Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość człowiek taki jeden

Auschwitz

Polecane posty

kiedyś się wybiorę ale wcześniej chciałabym pojechać tam jeszcze raz sama lub z mężem wiem ze niewiele się zmieniło od kiedy byłam tam ostatni raz ale czasami warto odświeżyć pamieć

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
szukam "Pamiętniki Anny Frank" i nie mogę nigdzie znaleźć wolałabym poczytać jeśli macie info skąd można ściągnąć sobie to proszę o info

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mały promień słońca w tym wszystkim. Słyszeliście o Otto Kuslu? Tak? to posłuchajcie... ;-) Otto Kussel był niemieckim kryminalistą, złodziejem dokonującym brutalnych rozbojów. Był jednym z trzydziestu pierwszych więźniów Auschwitz, przy czym dla Niemców-kryminalistów, przeznaczono od razu rolę kapów. Kapo był panem życia i śmierci w obozie (oficerowie SS często nie mieli zamiaru \"brudzić sobie munduru\" poprzez osobiste zabijanie i wyręczali się właśnie tym czy owym kapo). Otto Kussel już po kilku miesiącach był jedynym kapo, który - na tyle na ile mógł - pomagał więźniom i traktował ich po ludzku. Szczególną sympatią darzył Polaków. W niemal wszystkich wspomnieniach polskich więźniów Auchwitz, Otto Kussel - ten przedwojenny zbrodniarz! - figuruje jako osoba życzliwa i dodająca otuchy. Nie sposób dokładnie oszacować ilu osobom ocalił życie (poprzez skierowanie do lżejszej pracy, \"załatwienie\" dodatkowej żywnosci), ale idzie to w setki. Kiedyś któryś więzień spytał go dlaczego się naraża - jest przecież Niemcem. Kussel odparł, że po tym co widzi już nigdy nie poczuje się Niemcem, czuje się natomiast duchowo Polakiem. Kussel przeżył obóz. W 1946 roku odebrał w Warszawie honorowe obywatelstwo polskie. Do końca życia mieszkał w Wiedniu jako aktywny działacz jednej z organizacji humanitarnych. Zadziwiająca historia, nie? Obóz, który upadlał w tym wypadku otworzył człowiekowi oczy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czlowiek taki jeden
ja tez jej nie znalam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Evangeline
UK SUBS>>>>>wspaniala historia...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czlowiek taki jeden
Bali się całe życie Wiecznie się bał, że ktoś doniesie. Przez 39 lat ukrywał swoje prawdziwe nazwisko. Edward Lubusch, esesman z Auschwitz, któremu wielu więźniów zawdzięcza ocalenie. Zwykły zimny dzień, 10 marca 1984 roku. Na jeleniogórskim cmentarzu miejskim zebrało się kilkadziesiąt osób. Rodzina, znajomi, koledzy z Polskiego Biura Podróży Orbis. Przybyli towarzyszyć w ostatniej drodze Bronisława Żołnierowicza. Tylko kilka osób miało świadomość, kim naprawdę był leżący w trumnie człowiek. Człowiek, który przez większość życia ukrywał swoją tożsamość. Sram na ten awans Jest rok 1941. Funkcję szefa ślusarni w obozie koncentracyjnym Auschwitz objął esesman Edward Lubusch. W archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau zachowało się wiele relacji więźniów, którzy zetknęli się z Lubuschem. Jednym z więźniów pracujących w jego komandzie był Stanisław Trynka. Ich znajomość zaczęła się od dorobienia tłoku i kilku drobiazgów do motocykla, którym jeździł. Umiejętności Stanisława Trynki poddały Lubuschowi pomysł uruchomienia odlewni metalu. Trynka w zeznaniach relacjonuje przebieg rozmowy: - Stasiu! Jeśli uruchomimy odlewnię żeliwa - przekonywał Trynkę - to będę mógł awansować. Tak naprawdę sram na ten awans. Dzięki niemu będę mógł wymigać się od pójścia na front. Matka Lubuscha, która była akuszerką w szpitalu w Bielsku, straciła już jednego syna na froncie wschodnim. Wszelkimi sposobami chciała zapobiec wcieleniu Edka do Wehrmachtu. Uznała, że obóz koncentracyjny, w którym masowo eksterminowano Żydów i Polaków, jest najlepszym miejscem, gdzie można ukryć syna przed zawieruchą wojenną. Dzięki staraniom matki Edward został wcielony do załogi SS. Mimo to nie miał spokoju. W każdej chwili przełożeni mogli odesłać go na front. Musiał zabiegać, by uznali jego pracę za bezwzględnie potrzebną. Na początku 1942 roku zrabowano sprzęt ślusarski z zakładu salezjańskiego w Oświęcimiu. Dzięki temu udało się zebrać urządzenia potrzebne do uruchomienia produkcji. Wykonanie pierwszego odlewu miało uroczysty charakter. Lubusch zadbał, by w wydarzeniu wzięli udział najwyżsi rangą oficerowie. Na uroczystość przybył nawet komendant obozu, Rudolf Höss. Stanisław Trynka wspominał później, że cała ta praca była naciągana, ale mimo to Niemcy byli zadowoleni. W podziękowaniu Lubusch zafundował swoim pracownikom wódkę i dodatkowe jedzenie. Dzięki uruchomieniu odlewni awansował do stopnia SS-Rottenführera. Tym samym udowodnił przydatność w załodze obozu. Mimo to nie miał dobrej opinii wśród przełożonych. W ślusarni, którą kierował, ratowano więźniów - przyjmowano ich na tak zwany wypoczynek. Podczas pracy u Lubuscha powoli wracali do sił. Trafiali do niego ludzie o bardzo różnych umiejętnościach, rzadko mający pojęcie o ślusarstwie. Stwarzało to ryzyko wpadki, ale w ten sposób udało się uratować wiele osób. Lubusch kilkakrotnie został ukarany za zbyt pobłażliwe traktowanie więźniów. Raz trafił do bunkra, w którym spędził kilkanaście dni w odosobnieniu. Nie przyniosło to żadnego skutku, skierowano go więc do kompanii karnej w obozie Stutthof. I tym razem efekt był zgoła odwrotny. Po powrocie do obozu jeszcze łagodniej traktował więźniów. Kontakty ułatwiała mu biegła znajomość języka polskiego. Więzień Artur Krzetuski wspominał, że Lubusch po pijanemu śpiewał "Jeszcze Polska nie zginęła". Innym razem upił się i strzelał do portretu Hitlera. Nie było to wcale śmieszne, bo w takiej sytuacji zwykle więźniów oskarżano o prowokację. Żyli jakby nie było wojny 11 lutego 1942 roku Lubusch złożył podanie o zgodę na ślub z Hildegardą Martą Kneblowski. Kopia tego dokumentu jest do dzisiaj przechowywana w centralnym archiwum Wehrmachtu w Berlinie. W podaniu wpisał, że przyszła żona jest Niemką, a wcześniej nosiła nazwisko Knoebl. Świadkami zostali esesman Johann Dangler i Renate Quitzau, policjantka z Auschwitz. Marta i Edward poznali się w Bielsku. Było to miasto, którego 80 procent mieszkańców stanowili Niemcy i Austriacy. Reszta to Polacy i Żydzi. Lubusch już wcześniej musiał pomagać rodzinie Kneblowskich. W archiwum rodzinnym zachował się życiorys jego teścia Jana, emerytowanego oficera Wojska Polskiego, który dwadzieścia lat po wojnie napisał: "Dzięki przygodnej znajomości udało mi się dostać pracę w kaflarni Szota oraz zakładzie instalacyjnym Budinera". Jak wpływowa musiała być osoba, która mu to załatwiła, wskazuje fakt, że - choć Polak i patriota - nie trafił do obozu. Cała rodzina Kneblowskich była znana z patriotycznej postawy. Brat Marty brał udział w kampanii wrześniowej. Po klęsce jego oddział został przerzucony na terytorium Węgier. Mimo działań wojennych Marta odwiedziła go i bezpiecznie wróciła do Bielska. Świadczą o tym zachowane fotografie, na których widnieją odręczne notatki - dokładne miejsca i daty tej podróży. Przez blisko trzy miesiące przebywała w Becheszu. Do dzisiaj nie wiadomo, w jaki sposób udało się jej wrócić na teren Generalnej Guberni. Musiała mieć naprawdę dobre dokumenty. Przez kolejne dwa lata Marta i Edward żyli tak, jakby nie było wojny. Zdjęcia rodzinne dokumentują wycieczki, wyjazdy na narty, spacery. Wszystko w sąsiedztwie obozu zagłady. W październiku 1943 roku na świat przyszedł ich syn Waldemar. Kradziona kiełbasa W obozowym archiwum jest wiele relacji byłych więźniów na temat Lubuscha. Jeden z pracowników ślusarni, Michał Kula, ukrywał w szafce z narzędziami zdobytą kiełbasę. Kiedy o sprawie dowiedział się Lubusch, nie doniósł przełożonym - wiedział, że karą za nielegalne posiadanie żywności była śmierć. Za to sam zaczął potajemnie podkradać kiełbasę ze schowka. Dlaczego okradał więźniów? Był rok 1943, więc sam mógł mieć problemy - cała żywność szła na front, zaopatrzenie obozowej załogi było coraz gorsze. Być może robił to dla żartu, bo wiele świadectw potwierdza, że dokarmiał więźniów przynoszonym z domu jedzeniem. Tak czy inaczej, więźniowie szybko zorientowali się, że ktoś korzysta z ich spiżarni. Potencjalnym podejrzanym stał się inny więzień. Nikt nawet nie pomyślał, że może być to esesman. W końcu zastawiono pułapkę. Starą puszkę, wypełnioną olejem i farbą, ustawiono tak, że jej zawartość musiała się wylać na osobę, która otworzy drzwi schowka. Kiedy więźniowie przyszli rano do pracy, ich oczom ukazał się SS-Rottenführer Lubusch umazany farbą. Przez kilka minut nic nie mówił. Wszyscy pracowali w milczeniu. W końcu podszedł do Kuli i cicho powiedział: "Dostaliście mnie". W maju 1944 roku Lubusch zrobił się nerwowy. Sam zaczął szukać kontaktów z polskim ruchem oporu. Deklarował pomoc w ucieczkach z obozu w zamian za przechowanie go do końca wojny wraz z żoną i dzieckiem. Chciał także otrzymać świadectwo, że współpracował z ruchem oporu. Przez długi czas pośredniczył w przekazywaniu korespondencji pomiędzy krakowskim PPS a więźniami. Poczta była zorganizowana tak dobrze, że listy wysyłane z Krakowa już następnego dnia rano trafiały do adresata. Obozowa miłość Podczas pracy w ślusarni Lubusch zaprzyjaźnił się ze swoim imiennikiem Edkiem Galińskim. W obozie Galiński poznał Żydówkę Malę Zimetbaum. Zakochali się w sobie. Galiński wystarał się o przeniesienie do komanda instalatorów w obozie Birkenau, skąd planował uciec. Pomysł opracowali wcześniej wspólnie z Wiesławem Kielarem, który po wojnie swój pobyt w obozie opisał w książce "Anus Mundi". Znalazły się tam informacje i o ucieczce, i o udziale w niej Lubuscha. Plan był prosty. Edek przebrany w mundur SS miał wyprowadzić więźniarkę poza teren obozu. Dalej, we wsi Kozy, miał im udzielić pomocy Antoni Szymalak. Mundur dostarczył Lubusch. Prawdopodobnie swój własny, bo z dystynkcjami SS-Rottenführera. Przekazał także pistolet z trzema nabojami. Ucieczka się powiodła. Zgodnie z planem Edek i Mala dotarli do wsi Kozy, a potem przedostali się na Słowację. Ale 7 lipca 1944 roku szczęście przestało im sprzyjać. Schwytani, trafili do bloku 11 - Bloku Śmierci w obozie Auschwitz. Ich historia znalazła się w książce "Pozostał po nich ślad" Adama Cyry, historyka w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, opisującego losy ludzi uwięzionych w Bloku Śmierci. Dezerter Bojąc się, że Edek lub Mala nie wytrzymają przesłuchań, Lubusch zdezerterował. Któregoś dnia wyjechał z domu na swoim motocyklu i już nie wrócił. Kiedy nie zjawił się na służbie, Niemcy rozpoczęli poszukiwania. Teraz za okazaną pomoc odwdzięczył się teść, który pomógł Lubuschowi wstąpić do oddziału Armii Krajowej. W partyzantce awansował na etatowego Niemca. Dalej chodził w niemieckim mundurze, kontrolował samochody, eskortował więźniów. Przez kilka miesięcy zwodził okupantów i sam się przy tym doskonale bawił. Jego żona wraz z synem mieszkali w Wadowicach. Marta pracowała jako tłumaczka w sądzie w Kętach. Nie miała pojęcia, że jej dom jest obserwowany przez gestapo. Podczas jednej z nocnych wizyt Edward został aresztowany. Osadzono go w więzieniu w Bielsku. Wyrok był oczywisty. Kara śmierci. Napierające wojska sowieckie udaremniły jej wykonanie, a Lubusch został przewieziony do Berlina. Wiosną 1945 roku do obrony stolicy III Rzeszy potrzebne były każde ręce. Cofnięto wyrok i wcielono go do Volkssturmu, formacji o charakterze pospolitego ruszenia, powołanej przez Hitlera pod koniec wojny. Przy jednym z zabitych żołnierzy Lubusch znalazł dokumenty na nazwisko Bronisława Żołnierowicza, urodzonego w Kowaliszkach koło Wilna. Kolejny raz przydała się znajomość języka polskiego. Z nowym nazwiskiem wrócił do Polski. Nie mógł zostać w Bielsku, bo tam znało go wiele osób. Przez krótki czas mieszkał wraz z żoną i małym synkiem w Gdańsku. Jako ślusarz miał sporo pracy. Niestety, ktoś go rozpoznał i cała rodzina musiała uciekać. Zdecydowali, że bezpieczniej będzie na wsi. Odtąd przeprowadzali się do różnych wiosek w Wielkopolsce: Krobia, Wierzowice, Rudna Wielka, Luboszyca. Ledwo wiązali koniec z końcem. Przez kilka lat głodowali. Dopiero kiedy Żołnierowicz zaczął pracować w PGR-ach, sytuacja się poprawiła. Marta w tym czasie ukończyła kurs aptekarski i w Luboszycy dostali mieszkanie połączone z apteką. Tam urodziła się córka Krystyna. Twój ojciec jest esesmanem W 1956 roku Żołnierowiczowie z dziećmi przeprowadzili się do Jeleniej Góry, gdzie od kilku lat mieszkali rodzice Marty. Jan Kneblowski przez blisko dwa lata pisał pisma do urzędów o wydanie zgody na zakup domu przy ulicy Szpaczej 7. W 1959 roku dom został kupiony. W dokumentach znalazły się wyłącznie dane Marty Żołnierowicz. Rodzina starała się uważać, aby Bronisław nie zwracał na siebie uwagi urzędników. Przez kolejne lata Żołnierowicz zajmował się handlem. Prowadził wraz z żoną magazyn, w którym zaopatrywały się kioski spożywcze. Później był kierownikiem robót w przedsiębiorstwie melioracji. Miał pracę, dach nad głową, ale zaczęły nękać go choroby. W berlińskim więzieniu był przetrzymywany w celi zalanej wodą. Prawdopodobnie dlatego po wojnie zachorował na gruźlicę. Udało się ją wyleczyć, ale płuca były bardzo słabe, dostał astmy. Zły stan zdrowia spowodował, że w 1965 roku otrzymał rentę inwalidzką. Wtedy spadły na niego kłopoty. Starszy syn Włodzimierz myślał poważnie o małżeństwie. Okazało się, że nie ma metryki urodzenia. Podobno spaliła się w czasie wojny i ojciec za wódkę załatwił odpis. Na jego podstawie wydano dowód osobisty i kolejne dokumenty. Jednak do ślubu potrzebny był oryginał metryki. Chłopak pojechał do Bielska i zaczął szukać. W kościele, w którym został ochrzczony, nie znalazł danych Włodzimierza Żołnierowicza, ale Waldemara Lubuscha. Data urodzenia się zgadzała. W urzędzie nic nie wiedzieli o pożarze. Nie brakowało żadnych akt, ale w kartotekach figurował Lubusch. Kiedy chłopak powiedział ciotce, czego szuka, ta zaczęła krzyczeć. Mówiła mu, żeby dał spokój, bo to się może źle skończyć. Jego ojciec był esesmanem w Auschwitz. Syn nie chciał uwierzyć. Po powrocie do domu próbował rozmawiać z ojcem. Ten jednak zamknął się w swoim pokoju i milczał. Tajemnica rodzinna wyszła na jaw. Pozostał jednak problem metryki. Włodek na podstawie tej prawdziwej, na nazwisko Lubusch, wystąpił o zmianę nazwiska i został adoptowany przez Żołnierowiczów. Po raz drugi został ich synem. Dzięki pieniądzom i znajomościom kolejny raz udało się ukryć prawdę. PBP Orbis Któregoś lata rodzina Żołnierowiczów pojechała na wycieczkę do Gniezna. Przez przypadek podczas zwiedzania przyłączyli się do niemieckich turystów. Pilot oprowadzający grupę miał spore problemy z językiem. A kiedy tak się jąkał i dukał, Bronisław nie wytrzymał. Przez wiele lat ukrywał, że zna niemiecki. Był to jego język ojczysty, więc nie mógł go zapomnieć. Odezwał się. Po chwili pilot opowiadał o Gnieźnie, prosząc, aby tłumaczył. Najbliższe godziny były dla Bronisława wielką radością. Znów mówił po niemiecku. Postanowił, że na tym polegać będzie jego nowa praca. Zapisał się na szkolenie dla pilotów wycieczek i rozpoczął pracę w Polskim Biurze Podróży Orbis. W warszawskim archiwum Orbisu zachował się ży-ciorys napisany własnoręcznie przez Bronisława Żołnierowicza. Zawarte są w nim powojenne losy jego rodziny. Przez najbliższe lata oprowadzał wycieczki z NRD. Kiedy zdobył zaufanie przełożonych, przydzielono mu także grupy z Niemiec Zachodnich. Szybko zjednywał sobie przyjaciół wśród zagranicznych turystów. Rodzina stanęła finansowo na nogi. Kupił trabanta. Później skodę. Wiele osób przysyłało paczki z żywnością i ubraniami. Sam wyjeżdżał za granicę. Hotel Skalny w Karpaczu jako jedyny dewizowy obiekt w okolicy stał przed nim otworem. Przynosił do domu szynkę. Powoli zaczął zapominać o niebezpieczeństwie. Ale strach szybko powrócił. W jednym z wycieczkowiczów rozpoznał mężczyznę z Bielska. Pamiętał go jeszcze sprzed wojny. Po kilku dniach turysta stwierdził, że Bronek mu kogoś przypomina. Udał, że nie wie, o co chodzi. Kolejna tragedia Niedługo po rozpoczęciu przez Żołnierowicza pracy w Orbisie córka Krystyna przyznała się matce, że jest w ciąży z młodym oficerem wojsk radiotechnicznych. Miała zamiar go poślubić, ale rodzice wiedzieli, co to oznacza. Istniało ryzyko, że wojsko może sprawdzać członków rodziny swojego oficera. Nazwisko Lubusch wciąż znajdowało się na liście zbrodniarzy wojennych. Zdecydowali, że nie mogą ryzykować. Nakłonili dziewczynę, aby nikomu nie mówiła o ciąży. Pod pozorem wyjazdu do szkoły z internatem wywieźli ją do Wrocławia. Urodziła córkę, Anię. Dzięki pomocy proboszcza z Wierzawicy dziewczynkę adoptowało starsze bezdzietne małżeństwo. Przez kolejne lata Żołnierowiczowie potajemnie utrzymywali z nimi kontakt. Kiedy Ania miała kilkanaście lat, powiedziano jej, że została adoptowana. Po śmierci ludzi, którzy ją wychowali, zaczęła szukać biologicznych rodziców. Dopiero w 2001 roku odnalazła matkę i kilka lat młodszą siostrę. Ojca nie poznała do dzisiaj. Jego nazwisko znajdowało się w oryginale aktu urodzenia, który został utajniony. Jak powiedziała, "jest już starszym człowiekiem i skoro do dzisiaj nie wie o moim istnieniu, to nie chcę mu burzyć całego życia". Dobry sąsiad - Bronisław Żołnierowicz był bardzo dobrym sąsiadem - wspomina Henryk Mackiewicz. Mieszkaliśmy w Jeleniej Górze przy ul. Szpaczej, obecnie Gałczyńskiego, od 1959 roku. Opowiada, że zawsze był spokojny. Nigdy się nie spieszył. Chodził wolno, przesiadywał na ławce przed domem i palił fajkę. Tak zapamiętali go sąsiedzi. Syn Włodzimierz, który dziś mieszka w Poznaniu, mówi jednak, że ojciec zawsze był bardzo nerwowy. Wiecznie się bał, że po niego przyjdą. Że ktoś doniesie. W 1973 roku decyzją Urzędu Miasta zabrano im ponad połowę działki, przylegającej do domu. Stracili ogród, który kupili wraz z domem. Nie protestowali. Woleli mieć spokój. Któregoś dnia do Marty przyjechał były narzeczony z Bielska. Dowiedział się, że mieszkają w Jeleniej Górze, i postanowił ją odwiedzić podczas delegacji. Bronisław szybko się schował, ale gość zorientował się w sytuacji. Domyślił się, że mąż Marty to ten sam człowiek, którego znał sprzed wojny. Mimo to nie doniósł do bezpieki. Edward Lubusch zmarł w 1984 roku. Pozostał po nim nagrobek, na którym widnieje nazwisko Bronisław Żołnierowicz. Przez trzydzieści dziewięć lat ukrywał swoje prawdziwe nazwisko. Jego żona Marta zmarła piętnaście lat później. Przed śmiercią, trzymając za rękę swoją wnuczkę Joannę, powtarzała, że bardzo się boi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czlowiek taki jeden
Luboszycy dostali mieszkanie połączone z apteką. Tam urodziła się córka Krystyna. Twój ojciec jest esesmanem W 1956 roku Żołnierowiczowie z dziećmi przeprowadzili się do Jeleniej Góry, gdzie od kilku lat mieszkali rodzice Marty. Jan Kneblowski przez blisko dwa lata pisał pisma do urzędów o wydanie zgody na zakup domu przy ulicy Szpaczej 7. W 1959 roku dom został kupiony. W dokumentach znalazły się wyłącznie dane Marty Żołnierowicz. Rodzina starała się uważać, aby Bronisław nie zwracał na siebie uwagi urzędników. Przez kolejne lata Żołnierowicz zajmował się handlem. Prowadził wraz z żoną magazyn, w którym zaopatrywały się kioski spożywcze. Później był kierownikiem robót w przedsiębiorstwie melioracji. Miał pracę, dach nad głową, ale zaczęły nękać go choroby. W berlińskim więzieniu był przetrzymywany w celi zalanej wodą. Prawdopodobnie dlatego po wojnie zachorował na gruźlicę. Udało się ją wyleczyć, ale płuca były bardzo słabe, dostał astmy. Zły stan zdrowia spowodował, że w 1965 roku otrzymał rentę inwalidzką. Wtedy spadły na niego kłopoty. Starszy syn Włodzimierz myślał poważnie o małżeństwie. Okazało się, że nie ma metryki urodzenia. Podobno spaliła się w czasie wojny i ojciec za wódkę załatwił odpis. Na jego podstawie wydano dowód osobisty i kolejne dokumenty. Jednak do ślubu potrzebny był oryginał metryki. Chłopak pojechał do Bielska i zaczął szukać. W kościele, w którym został ochrzczony, nie znalazł danych Włodzimierza Żołnierowicza, ale Waldemara Lubuscha. Data urodzenia się zgadzała. W urzędzie nic nie wiedzieli o pożarze. Nie brakowało żadnych akt, ale w kartotekach figurował Lubusch. Kiedy chłopak powiedział ciotce, czego szuka, ta zaczęła krzyczeć. Mówiła mu, żeby dał spokój, bo to się może źle skończyć. Jego ojciec był esesmanem w Auschwitz. Syn nie chciał uwierzyć. Po powrocie do domu próbował rozmawiać z ojcem. Ten jednak zamknął się w swoim pokoju i milczał. Tajemnica rodzinna wyszła na jaw. Pozostał jednak problem metryki. Włodek na podstawie tej prawdziwej, na nazwisko Lubusch, wystąpił o zmianę nazwiska i został adoptowany przez Żołnierowiczów. Po raz drugi został ich synem. Dzięki pieniądzom i znajomościom kolejny raz udało się ukryć prawdę. PBP Orbis Któregoś lata rodzina Żołnierowiczów pojechała na wycieczkę do Gniezna. Przez przypadek podczas zwiedzania przyłączyli się do niemieckich turystów. Pilot oprowadzający grupę miał spore problemy z językiem. A kiedy tak się jąkał i dukał, Bronisław nie wytrzymał. Przez wiele lat ukrywał, że zna niemiecki. Był to jego język ojczysty, więc nie mógł go zapomnieć. Odezwał się. Po chwili pilot opowiadał o Gnieźnie, prosząc, aby tłumaczył. Najbliższe godziny były dla Bronisława wielką radością. Znów mówił po niemiecku. Postanowił, że na tym polegać będzie jego nowa praca. Zapisał się na szkolenie dla pilotów wycieczek i rozpoczął pracę w Polskim Biurze Podróży Orbis. W warszawskim archiwum Orbisu zachował się ży-ciorys napisany własnoręcznie przez Bronisława Żołnierowicza. Zawarte są w nim powojenne losy jego rodziny. Przez najbliższe lata oprowadzał wycieczki z NRD. Kiedy zdobył zaufanie przełożonych, przydzielono mu także grupy z Niemiec Zachodnich. Szybko zjednywał sobie przyjaciół wśród zagranicznych turystów. Rodzina stanęła finansowo na nogi. Kupił trabanta. Później skodę. Wiele osób przysyłało paczki z żywnością i ubraniami. Sam wyjeżdżał za granicę. Hotel Skalny w Karpaczu jako jedyny dewizowy obiekt w okolicy stał przed nim otworem. Przynosił do domu szynkę. Powoli zaczął zapominać o niebezpieczeństwie. Ale strach szybko powrócił. W jednym z wycieczkowiczów rozpoznał mężczyznę z Bielska. Pamiętał go jeszcze sprzed wojny. Po kilku dniach turysta stwierdził, że Bronek mu kogoś przypomina. Udał, że nie wie, o co chodzi. Kolejna tragedia Niedługo po rozpoczęciu przez Żołnierowicza pracy w Orbisie córka Krystyna przyznała się matce, że jest w ciąży z młodym oficerem wojsk radiotechnicznych. Miała zamiar go poślubić, ale rodzice wiedzieli, co to oznacza. Istniało ryzyko, że wojsko może sprawdzać członków rodziny swojego oficera. Nazwisko Lubusch wciąż znajdowało się na liście zbrodniarzy wojennych. Zdecydowali, że nie mogą ryzykować. Nakłonili dziewczynę, aby nikomu nie mówiła o ciąży. Pod pozorem wyjazdu do szkoły z internatem wywieźli ją do Wrocławia. Urodziła córkę, Anię. Dzięki pomocy proboszcza z Wierzawicy dziewczynkę adoptowało starsze bezdzietne małżeństwo. Przez kolejne lata Żołnierowiczowie potajemnie utrzymywali z nimi kontakt. Kiedy Ania miała kilkanaście lat, powiedziano jej, że została adoptowana. Po śmierci ludzi, którzy ją wychowali, zaczęła szukać biologicznych rodziców. Dopiero w 2001 roku odnalazła matkę i kilka lat młodszą siostrę. Ojca nie poznała do dzisiaj. Jego nazwisko znajdowało się w oryginale aktu urodzenia, który został utajniony. Jak powiedziała, "jest już starszym człowiekiem i skoro do dzisiaj nie wie o moim istnieniu, to nie chcę mu burzyć całego życia". Dobry sąsiad - Bronisław Żołnierowicz był bardzo dobrym sąsiadem - wspomina Henryk Mackiewicz. Mieszkaliśmy w Jeleniej Górze przy ul. Szpaczej, obecnie Gałczyńskiego, od 1959 roku. Opowiada, że zawsze był spokojny. Nigdy się nie spieszył. Chodził wolno, przesiadywał na ławce przed domem i palił fajkę. Tak zapamiętali go sąsiedzi. Syn Włodzimierz, który dziś mieszka w Poznaniu, mówi jednak, że ojciec zawsze był bardzo nerwowy. Wiecznie się bał, że po niego przyjdą. Że ktoś doniesie. W 1973 roku decyzją Urzędu Miasta zabrano im ponad połowę działki, przylegającej do domu. Stracili ogród, który kupili wraz z domem. Nie protestowali. Woleli mieć spokój. Któregoś dnia do Marty przyjechał były narzeczony z Bielska. Dowiedział się, że mieszkają w Jeleniej Górze, i postanowił ją odwiedzić podczas delegacji. Bronisław szybko się schował, ale gość zorientował się w sytuacji. Domyślił się, że mąż Marty to ten sam człowiek, którego znał sprzed wojny. Mimo to nie doniósł do bezpieki. Edward Lubusch zmarł w 1984 roku. Pozostał po nim nagrobek, na którym widnieje nazwisko Bronisław Żołnierowicz. Przez trzydzieści dziewięć lat ukrywał swoje prawdziwe nazwisko. Jego żona Marta zmarła piętnaście lat później. Przed śmiercią, trzymając za rękę swoją wnuczkę Joannę, powtarzała, że bardzo się boi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeew
Bo to jest tak: Żyd = nadczłowiek , zawsze szlachetny Niemeiec - zbrodniarz Polak - świnia i szmalcownik Cygan - smieć niewary litości Paletyńczyk - robak którego tzreba riozdeptać 💤💤💤 a najlepsze sa paniusie które non stop pieprza o tym co było niemal 100 lat temu a zupełnie obojetnie patrzą na dzisiejsze zborodnie. np Żydów w Palestynie....rasizm niejedną ma twarz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Boże jak to człowiek mało wie o tym co tam się działo , nie znałam tych historii a im więcej czytam tym bardziej mam wrażenie że przez całe życie poznałam niewielki procent prawdziwych historii o tym miejscu o ludziach. Dobrze że byli i tacy ludzie. Ale to naprawdę straszne tyle lat żyć w strachu że ktoś się dowie a przecież pomagał i ratował i musiał żyć w strachu. W części dobry sąsiad a czy sąsiedzi wiedzieli kim on jest ciekawe jak zareagowali że mieszkają drzwi w drzwi z esesmanem?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Auschwitz to była dobra szkoła
"Nufar, psycholog kliniczny z Hebrajskiego Uniwersytetu w Jeruzalem, przeprowadziła wywiady z 21 żołnierzami izraelskimi. Usłyszała opowieści o regularnych brutalnych atakach na cywilną ludność Palestyny. W ostatnio opublikowanym sprawozdaniu, wraz z profesorem Yoelem Elizurem, opisuje w szczegółach serię brutalnych incydentów, w tym ciężkie pobicie czteroletniego chłopca przez oficera armii. Żołnierze izraelscy relacjonują: - Byliśmy w transporterze, gdy ten mężczyzna, na oko 25-letni, minął nas idąc ulicą. Tak zwyczajnie, nie rzucił kamieniem, nie zrobił nic. Bang! Kula w brzuch. Strzelił mu w brzuch, a podczas gdy on umierał na chodniku, my spokojnie jechaliśmy dalej. Nikt nawet na niego nie spojrzał po raz drugi. - Z kobietami nie ma problemu. - opisuje jeden z żołnierzy - Jedna rzuciła we mnie butem, a ja ją kopnąłem tutaj - mówi, pokazując na krocze - tak, że rozwaliłem jej wszystko. Nie będzie miała dzieci. Następnym razem niczym we mnie nie rzuci. Inna mnie opluła, więc uderzyłem ją kolbą w twarz. Nie ma już czym pluć. Yiszai-Karin odkryła, że żołnierze zaznajamiają się z przemocą wobec Palestyńczyków już od pierwszych dni treningu. Pewnego razu eskortowali kilku aresztantów. Nakazali im siedzieć na podłodze autobusu. Zabrali ich wcześniej prosto z łóżek, w lekkich piżamach, mimo że temperatura spadła poniżej zera. Nowi rekruci deptali po siedzących i bili ich przez całą drogę. Potem otworzyli okna i polewali mężczyzn wodą. Yiszai-Karin w wywiadzie dla Haaretz opisuje jak pomysł na badania pojawił się, gdy sama pełniła służbę w Rafah, w Strefie Gazy. Przeprowadziła rozmowy z 18 szeregowcami i trzema oficerami, z którymi wspólnie służyła. Opowiedzieli jej, jak do przemocy zachęcają ich przełożeni. - Po dwóch miesiącach spędzonych w Rafah - wspomina jeden z kolegów - pojawił się nowy dowódca... Jedziemy z nim na pierwszy patrol. Jest 6 rano, trwa godzina policyjna, na ulicy pusto, jedynie czasem włóczą się bezpańskie psy. Tylko jeden mały chłopiec bawi się na podwórzu, budując zamek z piasku. Dowódca zaczyna biegnąć, my podążamy za nim. - Złapał chłopaka. Jestem degeneratem, jeśli kłamię. Złamał mu rękę tutaj, koło nadgarstka. Złamał mu też nogę, a potem zaczął kopać go po brzuchu. Trzy razy i poszedł sobie. Staliśmy z rozdziawionymi ustami i patrzyliśmy z przerażeniem... - Następnego dnia poszliśmy na kolejny patrol. Okazało się, że inni żołnierze zaczęli robić to samo." A TAK SIĘ ZACHOWYWALI ŻYDZI OCALENI Z AUSCHWITZ "Masakra w Deir Jassin - 9-10.04.1948 Muktar wioski zgodził się dostarczyć syjonistom pewnych informacji. W operacji nazwanej "Jedność" Hagana współpracowała z Irgunem i Gangiem Sterna. O godz. 4:30 w nocy 9.04. syjoniści otoczyli wioskę, która była położona między żydowskimi osadami Givat Shaul i Montefiore. Przez dwa dni żydowscy kaci mordowali mężczyzn, kobiety i dzieci, bez względu na wiek. Gwałcili kobiety i rabowali domy. Mężczyznom odcinano genitalia. Relacja z eksterminacji pochodzi od doktora z Czerwonego Krzyża, który przybył na miejsce następnego dnia. Masakra została dokonana różnymi sposobami. Rozstrzeliwano, rzucano w ludzi granatami, zażynano nożami. Rozcinano brzuchy ciężarnych kobiet. Szczególną przyjemność sprawiało oprawcom zabijanie dzieci na rękach matek. Ok. 25 kobiet w ciąży zostało zakłutych bagnetami w brzuch. 52 dzieci okrutnie okaleczono i obcięto głowy na oczach rodziców. Agencja Żydowska i władze brytyjskie wiedziały o trwającej masakrze. Odpowiedzialnym za akcję był Menachem Begin, późniejszy laureat pokojowej nagrody Nobla. Pochodził z Polski. Hagana organizowała w 1946 zamach na hotel jerozolimski King David, w którym z rąk żydowskich kolonistów padło 500 osób."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość offtopujesz kolego
zbrodnie popełniane przez obie strony konfliktu na Bliskim Wschodzie są warte założenia osobnego topiku - zrób to, jeśli łaska ten topik dotyczy natomiast - o ile Twój skinowski mózg potrafiodczytać tytuł - obozu zagłady Auschwitz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Tam gdzie królowała śmierć
Malla Zimetbaum i Edward Galiński Tam gdzie królowała śmierć, zakwitła róża miłości... ROMEO I JULIA Z AUSCHWITZ „ Czy chcecie, szlachetni Państwo, usłyszeć piękną opowieść o miłości i śmierci?” Tymi słowami rozpoczyna się jedna z celtyckich legend, opowieść o miłości i śmierci Tristana i Izoldy. Ja opowiem wam historię pary kochanków, których w okrutnej obozowej scenerii miłość połączyła na zawsze.... Będzie to historia Romea i Julii naszych czasów. Turyści przebywający w Weronie oglądają słynny balkon, gdzie potajemnie spotykała się słynna Szekspirowska para kochanków. W Państwowym Muzeum w Oświęcimiu znajduje się niezwykła pamiątka z lat okupacji. Są to dwa pukle włosów owinięte w skrawek papieru z niemieckim nadrukiem, na którym ołówkiem drżąca ręka napisała „ Mally Zimetbaum 19880, Edward Galiński 531”. Wstrząsająca pamiątka, niemy świadek wielkiej tragicznej miłości. Mieczysław Kieta po wojnie napisze: „Zakochana para na tle oświęcimskiej apokalipsy to obraz zdawałoby się niepojęty” . A jednak ta miłość zrodziła się. Miłość pod każdym względem nierealna i niemożliwa do spełnienia, bo w jednym z najokrutniejszych obozów zagłady, bo między Polakiem i Żydówką, bo w miejscu gdzie śmierć zbierała olbrzymie żniwo każdego dnia. A jednak: Amor vincit omnia- miłość wszystko zwycięża. A oto historia owych dwóch pukli włosów: Był rok 1939, on miał 16 lat i był uczniem szkoły marynarskiej w Pińsku. Ona, chociaż pochodziła z Polski przebywała w tym czasie w odległej Belgii. Wybucha wojna, która doprowadzi do ich poznania. Narodzi się uczucie, które było równie wielkie i jeszcze bardziej tragiczne niż miłość Szekspirowskich kochanków z Werony. Edek Galiński urodził się 15 października 1923 r. w Jarosławiu. W tym mieście wychowywał się i w tym mieście zaskoczyła go wojna i niemiecka okupacja. Wiosną 1940 w grupie uczniów szkół średnich w ramach hitlerowskiej „Akcji AB” skierowanej przeciwko polskiej inteligencji, zostaje aresztowany i osadzony w niemieckim więzieniu w Tarnowie. Kilka tygodni później – 14 czerwca 1940 roku – przewieziony zostaje w grupie 728 więźniów politycznych do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Podczas rejestracji nowo przybyłych Edek został oznaczony numerem obozowym 531 i tak zaczęło się jego przeszło czteroletnie życie w obozie. Najcięższe chwile jako więzień przetrwał dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności oraz pomocy współwięźniów. Edek był bardzo lubiany przez kolegów, którzy wspominają go jako bardzo przystojnego, wysokiego, wysportowanego i energicznego chłopca. „Był niezwykle przystojny, bardzo męski, odważny, ze skłonnością do ryzyka. W obozie rozwinął się z chłopca w mężczyznę. Z Edkiem zostaliśmy przywiezieni do Oświęcimia w jednym transporcie z więzienia tarnowskiego po aresztowaniu w Jarosławiu.” (Wiesław Kielar nr oboz. 290). Był bardzo koleżeński. Tak jak prawie każdy więzień przeżył wiele niebezpiecznych chwil nim otrzymał lepsze komando i zaczął pracować w obozowej ślusarni. Jego kommandofuhrerem był esesman Lubusch, który był zarazem szefem ślusarni. Pochodził z Bielska, odznaczał się łagodnym charakterem i nie znęcał się nad więźniami. A oto jak zapamiętali go więźniowie: „Pamiętam dobrze SS-Rottenführera Edwarda Lubuscha, który był naszym Kommandoführerem, a pochodził z Bielska. Po pijanemu śpiewał często „Jeszcze Polska nie zginęła”. W takim wypadku musiałem go uspokajać i zatykać usta obawiając się, że ktoś może więźniom Polakom przypisać rolę „prowokatorów”.” (Artur Krzetuski nr oboz. 1003); „Zdarzało się, że Lubusch częstował nas papierosami i wódką.” (Jan Łaboda nr oboz. 979); „Miał około 26 lat, wysoki (około 180 cm.), przystojny, z zawodu ślusarz. Język polski znał bardzo dobrze.” (Czesław Lenczewski nr oboz. 29553); „Był ożeniony z Polką, córką podoficera lub oficera polskiego jednej z przedwojennych jednostek Wojska Polskiego w Bielsku.” (Henryk Gallas). Właśnie z Lubuschem Edek wiązał możliwość pomocy w planowanej wraz z przyjacielem ucieczce z obozu. Pod koniec 1943 roku zaczął się starać o przeniesienie do komanda instalatorów w oddalonym o trzy kilometry Birkenau. Sądził bowiem słusznie, że z tego obozu łatwiej będzie można wydostać się na wolność. Nie przypuszczał jednak, że pozna tam młodą więźniarkę, której widoku nie będzie w stanie zapomnieć ani na chwilę i która niespodziewanie zawładnie nim całkowicie. Stanie się ona jego pierwszą, jedyną i ostatnią wielką miłością. W Birkenau od dawna przebywa jego serdeczny przyjaciel i kolega z Jarosławia, Wiesław Kielar numer obozowy 290 z którym Edek planuje uciekać. Wspólnie opracowany plan ucieczki zaczął nabierać realnych kształtów. W połowie lutego 1944 roku Galiński doszedł do porozumienia ze swoim byłym kommandofuhrerem Edwardem Lubuschem, który miał podrzucić mu broń i mundur SS. „Pod koniec lutego 1944 roku Lubusch dostarczył jeden z mundurów. Odbyło się to w ten sposób, że Galiński polecił mi w południe oczekiwać w pobliżu drutów od strony rampy kolejowej, w miejscu gdzie mieściła się drewniana budka instalatorów. O umówionej porze stałem już przy ogrodzeniu. Widziałem jak Lubusch przyjechał na rowerze, wszedł do budki, ale zaraz z niej wyszedł i odjechał. Za chwilę Galiński zawołał mnie pod ogrodzenie obozowe i podał przez druty (prądu w ogrodzeniu wówczas nie było) zwinięte mundury. Mundur natychmiast schowałem w moim bloku. Część ukryłem w sienniku Unterkapo „Garbusa” –nazwiska jego nie pamiętam. Galińskiego zapewniłem, że mundur dobrze ukryłem. Tymczasem pewnego wieczoru ”Garbus” przyniósł do bloku przed apelem zorganizowaną wódkę, którą ukrył w sienniku. Wyciągając ją po apelu zauważył mundur. Na szczęście wyciągnął tylko spodnie, które wymienił za wódkę z jakimś esesmanem. Resztę munduru, tzn. bluzę i czapkę schowałem w magazynie chlebowym, gdzie była podwójna podłoga. O stracie spodni od munduru powiadomiłem Galińskiego, który robił mi za to wyrzuty. Dowiedziałem się jednak, któremu esesmanowi „Garbus” sprzedał spodnie i zaraz przekazałem tę wiadomość Galińskiemu. Na drugi dzień Galiński dostarczył mi te same spodnie. Po pewnym czasie doniósł mi także, że Lubusch przekaże mu pas i pistolet, który zawędrował do odcinka BIId, tą samą drogą jak uprzednio mundur. Pas i pistolet ukryłem w magazynie chlebowym. zabezpieczyłem posiadaną broń i mundur, i ukryłem w bloku 27, gdzie Blockschreiberem był mój kolega Jerzy Baran. Dostarczony przez Lubuscha mundur posiadał dystynkcje Rottenführera i był to prawdopodobnie mundur samego Lubuscha. W pistolecie były trzy naboje.” (Wiesław Kielar nr oboz 290) Ponieważ nie było mowy o zdobyciu drugiego munduru ustalono, że Edek jako lepiej znający język niemiecki będzie esesmanem konwojującym więźnia. Ucieczka była planowana na czerwiec, gdyż zboża są wtedy wysokie i zieleń rozrośnięta, co ułatwi przebycie dalszej drogi. Planowana ucieczka wchodziła w drugi etap przygotowań. Wiesław i Edek nawiązali kontakt z Adamem Szylakiem, kaflarzem z zawodu, który jako pracownik cywilny miał wstęp do strefy obozowej. Mieszkał on we wsi Kozy położonej niedaleko Beskidów, miał zapewnić zbiegom schronienie oraz pomóc im przed dalszą drogą w stronę Zakopanego do siostry Wiesława Kielara. Kiedy wszystko było zapięte na ostatni guzik Edek zaczął się robić małomówny, zamyślony i smutny. Wiesław przyjaciel Edka domyślał się, że przyczyną tego stanu rzeczy jest Malla młoda Żydówka z Belgii. W tym miejscu przerwiemy na chwilę naszą opowieść i przeniesiemy się w czasie i przestrzeni. W Brzesku, małej polskiej miejscowości 26 stycznia 1918 roku w rodzinie średnio zamożnych Żydów przychodzi na świat dziewczynka, której na imię dano Malla. Przez dziesięć lat przebywa w Polsce, tu zaczyna swoją pierwszą edukację w szkole podstawowej, tu bawi się z rówieśnikami, przeżywa radości i smutki. Malla była dzieckiem radosnym i pełnym życia. Wyróżniała się jako uczennica. Z lat dziecięcych zachowała znajomość języka polskiego i sentyment do opuszczanego kraju, gdyż w 1928 jej rodzina zadecydowała o emigracji do Antwerpii. Malla pragnęła się uczyć, marzyła o studiach jednakże z przyczyn rodzinnych nie podjęła dalszej edukacji i zaczyna pracę w zakładzie ojca jako szlifierz szlachetnych kamieni. Wybucha wojna, Malla, jej rodzina i bliscy nie zdają sobie sprawy z tego, że już niedługo wrócą do swojej starej ojczyzny, ale w jakże zgoła innym celu. Polityka Hitlera mówiła między innymi o ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej, która miała na celu całkowite wyniszczenie tego narodu. Do tego celu miały służyły ośrodki natychmiastowej zagłady, które przeznaczone były w zasadzie tylko dla Żydów. Od obozów koncentracyjnych różniły się tym, iż poza niewielką grupą więźniów potrzebnych do obsługi urządzeń masowej zagłady i sortowania mienia pomordowanych, nie przetrzymywano w nim ofiar, a zatem nie były tam potrzebne w większej liczbie baraki czy inne pomieszczenia mieszkalne. Żydów, przywożonych do tych ośrodków, wprost z rampy wyładowczej pędzono do komór gazowych i uśmiercano. Istniały cztery tego rodzaju ośrodki: pierwszy w Chełmnie nad Nerem (powstał w grudniu 1941) następne, w Bełżcu, Treblince i Sobiborze (powstały w 1942). Oprócz nich istniały dwa nietypowe ośrodki zagłady powiązane organizacyjnie i przestrzennie z obozami koncentracyjnymi, były to Auschwitz i Majdanek. 11 września 1942 roku Malla z rodziną zostaje aresztowana podczas łapanki Żydów zorganizowanej przez Niemców na Dworcu Centralnym w Antwerpii i osadzona w obozie przejściowym Malines w Belgii. 15 września 1942 roku z bliskimi wtłoczona zostaje do zakratowanego wagonu towarowego. Nie otrzymując po drodze nic do picia ani jedzenia po dwóch dniach 17 września 1942 roku Telegram władz obozowych informujący o ucieczce z obozu Edka i Malli pociąg zatrzymuje się na rampie kolejowej w Birkenau. Dziesiątym z kolei transportem z Malines w Belgii przywieziono 1048 Żydów w tym 383 mężczyzn, 151 chłopców, 401 kobiety i 113 dziewcząt. Po selekcji w Birkenau do obozu jako więźniów skierowano 230 mężczyzn oraz 101 kobiet wśród, których uznana za zdolną do pracy znalazła się Malla. W obozie oznaczono ją numerem więźniarskim 19880. Pozostałe 717 osób zabito w komorach gazowych. Malla dzięki swej ujmującej powierzchowności oraz znajomości języka polskiego, niemieckiego, jidisz, flamandzkiego i francuskiego zostaje zatrudniona w obozie kobiecym jako tłumaczka i goniec. „Mala zasadniczo pełniła funkcję Läuferin, czyli gońca obozowego. Tych gończyń było kilka, stały zawsze przy Blockführerstubie –pod bramą. I one strasznie marzły w zimie. Na zawołanie (to zawsze był ryk albo Aufseherin Drechsler, albo Aufseherin Mandel – Läufer!) Läuferin musiała pędzić i wykonywać to, co jej powiedziano. Ale Mala oprócz tego miała jeszcze drugą funkcję, to znaczy odbierała z rewiru chore więźniarki, którym udało się przeżyć szpital, które nie poszły do gazu i rozprowadzała je na bloki. Od niej w dużej mierz zależało, gdzie kogo zaprowadzi. Starała się o to, żeby ludzi słabych dawać na bloki czy komanda, gdzie była trochę lżejsza praca i gdzie mieli szansę na dalsze przetrwanie.” (Anna Palarczyk nr oboz. 17524) Nie obcięto Malli włosów i zamiast pasiaka mogła nosić cywilne ubranie. Funkcja gońca wiązała się z przywilejem względnie swobodnego poruszania się po terenie obozowym, a osobisty urok, jakim była obdarzona, zjednywał wszędzie młodej dziewczynie powszechną sympatię. Koleżanki obozowe zapamiętały ją jako miłą blondyneczkę o sympatycznym spojrzeniu i ujmującym uśmiechu. Wyróżniała się inteligencją, odwagą i uczynnością. „Tatuowali nas w 1943 roku, gdy zaczęły się nasilać ucieczki z obozu. Wtedy Mala podeszła do mnie i powiedziała: „Wiesz co, ja tobie wytatuuję numerek taki maleńki, żeby był nieznaczny, bo po co ci taki ogromny numer.” I mówi: „Jak cię będzie boleć, to powiedz.” I wytatuowała mi ten numerek.” (Maria Kulka) Tak wspomina ją Anna Tytoniak nr oboz. 6866: „Inteligentna. Przystojna. Nie miała semickich rysów. Ciemna blondyna, niebieskie oczy.” Przemycała lekarstwa dla chorych, ratowała przed selekcjami do gazu, poruszając się po obozie swobodnie przekazywała więźniom wiadomości. Lubiano ją i szanowano. Wszędzie jej było pełno. Nawet Niemcy mieli dla niej szacunek. Była ulubienicą swej przełożonej, esesmanki niemieckiej o nazwisku Dreschler – postrachu innych więźniarek. Ona też awansowała młodą Żydówkę na gońca esesmańskiej wartowni. Na przełomie 1943 i 44 roku doszło do spotkania na terenie obozu Edka i Malli, była to tak zwana miłość od pierwszego wejrzenia. Oboje od razu przypadli sobie do serca i odwzajemnili uczucia. „Zachody Edka miały swe podstawy. Mala była bardzo ładna. Nie miała może urody aktorki filmowej, ale posiadała dużo wdzięku i coś, co trudno nazwać, co nie każdy z ludzi ma – miała osobowość. Natomiast widać było, że Edek jest obiektem bezgranicznej miłości ze strony Mali.” (Wiesław Kielar). „Spotkałyśmy się na Lagerstraße i pytam się jej: „Mala, co u ciebie słychać?” Wiedziałam już, że istnieje Edek, że się kochają, ale chciałam to od niej usłyszeć. A Mala wtedy taka rozpromieniona, taka rozjaśniona od środka mówi: „Kocham się. Jestem zakochana.” Po polsku to powiedziała: „Jestem zakochana i jestem kochana.” (Anna Palarczyk nr oboz. 17524). Od tej chwili każdą możliwą nadarzającą się okazję wykorzystywali, aby być razem. Podczas tych ukradkowych spotkań zapominali o otaczającym ich piekle. Zbliżał się planowany termin ucieczki Edka i Wiesława, myśl o rozstaniu z ukochaną spędzał Edkowi sen z powiek: „Gdy pomyśli, że prędzej czy później będzie musiała podzielić los wszystkich Żydów... Teraz jest jej dobrze. Jest nawet pupilką Drescherki. Wszyscy ją lubią nawet esesmani. Ale przyjdzie moment, że pierwsza Dreschler pośle ją do gazu... Tak, co do tego nawet ja nie miałem najmniejszej wątpliwości. Ale, do czego Edek dążył mówiąc mi to wszystko? Kochał ją to było jasne. Znałem go. Nie chciał tylko tego powiedzieć wprost. Zawsze krył się z uczuciami. Kochał ją i trudno będzie mu się z nią rozstać.” (Wiesław Kielar). Pewnego dnia postanowił zwierzyć się ze swoich nowych planów ucieczki przyjacielowi. Wiesław Kielar tak wspomina ową chwilę: „Oświadczył, że oprócz nas dwóch uciekać będzie także Mala Zimetbaum. , że naprzód ucieknie on z Malą, a po ucieczce prześle do obozu mundur i Passierschein i wówczas będę mógł zorganizować ucieczkę dla siebie.” Wiesław okazał się wspaniałym przyjacielem. Postanowił nie rozdzielać pary kochanków i dla ich dobra zrezygnował z ucieczki. Jego miejsce zajęła Malla. Nadszedł pamiętny dla nich wszystkich dzień 24 czerwca 1944 roku. „Mala Zimetbaum udała się do Blockführerstube obozu kobiecego. kilkanaście minut później zobaczyłem jak od strony budynku Blockführerstube, stojącej przy kwarantannie wyjściowej kobiecej, wyszła Mala przebrana w granatowy kombinezon niosąc na głowie białą, porcelanową umywalkę. Obok niej szedł Jerzy niosąc ze sobą skrzynkę z narzędziami. Kiedy dochodzili do Kartoffelbunkra wyszedł z niego Galiński przebrany w mundur esesmański. Jerzy zawrócił, a Galiński i Mala odeszli drogą w kierunku Bud. Widziałem jeszcze jak przechodzili szlaban na dużej Postenkecie. Esesman tkwił na bocianówce, Edek pokazał z daleka swój Ausweis, że prowadzi więźnia do instalowania urządzenia sanitarnego. Odtąd oczekiwałem syreny obozowej oznajmiającej ucieczkę. Dopiero wieczorem, kiedy nasza grupa wracała do obozu, przy bramie odcinka BIId zauważyłem stojące oddzielnie komando instalatorów. Kapo instalatorów Tadeusz Piekarski podbiegł do mnie i zaczął się informować, gdzie jest Galiński. Odpowiedziałem, że rano widziałem go w obozie kobiecym. Grupa instalatorów weszła do obozu jako ostatnia i wtedy odezwała się syrena obozowa.” (Wiwsław Kielar) Dzięki skradzionym przez Malle i podrobionym blankietem przepustki dla SS przekroczyli linię obozowych posterunków. Skierowali się w stronę widniejących na horyzoncie grzbietów Beskidu. Szczęśliwie udało im się dotrzeć do miejscowości Kozy tu uzyskali pomoc ze strony Antoniego Szymlaka. „W dniu 26 czerwca 1944 roku otrzymałem od Józefa Szymlaka gryps pisany przez Galińskiego, w którym doniósł, że Mala czuje się dobrze, ale jest trochę zmęczona, bo musiała nieść muszlę około 5 km (za miejscowość Budy). Jak wynikało z grypsu, dotarli do wsi Kozy i zgłosili się do Szymlaka, który skierował ich do znajomego. Noc spędzili w kopie siana obok domu. Gryps kończył się słowami: „Jutro idziemy dalej”. O przesłaniu munduru dla mnie nie było ani słowa. Uciekinierzy mieli iść w kierunku Zakopanego, gdzie powinni zgłosić się do mojego szwagra lekarza Michalika, który był już powiadomiony o tym, że zamierzam zorganizować ucieczkę.” (Wiesław Kielar) Za namową Malli zmienili jednak trasę ucieczki kierując się na Słowację, gdzie mieszkali jej krewni. Tam planowali ukryć się, doczekać końca wojny i wspólnie ułożyć sobie życie. Szczęście jednak ich opuściło. W dniu 6 lipca 1944 zbiegowie natknęli się w Beskidzie Żywieckim na niemiecki patrol graniczny. Trzeba nadmienić, że w strefach szczególnego zagrożenia rozdzielali się i szli osobno, zdawali sobie sprawę, że po ich ucieczce rozesłano za nimi listy gończe. Bezpieczniej było, więc wędrować osobno, aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. „Mala chciała w jednej miejscowości jeszcze po polskiej stronie coś kupić oferując jako zapłatę złoto, które wynieśli z obozu. Zwróciła tym na siebie uwagę, ktoś doniósł o niej Niemcom. Aresztowano ją, kiedy wracała ze sklepu do Edka. Nie przychodziła chyba z pół godziny i on nie wiedział co jest, ale przyrzekli sobie, że jedno drugiego nie pozostawi, że jak zginą to razem. Rzeczywiście poszedł po nią do sklepu. A tam zastał gestapowca, który z nią rozmawiał. I jak przyszedł, to ten gestapowiec kazał Edkowi zdjąć czapkę. Ponieważ przyrzekli sobie, że nigdy się nie rozstaną i wzajemnie nie opuszczą, Edek nie uciekł i wykonał polecenie żandarma niemieckiego „Mützen ab!” zdejmując czapkę i pokazując ogoloną głowę, czym zdradził, że jest więźniem, który zbiegł z obozu.” (Bolesław Staroń nr oboz. 127829 przebywał z Edkiem Galińskim w jednej celi na bloku 11) Życie bez Malli było dla niego już nic nie warte. W stanie bezgranicznej rozpaczy dołączył do aresztowanej. Rozpoznanych uciekinierów skierowano do Auschwitz. O ich ujęciu Komendantura KL Auschwitz powiadomiła władze zwierzchnie telegramem z dnia 27 lipca 1944 roku. Edek i Malla zostali osadzeni oddzielnie w celach mieszczących się w podziemiach Bloku Śmierci (11). Galiński przebywał kolejno w celach oznaczonych numerami: 19, 20, 21 i 23. W każdej z nich pozostawił w tynku ściany lub na wewnętrznej stronie drzwi wyryty napis: „Edward Galiński Nr 531, Mally Zimetbaum Nr 19880, 6 VII 1944”. Kilkakrotnie powtarzając obok nazwisk datę aresztowania chciał prawdopodobnie na zawsze w pamięci potomnych utrwalić ów tragiczny dla niego dzień. Miłości do Malli dał także wyraz rysując w celach numer 20 i 23 jej podobizny oraz łącząc w jednej z wymienionych cel wspomniany napis rysunkiem serca. „Jeszcze tego samego wieczoru zaczął w tynku celi nr 18 wykonywać rysunek twarzy jakiejś kobiety. Przypuszczam, bo tego w rozmowie ze mną nie zdradził, że to był portret Mali, który udało mu się ukończyć. Miał również zwyczaj wykonywania napisów na tynku ścian cel w których przebywaliśmy, m.in. często żłobił w tynku przy pomocy łyżki swoje imię i nazwisko oraz Mali Zimetbaum, ich numery obozowe oraz datę ponownego osadzenia w KL Auschwitz (po schwytaniu ich w pobliżu granicy słowackiej): 6.VII.1944r. ...zawsze po wieczornym apelu stawał przy skośnym otworze okiennym i pięknie śpiewał włoską piosenkę „Serenata in Messico”.[ ...] śpiewał podczas prawie wszystkich więziennych nocy w bloku śmierci. W ciszy nocnej jego śpiew lub czasami tylko gwizd mocnym echem wracał do bunkra. Nie domyślałem się wtedy, że w ten sposób daje Mali o sobie znak życia. (Bolesław Staroń) „W celi sąsiadującej z karcerem spotkałem Galińskiego. Siedzieliśmy razem przez dziesięć dni. Zapamiętałem zacięte usta Edka. Właściwie nie rozmawiał z nikim ze współwięźniów. Był zamknięty w sobie, milczący. Każdego wieczoru stawał przy drzwiach i z twarzą przy szparze gwizdał jakąś piękną melodię, a po pewnym czasie przez te korytarze, gdzieś z drugiego końca bloku nr 11 dochodziła nas ta sama melodia, odgwizdywana przez Malę. To było wzruszające, że właśnie w celi śmierci nadal okazywali sobie w ten sposób miłość.” (Zbigniew Kączkowski nr oboz. 125727) Rozpoczęły się długotrwałe przesłuchania zbiegów. „Otrzymałem gryps pisany przez Galińskiego z bunkra bloku 11-tego. Gryps przekazał mi Jerzy Sadczykow. Galiński uspokajał mnie i prosił, aby zawiadomić Lubuscha i przekazać mu zapewnienie, że nie będzie zeznawał o jego kontaktowaniu się z nim. Galiński donosił również, że oddział polityczny odnosi się do nich łagodnie i mają możliwość rozmawiania ze sobą . Galiński podkreślał, że ani on, ani Mala nie dadzą się powiesić.” „Grypsy przestały przychodzić. Dochodziły nas natomiast wieści, że skończyło się łagodne traktowanieEdka. Sadczykow zaczął się denerwować i wreszcie oświadczył, że obawia się, czy Galiński wytrzyma tortury.” (Wiesław Kielar) Sytuację pogarszał fakt posiadania przez Edka munduru SS i pistoletu z dwoma nabojami. W czasie śledztwa, dążąc do wymuszenia zeznań i wyjaśnienia pochodzenia munduru i broni, obozowe gestapo nie szczędziło aresztowanym tortur. Malla i Edek jednak milczeli. W obozie mówiono o nich jak o bohaterach. Równocześnie wszyscy zdawali sobie sprawę, że czeka ich okrutna śmierć, na którą wkrótce zostali skazani, nie zdradzając nikogo. Nadszedł dzień 15 września 1944 roku. Wreszcie ponure widowisko zostało przez hitlerowców ostatecznie wyreżyserowane i przygotowane. Postawiono dwie szubienice. Jedną dla Edka w obozie męskim w Birkenau, drugą opodal, w obozie kobiecym dla Malli. Tym razem śmierć na ziemi miała ich rozdzielić na zawsze. Wiesław Kielar tak zapamiętał to wydarzenie, które do głębi wstrząsnęło nie tylko nim, lecz wszystkimi w obozie, zaskakując esesmanów nie tak planowanym przez nich jego przebiegiem: „Edek śmiało wstąpił na podium, po czym od razu stanął na taborecie ustawionym pod szubienicą. Pętla dotykała jego głowy. Rozległa się komenda >Achtung!< i po chwili w zupełnej ciszy wysunął się jeden z esesmanów. Z kartki trzymanej w ręku zaczął czytać wyrok w języku niemieckim. W tym momencie Edek stojąc na taborecie poszukał głową otworu pętli i odbiwszy się odeń mocno nogami, zawisł... Esesmani nie pozwolili jednak na taką demonstrację. Podnieśli krzyk, a Lagerkapo w porę się zorientował. Złapał Edka wpół, postawił na taborecie, rozluźnił pętlę. Niemiec skończył czytanie wyroku w języku niemieckim i zaczął czytać w języku polskim. Czytał szybko i niewyraźnie. Spieszył się. Edek odczekał aż skończy. W momencie zupełnej ciszy krzyknął nagle zdławionym głosem: -Niech żyje Polsk...”. – Ale nie skończył. Lagerkapo poderwał taboret, pętla, tym razem zacisnęła się mocno...Czapki zdjąć!!! – rozległa się niespodziewanie polska komenda... cały obóz oddawał cześć zmarłemu”. Wkrótce po tym wstrząsającym wydarzeniu przekazano Kielarowi przesyłkę od Edka, którą przygotował on dla przyjaciela przed śmiercią. Tak to wspomina Wiesław Kielar: „Jub dał mi karteczkę, którą otrzymał od Galińskiego w momencie prowadzenia na stracenie. Kartka zawierała pukiel włosów Galińskiego i Mali. W ciągu dnia przyprowadzono edka do przybudówki koło kuchni, gdzie kapo Jup przygotowywał ofiary do śmierci przez powieszenie. Ale zanim związał mu ręce, to Edek poprosił go, żeby dostarczył mu kartkę i ołówek, bo chciałby napisać parę ostatnich słów i Jup zgodził się na to. To był Krwawy Jup, bandzior, który znęcał się nad więźniami, ale w tym przypadku zachował się po dżentelmeńsku. Dostarczył tę kartkę. Edek wiele nie pisał. Włożył przygotowane wcześniej pukle włosów i napisał swoje nazwisko oraz imię, nazwisko i numer obozowy Mali Zimetbaum.” Na drugi dzień zrozpaczony kolega Edka dowiedział się od znajomej więźniarki, młodej Słowaczki, o jeszcze bardziej tragicznym wydarzeniu w obozie kobiecym: „Mala – podobnie jak i Edek – postanowiła nie dopuścić do wykonania wyroku przez esesmanów. Będąc już na podium szubienicy, w czasie odczytywania wyroku podcięła sobie żyły wcześniej przygotowaną żyletką, – ale podobnie jak Edkowi nie pozwolono jej w ten sposób umrzeć. Doskoczył do niej raportfuhrer Taube, którego spoliczkowała zakrwawionymi dłońmi. Równocześnie esesmani prawie zadeptali ją nogami na oczach całego kobiecego obozu... Malla zmarła w drodze do krematorium... Mała Słowaczka płakała, wycierając łzy rękawem. Nie znalazłem słów by ją pocieszyć”. Tragiczna pamiątka przechowana przez Kielara jak relikwia doczekała z nim wyzwolenia. 29 stycznia 1968 roku Wiesław Kielar przekazał do PMO wraz z oświadczeniem dwa pukle włosów owinięte w papier. Oto treść oświadczenia: „Przekazuję do Muzeum dwa pukle włosów ludzkich. Są one zawinięte w papier z nadrukiem w języku niemieckim. Na brzegu papieru ołówkiem zrobiony jest napis: „Mally Zimetbaum 19 880, Edward Galiński 531”. Jest to napis wykonany przez Galińskiego oraz włosy jego i Malli Zimetbaum. Lagerkapo obozu Jupp Windeck, który powiesił Edka, po upływie godziny od jego śmierci wręczył mi te włosy i napis, w obecności Lagerfuhrera Danischa i Raportschreibera Kazimierza Goska, oświadczając, że ostatnim życzeniem skazańca było, abym je przyjął i przekazał jego ojcu. Ta tragiczna pamiątka przeszła ze mną przez wszystkie obozy, zachowałem ją do dnia dzisiejszego”. W zbiorach PMO przechowywany jest także portret rysunkowy Malli, zrobiony kredką przez współwięźniarkę Zofię Stępień-Bator nr oboz. 37255: –zapragnęła mieć swój portrecik i dać go ukochanemu. Pamiętam, że znalazłam się u niej w pokoiku –w sztubie. Zdobyła gdzieś kolorowe kredki i malowałam ją. po skończeniu Mala powiedziała, że portrecik bardzo się jej podoba. była mi naprawdę wdzięczna. Zrobiła przyjęcie. Kanapki smarowane margaryną.” Fotografie Malli wykonane przed deportacją umieszczone są natomiast w bloku 20 na terenie byłego obozu. Patrzy z nich radosna i pełna życia młoda dziewczyna, która przeszła wraz z Edkiem Portret Malli wykonany w obozie przez więźniarkę Zofię Stępień-Bator Galińskim do romantycznej legendy, opowiadanej już w KL Auschwitz – Birkenau przez więźniów z ogromnym podziwem i niezmiernym współczuciem dla tragicznych losów jej bohaterów. W powojennej literaturze obozowej nazwano ich oświęcimską Julią i Romeo. Szanowny czytelniku! Na zakończenie pozwoliłem sobie na interpretację finału klasycznego dzieła Szekspira: „Romeo i Julia”, który w tym wypadku powinien brzmieć tak: Edek niechaj stanie dziś przy swojej Mali; Dzielonych za życia, złączmy ich po zgonie. Ponurą historię tamten ranek skojarzył; Słońce się z żalu w chmur zasłonach pali; Smutniejszy bowiem los się nie zdarzył Jak ta historia Edka i Mali. Postać Mali Zimetbaum przeplata się w najgłośniejszym filmie Wandy Jakubowskiej „Ostatni etap” (1948) – przykre, że TVP od wielu już lat nie emituje powyższego filmu. Oprac. Mirosław Domin Bibliografia: Adam Cyra „Miłość w piekle” - „Panorama” nr 7 z dn 16.02.1986 Adam Cyra „Relacja Bolesława Staronia więźnia podobozu w Babicach“, Oświęcim 2004 Wiesław Kielar „Anus Mundi” Marek Miller „Europa według Auschwitz” – „Mala”

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Tam gdzie królowała śmierć
z Malines w Belgii przywieziono 1048 Żydów w tym 383 mężczyzn, 151 chłopców, 401 kobiety i 113 dziewcząt. Po selekcji w Birkenau do obozu jako więźniów skierowano 230 mężczyzn oraz 101 kobiet wśród, których uznana za zdolną do pracy znalazła się Malla. W obozie oznaczono ją numerem więźniarskim 19880. Pozostałe 717 osób zabito w komorach gazowych. Malla dzięki swej ujmującej powierzchowności oraz znajomości języka polskiego, niemieckiego, jidisz, flamandzkiego i francuskiego zostaje zatrudniona w obozie kobiecym jako tłumaczka i goniec. „Mala zasadniczo pełniła funkcję Läuferin, czyli gońca obozowego. Tych gończyń było kilka, stały zawsze przy Blockführerstubie –pod bramą. I one strasznie marzły w zimie. Na zawołanie (to zawsze był ryk albo Aufseherin Drechsler, albo Aufseherin Mandel – Läufer!) Läuferin musiała pędzić i wykonywać to, co jej powiedziano. Ale Mala oprócz tego miała jeszcze drugą funkcję, to znaczy odbierała z rewiru chore więźniarki, którym udało się przeżyć szpital, które nie poszły do gazu i rozprowadzała je na bloki. Od niej w dużej mierz zależało, gdzie kogo zaprowadzi. Starała się o to, żeby ludzi słabych dawać na bloki czy komanda, gdzie była trochę lżejsza praca i gdzie mieli szansę na dalsze przetrwanie.” (Anna Palarczyk nr oboz. 17524) Nie obcięto Malli włosów i zamiast pasiaka mogła nosić cywilne ubranie. Funkcja gońca wiązała się z przywilejem względnie swobodnego poruszania się po terenie obozowym, a osobisty urok, jakim była obdarzona, zjednywał wszędzie młodej dziewczynie powszechną sympatię. Koleżanki obozowe zapamiętały ją jako miłą blondyneczkę o sympatycznym spojrzeniu i ujmującym uśmiechu. Wyróżniała się inteligencją, odwagą i uczynnością. „Tatuowali nas w 1943 roku, gdy zaczęły się nasilać ucieczki z obozu. Wtedy Mala podeszła do mnie i powiedziała: „Wiesz co, ja tobie wytatuuję numerek taki maleńki, żeby był nieznaczny, bo po co ci taki ogromny numer.” I mówi: „Jak cię będzie boleć, to powiedz.” I wytatuowała mi ten numerek.” (Maria Kulka) Tak wspomina ją Anna Tytoniak nr oboz. 6866: „Inteligentna. Przystojna. Nie miała semickich rysów. Ciemna blondyna, niebieskie oczy.” Przemycała lekarstwa dla chorych, ratowała przed selekcjami do gazu, poruszając się po obozie swobodnie przekazywała więźniom wiadomości. Lubiano ją i szanowano. Wszędzie jej było pełno. Nawet Niemcy mieli dla niej szacunek. Była ulubienicą swej przełożonej, esesmanki niemieckiej o nazwisku Dreschler – postrachu innych więźniarek. Ona też awansowała młodą Żydówkę na gońca esesmańskiej wartowni. Na przełomie 1943 i 44 roku doszło do spotkania na terenie obozu Edka i Malli, była to tak zwana miłość od pierwszego wejrzenia. Oboje od razu przypadli sobie do serca i odwzajemnili uczucia. „Zachody Edka miały swe podstawy. Mala była bardzo ładna. Nie miała może urody aktorki filmowej, ale posiadała dużo wdzięku i coś, co trudno nazwać, co nie każdy z ludzi ma – miała osobowość. Natomiast widać było, że Edek jest obiektem bezgranicznej miłości ze strony Mali.” (Wiesław Kielar). „Spotkałyśmy się na Lagerstraße i pytam się jej: „Mala, co u ciebie słychać?” Wiedziałam już, że istnieje Edek, że się kochają, ale chciałam to od niej usłyszeć. A Mala wtedy taka rozpromieniona, taka rozjaśniona od środka mówi: „Kocham się. Jestem zakochana.” Po polsku to powiedziała: „Jestem zakochana i jestem kochana.” (Anna Palarczyk nr oboz. 17524). Od tej chwili każdą możliwą nadarzającą się okazję wykorzystywali, aby być razem. Podczas tych ukradkowych spotkań zapominali o otaczającym ich piekle. Zbliżał się planowany termin ucieczki Edka i Wiesława, myśl o rozstaniu z ukochaną spędzał Edkowi sen z powiek: „Gdy pomyśli, że prędzej czy później będzie musiała podzielić los wszystkich Żydów... Teraz jest jej dobrze. Jest nawet pupilką Drescherki. Wszyscy ją lubią nawet esesmani. Ale przyjdzie moment, że pierwsza Dreschler pośle ją do gazu... Tak, co do tego nawet ja nie miałem najmniejszej wątpliwości. Ale, do czego Edek dążył mówiąc mi to wszystko? Kochał ją to było jasne. Znałem go. Nie chciał tylko tego powiedzieć wprost. Zawsze krył się z uczuciami. Kochał ją i trudno będzie mu się z nią rozstać.” (Wiesław Kielar). Pewnego dnia postanowił zwierzyć się ze swoich nowych planów ucieczki przyjacielowi. Wiesław Kielar tak wspomina ową chwilę: „Oświadczył, że oprócz nas dwóch uciekać będzie także Mala Zimetbaum. , że naprzód ucieknie on z Malą, a po ucieczce prześle do obozu mundur i Passierschein i wówczas będę mógł zorganizować ucieczkę dla siebie.” Wiesław okazał się wspaniałym przyjacielem. Postanowił nie rozdzielać pary kochanków i dla ich dobra zrezygnował z ucieczki. Jego miejsce zajęła Malla. Nadszedł pamiętny dla nich wszystkich dzień 24 czerwca 1944 roku. „Mala Zimetbaum udała się do Blockführerstube obozu kobiecego. kilkanaście minut później zobaczyłem jak od strony budynku Blockführerstube, stojącej przy kwarantannie wyjściowej kobiecej, wyszła Mala przebrana w granatowy kombinezon niosąc na głowie białą, porcelanową umywalkę. Obok niej szedł Jerzy niosąc ze sobą skrzynkę z narzędziami. Kiedy dochodzili do Kartoffelbunkra wyszedł z niego Galiński przebrany w mundur esesmański. Jerzy zawrócił, a Galiński i Mala odeszli drogą w kierunku Bud. Widziałem jeszcze jak przechodzili szlaban na dużej Postenkecie. Esesman tkwił na bocianówce, Edek pokazał z daleka swój Ausweis, że prowadzi więźnia do instalowania urządzenia sanitarnego. Odtąd oczekiwałem syreny obozowej oznajmiającej ucieczkę. Dopiero wieczorem, kiedy nasza grupa wracała do obozu, przy bramie odcinka BIId zauważyłem stojące oddzielnie komando instalatorów. Kapo instalatorów Tadeusz Piekarski podbiegł do mnie i zaczął się informować, gdzie jest Galiński. Odpowiedziałem, że rano widziałem go w obozie kobiecym. Grupa instalatorów weszła do obozu jako ostatnia i wtedy odezwała się syrena obozowa.” (Wiwsław Kielar) Dzięki skradzionym przez Malle i podrobionym blankietem przepustki dla SS przekroczyli linię obozowych posterunków. Skierowali się w stronę widniejących na horyzoncie grzbietów Beskidu. Szczęśliwie udało im się dotrzeć do miejscowości Kozy tu uzyskali pomoc ze strony Antoniego Szymlaka. „W dniu 26 czerwca 1944 roku otrzymałem od Józefa Szymlaka gryps pisany przez Galińskiego, w którym doniósł, że Mala czuje się dobrze, ale jest trochę zmęczona, bo musiała nieść muszlę około 5 km (za miejscowość Budy). Jak wynikało z grypsu, dotarli do wsi Kozy i zgłosili się do Szymlaka, który skierował ich do znajomego. Noc spędzili w kopie siana obok domu. Gryps kończył się słowami: „Jutro idziemy dalej”. O przesłaniu munduru dla mnie nie było ani słowa. Uciekinierzy mieli iść w kierunku Zakopanego, gdzie powinni zgłosić się do mojego szwagra lekarza Michalika, który był już powiadomiony o tym, że zamierzam zorganizować ucieczkę.” (Wiesław Kielar) Za namową Malli zmienili jednak trasę ucieczki kierując się na Słowację, gdzie mieszkali jej krewni. Tam planowali ukryć się, doczekać końca wojny i wspólnie ułożyć sobie życie. Szczęście jednak ich opuściło. W dniu 6 lipca 1944 zbiegowie natknęli się w Beskidzie Żywieckim na niemiecki patrol graniczny. Trzeba nadmienić, że w strefach szczególnego zagrożenia rozdzielali się i szli osobno, zdawali sobie sprawę, że po ich ucieczce rozesłano za nimi listy gończe. Bezpieczniej było, więc wędrować osobno, aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. „Mala chciała w jednej miejscowości jeszcze po polskiej stronie coś kupić oferując jako zapłatę złoto, które wynieśli z obozu. Zwróciła tym na siebie uwagę, ktoś doniósł o niej Niemcom. Aresztowano ją, kiedy wracała ze sklepu do Edka. Nie przychodziła chyba z pół godziny i on nie wiedział co jest, ale przyrzekli sobie, że jedno drugiego nie pozostawi, że jak zginą to razem. Rzeczywiście poszedł po nią do sklepu. A tam zastał gestapowca, który z nią rozmawiał. I jak przyszedł, to ten gestapowiec kazał Edkowi zdjąć czapkę. Ponieważ przyrzekli sobie, że nigdy się nie rozstaną i wzajemnie nie opuszczą, Edek nie uciekł i wykonał polecenie żandarma niemieckiego „Mützen ab!” zdejmując czapkę i pokazując ogoloną głowę, czym zdradził, że jest więźniem, który zbiegł z obozu.” (Bolesław Staroń nr oboz. 127829 przebywał z Edkiem Galińskim w jednej celi na bloku 11) Życie bez Malli było dla niego już nic nie warte. W stanie bezgranicznej rozpaczy dołączył do aresztowanej. Rozpoznanych uciekinierów skierowano do Auschwitz. O ich ujęciu Komendantura KL Auschwitz powiadomiła władze zwierzchnie telegramem z dnia 27 lipca 1944 roku. Edek i Malla zostali osadzeni oddzielnie w celach mieszczących się w podziemiach Bloku Śmierci (11). Galiński przebywał kolejno w celach oznaczonych numerami: 19, 20, 21 i 23. W każdej z nich pozostawił w tynku ściany lub na wewnętrznej stronie drzwi wyryty napis: „Edward Galiński Nr 531, Mally Zimetbaum Nr 19880, 6 VII 1944”. Kilkakrotnie powtarzając obok nazwisk datę aresztowania chciał prawdopodobnie na zawsze w pamięci potomnych utrwalić ów tragiczny dla niego dzień. Miłości do Malli dał także wyraz rysując w celach numer 20 i 23 jej podobizny oraz łącząc w jednej z wymienionych cel wspomniany napis rysunkiem serca. „Jeszcze tego samego wieczoru zaczął w tynku celi nr 18 wykonywać rysunek twarzy jakiejś kobiety. Przypuszczam, bo tego w rozmowie ze mną nie zdradził, że to był portret Mali, który udało mu się ukończyć. Miał również zwyczaj wykonywania napisów na tynku ścian cel w których przebywaliśmy, m.in. często żłobił w tynku przy pomocy łyżki swoje imię i nazwisko oraz Mali Zimetbaum, ich numery obozowe oraz datę ponownego osadzenia w KL Auschwitz (po schwytaniu ich w pobliżu granicy słowackiej): 6.VII.1944r. ...zawsze po wieczornym apelu stawał przy skośnym otworze okiennym i pięknie śpiewał włoską piosenkę „Serenata in Messico”.[ ...] śpiewał podczas prawie wszystkich więziennych nocy w bloku śmierci. W ciszy nocnej jego śpiew lub czasami tylko gwizd mocnym echem wracał do bunkra. Nie domyślałem się wtedy, że w ten sposób daje Mali o sobie znak życia. (Bolesław Staroń) „W celi sąsiadującej z karcerem spotkałem Galińskiego. Siedzieliśmy razem przez dziesięć dni. Zapamiętałem zacięte usta Edka. Właściwie nie rozmawiał z nikim ze współwięźniów. Był zamknięty w sobie, milczący. Każdego wieczoru stawał przy drzwiach i z twarzą przy szparze gwizdał jakąś piękną melodię, a po pewnym czasie przez te korytarze, gdzieś z drugiego końca bloku nr 11 dochodziła nas ta sama melodia, odgwizdywana przez Malę. To było wzruszające, że właśnie w celi śmierci nadal okazywali sobie w ten sposób miłość.” (Zbigniew Kączkowski nr oboz. 125727) Rozpoczęły się długotrwałe przesłuchania zbiegów. „Otrzymałem gryps pisany przez Galińskiego z bunkra bloku 11-tego. Gryps przekazał mi Jerzy Sadczykow. Galiński uspokajał mnie i prosił, aby zawiadomić Lubuscha i przekazać mu zapewnienie, że nie będzie zeznawał o jego kontaktowaniu się z nim. Galiński donosił również, że oddział polityczny odnosi się do nich łagodnie i mają możliwość rozmawiania ze sobą . Galiński podkreślał, że ani on, ani Mala nie dadzą się powiesić.” „Grypsy przestały przychodzić. Dochodziły nas natomiast wieści, że skończyło się łagodne traktowanieEdka. Sadczykow zaczął się denerwować i wreszcie oświadczył, że obawia się, czy Galiński wytrzyma tortury.” (Wiesław Kielar) Sytuację pogarszał fakt posiadania przez Edka munduru SS i pistoletu z dwoma nabojami. W czasie śledztwa, dążąc do wymuszenia zeznań i wyjaśnienia pochodzenia munduru i broni, obozowe gestapo nie szczędziło aresztowanym tortur. Malla i Edek jednak milczeli. W obozie mówiono o nich jak o bohaterach. Równocześnie wszyscy zdawali sobie sprawę, że czeka ich okrutna śmierć, na którą wkrótce zostali skazani, nie zdradzając nikogo. Nadszedł dzień 15 września 1944 roku. Wreszcie ponure widowisko zostało przez hitlerowców ostatecznie wyreżyserowane i przygotowane. Postawiono dwie szubienice. Jedną dla Edka w obozie męskim w Birkenau, drugą opodal, w obozie kobiecym dla Malli. Tym razem śmierć na ziemi miała ich rozdzielić na zawsze. Wiesław Kielar tak zapamiętał to wydarzenie, które do głębi wstrząsnęło nie tylko nim, lecz wszystkimi w obozie, zaskakując esesmanów nie tak planowanym przez nich jego przebiegiem: „Edek śmiało wstąpił na podium, po czym od razu stanął na taborecie ustawionym pod szubienicą. Pętla dotykała jego głowy. Rozległa się komenda >Achtung!< i po chwili w zupełnej ciszy wysunął się jeden z esesmanów. Z kartki trzymanej w ręku zaczął czytać wyrok w języku niemieckim. W tym momencie Edek stojąc na taborecie poszukał głową otworu pętli i odbiwszy się odeń mocno nogami, zawisł... Esesmani nie pozwolili jednak na taką demonstrację. Podnieśli krzyk, a Lagerkapo w porę się zorientował. Złapał Edka wpół, postawił na taborecie, rozluźnił pętlę. Niemiec skończył czytanie wyroku w języku niemieckim i zaczął czytać w języku polskim. Czytał szybko i niewyraźnie. Spieszył się. Edek odczekał aż skończy. W momencie zupełnej ciszy krzyknął nagle zdławionym głosem: -Niech żyje Polsk...”. – Ale nie skończył. Lagerkapo poderwał taboret, pętla, tym razem zacisnęła się mocno...Czapki zdjąć!!! – rozległa się niespodziewanie polska komenda... cały obóz oddawał cześć zmarłemu”. Wkrótce po tym wstrząsającym wydarzeniu przekazano Kielarowi przesyłkę od Edka, którą przygotował on dla przyjaciela przed śmiercią. Tak to wspomina Wiesław Kielar: „Jub dał mi karteczkę, którą otrzymał od Galińskiego w momencie prowadzenia na stracenie. Kartka zawierała pukiel włosów Galińskiego i Mali. W ciągu dnia przyprowadzono edka do przybudówki koło kuchni, gdzie kapo Jup przygotowywał ofiary do śmierci przez powieszenie. Ale zanim związał mu ręce, to Edek poprosił go, żeby dostarczył mu kartkę i ołówek, bo chciałby napisać parę ostatnich słów i Jup zgodził się na to. To był Krwawy Jup, bandzior, który znęcał się nad więźniami, ale w tym przypadku zachował się po dżentelmeńsku. Dostarczył tę kartkę. Edek wiele nie pisał. Włożył przygotowane wcześniej pukle włosów i napisał swoje nazwisko oraz imię, nazwisko i numer obozowy Mali Zimetbaum.” Na drugi dzień zrozpaczony kolega Edka dowiedział się od znajomej więźniarki, młodej Słowaczki, o jeszcze bardziej tragicznym wydarzeniu w obozie kobiecym: „Mala – podobnie jak i Edek – postanowiła nie dopuścić do wykonania wyroku przez esesmanów. Będąc już na podium szubienicy, w czasie odczytywania wyroku podcięła sobie żyły wcześniej przygotowaną żyletką, – ale podobnie jak Edkowi nie pozwolono jej w ten sposób umrzeć. Doskoczył do niej raportfuhrer Taube, którego spoliczkowała zakrwawionymi dłońmi. Równocześnie esesmani prawie zadeptali ją nogami na oczach całego kobiecego obozu... Malla zmarła w drodze do krematorium... Mała Słowaczka płakała, wycierając łzy rękawem. Nie znalazłem słów by ją pocieszyć”. Tragiczna pamiątka przechowana przez Kielara jak relikwia doczekała z nim wyzwolenia. 29 stycznia 1968 roku Wiesław Kielar przekazał do PMO wraz z oświadczeniem dwa pukle włosów owinięte w papier. Oto treść oświadczenia: „Przekazuję do Muzeum dwa pukle włosów ludzkich. Są one zawinięte w papier z nadrukiem w języku niemieckim. Na brzegu papieru ołówkiem zrobiony jest napis: „Mally Zimetbaum 19 880, Edward Galiński 531”. Jest to napis wykonany przez Galińskiego oraz włosy jego i Malli Zimetbaum. Lagerkapo obozu Jupp Windeck, który powiesił Edka, po upływie godziny od jego śmierci wręczył mi te włosy i napis, w obecności Lagerfuhrera Danischa i Raportschreibera Kazimierza Goska, oświadczając, że ostatnim życzeniem skazańca było, abym je przyjął i przekazał jego ojcu. Ta tragiczna pamiątka przeszła ze mną przez wszystkie obozy, zachowałem ją do dnia dzisiejszego”. W zbiorach PMO przechowywany jest także portret rysunkowy Malli, zrobiony kredką przez współwięźniarkę Zofię Stępień-Bator nr oboz. 37255: –zapragnęła mieć swój portrecik i dać go ukochanemu. Pamiętam, że znalazłam się u niej w pokoiku –w sztubie. Zdobyła gdzieś kolorowe kredki i malowałam ją. po skończeniu Mala powiedziała, że portrecik bardzo się jej podoba. była mi naprawdę wdzięczna. Zrobiła przyjęcie. Kanapki smarowane margaryną.” Fotografie Malli wykonane przed deportacją umieszczone są natomiast w bloku 20 na terenie byłego obozu. Patrzy z nich radosna i pełna życia młoda dziewczyna, która przeszła wraz z Edkiem Portret Malli wykonany w obozie przez więźniarkę Zofię Stępień-Bator Galińskim do romantycznej legendy, opowiadanej już w KL Auschwitz – Birkenau przez więźniów z ogromnym podziwem i niezmiernym współczuciem dla tragicznych losów jej bohaterów. W powojennej literaturze obozowej nazwano ich oświęcimską Julią i Romeo. Szanowny czytelniku! Na zakończenie pozwoliłem sobie na interpretację finału klasycznego dzieła Szekspira: „Romeo i Julia”, który w tym wypadku powinien brzmieć tak: Edek niechaj stanie dziś przy swojej Mali; Dzielonych za życia, złączmy ich po zgonie. Ponurą historię tamten ranek skojarzył; Słońce się z żalu w chmur zasłonach pali; Smutniejszy bowiem los się nie zdarzył Jak ta historia Edka i Mali. Postać Mali Zimetbaum przeplata się w najgłośniejszym filmie Wandy Jakubowskiej „Ostatni etap” (1948) – przykre, że TVP od wielu już lat nie emituje powyższego filmu. Oprac. Mirosław Domin Bibliografia: Adam Cyra „Miłość w piekle” - „Panorama” nr 7 z dn 16.02.1986 Adam Cyra „Relacja Bolesława Staronia więźnia podobozu w Babicach“, Oświęcim 2004 Wiesław Kielar „Anus Mundi” Marek Miller „Europa według Auschwitz” – „Mala”

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Tam gdzie królowała śmierć
„Serenata in Messico”.[ ...] śpiewał podczas prawie wszystkich więziennych nocy w bloku śmierci. W ciszy nocnej jego śpiew lub czasami tylko gwizd mocnym echem wracał do bunkra. Nie domyślałem się wtedy, że w ten sposób daje Mali o sobie znak życia. (Bolesław Staroń) „W celi sąsiadującej z karcerem spotkałem Galińskiego. Siedzieliśmy razem przez dziesięć dni. Zapamiętałem zacięte usta Edka. Właściwie nie rozmawiał z nikim ze współwięźniów. Był zamknięty w sobie, milczący. Każdego wieczoru stawał przy drzwiach i z twarzą przy szparze gwizdał jakąś piękną melodię, a po pewnym czasie przez te korytarze, gdzieś z drugiego końca bloku nr 11 dochodziła nas ta sama melodia, odgwizdywana przez Malę. To było wzruszające, że właśnie w celi śmierci nadal okazywali sobie w ten sposób miłość.” (Zbigniew Kączkowski nr oboz. 125727) Rozpoczęły się długotrwałe przesłuchania zbiegów. „Otrzymałem gryps pisany przez Galińskiego z bunkra bloku 11-tego. Gryps przekazał mi Jerzy Sadczykow. Galiński uspokajał mnie i prosił, aby zawiadomić Lubuscha i przekazać mu zapewnienie, że nie będzie zeznawał o jego kontaktowaniu się z nim. Galiński donosił również, że oddział polityczny odnosi się do nich łagodnie i mają możliwość rozmawiania ze sobą . Galiński podkreślał, że ani on, ani Mala nie dadzą się powiesić.” „Grypsy przestały przychodzić. Dochodziły nas natomiast wieści, że skończyło się łagodne traktowanieEdka. Sadczykow zaczął się denerwować i wreszcie oświadczył, że obawia się, czy Galiński wytrzyma tortury.” (Wiesław Kielar) Sytuację pogarszał fakt posiadania przez Edka munduru SS i pistoletu z dwoma nabojami. W czasie śledztwa, dążąc do wymuszenia zeznań i wyjaśnienia pochodzenia munduru i broni, obozowe gestapo nie szczędziło aresztowanym tortur. Malla i Edek jednak milczeli. W obozie mówiono o nich jak o bohaterach. Równocześnie wszyscy zdawali sobie sprawę, że czeka ich okrutna śmierć, na którą wkrótce zostali skazani, nie zdradzając nikogo. Nadszedł dzień 15 września 1944 roku. Wreszcie ponure widowisko zostało przez hitlerowców ostatecznie wyreżyserowane i przygotowane. Postawiono dwie szubienice. Jedną dla Edka w obozie męskim w Birkenau, drugą opodal, w obozie kobiecym dla Malli. Tym razem śmierć na ziemi miała ich rozdzielić na zawsze. Wiesław Kielar tak zapamiętał to wydarzenie, które do głębi wstrząsnęło nie tylko nim, lecz wszystkimi w obozie, zaskakując esesmanów nie tak planowanym przez nich jego przebiegiem: „Edek śmiało wstąpił na podium, po czym od razu stanął na taborecie ustawionym pod szubienicą. Pętla dotykała jego głowy. Rozległa się komenda >Achtung!< i po chwili w zupełnej ciszy wysunął się jeden z esesmanów. Z kartki trzymanej w ręku zaczął czytać wyrok w języku niemieckim. W tym momencie Edek stojąc na taborecie poszukał głową otworu pętli i odbiwszy się odeń mocno nogami, zawisł... Esesmani nie pozwolili jednak na taką demonstrację. Podnieśli krzyk, a Lagerkapo w porę się zorientował. Złapał Edka wpół, postawił na taborecie, rozluźnił pętlę. Niemiec skończył czytanie wyroku w języku niemieckim i zaczął czytać w języku polskim. Czytał szybko i niewyraźnie. Spieszył się. Edek odczekał aż skończy. W momencie zupełnej ciszy krzyknął nagle zdławionym głosem: -Niech żyje Polsk...”. – Ale nie skończył. Lagerkapo poderwał taboret, pętla, tym razem zacisnęła się mocno...Czapki zdjąć!!! – rozległa się niespodziewanie polska komenda... cały obóz oddawał cześć zmarłemu”. Wkrótce po tym wstrząsającym wydarzeniu przekazano Kielarowi przesyłkę od Edka, którą przygotował on dla przyjaciela przed śmiercią. Tak to wspomina Wiesław Kielar: „Jub dał mi karteczkę, którą otrzymał od Galińskiego w momencie prowadzenia na stracenie. Kartka zawierała pukiel włosów Galińskiego i Mali. W ciągu dnia przyprowadzono edka do przybudówki koło kuchni, gdzie kapo Jup przygotowywał ofiary do śmierci przez powieszenie. Ale zanim związał mu ręce, to Edek poprosił go, żeby dostarczył mu kartkę i ołówek, bo chciałby napisać parę ostatnich słów i Jup zgodził się na to. To był Krwawy Jup, bandzior, który znęcał się nad więźniami, ale w tym przypadku zachował się po dżentelmeńsku. Dostarczył tę kartkę. Edek wiele nie pisał. Włożył przygotowane wcześniej pukle włosów i napisał swoje nazwisko oraz imię, nazwisko i numer obozowy Mali Zimetbaum.” Na drugi dzień zrozpaczony kolega Edka dowiedział się od znajomej więźniarki, młodej Słowaczki, o jeszcze bardziej tragicznym wydarzeniu w obozie kobiecym: „Mala – podobnie jak i Edek – postanowiła nie dopuścić do wykonania wyroku przez esesmanów. Będąc już na podium szubienicy, w czasie odczytywania wyroku podcięła sobie żyły wcześniej przygotowaną żyletką, – ale podobnie jak Edkowi nie pozwolono jej w ten sposób umrzeć. Doskoczył do niej raportfuhrer Taube, którego spoliczkowała zakrwawionymi dłońmi. Równocześnie esesmani prawie zadeptali ją nogami na oczach całego kobiecego obozu... Malla zmarła w drodze do krematorium... Mała Słowaczka płakała, wycierając łzy rękawem. Nie znalazłem słów by ją pocieszyć”. Tragiczna pamiątka przechowana przez Kielara jak relikwia doczekała z nim wyzwolenia. 29 stycznia 1968 roku Wiesław Kielar przekazał do PMO wraz z oświadczeniem dwa pukle włosów owinięte w papier. Oto treść oświadczenia: „Przekazuję do Muzeum dwa pukle włosów ludzkich. Są one zawinięte w papier z nadrukiem w języku niemieckim. Na brzegu papieru ołówkiem zrobiony jest napis: „Mally Zimetbaum 19 880, Edward Galiński 531”. Jest to napis wykonany przez Galińskiego oraz włosy jego i Malli Zimetbaum. Lagerkapo obozu Jupp Windeck, który powiesił Edka, po upływie godziny od jego śmierci wręczył mi te włosy i napis, w obecności Lagerfuhrera Danischa i Raportschreibera Kazimierza Goska, oświadczając, że ostatnim życzeniem skazańca było, abym je przyjął i przekazał jego ojcu. Ta tragiczna pamiątka przeszła ze mną przez wszystkie obozy, zachowałem ją do dnia dzisiejszego”. W zbiorach PMO przechowywany jest także portret rysunkowy Malli, zrobiony kredką przez współwięźniarkę Zofię Stępień-Bator nr oboz. 37255: –zapragnęła mieć swój portrecik i dać go ukochanemu. Pamiętam, że znalazłam się u niej w pokoiku –w sztubie. Zdobyła gdzieś kolorowe kredki i malowałam ją. po skończeniu Mala powiedziała, że portrecik bardzo się jej podoba. była mi naprawdę wdzięczna. Zrobiła przyjęcie. Kanapki smarowane margaryną.” Fotografie Malli wykonane przed deportacją umieszczone są natomiast w bloku 20 na terenie byłego obozu. Patrzy z nich radosna i pełna życia młoda dziewczyna, która przeszła wraz z Edkiem Portret Malli wykonany w obozie przez więźniarkę Zofię Stępień-Bator Galińskim do romantycznej legendy, opowiadanej już w KL Auschwitz – Birkenau przez więźniów z ogromnym podziwem i niezmiernym współczuciem dla tragicznych losów jej bohaterów. W powojennej literaturze obozowej nazwano ich oświęcimską Julią i Romeo. Szanowny czytelniku! Na zakończenie pozwoliłem sobie na interpretację finału klasycznego dzieła Szekspira: „Romeo i Julia”, który w tym wypadku powinien brzmieć tak: Edek niechaj stanie dziś przy swojej Mali; Dzielonych za życia, złączmy ich po zgonie. Ponurą historię tamten ranek skojarzył; Słońce się z żalu w chmur zasłonach pali; Smutniejszy bowiem los się nie zdarzył Jak ta historia Edka i Mali. Postać Mali Zimetbaum przeplata się w najgłośniejszym filmie Wandy Jakubowskiej „Ostatni etap” (1948) – przykre, że TVP od wielu już lat nie emituje powyższego filmu. Oprac. Mirosław Domin Bibliografia: Adam Cyra „Miłość w piekle” - „Panorama” nr 7 z dn 16.02.1986 Adam Cyra „Relacja Bolesława Staronia więźnia podobozu w Babicach“, Oświęcim 2004 Wiesław Kielar „Anus Mundi” Marek Miller „Europa według Auschwitz” – „Mala”

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
piękna ale tragiczna historia. Wcale mnie nie dziwi że nazwano ich bohaterami bo takimi właśnie byli. A powiedzcie mi te rysunki i napisy w blokach są jeszcze ? Bo ja byłam jak już pisałam ale nie mogę sobie przypomnieć zresztą chyba większości to chyba się po korytarzach chodziło. Jak dobrze pamiętam. Ciekawa bibliografia a mnie zaszokował podobóz w Babicach nie miałam pojęcia ze tam było coś takiego. Fakt że z tą miejscowością związana jestem tylko bo tam się urodziłam ale to jakoś nie czuję się usprawiedliwiona.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość człowiek 74
Witam! Zdaje mi się że na temat obozów,holokaustu itd.mogą się dogłębnie wypowiadać tylko osoby które to przeżyły.My wiemy tylko tyle co usłyszymy od nich ,tylko zależy kto w co wierzy.Ja wierzę w to co zobaczyłam w Auschwitz-Birkenau 3 lata temu.I wierzyłam mojemu dziadkowi który jadł trawę w Majdanku i miał numer na ręce.Jestem Romką i nie dawno jakiś gość czy gościówa na temat (dlaczego ludzie nie akceptują Żydów)napisał że dobrze bym się paliła.Życzę temu komuś żeby on i jego dzieci przeszli to co żydzi i cyganie w czasie wojny .Ciężko mi jest to pisać,ale głupota ludzka nie ma granic!!!!!!Co noc się modlę aby takie coś nigdy nikogo nie doświadczyło.Życzę wszystkim Żydom i Cyganom(i Aryjczykom)zdrowia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
nawet w tych okropnych warunkach byli Ludzie , ktorzy \" nie pękali\" i dla zartów np. chowali się w pieciu za łopatą.potrafili kilka razy uciekac przez ruszt .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Evangeline
Takie rzeczy( z tym paleniem) pisza tylko zera....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
co do rysunków - tak jak napisano w opowieści, Edek je rysował na ścianach w bunkrze bloku 11-go. A te pomieszczenia niestety nie są dostępne dla odwiedzajacych ... Byłam w Auschwitz 3 razy, ale chyba nieuważnie, bo przeoczyłam pukle włosów zawinięte w papier i opisane imionami i numerami ... Temat wyniszczania ludzi w czasie II wojny światowej interesował mnie już jako małe dziecko (chyba od obejrzenia \"Listy Schindlera\" ) (... nigdy nie sądziłam, że jestem normalna ...), i moja mama, gdy pytałam, tłumaczyła mi to możliwie jak najdziecinniejszym sposobem - że wymordowywano ludzi o \"opalonej\" skórze, ciemych włosach i oczach. I ja jako dziecko najbardziej się bałam, że te czasy wrócą i mnie zabiorą, bo ja właśnie bym się \"kwalifikowała\". Teraz mnie to śmieszy i Was po przeczytaniu pewnie też, ale wtedy myśl o tym spedzała mi sen z powiek, czułam takie ogromne przerażenie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dlaczego dlaczego
Jestem ciekawa dlaczego ten bunkr w bloku 11-stym nie jest dostepny dla odwiedzajacych?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czy L propagował nienawiść
mnie nurtuje pytanie: Dlaczego Żydzi i Cyganie tak łatwo zapominają, że nie byli jedynymi ofiarami Auschwitz. Tam także mordowano inne nacje, także Polaków. człowiek74 też tak piszesz jakby tam nie mordowano innych poza Wami. Coś Wam opowiem: Nikt nie nauczył mnie tak dobrze obrzydzenia do rasizmu i wszelkiej dyskryminacji jak pewien nauczyciel w szkole podstawowej, który na moich oczach, na przerwie na podwórku szarpał i tarmosił chłopaka, ucznia naszej szkoły, który był w połowie Murzynem wyzywając go od czarnuchów itp. Być może ten chłopak nie był szczytem grzeczności, ale który chłopak w tym wieku jest. Obraz tego szarpanego i wyzywanego chłopaka stoi mi przed oczami już ponad 30 lat. Ciarki mi przechodzą po plecach, gdy ktoś przy mnie próbuje opowiadać jakieś głupie, rasistowskie dowcipy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czy L propagował nienawiść
prawidłowo bunkier, a nie bunkr ;-) Prawdopodobnie tak jak w każdym muzeum większość zbiorów czy obiektów jest niedostępna dla wszystkich zwiedzających. Obóz to ogromny teren. Eksponaty się niszczą. Nawet od oddechów zwiedzających - jak jest ich tysiące.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość człowiek taki jeden
''The one who does not remember history is bound to live through it again''

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość karolinkaaar
Od Auschwitz wiemy do czego jest zdolny człowiek... Od Auschwitz, które stało się światowym symbolem terroru, ludobójstwa i Holokaustu. Po tylu latach od zatrzymania zbrodniczej machiny nadal zbyt mało rozumiemy. Coraz łatwiej zapominamy o cierpieniach, o śmierci tysięcy ludzi, dla niektórych stają się one tylko wyblakłą kartą historii. Nie mogę ogarnąć ogromu zła i ludzkiej nienawiści. Podobno oczy są odzwierciedleniem ludzkiej duszy. „W ich oczach – było widać śmierć, oni wiedzieli, że prędzej czy później ona nastąpi”. Ludzkie życie jest wartością najcenniejszą. Czy jeden człowiek może zadecydować o życiu drugiego? Wtedy to nie było ważne...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Moje zdanie. Auschwitz nie było żadnym ewenementem, fenomenem. Było normą. Tak jak normą były i przecież nadal są, gułagi. Akty bestialstwa, czy to spontanicznego, czy wystudiowanego są uzewnętrznieniem naszej natury. Nasza natura. Pochodzimy od drapieżników i jesteśmy drapieżnikami. Pośród nas wciąż pojawiają się tacy ludzie jak Gandhi i będą się pojawiać, tak jak będą pojawiać się tacy jak Stalin i Hitler. Ogół jest raczej przeciętnie dobry i przeciętnie zły z wyraźną skłonnością do złego. Masowe mordy można sprowokować bardzo łatwo, jeśli sytacja ekonomiczna i polityczna jest niestabilna, trudna. Wskazujemy winnego i zachęcamy do grabieży i mordowania. Chętnych będzie więcej niż nam się w najgorszych myślach roi. Sumienie. Sumienie nie spływa z nieba. Jest ono takim zespołem hamulców, które wpajane nam są w procesie wychowawczym. Zazwyczaj wychowanie jest niskiej próby, jest powierzchowne. Zatem powierzchownie wpojone zostają normy, hamulce. Plemię czyli poczucie wspólnoty kontra sumienie. Naturalne dla człowieka jest poczucie solidarności, lojalności i zakorzenienia we wspólnocie. Wyobraźmy sobie Wikingów napadających na słowiańskie osady (rzecz jasna Słowianie nie byli lepsi). Czy powróciwszy do domu z wyprawy, nie mogli oni zasnąć, wspominając grabież, gwałty, mordy? Zapewne znalazł się niejeden, który nie mógł usnąć, ale... Poczucie solidarności z własnym plemieniem usprawiedliwiało, wręcz nakazywało by tak właśnie postępować. Przecież to jacyś obcy ludzie. Może nawet nie ludzie, demony. Mają inną mowę, taki bełkot, inne barbarzyńskie obyczaje i na dodatek są zamożni... Tak jak, na przykład Żydzi, Ormianie, Inkowie... Właśnie ma się rozpocząć Olimpiada w Chinach. Spielberg, syn narodu prawie zamordowanego, chętnie patronował temu przedsięwzięciu. Niedawno się dowiedział, że tam jednak prawa człowieka nie są przestrzegane. Hitler mordował w Europie. Tutaj nie dało się tego ukryć, na szczęście. Ale Chiny daleko. Kogo to obchodzi? Ważne, że jest tani towar w sklepach i rozrywka. I niech mi ktoś powie, że chlebemi i igrzyskami nie gasi się oburzenia ludu..? Gahdhich, z rzadka ktoś wysłucha... p.s. UK SUBS nie słyszałem o tym, wspaniała historia, ten rzadszy przypadek gdy cierpienie uszlachetniło, częściej nas upadla... p.s. 2 myślę, że ludzie nie są teraz ani gorsi ani lepsi, najwyżej bardziej świadomi, ale ta świadomość wyrażająca się prze kulturę, demokratyczne instytucje jest tylko cienką warstwą, którą nasza drapieżna natura, łatwo kruszy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Z ps.2 bardzo się zgadzam! Parę razy już ulegaliśmy złudzeniom, że masowe zbrodnie to już przeszłość; że przecież nie da się już tak zabijać w erze komputerów; że ONZ; że znikają granice w Europie; że... itd A potem nagle wybucha przemoc i jest jakaś Srebrenica... Pewne wieloletnie tabu związane z Auchwitz już zostało nieco przełamane w ostatnich latach, a przypuszczam że w którymś momencie sprawa wybuchnie ostro - a mianowicie dlaczego nie zniszczono obozu i jego zabójczej infrastruktury atakami z powietrza? Już od 1943 roku była taka możliwość a już od 1944 roku alianci niepodzielnie panowali w powietrzu (tymczasem w tymże 1944 zgładzono w Auchwitz kilkaset tysięcy Żydów przywiezionych w Węgier). Samoloty alianckie kilkanaście razy bombardowały oddaloną o kilka kilometrów (!) fabrykę benzyny syntetycznej ale obozu nie ruszyły. I to mimo dokładnych informacji, które Anglicy i Amerykanie mieli od polskiego wywiadu! Władze angielskie utajniły materiały związane z tą sprawą, ale ona wróci. Przędzej czy później wróci... frk, czy Ty w ogóle śpisz? ;-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wystarczylo zbombardowac tory kolejowe i drogi. A pytanie \"dlaczego\" nie ma odpowiedzi ktora ujrzy swiatlo dzienne bo nie jest wygodna....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Śpię ale według czasu Chicagowskiego i powoli przesuwam się w kierunku zachodniego wybrzeża. Jeszcze jakiś czas temu normą dla mnie był czas wschodniego wybrzeża :D Sprawa o której piszesz poruszała mnie od dziecka, to znaczy od chwili gdy coś niecoś o tym wiedziałem. Co można było zrobić..? Regularnie bombardować węzły kolejowe, w o góle infrastrukturę. Jasne, że odbudowaliby, że fabryki śmierci działałyby nadal ale WOLNIEJ. Ile jest warte życie bezbronnych a ile wyszkolonych pilotów..? Pamiętam taki film o Karskim i jego wspomnienie o misji do Waszyngtonu. Brzmiało to mniej wiecej tak: spotykam się z Roosveltem, przedstawiam sprawę Auschwitz, relacje świadków, zdjęcia, analizy polskiego wywiadu, poważne materiały. Roosvelt odpowiada tonem protekcjonalnym (tak pamiętam sens słów Karskiego): tak wiemy, wiemy, zajmiemy się tym. Karski odniósł wrażenie całkowitego braku zainteresowania. Potem rozmawiał z jednym z sędziów sądu najwyższego (jeśli dobrze pamiętam), Żydem. On w TO nie wierzy, odrzuca myśl, by skala mordu mogła być tak wielka. ...reszta poźniej bo musze popracować :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
człowiek 74 to poniżej wszelkiej krytyki. przykro mi że spotkało cię coś takiego. Ale przecież tu nie ma dwóch prawd wiec nie ma czegoś takiego jak to każdy wieży w to co chce? Nie sądzisz? unijny to prawda zdarzają się takie przypadki i jeszcze się tym szczycą i opowiadają na szkolnych korytarzach nie rozumiem tego evangeline zgadzam sie metafora ja byłam raz i mam wrażenie że też jakoś nie uważnie bo nie pamiętam żebym widziała ale jak wybiorę się następnym razem poszukam dlaczego pewnie dlatego by pozostało to w stanie nie naruszonym , sama nie wiem jeśli chodzi o Chiny ostatnio oglądałam program i wtedy dotarło do mnie że jak piszesz obozy to nie jest coś czego nie ma jestem przerażona tym co się tam dzieje i zastanawiam się dlaczego nic się z tym nei robi wszyscy wiedzą nikt nie reaguje

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×