, biały topik z czerwonymi serduszkami. Pod nim odciskały się, dość przykuwające uwagę koronki biustonosza. Dekoltu nie było, biżuterii też brak. Na ramiona opadały długie blond-włosy. Piękny uśmiech, zielono-szare oczy, gęste brwi i lekko zadarty nosek. Jednym słowem bogini. -Dzień dobry! Sandra.- wyciągnęła w moim kierunku dłoń. Uścisnąć, czy pocałować? Uścisnąłem. Zimna, miła w dotyku, lekko chropowata. Paznokcie akuratne. Ani za długie, ani za krótki, subtelnie pomalowane. -Miło mi, Paweł. - A, wino! - Proszę, do kolacji. -Dziękuję... rocznik 95 - wyborne. Męża niestety zatrzymali w pracy, będzie za jakąś godzinkę. Zapraszam...- Mieszkanko nie małe. Nigdy nie widziałem tego pionu, innych poza moim z resztą też nie. Doliczyłem się trzech, sporych pokoi, dużej wnęki kuchennej, łazienki i toalety. Umeblowane i wyposażone w nowoczesnym stylu. Salon pomarańczowo-granatowy. O dziwo, ładnie wyglądał. Posadziła mnie na skórzanej kanapie, koloru navy. Przede mną stał niski szklany stolik zastawiony dla trzech osób. W tle grała cicho jakaś spokojna muzyczka. Sama kończyła coś jeszcze przy kuchence. -Mąż mówił, że ma Pan na nazwisko Chomicz, tak jak ten dziennikarz Big-a. Jakieś pokrewieństwo? - Kojarzy moje nazwisko! Miło. -To ja jestem tym „dziennikarzem” - nie dziennikarzem tylko felietonistą. -Na prawdę?! Czytałam kiedyś parę pańskich tekstów, błyskotliwe.- nie dość, że mnie kojarzy to jeszcze podobały jej się moje felietony! To jest właśnie największa przyjemność z pisania. Satysfakcja. Znane nazwisko, choć postać anonimowa. Nikt mnie nie zna, nie interesuje się moim życiem, jednak znają moje nazwisko i twórczość. Zaistniałem jakoś w świecie, nie poświęcając swojej prywatności. Szkoda tylko, że nie jestem pisarzem. Zawsze myślałem o książkach. Są bardziej szlachetne i więcej można poprzez nie przekazać. V Miłość? Pamiętam, nigdy nie zapomnę. Kochałem tylko raz w życiu, i o jeden raz za dużo. Oddałem się całkowicie, gotów wszystko poświęcić. Miała na imię Julia - pięknie, jak z Szekspira. Mieliśmy po dwadzieścia lat. Wszystko było wspaniałe... Każda chwila z nią była cudowna, przynosiła ukojenie. Nie mówię, że nie było problemów, były i to spore ale pokonywanie ich z nią było radością. Głównym była moja zazdrość, o wszystko i wszystkich. O jej koleżanki, kolegów, chłopaków jej przyjaciółek. Byłem zazdrosny o uśmiechy, rozmowy, czas i przygody jakie ich spotykały. Złościło mnie też jej prowokujące zachowanie. Lubiła opalać się top-less, ubierała się skąpo. Kokieteryjnie spoglądała na przechodniów, paru poprosiło ją nawet o telefon, chodziła na dyskoteki tylko z koleżankami. Czasem mówiłem jej, że mnie to drażni i sprawia przykrość ale raczej nic sobie z tego nie robiła. A ja wszystko wybaczałem... Ufałem jej całkowicie. Okazywała mi dużo ciepła i miłości. Byliśmy za sobą rok, przez ten czas kochaliśmy się, może cztery razy. Jej nie zależało a je krępowałem się nalegać. Zastanawiałem się oczywiście, czy nie pociągam jej, czy ma innego, czy może po prostu nie lubi? Zawsze wybierałem to ostatnie. Ojciec nie popierał naszego związku. Uważał, że za dużo zabiera mi czasu, a takie marnotradctwo to głupota. Powtarzał, że „jeszcze się kiedyś przejadę na tej swojej nonszalancji”. Matka była przychylniejsza. Wierzyła chyba jeszcze w prawdziwą miłość. Zawsze starała się uspokoić ojca gdy coś zaniedbałem lub późno wracałem. Często się kłócili z tego powodu. Miałem trochę wyrzutów sumienia ale po ich rozwodzie dotarło do mnie, że byłem jedynie pretekstem do awantur. Moja obsesja zdrady niestety nie okazała się bezpodstawna. Przyłapałem ją raz na flirtowaniu z kolegą ze studiów. Przeprowadziliśmy dłuższą rozmową „wszystko sobie wyjaśniając”. Zapewniała mnie, że to nic wielkiego, że chciała go tylko poznać i że jeśli mi to przeszkadza to już nie będzie z nim gadać. We wszystko uwierzyłem i jeszcze starałem ją się przekonać żeby swobodnie, dalej z nim rozmawiała. Ale głupi byłem. Miesiąc później zerwała ze mną. Stwierdziła, że „to bez sensu tak trwać”, że ona mnie już nie kocha. Podobno podobał jej się jakiś chłopak z kursów języka angielskiego. I tak właśnie skończyła się moja wielka miłość... VI Gadaliśmy ze dwie godziny o niczym, zanim przyszedł Misiarz. Miałem wyjść po godzinie... jak wrócił siedzieliśmy jeszcze dwie. W domu byłem po jedenastej! Trochę się zaskoczyłem tą godziną ale było tak miło, że aż żal wychodzić. Rozmawialiśmy o wszystkim. Ciekawi byli moich poglądów, nie znali ich dobrze z prasy, a i mnie intrygowało ich zdanie na różne tematy. Wydali mi się tacy świeży, nieznani. Wypadało zaprosić ich na kolację. Miałem jednak nadzieję, że tego uniknę. Niestety, kiedy zaproponowali bym wpadł jutro, nie miałem wyboru. Poprosiłem ich na jutro, „po pracy”. Od razu się zgodzili, chyba się tego spodziewali. Znów żałuję. Dwa dni pod rząd z bądź, co bądź obcymi ludźmi. Wpadną po szóstej - trzeba będzie coś przygotować. Może po krajowemu: kanapki i wódka? Nie, może lepiej nie. No, ale przecież nie będę się silił na jakieś egzotyczne dania. Zamówię pizzę i będzie dobrze. Pięć dych w plecy... Rano znów obudziło mnie radio nowych. Tym razem wcześniej bo już o wpół do szóstej! To nie akustyczność bloku, tylko moc ich głośników. Jak można o świcie włączać muzykę na cały regulator?! Czy oni nie mają za grosz wyczucia? Nie mieszkają tu sami! Jak tak będzie codziennie to chyba oszaleję. Dziś wpadną to napomknę o tym, albo lepiej wprost - poproszę żeby trochę stonowali z decybelami w porach rannych. Po południu miałem już pozałatwiane wszystkie sprawy w redakcji i mogłem się zabrać za sprzątanie. W zasadzie to nie „mogłem”, a raczej musiałem. Zapowiadały się dość gruntowne porządki bo bałagan miałem nieprzeciętny. Na szczęście uwinąłem się ze wszystkim w zaledwie dwie godzinki. I znowu czekałem na nasze spotkanie. Miałem jeszcze trzy godziny, więc postanowiłem się spokojnie zdrzemnąć... Obudził mnie dzwonek do drzwi. Rany, zaspałem! Popędziłem otworzyć. To była Pani Misiewska. Sama. -Cześć! - wczoraj przeszliśmy na „ty” - Przyszłam odwołać dzisiejszą kolację. Bardzo Cię przepraszam ale Misiek musiał wyjechać w delegację do Krakowa. Wróci dopiero jutro. Sorry. - Normalnie ucieszyłbym się jednak nie teraz. Pożałowałem, że się nie spotkamy i bez większego zastanowienia zaproponowałem: -To może przynajmniej Ty wpadniesz? ... Poczyniłem już pewne przygotowanie do kolacji i szkoda żeby się zmarnowały. Wejdź. - Co ja wygaduję! Miałem przecież zamówić pizze. Jakie przygotowania?! -Dobrze, dziękuję. Wpadnę z przyjemnością ale jest dopiero wpół do szóstej. Będę o siódmej - tak jak się umawialiśmy, OK? - No proszę, wychodzi na to, że się spodziewała mojego zaproszenia. -To do zobaczenie! -Pa, pa! To mam jeszcze półtorej godziny, żeby coś przyrządzić albo... zamówić pizze i uciąć sobie krótką drzemkę. Najpierw drzemkę, tylko tym razem nastawię budzik. Kiedy przyszła Sandra wszystko było już gotowe a ja oglądałem telewizję. Leciał właśnie bardzo ciekawy program o życiu Markiza de Sade. Gdybym nie wyskoczył z tym zapraszaniem to mógłbym go spokojnie obejrzeć. Teraz jednak trzeba było zrezygnować z tej przyjemności i przyjąć gościa. Pomysł na kolację bardzo ją rozbawił. Okazało się, że też oglądała biografię Francuza, więc posiłek zjedliśmy przed telewizorem. Program natchnął nas do dyskusji na temat przemian kulturowych. Głównie w sprawach podejścia do seksu. Pizzę popijaliśmy czerwonym winem. Szybko doszliśmy do trzeciej butelki. Ułatwiło nam to znacznie formułowanie „genialnych” myśli. -To obrzydliwe... -Całkowicie! -...Jak tak można?! No nie normalne. -Ale co? Co jest nienormalne? - wyraźnie ją zaciekawiłem. -Dzisiejsze pary. Oni wszyscy... prawie wszyscy udają. Udają że są szczerzy, udają że są szczęśliwi, udają że im zależy, że kochają. To obłuda grubymi nićmi szyta! Boją się samotności i wolą trwać w bezsensownym związku by tylko nie być samemu. Nie poczuj się dotknięta, nie chodzi mi o was... -A Ty? Ty jesteś sam. Dlaczego? Taki odważny jesteś? Bo rozumiem, że nigdy nie spotkałeś „tej jedynej”? -Spotkałem. Nie, nie spotkałem - myślałem, że spotkałem. Kochałem ją ale była taka jak inni. Potem już nie szukałem, chyba zwątpiłem... - Po co ja jej to mówię!? Zawsze się komuś zwierzę i potem żałuję! Moje życie - moja sprawa! -To przykre. Musiała Cię bardzo zranić ale nie powinieneś tracić nadziei. Masz rację z tym zakłamaniem jednak są wyjątki. Ja, z Miśkiem stanowimy taki wyjątek. -No to szczęściara z Ciebie! -Tak, szczęściara... Zaczęliśmy smęcić. Będę już szła. Dziękuję za pyszną kolację. Cześć. -Cześć. Wyszła około dwunastej. Jej przekonanie o prawdziwej miłości w ich związku podbudowała mnie. Potem poczułem smutek, że ja tak szybko się poddałem i teraz jestem sam. Widocznie tak miało być, to jest wpisane w mój los. VII Nigdy nie miałem przyjaciela. Nigdy takiego prawdziwego. Zresztą kim jest przyjaciel? Czy ma jakąś uniwersalną definicję, będącą wzorem do porównywania? Nie udało mi się takowej poznać. Każda zapytana osoba podawała inną, jej odpowiednią. Jedyne co się powtarzało to, to że na przyjacielu można zawsze polegać. Nie poznałem nigdy, nikogo na kim mógłbym polegać. Zawsze spotykał mnie zawód. Kiedy na prawdę potrzebowałem pomocy mogłem liczyć tylko na siebie. Przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy i odpowiada mi. W końcu to działa w obie strony: skoro ja nie polegam na nikim to i nikt na mnie nie polega. To wygodne i niezobowiązujące. Kiedyś jednak było inaczej. Brak bratniej duszy był dla mnie problemem. Zazdrościłem ludziom mającym takowe. Ale przecież nic na siłę. Nie ma - trudno, widocznie nie było mi pisane. Co innego ze znajomymi. Tych miałem i nadal mam sporo. Jedni lepsi, inni gorsi ale wszyscy wiedzieli, że nie należy mi się narzucać i ja też tego nie robię. Po prostu nie lubię zbyt częstych spotkań i kontaktów. Tak już mam. Ludzie mnie drażnią, ich wady, głupie nawyki i zwyczaje. Po co się męczyć? Po co ich męczyć moimi niedoskonałościami? Tak jest spokój. VIII Dzwonek do drzwi. Pewnie dozorca, miał chodzić z informacją o podwyżce czynszu. Wszyscy wiedzą o niej już od miesiąca, nawet powołali do życia komitet protestacyjny ale oficjalne powiadomienie jest obowiązkowe. Ucinałem sobie akurat krótką drzemkę, więc nagła pobudka nie ucieszyła mnie. Po mojej minie łatwo można było rozszyfrować niezadowolenie. Z takim grymasem poszedłem otworzyć drzwi. Jednak zamiast sfrustrowanego ciecia powitała mnie Sandra. -Cześć! ... Yyy, nie przeszkadzam? -Nie, skądże znowu. Wejdź, proszę. - I tak już nie śpię, to teraz nie przeszkadza. -Ja tylko pożyczyć szklankę cukru do ciasta. Chyba Cię nie obudziłam? -Nie, nie spałem, właśnie... i tak właśnie miałem wstać. - Co za głupoty wygaduję!? -Coś plączesz się w zeznaniach.... no nie ważne, to jak masz trochę cukru, pożyczyć? -Tak, oczywiście. Usiądź, zaraz przyniosę. - Posadziłem ją na kanapie i poszedłem do kuchni. Po chwili wróciłem ze szklanką cukru. - Proszę. Jakie ciasto pieczesz? Mam nadzieję, że dasz spróbować ... -Szarlotkę. Odstawiła szklankę na podłogę. Normalnie zaprotestowałbym z obawy, że może się niechcący wysypać i będę musiał sprzątać. Przy niej jednak wydało mi się to absurdalne. Obróciła się w moją stronę. Spojrzała mi głęboko w oczy, tak jakby chciała mi powierzyć jakiś ogromny sekret. Ale nie o to chodziło. Zagarnęła kosmyk włosów za ucho. Wydała mi się najpiękniejszą kobietą na świecie. Prawdziwa bogini, idealna. Przez głowę przemknęło mi tysiąc myśli. Pozazdrościłem Misiarzowi tak wspaniałej żony. -Że co dam spróbować? - Lekko przekrzywiła głowę i powoli pochyliła się w moją stronę. Pocałowała mnie tak namiętnie, jak nigdy w życiu nawet sobie tego nie wyobrażałem. To było cudowne! Przerwała, otworzyła oczy i spojrzała na mnie oczekując chyba odpowiedzi na pytanie. Wtedy oczywiście uderzyły we mnie wszystkie moje wątpliwości i uprzedzenia. Wrócił do mnie mój dawny świat. Mężatka, która jeszcze wczoraj zapewniała mnie o swojej bezgranicznej miłości do męża dziś chce go ze mną zdradzić. Obłuda i obrzydliwość. Natychmiast przestałem mu zazdrościć, a wręcz współczułem. Biedak wróci po pracy do domu a ona jakby nigdy nic poda mu kolację i ciasto. Właśnie przez takie jak ona jestem sam. -Co robisz?! -Dobrze wiesz... -Tak nie można! Nie kochasz go?! - Zabrzmiało to bardziej dziecinnie niż mogłoby się wydawać. - Przecież wczoraj zapewniałaś mnie, że... -Oczywiście, że go kocham! Najbardziej na świecie. To tylko mały ‘skok w bok’. Nic nie znaczy. - Zaczerwieniła się. Speszyłem ją i to bardzo. -Nie chodzi o to, że mnie nie pociągasz, pociągasz i to nawet... Jesteś obłudna! ... jak wszyscy... -Masz wyjątkowo, ograniczony sposób pojmowania świata! Przez te wszystkie swoje chore zasady krzywdzisz sam siebie. Zamknąłeś się w więzieniu swoich własnych przekonań.- przerwała, spojrzała na dłonie, wzięła głęboki oddech i z powrotem podniosła wzrok - Popatrz jak żyjesz. Czemu jesteś sam?! Ta Twoja szlachetna miłość to mit! Ona nie istnieje! Żyje tylko w Twojej głowie. Rozejrzyj się. Ludzie obdarzają się takim uczuciem jakie posiadają i są szczęśliwi. To nie jest ani obłudne, ani obrzydliwe. Ty się wywyższasz i cierpisz. To nie ma sensu. Zejdź na ziemię i zacznij żyć. Zacząłem... całkiem przyjemnie. Przez ponad trzydzieści trzy lata żyłem z mglistymi ideałami i licznymi fobiami. O jedynych korzyściach jakie z tego miałem, musiałem sobie codziennie przypominać i wmawiać, że są warte wyrzeczeń. Były? Są? Są. Właśnie wtedy się o tym przekonałem. Są i to one sprawiają, że jestem lepszy od mijanych przechodniów. Oni popadli w obłęd tych czasów, w drastyczną zmianę obyczajowości. Wypaczają się wzajemnie i przekonują, że to co powszechne jest słuszne i normalne. Ci, którzy tego nie dostrzegają są głupcami, ci którzy się na to godzą zdradzają samych siebie. A ja, po ponad trzydziestu latach nauczyłem się żyć pomiędzy nimi i to w zaledwie dwa dni. Skoro tacy są, jacy są, należy to wykorzystać. Nie zmieniam swoich wartości, otwieram się jedynie na korzyści płynące z tego, że ich są inne niż moje... Mateusz Siek

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kolezanka kawiarenkowa
ie wypada iść do ludzi z pustymi rękoma. Gospodarzowi wiadomo - alkohol. Trochę wahałem się z decyzją, jaki, ale w końcu postanowiłem kupić pięcioletnie chianti. Dla pani domu myślałem o kwiatku. Zawsze mnie uczono, że wypada dać gospodyni kwiatek. Ja jednak nigdy nie lubiłem być przesadnie uprzejmy i... z rezygnowałem. Dla dziecka można by kupić czekoladę, ale skoro zdecydowałem że pani Misiewska nic nie dostanie to mały też nie. O piątej zacząłem żałować, że dałem się zaprosić. Nigdzie nie musiałbym chodzić, nikogo poznawać a i wino wypiłbym sam. Siedziałem w fotelu i zastanawiałem się jak tu się jeszcze wykręcić? Trudno. Widocznie tak musi być, pójdę tam, ale wrócę nie później niż po godzinie. Powiem, że się źle poczułem, ból brzucha. Albo nie, bo pomyślą, że to od jedzenia i będzie niezręcznie. Migrena, to jest zawsze niezawodne. Zajrzałem do szafy. Piętnaście minut spędziłem przed lustrem. Przymierzyłem połowę rzeczy. Nie jestem oczywiście jakimś lalusiem, po prostu lubię dobrze wyglądać. W końcu stanęło na kremowym golfie i czarnych dżinsach, które nosiłem od tygodnia. Do kolacji była jeszcze godzina a ja już czekałem z niecierpliwością. Z powrotem usiadłem w fotelu. Dziwni są ci nowi... zapraszają do domu zupełnie obcą osobę tylko dlatego, że mieszka na tym samym piętrze. Przecież mógłbym być maniakalnym mordercą, pedofilem, złodziejem, mafiozo...! Nie wiedzą kogo zaprosili... a może to ja nie wiem kto mnie zaprosił?! Może to nie oni zaryzykowali? Może za niespełna godzinę wejdę w samą paszczę lwa i nawet się nie obejrzę? ... Czas szybko płynął. W mieszkaniu rozległo się bicie zegara. Starego, zabytkowego, bo jeszcze po moim prapradziadku. To jedyna rzecz jaka po nim została. Cały swój majątek przegrał w karty, a było tego trochę! Dworek pod Poznaniem, hektary ziemi i hodowlę hartów na podhalu. Teraz jest zegar... ciemne drewno, duże wahadło i ten niesamowity dźwięk. Dźwięk, który kryje w sobie historię rodu, dziesiątki tysięcy dni, miliardy godzin a kto wie czy nie więcej. Dźwięk w którym zawarty jest nieubłagany, wieczny wymiar - czas. Rozchodził się miarowo pomiędzy ścianami, odbijając echem i ponownie rozbrzmiewając. Kojący, lecz silny i zdecydowany. Siedem razy. Pora iść, może mnie nie zabiją? Na drzwiach mieli powieszoną kołatkę. Złota głowa lwa z imponującą grzywą i wielkim pierścieniem przekuwającym nozdrza bestii. Ów, obręcz służyć miała właśnie do uderzania w drzwi. Dziwny i raczej nie praktyczny pomysł do bloku, zwłaszcza że mieli również dzwonek. Kołatka hałasuje na całą klatkę i zdecydowanie nie pasuje do małych drzwi mieszkania. Po to właśnie wymyślono dzwonek. Nie ma potrzeby iść pod prąd technice... Skorzystałem z kołatki, taka okazja może się nie powtórzyć. Odczekałem parę sekund i nic. Nikogo nie ma? Może zapomnieli? Spróbuję dzwonkiem. Drzwi otworzył długowłosy buntownik. Po oczach widać było ogromne niezadowolenie z konieczności wychodzenia z własnego pokoju, na koszulce widniał liść marihuany i opływająca krwią pacyfka. Nie zrozumiałem przekazu T-short’u, z resztą może żadnego nie miał. W uchu, dla równowagi wisiał kolczyk w kształcie czaszki. Nie ma to jak młodzieńczy bunt, sam go kiedyś przechodziłem, nawet podobnie. Z głębi mieszkania rozległ się delikatny, kobiecy głos. -Poproś pana do środka! Bardzo przepraszam, ale już idę tylko umyję ręce z ciasta. -Proszę, niech Pan wejdzie...- Wymuszone i jeszcze ten znudzony życiem ton - nie zachęcające. Na szczęście zaraz przybiegła jego rodzicielka. Różowe klapki z futerkiem. Spodnie od dresu w kolorze śnieżno białym . Pępek na wierzchu, przekuty małym srebrnym kolczykiem - widocznie to rodzinne. Zdecydowanie podkreślający kształty, biały topik z czerwonymi serduszkami. Pod nim odciskały się, dość przykuwające uwagę koronki biustonosza. Dekoltu nie było, biżuterii też brak. Na ramiona opadały długie blond-włosy. Piękny uśmiech, zielono-szare oczy, gęste brwi i lekko zadarty nosek. Jednym słowem bogini. -Dzień dobry! Sandra.- wyciągnęła w moim kierunku dłoń. Uścisnąć, czy pocałować? Uścisnąłem. Zimna, miła w dotyku, lekko chropowata. Paznokcie akuratne. Ani za długie, ani za krótki, subtelnie pomalowane. -Miło mi, Paweł. - A, wino! - Proszę, do kolacji. -Dziękuję... rocznik 95 - wyborne. Męża niestety zatrzymali w pracy, będzie za jakąś godzinkę. Zapraszam...- Mieszkanko nie małe. Nigdy nie widziałem tego pionu, innych poza moim z resztą też nie. Doliczyłem się trzech, sporych pokoi, dużej wnęki kuchennej, łazienki i toalety. Umeblowane i wyposażone w nowoczesnym stylu. Salon pomarańczowo-granatowy. O dziwo, ładnie wyglądał. Posadziła mnie na skórzanej kanapie, koloru navy. Przede mną stał niski szklany stolik zastawiony dla trzech osób. W tle grała cicho jakaś spokojna muzyczka. Sama kończyła coś jeszcze przy kuchence. -Mąż mówił, że ma Pan na nazwisko Chomicz, tak jak ten dziennikarz Big-a. Jakieś pokrewieństwo? - Kojarzy moje nazwisko! Miło. -To ja jestem tym „dziennikarzem” - nie dziennikarzem tylko felietonistą. -Na prawdę?! Czytałam kiedyś parę pańskich tekstów, błyskotliwe.- nie dość, że mnie kojarzy to jeszcze podobały jej się moje felietony! To jest właśnie największa przyjemność z pisania. Satysfakcja. Znane nazwisko, choć postać anonimowa. Nikt mnie nie zna, nie interesuje się moim życiem, jednak znają moje nazwisko i twórczość. Zaistniałem jakoś w świecie, nie poświęcając swojej prywatności. Szkoda tylko, że nie jestem pisarzem. Zawsze myślałem o książkach. Są bardziej szlachetne i więcej można poprzez nie przekazać. V Miłość? Pamiętam, nigdy nie zapomnę. Kochałem tylko raz w życiu, i o jeden raz za dużo. Oddałem się całkowicie, gotów wszystko poświęcić. Miała na imię Julia - pięknie, jak z Szekspira. Mieliśmy po dwadzieścia lat. Wszystko było wspaniałe... Każda chwila z nią była cudowna, przynosiła ukojenie. Nie mówię, że nie było problemów, były i to spore ale pokonywanie ich z nią było radością. Głównym była moja zazdrość, o wszystko i wszystkich. O jej koleżanki, kolegów, chłopaków jej przyjaciółek. Byłem zazdrosny o uśmiechy, rozmowy, czas i przygody jakie ich spotykały. Złościło mnie też jej prowokujące zachowanie. Lubiła opalać się top-less, ubierała się skąpo. Kokieteryjnie spoglądała na przechodniów, paru poprosiło ją nawet o telefon, chodziła na dyskoteki tylko z koleżankami. Czasem mówiłem jej, że mnie to drażni i sprawia przykrość ale raczej nic sobie z tego nie robiła. A ja wszystko wybaczałem... Ufałem jej całkowicie. Okazywała mi dużo ciepła i miłości. Byliśmy za sobą rok, przez ten czas kochaliśmy się, może cztery razy. Jej nie zależało a je krępowałem się nalegać. Zastanawiałem się oczywiście, czy nie pociągam jej, czy ma innego, czy może po prostu nie lubi? Zawsze wybierałem to ostatnie. Ojciec nie popierał naszego związku. Uważał, że za dużo zabiera mi czasu, a takie marnotradctwo to głupota. Powtarzał, że „jeszcze się kiedyś przejadę na tej swojej nonszalancji”. Matka była przychylniejsza. Wierzyła chyba jeszcze w prawdziwą miłość. Zawsze starała się uspokoić ojca gdy coś zaniedbałem lub późno wracałem. Często się kłócili z tego powodu. Miałem trochę wyrzutów sumienia ale po ich rozwodzie dotarło do mnie, że byłem jedynie pretekstem do awantur. Moja obsesja zdrady niestety nie okazała się bezpodstawna. Przyłapałem ją raz na flirtowaniu z kolegą ze studiów. Przeprowadziliśmy dłuższą rozmową „wszystko sobie wyjaśniając”. Zapewniała mnie, że to nic wielkiego, że chciała go tylko poznać i że jeśli mi to przeszkadza to już nie będzie z nim gadać. We wszystko uwierzyłem i jeszcze starałem ją się przekonać żeby swobodnie, dalej z nim rozmawiała. Ale głupi byłem. Miesiąc później zerwała ze mną. Stwierdziła, że „to bez sensu tak trwać”, że ona mnie już nie kocha. Podobno podobał jej się jakiś chłopak z kursów języka angielskiego. I tak właśnie skończyła się moja wielka miłość... VI Gadaliśmy ze dwie godziny o niczym, zanim przyszedł Misiarz. Miałem wyjść po godzinie... jak wrócił siedzieliśmy jeszcze dwie. W domu byłem po jedenastej! Trochę się zaskoczyłem tą godziną ale było tak miło, że aż żal wychodzić. Rozmawialiśmy o wszystkim. Ciekawi byli moich poglądów, nie znali ich dobrze z prasy, a i mnie intrygowało ich zdanie na różne tematy. Wydali mi się tacy świeży, nieznani. Wypadało zaprosić ich na kolację. Miałem jednak nadzieję, że tego uniknę. Niestety, kiedy zaproponowali bym wpadł jutro, nie miałem wyboru. Poprosiłem ich na jutro, „po pracy”. Od razu się zgodzili, chyba się tego spodziewali. Znów żałuję. Dwa dni pod rząd z bądź, co bądź obcymi ludźmi. Wpadną po szóstej - trzeba będzie coś przygotować. Może po krajowemu: kanapki i wódka? Nie, może lepiej nie. No, ale przecież nie będę się silił na jakieś egzotyczne dania. Zamówię pizzę i będzie dobrze. Pięć dych w plecy... Rano znów obudziło mnie radio nowych. Tym razem wcześniej bo już o wpół do szóstej! To nie akustyczność bloku, tylko moc ich głośników. Jak można o świcie włączać muzykę na cały regulator?! Czy oni nie mają za grosz wyczucia? Nie mieszkają tu sami! Jak tak będzie codziennie to chyba oszaleję. Dziś wpadną to napomknę o tym, albo lepiej wprost - poproszę żeby trochę stonowali z decybelami w porach rannych. Po południu miałem już pozałatwiane wszystkie sprawy w redakcji i mogłem się zabrać za sprzątanie. W zasadzie to nie „mogłem”, a raczej musiałem. Zapowiadały się dość gruntowne porządki bo bałagan miałem nieprzeciętny. Na szczęście uwinąłem się ze wszystkim w zaledwie dwie godzinki. I znowu czekałem na nasze spotkanie. Miałem jeszcze trzy godziny, więc postanowiłem się spokojnie zdrzemnąć... Obudził mnie dzwonek do drzwi. Rany, zaspałem! Popędziłem otworzyć. To była Pani Misiewska. Sama. -Cześć! - wczoraj przeszliśmy na „ty” - Przyszłam odwołać dzisiejszą kolację. Bardzo Cię przepraszam ale Misiek musiał wyjechać w delegację do Krakowa. Wróci dopiero jutro. Sorry. - Normalnie ucieszyłbym się jednak nie teraz. Pożałowałem, że się nie spotkamy i bez większego zastanowienia zaproponowałem: -To może przynajmniej Ty wpadniesz? ... Poczyniłem już pewne przygotowanie do kolacji i szkoda żeby się zmarnowały. Wejdź. - Co ja wygaduję! Miałem przecież zamówić pizze. Jakie przygotowania?! -Dobrze, dziękuję. Wpadnę z przyjemnością ale jest dopiero wpół do szóstej. Będę o siódmej - tak jak się umawialiśmy, OK? - No proszę, wychodzi na to, że się spodziewała mojego zaproszenia. -To do zobaczenie! -Pa, pa! To mam jeszcze półtorej godziny, żeby coś przyrządzić albo... zamówić pizze i uciąć sobie krótką drzemkę. Najpierw drzemkę, tylko tym razem nastawię budzik. Kiedy przyszła Sandra wszystko było już gotowe a ja oglądałem telewizję. Leciał właśnie bardzo ciekawy program o życiu Markiza de Sade. Gdybym nie wyskoczył z tym zapraszaniem to mógłbym go spokojnie obejrzeć. Teraz jednak trzeba było zrezygnować z tej przyjemności i przyjąć gościa. Pomysł na kolację bardzo ją rozbawił. Okazało się, że też oglądała biografię Francuza, więc posiłek zjedliśmy przed telewizorem. Program natchnął nas do dyskusji na temat przemian kulturowych. Głównie w sprawach podejścia do seksu. Pizzę popijaliśmy czerwonym winem. Szybko doszliśmy do trzeciej butelki. Ułatwiło nam to znacznie formułowanie „genialnych” myśli. -To obrzydliwe... -Całkowicie! -...Jak tak można?! No nie normalne. -Ale co? Co jest nienormalne? - wyraźnie ją zaciekawiłem. -Dzisiejsze pary. Oni wszyscy... prawie wszyscy udają. Udają że są szczerzy, udają że są szczęśliwi, udają że im zależy, że kochają. To obłuda grubymi nićmi szyta! Boją się samotności i wolą trwać w bezsensownym związku by tylko nie być samemu. Nie poczuj się dotknięta, nie chodzi mi o was... -A Ty? Ty jesteś sam. Dlaczego? Taki odważny jesteś? Bo rozumiem, że nigdy nie spotkałeś „tej jedynej”? -Spotkałem. Nie, nie spotkałem - myślałem, że spotkałem. Kochałem ją ale była taka jak inni. Potem już nie szukałem, chyba zwątpiłem... - Po co ja jej to mówię!? Zawsze się komuś zwierzę i potem żałuję! Moje życie - moja sprawa! -To przykre. Musiała Cię bardzo zranić ale nie powinieneś tracić nadziei. Masz rację z tym zakłamaniem jednak są wyjątki. Ja, z Miśkiem stanowimy taki wyjątek. -No to szczęściara z Ciebie! -Tak, szczęściara... Zaczęliśmy smęcić. Będę już szła. Dziękuję za pyszną kolację. Cześć. -Cześć. Wyszła około dwunastej. Jej przekonanie o prawdziwej miłości w ich związku podbudowała mnie. Potem poczułem smutek, że ja tak szybko się poddałem i teraz jestem sam. Widocznie tak miało być, to jest wpisane w mój los. VII Nigdy nie miałem przyjaciela. Nigdy takiego prawdziwego. Zresztą kim jest przyjaciel? Czy ma jakąś uniwersalną definicję, będącą wzorem do porównywania? Nie udało mi się takowej poznać. Każda zapytana osoba podawała inną, jej odpowiednią. Jedyne co się powtarzało to, to że na przyjacielu można zawsze polegać. Nie poznałem nigdy, nikogo na kim mógłbym polegać. Zawsze spotykał mnie zawód. Kiedy na prawdę potrzebowałem pomocy mogłem liczyć tylko na siebie. Przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy i odpowiada mi. W końcu to działa w obie strony: skoro ja nie polegam na nikim to i nikt na mnie nie polega. To wygodne i niezobowiązujące. Kiedyś jednak było inaczej. Brak bratniej duszy był dla mnie problemem. Zazdrościłem ludziom mającym takowe. Ale przecież nic na siłę. Nie ma - trudno, widocznie nie było mi pisane. Co innego ze znajomymi. Tych miałem i nadal mam sporo. Jedni lepsi, inni gorsi ale wszyscy wiedzieli, że nie należy mi się narzucać i ja też tego nie robię. Po prostu nie lubię zbyt częstych spotkań i kontaktów. Tak już mam. Ludzie mnie drażnią, ich wady, głupie nawyki i zwyczaje. Po co się męczyć? Po co ich męczyć moimi niedoskonałościami? Tak jest spokój. VIII Dzwonek do drzwi. Pewnie dozorca, miał chodzić z informacją o podwyżce czynszu. Wszyscy wiedzą o niej już od miesiąca, nawet powołali do życia komitet protestacyjny ale oficjalne powiadomienie jest obowiązkowe. Ucinałem sobie akurat krótką drzemkę, więc nagła pobudka nie ucieszyła mnie. Po mojej minie łatwo można było rozszyfrować niezadowolenie. Z takim grymasem poszedłem otworzyć drzwi. Jednak zamiast sfrustrowanego ciecia powitała mnie Sandra. -Cześć! ... Yyy, nie przeszkadzam? -Nie, skądże znowu. Wejdź, proszę. - I tak już nie śpię, to teraz nie przeszkadza. -Ja tylko pożyczyć szklankę cukru do ciasta. Chyba Cię nie obudziłam? -Nie, nie spałem, właśnie... i tak właśnie miałem wstać. - Co za głupoty wygaduję!? -Coś plączesz się w zeznaniach.... no nie ważne, to jak masz trochę cukru, pożyczyć? -Tak, oczywiście. Usiądź, zaraz przyniosę. - Posadziłem ją na kanapie i poszedłem do kuchni. Po chwili wróciłem ze szklanką cukru. - Proszę. Jakie ciasto pieczesz? Mam nadzieję, że dasz spróbować ... -Szarlotkę. Odstawiła szklankę na podłogę. Normalnie zaprotestowałbym z obawy, że może się niechcący wysypać i będę musiał sprzątać. Przy niej jednak wydało mi się to absurdalne. Obróciła się w moją stronę. Spojrzała mi głęboko w oczy, tak jakby chciała mi powierzyć jakiś ogromny sekret. Ale nie o to chodziło. Zagarnęła kosmyk włosów za ucho. Wydała mi się najpiękniejszą kobietą na świecie. Prawdziwa bogini, idealna. Przez głowę przemknęło mi tysiąc myśli. Pozazdrościłem Misiarzowi tak wspaniałej żony. -Że co dam spróbować? - Lekko przekrzywiła głowę i powoli pochyliła się w moją stronę. Pocałowała mnie tak namiętnie, jak nigdy w życiu nawet sobie tego nie wyobrażałem. To było cudowne! Przerwała, otworzyła oczy i spojrzała na mnie oczekując chyba odpowiedzi na pytanie. Wtedy oczywiście uderzyły we mnie wszystkie moje wątpliwości i uprzedzenia. Wrócił do mnie mój dawny świat. Mężatka, która jeszcze wczoraj zapewniała mnie o swojej bezgranicznej miłości do męża dziś chce go ze mną zdradzić. Obłuda i obrzydliwość. Natychmiast przestałem mu zazdrościć, a wręcz współczułem. Biedak wróci po pracy do domu a ona jakby nigdy nic poda mu kolację i ciasto. Właśnie przez takie jak ona jestem sam. -Co robisz?! -Dobrze wiesz... -Tak nie można! Nie kochasz go?! - Zabrzmiało to bardziej dziecinnie niż mogłoby się wydawać. - Przecież wczoraj zapewniałaś mnie, że... -Oczywiście, że go kocham! Najbardziej na świecie. To tylko mały ‘skok w bok’. Nic nie znaczy. - Zaczerwieniła się. Speszyłem ją i to bardzo. -Nie chodzi o to, że mnie nie pociągasz, pociągasz i to nawet... Jesteś obłudna! ... jak wszyscy... -Masz wyjątkowo, ograniczony sposób pojmowania świata! Przez te wszystkie swoje chore zasady krzywdzisz sam siebie. Zamknąłeś się w więzieniu swoich własnych przekonań.- przerwała, spojrzała na dłonie, wzięła głęboki oddech i z powrotem podniosła wzrok - Popatrz jak żyjesz. Czemu jesteś sam?! Ta Twoja szlachetna miłość to mit! Ona nie istnieje! Żyje tylko w Twojej głowie. Rozejrzyj się. Ludzie obdarzają się takim uczuciem jakie posiadają i są szczęśliwi. To nie jest ani obłudne, ani obrzydliwe. Ty się wywyższasz i cierpisz. To nie ma sensu. Zejdź na ziemię i zacznij żyć. Zacząłem... całkiem przyjemnie. Przez ponad trzydzieści trzy lata żyłem z mglistymi ideałami i licznymi fobiami. O jedynych korzyściach jakie z tego miałem, musiałem sobie codziennie przypominać i wmawiać, że są warte wyrzeczeń. Były? Są? Są. Właśnie wtedy się o tym przekonałem. Są i to one sprawiają, że jestem lepszy od mijanych przechodniów. Oni popadli w obłęd tych czasów, w drastyczną zmianę obyczajowości. Wypaczają się wzajemnie i przekonują, że to co powszechne jest słuszne i normalne. Ci, którzy tego nie dostrzegają są głupcami, ci którzy się na to godzą zdradzają samych siebie. A ja, po ponad trzydziestu latach nauczyłem się żyć pomiędzy nimi i to w zaledwie dwa dni. Skoro tacy są, jacy są, należy to wykorzystać. Nie zmieniam swoich wartości, otwieram się jedynie na korzyści płynące z tego, że ich są inne niż moje... Mateusz Siek

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kolezanka kawiarenkowa
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Rany, zaspałem! Popędziłem otworzyć. To była Pani Misiewska. Sama. -Cześć! - wczoraj przeszliśmy na „ty” - Przyszłam odwołać dzisiejszą kolację. Bardzo Cię przepraszam ale Misiek musiał wyjechać w delegację do Krakowa. Wróci dopiero jutro. Sorry. - Normalnie ucieszyłbym się jednak nie teraz. Pożałowałem, że się nie spotkamy i bez większego zastanowienia zaproponowałem: -To może przynajmniej Ty wpadniesz? ... Poczyniłem już pewne przygotowanie do kolacji i szkoda żeby się zmarnowały. Wejdź. - Co ja wygaduję! Miałem przecież zamówić pizze. Jakie przygotowania?! -Dobrze, dziękuję. Wpadnę z przyjemnością ale jest dopiero wpół do szóstej. Będę o siódmej - tak jak się umawialiśmy, OK? - No proszę, wychodzi na to, że się spodziewała mojego zaproszenia. -To do zobaczenie! -Pa, pa! To mam jeszcze półtorej godziny, żeby coś przyrządzić albo... zamówić pizze i uciąć sobie krótką drzemkę. Najpierw drzemkę, tylko tym razem nastawię budzik. Kiedy przyszła Sandra wszystko było już gotowe a ja oglądałem telewizję. Leciał właśnie bardzo ciekawy program o życiu Markiza de Sade. Gdybym nie wyskoczył z tym zapraszaniem to mógłbym go spokojnie obejrzeć. Teraz jednak trzeba było zrezygnować z tej przyjemności i przyjąć gościa. Pomysł na kolację bardzo ją rozbawił. Okazało się, że też oglądała biografię Francuza, więc posiłek zjedliśmy przed telewizorem. Program natchnął nas do dyskusji na temat przemian kulturowych. Głównie w sprawach podejścia do seksu. Pizzę popijaliśmy czerwonym winem. Szybko doszliśmy do trzeciej butelki. Ułatwiło nam to znacznie formułowanie „genialnych” myśli. -To obrzydliwe... -Całkowicie! -...Jak tak można?! No nie normalne. -Ale co? Co jest nienormalne? - wyraźnie ją zaciekawiłem. -Dzisiejsze pary. Oni wszyscy... prawie wszyscy udają. Udają że są szczerzy, udają że są szczęśliwi, udają że im zależy, że kochają. To obłuda grubymi nićmi szyta! Boją się samotności i wolą trwać w bezsensownym związku by tylko nie być samemu. Nie poczuj się dotknięta, nie chodzi mi o was... -A Ty? Ty jesteś sam. Dlaczego? Taki odważny jesteś? Bo rozumiem, że nigdy nie spotkałeś „tej jedynej”? -Spotkałem. Nie, nie spotkałem - myślałem, że spotkałem. Kochałem ją ale była taka jak inni. Potem już nie szukałem, chyba zwątpiłem... - Po co ja jej to mówię!? Zawsze się komuś zwierzę i potem żałuję! Moje życie - moja sprawa! -To przykre. Musiała Cię bardzo zranić ale nie powinieneś tracić nadziei. Masz rację z tym zakłamaniem jednak są wyjątki. Ja, z Miśkiem stanowimy taki wyjątek. -No to szczęściara z Ciebie! -Tak, szczęściara... Zaczęliśmy smęcić. Będę już szła. Dziękuję za pyszną kolację. Cześć. -Cześć. Wyszła około dwunastej. Jej przekonanie o prawdziwej miłości w ich związku podbudowała mnie. Potem poczułem smutek, że ja tak szybko się poddałem i teraz jestem sam. Widocznie tak miało być, to jest wpisane w mój los. VII Nigdy nie miałem przyjaciela. Nigdy takiego prawdziwego. Zresztą kim jest przyjaciel? Czy ma jakąś uniwersalną definicję, będącą wzorem do porównywania? Nie udało mi się takowej poznać. Każda zapytana osoba podawała inną, jej odpowiednią. Jedyne co się powtarzało to, to że na przyjacielu można zawsze polegać. Nie poznałem nigdy, nikogo na kim mógłbym polegać. Zawsze spotykał mnie zawód. Kiedy na prawdę potrzebowałem pomocy mogłem liczyć tylko na siebie. Przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy i odpowiada mi. W końcu to działa w obie strony: skoro ja nie polegam na nikim to i nikt na mnie nie polega. To wygodne i niezobowiązujące. Kiedyś jednak było inaczej. Brak bratniej duszy był dla mnie problemem. Zazdrościłem ludziom mającym takowe. Ale przecież nic na siłę. Nie ma - trudno, widocznie nie było mi pisane. Co innego ze znajomymi. Tych miałem i nadal mam sporo. Jedni lepsi, inni gorsi ale wszyscy wiedzieli, że nie należy mi się narzucać i ja też tego nie robię. Po prostu nie lubię zbyt częstych spotkań i kontaktów. Tak już mam. Ludzie mnie drażnią, ich wady, głupie nawyki i zwyczaje. Po co się męczyć? Po co ich męczyć moimi niedoskonałościami? Tak jest spokój. VIII Dzwonek do drzwi. Pewnie dozorca, miał chodzić z informacją o podwyżce czynszu. Wszyscy wiedzą o niej już od miesiąca, nawet powołali do życia komitet protestacyjny ale oficjalne powiadomienie jest obowiązkowe. Ucinałem sobie akurat krótką drzemkę, więc nagła pobudka nie ucieszyła mnie. Po mojej minie łatwo można było rozszyfrować niezadowolenie. Z takim grymasem poszedłem otworzyć drzwi. Jednak zamiast sfrustrowanego ciecia powitała mnie Sandra. -Cześć! ... Yyy, nie przeszkadzam? -Nie, skądże znowu. Wejdź, proszę. - I tak już nie śpię, to teraz nie przeszkadza. -Ja tylko pożyczyć szklankę cukru do ciasta. Chyba Cię nie obudziłam? -Nie, nie spałem, właśnie... i tak właśnie miałem wstać. - Co za głupoty wygaduję!? -Coś plączesz się w zeznaniach.... no nie ważne, to jak masz trochę cukru, pożyczyć? -Tak, oczywiście. Usiądź, zaraz przyniosę. - Posadziłem ją na kanapie i poszedłem do kuchni. Po chwili wróciłem ze szklanką cukru. - Proszę. Jakie ciasto pieczesz? Mam nadzieję, że dasz spróbować ... -Szarlotkę. Odstawiła szklankę na podłogę. Normalnie zaprotestowałbym z obawy, że może się niechcący wysypać i będę musiał sprzątać. Przy niej jednak wydało mi się to absurdalne. Obróciła się w moją stronę. Spojrzała mi głęboko w oczy, tak jakby chciała mi powierzyć jakiś ogromny sekret. Ale nie o to chodziło. Zagarnęła kosmyk włosów za ucho. Wydała mi się najpiękniejszą kobietą na świecie. Prawdziwa bogini, idealna. Przez głowę przemknęło mi tysiąc myśli. Pozazdrościłem Misiarzowi tak wspaniałej żony. -Że co dam spróbować? - Lekko przekrzywiła głowę i powoli pochyliła się w moją stronę. Pocałowała mnie tak namiętnie, jak nigdy w życiu nawet sobie tego nie wyobrażałem. To było cudowne! Przerwała, otworzyła oczy i spojrzała na mnie oczekując chyba odpowiedzi na pytanie. Wtedy oczywiście uderzyły we mnie wszystkie moje wątpliwości i uprzedzenia. Wrócił do mnie mój dawny świat. Mężatka, która jeszcze wczoraj zapewniała mnie o swojej bezgranicznej miłości do męża dziś chce go ze mną zdradzić. Obłuda i obrzydliwość. Natychmiast przestałem mu zazdrościć, a wręcz współczułem. Biedak wróci po pracy do domu a ona jakby nigdy nic poda mu kolację i ciasto. Właśnie przez takie jak ona jestem sam. -Co robisz?! -Dobrze wiesz... -Tak nie można! Nie kochasz go?! - Zabrzmiało to bardziej dziecinnie niż mogłoby się wydawać. - Przecież wczoraj zapewniałaś mnie, że... -Oczywiście, że go kocham! Najbardziej na świecie. To tylko mały ‘skok w bok’. Nic nie znaczy. - Zaczerwieniła się. Speszyłem ją i to bardzo. -Nie chodzi o to, że mnie nie pociągasz, pociągasz i to nawet... Jesteś obłudna! ... jak wszyscy... -Masz wyjątkowo, ograniczony sposób pojmowania świata! Przez te wszystkie swoje chore zasady krzywdzisz sam siebie. Zamknąłeś się w więzieniu swoich własnych przekonań.- przerwała, spojrzała na dłonie, wzięła głęboki oddech i z powrotem podniosła wzrok - Popatrz jak żyjesz. Czemu jesteś sam?! Ta Twoja szlachetna miłość to mit! Ona nie istnieje! Żyje tylko w Twojej głowie. Rozejrzyj się. Ludzie obdarzają się takim uczuciem jakie posiadają i są szczęśliwi. To nie jest ani obłudne, ani obrzydliwe. Ty się wywyższasz i cierpisz. To nie ma sensu. Zejdź na ziemię i zacznij żyć. Zacząłem... całkiem przyjemnie. Przez ponad trzydzieści trzy lata żyłem z mglistymi ideałami i licznymi fobiami. O jedynych korzyściach jakie z tego miałem, musiałem sobie codziennie przypominać i wmawiać, że są warte wyrzeczeń. Były? Są? Są. Właśnie wtedy się o tym przekonałem. Są i to one sprawiają, że jestem lepszy od mijanych przechodniów. Oni popadli w obłęd tych czasów, w drastyczną zmianę obyczajowości. Wypaczają się wzajemnie i przekonują, że to co powszechne jest słuszne i normalne. Ci, którzy tego nie dostrzegają są głupcami, ci którzy się na to godzą zdradzają samych siebie. A ja, po ponad trzydziestu latach nauczyłem się żyć pomiędzy nimi i to w zaledwie dwa dni. Skoro tacy są, jacy są, należy to wykorzystać. Nie zmieniam swoich wartości, otwieram się jedynie na korzyści płynące z tego, że ich są inne niż moje... Mateusz Siek Przeczytajcie warto DOBRANOC

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość 50+5 =55
Pozdrowka, wysyłam Wszystkim paniom i panom 👄 Przeczytałam to opowiadanko fajne.. stawiam kawusie i kawałek serniczka i pierniczki ze świąt... Serniczek jak świeży bo się odmroził.... A na dobry początek:-D Do Nowego Roku już tylko kilka chwil... a więc odliczaj magiczny czas i baw się...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Starsza 65
Pozdrawiam wszystkie, wszyściuteńkie i życzę:-D Dużo bąbelków w szampanie, Kogoś kto zrobi śniadanie, a na każdym kroku szczęścia w Nowym Roku!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wanila 38
witam was dziewczyny👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Instrukcja na życie Weź pod uwagę, że wielka miłość i wielkie osiągnięcia zawierają w sobie wielkie ryzyko Gdy coś tracisz, nie trać tej lekcji. Stosuj zasadę SSS: Szacunek dla siebie, Szacunek dla innych, stuprocentową odpowiedzialność za wszystkie swoje czyny. Pamiętaj, że nie otrzymanie tego co chcesz jest czasami cudownym łutem szczęścia. Naucz się zasad, tak abyś wiedział jak je właściwie łamać. Nie pozwól, aby mała niezgoda zaburzyła wielką przyjaźń. Kiedy zdasz sobie sprawę, że popełniłeś błąd, natychmiast poczyń kroki, aby go naprawi Spędzaj trochę czasu samotnie każdego dnia. Bądź otwarty na zmiany, ale nie porzucaj swoich wartości. Pamiętaj, że cisza jest czasami najlepszą odpowiedzią. Prowadź dobre, honorowe życie. Kiedy się zestarzejesz i będziesz je wspominać, przeżyjesz je z radością jeszcze raz. Atmosfera miłości w twoim domu jest podstawą twojego życia. Podczas kłótni z kochanymi osobami, zajmuj się tylko bieżącą sprawą. Nie przywołuj przeszłości. Dziel się swoją wiedzą. To sposób na osiągnięcie nieśmiertelności. Szanuj naszą planetę Ziemię. Raz do roku pojedź do miejsca, w którym jeszcze nie byłeś. Pamiętaj, że najlepsze partnerstwo to takie, w którym wasza wzajemna miłość przewyższa wasze wzajemne potrzeby Oceniaj swój sukces poprzez to, z czego musiałeś zrezygnować aby go osiągnąć Podchodź do miłości i gotowania z beztroskim zaniedbaniem. Znalazłam to na miłym topik,.może was zainteresuje :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×