Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

gniazdo1

Przypowieści i bajki z morałem o MIŁOŚCI...czytajcie

Polecane posty

Bajka o Moście \"... wówczas jedno ze swoich jasnych spojrzeń łączył z moim spojrzeniem, aby przerzucić most od siebie ku mnie...\" M. Quoist Pomiędzy dwoma skrawkami lądu płynęła rzeka. Była nieodgadła i nieprzenikniona. Czasem płynęła spokojnie, szemrząc tylko cichutko i łagodnie obmywając kamyki nadbrzeżne. Czasem jednak burzyła się gwałtownie, niecierpliwie dążąc do ujścia. Czasem też wzbierała napełniwszy się wodami deszczu i wylewała na brzegi niszcząc czyjeś bogactwo. Tak, rzeka była nieujarzmiona... A na obu brzegach toczyło się życie, jakże odmienne. Ich mieszkańcy przeżywali kolejne dni według reguł utartych, sprawdzonych przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Było im nawet dobrze w tych ich ciasnych granicach. Dobrze, bo bezpiecznie, pewnie, choć niepełnie. Brakowało bowiem i jednym i drugim pewnej szczypty tajemniczości, powiewu innego świata, oddechu życia pełną piersią. Tylko jednak nieliczni chcieli się do tego nieśmiało przyznać w swoich sercach. Właśnie oni, w tajemnicy przed innymi, wymykali się czasem nad brzeg i patrzyli tęsknie poprzez rzekę na drugi brzeg. Nie znali jednak sposobu w jaki można by zburzyć tę oczywistą granicę, tę barierę, pokonać rzekę. Aż pewnego dnia przybył do miasta leżącego po jednej stronie rzeki Budowniczy. Powiedział, że wie o sposobie połączenia obu brzegów. Można by mianowicie zbudować Most! Myśl ta rozbudziła w sercach wielu uśpioną nadzieję na życie pełnią, na zdobycie, zgłębienie tajników świata. Potrzeba było tylko zgody mieszkańców drugiego brzegu. Wywołani nad rzekę radośnie powitali perspektywę połączenia. Dla zgnuśniałych, ciasnych serc ludzi myśl o budowaniu mostu stała się prawdziwym celem. Mimo wielu dobrych chęci zadanie okazało się jednak o wiele trudniejsze niż przypuszczano. Budowniczy zakreślił wizję budowy dość długotrwałej, a oni w porywie swych umysłów, chcieli efektu natychmiastowego. Budowali więc sami, nie bacząc na dobre rady. Mostów było wiele. Żaden bowiem nie wytrzymał długo. Wystarczyła gwałtowniejsza fala na rzece wciąż nieodgadłej, silniejszy podmuch wiatru, bardziej stanowcze czyjeś kroki. Mosty się zawalały, a rzeka pochłaniała ofiary. Ludzie długo trwali jednak, zaślepieni w swym nierozsądnym uporze. Radości ich szybko obracały się w klęskę, a cel, tak upragniony, okazywał się wciąż nieosiągnięty. Bo mosty ich były piękne, finezyjne, delikatne, bądź też wznoszone w pośpiechu, ale pozbawione solidnych podstaw mogących uratować je przed gwałtownymi burzami w przyrodzie. Po wielu bezowocnych próbach ludzie postanowili w końcu zaufać Budowniczemu. I rozpoczęło się wznoszenie Mostu... Pracochłonne i długotrwałe, wymagające wielu wysiłków, wyrzeczeń, trudów, zbliżające mieszkańców obu stron rzeki, którzy uczyli się krok po kroku radości ze wspólnej pracy. Po wielu latach Most stał! Nie był ani urokliwy, ani wymyślny. Było w nim jednak coś urzekająco pięknego z jego trwałości, z pracy włożonej w jego zbudowanie czerpało się dziwną siłę i pewność, że sądne burze, żadne kroki, w końcu żadne fale dotąd tak bezlitosnej rzeki, nie podmyją go, nie obalą. On będzie ponad to. I ostał się, ofiarnie służąc ludziom, stęsknionym za pełnią życia, jako wyraz triumfu, tych którzy prowadzeni mądrymi wskazówkami potrafili zapanować nad tym, co pozornie nieujarzmione... To tylko bajka, lecz jak każda inna jest bardzo bliska rzeczywistości. Każdego dnia rodzi się, albo dojrzewa nowa bajka o Moście-Miłości... Ta, jest Twoja...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
O dziwnej przeprowadzce Zdarzyło się kiedyś, że pewien mężczyzna postanowił porzucić żonę, ponieważ nie dała mu potomstwa. Stawił się więc przed rabinem, aby uzyskać jego przyzwolenie. Rabin powiedział: - Zezwalam, ale pod jednym warunkiem: ponieważ odbyło się wesele, kiedy się połączyliście, także i teraz, kiedy się rozchodzicie, zróbcie podobną uroczystość. Odbył się więc wielki festyn, z tańcami, wybornymi daniami i znakomitym winem. Kobieta wykorzystała tę okazję na to, by dać się mężowi napić ponad zwykłą miarę. On zaś, pełen euforii, powiedział jej w pewnej chwili: - Dziecinko, możesz zabrać z mojego domu to, co najbardziej lubisz; a potem wróć do rodziców. I cóż uczyniła owa kobieta? Kiedy mąż zasnął, nakazała służącym zanieść go wraz z łożem, na którym spał, do domu ojca. Mężczyzna, kiedy wytrzeźwiał, obudził się w samym środku nocy i zdziwiło go to, że jest w jakimś obcym mieszkaniu. - Gdzie ja jestem, kobieto? - Jesteś w domu mojego ojca - odrzekła żona. - A czemuż to? - Bo wczoraj wieczorem powiedziałeś mi, że kiedy będę wracać do domu ojca, będę mogła zabrać ze sobą to, co najbardziej lubię. Otóż niczego w świecie tak nie kocham, jak ciebie. Mężczyzna, słysząc te słowa, strasznie się rozczulił. A z tak wielkiej miłosnej czułości zawsze coś się rodzi; w tym zaś wypadku, po dziewięciu miesiącach, urodził się długo oczekiwany syn. Przebaczenie i milosc...to one potrafia zmienic bieg wielu wydarzen i "nawrocic" ... gdybys przymknal powieki i wsluchal sie w to co podpowiada serce...przeciez wiesz ...milosc cierpliwa jest...nie zada...lecz ofiarowuje...M. kiedys zrozumiesz ....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
O tym czego nie uczyniłeś Jeden z najpiękniejszych listów miłosnych ostatnich czasów który napisała pewna amerykańska dziewczyna... Pamiętasz ten dzień, kiedy pożyczyłam od ciebie Twój nowy samochód i rozbiłam go? Myślałam, że mnie zabijesz, ale nie zrobiłeś tego. Czy pamiętasz, jak kiedyś wyciągnęłam cię na plaże, chociaż twierdziłeś, że będzie padać, i rzeczywiście padało? Myślałam że zawołasz: "A nie mówiłem?". Ale nie zrobiłeś tego. A pamiętasz, jak kokietowałam wszystkich, żeby wzbudzić twoją zazdrość, i ty byłeś zazdrosny? Myślałam, że odejdziesz ode mnie, ale tego przecież nie zrobiłeś. Czy pamiętasz jak zrzuciłam tort truskawkowy na dywanik twojego samochodu? Myślałam że mnie uderzysz, ale nie uczyniłeś tego. Czy pamiętasz, jak zapomniałam ci powiedzieć, że na pewnym przyjęciu obowiązują stroje wieczorowe i ty przyszedłeś w dżinsach? Myślałam wtedy że mnie spoliczkujesz, ale nie zrobiłeś tego. Zawsze miałeś dla mnie cierpliwość, kochałeś mnie i broniłeś. Mam na sumieniu tyle win wobec Ciebie. Tak bardzo chciałam Cię prosić o przebaczenie kiedy wrócisz z Wietnamu. Lecz ty nie wróciłeś...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pamiętaj: przychodzisz na świat jeden raz. Zatem całe dobro, które możesz wyświadczyć drugiemu człowiekowi - okaż natychmiast!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
dla Was Kochani...kazdy z Was jest niezastapiony ❤️ Kochaj jeszcze więcej Kochaj jeszcze więcej, a inni wokół Ciebie będą kochać. Oczekują bowiem, jak Ty, że jakiś brat obok nich położy pierwszy kamień. Jeśli ty położysz swój, oni położą swoje, bo kto kocha, zmusza do miłości. Jak symfonia potrzebuje każdej nuty, jak książka potrzebuje każdego słowa, jak dom potrzebuje każdej cegły, jak ocean potrzebuje każdej kropli wody, jak żniwo potrzebuje każdego ziarna zboża - tak cala ludzkość potrzebuje Ciebie, tam gdzie jesteś jedyny, a więc NIEZASTĄPIONY.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bądź otwarty na miłość Nawet codzienność człowieka to wielkie święto - bo nie jest rzeczą zwykłą, że Ktoś strugami na ziemię wylewa miłość. Każda chwila człowieka to święto codzienne, bo nie jest rzeczą powszednią, że człowiek otwiera usta, oczy, dłonie jakby z wielkiej głębiny wydobywał serce budzony przeogromnym: "Kocham Cię, człowieku". Bądź zawsze otwarty na miłość, a ona sobą przebarwi Ci serce i się uwieczni wokół Ciebie, nie mogąc wyjść z podziwu, że Twoje serce to przecież ona sama. Roman Mleczko znam takie "kocham Cie", ktore sprawia, ze istnieje...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
List miłosny III Jestem najgłębszym pragnieniem Twojego serca, ponieważ ze mnie i przeze mnie zostałeś stworzony. Jestem siłą, która rodzi się w Twoim wnętrzu. W Twoim sercu. Potrzebujesz mnie bardziej od pieniędzy. Jestem lekarstwem na wszelkie nieszczęścia, krzywdy, troski, smutki i zbrodnie ludzkości. I ratunkiem dla zmęczonej duszy. Jestem czysta i prawdziwa, gdy wyrzekasz się siebie. Jestem dawaniem siebie. Jestem drogą, która od Ciebie wychodzi i prowadzi do innych ludzi. Moją drogą zajdziesz najdalej. Moja obecność sprawia, że przy drugiej osobie czujesz, iż Twoje życie może być wypełnione pokojem, czułością i radością. Możesz przy niej być sobą. Opowiadać o swoich marzeniach, pragnieniach oraz zwariowanych pomysłach. Płakać i śmiać się głośno. Sprawiam, że przy niej nie wkładasz maski, lecz jesteś taki, jaki naprawdę jesteś i jaki w tej chwili się czujesz. Jesteście sobie wzajemnie potrzebni do życia, do szczęścia. Jestem szczęściem, które szuka przyjemności w zadowoleniu drugiej osoby. Pragnieniem, by dawać, a nie otrzymywać. Szacunkiem dla uczuć drugiej osoby. Byciem blisko, ale bez chęci zawładnięcia drugą osobą. Jestem nieustannym trwaniem, blaskiem radosnych źrenic i ciepłem splecionych dłoni. Patrzeniem razem w tym samym kierunku. Zamkniętą dłonią w Twojej dłoni. I wtedy nawet łzy smakują jak szczęście. Jestem niesieniem trosk i bólu drugiej osoby. Trwaniem w wierności i oddaniu. Nie potępiam a dźwigam i oczyszczam. Kiedy mnie nie ma, jesteś skazany na samotność i śmierć. Jednak, gdy tylko zjawi się ktoś, kto Ci zaufa, uwierzy w Ciebie i odda Ci się, złączysz się z tą osobą i odzyskasz życie. Gdy mnie znajdziesz, wrócisz do Raju. Wszystko tworzę i wszystko ochraniam. Jestem radością świata i słońcem życia. Szukasz mnie, gdyż w głębi serca wiesz, że tylko ja uczynię Cię szczęśliwym. Bo beze mnie nie ma szczęścia ani przyszłości. Tam gdzie jestem, jest światło i nieustający dzień. Każdego dnia wzrastam w Tobie. Istnieję w każdej chwili Twego trwania. Wiecznie. Wpływam do Twojej duszy i zamieniam ją w urodzajny ogród. TWOJA MIŁOŚĆ Abigeil Sator

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie szukaj miłości w chmurach Nie szukaj miłości w chmurach nie spodziewaj się, że znajdziesz ją na obłoku nie twórz w swojej głowie jej obrazu którego będziesz bał się dotknąć, by go nie zniszczyć. Nie miej jej za coś nieżyciowego Za nieuchwytny cel. Wystarczy, że się rozejrzysz popatrzysz wokół siebie, zamiast ciągle zadzierać głowę. Znajdziesz ją szybciej. Patrząc tylko w górę łatwo się potknąć a wtedy zobaczymy tylko ziemię. Ludzie wokół są przesyceni tym, czego szukamy w marzeniach my po prostu nie chcemy uwierzyć że tak wspaniałe rzeczy ktoś mógł zamknąć w ludzkim ciele. UWIERZYC TO ZNACZY ZOBACZYC...uwierzylam ...dotknelam, poczulam, doswiadczylam...wierze, ze w Was tez wiele piekna, milosci i dobroci...przeciez odczuwam to nawet w tym wirtualnym swiecie ...uwolnijcie to co w Was na wolnosc...niech leci do innych ludzi a powroci do Was od nich ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gdyby... "Gdyby nuta powiedziała: jedna nuta nie czyni muzyki ...nie było by symfonii Gdyby słowo powiedziało: jedno słowo nie tworzy stronicy ...nie było by książki Gdyby cegła powiedziała: jedna cegła nie czyni muru ...nie było by domu Gdyby kropla powiedziała: jedna kropla wody nie może utworzyć rzeki ...nie było by oceanu Gdyby ziarno zboża powiedziało: jedno ziarno nie może obsiać pola ...nie było by żniwa Gdyby człowiek powiedział: jeden gest miłości nie ocali ludzkości ...nie byłoby nigdy na ziemi sprawiedliwości i pokoju, godności i szczęścia". Michel Quoist

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cztery kamienie Kiedy była małą dziewczynką dziadek zabierał ją nad rzekę. Siadali razem pod wielkim dębem i układali przedziwne historie. Pewnego dnia dziadek opowiedział małej o zdarzeniu, które wydarzyło się dawno temu, kiedy był bardzo młody. Miał wtedy około 25 lat, był pełen nadziei i pozytywnych myśli. W tamtym okresie każdego dnia zadawał sobie pytanie czy istnieje człowiek idealny. Uważał, że większość nas dąży do perfekcji, więc komuś powinno się to udać. A jeśli nikt jeszcze tego nie dokonał on będzie tym pierwszym. Legenda głosiła, że kluczem do osiągnięcia doskonałości są cztery kamienie zrodzone z żywiołów. Ogień, woda, ziemia, wiatr. Każdy, kto się z nimi połączy osiągnie to, czego pragnie. Mężczyzna poddał się ciężkim próbom czterech żywiołów i przeszedł je zwycięsko. Kamienie umieścił każde w osobnym woreczku by przypadkiem nie połączyły się bez jego wiedzy i wrócił do domu. Zanim przestąpił próg domu spotkał zalaną łzami żonę. Miała sen. Ten, kto osiągnie doskonałość stanie się częścią natury, a przestanie być człowiekiem, bo właśnie niedoskonałość leży w naturze człowieka i sprawia, że istota ludzka jest taka a nie inna. Żona bardzo go kochała i nie chciała stracić. Pragnęłaby pozostał sobą, w całej swej niedoskonałości. Więc na jej prośbę cztery kamienie spoczęły w drewnianej skrzynce zakopane właśnie pod tym dębem, pod którym tak często przesiadywał wiele lat później ze swoją wnuczką. Lata mijały. Dziewczynka dorastała aż stała się młodą kobietą. Była pełna marzeń, jednak nie czerpała radości z życia. Głęboki smutek wypełniał jej serce. Nie uczyła się tak dobrze jak by chcieli tego jej rodzice. Pięknością nigdy nie była i nie zapowiadało się na to, że kiedykolwiek tak się stanie. Zamartwiała się z wielu powodów nieustannie czując, że jej życiu brakuje sensu. Kochała swoich rodziców i najbardziej bolało ją to, że ich krzywdzi. Każdego dnia czuła, że ich unieszczęśliwia i że zasłużyli na lepsze dziecko. Któregoś dnia przypomniała sobie historię dziadka. Czy była prawdziwa? Tego nie mogła być pewna jednak postanowiła spróbować. Była to jedyna możliwość, aby uwolnić się od cierpienia, jej życie nabrało sensu, znalazła cel - odnaleźć magiczne kamienie. Wiedziała gdzie dziadek je ukrył, więc jeśli naprawdę istniały znajdzie je na pewno. Historia była prawdziwa. Były tam, każde w osobnym woreczku ukryte w drewnianej skrzynce. Dziewczyna wyjęła je i położyła przed sobą. Były piękne, każde w innym kolorze, każde w innej poświacie energii. Wzięła je w dłonie i z całej siły zapragnęła się z nimi złączyć. Chciała być idealna nie dla siebie, lecz dla swoich rodziców, nie pamiętała, że doskonałość wiąże się z utratą człowieczeństwa. I stało się. Od tej pory była częścią natury, jej duszą i ciałem, myślą i uczynkiem, radością i cierpieniem. Matka dziewczyny odchodziła od zmysłów. Jej kochana córka nie wróciła do domu, nie powiedziała nawet gdzie się wybiera. Co mogło się stać? Postawiono na nogi całą policję. Liczyła się każda poszlaka i ślad. Zatroskana kobieta czuła jakby czas zaciskał jej pętle na szyi. Siadała przed domem na huśtawce. Próbowała odszukać w myślach ostatnie wydarzenia. Może zrobiła coś nie tak? Przecież tak bardzo kocha swoją córkę! Wspomnienia krążyły w jej głowie bez celu. I wtedy właśnie poczuła na policzku muśniecie letniego wiatru. Mogłaby przysiąc, że delikatnie ją pocałował. Pomyślała przez chwilę, że jej dziecko jest blisko, tylko ona nie potrafi jej odnaleźć. Kolejne dni nie przyniosły żadnych rezultatów. Rodzice zaczynali wierzyć w coraz czarniejsze scenariusze. Czas mijał a oni nie mogli nic zrobić. Dni spędzali w ogrodzie czekając na jakąkolwiek wiadomość. Lubili to miejsce, piękno bijące z niego ochładzało ich myśli, było w nim coś dziwnego, coś doskonałego. Tak, to dobre określenie, bo taka właśnie jest matka natura. Każdy dzień odbierał rodzicom cząstkę nadziei, nie zostało z niej już wiele. Jeszcze trochę a rozsypie się w pył i nie pozostanie z niej choćby najmniejszy ślad. Mama dziewczynki usiadła w fotelu próbując poukładać poszarpane myśli. Zamknęła oczy i usłyszała śpiew. Był to śpiew tańczącego płomienia świecy, który rozbijał się w tęczę na powierzchni wody w szklance. Ogień i woda - pomyślała - dwie przeciwności a jednak są jednością w tajemniczej naturze. Wszystko jest nie tak jak trzeba - myślała dziewczyna - Mówię do rodziców, staram się im przekazać jak bardzo ich kocham, ale oni mnie nie rozumieją. To wszystko, dlatego że jestem częścią natury, człowiek nie jest w stanie zrozumieć tego, co idealne, bo niedoskonałość leży w jego naturze. Teraz będę sama, niezrozumiała, chciałam przybliżyć się do tych, których kocham, a oddaliłam się od nich. Ujawniałam się w każdej cząsteczce natury. Całowałam przez wiatr, mówiłam przez ziemię, byłam pierwiastkiem wody, śpiewałam ulubioną pieśń mojej matki płomieniami ognia. Wszystko na marne. Gdyby dziewczyna wiedziała jak bardzo rodzice kochają ją za to jak jest nigdy w życiu nie szukałaby kamieni. Jednak bardzo chciała ich uszczęśliwić. Czy zrobiła wszystko, co w jej mocy? Myślę, że nie. Wystarczyłoby, że byłaby sobą. Kochajmy ludzi za to, jacy są, a nie za to, jacy byśmy chcieli żeby byli.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość cichuteńka - idż do kamelii
zaspokoisz swoje potrzeby z nawiązką A tak między nami miałam nadzieję, że wchodząc raczej się przywitasz niż zaczniesz krytykować :O gniazdo: ciepłe buziaczki dla was :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Proszę zatrzymać widelec Dźwięk głosu Marthy dochodzący przez słuchawkę nieodmiennie wywoływał uśmiech na twarzy brata Jima. Nie tylko należała ona do najstarszych członków kongregacji, lecz równocześnie była jedną z najbardziej pobożnych osób, jakie znał. Ciocia Martie, jak nazywały ją wszystkie dzieci, zdawała się nasycać wiarą, nadzieją i miłością każde miejsce, w którym się znalazła. Tym razem jednak w jej słowach pobrzmiewała jakaś niezwykła nuta. - Drogi kaznodziejo, czy mógłbyś wstąpić do mnie dziś po południu? Muszę z tobą o czymś pomówić. - Oczywiście, wpadnę koło trzeciej. Kiedy usiedli twarzą w twarz w zaciszu jej małego salonu, Jim (czytaj dalej - kliknij "więcej") już wkrótce poznał przyczynę niecodziennego tonu, jaki wyczuł w jej głosie. Martha wyznała mu, że lekarz właśnie odkrył w jej ciele wcześniej nie wykrytego guza. - Twierdzi, że najprawdopodobniej zostało mi jakieś sześć miesięcy życia. - Słowa Marthy brzmiały niezwykle poważnie, lecz w jej postawie krył się niewzruszony spokój. - Tak mi przykro, że... Zanim Jim zdołał skończyć zdanie, Martha weszła mu w słowo. - Niepotrzebnie. Nasz Pan jest dobry. Przeżyłam na tym świecie wiele lat. Jestem gotowa, by odejść. Wiesz o tym. - Wiem - wyszeptał Jim, kiwając głową. - Chcę jednak pomówić z tobą o moim pogrzebie. Dużo o nim myślałam i wiem, że chciałabym, aby pewne rzeczy zostały zrobione w określony sposób. Tych dwoje szeptało ze sobą jeszcze długo. Rozprawiali o ulubionych hymnach Marthy, ustępach Pisma, które tak wiele dla niej znaczyły przez wszystkie te lata, i o wspomnieniach, jakie łączyły ją i Jima przez pięć lat jego pracy w kongregacji. Gdy doszli do wniosku, że wszystko już zostało omówione, ciocia Martie umilkła, spojrzała na Jima roziskrzonym wzrokiem i dodała: - Jeszcze jedno. Kiedy będą mnie chować, w jednej ręce chcę trzymać swoją Biblię, a w drugiej widelec. - Widelec? - Jimowi zdawało się, że słyszał już w życiu niejedno, jednak te słowa naprawdę go zaskoczyły. - Dlaczego życzysz sobie, aby pochowano cię z widelcem w dłoni? - Rozmyślałam ostatnio o naszych kolacjach i bankietach, na których byłam przez wszystkie te lata - wyjaśniła. - Nie potrafię ich dokładnie zliczyć, lecz jedna rzecz naprawdę utkwiła mi w pamięci. Podczas wszystkich tych sympatycznych imprez kelner albo gospodyni pojawiali się po głównym posiłku, żeby zebrać brudne naczynia. Nawet w tej chwili słyszę ich słowa. W najlepszym wypadku ktoś pochylał się nade mną i szeptał: "Proszę zatrzymać widelec". Wiesz, co to oznaczało? Że wkrótce podadzą deser! I nie miała to wcale być salaterka galaretki, budyniu czy nawet pucharek lodów. Do tego nie potrzeba widelca. Oznaczało to, że na stół wjadą za chwilę wyjątkowo smaczne rzeczy, takie jak tort czekoladowy albo placek z wiśniami! Kiedy mówiono mi, że mam zatrzymać widelec, wiedziałam, że najlepsze przede mną! Chcę, żeby ludzie rozmawiali właśnie o tym na moim pogrzebie. Och, mogliby na przykład rozmawiać o wszystkich dobrych chwilach, które razem spędziliśmy. To byłoby miłe. Lecz kiedy już przedefilują obok mojej trumny i obejrzą piękną, niebieską suknię, w której będę pochowana, niech popatrzą jeden na drugiego i zapytają: "Ale po co ten widelec?" Wtedy ty odpowiesz im, że trzymam w dłoni widelec, bo najlepsze dopiero przede mną. Roger William Thomas

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
---------->>>> Cichuteńka ten topick nie ma w zamiarze nawracanie kogokolwiek i wychwalanie Pana Boga...wczytaj sie sercem w tresci tu zamieszczone a dostrzezesz, ze milosc jest w kazdym z tych tekstow...w kazdym z osob tu piszacych...a czy Bog nie jest miloscia?...nie trzeba cytowac Pisma by czuc obecnosc Najwyzszego...On tu jest z nami caly czas...w naszych sercach... pozdrawiam Cie cieplo :) ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Byli sobie pewnego razu królewicz i królewna, którzy przeżywali jeszcze miodowe miesiące. Czuli się bezgranicznie szczęśliwi, niepokoiła ich tylko jedna myśl; czy zawsze będą tacy szczęśliwi jak obecnie. Dlatego pragnęli mieć talizman, który by potrafił zabezpieczyć ich przed niesnaskami w małżeństwie. Często słyszeli o człowieku, który mieszkał w lesie i był poważany przez wszystkich za swoją mądrość: potrafił dać dobrą radę w każdym nieszczęściu i w każdej biedzie. Królewicz i królewna udali się więc do niego i opowiedzieli, co im leżało na sercu. Wysłuchawszy ich, mądry człowiek powiedział: - Podróżujcie po wszystkich krajach świata i gdy spotkacie zgodne małżeństwo, poproście, aby wam dali mały skrawek bielizny, jaką mają na sobie, i noście go zawsze przy sobie. To jest najlepszy sposób. Królewicz z królewną wsiedli na konie i odjechali. Wkrótce posłyszeli o pewnym rycerzu, który podobno miał wieść szczęśliwy żywot ze swą małżonką. Udali się więc na zamek i zapytali ich sami, czy rzeczywiście byli tak radzi ze swego małżeństwa, jak głosiła fama. - Tak jest - brzmiała odpowiedź. - Tylko jednego nam brak: nie mamy dzieci. Tu więc nie można było znaleźć talizmanu i królewicz z królewną musieli pojechać dalej, aby znaleźć w pełni zadowolone małżeństwo. Przybyli do miasta, w którym - jak słyszeli - mieszkał uczony człowiek żyjący ze swą żoną w największej harmonii i zadowoleniu. Poszli do niego i zapytali podobnie jak poprzednio,czy istotnie jest tak szczęśliwy w swym małżeństwie, jak to ludzie opowiadają. - Tak, jestem szczęśliwy - odpowiedział mąż - moja żona i ja żyjemy z sobą doskonale, ale mamy za dużo dzieci, sprawiają nam one wiele zmartwień i kłopotów. A więc tu nie można było znaleźć talizmanu i królewicz z królewną pojechali dalej po kraju,wypytując się wszędzie o zadowolone małżeństwa, ale nik się nie zgłaszał. Pewnego dnia, gdy jechali konno przez pola i łąki - zauważyli niedaleko od drogi pastucha,który radośnie przygrywał na fujarce. W tej samej chwili podeszła do niego kobieta z dzieckiem na ręku, prowadząc małego chłopczyka. Gdy pastuch ją zobaczył, wyszedł jej naprzeciw, przywitał się z nią serdecznie i wziął od matki małe dziecko, całował je i pieścił. Pies pastucha podszedł do chłopca, lizał jego małą rączkę, szczekał i skakał z radości. Tymczasem kobieta postawiła garnczek, który przyniosła, i powiedziała: - Siadaj, stary, i jedz. Mąż usiadł i zabrał się do jedzenia, ale pierwszy kęs dał małemu dziecku, drugi podzielił między chłopca i psa. Królewicz i królewna wiedzieli i słyszeli to wszystko. Podeszli teraz bliżej i przemówili do nich: - Wy jesteście chyba szczęśliwym i zadowolonym małżeństwem? Jesteśmy istotnie szczęśliwym małżeństwem - odpowiedział mąż. - Dzięki Bogu! Żaden królewicz i królewna nie mogliby być szczęśliwsi od nas. - W takim razie, posłuchajcie - powiedział królewicz - zróbcie nam przysługę, której nie pożałujecie. Dajcie nam mały skrawek koszuli, którą macie na sobie. Na te słowa pasterz i jego żona spojrzeli dziwnie po sobie; wreszcie mężczyzna powiedział: - Bóg świadkiem, że z przyjemnością dalibyśmy wam nie tylko skrawek, ale nawet całą koszulę, gdybyśmy ją mieli, ale nie posiadamy na sobie ani jednej nitki. I tak nic nie załatwiwszy królewicz z królewną musieli pojechać dalej. Znudziła im się wreszcie ta długa, bezcelowa włóczęga i wracali do domu. Kiedy przejeżdżali koło chatki mądrego człowieka, czynili mu wymówki, że dał im taką złą radę. Opowiedzieli mu wszystkie swoje przygody w podróży. Wtedy ten mądry człowiek uśmiechnął się i powiedział: - Czy rzeczywiście jechaliście na próżno? Czy nie przyjeżdżacie do domu bogatsi w doświadczenie? - Owszem - odpowiedział królewicz - przekonałem się, że zadowolenie jest rzadkim dobrem na tej ziemi. - A ja się nauczyłam - powiedziała królewna - że po to, by być zadowolonym, nie trzeba nic - tylko właśnie być zadowolonym. Wtedy królewicz podał królewnie rękę, spojrzeli na siebie z niewymowną miłością, a mądry człowiek pobłogosławił ich i rzekł: - Znaleźliście prawdziwy talizman w waszym sercu. Strzeżcie go wiecznie, a nigdy duch niezadowolenia nie będzie miał nad wami władzy. Andersen H.Ch. 😍 .......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wlasnie znalazlam to w sieci...obejrzyjcie ten filmik... http://www.wherethehellismatt.com/?fbid=Bu-dAr wg mnie to niezwykly filmik... autorem i aktorem w tym filmiku jest Matt... Matt podrozuje po calym swiecie i w kazdym odwiedzonym przez siebie miejscu tanczy... tylko, a jednak moze az tyle...cala magia... ogladajac ten filmik usmiechnelam sie mimowolnie... pozniej obejrzalam to jeszcze raz... i poczulam jak moje zmartwienia chociaz na moment znikaja...poczulam wielka fale przyplywajacej nadziei na lepsze jutro...na to, ze to co robie ma sens...ze moj usmiech chociaz przez bol i walka z codziennymi problemami...walka o najcenniejsza istote ma sens ...ze milosc wygra... nie wiem, czy na Was tez tak zadziala, ale dla mnie ten film ma nieprawdopodobna ilosc pozytywnej energii....Sadze, ze po obejrzeniu, bedziecie czuli sie tak, jak ja sie poczulam...i chociaz na moment zagosci usmiech na Waszych twarzach... :) Fascynujace jest w tym wszystkim prostota pomyslu ...taniec w odwiedzanych podczas podrozy po swiecie miejscach... zobaczcie, jak czasem niewiele trzeba zrobić, by dac komus odrobine radosci...jak malo nas moze kosztowac wywolanie usmiechu na czyjejs twarzy... kazdy przecietny czlowiek chce byc dobrym... po prostu dobrym...bez wielkich słow... heroicznych czynow... kazdy przecietny czlowiek chcia;by pozostawic po sobie dobre wspomnienie.... pamietacie, co powiedzial kiedys Mark Twain?... \"zyj tak, aby twoim znajomym zrobilo sie nudno, gdy umrzesz\"... chyba kazdy wlasnie tak chcialby... zeby jego przyjaciele, ludzie, z ktorymi sie stykal, czasem zadumali sie... gdy juz go nie bedzie... zeby ci znajomi mogli powiedzieć kiedys swoim dzieciom...\"spotkalem kiedys wspanialego czlowieka... chodz, opowiem ci o nim\" ... a jednak pomimo tych checi wielu z nas nie robi zbyt wiele, by te nasze pragnienia sie ziscily... wydaje nam sie nieraz, ze bycie dobrym, przerasta przecietnego czlowieka... ze ofiarowanie ludziom usmiechu wymaga wielkich czynow... ze nie mamy mozliwosci, okazji, srodkow...by zdjac z czyichs ramion cierpienie... by ulzyc komus w smutku, rozpaczy... ze to wymaga czasu, ktorego nam wciaz brakuje...pieniedzy, ktorych wciaz malo... pomyslow, ktorych nie mamy... i tak sobie odkladamy mozliwosci czynienia dobra.... a zobaczcie, co zrobił Matt...tylko tanczy...a jednak to, co wywolal u mnie i u innych zafascynowanych nim ludzi...ktorzy probuja go nasladowac.. to przeciez cos realnego, namacalnego... mamy niezliczona ilosc okazji do rozjasnienia mrokow czyjegos zycia.... mozemy to uczynic tak łatwo... tak zwyczajnie...pomaga usmiech, dobre slowo, bezinteresowna drobna pomoc... pomaga zauwazenie ludzi z ich problemami i smutkami... to kazdy z nas potrafi... tu nie ma zadnych barier dla nikogo... zauwazyliscie, ze kiedy rozmawiacie z kims, kto podczas rozmowy sie usmiecha... sami tez mimowolnie, nieswiadomie zaczynacie sie smiac?...bo tak juz wspaniale jest, ze uczynione dobro podobno po siedmiokroc wraca do dobro czyniacego... Tak jest, ze wyrzadzone dobro zaczyna zyc swoim zyciem...rozrasta sie i obejmuje innych... trzeba tylko dac mu te zycie... tylko uczynic je... Ogladaliscie film \"Podaj dalej\" (Pay it Forward)?... doskonaly, bardzo madry film ze swietna rola mlodego Haley\'a Joel\'a Osment\'a...jeden z moich ulubionych filmow... opowiada o mlodym chlopcu (dziecku), ktory wymysla i zaczyna realizowac swoisty \"łancuszek szczescia\"... zainspirowany zadaniem zadanym przez nauczyciela, ktory nakazal swoim uczniom wymyslenie czegos... co zmieni swiat na lepsze...chocby w niewielkim stopniu... chlopak wpada na pomysl: trzeba zrobic dla kogos dobry uczynek... w zamian za co ta osoba pomaga kolejnym trzem... kazda z tych trzech osob czyni cos dobrego dla kolejnej trojki...i tak dalej... powiedzcie mi... co wlasciwie stoi na przeszkodzie, by tak było? ...poza nami samymi...poza naszymi slabosciami... naszym lenistwem... czasem zawiscia... niemal zawsze obojetnoscia na los innych... co nam przeszkadza, poza nami samymi? ... Cala ta moja pisanina w tym poscie ma na celu jedno... probe uswiadomienia... moze przede wszystkim sobie samej... jak wiele zalezy od nas... jak wiele mozemy zrobic... by zmienic swiat... jakie czasem to moze byc oblednie latwe... i jakie to fajne, ze naprawde mozemy zmieniac swiat... kazdy z nas... nie trzeba byc do tego prezydentem, krolem czy przeogromnie bogatym wlascicielem poteznej korporacji... nieraz sama o tym zapominalam... nieraz mysle, ze nie warto czegos uczynic... bo wobec problemow, ktore maja inni... to bedzie jakas malenka kropelka w morzu tych wlasnie problemow...a to przeciez taki blad... rezygnowac z mozliwosci zrobienia drobnej dobrej rzeczy... tylko dlatego, ze nie mozemy uczynic czegos wiekszego... absurd, prawda? ... ale przeciez tak czesto postepujemy... mozemy bardzo wiele... nieskonczenie wiele... bo przeciez drugi czlowiek to caly swiat... jest taka opowiastka krociutka o tym, jak pewien czlowiek modli sie do Boga...\"Boze, dlaczego pozwalasz, zeby swiat byl taki zly... taki podly...tak okrutny? ... dlaczego nie zmienisz tego, dlaczego nie pomozesz...czemu nic nie zrobisz?!...\" i Bóg mu odpowiedzial: \"dlaczego mowisz, ze nic nie zrobilem?... dalem swiatu Ciebie!\"... wiec warto pomagac... trzeba pomagac i kazdy moze pomagac... niezaleznie od sytuacji materialnej... wyksztalcenia... ilosci wolnego czasu... pomyslowosci... wszystko od nas zalezy.... zyjac na ziemi... mamy okazje do czynienia dobra.... okazje, ktora z kazdym dniem przemija... przepraszam za moje jak zwykle za dlugie wywody...mialam Wam tylko wkleic filmik abyscie poczuli pozytywne wibracje...no tak, czasem wyraze mysli w emotikonce a czasem potrzebuje wielu slow by wyrazic to co we mnie... Dobrej nocy Kochani ...sila w Was ...pamietajcie o tym ❤️ 😘 :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
rockandroll gdzie jestes?...brakuje Ciebie :(... Twojego serca i slow o ogromnej mocy...ktore wywoluja cieplo na mej duszy... pozdrawiam Cie cieplutko i wierze, ze nie znudzily Cie nasze opowiadania...teksty i wywody (szczegolnie te moje przydlugie)...wracaj do nas :) ❤️ 😘

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
gniazdo ... ten filmik ... to przesłanie ... to wołanie ... taka właśnie siła w nas ... i w każdym z osobna ... potrafimy ... tylko czy chcemy ...? czy naprawdę musi spotkać nas nieszczęście ... tragedia ...żeby zatrzymać się ... na chwilę ... pomyśleć ... poczuć ... ? ze mną tak było ... i wiesz ... szkoda mi tamtych straconych chwil ... dlatego teraz częściej się uśmiecham ... więcej rozumiem ... dobrze mi tu ...... :) miłego dnia życzę :) nadziei i uśmiechu ...:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
co do filmiku zamieszczonego w poscie wyzej...zauwazcie, ze Matt na poczatku tanczy sam ...a po jakims czasie dolaczaja sie do niego kolejne osoby...ludzie, ktorzy potrafili dostrzec radosc w czynie Matt\'a...potrafili na chwile sie zatrzymac i zapomniec o swoich codziennych problemach, smutkach...w ten sposob oni tez stali sie \"roznosicielami\" radosci...dali usmiech kolejnym osobom... milosc i dobro to jedyne co mnozy sie przez dzielenie...wiec dzielmy sie :)...wszystko od nas zalezy:)... -------->>>>Lunka* tez gdy bylam mlodsza patrzylam na wiele spraw z innej perspektywy...wiele straconych szans , ktore przeminely bo nie potrafilam lub nie chcialam z nich skorzystac...nie bylam i nie bede nigdy doskonala jak kazdy czlowiek ...ale z biegiem lat i z doswiadczeniami z mojego zycia...szczegolnie z tymi bolesnymi...potrafilam w koncu sie zatrzymac i dostrzec inna strone zycia...wiem co jest najwazniejsze...przewartosciowalam moje zycie...nie pedze juz jak kiedys ...nie daze do zdobywania coraz to wiecej...potrafie znalesc czas dla potrzebujacych i dac im przynajmniej usmiech jesli nic wiecej zrobic nie moge...nie zawsze ten usmiech do mnie wraca...ale przeciez nie o to chodzi by robic cos za cos ...lecz aby robic nie liczac na odwzajemnienie...a tak naprawde jesli ten usmiech do mnie nie wrocic i to tak wiem, ze zrobilam dobrze i z tym jestem szczesliwsza:)...wiele malych gestow, usmiechow, slow i czynow zbliza nas do ludzi przez co zbliza nas tez do Boga...a jesli nawet Ci co w Niego nie wierza uznaja to za absurd ...to ja wierze, ze w glebi duszy w kazdym z nich jest cos do czego warto sie usmiechnac i dac im dobre slowo...chocby tyle ...a moze czasem i bardzo duzo...moze tego wielu z nich potrzebuje, glosno o tym nie mowiac ... dzieci sa swiadectwem bezinteresownego usmiechu...one potrafia sie usmiechac z byle powodu ...daja tyle radosci swoimi malymi usmiechnietymi buzkami...jeszcze nie dosiwadczyly codziennego szarego zycia z wielona przykrymi rozczarowaniami i moze dlatego potrafia tak bezinteresownie sie usmiechac...a przeciez w kazdym z nas jest gdzies w glebi male dziecko...zapominamy o tym...gubiac sie w szarej codziennosci...w walce o przetrwanie...w gonieniu za lepszym...tylko co jest tym lepszym?...kazdy musi odpowiedziec sobie na to pytanie sam...dostrzec to co w zyciu jest najbardziej wartosciowe...co jest wartoscia dla Ciebie?...dokad zmierzasz i co gromadzisz? ------------ SUKCES Na pokładzie pewnego statku płynącego do Stanów Zjednoczonych wracał pewien misjonarz, który spędził wiele lat w Chinach oraz znany śpiewak, który był tam tylko dwa tygodnie. Kiedy dopłynęli do Nowego Jorku, misjonarz ujrzał wielki tłum wielbicieli oczekujących powrotu śpiewaka. - Panie, nie pojmuję tego - mruknął rozgoryczony nieco. - Poświęciłem Chinom czterdzieści dwa lata mojego życia, a on tam był tylko przez dwa tygodnie i jego witają serdecznie w domu tysiące ludzi, a na mnie nie czeka absolutnie nikt. Pan odpowiedział: - Synu, skąd ta gorycz? Przecież nie jesteś jeszce w domu. ------------------ Któregoś dnia turysta odwiedził słynnego rabina. Zadziwił go niesłychanie widok domu rabina, wszystkie pokoje wypełniały jedynie książki, zaś całe umeblowanie stanowił stół i krzesło. - Rabbi, gdzie są twoje meble? - spytał turysta. - A gdzie są twoje? - zareplikował rabin. - Moje? Ależ ja jestem tutaj jedynie przejazdem! - Ja także - odparł rabin. Bruno Ferrero \"Ważna róża\" --------------------------------------------------------------------------------------- mam znajoma, ktora ma prawie 4-letnia coreczke...to dziecko daje mi tyle mimowolnych usmiechow i ciepelka, ze jestem az przerazona iz nie potrafie przynajmniej w takiej samej mierze jej tego odwzajemnic...to male dziecko ma w sobie moc wielu doroslych osob...i potrafi sama z siebie dzielic sie tym co w niej najlepsze...kazda spedzona z Nia minuta jest balsamem dla mej duszy...patrze na Nia i buzia mi sie usmiecha mimo, ze nie jest to dla mnie latwy czas...fajnie by bylo gdydby kazdy z nas mogl obcowac z dziecmi...niekoniecznie z wlasnymi ( jesli ich nie ma)...naprawde daje to wiele sily i radosci... Nie bądź obojętnym - Bruno Fererro Pewna dwunastoletnia dziewczynka napisała kiedyś w swoim dzienniczku: \"Jesteśmy ludźmi przyszłości, to my musimy ulepszać sytuację. Najgorszą rzeczą jest nic nie robić i patrzeć, jak ten biedny świat się rozpada. Wołamy: niech żyje pokój, a prowadzimy wojnę. Powtarzamy: precz z narkotykami, a zabijamy sprawiedliwych. A przecież nie jest postanowione, że nie można skończyć z tym wszystkim. Chciałabym Ci powiedzieć, jeżeli jesteś smutny z powodu nienawiści w świecie, nie płacz i nie trać nadziei, ale zrób coś, nawet coś małego!\" ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Życie jak pociąg Nasze życie jest jak uciekający pociąg, zawsze się gdzieś śpieszy i zawsze jest gdzieś spóźnione. Czasem mija małe stacyjki, te najpiękniejsze, nie dostrzega drobnych rzeczy które sprawiają, że nasze życie jest takie piękne. Czasem na dużych stacjach oglądamy przez szybę tłok ludzi, którzy przychodzą i odchodzą. Łzy z powodu rozstań i uśmiechy przy powrotach. Na różnych stacjach splatają się nasze tory życia. Czasem mocno plączą się by istnieć w jedności i już do końca zostać razem, a czasem niestety nadchodzi rozdroże. Piękne pociągi naszych dążeń i marzeń, naszej wiary i nadziei. Sprawmy by w naszych rękach zawsze były zwrotnice naszego losu. Byśmy sami naszymi dążeniami otaczali się ciepłem i uczuciem i nigdy nie czuli, że stoimy samotni na jakiejś stacyjce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Świeca Nie tak znów dawno i nie tak daleko, w każdym razie nie za górami lecz w ich majestatycznym cieniu, zaczyna się ta opowieść. Pewnego razu górskim szlakiem wędrowała młoda dziewczyna. Słoneczny pył osiadał na jej długich ciemnych włosach. Szła wolno, jakby przygnieciona skrywanym ciężarem. Niedawno straciła ukochanego młodszego braciszka, który był jedyną bliską jej osobą. Serce miała ciężkie od smutku. Kiedy tak szła ujrzała stromą skalną ścianę mroczniejącą na tle jasnego nieba. Tam właśnie dostrzegła wejście do jaskini. Podeszła bliżej, by po chwili śmiało wkroczyć w mrok skalnej kryjówki. Szła coraz dalej i dalej, ledwo widząc drogę przed sobą. Czas płynął a korytarz zdawał się nie mieć końca. Nieoczekiwanie jej oczy uderzyło światło bijące dziwną poświatą z końca korytarza, którym zmierzała. Ostrożnie zbliżała się do tego światła a jej oczy przywykały do blasku. Ze zdumieniem odkryła, że znalazła się w ogromnej skalnej sali, pełnej płonących świec. Spojrzała dookoła uważnie i dostrzegła, że nie wszystkie świece płoną. A każda była inna - jedne wielkie, piękne, jakby dopiero zapalone, inne już mniejsze. Gdzieniegdzie stały i takie, które już dogorywały. Dostrzegła też parę wygasłych już ogarków. Wtem jej oko przykuł nagły ruch między płomieniami. Zobaczyła wysoką postać w ciemnej opończy, która przechadzała się od świecy do świecy. Co jakiś czas przystawała, pochylała się i coś poprawiała lub gasiła płomień. Tajemnicza osoba kryła twarz pod kapturem, a coś w jej posturze sprawiało, że patrząca poczuła zimny dreszcz. Dziewczyna oderwała wzrok od postaci w kapturze i spojrzała na najbliższe jej otoczenie. Tuż przy swym prawym boku zobaczyła małą skalną półeczkę, na której płonęły dwie świece. A właściwie jedna, bo drugi płomyk dogorywał. Kiedy tak patrzyła na te dwa ogniki zrobiło jej się smutno. Wspomniała braciszka, którego straciła i pomyślała, że chciałaby móc przedłużyć jego życie. Jakże łatwo byłoby sprawić by ten gasnący ogarek zapłonął nowym blaskiem. Tylko trzeba cierpliwie przelać wosk z większej świecy. Czemu równie łatwo nie można przelać swojego życia na osobę, bez której ono i tak nie ma sensu? Rozmyślając nad tym wyciągnęła rękę po dużą świecę. Zaczęła pomalutku przelewać jej wosk na tę, która już prawie gasła. Zapomniała o świecie dookoła. Miała wrażenie, że w ten sposób przelewa z siebie resztę własnej nadziei. To był dla niej taki symboliczny gest w obliczu bezradności i niemocy. Po twarzy spłynęła ukradkiem otarta łza. Nagle padł na jej ręce cień. Podniosła głowę i niemal wypuściła świecę z dłoni. Tuż przy niej stała owa mroczna postać, której twarz nadal krył kaptur. - Czy wiesz coś uczyniła nieszczęsna? - głuchy głos zdawał odbijać się od sklepienia i ścian i powracać echem. - Ta świeca gasła. Żal mi jej było więc... Chciałam dobrze... Przepraszam... - odszepnęła drżącym głosem. - Spójrz na tę salę pełną świec. Wiesz czym one są? - spytała postać. Dziewczyna w milczeniu pokręciła przecząco głową. - To płomyki ludzkiego życia. Widzisz tę małą świeczkę, którą tak bezmyślnie ratowałaś? Oto życie małego chłopca, który miał odejść. Dziecko jest śmiertelnie chore. Teraz przedłużyłaś jego agonię. - Nie wiedziałam - po jej policzkach popłynęły łzy. Zakapturzona postać w milczeniu wyciągnęła rękę i starła łzę z jej twarzy. - A czyja jest ta większa świeca, z której wosk przelewałam? Czy kogoś skrzywdziłam skracając mu życie? Bez słowa rozmówca wskazał jej przeciwległą skalną ścianę. Dopiero teraz dostrzegła tam ogromne lustro. Spojrzała w nie i zobaczyła obcą kobietę. Nie dwudziestoletnią lecz znacznie starszą. Miała jakieś 40 lat i twarz znaczyły już pierwsze zmarszczki, a we włosach pobłyskiwały srebrne nitki. Uśmiechnęła się smutno do tego odbicia, a ono odpowiedziało jej tym samym. Westchnęła z ulgą patrząc we własne, choć znacznie starsze, oczy. Przynajmniej nikt nie został pozbawiony swego cennego życia. A ona... Jej już nie zależało. Na chwilę zapomniała o swym milczącym towarzyszu, gdy ten znów się do niej odezwał: - Nie płacz. To dziecko mogłoby zacząć żyć na nowo gdybyś tego zapragnęła. Zdrowe. Lecz aby tak się stało musiałabyś poświęcić cały wosk z własnej świecy. - A kim będzie kiedy dorośnie? Czy będzie dobrym człowiekiem? - Uratuje wielu ludzi rękami chirurga - usłyszała cichą odpowiedz. Skinęła głową jakby akceptowała taką odpowiedź. Spojrzała na obie świece i uśmiechnęła się. Jej dłoń sama powędrowała ku większej świecy. Wosk, kropla po kropli, topił się i kapał na tę mniejszą. Z każdą przelaną kroplą jej dłonie słabły. Twarz pokrywały kolejne zmarszczki, a we włosach pojawiały się następne srebrne nitki. Jednak na jej ustach wciąż błąkał się uśmiech. W końcu osunęła się na skalną podłogę z dłonią wciąż kurczowo zaciśniętą na malejącym ogarku jej świecy. Już nie miała siły jej trzymać. Wtedy poczuła rękę, która pomogła jej dokończyć to co zaczęła. Raz jeszcze spojrzała na towarzyszącą jej postać, która pieszczotliwym gestem zgasiła nikły płomyk trzymanego przez kobietę ogarka. Uśmiechnęła się raz jeszcze, a jej oczy zgasły, tak jak jej własna świeca. Pozostał tylko ten uśmiech, gdy milczący zakapturzony towarzysz delikatnie układał ciało na skalnej podłodze. Chwilę później wszystko pokryła mgła. Wówczas postać w opończy schowała zgasłą świecę w przepastnej kieszeni. Gdy spojrzała po raz ostatni tam gdzie leżało ciało niczego już nie dostrzegła. Pokiwała zakapturzoną głową i odeszła w morze płomieni, by znów gasić te, których pora nadeszła ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Spieszmy się Przepraszam, że tak mało oryginalnie, ale jednak właśnie ten wiersz najbardziej pasuje na te dni "Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą zostaną po nich buty i telefon głuchy tylko to co nieważne jak krowa się wlecze najważniejsze tak prędkie że nagle się staje potem cisza normalna więc całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście przychodzi jednocześnie jak patos i humor jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon żeby widzieć naprawdę zamykają oczy chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć kochamy wciąż za mało i stale za późno Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze a będziesz jak delfin łagodny i mocny Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą" ks. Twardowski

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Opowieść o pewnej wspólnocie Opowiem wam dziś o pewnej wspólnocie. Znam taką grupę, która liczy tylko czterech członków: Każdy, Ktoś, Jakiś i Nikt. Tak się oni nazywają. Pewnego dnia była do wykonania ważna praca i Każdy był pewien, że Ktoś to zrobi. Jakiś chciał to zrobić, bo myślał, że Nikt tego nie zrobi, ale Ktoś mu odradził, bo była to przecież robota dla Każdego. Jakiś miał nadzieję, że ktoś to jednak zrobi, ale potem Każdy doszedł do wniosku, że Nikt tego nie zrobi. Kończy się na tym, że Ktoś wini Jakiegoś za to, że Nikt nie zrobił tego, co mógł zrobić Każdy. Znacie takie wspólnoty...?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
iska-bj jesli Ktos "krzyczy" (Twoje wykrzykniki), ze nie wierzy w milosc ...to nie jest to powod by przestac kochac i pokazywac innym, ze milosc istnieje w nas i ma rozne kierunki...nie tylko do partnera...lecz tez do bliznich pozdrawiam Cie serdecznie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość poszukiwacz pięknego serca
Gniazdko nie przestawaj cudowna kobieto :) Wyzwalasz we mnie to co najlepsze. Nawet nie sądziłem, że jestem zdolny do takich emocji i przemyśleń. Dziękuję :) Dla Ciebie 😘

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
hmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm Pewnego dnia bardzo zapracowana sowa postanowiła nic nie robić zarówno całe noce jak i dnie. Była po prostu przepracowana. Pomyślała sobie, że będzie się opierdalać. Siadła zatem zmęczona na gałęzi drzewa, jedno skrzydło założyła sobie za głowę i odpoczywa wymachując jedną nóżką. Nagle biegnie sobie ścieżyną zając: -Co robisz sowa? -Nic. Opierdalam się. -A to tak można? -A nie widać? -To ja też będę się opierdalać! Położył się zajączek pod drzewem. Podłożył sobie jedną łapkę pod głowę i wymachuje nóżką. Przebiega drugi zając -Co robisz zając? -Opierdalam się. -A to tak można? -A nie widać? -No widzę, widzę! To ja też będę się opierdalać! Położył się zajączek koło pierwszego zajączka. - Leniuchuje. Podłożył sobie jedną łapkę pod głowę i macha nóżką w powietrzu. Nagle zza drzewa wychodzi wilk. Zjadł jednego zająca, zjadł drugiego zająca, oblizał się. Spojrzał do góry i pyta sowę. -Hej sowa, Co robisz? -Opierdalam się! -A te dwa zające też się opierdalały? -Tak. A jakże. Wilk chwile pomyślał i do sowy: -No widzisz sowa tylko Ci u góry mogą się opierdalać!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×