Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

gniazdo1

Przypowieści i bajki z morałem o MIŁOŚCI...czytajcie

Polecane posty

Mieliśmy się bawić w olbrzymów, czarowników i krasnoludki. Pewnego dnia, kiedy pod opieka miałem około osiemdziesięciu dzieci w wieku od siedmiu do dziesięciu lat (ich rodzice zajęci byli rodzicielskimi sprawami), ustawiłem całą czeredę w sali spotkań naszego kościoła i wytłumaczyłem im zasady wspólnej zabawy. Była to zabawa na wielką skalę, do której był potrzebny karton i nożyczki, wymagała też podejmowania odpowiedzialnych decyzji. Ale prawdziwym jej celem było robienie wiele hałasu, wzajemne gonitwy, aż wreszcie nikt nie wiedział, po której jest stronie ani kto wygrał. Podzielenie rozbawionych dzieci w wielkiej sali na dwa zespoły, wytłumaczenie im zasad gry i podziału na grupy było doprawdy niemałym osiągnięciem, ale zrobiliśmy to w znakomitej atmosferze i mogliśmy zaczynać. Podniecenie gonitwami osiągnęło punkt kulminacyjny. Wrzasnąłem więc \"Teraz każdy musi zdecydować, kim jest! OLBRZYMEM, CZAROWNIKIEM czy KRASNOLUDKIEM!\" Kiedy zbite w gromadki dzieci zawzięcie szepcząc naradzały się, ktoś szarpnął mnie za nogawkę spodni. Spojrzałem w dół, jakaś mała dziewczynka patrzyła na mnie i spytała cienkim, przejętym głosikiem: - A gdzie stoją syreny? Gdzie stoją syreny? Długa chwila milczenia. Bardzo długa chwila. - Gdzie stoją syreny? - powtórzyłem pytanie. - Bo widzi pan, ja jestem syreną. - Ale przecież tu nie ma syren. - Owszem, są, ja jestem syreną! Ona nie zamierzała być ani olbrzymem, ani czarodziejem, ani krasnoludkiem. Wiedziała, kim jest. Syreną. I nie zamierzała się wycofać z gry, odejść i stanąć pod ścianą, gdzie było miejsce tych niepotrzebnych. Zamierzała brać udział w zabawie, tam gdzie było miejsce syren. Nie chciała zrezygnować ani ze swojej godności, ani tożsamości. Uważała za pewnik, że jest w tej zabawie miejsce dla syren i że ja będę wiedział, gdzie ono jest. No tak, gdzie mają stać syreny? Wszystkie syreny, wszyscy ci, którzy są odmienni, którzy nie odpowiadają normie i którzy nie godzą się na ustalone podziały. Wystarczy, żebyś odpowiedział na to pytanie, a możesz stworzyć szkołę, naród, cały świat. Jaka była wtedy moja odpowiedź? Czasem udaje mi się powiedzieć to co trzeba. - Syreny staną tutaj, przy królu morza - odparłem. (Raczej koło błazna królewskiego - pomyślałem sobie). I tak staliśmy sobie oboje, trzymając się za ręce i przeglądając oddziały czarodziejów, olbrzymów i krasnoludków, kiedy przebiegały koło nas w szalonym pędzie. A tak przy okazji, to nie prawda, że syreny nie istnieją. Osobiście znam jedną. Trzymałem ją za rękę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tym razem dla veronique
BAJKA Z MORAŁEM: Zamarzł wróbelek i pac.. na bezdroże.. Przechodzi koń - leci ciepła kupa. Ogrzał się wróbelek, ale wyjść nie może.. Idzie kot!.. wyciągnął go... i schrupał zabierając w krzaki. A morał jest taki: Nie każdy oprawcą, kto cię z gównem zrówna i nie zawsze, ten wybawcą - kto wyciąga z gówna....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
---------->>>poszukiwacz pięknego serca cieszy mnie to :) o to wlasnie chodzi by wydobyc z wnetrza to co w czlowieku najpiekniejsze :) pozdrawiam Cie cieplo 🌻 ❤️ ps. z ta \"cudowna\" to nie przesadzaj...mam troche grzechow na sumieniu...i do cudownosci mi daleko ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
STARA NIEZNOŚNA PANI Na nocnym stoliku starszej kobiety przebywającej w domu starców, w dzień po jej śmierci, znaleziono pewien list. Był on zaadresowany do młodej pielęgniarki z oddziału. „Co widzisz ty, która się mną. opiekujesz? Kogo widzisz, kiedy na mnie patrzysz? Co myślisz, gdy mnie opuszczasz? I co mówisz, kiedy o mnie opowiadasz? Najczęściej widzisz starą nieznośną kobietę, trochę zwariowaną i jej błędny wzrok, który mówi, że nie jest w pełni zdrowych zmysłów. Kobietę, która ślini się podczas jedzenia i nie odzywa się nigdy wtedy, kiedy powinna. Nie przestaje gubić butów i pończoch. Bardziej lub mniej posłusznie pozwala ci podczas mycia i jedzenia robić ze sobą, co tylko chcesz, by tylko wypełnić kolejny długi i smutny dzien. To jest to, co widzisz! Ale otwórz szeroko oczy. To nie jestem ja. Powiem ci, kim jestem. Jestem ostatnią z dziesięciorga dzieci, co ma matkę i ojca. Braci i siostry, którzy się kochają. Jestem 16-letnia dziewczyną, co ma skrzydła w nogach i marzy, by móc jak najszybciej spotkać swego ukochanego. Poślubiłam go wreszcie mając 20 lat, do dziś jeszcze moje serce łomocze z radości na samo wspomnienie tego dnia. Miałam 25 lat i małego synka przy piersi, który wciąż mnie potrzebował. Miałam 30 lat a mój synek rósł szybko. Łączyła nas miłość, której nikt nigdy nie rozerwie. Gdy skończyłam 40 lat, syn wkrótce mnie opuścił. Lecz mąż wciąż był przy moim boku. Miałam 50 lat, wokół mnie bawiły się dzieciątka. Jak to dobrze było znów znaleźć się pośród dzieci. Ja i mój ukochany mąż cieszyliśmy się z wnuków. Nieoczekiwanie nastały mroczne dni, zabrakło mego męża. Spoglądam z lękiem w przyszłość. Moje dzieci są pochłonięte, bez reszty, wychowywaniem swego własnego potomstwa. Z żalem myślę o latach, które minęły bezpowrotnie i doznanej miłości. Jestem stara. Natura jest okrutna, drwi sobie z przyjścia starości. Ciało mnie zapomina, piękno i siły odeszły na zawsze. A w miarę jak przybywa mi lat spostrzegam, że tam gdzie było serce, znajduję się jedynie kamień. Ale w tym starym wraku jest jeszcze dziewczyna, której serce płonie bez ustanku. Wspominam me radości, wspominam me cierpienia i czuję, jak wzbierają we mnie siły i uczucia. Powracam myślą do lat, nazbyt krótkich, co tak szybko odeszły. Zgadzam się na to prawo, że ,,nic nie może trwać wiecznie". Lecz Ty, która troszczysz się o mnie, otwórz przynajmniej twe oczy i spójrz uważnie na nieznośna staruszkę... Spójrz lepiej, by móc mnie dostrzec.” Ileż twarzy, ileż oczu, ileż załamanych rąk każdego dnia. Na co patrzymy? Na zmarszczki, trudności, wahania, zawziętość. Gdybyśmy zamiast tego nauczyli się przyglądać snom, biciom serca i uczuciom tak często starannie ukrytym, o ile mniej byłoby cierpienia, a świat wokół nas stałby się piękniejszy. Powyższy fragment pochodzi z książeczki Bruna Ferrero "Czy jest tam ktoś"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
UŚMIECH O ŚWICIE 0 tym wydarzeniu opowiadał Raoul Follereau, który znalazł się kiedyś w leprozorium na pewnej wyspie Oceanu Spokojnego. Było to miejsce przerażające: niesamowicie zniekształcone ludzkie ciała, przerażenie, gnijące rany, rozpacz, złość. Był tam jednak pewien starzec, który mimo ogromu cierpienia miał oczy ciągle błyszczące i uśmiechnięte. Jego ciało było obolałe, lecz on nie poddawał się rozpaczy, cieszył się życiem, a do innych trędowatych odnosił się życzliwie i serdecznie. Zaciekawiony tym prawdziwym cudem życia w piekle leprozorium, Follereau zapragnął wyjaśnić przyczyny owego niezwykłego zjawiska: cóż takiego mogłoby obdarzyć cierpiącego staruszka taką radością życia? Zaczął go dyskretnie obserwować odkrył, że codziennie o brzasku stary mężczyzna z trudem posuwał się do ogrodzenia leprozorium, siadał zawsze w tym samym miejscu i rozpoczynał oczekiwanie. Nie czekał jednak — jak się okazało — na piękne widoki słońca wschodzącego nad wodami Pacyfiku. Siedział tak długo, aż z drugiej strony ogrodzenia pojawiała się kobieta, równie stara jak on, o twarzy pokrytej siatka cieniutkich zmarszczek i oczach pełnych pogody i spokoju. Kobieta nic nie mówiła, uśmiechała się tylko nieśmiało, lecz z oddaniem. Na ten widok twarz mężczyzny rozjaśniała się i on także radośnie się uśmiechał. Ta rozmowa bez słów nigdy nie trwała długo — po kilku minutach starzec podnosił się i odchodził w stronę baraków. Tak było każdego ranka: cos w rodzaju co dziennej komunii. Trędowaty człowiek, pożywiony i umocniony tym uśmiechem, by! w stanie znosić cierpienia kolejnego dnia i dotrwać do nowego spotkania z uśmiechniętą kobietą. Gdy Follereau zagadnął go o to, staruszek odparł: — To moja żona. A po chwili ciszy dodał: — Zanim tutaj przyszedłem, ona mnie leczyła, w tajemnicy przed wszystkimi, czym tylko mogła. Pewien czarownik dał jej jakąś maść, którą codziennie smarowała mi twarz. Zagoiła się jednak tylko część policzka, gdzie mogła składać swój pocałunek... Kiedy wszelkie starania okazały się beznadziejne, wtedy mnie zabrano i przyprowadzono tutaj. Ona podążyła za mną. Kiedy widzę ja każdego dnia, wiem, ze żyję tylko dzięki niej i jedynie dla niej. Z pewnością tego ranka ktoś się do Ciebie uśmiechnął, nawet jeśli tego me spostrzegłeś. Na pewno dzisiaj ktoś czeka na twój uśmiech. Kiedy wejdziesz do kościoła i całą duszą otworzysz się na cisze, spostrzeżesz, ze Bóg pierwszy przyjmuje cię z uśmiechem. Powyższy fragment pochodzi z książeczki Bruna Ferrero "40 opowiadań na pustyni"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
tak w srodku nocy po pobudce niespodziewanej Wam wklejam .... niebo i piekło Pewien człowiek zagadnął kiedyś Boga o niebo i piekło. - Chodź, pokażę ci piekło - powiedział Bóg i zaprowadził go do sali, w której wielu ludzi siedziało wokół ogromnego kociołka z gulaszem. Wszyscy biesiadnicy wyglądali na wynędzniałych i zrozpaczonych i wydawali się głodni jak wilki. Każdy też trzymał łyżkę, jednak rączka tej łyżki była o wiele dłuższa od ramion biesiadników, toteż żaden z nich nie mógł trafić do swoich ust. Cierpienie wygłodzonych było straszliwe. - A teraz - odezwał się Bóg po chwili - pokażę ci niebo. Wkroczyli do drugiej sali, identycznej z pierwszą: był kociołek z gulaszem, byli i biesiadnicy, i te same łyżki z długachnymi rączkami... Lecz tutaj wszyscy byli szczęśliwi i dobrze odżywieni. - Nie rozumiem - powiedział człowiek. - Skoro obie sale są identyczne, jak to możliwe, że tu każdy tryska radością, gdy tam wszyscy ledwo się trzymają? - Ach, to proste - odrzekł Bóg, uśmiechając się. -Tutaj nauczyli się karmić nawzajem. Ann Landers

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
biała gardenia Odkąd ukończyłam dwanaście lat, co roku na urodziny jakiś tajemniczy nieznajomy przysyłał mi jedną białą gardenię. Nigdy nie było przy niej żadnej karteczki ani bilecika, a telefony do kwiaciarni również na nic się nie zdały, ponieważ za kwiat płacono zawsze gotówką. Po jakimś czasie poniechałam więc starań, by poznać tożsamość owego zagadkowego nadawcy. Rozkoszowałam się za to pięknem i intensywnym zapachem tego magicznego, doskonałego, białego kwiatu, otulonego warstwami miękkiej, różowej bibułki. Nigdy jednak nie przestałam wyobrażać sobie, kim ta osoba może być. Wiele szczęśliwych chwil spędziłam, marząc o kimś wspaniałym i ekscytującym, lecz zbyt nieśmiałym czy ekscentrycznym, by mógł się tak po prostu ujawnić. Kiedy byłam nastolatką, fantazjowanie, że nadawcą może być chłopak, który właśnie wpadł mi w oko, czy nawet jakiś nieznajomy, któremu się spodobałam, sprawiało mi wielką przyjemność. Moja mama często włączała się do moich głośnych rozmyślań. Pytała, czy może wyświadczyłam jakąś wyjątkową przysługę komuś, kto wolałby anonimowo okazywać swoją wdzięczność. Przypominała, że kiedy jeździłam na rowerze, a nasza sąsiadka parkowała samochód wypchany sprawunkami i dzieciakami, zawsze pomagałam jej wypakować zakupy i pilnowałam, żeby maluchy nie wybiegały na ulicę. A może tym tajemniczym człowiekiem jest starszy pan, który mieszka po drugiej stronie ulicy. Zimą często zanosiłam mu pocztę pod same drzwi, żeby nie musiał schodzić po oblodzonych stopniach. Mama dokładała wszelkich starań, aby pobudzić mnie do głębszych rozważań o gardenii. Pragnęła, by jej dzieci były twórcze. Chciała, żebyśmy czuli się kochani i doceniani nie tylko przez nią, ale także przez cały świat. Kiedy miałam siedemnaście lat, pewien chłopiec złamał moje serce. W nocy, po jego ostatnim telefonie, utuliłam się do snu płaczem. Po przebudzeniu spostrzegłam na moim lustrze zdanie wypisane czerwoną szminką: "Zaprawdę, uwierz mi, gdy odchodzą bożkowie, bogowie przybywają". Myślałam o tym cytacie z Emersona tak długo, aż moje serce się wyleczyło. Do tego momentu zostawiłam to zdanie tam, gdzie umieściła je mama. Toteż kiedy zobaczyła mnie w końcu z płynem do czyszczenia szyb w ręku, wiedziała, że wszystko znowu jest w porządku. Były jednak pewne rany, których nawet mama nie potrafiła zaleczyć. Na miesiąc przed ukończeniem przeze mnie szkoły średniej ojciec zmarł nagle na atak serca. Moje emocje balansowały wtedy pomiędzy zwykłym smutkiem a poczuciem porzucenia, strachem, nieufnością a przytłaczającą złością, że tato przegapi najważniejsze wydarzenia mojego życia. Zupełnie straciłam zainteresowanie zbliżającymi się uroczystościami, przedstawieniem klasowym i balem - uroczystościami, nad którymi całkiem niedawno ciężko pracowałam i których z wielką niecierpliwością oczekiwałam. Rozważałam nawet możliwość pozostania w domu i wstąpienia na miejscowy college, zamiast wyjazdu, jaki wcześniej zaplanowałam, ponieważ takie rozwiązanie wydawało mi się po prostu bezpieczniejsze. Mimo że mama sama była pogrążona w głębokim smutku, nie chciała dopuścić do tego, aby ominęła mnie jakakolwiek z tych zabaw. W dniu poprzedzającymśmierć ojca udałyśmy się wspólnie na zakupy. Wybrałyśmy wyjątkowo piękną, długą suknię w czerwone, białe i błękitne kropki, w której miałam pójść na bal. Chociaż była trochę za długa, gdy ją włożyłam, poczułam się jak Scarlett O'Hara. Kiedy następnego dnia zmarł mój ojciec, zupełnie o niej zapomniałam. O sukni pamiętała jednak mama. Przed balem, odpowiednio skrócona, już na mnie czekała. Ułożona po królewsku na sofie prezentowała się artystycznie i wzruszająco. Choć sama nie martwiłam się, co włożę na zabawę, mama nawet wtedy o tym nie zapomniała. Troszczyła się o to, aby wszystkie jej dzieci w pełni akceptowały samych siebie. Wpoiła w nas poczucie magii świata i przekazała nam zdolność dostrzegania piękna nawet w obliczu nieszczęścia. Tak naprawdę mama pragnęła, abyśmy widzieli w sobie takie same cechy, jakie przypisywaliśmy mojej gardenii - siłę, piękno, doskonałość, aurę magiczności i odrobinę tajemniczości. Mama zmarła, kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, zaledwie dziesięć dni po moim ślubie. W tym roku gardenie przestały nadchodzić. Marska Arons

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Oni i my... Zasmucony, osamotniony, rozczarowany. Czul sie sam posród tlumów. Szedl szeroka ulica, deptakiem. Ludzie mijali go obojetnie, on nawet na nich nie spojrzal. Zaslepiony, zamyslony kroczyl niepewnie. O czym myslal...? A czy ktos moze poznac mysli drugiego czlowieka, który nie dopuszcza do nich nikogo? Gruby pancerz budowany przez lata przepuszczal jedynie nikle mysli, a raczej standardowe, pospolite, wrecz wymuszone przez otoczenie zachowania przyjete w normie spolecznej tak, aby nie odrózniac sie za bardzo od innych. Podazal byle przed siebie, kroczyl obrana troche na oslep droga. Cel? A czego moze pragnac czlowiek mlody, zmeczony zyciem? Wytchnienia, spokoju i stabilnosci - zgodzicie sie ze mna? Ona. Zwyczajna, pospolita, standardowa. W oczach innych uchodzi za osobe szczesliwa. Zawsze wesola, pelna zycia, dowcipna. Czego moze jej brakowac? Dlaczego narzeka? Kazdy ma swoje problemy, wieksze lub mniejsze, ale da sie z tym zyc. Wiec dlaczego w glebi duszy czuje pustke. Mówi, ze dobrze jest, gdy w ogóle cos odczuwa. Inni dziwia sie, nie wierza, gdy twierdzi, ze jej zycie wcale nie jest takie mile i beztroskie. Ta piekna maska, która na siebie zaklada pochodzi od nich i jest dla nich. Jest ucieczka, schronieniem, jedyna szansa na przezycie. Pozory jakie stwarza, odwaga, która umyka w chwili prawdy, bezposredniosc i sila przebicia - jedynie wobec znajomych lub slabszych. W swiecie czuje sie zagubiona. Boi sie przyszlosci. Brak jej celu. W swoich rozmyslaniach doszla jedynie do tego, ze nic tak naprawde nie potrafi robic. Wiele rzeczy juz próbowala, w niektórych nawet czula sie dobrze, starala sie je ulepszyc. Jednak szybko rezygnowala, dochodzila do wniosku, ze to nie to lub po prostu znudzily sie jej. Nie ma sensu zmuszac sie i robic cos na sile - powtarzala zazwyczaj i na tym konczyla. Tego dnia wracala zadowolona do domu. Szla usmiechnieta nucac piosenke, która wlasnie uslyszala w radio. Miala dobry humor, czula sie silna. Mijajacym ja ludziom patrzyla prosto w oczy. Tym, którzy usmiechali sie odwdzieczala sie z nawiazka. Gdzies tam w oddali posród tlumów powoli wynurzal sie on. Nie wyróznial sie niczym. Szedl pochloniety w swoich rozmyslaniach i stwarzal wrazenie nieobecnego. Mloda, energiczna kobieta zauwazyla go. Zaciekawil ja jego stan - troche zamieszany, na pewno nieobecny duchem dla otoczenia. Dostrzegla go, bo lubila przypatrywac sie innym, próbowac czytac w ich myslach. A w nim zauwazyla cos ciekawego, przyciagajacego. Idac tak zastanawiala sie, dlaczego ma taki surowy wyraz twarzy. Nie rozgladal sie, dookola wiec uznala, ze jego mysli musza krazyc gdzies daleko. Wpatrywala sie wyczekujaco, sadzila, ze w koncu zwróci jego uwage. Przez moment juz byla pewna, ze osiagnie swój cel. Jeszcze chwila i dojrzy jego oczy, spojrzy mu odwaznie i odgadnie jego dusze. Czekala wytrwale, lecz bez wiekszego rezultatów. Zrezygnowana mijala go, mial pozostac w jej pamieci jako kolejny, jeden z niezliczonych zastepów szaro-blekitnych ludzi, których zwykla tak nazywac. Nagle, gdy stali ramie w ramie podniósl glowe, wyprostowal sie i dostrzegl ja. Przez krótki moment, sekunde ich spojrzenia sie spotkaly... Byla tak zaskoczona, ze nie zdazyla nawet sie usmiechnac. Oboje nie zwalniajac kroku szli dalej. On zapewne chociaz moze ja zauwazyl, to juz po kilku chwilach zapomnial pochloniety swoimi sprawami. Ona, troche rozczarowana kroczyla pewnie dalej cieszac sie z tego jakze pieknego dnia. Po nim zostalo wspomnienie i pewien niedosyt. Dla niego jak i dla niej to przypadkowe spotkanie nie bylo niczym wielkim, wznioslym. Wiec dlaczego o tym pisze, mozecie zapytac? Pytajcie. Macie pewnie slusznosc, po co poswiecac tyle czasu na opisanie tak banalnej, pospolitej sprawy jak przypadkowe nawet nie spotkanie a "widzenie". Otóz juz wam mowie. W dzisiejszych czasach ludzie zyja z dnia na dzien. Pochlonieci swoimi sprawami, walka o przetrwanie, ciaglym biegiem za slawa i pieniadzem nie dostrzegaja w drugiej osobie nic. No moze z wyjatkiem zagrozenia, a wtedy z nienawiscia patrza jeden na drugiego. Czy tak musi byc? Czlowieku blagam Cie! Opamietaj sie. Patrz innemu prosto w oczy. Postaraj sie odkryc jego dusze. Nie musisz siegac gleboko. Wystarczy, ze z jego twarzy, zachowania wyczytasz najprostsze, najbardziej ludzkie cechy: smutek - radosc, zlosc - milosc, zarozumialstwo - dobroc, przegranie - satysfakcje... Czy to takie trudne? Moze wlasnie to zmieni Twój swiat? Przekonaj sie i mnie... Magda Szorc

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witajcie Kochani ❤️ na poczatek dzis krotka przypowiesc ... Nasredin i jajko Pewnego poranka, Nasredin - wielki mistyk Sufi, który zawsze udawał szaleńca, zawinął jajko w szmaty, wyszedł na główny plac w mieście i przemówił do ludzi tam zgromadzonych. - Dzisiaj zadam wam ważne pytanie - powiedział. Ten, kto odpowie, co jest zawinięte w trzymanych przeze mnie szmatach, otrzyma jajko, które się tam znajduje. Ludzie, zaintrygowani, popatrzyli na siebie nawzajem i odpowiedzieli: - Jak możemy wiedzieć? Nikt z nas nie jest prorokiem. Nasredin nalegał: - To, co jest w środku, ma żółtą kulkę w centrum, jak żółtko; otoczone jest przez przejrzysty płyn, podobny do białka z jajka, ten z kolei otoczony jest łatwo tłukącą się skorupką. To coś jest symbolem urodzaju i przypomina nam o ptakach lecących w kierunku gniazda. No więc, kto potrafi powiedzieć co jest tutaj ukryte? Wszyscy zgromadzeni pomyśleli, że w zawiniątku ukryte jest właśnie jajko, ale odpowiedź wydawała się im zbyt oczywista, nikt nie chciał ośmieszyć się przed innymi. Co jeśli to nie jest jajko, ale coś ważniejszego - tajemniczy wytwór wyobraźni Sufich? Żółta kulka mogłaby symbolizować słońce, przejrzysty płyn alchemiczną miksturę. Nie, ten szaleniec z pewnością próbował zrobić z kogoś głupca. Naserdin zapytał jeszcze dwa razy, ale nikt nie chciał powiedzieć czegoś głupiego, więc rozpakował on zawiniątko i pokazał wszystkim jajko. - Wszyscy znaliście odpowiedź - stwierdził. Nikt jednak nie śmiał wyrazić jej słowami. Takie jest życie tych, którzy nie mają odwagi ryzykować. Bóg jawnie wskazuje rozwiązania, ale ludzie szukają skomplikowanych wyjaśnień, kończąc na niczym. czesto zastanawia mnie czemu wiele osob, gdy ma jakis problem do rozwiazania szuka drogi na okretke...komplikuje sprawy , ktore sa proste do rozwiazania...a jeszcze czesciej uciekaja calkiem od rozwiazania problemow...myslac, ze same sie rozwiaza... jak w tej przypowiesci...ludzie znali odpowiedz ale zaden z nich nie mial odwagi na jej udzielenie ...myslac, ze to co proste i najbardziej logiczne nie moze byc prawidlowa odpowiedzia...a strach przed osmieszeniem spowodowal zamkniecie ich ust i gonitwe w umyslach w poszukiwaniu czegos ponad prostote sprawy...nawet gdyby bladzili z prawidlowa odpowiedzia to komunikacja (rozmowa) miedzy nimi naprowadzilaby ich na ta prosta odpowiedz...ale duma i niechec wyjscia na glupka byly silniejsze... czesto w naszym zyciu zdarzaja sie takie sytuacje i zapominamy o komunikacji miedzyludzkiej...wiekszosc z nas nie jest jasnowidzem i nie potrafi wniknac w umysl drugiej osoby dlatego komunikacja jest tak bardzo wazna w relacjach miedzy nami...strach lub uniki moga naprawde skomplikowac wiele spraw i doprowadzic nawet do tragedii...nie bojmy sie rozmawiac, nie unikajmy lecz poprzez rozmowe nawet gdy moze byc ona trudna ...probujmy znalesc najprostsze rozwiazanie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przebaczenie w tym samym duchu Rabbi Nahum z Czernobyla był zawsze obrażany przez jednego ze sklepikarzy. Pewnego dnia interesy przedsiębiorcy zaczęły się pogarszać. - To z pewnością wina Rabbiego, który prosi Boga o zemstę - pomyślał i udał się do Nahuma, aby prosić o wybaczenie. - Wybaczam ci w tym samym duchu, w jakim ty przyszedłeś prosić - odpowiedział Rabbi. Mimo tych słów, straty sklepikarza coraz bardziej się powiększały, aż stał się nędzarzem. Przerażeni uczniowie Nahuma przybyli do niego, aby zapytać dlaczego tak się stało. - Wybaczyłem mu, ale on głęboko w sercu nadal nosił nienawiść do mnie - powiedział Rabbi. Jego nienawiść skaziła wszystko co robił, więc kara boska stawała się coraz bardziej dotkliwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
witam :) Życie nie jest niczym innym jak podróżą pociągiem: składającą się z wsiadania i wysiadania, naszpikowanym wypadkami, przyjemnymi niespodziankami oraz głębokimi smutkami. Rodząc się, wsiadamy do pociągu i znajdujemy tam osoby, z którymi myślimy być zawsze podczas naszej podróży: naszych rodziców. Niestety, prawda jest inna. Oni wysiadają na jakiejś stacji pozbawiając nas swojej czułości, przyjaźni i niezastąpionego towarzystwa. Jednak to nie przeszkadza, by wsiadły inne osoby, które staną się dla nas bardzo szczególne. Przybywają nasi bracia, przyjaciele i cudowne miłości. Wśród osób, które jadą tym pociągiem, będą takie, które robią sobie zwykłą przejażdżkę, takie, które wywołują w podróży tylko smutek... oraz takie, które krążąc po pociągu będą zawsze gotowe do pomocy potrzebującym. Wielu wysiadając pozostawi ciągłą tęsknotę... inni przejdą tak niezauważenie, że nie zdamy sobie sprawy, że zwolnili miejsce. Ciekawe jest, że niektórzy pasażerowie, którzy są przez nas najbardziej ukochani, zajmą miejsca w wagonach najbardziej oddalonych od naszego. Dlatego będziemy musieli przebyć drogę oddzielnie, bez nich. Oczywiście, nic nam nie przeszkadza, by w trakcie podróży porozglądać się - choć z trudnością - po naszym wagonie i dotrzeć do nich... Ale niestety, nie będziemy już mogli usiąść przy ich boku, ponieważ miejsce to będzie już zajęte przez inną osobę. Nieważne; ta podróż właśnie tak wygląda: pełna wyzwań, marzeń, fantazji, oczekiwań i pożegnań... Ale nigdy powrotów. A zatem, odbądźmy naszą podróż w możliwie najlepszy sposób. Próbujmy zawierać znajmomości z każdym pasażerem szukając w każdym z nich ich najlepszych cech. Pamiętajmy, że zawsze w jakiejś chwili w podróży oni mogą bełkotać i prawdobodobnie będziemy musieli ich zrozumieć... Ponieważ nam również wiele razy będzie plątać się język i będzie ktoś, kto nas zrozumie. Wielka tajemnica na końcu polega na tym, że nigdy nie będziemy wiedzieć na jakiej stacji wysiadamy, ani gdzie wysiądą nasi towarzysze, ani nawet ten, który zajmuje miejsce przy naszym boku. Zastanawiam się, czy kiedy wysiądę z pociągu, poczuję nostalgię... Wierzę, że tak. Oddzielić się od niektórych przyjaciół, z którymi odbywałem podróż będzie bolesne. Pozwolić, by moje dzieci pozostały same, będzie bardzo smutne. Ale chwytam się nadziei, że kiedyś przybędę na stację główną i zobaczę jak przybywają z bagażem, którego nie posiadali przy wsiadaniu. Uszczęśliwi mnie myśl, że współpracowałem przy tym, by ich bagaż rósł i stawał się bardziej wartościowy. Mój przyjacielu, sprawmy, by nasz pobyt w tym pociągu był spokojny i wart starań. Róbmy tak, by gdy nadejdzie chwila wysiadania, na naszym pustym miejscu pozostała tęsknota i miłe wspomnienia dla tych, co kontynuują podróż. Tobie, gdyż jesteś częścią mojego pociągu, życzę... Szczęśliwej podróży!!! 😍

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Był sobie diament
Był sobie diament Pewnego razu w pracowni jubilera mieszkał sobie diament. Kiedy leżał wśród innych pięknych kamieni lubił się im przyglądać. Z zachwytem patrzył na mieniące się soczystą czerwienią południowego wina rubiny, pełne głębokiego błękitu szafiry, tak bardzo chciał błyszczeć tak jak one, mienić się kolorowym wyraźnym światłem. Chciał być taki jak one, mienić się ich kolorami! Złościło go to, że jest twardy, kanciasty, że daje tylko jasne światło! Przestał lubić przebywanie wśród innych kamieni, wolał leżeć sobie samotnie z boku. Pewnego dnia wzięły go delikatnie miękkie i ciepłe dłonie młodej kobiety, długo go oglądała, po czym stwierdziła, że jest zbyt kanciasty, za mało błyszczy i nie nadaje się do tego, by go obsadzić w pierścionku. Jak bardzo zaczął zazdrościć innym kamieniom... Ludzie przychodzili, wybierali je, potem one stawały się częścią pięknej biżuterii, a diament leżał z boku i zaczął tracić nadzieję że ktoś któregoś dnia przyjdzie po niego. Z każdym dniem, gdy ubywało nadziei, ubywało też jakby blasku bijącego ze środka kamienia - zmatowiał i trzeba by było podejść blisko i wziąć go do ręki by zobaczyć, że jest szlachetnym kamieniem, a nie kawałkiem bezwartościowej cyrkonii. Mimo, że wiedział, że jest brylantem, przestał wierzyć, że stanowi jakąś wartość, bo przecież nikt nie chciał go umieścić wśród innych kamieni w bransoletce, pierścionku czy diademie. Kiedy już zapomniał co znaczy lśnić i dawać światło, poczuł, że biorą go do ręki czyjeś stare, szorstkie, mocno spracowane ręce. Dotyk tego człowieka nie był delikatny, nie sprawiał mu przyjemności, a jednak ciepło jego dłoni obudziło w diamencie jakąś tęsknotę... Zaczął się zastanawiać co to jest... Człowiek długo oglądał kamień, a każde poruszenie jego dłoni budziło w diamencie jakąś niewypowiedzianą tęsknotę... Co było tym pragnieniem, które obudziło się w diamencie? Ciepło rąk, mimo tego, że szorstkich, obudziło pragnienie, o którym zapomniał, bycia czyimś, ważnym dla kogoś, bycia pośrednikiem miłości. Diament przypomniał sobie, że chciał być ważny i chciał błyszczeć. By inni go widzieli, podziwiali, by mogli zachwycać się jego pięknem, przecież po to są diamenty - by błyszczeć i dawać ludziom tym samym radość. Oprócz dziwnego ciepła w diamencie obudził się też niepokój... wiedział, że ludzie do tej pory go nie wybierali, bo był kamieniem kanciastym, o nietypowym kształcie, czy i ten człowiek z niego nie zrezygnuje? Poza tym trudny i nietypowy kształt trzeba będzie obrobić, czy ten człowiek zna się na tym? Przecież ma stare, spracowane ręce, może nie być wystarczająco delikatny, może uszkodzić kamień i wtedy już nikt go nie będzie chciał! Pragnienie bycia wybranym przeważyło nad lękiem - diament odnalazł w sobie resztkę siły, by zajaśnieć wewnętrznym światłem tak, by człowiek nie miał wątpliwości co do tego, że jest szlachetnym kamieniem. Starzec wziął diament do swojej pracowni. Rozpoczął się proces obróbki - każde dotknięcie szlifierki wiązało się z bólem, ze zdejmowaniem kolejnej porysowanej i pozbawionej blasku warstwy. Każda kolejna godzina szlifowania kamienia wydawała się być niemożliwa do zniesienia. Człowiek mimo lat miał bardzo sprawne ręce, cierpliwie i systematycznie wydobywał całe piękno z kamienia, nadając mu blask i kształt, ku któremu zmierzał. Szlifowanie powodowało także to, że diament robił się coraz mniejszy, ale to go nie martwiło - wiedział, że będzie pasował choćby do małego pierścionka. Cały ból był dla diamentu nieważny wobec celu - by ludzie go podziwiali, by mógł błyszczeć dla innych, by był ważny i odzyskał swoją wartość. W końcu nadszedł dzień najważniejszy - diament miał zostać obsadzony, cały dzień myślał nad tym jak bardzo będzie błyszczał, jak teraz po oszlifowaniu ludzie będą go podziwiali, zastanawiał się w jakiej biżuterii zostanie obsadzony? Jakież było jego zdziwienie, kiedy obudził się rano i nic nie mógł zobaczyć. Czuł, że jest w środku czegoś, czego nie mógł rozpoznać - nie było tam światła, nie czuł obecności innych kamieni, wiedział, że to, co go otacza, nie jest ani złotem ani platyną... Wokół było ciemno i zimno. Więc całe to szlifowanie, cały ten ból znoszony z cierpliwością był nadaremny! Nie spełniło się jego marzenie, nie był ważnym brylantem w pierścionku! Nie stał się pośrednikiem miłości - nikt nie wyzna jej, wkładając go na palec ukochanej kobiecie. Było mu źle, był rozżalony, zawiedziony, czuł się paskudnie. Nagle usłyszał głosy ludzi wchodzących do pomieszczenia, mówili coś o operacji, o przeszczepie, o rogówce, nic o biżuterii! Po chwili przez diament przeszedł snop pięknego światła - ale nikt nie zachwycił się diamentem bo go nie było widać! Jego nie było widać, ale dzięki niemu mała dziewczynka mogła zobaczyć piękną łąkę i motyle - diament stał się elementem precyzyjnego narzędzia, niezbędnego do operacji, która przywróciła wzrok małej dziewczynce. Uśmiech na twarzy dziecka, mogącego zobaczyć twarz swojej matki, wart był więcej niż cała biżuteria świata... Czasami jest jakiś inny plan, co do naszego życia niż ten, którego my byśmy chcieli... Czasami to, co najważniejsze jest niewidoczne dla oczu... Agnieszka Kozak

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość króciutka wizyta
Codziennie w południe pewien młody człowiek zjawiał się przy drzwiach kościoła i po kilku minutach odchodził. Nosił kraciastą koszulę i podarte dżinsy, tak jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Miał w ręku papierową torebkę z bułkami na obiad. Proboszcz, trochę nieufny zapytał go kiedyś, po co tu przychodzi. Wiadomo, że w obecnych czasach istnieją ludzie, którzy okradają również kościoły. Przychodzę pomodlić się - odpowiedział chłopak. Pomodlić się... Jak możesz modlić się tak szybko? Och... codziennie zjawiam się w tym kościele w południe i mówię tylko: "Jezu, przyszedł Jim", potem odchodzę. To maleńka modlitwa, ale jestem pewien, że On słucha. W kilka dni później, w wyniku wypadku przy pracy, chłopak został przewieziony do szpitala z bardzo bolesnymi złamaniami. Umieszczono go w pokoju razem z innymi chorymi. Jego przybycie zmieniło oddział. Po kilku dniach, jego pokój stał się miejscem spotkań pacjentów z tego samego korytarza. Młodzi i starzy spotykali się przy jego łóżku, a on miał uśmiech i słowo otuchy dla każdego. Przyszedł odwiedzić go również proboszcz i w towarzystwie pielegniarki stanął przy łóżku chłopaka. Powiedziano mi, że jesteś cały pokiereszowany, ale że pomimo to wszystkim dodajesz otuchy. Jak to robisz?. To dzięki Komuś, Kto przychodzi odwiedzić mnie w południe. Pielęgniarka przerwała mu: Tu nikt nie przychodzi w południe... O, tak! Przychodzi tu codziennie i stając w drzwiach mówi: "Jim, to Ja, Jezus"- i odchodzi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Szpiglasowy Wierch
Kochać w ogóle znaczy wystawiać się na zranienie. Pokochaj cokolwiek, a twoje serce z pewnością odczuje ból, a może nawet zostanie złamane. Jeśli chcesz mieć pewność utrzymania serca w stanie nienaruszonym, nie wolno ci go ofiarować nikomu, nawet zwierzęciu. Otul je ostrożnie swoimi hobby i odrobiną luksusu, unikaj wszelkich komplikacji, zamknij je bezpiecznie w szkatule lub trumnie własnego egoizmu. Ale w tej szkatule - bezpieczne, w ciemności, w bezruchu, bez powietrza - ono się zmieni. Nie będzie złamane, nie, ono stanie się nie do złamania, nieprzystępne, zatwardziałe... Jedynym miejscem poza Niebem, gdzie możesz być doskonale zabezpieczony przed wszystkimi niebezpieczeństwami... miłości, jest Piekło (C.S. Lewis, Cztery miłości)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Bajka znaleziona
Jak bóg stworzył Ojca Kiedy dobry Bóg zajmował się tworzeniem ojca, wykonał najpierw konstrukcję dosyć wysoką i potężną. Ale pewien anioł, który znajdował się akurat w pobliżu powiedział: .... - Ojejku, a co to za ojciec? Jeśli dzieci uczyniłeś tak malutkie, jak dziurki w serze, dlaczego robisz tak potężnego ojca? Nie będzie mógł grać w warcaby dopóki nie uklęknie. Nie utuli dziecka do snu bez zwijania się w kłębek, ani nawet nie ucałuje bez składania się na pół. Bóg uśmiechnął się i odpowiedział:...... - Masz rację, ale jeśli uczynię go mniejszym, to dzieci nie będą miały nikogo, na kogo będą mogły patrzeć zadzierając w górę głowę. Kiedy potem lepił jego dłonie, uczynił je dosyć dużymi i silnymi. Anioł przechylił głowę i z dezaprobatą powiedział: - Ojejku, jak takie olbrzymie ręce będą mogły zawiązać dziecku kokardkę, zapiąć lub odpiąć guzik, zapleść warkocz albo wyjąć drzazgę z paluszka? Bóg uśmiechnął się i rzekł: - To prawda, ale za to są wystarczająco duże, by pomieścić wszystko to, co można znaleźć w dziecięcej kieszeni, a jednocześnie wystarczająco małe, by pogłaskać go po głowie. Bóg właśnie rozpoczął tworzenie dwóch nóg, tak dużych, jakich jeszcze nikt nie widział, kiedy anioł znów wybuchnął: - Tak nie może być! Czy Ty, naprawdę myślisz, że takie dwie barki będą w stanie na czas wyskoczyć rano z łóżka, by móc ukoić płaczące dziecko? Czy przeciśnie się on między grupką dzieci, bez zmiażdżenia co najmniej dwojga z nich? Bóg uśmiechnął się i powiedział: - Nie obawiaj się, będą bardzo dobre. Zobaczysz: utrzymają równowagę dziecka, które się z nim bawi w: "jedzie, jedzie pan, na koniku sam...". Będą wypędzały myszy z wielkiej chaty i chwaliły się butami, za dużymi na kogokolwiek innego. Bóg pracował całą noc, aby powierzyć ojcu jedynie niewielką ilość słów, ale za to silny i budzący zaufanie głos; oczy, które wszystko widzą, ale pozostają spokojne i wyrozumiałe. A w końcu, po długim namyśle, uczynił ostatnim dotknięciem łzy. Po tym wszystkim zwrócił się do swojego anioła z pytaniem: Czy teraz już się przekonałeś, że ojciec może kochać tak bardzo, jak matka?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Inny lekarz Pewien możny władca wezwał świętego męża - wszyscy mówili o nim, że potrafi uzdrawiać - aby pomógł mu w pozbyciu się bólu pleców. - Bóg nam pomoże - powiedział świątobliwy. - Lecz najpierw postarajmy się zrozumieć powód, przez który ból powstaje. Proponuję Waszej Wysokości spowiedź, gdyż pozwala ona spojrzeć na swoje problemy i uwolnić się od poczucia winy. Trapiony przez wiele problemów władca powiedział: -Nie chcę rozmawiać o tych sprawach. Potrzebuję kogoś, kto uzdrawia, bez zadawania pytań. Kapłan odszedł, po czym wrócił pół godziny później z innym człowiekiem. - Wierzę, że słowa mogą ukoić ból i pomóc mi w odkryciu prawdziwej ścieżki do uleczenia - powiedział. Lecz ty nie chcesz rozmawiać, więc nie mogę ci pomóc. Przyprowadziłem człowieka, którego potrzebujesz. Oto mój przyjaciel - weterynarz - zwykle nie rozmawia ze swoimi pacjentami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Najkrótsza konstytucja na świecie Grupa żydowskich mędrców spotkała się, aby spróbować stworzyć najkrótszą konstytucję na świecie. Jeśli ktokolwiek - na przestrzeni czasu kiedy człowiek chodzi po ziemi - mógłby zdefiniować prawa rządzące ludzkim zachowaniem, byłby uważany za najmądrzejszego człowieka na ziemi. - Bóg karze przestępców - powiedział jeden. Inny stwierdził, że to nie prawo, a groźba; zwrot nie został przyjęty. - Bóg jest miłością - zaproponował inny. Ponownie mędrzec nie zaakceptował frazy, stwierdzając, że niedokładnie wyjaśnia obowiązki ludzkości. Wtedy Rabbi Hillel wyszedł i stojąc powiedział: - Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe; to jest prawo; wszystko inne jest wykładnią. Wtedy Rabbi Hillel został uznany największym mędrcem wszech czasów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Bajka znaleziona
z wielką nieśmiałością wkleiłam to opowiadanie. Bałam się, czy własnie ciebie nie zaboli... bo mnie, gdy patrzę na tę "dziurę" w życiu mojego dziecka boli bardzo. Trzymajcie się cieplutko obie kobitki: duże gniazdo i maleńka gwiazdeczka :) a to na dobranoc „Każdy odruch dobrej woli i harmonijnej, pogodnej myśli, skierowanej do wszystkiego, co nas otacza, opłaca się stokrotnie: wtedy bowiem otrzymujemy w zamian ten sam rodzaj energii harmonijnych, płynących zewsząd ku nam. Czym promieniujemy – tym się nasycamy. Oto zasada miłości bliźniego, w najszerszym tego słowa znaczeniu. Zasada najważniejsza, decydująca o naszym losie.” („Świat mego ducha i wizje przyszłości”, s.64 , Stefan Ossowiecki)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Okno i lustro Bardzo bogaty, młody mężczyzna przybył do Rabbiego, aby zapytać, co powinien zrobić z własnym życiem. Ten przyprowadził mężczyznę do okna i zapytał: - Co widzisz przez okno? - Widzę ludzi przychodzących i odchodzących, widzę też ślepego człowieka, który żebrze na ulicy. Wtedy Rabbi pokazał mu wspaniałe lustro i ponownie spytał: - Spójrz w lustro i teraz powiedz mi, co widzisz. - Widzę samego siebie - Więc teraz nie widzisz już innych! Zauważ, że zarówno okno, jak i lustro wykonane są z tego samego materiału - ze szkła. Jednak , z powodu cienkiej warstwy srebra na szkle, nie widzisz niczego więcej poza swoją własną postacią. Musisz porównać siebie z tymi dwoma rodzajami szkła. Jeśli jesteś biedny, zauważasz innych i odczuwasz współczucie dla nich. Obrzucony srebrem widzisz tylko siebie. Twoje życie nabierze sensu dopiero wtedy, kiedy odnajdziesz w sobie odwagę by zedrzeć srebrną powłokę z własnych oczu i aby ponownie dostrzec i pokochać innych.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pomaranczko boli...ale pomimo to dziekuje 🌻...i bez tej bajki swiadomosc jak jest daje bol... to piekna przypowiesc i wielu ojcow wlasnie takich jest ...dlatego warto bylo ten tekst tu zamiescic dziekuje za Twoje cieple slowa i za dobra robote na topiku ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
chyba już kiedyś to wkleiłam ... ale słowa takie prawdziwe ....... Ludzie potrafią z całego swojego życia żyć prawdziwą pełnią zaledwie przez parę miesięcy. Czepiają się tych przeżyć potem przez całe lata i ostatecznie, mając lat osiemdziesiąt trzymają w swych pustych dłoniach jako cały dorobek zaledwie kilka chwil naprawdę przeżytych. Dlaczego nie chcesz żyć naprawdę własnym życiem? - Zawsze zdaje ci się, że żyć trzeba dla jutra. Trzeba przecież \"myśleć o swojej przyszłości\": swoich egzaminach, swoim zawodzie, swoim przyszłym domu; trochę później trzeba myśleć o przyszłości dzieci: ich egzaminach, zdobyciu zawodu, ich przyszłych domach; potem znowu o własnych starych latach: emeryturze, zabezpieczeniu sobie odpowiedniego domu. Jutro będę mógł wreszcie zająć się... Jutro będę miał nareszcie... Jutro będę... Dlaczego chcesz czekać jutra, żeby wreszcie zacząć żyć? Pewnego dnia nie będzie dla ciebie żadnego więcej jutra - okaże się, że nie miałeś kiedy żyć naprawdę. - Przywiązujesz się do przeszłości, zdaje ci się ważna, bo to twoja przeszłość. No tak, ale to co było wczoraj - wymknęło się już spod twojej władzy. - Zwodzi Cię przyszłość, możesz ją w swojej wyobraźni dowolnie kształtować, naginać do swych upodobań. Ale przecież ona po prostu jeszcze nie istnieje i próżno tracisz na nią czas. - Teraźniejszość jest taka mała, że jej wartosć łatwo ci przeoczyć. Ale tylko ona naprawdę zależy od ciebie - a twoje życie w gruncie rzeczy, krok za krokiem, składa się z bieżących w teraźniejszości chwil. - Zawsze ci się zdaje, że szczęście jest przed tobą, tak jak i radość, miłość, Bóg. Złudzenie! Zapominasz, i to jest tragiczne, że Bóg stoi obok ciebie, dokładnie w tym miejscu i czasie, gdzie się znajdujesz, w bieżącej chwili twego życia otwierając ci wszystko, co trzyma w swych dłoniach. - Obyś nie był tym wiecznym pielgrzymem, który pozostawia Boga na brzegu swej drogi, by biec za Jego wizerunkiem. Pozbawiony odpocznienia człowiek wlecze za sobą swoją przeszłość i próbuje jednocześnie pochwycić w swoje ręce i przyszłość, i teraźniejszość. Podniecony usiłuje jakby jednocześnie złapać owoc kilku godzin życia: biedny żongler, pogubi wszystkie i będzie szukał każdej z osobna. Jeśli chcesz w swym życiu osiągnąć powodzenie, złóż spokojnie całą swoją przeszłość w ręce Boga, powierz Mu swoją przyszłość i żyj każdą bieżącą chwilą, tak jak przychodzi, w całej jej treści - Przy robocie dziewiarskiej nie wolno ci \"zgubić\" ani jednego oczka, powstanie skaza, choćby niewielkie było to oczko, jest przecież niezbędne. Nie zaniedbuj żadnej chwili. Wszystkie są nieskończenie wartościowe, jeśli chcesz, by twoje życie było tkaniną bez skaz. - Bieżąca chwila nie jest ciężka, nie przygniecie cię; Jest zbyt mała, by mógł się w niej zagnieździć niepokój. Przemija tak szybko, że nie zdoła cię znużyć, Posiada \"ludzki wymiar\", możesz się w niej zmieścić, możesz ją udźwignąć. Teraźniejsza godzina jest twoim prawdziwym życiem, ona jest twoim pokarmem, jej głębia jest nieskończona, w niej mieszka miłość. - Nie doceniać przeszłości i ze strachem odsuwać od siebie myśl o przyszłości - to życiowe tchórzostwo. Jeśli się nie żałuje przeszłości i nie obawia przyszłości w poddaniu i zaufaniu Bogu - to jest właśnie miłość. - Właśnie w bieżącej chwili Bóg czeka na ciebie. Jeśli pozwolisz się włączyć - tak jak włącza się obwód prądu elektrycznego - przejdzie przez ciebie boże światło i Jego siła. Na tym niezmierzonym pustkowiu, gdzie się znajdujesz, obwód prądu jest bardzo, bardzo słaby. - Bieżąca chwila jest tym punktem, w którym Bóg przenika w twoje życie i przez ciebie w życie świata. Ale On uzależnia swoje przyjście od twojego wolnego przyzwolenia. - Jeśli potrafisz odpowiedzieć na zaproszenie Boga, na wezwanie każdej bieżącej chwili, to znaczy dla ciebie, być naprawdę obecnym. - Jeśli odpowiesz na wezwanie w bieżącej chwili, umożliwiasz mistyczne wcielenie się w twym życiu Bożego Syna. - Jeżeli podejmiesz aktualny obowiązek, umożliwiasz dokonanie przez Syna dzieła stworzenia. - Jeśli zgodzisz się na właśnie teraz konieczny wysiłek, umożliwiasz dopełnienie się Odkupienia przez Syna Bożego. - Największym i najważniejszym \"dziełem\" jest dzieło aktualnej minuty; ono zobowiązuje cię do złożenia w ręce Boga całej przeszłości i przyszłości i oddania mu się całkowicie do dyspozycji. Jeśli potrafisz zachować w tym wierność, będziesz żył pełnią swojego życia i osiągniesz niewymierne wartości. Michel Quoist \"Między człowiekiem a Bogiem\" dobranoc 😍

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
witaj gniazdko... zaglądam tu zawsze jak tylko mogę i czytam z wielką przyjemnością... bardzo lubię Twoje komentarze do bajek...bo wiem że płyną z głębi serca... ja to czuję.... ten topik dla mnie jest jak koła ratunkowe na wzburzonym morzu po którym usiłuję płynąć do brzegu... czasem płynę szybciej i spokojniej czasem brak już sił i czuję że tonę... ale wtedy pojawia się światełko latarni od Ciebie... i znów zaczynam spokojnie płynąć z nadzieją że wreszcie dotrę do brzegu...dziękuję Ci za to.. ktoś napisał tu że jesteś cudowną kobietą i miał rację...tak cierpisz, a potrafisz dać tyle dobra innym...jesteś jak dobry Anioł Stróż którego nie można zobaczyć ale czuje się jego obecność... życzę Ci i Twojej Gwiazdce dużo zdrowia i żeby Twój Anioł był cały czas razem z wami... ja jestem z Tobą całym moim sercem... dobranoc gniazdko śpij spokojnie.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość matalellla
Przeczytałam ten topic jednym tchem :) Łza kręci się w oku... Gratuluję założycielce!!!! Sama od pół roku wychodzę bardzo mozolnie ze związku pełnego rozstań i powrotów. Leczę się z uzaleznienia od nierozwiniętego emocjonalnie faceta, który mną 2 lata pomiatał mimo zapewnień o swojej "miłości". Wybaczałam sto razy, przyjmowałam i miałam nadzieję... Ale teraz postanowiłam sama zacząć się szanować. Lubię przypowieść, która dokładnie mówi o moim związku, więc dzielę się nią z wami: "Była sobie czuła, dbająca kobieta, która znalazła półżywego węża niedaleko strumienia. Kobieta zabrała węża do domu, opatrzyła jego rany, nakarmiła i pokochała. Wąż czuł się coraz lepiej, ale z pewnością nie przeżyłby, gdyby kobieta się nim nie zaopiekowała. Pewnego razu kobieta poszła sprawdzić jak się czuje, a wąż ukąsił ją swoimi kłami jadowymi. Gdy leżała na podłodze, konając w męczarniach, powiedziała do węża: „Nie rozumiem. Ocaliłam Ci życie, a Ty mnie zabiłeś”. Wąż odrzekł: „No cóż, wiedziałaś, że jestem wężem, kiedy mnie znalazłaś, prawda?”.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Animowana
Muszę się przyłączyc do wychwalenia tej strony :) Znalazłam tutaj tyle pocieszenia, pomocy, siły. Aż trudno uwierzyc, że jedna strona może tyle dac... No, a oprócz tego znalazłam fragment swojej lektury, do której nie umiałam się zabrac, a dzięki wam poszła od-tak :) Teraz dołączę coś od siebie. Jedna z najważniejszych "historyjek" w moim życiu :) (ze względu na wspaniałą osobę która mi ją podarowała). Andre Auw - Zepsuta Maszyna "-Nie kupisz cukierków, synku. Maszynka jest zepsuta. Spójrz, tu wisi wywieszka." Lecz on nie rozumiał. Miał przecież chęc i pieniądze, a mógł oglądac cukierki tylko przez szybkę. Bo jednak coś, gdzieś, jakoś było zepsute, nie mógł otrzymac swoich cukierków. Chłopiec odszedł ze swoją mamą. Zachciało mu się płakac. I ja, Panie, poczułam, że płaczę, płaczę nad ludźmi, zaklętymi w zepsutej zamkniętej machinie, wypełnionej po brzegi skarbami, których inni tak potrzebują i pragną, a nigdy tego nie otrzymują, bo tam w środku coś, gdzieś, jakoś potoczyło się nie tak..."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość I think
LOVE IS THE ANSWER ❤️ chyba jestem w stanie się zakochać w autorce 😘 :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość autorka nie potrzebuje
kolejnych zakochanych. Autorka potrzebuje prawdziwie kochających...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gniazdko to dla Ciebie Miłość jak słońce Miłość jak słońce: ogrzewa świat cały I swoim blaskiem ożywia różanym, W głębiach przepaści, w rozpadlinach skały Dozwala kwiatom rozkwitnąć wiośnianym I wyprowadza z martwych głazów łona Coraz to nowe na przyszłość nasiona. Miłość jak słońce: barwy uroczemi Wszystko dokoła cudownie powleka; Żywe piękności wydobywa z ziemi, Z serca natury i z serca człowieka I szary, mglisty widnokrąg istnienia W przędzę z purpury i złota zamienia. Miłość jak słońce: wywołuje burze, Które grom niosą w ciemnościach spowity, I tęczę pieśni wiesza na łez chmurze, Gdy rozpłakana wzlatuje w błękity, I znów z obłoków wyziera pogodnie, Gdy burza we łzach zgasi swe pochodnie, Miłość jak słońce: choć zajdzie w pomroce, Jeszcze z blaskami srebrnego miesiąca Powraca smutne rozpromieniać noce I przez ciemność przedziera się drżąca, Pełna tęsknoty cichej i żałoby, By wieńczyć śpiące ruiny i groby. Adam Asnyk Jestem z Tobą sercem i myślami ..............

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zuzia258
Hej,,, i ja coś mam ... :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Zuzia258
Pewnego dnia, na placu targowym, pośród tłumu ludzi siedział niewidomy z kapeluszem na datki i kartonikiem z napisem: "Jestem ślepy, proszę o pomoc" Pewien mężczyzna, który przechodził obok niego zauważył, ze jego kapelusz jest prawie pusty, zaledwie parę groszy... Wrzucił mu parę monet, po czym bez pytania niewidomego o zgodę wziął jego kartonik, odwrócił na druga stronę i napisał cos.... Tego samego popołudnia, ten sam mężczyzna znowu przechodził obok tego samego niewidomego i zauważył, że tym razem jego kapelusz jest pełen monet. Niewidomy rozpoznał kroki tego człowieka i zapytał go czy to on odwrócił kartonik i co na nim napisał...... Mężczyzna odpowiedział: " nic, co nie byłoby prawdą. Przepisałem Twoje zdanie tylko troszkę inaczej."* *Uśmiechnął się i oddalił.... Niewidomy nigdy się nie dowiedział, że na jego kartoniku było napisane: *"dziś wszędzie dookoła jest wiosna. A ja nie mogę jej zobaczyć..." * Zmień swoją strategię, jeśli cos nie jest tak jak być powinno. A zobaczysz, że będzie lepiej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×