Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Milo

Praca w OVB - czy warto??plis

Polecane posty

Gość ovb 3 lata
Można bardzo dużo i.. pamietaj...Twoje zaroki są proporcjonalne do pracy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość 1111
Witam, do elciak daj sobie spokój nie zarobisz tylko jeszcze dopøacisz do interesu. Polisy które ovb proponuje sá daremne tylko na stratach, kaædy zgrywa milionera na kredytach itd, zawsze ci powiedzá æe wszystko super a jak zobaczysz czym ktoß jedzi to wiesz wszystko, szukaj czegoß innego normalnego

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dzień dobry, Podpisałam umowę z OVB, przyslali materiały, jednak z mojej strony nie było żadnej aktywności. Zaniosłam wypowiedzenie. Po prawie roku przyszło pismo, że chcą by oddać im materiały dydaktyczne itd. nie mam tego, pewnie już dawno w koszu. Czy ktoś miał podobną sytuację?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość sevesipa1973dlgne
A jak sie zdobywa klientow w takiej firmie, bede musiała chodzic od domu do domu?? mam nadzieje, ze nie ...hyhy mam jeszcze pytanko czy potrzebna jest do tego własna działalnosc gosp.?? sama nie wiem co o tym myslec. słyszałam, ze jest duzo szkolen to jest na plus, ale do łapania klientow na ulicy to sie chyba nie nadaje Jasne http://www.calloon.com/e

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość biznesmen kierownik POLECAM
Polecam, dużo ludzi odchodzi bo na początku jest ciężko. Dopiero od stopnia GST fajnie się zarabia bo do oferty włączamy szwedzkie noże lub wysokiej jakości naczynia Zummlar - zależy od struktury, jedni mają noże drudzy naczynia. Ja mam szczęście bo w mojej strukturze są naczynia, świetnie wspomagają sprzedaż polis. Nie zrażajcie się, trzeba dotrwać do GST i wtedy się zacznie fajna kasa. Wiem bo sam od blisko roku sprzedaję naczynia przy polisach. Od kolejnego stanowiska czyli BL (kierownik okręgu) dochodzą maty ozonowe a powyżej to już cho cho, dyrektorzy mają podpisaną umowę z firmą POWER-MED sprzedającą świetne odkurzacze wodne. Wtedy to już nie ma ograniczeń, sama sprzedaż się nakręca (jak to mówi nasz dyrektor - samograj). To dlatego jeździ Passatem w TDI z 2002r. fajna sprawa. Jak każdy popracuje to będzie mógł taki wóz kupić, mocno w to wierzę. I to co mi się podoba najbardziej, PRESTIŻ. 24h/ dobę w garniaku, czego chcieć więcej? Na koniec przytoczę moją rozmowę z koleżanką która pracuje na kasie w Kerfurze, spytała czy chce mi się tak pracować za takie pieniądze. Odpowiedziałem że jak mam "strzał" to jestem w stanie zarobić w godzinę 2000zł. Sprzedaję średnio raz na 2 miesiące więc można łatwo przeliczyć że zarabiam 1000zł/ msc. (mój dyrektor mówi że to nie 1000zł/ miesiąc tylko 1000zł/ pół godziny bo tyle pracowałem - ma rację). Odpowiedziałem koleżance że może zarabiam 200zł mniej od niej ale przecież PRACUJĘ W FINANSACH I W GARNIAKU! Nic nie odpowiedziała, chyba jej się smutno zrobiło... Trudno, jedni pracują na kogoś, inni robią interesy! Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mojej struktury pod mailem: biznesmen.kierownik@interia.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Luis Figo
PAN TADEUSZ KSIĘGA XIII Pan Tadeusz wszedł pierwszy, drżącymi rękami Drzwi za sobą zamyka, och! Nareszcie sami. Ach! Zosiu, ach Zosieńko, jak mi niewygodnie Popatrz, jak mi odstaje, spójrz no na moje spodnie. Zosia łzy rzewne roni i za pierś się chwyta, Że to była dzieweczka z chłopcem nie obyta, Nie wiedziała zaiste, czy ma się całować Ze swym mężem, czy płakać, czy pod ziemię schować. Stoi tedy i milczy, Tadeusz pomału Jął się przygotowywać do ceremoniału. Od chwili, gdy ich ślubna przywiozła kareta, Tadeusz miał myśl jedną - myśl ta to mineta. (Sztuka wówczas na Litwie nikomu nie znana, Dziś już rozpowszechniona, ale źle widziana Przez strzegące cór swoich sędziwe matrony I księży, którzy nieraz gromią ją z ambony). Tadeusz, że we Francji długie lata bawił, Wielce się w używaniu sztuki onej wprawił, Niezmiernie lizać lubiał, wyrażał mniemanie, Że mineta o wiele przewyższa jebanie, Bo kutas zmysł dotyku zaledwie posiada, Język natomiast smakiem prócz dotyku włada, Poza tym wszystkim zmysły, z wyłączeniem słuchu, Spełniają pewną rolę, kiedy język w ruchu. Na przykład powonienie cipy... Wzrok się raczy Tym, czego ślepy kutas nie zobaczy. Tak myśląc, jął Tadeusz pieścić swoją żonę. Najpierw z galanteryją ucałował dłonie, Potem na łóżku sadza i macając ręką, Dwa cycuszki jak pączki wyczuł pod sukienką, Wziął też do ręki cycuś, a zaraz i drugi, Oba były jednakie, żaden nazbyt długi. I począł je całować - długo pożądliwie, Wreszcie usta oderwał i, w nagłym porywie, Suknię swej lubej Zosi zarzucił na głowę, ściągnął na dół majteczki, śliczne, koronkowe, Dar ciotki Telimeny, ku nóżkom się schylił, Najpierw na nie popatrzał, potem je rozchylił, Całując pożądliwie od wewnętrznej strony, Aż Zosia zapomniała zupełnie obrony I dziewicze opory zaraz odrzuciła, Bo Zosia chociaż młoda, ale dziewką była. I chowając w poduszki, zawstydzone lice, Pokazała mężowi całą tajemnicę, Co ukryta głęboko wśród złocistych włosów Różowiała niewinnie, jak kwiatek wśród kłosów. Tadeusz po mistrzowsku rozpoczął minetę, Najpierw lizał po wierzchu, rozpalał kobietę. Jęła więc Zosia wzdychać, jęczeć, wreszcie krzyczeć. Tadeusz rad jej więcej rozkoszy użyczyć, Wsadził głębiej, językiem jak młynkiem obracał, Rękami Zosię z góry aż do dołu macał, Przy tym ruchliwy język coraz głębiej wtykał, Krztusił się, dławił, ślinę i włosy połykał, Obracając językiem coraz żwawiej, głodniej, Wreszcie zajęczał lekko i spuścił się w... spodnie. Chwilę poleżał cicho i odpoczął trochę, tuląc nos oraz usta w zawisłą piździochę. Wreszcie podniósł się z łoża, odszedł od Zosieńki I z lekka, ocierając wąsy grzbietem ręki, Jął się żywo rozbierać. Zdjął pas z kutasami, ściągnął kontusz i żupan, buty z cholewami, Koszulę zdjął przez głowę, hajdawery złożył, A gacie przemoczone na krześle położył. Wreszcie usiadł na łożu, odsapnął troszeczkę, Po jajach się pogłaskał, spojrzał na żoneczkę: Suknia na twarz rzucona zasłoniła lice, Odsłaniając cycuszki, pępuszek i picę. Widok ten znów krew wzburzył w panu Tadeuszu, Choć się dopiero spuścił, nabrał animuszu. Jął rozbierać żoneczkę, sposobić posłanie, By tymczasem poczekać, aż mu kutas stanie. Zosia zaś odrzuciwszy już wstydliwość wszelką Na chuja spoglądała z ciekawością wielką, Bo dotychczas o chuju niewiele wiedziała - Raz od dziewek służebnych coś tam usłyszała, Drugi raz, leżąc w gaju rankiem, w cieniu drzewa, Zobaczyła przypadkiem, jak się chłop odlewa, W grubej garści trzymając jakiś przedmiot wielki, Strząsnął na świeżą zieleń złociste kropelki. Choć ciocia Telimena już jej tłumaczyła, Lecz Zosia nie słuchała, strasznie się wstydziła. A teraz, żoną będąc, dziewczątko uznało, Że święty obowiązek zbadać sprawę całą, Więc pyta się: co to jest? i do czego służy? Przed chwilą taki mały, teraz taki duży, O! a jak się rozciągnął i jak się rozwija, Długi taki i gładki, niczym gęsia szyja. A cóż go też od spodu tak ładnie przystraja? Rzekł Tadeusz z powagą: Zosiu, to są jaja. To zaś, co cię w tak wielkie wprawiło zdumienie, Obyczajnie nazywać trzeba - przyrodzenie. Kutasem także zwane, chociaż częściej bywa, Że chłopstwo i pospólstwo chujem go nazywa. Ręka, głowa czy noga jedną nazwę mają Ten zaś niewielki wiecheć ludzie określają Tak dziwacznymi nazwy. Sędzia nieraz zrzędzi, Że jak się robi ciepło, to go kuśka swędzi. Podkomorzy zaś wałem kutasa nazywa, A Wojski zaganiaczem go nieraz przezywa, Maciek mówi wisielec, bo już stać nie zdoła, A Gerwazy na chłopskie dzieci nieraz woła: Nie baw się Wojtuś ptaszkiem. Jankiel cymbalista Zwie go smokiem lub bucem, i rzecz oczywista Jeszcze dziwniejsze nazwy ludzie wymyślają, Ułani go na przykład pytą nazywają. Za to uczeni w piśmie, penis - określają. Tak wyjaśniał Tadeusz te sprawy powoli, Chcąc tymczasem pokazać, jak kutas pierdoli. I chcąc naukę poprzeć stosownym przykładem Zaczął wpychać... daremnie, chociaż ruszał zadem. Zasapał się, zapocił, chuj się nie zagłębiał, Zdumiał się tedy młodzian i zwyczajnie zdębiał. Prując dotychczas kurwy w francuskiej stolicy, Nie miał nigdy trudności z włożeniem do piczy, Ta widocznie nie znała kutasa żadnego, Więc gdzieżby mógł się zmieścić taki chuj jak jego. Bo nie było podówczas pośród wszystkich ludzi, Ani w Polszcze, ni w Litwie, ni na świętej Żmudzi, Ani wśród drobne szlachty, ni wielkich dziedziców, Ani wśród Horeszków, ani wśród Sopliców, Ani wśród Radziwiłłów książąt przepotężnych, Ani wśród Dobrzyńskich, znakomitych mężnych, Ni wśród Bartków i Maćków braci doborowej, Ni wśród całej rozlicznej szlachty zaściankowej, Nikogo, kto by chuja takiego posiadał. Dumny zeń był Tadeusz i dzielnie nim władał. A do dumy takowej miał słuszne powody, Bo na chuju mógł podnieść pełne wiadro wody. Chuj Tadeusza mierzył jedenaście cali, Gruby jak ręka w kiści, twardy jak ze stali, Zahartowany w trudzie, co rzadko się kładzie Zdobny w dwa wielkie jaja, jak dwa jabłka w sadzie. Jeden tylko Gerwazy za czasów młodości. Słynął również z kutasa podobnej wielkości. I dziś jeszcze żartując, szlachta się pytała, Co ma większe Gerwazy, Scyzoryk czy wała. Otóż tego to chuja chciał Tadeusz Zosi Na siłę wepchnąć, ona śmiechem się zanosi Zosieńka, tak się bawi, śmieje do rozpuku I jak dziecinka woła: a kuku, a kuku. Nagle, schwyciwszy zręcznie kutasa do ręki, Zanuciła przekornie słowa tej piosenki: Do dziury myszko, do dziury, Bo cię tam złapie kot bury, A jak cię złapie w pazurki To cię obedrze ze skórki. Myszko? - zakrzyknie młodzian A cóż to za myśl dzika Przezywać tu od myszek tego rozbójnika. Jak ci myszkę pokażę, zaraz pożałujesz, Do dziury ją zapędzasz? zaraz ją poczujesz. To mówiąc powstał z łóżka i wyszedł z pokoju Do przedsionka, gdzie stała beczka pełna łoju, Pełną ręką zaczerpnął, przetłuścił kutasa, Że się błyszczał jak wielka, czerwona kiełbasa. Co na Wielkanoc wisi na sznurze w komorze. Do pokoju powrócił, zaraz legł na łoże, Pomacał dziurkę ręką, palcami poszerzył, Przytknął równo kutasa, popchnął i uderzył, Rozwarły się podwoje, coś tam z cicha trzasło I wjechał kutas w pizdę, jak nóż wjeżdża w masło. Zabolało Zosieńkę, aż się popłakała, Rączęta załamując gwałtownie krzyczała: Wyjm pan, wyjm to natychmiast, to okropnie boli! Tadeusz jej nie słucha, lecz jebie powoli, Ręce pod pupkę włożył i mocno je złączył, Dymał, rąbał, chędożył, aż nareszcie skończył. Pięć razy tę zabawę radosną powtórzył, Pięć razy też się spuścił, aż się w końcu znużył. Żonę na bok odrzucił niby sprzęt zużyty, Lecz kutas jeszcze sterczał, wielki, chociaż syty. Wnet też świtać poczęło, Tadeusz zmęczony, Jak na męża przystało, legł dupą do żony. Kołdrę na grzbiet naciągnął, po jajach się podrapał, Twarz do ściany obrócił i głośno zachrapał. Ale Zosieńka nie śpi, leżąc na posłaniu, Oczęta ma otwarte, ni myśli o spaniu. Przedtem, dziewicą będąc, tak strasznie się bała, Lecz teraz gdy poznała, to by jeszcze chciała, Chce obudzić małżonka, lecz Tadeusz chrapie, Tuli się więc do niego, za kutasa łapie, Do góry go uniosła, palcami ujęła, Wreszcie główkę schyliła i do buzi wzięła. Jak dziecię przez cumelek ssie z butelki mleko, Tak Zosia Tadeusza drażni tą minetą. I chociaż nie wprawiona, wcale się nie dławi... Zbudził się tedy młodzian i z uśmiechem prawi: Mówił kapitan Rykow, ja powtarzam pięknie, Baby chujem nie straszcie, bo się go nie zlęknie. Póki chuj opadnięty, to się baba boi, Ale weź go na język, a od razu stoi. I mówią, że Suworow rzekł raz: Mili moi, U największych rycerzy chuj się baby boi. Lecz chciałem ci przypomnieć, bez twojej urazy, Żem się tej nocy spuścił równo sześć razy. Trzeba chuja oszczędzać, pozwól mu odsapnąć, Mogę ci, jeśli pragniesz, znów minetę chlapnąć, Lecz lepiej daj mu spocząć, później znów kochanie Weź go znowu do buzi, a na pewno stanie. I wówczas ci pokażę figle rozmaite, Które to figle kształcą i piczę i pytę: Przed lustrem, na siedząco, albo na stojaka, Lub też konno na chuju, na boku, na raka, A można między cycki, lub też na podnietę, Nie zaszkodzi wykonać podwójną minetę, Jeśli wiesz, co to znaczy... Lecz Zosiu kochana Zanim się zabawimy, zaczekaj do rana. A gdy tak do niej mówił oczęta przymknęła I tuląc się do męża cichutko zasnęła. I śniła o niezmiernych rozkoszach zamęścia, Których zazna przez lata małżeńskiego szczęścia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ks Jan Twardowski
Spieszmy się kochać... Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą zostaną po nich buty i telefon głuchy tylko to, co nieważne jak krowa się wlecze najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje potem cisza normalna więc całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście przychodzi jednocześnie jak patos i humor jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon żeby widzieć naprawdę zamykają oczy chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać kochamy wciąż za mało i stale za późno Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Michał Borkowski
DZIŚ SKOŃCZYŁA SIĘ PIŁKA RĘCZNA, CZY TO SAMO MOŻE CZEKAĆ FUTBOL? Można by napisać, że dzisiaj umarła piłka ręczna. Że sytuacja w której medale zdobywa reprezentacja narodowa złożona z graczy wielu narodowości, skuszonych jedynie wizją sporej kasy, to kpina, która nie ma nic wspólnego ze sportem. Przesadny dramatyzm? Pewnie tak, ale chyba się zgodzicie, że gdyby taki twór występował w dużym turnieju piłkarskim, to byłby to prawdziwy dramat. Problem w tym, że może nas to czekać już za kilka lat, podczas mundialu w Katarze. Sprawdźmy, jak przygotowało się nasze piłkarskie podwórko do przyjęcia szejków z kieszeniami wypchanymi petrodolarami. Kogo można przefarbować, a kogo nie Trzeba przyznać, że Katar ewidentnie przysłużył się światowej piłce. O co chodzi? Naturalnie o naturalizację piłkarzy. Pierwsze próby farbowania piłkarzy Katar podjął już w 2004 roku – wówczas próbował przekupić grających w Niemczech Brazylijczyków Dede, Leandro i Ailtona by porzucili marzenia o występach dla Canarinhos i zostali dumnymi reprezentantami Katarinhos. Piłkarze długi nie dali się namawiać, wizja konkretnych czeków w pełni ich przekonała, jednak w Niemczech środowisko piłkarskie podniosło taki raban, że sytuacją zajęła się FIFA. _50U0252 Jeśli ktoś jeszcze nie wie – to reprezentacja Kataru w ręczną. Zresztą, widać po karnacji i nazwiskach. Efekt kampanii FIFA, która miała zapobiec „kupowani” kadrowiczów? Przeprowadzona w nagłym trybie zmiana przepisów dotyczących wymogów, by reprezentować państwo. Zmiana, która skutecznie zablokowała zakusy Katarczyków – Ailton i spółka musieliby pomieszkać w Katarze przez dwa lata zanim mogliby wystąpić w kadrze. Od tamtej pory przepisy zmieniano, aż w końcu doprowadzono ich do formy, która obowiązuje w tej chwili i w sporym stopniu ogranicza możliwość ściągania do reprezentacji farbowanych lisów. Każdy piłkarz, który wcześniej nie występował w dorosłej reprezentacji w meczu oficjalnym musi spełnić jedno z poniższych kryteriów, gdyby chciał grać teraz dla Kataru: a. musiałby urodzić się na terenie Kataru – nie ma problemu b. na terenie Kataru musiałoby urodzić się jedno z jego rodziców – luzik c. na terenie Kataru musiałoby urodzić się jedno z jego dziadków – spoko d. musiałby nieprzerwanie żyć na terenie Kataru przez przynajmniej pięć lat po ukończeniu 18 roku życia – oj, jest problem… W teorii może się komuś wydawać, że to dość restrykcyjne ograniczenie. W porządku, jest to pewien sposób na ograniczenie naturalizowania piłkarzy, a jednocześnie furtka dla ludzi, którzy spędzili w danym kraju wiele lat i czują się z nim na tyle zżyci, że chcą go reprezentować. Właśnie dzięki temu zapisowi Hiszpanię reprezentuje teraz Diego Costa. Problem w tym, że jest to też furtka, którą może wykorzystać Katar. Co więcej – wiele wskazuje na to, że w ten sposób Katarczycy załatwią sobie choć część reprezentacji na Mistrzostwa Świata w 2022 roku. Image and video hosting by TinyPic Chlastu, chlastu farbą po Nigeryjczyku Kogo może sobie kupić reprezentacja Kataru? Chociażby Imoha Ezekieli. Może jest to mało medialne nazwisko, ale właśnie tego typu piłkarze mogą być ściągani w najbliższym czasie do Kataru. Ezekiel w momencie transferu miał 20 lat, był wybijającym się w lidze belgijskiej napastnikiem (15 goli i 12 asyst w tamtym sezonie). Wydawałoby się, że jego kariera w Europie nabierała właśnie tempa, zaczynało się nim interesować między innymi FC Porto… i wtedy za 8 baniek trafił do Al-Arabi Sports Club. Najbardziej prawdopodobny scenariusz? Spędzi w nowym klubie pięć lat i będzie mógł reprezentować Katar na Mistrzostwach Świata. Czyli, jak się okazuje, perspektywa reprezentacji złożonej z farbowanych lisów wcale nie jest bzdurą. Mundial odbędzie się w 2022 roku, także Katarczycy mają czas na ściąganie reprezentacyjnych talentów do 2017 roku, by wyrobić konieczne pięć lat pobytu w ich kraju. Proste. Image and video hosting by TinyPic Aspire Academy, czyli marzenia Kataru o silnej kadrze Niedawno na łamach Weszło! pojawił się wywiad z pracującym w Aspire Academy Wojciechem Ignatiukiem – tu możecie przeczytać cały wywiad, a na potrzeby tego tekstu wykorzystamy krótki fragment: Czym właściwie jest twoje miejsce pracy, czyli Aspire Academy? To gigantyczny projekt finansowany przez katarską federację, która jest de facto moim pracodawcą. Zamysłem jego powstania było zbudowanie w ciągu kilkunastu lat silnej kadry Kataru na mistrzostwa świata, których będzie gospodarzem. Wcześniej panował chaos i problemy z komunikacją na linii kluby-reprezentacja. Teoria teorią, w praktyce może to wyglądać trochę inaczej. Niektórzy twierdzą, że Aspire Academy to także szeroko zakrojony projekt szukania reprezentantów, którzy niekoniecznie mają katarskie pochodzenie. Powód? Ta akademia zajmuje się wyszukiwaniem talentów w dwunastu krajach afrykańskich, a także Gwatemali, Kostaryce, Paragwaju, Wietnamie i Tajlandii. Według New York Timesa w ciągu ostatnich siedmiu lat przez rozrzucone po świecie akademie przewinęło się już ponad trzy i pół miliona potencjalnych piłkarzy. Niesamowite sito, w którym z czasem zmniejszają się oczka. Najpierw lokalnie wyszukiwane są dzieci w wieku około 13 lat, potem następuje pierwszy etap weryfikacji talentów, po którym najlepsi trafiają do głównej akademii na danym kontynencie. Potem kolejna weryfikacja i najlepsi z najlepszych są wysyłani do najważniejszej akademii – tej w katarskim Doha. Teoretycznie to fajna inicjatywa, która umożliwia młodym, najczęściej biednym kandydatom na piłkarzy porządny rozwój i szansę na zaistnienie w profesjonalnej piłce, a tym samym wyrwanie się z otaczającej ich biedy. Problem w tym, że jest to być może także sposób na stworzenie sobie reprezentacji na katarski mundial – c***iłkarze będą przecież: a. wdzięczni Katarowi za daną szansę b. przyzwyczajeni do katarskich petrodolarów c. mieszkali w Katarze od 18 roku życia, więc nabędą możliwość gry w reprezentacji od 23 roku życia Zastanawiające jest chociażby to, że ludzie prowadzący Aspire Football Dreams zabraniają młodych graczom kontaktów z agentami, o czym wspomina między innymi Franck Tchouto – Kameruńczyk, który został odkryty przez Katarczyków, a mając 19 lat przeniósł się do młodzieżowej drużyny AS Romy. Image and video hosting by TinyPic Stare lisy, młode lisy, wszędzie lisy Kolejną kwestią jest to, że jednym z celów Katarczyków jest zakwalifikowanie się i występ na Mistrzostwach Świata w 2018 roku. Eliminacje są w tym roku, więc na wsparcie z Aspire i ściąganych naprędce do Kataru graczy raczej nie mają co liczyć. Tyle, że oni już w tej chwili mają grających Ghańczyków, Brazylijczyków, Francuzów, a w kolejce serię kolejnych, którzy tylko czekają na to, aż stuknie im pięć lat pobytu w Katarze. Także jeśli ktoś już szykował komentarze o tym, że szkalujemy biednych Arabów, którzy chcą dobrze dla małych dzieci, to przykro nam – farbowanie już trwa sobie w najlepsze, to już tak naprawdę tylko kwestia tego jakiego rozmachu nabiorą do 2022 roku Katarczycy. Tak na szybko lista piłkarzy, którzy już teraz grają dla Kataru, razem z krajem urodzenia: Luiz Junior (Brazylia) Tresor Kangambu znany obecnie jako Mohammed Tresor Abdullah (Kongo) Ahmed Abdul Maqsoud (Egipt) Karim Boudiaf (Francja) Mohammed Muntari Mohammed Kasola Mohammed Razak (Ghana) Boualem Khoukhi (Algieria) Ali Assadalla (Bahrajn) Ibrahim Majid Wesam Rizik (Kuwejt) Magid Mohamed (Sudan) Sebastian Soria (Urugwaj) Hussain Ali Shebab (Irak) Klubem który specjalizuje się w naturalizowaniu piłkarzy pod kadrę Kataru jest prowadzona przez Michaela Laudrupa Lekhwiya – jeśli chodzi o potencjalnych przyszłych reprezentantów dumnych barw Kataru, to są tam chociażby Chico Flores, Dame Traore, Lassina Diaby, Amine Lecomte i Ivanildo Rodrigues. Ciekawostką jest też John Benson – 23-letni Ghańczyk, który w 2009 roku wygrał ze swoją reprezentacją Mistrzostwa Świata under-20. Naturalnie z normalną reprezentacją, a nie z tą w której będzie prawdopodobnie niedługo występował. Pozostaje więc pytanie – czy futbol obronił się przed patologią, która właśnie przejechała po Polakach w półfinale mistrzostw świata w piłce ręcznej? Na pewno zminimalizował spustoszenie, jakie mogły wywołać zaniechania sprzed ponad dekady. Po pierwsze i najważniejsze – zawodnik nie może już zmienić kadry, w której zaliczył przynajmniej jeden oficjalny mecz. Stąd też nawet jeśli Katar kogokolwiek wyciągnie – będzie to raczej drugi sort, a nie gwiazdy z pierwszych stron gazet. Po drugie – to jednak piłka nożna. Fortuny Katarczyków robią mniejsze wrażenie, gdy swoimi własnymi dysponuje Real, Barcelona czy niemiecka federacja. Czy jesteśmy jednak kompletnie bezpieczni? Zapytajcie Michaela Laudrupa…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Weszło
NIEZAPOMNIANY, MAGICZNY WIECZÓR W WOLFSBURGU. CHCEMY WIĘCEJ! Jeśli stoicie, to lepiej usiądźcie. Jeśli też to widzieliście – mamy komunikat: „To naprawdę się stało”. Mówili, że to niemożliwe, że coś takiego nie ma już prawa w ogóle się wydarzyć, że to będzie już tylko teatr jednego aktora. A jednak – Bayern padł dziś na deski i nie musiał nawet wyglądać za krajowe podwórko. Wystarczyło pojechać do Wolfsburga. To tutaj Bawarczycy stracili tyle samo goli, co przez całą jesień… 4:1. Tak, tak, 4:1. Dla Wolfsburga. Bayern, z 11 punktami przewagi nad VfL przed tą kolejką, tyle goli w Bundeslidze stracił po raz ostatni w kwietniu 2009 roku. Gdzie? W Wolfsburgu właśnie. No, będąc precyzyjnym, wtedy stanęło na piątce. Dziś też mogło się tak skończyć. Może nawet powinno… Cóż to była za świetna inauguracja rundy! Półtorej godziny zleciało w moment i po takiej dawce emocji nie mamy wątpliwości: chcemy więcej. A przecież dopiero co Dieter Hecking opowiadał, że jego Wolfsburg nie jest jeszcze gotowy. Nie po tym, co wydarzyło się zimą, kiedy stracili przyjaciela i świetnego piłkarza Juniora Malandę. Dziś każdy na stadionie był razem z nim. Zaczęli kibice – od biało-zielonych serc z fotografią Belga, transparentu „Na zawsze w naszych sercach”, minuty oklasków i minuty ciszy. Pojawiły się nawet łzy, nie tylko na trybunach. To była ta wątpliwość: czy piłkarze wytrzymają ciśnienie, jak zareagują? Zareagowali w najlepszy możliwy sposób. Dali koncert i położyli Bayern na deski. Image and video hosting by TinyPic Koncert to momentami mało powiedziane. Bas Dost – facet, który jesienią strzelił dwa gole – walnął dublet. Raz wpakował z bliska niemal do pustej bramki, ale raz machnął też z dystansu w samo okienko. Że trochę mu zeszła? No to pokażcie, jak wam schodzi! Niewykluczone, że wszystko, co najlepsze w piłkarskiej karierze Dosta, wydarzyło się przed momentem. Ale MVP to oczywiście Kevin de Bruyne. Mózg drużyny, geniusz. To od niego wszystko się tutaj zaczyna (podchodzi po piłkę na 25. metr) i na nim się kończy (dwa gole i asysta). To, jak przy 4:1 zabawił się z Dante, możemy oglądać w nieskończoność. Zresztą, Dante był dziś na mundialu, grał przeciwko Niemcom… Moglibyśmy tak lecieć nazwiskami i chwalić wszystkich z osobna. Naldo, mimo udziału przy straconym golu, wyłączył z gry Lewandowskiego. Luiz Gustavo z Arnoldem w starciu ze Schweinsteigerem i Xabim Alonso zdominowali środek pola, Rodriguez i Vieirinha świetnie zabezpieczyli boki obrony. Guardiola – widząc, co dzieje się na jego prawej stronie – zaraz po przerwie wpuścił 20-letniego Weisera. Gorzej i tak być już nie mogło. A było, jeśli chodzi o Bayern, naprawdę źle. Dwie bramki stracone do przerwy, kolejne dwie po przerwie. I to wszystko w lidze. Obrońcy byli myślami na wakacjach… albo po prostu w Katarze. To tam Guardiola – co budziło kontrowersje – zorganizował przygotowania. Powrót do rzeczywistości był boleśniejszy, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Z beznadziejnym Schweinsteigerem, Muellerem i Lewandowskim. Ten jedyny zdobyty przez Bernata gol to i tak w sporej mierze zasługa przypadku – bo akurat Naldo niefortunnie wybił pod nogi rywala. Jesteśmy w głębokim szoku. Wy pewnie też. Kapitalny mecz, kapitalne widowisko i wynik, o którym w Bundeslidze długo się będzie mówiło. Z jednego powodu – szybko się nie powtórzy. I to w ten wieczór. W wieczór zadedykowany zmarłemu Juniorowi Malandzie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Mateusz Rokuszewski Weszło
OSTATNIA TAKA DZIESIĄTKA. RIQUELME, DZIĘKI ZA WSZYSTKO! Mógłby napisać książkę. Teraz, gdy wolnego czasu będzie miał pod dostatkiem, powinien to zrobić. Samemu zasiąść przed klawiaturą lub zaprosić do współpracy kumatego gościa i na czterystu stronach wytłumaczyć nam kilka rzeczy. Przede wszystkim to, dlaczego mu nie wyszło? Bo nie wyszło, prawda? Zresztą, mniejszą o to. Później zastanowimy się nad tym, na której półce postawić tę pozycję. Czy wśród biografii czempionów z piedestału, czy może obok wspomnień tych, którzy nie osiągnęli tego, co powinni. Niech tylko coś napisze. Trzy dni temu buty na kołku zawiesił David Trezeguet. Mistrz i wicemistrz świata, mistrz Europy, bez dwóch zdań piłkarz wybitny. Słaby wybrał moment, bo choć to jego gablota wypełniona jest najważniejszymi pucharami, wszyscy mówili o kimś innym. Mniej utytułowanym, niespełnionym w żadnym z klubów z europejskiego topu, ale na swój sposób kultowym. „El Ultimo 10”. Juan Roman Riquelme powiedział: wystarczy. A my poczuliśmy się jak zapaleni ekolodzy na wieść o tym, że właśnie zginął ostatni przedstawiciel zagrożonego gatunku. Ostatni taki rozgrywający. Dwa lata temu do kancelarii prezydenta Stanów Zjednoczonych wpłynęło dziwne pismo. Dziwne, bo zazwyczaj za pośrednictwem platformy whitehouse.gov (program „We the People”) ludzie zwracają się do Baracka Obamy, by interweniował w kwestii patologii lekceważonych przez władze niższego szczebla. Natomiast kibice Boca Juniors poprosili prezydenta USA, prawdopodobnie najbardziej wpływową osobę na świecie, by przekonał Juana Romana Riquelme do powrotu do klubu. Wcześniej próbowali setki razy i nic. Próbowały też władze Boca. Riquelme nieustannie żarł się z trenerem Julio Falcionim. Piłkarz chciał ingerować w jego w kompetencje, brać udział w ustalaniu składu i taktyki. W dodatku jego luźne podejście do treningów kłóciło się ideałami trenera-tyrana. Po przegranym finale Copa Libertadores, Riquelme powiedział, że ma dość. Kręcił nosem, kiedy podsuwano mu do podpisania nowy kontrakt. Wybrał się na półroczny – płatny! – urlop. Taki przywilej gwiazdy. Do powrotu przekonać miało go m.in. zatrudnienie Carlosa Bianchiego, szkoleniowca, który z Boca, we współpracy z JRR, dwa razy wygrywał południowoamerykańską Ligę Mistrzów. W końcu pojawił się na treningu. Wytrzymał 40 minut. Pod szatnią czekał tłum dziennikarzy. - Sześć miesięcy temu podjąłem decyzję i teraz trudno ją zmienić. Jestem bardzo wdzięczny trenerowi i prezydentowi klubu, że próbowali mnie przekonać do powrotu – jednak to się nie wydarzy. Kocham ten klub, wiążą mnie z nim wspaniałe wspomnienia. To mój drugi dom, ale teraz wrócę do siebie, wypiję mate z rodziną i będę cieszył się życiem, które obecnie prowadzę. Czy zagram jeszcze w innym klubie? Tego wykluczyć nie mogę. W brazylijskim Palmeiras twierdzili, że Riquelme lada dzień zostanie ich piłkarzem. Podobnie uważał prezydent Tigre, wielki fan talentu piłkarza, a także bogaci Chińczycy, Australijczycy i Amerykanie. Jednak kilkanaście dni później Riquelme znów trenował z Boca. Oficjalnie: bo nie mógł ścierpieć przedsezonowej porażki w Superclasico. Nieoficjalnie: przekonał go do tego prezydent USA. Nie, nie był to Barack Obama. Ten nawet nie podjął takiej próby. Przekonał go Benjamin Franklin ze studolarówki. Dużo Benjaminów Franklinów. Nie wszyscy czekali na niego z otwartymi ramionami. Grupka piłkarzy zgromadzona wokół Leandro Somozy głośno krzyczała, że nie poważa kapitana, który nieustannie ma muchy w nosie. W sumie żadna nowość. Słowo konflikt pojawi się w tym tekście jeszcze wiele razy. Z Martinem Palermo, inną legendą Boca, żarł się nieustannie. Kiedyś jeden z kolegów z drużyny otwarcie powiedział, że byłoby mu wstyd przed kibicami, gdyby grał jeden mecz w miesiącu, tak jak miał to w zwyczaju Riquelme. Awantura miała charakter publiczny, więc po jednej ze stron szybko opowiedzieli się kibice. Wybrali Riquelme. Oni zawsze wybierali Riquelme… Kiedy w 2008 roku władze klubu zapytały się kibiców o to, kto był najwybitniejszym piłkarzem w historii klubu, zgarnął 34% głosów. Najwięcej spośród wszystkich kandydatów. Za jego plecami znalazł się sam Diego Maradona (26%). Z naszej perspektywy – świętokradztwo. Ten plebiscyt był zresztą później wykorzystywany przez… Brazylijczyków. Gdy ktoś próbował przekonać ich, że najlepszym piłkarzem w historii był Boski Diego, a nie Pele, mówili: Maradona? Przecież on nawet nie jest najlepszym piłkarzem w historii swojego klubu! Riquelme i Boca. Nie jest łatwo w pełni zrozumieć ten specyficzny związek kibiców klubu z tym piłkarzem. Kiedyś wśród fanów Boca krążyła wymowna grafika, składająca się z dwóch elementów. Pierwszy – mozaika z twarzy kilkudziesięciu świetnych, byłych piłkarzy Boca. Obok nich jeden skromny puchar (za mistrzostwo). Drugi – wielkie zdjęcie Riquelme, a obok trofea za kilka mistrzostw i wygranie Copa Libertadores. Był nietykalny, bo zapewniał tytuły? Zgoda, to dość zdrowy układ, coś za coś, ale tylko do pewnego momentu. Są przecież granice. Chyba ciężko znaleźć kibiców, którzy tolerowaliby piłkarza ostentacyjnie stawiającego się ponad klub, największą ze świętości! A Riquelme niejednokrotnie dokazywał. Można by rzecz, że wystawiał fanów na próbę. Odwrócą się od niego w końcu czy nie? Nie ma mowy. Można więc zadać pytanie: na ile ci ludzie byli jeszcze fanami samego Boca, a na ile już tylko wielbicielami kultowego piłkarza? Tak Riquelme działał na lookalsów. Zagadnienie do rozważenia. Czerwiec 1978. Cała Argentyna żyje mundialem, który za chwilę zorganizuje. W domu państwa Riquelme ma jednak dojść do jeszcze jednego ważnego wydarzenia – na świecie pojawi pierwszy potomek (później mama Juana Romana urodzi ich jeszcze dziesiątkę). Rozwiązanie planowane jest na przełomie czerwca i lipca. Już po mundialu. Plany jednak wzięły w łeb. 23-24 czerwca, weekend podczas którego senior Riquelme, biedny robotnik, był prawdopodobnie najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Najpierw urodził mu się syn, a dzień później kadra, z genialnym Mario Kempesem w składzie, została najlepszą drużyną globu. Według popularnej historyjki ojciec Riquelme uznał to za palec boży. „Syn będzie piłkarzem i też podniesienie do góry Puchar Świata. Postanowione, dopilnuję tego”. Ile w tym prawdy oczywiście nie wiadomo, ale przyznacie chyba, że to symboliczny moment. Tak samo jak to, co wydarzyło się ponad 19 lat później. Na Estadio Monumental River Plate grało z Bocą. W barwach tych drugich Diego Maradona. A raczej cień piłkarza, którego gra wcześniej potrafiła wbić w fotel. Drużynie nie idzie, a on na murawie wytrzymuje ledwie 45 minut. Jak się później okazało, tego dnia kibice mogli po raz ostatni zobaczyć w akcji Boskiego Diego. W przerwie zmienia go – któż by inny – młody Riquelme. W barwach Boca grywał już wcześniej, ale to znaczący moment – umarł król, niech żyje król. Po przerwie Los Xeneizes grają lepiej. Mecz wygrywają 1-2. Senior Riquelme może triumfować. Był surowym rodzicem, taki „tygrysi tata”, ale wychował syna na piłkarza. Rolę ojca w swojej piłkarskiej edukacji podkreślał sam Juan Roman: - Dla mojego taty nigdy nie grałem dobrze! Od dziecka kwestionował moją grę, a ja płakałem. Dla niego zawsze było coś nie tak. Chociaż prasa pisała, że zagrałem świetnie, przychodził i mówił mi, że mogę dać więcej. To nie pozwoliło mi spocząć na laurach. Przenosiny do Europy, naturalny w jego wypadku krok. Grając całe życie w Ameryce Południowej dla futbolu można być co najwyżej niezweryfikowaną ciekawostką. Tylko występy na Starym Kontynencie mogą uczynić z piłkarza globalną gwiazdę. Za 11 milionów euro trafia do Barcelony. To końcówka rządów Joana Gasparta. Dziwny czas. Drugą szansę w klubie dostaje dyktator van Gaal, pomimo tego, że podczas pierwszej kadencji nie osiągnął niczego nadzwyczajnego. Za to dwa razy odpadł wtedy z Ligi Mistrzów już w fazie grupowej. Holender do drużyny zaprasza m.in. Andresa Iniestę i Victora Valdesa. Natomiast w prezencie dostaje najlepszego piłkarza Argentyny i całej Ameryki Południowej 2001 roku. Każdy normalny trener zapewne szczerze podziękowałby za tak szczodry podarunek na początku pracy. Van Gaal podziękował w swoim stylu. „To piłkarz prezesa!”, „nie chcę go w drużynie” – krzyczały jakiś czas po transferze pierwsze strony katalońskich dzienników. Nie brzmi to jak zapowiedź długiej i owocnej współpracy, prawda? Zaczęło się od pokonania Radostina Stanewa, bramkarza Legii Warszawa, w eliminacjach Ligi Mistrzów. Skończyło na 42 meczach i 6 bramkach we wszystkich rozgrywkach. Van Gaala – który jak się później okazało, był po prostu kawałem bufona – do siebie nie przekonał. Raz rzucał go na skrzydło, potem szybko zmieniał. W zasadzie nie pozwolił, by wymagająca katalońska publiczność zdążyła się w Riquelme zakochać. W sumie ciężko go za to winić. Kwintesencją tej trudnej relacji jest poniższe zdanie Holendra rzucone do JRR. - Gdy masz piłkę przy nodze, jesteś najlepszym piłkarzem na świecie, ale za to gdy ją tracisz, gramy w dziesiątkę. Po przyjściu Radomira Anticia (van Gaal wyleciał w styczniu) niewiele się zmieniło. W klubie panowała atmosfera tymczasowości. Nadchodziła era Laporty, czas wielkich zmian. Koszulka z numerem dziesięć była już szykowana dla Ronaldinho. Trzeba było się tylko pozbyć tego, który do tej pory się w nią wbijał. Najsłynniejsza boiskowa scena z jego udziałem? Z okresu gry w Argentynie charakterystycznych obrazków jest zbyt wiele. Może kultowy kanał założony Mario Yepesowi podczas Superclasico jest właściwym wyborem? Natomiast z czasów europejskich wybór nie stanowi problemu. Facet w żółtym trykocie przygotowuje się do wykonania rzutu karnego. Na pełnym planie widać, że stoi za linią szesnastki, zdecydowanie przesadził z rozbiegiem. Zbliżenie na twarz – nie jest to mina skoncentrowanego człowieka. To wyraz człowieka, który kompletnie nie wie, jak będzie wyglądać następne piętnaście sekund jego życia. A wiedzieć powinien… Przedostania minuta. Stawką doprowadzenie do dogrywki w meczu z Arsenalem, a kto wie – może i do finału Ligi Mistrzów. Dla małego Villarreal sukces nie do powtórzenia. “Przecież nikogo nie zabiłem, tylko nie strzeliłem karnego” Wcześniej ciągnął tę drużynę. Sam wykręcał świetnie statystyki. 13, 17, 14 – tyle bramek strzelał w kolejnych sezonach. Dodatkowo koledzy – m.in. Sorin, Forlan, Senna, Jose Mari, dobrzy piłkarze, ale w tamtym momencie na pewno nie wybitni – grali pod jego wodzą znakomicie. W końcu dostał to, bez czego zawsze przymierał jako zawodnik – status wolnego elektronu, swobodę. Przede wszystkim na boisku, ale także poza nim. Nie chciał trenować? Nie trenował. Chciał poza urlopem na kilka dni wyskoczyć do Argentyny? Klub zamawiał mu bilety. Dostał wszystkie przywileje, których nie chciał/nie mógł dać mu van Gaal i Barcelona. Miał jeszcze sporo czasu, by udowodnić swoją wartość. Jeszcze mógł zamknąć gęby wszystkim krytykom. Wyjechać na Wyspy, udać się do Włoch, zresztą kierunek nie ma znaczenia. Chodzi o zrobienie kariery w wielkim klubie. O podniesienie czegoś ważnego do góry. W Villarreal pokłócił się już ze wszystkimi, na El Madrigal był skończony. Wrócił do ojczyzny, do Boca. Wtedy przylgnęła do niego ta cholerna łatka – piłkarza, który nie nadaje się do wielkiej piłki. Nie potrafił być tylko trybem w maszynie. Nie tylko chciał, by takowa była tworzona pod jego osobę, lecz również sam miewał zapędy konstruktorskie. Tylko trenerzy, którzy rozumieli te jego specyficzne potrzeby, mogli liczyć, że odwdzięczy się im dobrą grą. Niewielu się takich znalazło. Ciężko sobie wyobrazić, że przykładowy Alex Ferguson dałby sobie wejść na głowę. Takie rzeczy tylko w małych ośrodkach typu Villarreal. I rzecz jasna w Boca… Albicelestes. Piłka reprezentacyjna to też nie jest piękny rozdział w jego karierze. Wszystko zaczęło się zgodnie z planem – trafiło się Argentyńczykom piekielnie zdolne pokolenie… Pierwszy skład na mecz z Urugwajem, wygrany finał Młodzieżowych Mistrzostw Świata w 1997 roku …które nic nie wygrało. Riquelme nie można uznać za jego twarz, bo to zdecydowanie bardziej burzliwa historia. Passarella dał tym złotym chłopakom zadebiutować w dorosłej kadrze. Sam Riquelme przygodę z pierwszą reprezentacją rozpoczął w 1997 na La Bombonerze, w meczu kwalifikacji do mundialu we Francji. Na sam turniej nie zabrał jednak żadnego z młokosów. Francję w 1998 roku obejrzeli tylko dzięki – wygranemu zresztą – turniejowi w Tulonie. Bielsa? Dajcie spokój, w jego bajce nie było miejsca dla postaci gówniarza, który nosi wysoko głowę, spowalnia akcje i nie angażuje się w defensywę. Zabrał go co prawda na Copa America w 1999 roku, ale później pomijał, pomimo, że ten wymiatał w lidze i na całym kontynencie. Wolał nieco bardziej dynamicznego Pablo Aimara. Mundial w 2006 roku – to miał być jego turniej. Na stanowisku trenerskim „jego człowiek”, Jose Nestor Pekerman. Za sobą miał dobry sezon (nieco zepsuty feralnym karnym), wszystko kręciło się wokół jego osoby. „Riquelme-dependencia” – pisały argentyńskie media o drużynie narodowej, jednocześnie pytając o plan B. Sugerują, że mógłby nim być wchodzący do drużyny Leo Messi. Próba generalna nie wypadła najgorzej. Puchar Konfederacji. Argentyna zostaje upokorzona w finale przez Brazylijczyków, ale sam Riquelme otrzymuje Srebrną Piłkę, jest drugim najlepszym zawodnikiem turnieju. Berlin. 30 czerwca 2006. Leonardo Cufre jeszcze skacze z pięściami na Niemców, a Riquelme jest już zapewne pod prysznicem. Przegrany. Wprawdzie dograł piłkę na głowę Roberto Ayali i tylko dziesięć minut dzieliło ich od strefy medalowej, ale wracają do domu. Przegrali w karnych z gospodarzami turnieju. Riquelme do jedenastki nie poszedł, został zmieniony w 72. minucie przez Estebana Cambiasso. Zabieg, dzięki któremu mieli dowieść do końca skromne 0-1. Na marginesie – gol na 2-0 w meczu z Serbią i Czarnogórą. Tak właśnie miała grać drużyna Pekermana i Riquelme W pierwszej kolejności zostaje ukrzyżowany trener. Do dziś wypomina mu się, że nie postawił na Messiego. W drugiej – jego pupil. Wtedy zrywa z kadrą po raz pierwszy. Przez matkę, która nie wytrzymuje faktu, że syn nie został bohaterem narodowym. Wraca rok później. Na Copa America strzela pięć bramek, zostaje wicekrólem strzelców. Gra spektakularnie. Teraz już u boku Leo Messiego, ten układ funkcjonuje. W finale Argentyna znów zostaje upokorzona przez Brazylię. Symboliczny obrazek – walka o bycie numerem jeden w argentyńskiej piłce, jeszcze rządzi Riquelme Zdobył złoty medal Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. W świecie sportu jako takim najważniejszy skalp, lecz piłce nożnej – trofeum bez większej wartości. W półfinale udało się gładko pokonać Brazylijczyków, być może było to nawet ważniejsze wydarzenie dla zwykłych Argentyńczyków, niż zwycięstwo w całym turnieju. Przed samym turniejem dużo pisało się o wojnie Riquelme z Messim. W rolę mediatora wcielał się Julio Grondona, prezydent krajowej federacji. Raczej wspierał Riquelme, uważał, że jest jeszcze za wcześnie, by Messi był pierwszoplanową postacią kadry, choć w najbliższej przyszłości było to nieuniknione. – Mówimy o reprezentacji, czyli o rodzinie, więc nie ma sensu pisać o tym, co nie miało miejsca – tak sprawę komentował piłkarz Boca. Obaj urodzili się tego samego dnia, 24. czerwca. Po argentyńskich mediach krążyła swego czasu anegdota, znów ciężko powiedzieć, czy prawdziwa. W swoim pokoju w hotelu kadry Riquelme zorganizował małe przyjęcie urodzinowe. Wpadł też Leo Messi, również solenizant. Goście zachowali się tak jak należy, złożyli piłkarzowi Barcelony życzenia. Tylko gospodarz wypalił: Kto cię tu zaprosił? Spieprzaj stąd. - Ja i trener reprezentacji nie przestrzegamy tego samego kodeksu etycznego i to w zasadniczych kwestiach. Dlatego nie możemy razem pracować, dopóki on będzie prowadził zespół – wywód Riquelme na temat Maradony trwał ładnych parę minut. Ani razu nie padło jednak nazwisko selekcjonera. Był tylko „on”. Ciężko znaleźć jedną przyczynę tego konfliktu. Najczęściej mówi się o tym, że piłkarz obraził się za brak powołania na towarzyski mecz z Francją. Można jednak również znaleźć spekulacje, że foch JRR był spowodowanym stwierdzeniem selekcjonera, który chlapnął, że jego drużyna to Mascherano i 10 innych. Sprawa była tak rozciągnięta w czasie (trwała prawie dwa lata), że w pewnym momencie zaczęła przypominać latynoską telenowelę. Raz Maradona mówi, że w jego kadrze Riquelme odgrywałby nawet ważniejszą rolę niż w Boca. Po jakimś czasie krzyczy, że nie ma miejsca dla Pana Obrażalskiego. I tak w kółko. Tak czy siak, był to koniec Riquelme w reprezentacji. Mówiło się później, że po weterana może sięgnąć Alejandro Sabella, ale nic takiego ostatecznie nie miało miejsca. Marzenie ojca nie zostało zrealizowane. Kupił nas stylem. Z jednej strony są całe sztaby ludzi, którzy przez bezwzględne liczby – przebiegnięte kilometry, wykonane sprinty i wygrane pojedynki – chcą sprowadzić piłkę do algorytmu, a z drugiej jest Riquelme. Obserwując, w jaki sposób poruszał się po boisku, miało się wrażenie, że dokonał cudu. Otóż dwa z pozoru wykluczające się przymiotniki: ślamazarny i spektakularny w jego przypadku w ogóle się ze sobą nie gryzły. Irytujące marszobiegi i nagłe przyśpieszenia. O tym, że był mistrzem ostatniego podania nie trzeba chyba nawet wspominać. W ogóle opowiadanie o grze Riquelme to nieporozumienie. To się po prostu ogląda. To chyba najlepsza kompilacja jego zagrań, tylko wyciszycie podkład muzyczny Ostatnia taka dziesiątka, ostatni podwórkowy piłkarz, relikt przeszłości. „Riquelme to triumf poezji nad prozą” – autor prawdopodobnie nieznany. Piękne, w sam raz na nagrobek. Jak kilka innych opinii. „Nie można go porównać do innego piłkarza. Jest jak laska z trzema cyckami” – Claudio Borghi nie słynie z wyrafinowany opinii, ale trafia w środek tarczy. Jorge Valdano mówił, że to wyjątkowy typ, który drogi z punktu A do punktu B nie pokona autostradą, jak każdy normalny człowiek. Ruszy raczej krętą górską ścieżką z pięknymi widokami. To nic, że taka podróż trwa trzy razy dłużej. Tak jest ciekawiej. Dodajmy to tego wypowiedź Pekermana: – On jest z tego rodzaju piłkarzy, który jest dziś zagrożony. Dzisiejsza piłka nożna to gra dla atletów, sprinterów, ale brakuje w niej miejsca dla graczy, którzy naprawdę wiedzą, co robią z piłką. I tylko ta niemal pusta gablota. Czy taki piłkarz naprawdę musi wygrywać, by zająć miejsce w historii? Na tym chyba polega specyficzny urok Riquelme, że był geniuszem niedocenionym. To jak, rozgrzeszamy?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Christian Grey
50 TWARZY GREYA ROZDZIAŁ 1 Patrzę w lustro i krzywię się. Do diaska z tymi włosami, zupełnie się nie chcą układać. I do diaska z Katherine Kavanagh, która się rozchorowała i każe mi teraz przez to przechodzić. „Nie mogę się kłaść z mokrymi włosami. Nie mogę się kłaść z mokrymi włosami”. Recytując to niczym mantrę, jeszcze raz próbuję podporządkować je szczotce. Wzdycham z irytacją i przyglądam się bladej szatynce z niebieskimi oczami, zbyt dużymi w stosunku do całej twarzy. Szatynka odpowiada mi gniewnym spojrzeniem. Poddaję się. Mogę jedynie związać niesforne włosy w koński ogon i mieć nadzieję, że jakoś się będę prezentować. Kate to moja współlokatorka i akurat dzisiaj musiała dopaść ją grypa, jakby nie mogła w jakikolwiek inny dzień. Dlatego też nie jest w stanie przeprowadzić od dawna zaplanowanego wywiadu dla gazety studenckiej z jakimś megapotężnym potentatem przemysłowym, o którym nigdy nie słyszałam. Zgodziłam się więc zrobić to za nią. Muszę zakuwać do egzaminów końcowych, dokończyć pracę pisemną, no a po południu powinnam pojawić się w pracy, ale nie – dzisiaj pokonam dwieście sześćdziesiąt kilometrów do centrum Seattle, aby się spotkać z tym tajemniczym prezesem Grey Enterprises Holdings Inc. Czas owego wybitnego przedsiębiorcy i głównego dobroczyńcy naszej uczelni jest niezwykle cenny – znacznie cenniejszy niż mój – niemniej jednak zgodził się udzielić Kate wywiadu. Nie lada osiągnięcie, tak twierdzi moja współlokatorka. Te jej przeklęte zajęcia dodatkowe. Kate siedzi skulona na kanapie w salonie. Ana, tak mi przykro. Dziewięć miesięcy zabiegałam o ten wywiad. Sześć kolejnych potrwa ustalanie nowego terminu, a do tego czasu obie zdążymy skończyć studia. Jako redaktor naczelna nie mogę tego skopać. Proszę – chrypi błagalnie. Jak ona to robi? Nawet chora ślicznie wygląda: jasnorude włosy są nienaganne, a zielone oczy błyszczące, choć nieco zaczerwienione i załzawione. Ignoruję przypływ niepożądanego współczucia. Oczywiście, że pojadę, Kate. A ty wracaj do łóżka. Przynieść ci nyquil albo tylenol? Nyquil. Tu masz pytania i dyktafon. Wystarczy, że wciśniesz przycisk nagrywania, o tutaj. Rób notatki, ja wszystko spiszę. Kompletnie nic o nim nie wiem – burczę, bez powodzenia próbując stłumić rosnącą panikę. Pytania cię poprowadzą. Jedź już. To długa trasa. Nie chcę, żebyś się spóźniła. No dobra, jadę. Kładź się do łóżka. Ugotowałam zupę, później ją sobie odgrzej. – Patrzę na nią z czułością. Robię to, Kate, tylko dla ciebie. Dobrze. Powodzenia. I dziękuję ci. Jak zawsze ratujesz mi życie. Biorę torbę na ramię, uśmiecham się cierpko do Kate, po czym schodzę do samochodu. Nie mogę uwierzyć, że dałam się na to namówić. No ale przecież Kate jest w czymś takim mistrzynią. Będzie z niej świetna dziennikarka. Jest elokwentna, zdecydowana, przekonująca, śliczna – no i to moja najlepsza przyjaciółka. Na drogach panuje niewielki ruch. Wyjeżdżam z Vancouver w stanie Waszyngton i kieruję się w stronę Portland i autostrady I-5. Jest jeszcze wcześnie, a w Seattle muszę być dopiero na drugą. Na szczęście Kate pożyczyła mi swojego sportowego mercedesa CLK. Nie jestem pewna, czy Wanda, mój stary garbus, dałaby radę dowieźć mnie na czas. Merca fajnie się prowadzi, a kilometry uciekają jeden za drugim, gdy wciskam pedał gazu. Celem mojej podróży jest centrala globalnego przedsiębiorstwa pana Greya. To olbrzymi, dwudziestopiętrowy biurowiec, cały ze szkła i stali, funkcjonalna fantazja architekta. Nad szklanymi drzwiami metalowe litery tworzą dyskretny napis „Grey House”. Na miejsce docieram kwadrans przed drugą. Uff, nie spóźniłam się. Ogarnięta uczuciem ulgi wchodzę do ogromnego – i, szczerze mówiąc, onieśmielającego – holu ze szkła, stali i białego piaskowca. Siedząca za biurkiem z litego piaskowca bardzo atrakcyjna, zadbana młoda blondynka uśmiecha się do mnie uprzejmie. Ma na sobie najbardziej szykowną grafitową marynarkę i białą koszulę, jakie w życiu widziałam. Wygląda jak spod igły. Mam umówione spotkanie z panem Greyem. Anastasia Steele w zastępstwie Katherine Kavanagh. Chwileczkę, panno Steele. Unosi lekko brew, a ja stoję przed nią skrępowana. Zaczynam żałować, że nie pożyczyłam od Kate eleganckiej marynarki, żeby ją włożyć zamiast granatowego palta. W sumie się postarałam i przywdziałam swoją jedyną spódnicę, brązowe kozaki do kolan oraz niebieski sweter. Dla mnie taki strój jest elegancki. Odgarniam za ucho pasmo włosów, które wymknęło się z kucyka, i udaję, że nie czuję onieśmielenia. Panna Kavanagh jest umówiona. Proszę się tu podpisać, panno Steele. Ostatnia winda po prawej stronie, dwudzieste piętro. – Gdy składam podpis, uśmiecha się do mnie uprzejmie, jak nic rozbawiona. 10 Wręcza mi identyfikator, na którym wielkimi literami napisano GOŚĆ. Uśmiecham się nieco drwiąco. To oczywiste, że jestem gościem, gołym okiem widać. Zupełnie do tego miejsca nie pasuję. Nic nowego, wzdycham w duchu. Dziękuję jej, po czym udaję się w stronę wind, mijając dwóch pracowników ochrony. W dobrze skrojonych czarnych garniturach wyglądają zdecydowanie bardziej elegancko ode mnie. Winda w ekspresowym tempie zawozi mnie na dwudzieste piętro. Drzwi rozsuwają się i widzę następny duży hol – ponownie szkło, stal i biały piaskowiec. Staję przed kolejnym biurkiem z piaskowca i kolejną młodą blondynką odzianą nienagannie w czerń oraz biel i powstającą na mój widok. Panno Steele, zechce pani zaczekać tutaj. – Gestem wskazuje kilka krzeseł obitych białą skórą. Za skórzanymi krzesłami widać sporych rozmiarów przeszkloną salę konferencyjną z dużym stołem z ciemnego drewna, wokół którego stoi co najmniej dwadzieścia krzeseł. Za tym wszystkim znajduje się sięgające od podłogi do sufitu okno z widokiem na Seattle, ciągnącym się aż do Zatoki Puget. Ta panorama jest oszałamiająca i przez chwilę stoję jak wrośnięta w ziemię. Rany. Siadam, wyciągam z torby pytania i przeglądam je, w duchu przeklinając Kate za to, że nie dorzuciła choćby krótkiej notki biograficznej. Nic nie wiem na temat mężczyzny, z którym za chwilę mam przeprowadzić wywiad. Czy ma lat dziewięćdziesiąt, czy trzydzieści. Ta niepewność jest irytująca i znowu zaczynam się denerwować. Nigdy nie przepadałam za rozmowami twarzą w twarz, preferując anonimowość dyskusji grupowej, podczas której mogę siedzieć na końcu sali i nie zwracać na siebie uwagi. Jeśli mam być szczera, to preferuję własne towarzystwo i czytanie w kampusowej bibliotece jakiegoś brytyjskiego klasyka. A nie nerwowe wiercenie się na krześle w potężnym szklanym gmachu. Gromię się w duchu. Weź się w garść, Steele. Sądząc po budynku, który jest zbyt zimny i nowoczesny, uznaję, że Grey ma czterdzieści parę lat: wysportowany, opalony i jasnowłosy, żeby pasować do reszty personelu. W dużych drzwiach po prawej stronie pojawia się kolejna elegancka, nienagannie ubrana blondynka. O co chodzi z tymi jasnowłosymi panienkami jak spod igły? Czy ja trafiłam do Stepford? Robię głęboki wdech i wstaję. Panna Steele? – pyta najnowsza blondynka. Tak – odpowiadam chrypliwie i odkasłuję. – Tak. – Proszę, teraz zabrzmiało to pewniej. Pan Grey za chwilę się z panią spotka. Mogę wziąć pani płaszcz? Oczywiście. – Zdejmuję palto. Zaproponowano pani coś do picia? Eee, nie. – O rety, czy Blondynka Numer Jeden będzie mieć kłopoty? Blondynka Numer Dwa marszczy brwi i mierzy spojrzeniem młodą kobietę za biurkiem. Co podać? Herbatę, kawę, wodę? – pyta, skupiając uwagę ponownie na mnie. Wodę, dziękuję – mamroczę. Olivio, przynieś, proszę, pannie Steele szklankę wody. – W jej głosie słychać surową nutę. Olivia natychmiast zrywa się tego adonisa, który z gracją zajmuje jeden z białych skórzanych foteli naprzeciwko mnie. Potrząsam głową, zaniepokojona biegiem swoich myśli, i wyjmuję z torby pytania Kate. Następie kładę na ławie dyktafon, który oczywiście najpierw dwa razy ląduje na podłodze. Grey nic nie mówi, cierpliwie – mam nadzieję – czekając, gdy tymczasem mnie ogarnia coraz większe zażenowanie. Kiedy zbieram się na odwagę i podnoszę wzrok, dostrzegam, że mnie obserwuje. Jedna ręka leży swobodnie na kolanach, drugą podpiera brodę i przesuwa palcem wskazującym po ustach. Chyba próbuje powstrzymać uśmiech. Przepraszam – bąkam. – Nie jestem do tego przyzwyczajona. Ależ proszę się nie spieszyć, panno Steele. Nie będzie panu przeszkadzać, jeśli nagram pańskie odpowiedzi? Teraz mnie pani o to pyta? Po tym, jak zadała sobie pani tyle trudu, aby umieścić na ławie dyktafon? Rumienię się. Przekomarza się ze mną? Oby. Mrugam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, a on chyba się nade mną lituje, ponieważ stwierdza: Nie będzie mi to przeszkadzać. Czy Kate, to znaczy panna Kavanagh, wyjaśniła cel tego wywiadu? Tak. Ma się pojawić w kolejnym, ostatnim w tym roku akademickim numerze gazety studenckiej, ponieważ to ja mam wręczać absolwentom dyplomy. Och! To dla mnie nowość i zaintrygowana jestem faktem, że ktoś niewiele ode mnie starszy – okej, może z sześć lat lub coś koło tego, i okej, odnoszący niesamowite sukcesy, no ale jednak młody – wręczy mi dyplom ukończenia studiów. Marszczę brwi, próbując się ponownie skoncentrować na wyznaczonym zadaniu. Świetnie. – Przełykam nerwowo ślinę. – Mam kilka pytań, panie Grey. – Zatykam niesforny lok za ucho. Tego właśnie oczekiwałem – mówi, zachowując śmiertelną powagę. Natrząsa się ze mnie. Gdy dociera to do mnie, policzki zaczynają mi płonąć i prostuję się, aby się wydać wyższą i bardziej onieśmielającą. Wciskając guzik w dyktafonie, próbuję wyglądać jak profesjonalistka. Jest pan bardzo młody jak na osobę, której udało się stworzyć takie imperium. Czemu zawdzięcza pan swój sukces? – Podnoszę na niego wzrok. Co prawda uśmiecha się, ale sprawia wrażenie nieco rozczarowanego. Biznes to ludzie, panno Steele, a mnie świetnie wychodzi ich ocena. Wiem, jak pracują, co poprawia ich wyniki, co nie, co ich inspiruje i jak ich motywować. Zatrudniam wyjątkowy zespół i sowicie go wynagradzam. – Przeszywa mnie spojrzeniem szarych oczu. – Żywię przekonanie, że aby osiągnąć sukces w jakiejś dziedzinie, trzeba stać się w niej mistrzem, poznać ją na wylot, każdy najmniejszy szczegół. Ciężko nad tym pracuję. Podejmuję decyzje, kierując się logiką i faktami. Instynkt pozwala mi dostrzec dobry pomysł i zająć się nim, a także zgromadzić dobrych ludzi. W tym właśnie sedno: wszystko zawsze się sprowadza do dobrych ludzi. Może ma pan po prostu szczęście. – To nie znajduje się na liście Kate. Ale on jest taki arogancki. Przez chwilę w jego oczach widzę zaskoczenie. Nie uznaję czegoś takiego jak szczęście czy traf, panno Steele. Wygląda na to, że im ciężej pracuję, tym więcej mam szczęścia. Naprawdę wszystko jest uzależnione od tego, czy ma się w zespole odpowiednich ludzi i czy należycie pożytkuje się ich energię. To chyba Harvey Firestone powiedział, że ludzki rozwój to najważniejsze powołanie przywództwa. Widać, że lubi pan rządzić. – Te słowa wydostają się z moich ust bez mojej wiedzy. Och, sprawuję kontrolę we wszystkich dziedzinach życia, panno Steele – mówi, ale jego uśmiech pozbawiony jest wesołości. Patrzę na niego, a on odpowiada mi spojrzeniem bacznym i beznamiętnym. Serce zaczyna szybciej mi bić, a policzki znowu oblewa rumieniec. Czemu tak mnie wytrąca z równowagi? Może to kwestia jego atrakcyjności? Przeszywającego spojrzenia? Sposobu, w jaki palcem wskazującym przesuwa po dolnej wardze? Naprawdę mógłby przestać tak robić. Poza tym ogromną władzę człowiek zdobywa wtedy, gdy przekona samego siebie, iż urodził się po to, aby sprawować kontrolę – kontynuuje gładko. Uważa pan, że ma ogromną władzę? – Normalnie obsesja na punkcie sprawowania kontroli. Mam cztery tysiące pracowników, panno Steele. Zapewnia mi to swoiste poczucie odpowiedzialności, władzy, jeśli takie określenie bardziej pani odpowiada. Gdybym podjął decyzję, że już mnie nie interesuje branża telekomunikacyjna i sprzedałbym firmę, po mniej więcej miesiącu dwadzieścia tysięcy ludzi miałoby problem ze spłatą hipoteki. Moje usta same się otwierają. Jego brak pokory wprawia mnie w osłupienie. Nie musi pan odpowiadać przed zarządem? – pytam zdegustowana. Jestem właścicielem mojej firmy. Nie muszę odpowiadać przed zarządem. – Unosi brew. Czerwienieję. Oczywiście wiedziałabym to, gdybym zebrała choć trochę informacji na jego temat. Ale, cholera, strasznie jest arogancki. Zmieniam taktykę. Inwestuje pan w produkcję przemysłową. Co jest tego powodem? – pytam. Dlaczego w jego towarzystwie czuję się taka skrępowana? Lubię budować różne rzeczy. Lubię wiedzieć, jak wszystko działa: na jakiej zasadzie, jak to złożyć i rozłożyć. Poza tym kocham statki. Cóż mogę powiedzieć? Mam wrażenie, jakby mówiło to pańskie serce, a nie logika i fakty. Dostrzegam drgnięcie kącika jego ust. Wpatruje się we mnie bacznie. Możliwe. Choć niektórzy powiedzieliby, że ja nie mam serca. A czemu mieliby tak mówić? Bo dobrze mnie znają. – Wykrzywia usta w cierpkim uśmiechu. Czy pańscy przyjaciele powiedzieliby, że łatwo pana poznać? – I natychmiast żałuję tego pytania. Nie ma go na liście Kate. Mocno bronię swojej prywatności, panno Steele. Rzadko udzielam wywiadów. Dlaczego więc na ten się pan zgodził? Ponieważ jestem dobroczyńcą waszej uczelni, no i prawdę powiedziawszy, panna Kavanagh nie pozwalała się zbyć. Bez końca wierciła dziurę w brzuchu moim ludziom z PR, a ja podziwiam tego rodzaju upór. Wiem, jak uparta potrafi być Kate. Dlatego właśnie siedzę tutaj i kulę się pod badawczym spojrzeniem Greya, gdy tymczasem powinnam zakuwać do egzaminów. Inwestuje pan także w technologie rolnicze. Skąd pańskie zainteresowanie tą akurat branżą? Nie da się jeść pieniędzy, panno Steele, a zbyt wielu ludzi na tej planecie jest niedożywionych. Bardzo filantropijne podejście. Czy to właśnie jest pańską pasją? Nakarmienie biednych tego świata? Wzrusza niezobowiązująco ramionami. To całkiem niezły biznes – stwierdza, choć mnie się wydaje, że nie mówi tego szczerze. Jaki to ma sens: karmienie biednych tego świata? Nie widzę w tym żadnych korzyści finansowych. Zerkam na kolejne pytanie, skonsternowana tym, co usłyszałam. Ma pan swoją filozofię? A jeśli tak, to jaką? Nie mam filozofii jako takiej. Może jedynie zasadę przewodnią, słowa Andrew Carnegiego: „Ten, kto posiądzie umiejętność władania własnym umysłem, może objąć w posiadanie wszystko inne, do czego ma słuszne prawo”. Z determinacją dążę do celu. Lubię kontrolę zarówno nad samym sobą, jak i nad tymi, którzy mnie otaczają. A więc chce pan obejmować rzeczy w posiadanie. – Ależ z niego „kontroler”. Chcę zasługiwać na to, aby je posiadać, ale owszem, tak to można ująć. Mówi pan jak konsument pierwszej wody. Bo nim jestem. Uśmiecha się, ale uśmiech nie dociera do oczu. Po raz kolejny nie pasuje to do kogoś, kto chce nakarmić świat, nie potrafię się więc oprzeć wrażeniu, że mówimy o czymś innym, tyle że nie mam pojęcia o czym. Przełykam ślinę. Panująca w gabinecie temperatura uległa podwyższeniu, a może tylko ja tak to odczuwam. Chciałabym mieć już ten wywiad za sobą. Chyba zgromadziłam dość materiału dla Kate, no nie? Zerkam na kolejne pytanie. Został pan adoptowany. Jak dalece ukształtowało to pański charakter? – Och, to akurat pytanie osobiste. Patrzę na swego rozmówcę, mając nadzieję, że go nie uraziłam. Marszczy czoło. Nie jestem w stanie tego określić. Zaintrygował mnie. Ile miał pan lat w momencie adopcji? To fakt powszechnie znany, panno Steele. – W jego głosie pobrzmiewa surowość. Ponownie oblewam się rumieńcem. Cholera. Gdybym wiedziała, że będę przeprowadzać ten wywiad, to oczywiste, że lepiej bym się przygotowała. Szybko zmieniam temat. 21 Dla pracy poświęca pan życie rodzinne. To nie jest pytanie – rzuca krótko. Przepraszam. – Czuję się jak zbesztane dziecko. Próbuję raz jeszcze. – Czy musi pan poświęcać dla pracy życie rodzinne? Mam rodzinę. Mam brata i siostrę, i kochających rodziców. Nie interesuje mnie powiększanie tej rodziny. Jest pan gejem, panie Grey? Wciąga głośno powietrze, a ja kulę się z zażenowaniem. Cholera. Jak mogłam nie zastosować czegoś w rodzaju filtra, tylko od razu głośno to przeczytać? Jak mam mu powiedzieć, że ja jedynie czytam pytania? Cholerna Kate i jej ciekawość! Nie, Anastasio, nie jestem. – Unosi brwi, a w jego oczach pojawia się chłodny błysk. Nie wygląda na zadowolonego. Bardzo przepraszam. To, eee... jest tu napisane. – Po raz pierwszy wypowiedział moje imię. Szybciej bije mi serce, a policzki znowu czerwienieją. Nerwowym gestem zatykam pasmo włosów za ucho. Grey przechyla głowę. To nie są pani pytania? Krew odpływa mi z twarzy. O nie. Eee... nie. Kate, panna Kavanagh, to ona je przygotowała. Pracujecie razem w gazecie studenckiej? – Cholera jasna! Nie mam nic wspólnego z tą gazetą. To zajęcie dodatkowe Kate, nie 22 moje. Twarz mi płonie. Nie. To moja współlokatorka. W zamyśleniu gładzi się po brodzie, przyglądając mi się uważnie. Zaoferowała się pani, że przeprowadzi ten wywiad? – pyta niebezpiecznie cichym głosem. Chwileczkę, kto ma komu zadawać pytania? Jego spojrzenie przewierca mnie na wylot, a ja zmuszona jestem powiedzieć prawdę. Zostałam oddelegowana. Kate jest chora – mówię przepraszająco. To wiele wyjaśnia. Rozlega się pukanie do drzwi i do gabinetu wsuwa głowę Blondynka Numer Dwa. Panie Grey, przepraszam, że przeszkadzam, ale za dwie minuty ma pan kolejne spotkanie. Jeszcze nie skończyliśmy, Andreo. Odwołaj, proszę, to spotkanie. Andrea waha się, wpatrując się w niego. Sprawia wrażenie zagubionej. Grey odwraca powoli głowę w jej stronę i unosi brwi. Kobieta oblewa się pąsowym rumieńcem. Uff, nie tylko ja tak mam. Oczywiście, panie Grey – bąka, po czym zamyka za sobą drzwi. Mój rozmówca marszczy brwi, a następnie skupia uwagę z powrotem na mnie. 23 Na czym skończyliśmy, panno Steele? Och, a więc wracamy do „panny Steele”. Ja naprawdę nie chcę w niczym panu przeszkadzać. Chciałbym dowiedzieć się czegoś na pani temat. Dla wyrównania rachunków. – W jego szarych oczach błyszczy ciekawość. Kurde i jeszcze raz kurde. Po co mu to? Opiera łokcie na poręczach fotela, a palce krzyżuje na wysokości ust. Jego usta są bardzo... rozpraszające. Przełykam ślinę. Niewiele tego jest – mówię, rumieniąc się po raz enty. Co ma pani w planach po ukończeniu studiów? Wzruszam ramionami, zakłopotana jego zainteresowaniem. Jechać do Seattle z Kate, znaleźć pracę. Tak naprawdę nie wybiegam zbytnio myślami w przyszłość. Jeszcze nie poczyniłam planów, panie Grey. Na razie muszę zdać egzaminy końcowe. – Do których powinnam się teraz przygotowywać, a nie siedzieć w tym okazałym, eleganckim, sterylnym gabinecie, kuląc się pod twoim badawczym spojrzeniem. Mamy tutaj doskonały program dla stażystów – mówi cicho. Unoszę z zaskoczeniem brwi. Proponuje mi pracę? Och. Będę to miała na uwadze – dukam skonfundowana. – Choć nie jestem pewna, czybym tutaj pasowała. – O nie. Znowu myślę na głos. Dlaczego tak pani uważa? – Zaintrygowany przechyla głowę na bok, a przez jego twarz przemyka coś na kształt uśmiechu. 24 To chyba oczywiste. – Jestem niezgrabna, mało elegancka i nie mam włosów w kolorze blond. Dla mnie nie. Już się nie uśmiecha i nagle czuję skurcz jakichś dziwnych mięśni w brzuchu. Pochylam głowę i niewidzącym wzrokiem wpatruję się w zaplecione palce. Co się dzieje? Muszę stąd wyjść, natychmiast. Wyciągam rękę po dyktafon. Może oprowadzić panią? – pyta. Jestem pewna, że ma pan zbyt wiele zajęć, panie Grey, a mnie czeka długa droga. Wraca pani do Vancouver? – W jego głosie słychać zaskoczenie, a nawet niepokój. Zerka w stronę okna. Zdążyło się rozpadać. – Cóż, proszę zachować ostrożność. – Ton ma surowy, autorytarny. Czemu miałoby go to obchodzić? – Otrzymała pani wszystko, co trzeba? – dodaje. Tak, proszę pana – odpowiadam, wrzucając dyktafon do torby. On mruży oczy z namysłem. – Dziękuję za rozmowę, panie Grey. Cała przyjemność po mojej stronie. – Jak zawsze uprzejmy. Gdy wstaję, on także podnosi się z fotela i wyciąga rękę. Do zobaczenia, panno Steele. – I brzmi to jak wyzwanie albo groźba, nie mam pewności. Marszczę brwi. Do zobaczenia? Ponownie ujmuję jego dłoń, zdumiona tym, że nadal przeskakują między nami te dziwne iskry. To pewnie nerwy. Panie Grey. – Kiwam głową. 25 Sprężystym krokiem podchodzi do drzwi i otwiera je na oścież. Chcę dopilnować, aby nic się pani nie stało, panno Steele. – Uśmiecha się lekko. To oczywiste, że czyni aluzję do mojego mało eleganckiego wkroczenia do gabinetu. Oblewam się rumieńcem. Jest pan bardzo uprzejmy, panie Grey – warczę, a jego uśmiech staje się szerszy. Fajnie, że uważasz mnie za zabawną, wściekam się w duchu, wychodząc do holu. Ku memu zaskoczeniu sam też wychodzi. Andrea i Olivia unoszą głowy znad biurek, równie zdziwione. Miała pani jakiś płaszcz? Tak. – Olivia zrywa się z krzesła i przynosi moje palto, które przechwytuje Grey. Przytrzymuje je dla mnie, a ja wsuwam z zażenowaniem ręce w rękawy. Na chwilę kładzie dłonie na moich ramionach. Wciągam gwałtownie powietrze. Jeśli zauważa moją reakcję, nic nie daje po sobie poznać. Długim palcem wskazującym wciska guzik przywołujący windę i stoimy, czekając – ja skrępowana, on obojętnie opanowany. Drzwi rozsuwają się i wchodzę natychmiast do kabiny, desperacko pragnąc stąd uciec. Naprawdę muszę wydostać się z tego miejsca. Kiedy odwracam się, widzę, że Grey opiera się jedną ręką o ścianę przy windzie. Naprawdę jest bardzo, ale to bardzo przystojny. Mocno mnie to rozprasza. Przewierca mnie swymi szarymi oczami. Anastasio – mówi tytułem pożegnania. Christianie – odpowiadam. I litościwie zasuwają się drzwi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Christian Grey
Pięćdziesiąt twarzy Greya (ang. Fifty Shades of Grey) – angielska powieść erotyczna autorki E.L. James (prawdziwe nazwisko Erika Mitchell). Akcja rozgrywa się głównie w Seattle. Książka opisuje relacje i stosunki seksualne między absolwentką uniwersytetu Anastasią Steele a młodym biznesmenem Christianem Greyem, w tym stosunki sadomasochistyczne. Książka jest skierowana do kobiet. Powstała na skutek fascynacji autorki sagą Zmierzch, pierwotnie jako fan fiction. Powieść odniosła ogromny sukces: 1 sierpnia 2012 księgarnia internetowa Amazon.com ogłosiła, że w Wielkiej Brytanii Pięćdziesiąt twarzy Greya sprzedało się w większej liczbie egzemplarzy niż ostatnia książka z serii Harry Potter. Książka doczekała się kontynuacji, dotychczas w serii wydano trzy książki: Pięćdziesiąt twarzy Greya (Fifty Shades of Grey) – polska premiera 5 września 2012 Ciemniejsza strona Greya (Fifty Shades Darker) – polska premiera 7 listopada 2012 Nowe oblicze Greya (Fifty Shades Freed) – polska premiera 9 stycznia 2013 Seria została przetłumaczona na wiele języków. W Polsce wydana przez wydawnictwo Sonia Draga. Wytwórnia Universal Studios potwierdziła plany produkcji filmu "Pięćdziesiąt twarzy Greya" na podstawie książki. Reżyserią zajmie się Sam Taylor-Johnson. Premiera ekranizacji zapowiedziana jest na 13 lutego 2015

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Twilight_Zmierzch
Nastoletnia dziewczyna Bella (Kristen Stewart) przeprowadza sie do Forks w stanie Washington, aby zamieszkać ze swoim ojcem, kiedy jej matka wychodzi ponownie za mąż. Po przybyciu do Forks, Bella dowiaduje się o tajemniczej rodzinie pięknych ludzi. Kiedy ona spotyka najmłodszego z piątki rodzeństwa - Edwarda (Robert Pattinson) - orientuje się, że wkręca się w niewyobrażalną opowieść jednej z najgłębszych i najstraszniejszych miłości. Nawet kiedy dowiaduje się, jaki Edward naprawdę jest, ona wciąż naraża swoje życie, aby zostać ze swym wampirem. Isabella Swan to szukająca swego miejsca w świecie, zagubiona nastolatka, cicha marzycielka. Kiedy poznaje przystojnego, błyskotliwego i intrygującego Edwarda Cullena nie zdaje sobie sprawy, że znajomość ta wstrząśnie jej życiem i zmieni je na zawsze. Zrealizowana z rozmachem historia o zakazanym, burzliwym i niebezpiecznym romansie młodego wampira i śmiertelniczki. W obsadzie wschodzące gwiazdy Hollywood: Kristen Stewart ("Azyl") i Robert Pattinson ("Harry Potter i Czara Ognia!")! [opis dystrybutora kino] Nastoletnia dziewczyna Bella (Kristen Stewart) przeprowadza sie do Forks w stanie Washington, aby zamieszkać ze swoim ojcem, kiedy jej matka wychodzi ponownie za mąż. Po przybyciu do Forks, Bella dowiaduje się o tajemniczej rodzinie pięknych ludzi. Kiedy ona spotyka najmłodszego z piątki rodzeństwa - Edwarda (Robert Pattinson) - orientuje się, że wkręca się w niewyobrażalną opowieść jednej z najgłębszych i najstraszniejszych miłości. Nawet kiedy dowiaduje się, jaki Edward naprawdę jest, ona wciąż naraża swoje życie, aby zostać ze swym wampirem. Luelle Ekranizacja bestsellerowej powieści Stephenie Meyer. 17-letnia Bella Swan (Kristen Stewart), przeprowadza się do Forks, miasteczka w deszczowym stanie Waszyngton, by zamieszkać ze swoim ojcem (Billy Burke). Kiedy poznaje tajemniczego i niezwykle ponętnego Edwarda Cullena (Robert Pattinson), jej przeciętne dotychczas życie zupełnie się odmienia. Zachwycona jego złotymi oczami, hipnotyzującym głosem i nadprzyrodzonymi umiejętnościami, kompletnie traci dla niego głowę. Nie mogąc mu się oprzeć, nie zdaje sobie sprawy, na jakie niebezpieczeństwo naraża siebie i swoich najbliższych... Piranha Bella Swan (Kristen Stewart) zawsze różniła się od swoich podążających za modą koleżanek z liceum w Pheonix, nie starała się nigdy do nich dopasować. Kiedy jej matka powtórnie wychodzi za mąż i wysyła ją by zamieszkała z ojcem w małym deszczowym miasteczku Forks w stanie Waszyngton, dziewczyna nie spodziewa się, że cokolwiek w jej życiu się zmieni. Poznaje tam tajemniczego i olśniewająco przystojnego Edwarda Cullena (Robert Pattinson), chłopaka niepodobnego do żadnego, którego spotkała do tej pory. Inteligentny i błyskotliwy, ma wgląd do jej duszy. Wkrótce znajomość Belli i Edwarda przeradza się w płomienny i zdecydowanie niekonwencjonalny romans. Edward potrafi przemieszczać się szybciej niż puma, zatrzymać jadący samochód gołymi rękoma - i nie postarzał się od 1918 roku. Podobnie jak wszystkie wampiry jest nieśmiertelny. Ale nie ma kłów i nie pije ludzkiej krwi. Edward i jego rodzina są wyjątkowi wśród wampirów ze względu na ich wybór sposobu życia. Dla Edwarda Bella jest tą, na którą czekał 90 lat - jego bratnią duszą. Ale im bardziej stają się sobie bliżsi, tym bardziej Edward musi walczyć, żeby oprzeć się pierwotnemu przyciąganiu zapachu jej krwi, która mogłaby sprowadzić na niego niekontrolowany szał. Ale co zrobią Edward i Bella, kiedy James (Cam Gigandet), Laurent (Edi Gathegi) i Victoria (Rachelle Lefevre), śmiertelni wrogowie Cullenów, pojawią się w mieście, szukając jej? Ann Bella Swan (Kristen Stewart) z niechęcią przeprowadza się do wiecznie pochmurnego Forks w stanie Waszyngton. Aklimatyzując się i poszukując w nim swego miejsca, na wstępie zakłada, że będzie miała tam podobną pozycję towarzyską - nie zwracającej na siebie uwagi dziewczyny, jaką miała w Phoenix. Pierwszym punktem z listy niespodzianek, które ją tam spotkały, było nieznane jej dotąd zainteresowanie ze strony męskiej części populacji nowego liceum; drugim - zainteresowanie ze strony jednego chłopaka w szczególności, Edwarda Cullena, wampira (Robert Pattinson). Wkrótce, nieoczekiwanie te bratnie dusze odnajdują się w namiętnym związku wypełnionym istotnymi komplikacjami, wliczając w nie szczególne potrzeby żywieniowe Edwarda (nie żywi się ludźmi, ale zapach Belli wzbudza w nim prawie niemożliwą do pohamowania żądzę krwi) i śmiertelność dziewczyny. Chociaż wszystko z początku posuwa się stosunkowo gładko (Edward nawet przedstawia Belle swojej wampirzej rodzinie), wizyta klanu wampirów składającego się z Jamesa (Cam Gigandet), Victorii (Rachelle Lefevre) i Laurenta (Edi Gathegi) zaczyna zagrażać ich spokojnemu życiu w Forks. James, posiadający zdolność tropienia, wpada w obsesję uczynienia z Belli swej następnej ofiary. Obawiając się o bezpieczeństwo Belli i jej bliskich, Cullenowie muszą połączyć swoje unikalne talenty, żeby powstrzymać drapieżnego Jamesa zanim ten osiągnie swój cel. Ann Isabella Swan jest zwykłą nastolatką, która po ślubie matki zamierza przeprowadzić się ze słonecznej Arizony do deszczowego, małego miasteczka Forks w stanie Waszyngton, aby zamieszkać z ojcem. Już pierwszego dnia w nowej szkole spotyka oszołamiająco przystojnego, jak również tajemniczego Edwarda Cullena. Chłopak od początku dziwnie zachowuje się względem dziewczyny: stroni od niej, ignoruje ją, a mimo to w tydzień po jej przybyciu ratuje ją od niechybnej śmierci: Tyler, kolega Belli, wjeżdżając na szkolny parking wpada w poślizg. Samochód pędzi prosto na dziewczynę. Od tego wydarzenia zaczynają się robić komplikacje. Bella chce się dowiedzieć jak zwykłemu człowiekowi udało się zatrzymać jedną ręką pędzący samochód. Z pomocą swojego przyjaciela z dzieciństwa, Jacoba Blacka, odkrywa, że Edward nie jest jednak zwykłym człowiekiem. I tutaj zaczynają się prawdziwe problemy, bowiem zrozumiała, że jest zakochana w nieśmiertelnym wampirze. Jak zakończy się ten romans? Czy Bella zrozumie, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie...? Nathalie Bella jest zwykłą dziewczyną. Jej mama wyszła za mąż po raz drugi i postanawia z nim podróżować. Przeprowadza się do ojca na małą wieś. W pierwszym dniu szkoły spotyka dziwnego nieznajomego - Edwarda Cullena. Od koleżanek dowiaduje się, że rodzina Cullenów jest bardzo poważana, lecz dziwna. W słoneczną pogodę nie chodzą do szkoły. Tak się składa że na lekcjach Bella siada z Edwardem. Niedługo potem on ratuje jej życie zatrzymując jedną ręką pędzący samochód. Kim tak naprawdę są Cullenowie? nata_siepraw Isabella Swan (Kristen Stewart), nie ma łatwego życia. Jej matka rozwiodła się z ojcem (Billy Burke) Belli a ona sama musiała przenieść się ze słonecznego Pheonix do ponurego Forks. Mimo obaw szybko znalazła tam przyjaciół. Lecz spotyka tajemniczego i bardzo przystojnego Edwarda Cullena (Robert Pattinson), z którym musi siedzieć na biologii. Z początku Edward zachowuje się bardzo dziwnie, czasem nawet nie chodzi do szkoły, lecz w końcu zaczyna zachowywać się normalnie. Bella od początku zakochuje się w tajemniczym Cullenie lecz to może wiązać się z okropnymi konsekwencjami! Wkrótce także Edward zaczyna przejawiać uczucia do Belli. Zaczynają się spotykać. Niedługo potem Edward zdradza swe tajemnice Belli. Okazuje się, że młody Cullen jest - wampirem! Dla Belli może to okazać się prawdziwe niebezpieczeństwo. Musi wybrać między życiem normalnej nastolatki lub życiem narażonym na ciągłe ryzyka. Film na podstawie światowego bestsellera autorstwa Stephenie Meyer. lilly_bella Bella Swan (Kristen Stewart) różni się od swoich koleżanek z liceum. Nie interesuje jej moda ani bujne życie towarzyskie. Kiedy sytuacja rodzinna zmusza ją do przeprowadzki w mgliste okolice Waszyngtonu, nie spodziewa się, że w jej życiu zajdzie jakaś zmiana. W nowej szkole poznaje jednak olśniewająco przystojnego, a jednocześnie tajemniczego i nieodgadnionego Edwarda Cullena (Robert Pattinson). Chłopak jest inteligentny, błyskotliwy i intrygujący, lecz trzyma dziewczynę na dystans. Jak się okaże, Edward ukrywa mroczny sekret... [opis dystrybutora dvd] Bella Swan (Kristen Stewart) zawsze różniła się od swoich koleżanek z liceum. Nie interesowała jej moda, nie obchodziła popularność. W nowej szkole poznaje olśniewająco przystojnego, tajemniczego i nieodgadnionego Edwarda Cullena (Robert Pattinson). Jak się okaże, jego życie kryje mroczny sekret… Edward jest nieśmiertelnym wampirem. Choć znajduje on w Belli bratnią duszę, to jednak wzbrania się przed romansem, obawiając się, że straci samokontrolę. Dziewczyna jest tym jednak zafascynowana. Niebawem stają się nierozłączni. Płomienne uczucie zostaje wystawione na nieustającą próbę… miss_anonymous Ekranizacja bestsellerowej powieści Stephenie Meyer. 17-letnia Bella Swan (Kristen Stewart), przeprowadza się do Forks, miasteczka w deszczowym stanie Waszyngton, by zamieszkać ze swoim ojcem (Billy Burke). Kiedy poznaje tajemniczego i niezwykle ponętnego Edwarda Cullena (Robert Pattinson), jej przeciętne dotychczas życie zupełnie się odmienia. Zachwycona jego złotymi oczami, hipnotyzującym głosem i nadprzyrodzonymi umiejętnościami, kompletnie traci dla niego głowę. Nie mogąc mu się oprzeć, nie zdaje sobie sprawy, na jakie niebezpieczeństwo naraża siebie i swoich najbliższych... Bella Swan (Kristen Stewart) zawsze różniła się od swoich podążających za modą koleżanek z liceum w Pheonix, nie starała się nigdy do nich dopasować. Kiedy jej matka powtórnie wychodzi za mąż i wysyła ją by zamieszkała z ojcem w małym deszczowym miasteczku Forks w stanie Waszyngton, dziewczyna nie spodziewa się, że cokolwiek w jej życiu się zmieni. Poznaje tam tajemniczego i olśniewająco przystojnego Edwarda Cullena (Robert Pattinson), chłopaka niepodobnego do żadnego, którego spotkała do tej pory. Inteligentny i błyskotliwy, ma wgląd do jej duszy. Wkrótce znajomość Belli i Edwarda przeradza się w płomienny i zdecydowanie niekonwencjonalny romans. Edward potrafi przemieszczać się szybciej niż puma, zatrzymać jadący samochód gołymi rękoma - i nie postarzał się od 1918 roku. Podobnie jak wszystkie wampiry jest nieśmiertelny. Ale nie ma kłów i nie pije ludzkiej krwi. Edward i jego rodzina są wyjątkowi wśród wampirów ze względu na ich wybór sposobu życia. Dla Edwarda Bella jest tą, na którą czekał 90 lat - jego bratnią duszą. Ale im bardziej stają się sobie bliżsi, tym bardziej Edward musi walczyć, żeby oprzeć się pierwotnemu przyciąganiu zapachu jej krwi, która mogłaby sprowadzić na niego niekontrolowany szał. Ale co zrobią Edward i Bella, kiedy James (Cam Gigandet), Laurent (Edi Gathegi) i Victoria (Rachelle Lefevre), śmiertelni wrogowie Cullenów, pojawią się w mieście, szukając jej? Bella Swan (Kristen Stewart) z niechęcią przeprowadza się do wiecznie pochmurnego Forks w stanie Waszyngton. Aklimatyzując się i poszukując w nim swego miejsca, na wstępie zakłada, że będzie miała tam podobną pozycję towarzyską - nie zwracającej na siebie uwagi dziewczyny, jaką miała w Phoenix. Pierwszym punktem z listy niespodzianek, które ją tam spotkały, było nieznane jej dotąd zainteresowanie ze strony męskiej części populacji nowego liceum; drugim - zainteresowanie ze strony jednego chłopaka w szczególności, Edwarda Cullena, wampira (Robert Pattinson). Wkrótce, nieoczekiwanie te bratnie dusze odnajdują się w namiętnym związku wypełnionym istotnymi komplikacjami, wliczając w nie szczególne potrzeby żywieniowe Edwarda (nie żywi się ludźmi, ale zapach Belli wzbudza w nim prawie niemożliwą do pohamowania żądzę krwi) i śmiertelność dziewczyny. Chociaż wszystko z początku posuwa się stosunkowo gładko (Edward nawet przedstawia Belle swojej wampirzej rodzinie), wizyta klanu wampirów składającego się z Jamesa (Cam Gigandet), Victorii (Rachelle Lefevre) i Laurenta (Edi Gathegi) zaczyna zagrażać ich spokojnemu życiu w Forks. James, posiadający zdolność tropienia, wpada w obsesję uczynienia z Belli swej następnej ofiary. Obawiając się o bezpieczeństwo Belli i jej bliskich, Cullenowie muszą połączyć swoje unikalne talenty, żeby powstrzymać drapieżnego Jamesa zanim ten osiągnie swój cel. Isabella Swan jest zwykłą nastolatką, która po ślubie matki zamierza przeprowadzić się ze słonecznej Arizony do deszczowego, małego miasteczka Forks w stanie Waszyngton, aby zamieszkać z ojcem. Już pierwszego dnia w nowej szkole spotyka oszołamiająco przystojnego, jak również tajemniczego Edwarda Cullena. Chłopak od początku dziwnie zachowuje się względem dziewczyny: stroni od niej, ignoruje ją, a mimo to w tydzień po jej przybyciu ratuje ją od niechybnej śmierci: Tyler, kolega Belli, wjeżdżając na szkolny parking wpada w poślizg. Samochód pędzi prosto na dziewczynę. Od tego wydarzenia zaczynają się robić komplikacje. Bella chce się dowiedzieć jak zwykłemu człowiekowi udało się zatrzymać jedną ręką pędzący samochód. Z pomocą swojego przyjaciela z dzieciństwa, Jacoba Blacka, odkrywa, że Edward nie jest jednak zwykłym człowiekiem. I tutaj zaczynają się prawdziwe problemy, bowiem zrozumiała, że jest zakochana w nieśmiertelnym wampirze. Jak zakończy się ten romans? Czy Bella zrozumie, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie...? Bella jest zwykłą dziewczyną. Jej mama wyszła za mąż po raz drugi i postanawia z nim podróżować. Przeprowadza się do ojca na małą wieś. W pierwszym dniu szkoły spotyka dziwnego nieznajomego - Edwarda Cullena. Od koleżanek dowiaduje się, że rodzina Cullenów jest bardzo poważana, lecz dziwna. W słoneczną pogodę nie chodzą do szkoły. Tak się składa że na lekcjach Bella siada z Edwardem. Niedługo potem on ratuje jej życie zatrzymując jedną ręką pędzący samochód. Kim tak naprawdę są Cullenowie? Isabella Swan (Kristen Stewart), nie ma łatwego życia. Jej matka rozwiodła się z ojcem (Billy Burke) Belli a ona sama musiała przenieść się ze słonecznego Pheonix do ponurego Forks. Mimo obaw szybko znalazła tam przyjaciół. Lecz spotyka tajemniczego i bardzo przystojnego Edwarda Cullena (Robert Pattinson), z którym musi siedzieć na biologii. Z początku Edward zachowuje się bardzo dziwnie, czasem nawet nie chodzi do szkoły, lecz w końcu zaczyna zachowywać się normalnie. Bella od początku zakochuje się w tajemniczym Cullenie lecz to może wiązać się z okropnymi konsekwencjami! Wkrótce także Edward zaczyna przejawiać uczucia do Belli. Zaczynają się spotykać. Niedługo potem Edward zdradza swe tajemnice Belli. Okazuje się, że młody Cullen jest - wampirem! Dla Belli może to okazać się prawdziwe niebezpieczeństwo. Musi wybrać między życiem normalnej nastolatki lub życiem narażonym na ciągłe ryzyka. Film na podstawie światowego bestsellera autorstwa Stephenie Meyer. Bella Swan (Kristen Stewart) różni się od swoich koleżanek z liceum. Nie interesuje jej moda ani bujne życie towarzyskie. Kiedy sytuacja rodzinna zmusza ją do przeprowadzki w mgliste okolice Waszyngtonu, nie spodziewa się, że w jej życiu zajdzie jakaś zmiana. W nowej szkole poznaje jednak olśniewająco przystojnego, a jednocześnie tajemniczego i nieodgadnionego Edwarda Cullena (Robert Pattinson). Chłopak jest inteligentny, błyskotliwy i intrygujący, lecz trzyma dziewczynę na dystans. Jak się okaże, Edward ukrywa mroczny sekret... Bella Swan (Kristen Stewart) zawsze różniła się od swoich koleżanek z liceum. Nie interesowała jej moda, nie obchodziła popularność. W nowej szkole poznaje olśniewająco przystojnego, tajemniczego i nieodgadnionego Edwarda Cullena (Robert Pattinson). Jak się okaże, jego życie kryje mroczny sekret… Edward jest nieśmiertelnym wampirem. Choć znajduje on w Belli bratnią duszę, to jednak wzbrania się przed romansem, obawiając się, że straci samokontrolę. Dziewczyna jest tym jednak zafascynowana. Niebawem stają się nierozłączni. Płomienne uczucie zostaje wystawione na nieustającą próbę…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Właśnie przez takie opinie, ludzie myślą, że to jest niewiadomo jaka firma. OVB jest na rynku 45 lat, w Polsce już prawie 25. Gdyby wszystko to co wypisują tutaj osoby, którym się nie udało bo: 1) nie chciało im się pracować 2) poprostu się do tego nie nadają 3) wolą sprzedawać ciuchy czy tam buty po galeriach na fantastycznej umowie o pracę, która nie gwarantuje dzisiaj ani godziwej emerytury ani "bezpieczeństwa", no chyba że dla kogoś 1200zł na rękę co miesiąc jest bezpieczne zamiast za pomocą swojego wysiłku 2500-5000zł/mc Gdyby to wszystko było prawdą to firma nie miałaby racji bytu, a jednak kondycyjnie nie narzeka ani sam holding, ani pracownicy, którzy jednak w tej firmie zarabiają :-) Praca w OVB polega na Doradztwie Finansowym. Oczywistym faktem jest, że Doradztwo w tym sektorze będzie związane ze sprzedażą produktów. Do użytkownika nade mną - w OVB nie sprzdaje się polis, polisy sprzedają banki. Doradztwo Finansowe w OVB Allfinanz jak sama nazwa wskazuje to kompleksowy dobór produktów pod kątem klienta tak, aby zabezpieczyć jego kapitał, zdrowie oraz przyszłość. W ofercie OVB znajdziesz produkty największych na świecie towarzystw ubezpieczeniowych, firm z rynku finansowego oraz bankowego. Rola doradcy nie polega na "bieganiu" po mieście i "wciskaniu" produktów inwestycyjnych. Zadaniem osoby w OVB jest przede wszystkim kompleksowa obsługa klienta w zakresie jego finansów i produktów ubezpieczeniowych. Jeśli ktoś uważa, że ubezpieczać się nie warto to z tych produktów poprostu nie korzysta (Polak mądry po szkodzie). Jako gracz OVB, masz dostęp do całej masy produktów i informacji, które przydadzą się nawet Tobie. Ile ludzi w Polsce korzysta z ulg podatkowych? Ile ludzi redukuje koszty związane z obsługą kredytu hipotecznego? Ile ludzi się ubezpiecza? - no właśnie. Zarobki oczywiście są prowizyjne. W Polsce jak ktoś słyszy o prowizjach to odrazu ucieka, a jest to normalna forma wynagrodzenia ADEKWATNEGO do własnego wkładu. Ludzie nauczcie się, że jeśli chcecie zarabiać to musicie coś potrafić! Każdy z Was chciałby dostawać 2000-2500zł na rękę za pierdzenie w stołek i zero wysiłku, ale świat nie jest tak stworzony. Żeby mieć trzeba zapierniczać! Nie ważne czy będzie to OVB, pośrednictwo mieszkaniowe czy kredytowe - tam wszędzie są prowizje! Szkolenia, wyjazdy będą za darmo, ale nie dla osób które nic nie robią, a dla osób które mają jakiś wynik - to chyba oczywiste? Jeśli interesują Was dokładne kwoty to nie da się tego wprost powiedzieć ponieważ każdy pracuje na siebie. Są oczywiście osoby, które zarabiają grubo ponad 10000zł czy 20000zł/mc ale tylko i wyłącznie poprzez swoją ciężką pracę! Osoba, która zaczyna, w pierwszych miesiącach JEŚLI PRACUJE I CHCE SIĘ UCZYĆ może spokojnie zarobić 2000-2500zł. Wystarczy załapać szkolenia, produkty i można je klientom proponować. Nie wciskać. Jeśli nie czujesz sie na siłach by proponować ludziom produkty oszczędnościowe, ubezpieczeniowe, zdrowotne lub majątkowe to nie masz czego tutaj szukać, to nie jest dla Ciebie i tyle. Są osoby, które są dumne z tego co robią, za co otrzymują wynagrodzenie i z szacunku dla nich i ich klientów, którzy z produktów korzystają i są w z nich zadowoleni. Praca polega na sprzedaży samodzielnej lub nie. To nie jest zajęcie dla leniów, którym się nic nie chce i oczekują "bezpiecznego" etatu za 1500zł, gdzie ich głównym zadaniem będzie obsługa drukarki. P.S co do pracy biurowej - każdy inaczej ją postrzega, zdecydowana większość obowiązków odbywa się w biurach, więc nie rozumiem oburzenia ludzi. Jeśli ktoś przyszedł kserować dokumenty lub przeglądać fejsa w ramach swoich obowiązków to nic dziwnego..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość baobababa
Opamiętajcie się ludzie. OVB omijajcie, pracują tam sami oszuści, którzy potrafią manipulować ludźmi, zwłaszcza odział poznański

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Anulkagość
Rebel-czy tam jeszcze pracujesz?Tak d**y lizesz,ze albo jestes juz kierownikiem okregu/wow!!/albo przejrzales na oczy i wstydzisz sie wypowiedzi z dawnych lat!! Odpowiedz pistolecie!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Witam! Czytam o tym jak to ludzie w OVB są nieuczciwi i o tym jak niektórzy nie zniżyliby się do tego poziomu. Ja pracuję w firmie. Nie jest to łatwa praca, ale daje wiele satysfakcji. Ja nikomu nie ściemniam, nie kłamie i nie opowiadam rzeczy które nie mają miejsca. Mówię tak jak jest rzeczywiście, bo też bym się nie zniżyła do poziomu kłamcy i oszusta. Mam wysoki poziom moralności wewnętrznej i tego też uczę moich pracowników. Niestety na rynku jest wielu oszustów i to nie tylko w OVB, są wszędzie. Masz rozum i to od Ciebie zależy jak pracujesz i czy używasz rozumu do tego. OVB daje wiele możliwości dla tych, którzy są zaangażowani i pracowici.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pracoewniczka
Powiem tak. Wasze opinie są żałosne. Wszędzie wam źle i nie dobrze!! Tylko siadacie na fora i p*****lety piszecie!! Za robote się weźcie bo nie długo sprzedaż w biedronce będzie wam przeszkadzała. Nie chcecie, nie pracujcie dla OVB !!! Nikt was nie zmusza. A opinie wasze mijają się z prawdą, pewnie się pracować nie chciało to się odeszło po miesiącu i teraz wylewacie wielkie żale na forach internetowych jacy oni są źli i nie dobrzy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Czy oddział OVB w Poznaniu lub Lesznie jeszcze funkcjonuje? Potrzebuję kontakt do jednego z agentów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Witam Od 7 miesięcy pracuje w firmie OVB a raczej na razie dorabiam. Jest to ciężki kawałek chleba i długoterminowy. Ponieważ by dobrze zarabiać trzeba zebrać sobie bazę klientów oraz rozwinąć swoją strukturę. Jestem osobą która nie sprzedaje polis których sam by nie kupił i skupiam się bardziej na majątku i życiu. Poświęcam może 15 godzin miesięcznie. I od 4 miesięcy zarobki to ok 500 zł miesięcznie, co daje ok 33,3 zł na godzinę na stanowisku R3. Obecnie czekam na nominacje i co z tym idzie zarobki wzrosną o ok 30% i nad prowizję ze swoich pracowników. Jest jasny plan kariery oraz dłuży wybór ubezpieczalni. Jedyna kwestia to dotrzeć do klienta i ich zadowolić. Nie jest to praca dla każdego ale z czasem da się zarobić. Pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Leehu
Także pracuje w OVB. Czytam opinie jacy ci przedstawiciel OVB to oszuści. Pamiętajmy, że w OVB pracują ludzie nie roboty. To czy nowy pracownik jest oszustem trudno zweryfikować na pierwszym spotkaniu. Zdarza się, że klient sam namawia do przekrętów. Ostatnio byłem u klienta z ofertą OC na auto. Klient usilnie domagał się ubezpieczenia szyb. Na pytanie dlaczego mu na tym tak zależy? Odpowiedział, że 2 dni temu pękła mu szyba a w poprzedniej polisie nie miał takiego pakietu. Zastanówmy się kto tu jest oszustem i naciągaczem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość igors
Jeżeli pracowali Państwo jako doradcy w OVB bądź nadal pracują i sprzedawali Państwo produkty takie jak polisy inwestycyjne, możecie pomóc klientom którzy korzystając z takich rozwiązań stracili pieniądze. A dodatkowo przy tym zarobić. Jako Kancelaria zajmujemy się odzyskiwaniem środków utraconych w ramach polis, bez żadnego zaangażowania finansowego ze strony klienta. Jeśli temat jest Państwu znany - zapraszam do kontaktu 533-036-202 bądź oplatylikwidacyjne.com.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Marcel38
Witam. Jestem klientem firmy OVB od 6 lat. Bardzo dziwią mnie wszystkie negatywne opinie. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z moim doradcą. Posiadam ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków i plan oszczędnościowy na emeryturę (oszczędzam od 7 lat i jestem bardzo zadowolony z zysków). Dodatkowo dzięki OVB dostałem kredyt na dużo lepszych warunkach niż sam bym się o niego starał w banku. Pozdrawiam i zachęcam do współpracy z firmą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Bingo99
Byłem wczoraj na rozmowie kwalifikacyjnej w OVB. Jestem bardzo zadowolony ze spotkania. Rozmowa była profesjonalna, rzetelna i odbywała się w przyjemnej atmosferze. Muszę czekać na wyniki rekrutacji ale jestem dobrej myśli. Mój kolega jest w firmie od 3 lat i jest na stanowisku Kierownika Okręgu. Nie znam żadnej innej pracy, w której można awansować tak szybko.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość OVBKarSan
Pracuje w firmie OVB pół roku i nie mam zadnych zastrzezen. Ale mam kilka uwag co do niektórych komentarzy. Jedna pani napisala tutaj ze bezmyslnie podpisała umowe z Ergo Hestii. Ok. I rozumiem że opłaciła pani odrazu pierwszy miesiąc i dała pracownikowi OVB potwierdzenie? Bo bez tego umowa nie przejdzie... Żeby wysłać umowe musimy mieć potwierdzenie pierwszej wpłaty. Więc skoro siedziała pani cały czas w biurze to jak pani to opłaciła? Do Anulkagosc: Ludzie z Pani słownictwem nie powinni w ogole wypowiadać sie na forum Do gość: Jakie pieniadze musisz oddawac z tego co zarobisz co do grosza? to nie prawda... A żeby nie przedłużać ... W OVB nie pracuja oszuści... Pracuja ludzie tacy sami jak wy! Mają żony/męzów dzieci. Swoje rodziny... Jesteśmy normalnymi uczciwymi ludźmi !! Jeśli komus sie nie udalo w naszej firmie to niech po prostu nie pisze bzdur i glupot! Szanujcie sie !!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość CebulakZako
Czesc, ponad 7 lat temu sam pracowalem w tej firmie, przez prawie 3 lata:) niestety rece podnosze do gory, bylem kretaczem, ciezko nim nie byc, jak Masz wciagnac kogos do firmy a nie stac Cie na kawe... Jak masz kredyt na auto (zeby wygladac prestizowo), a nikt jakos polis nie chce kupywac (byl to okres po recesji 2007). Dorobielem sie depresji, dlugow i zlej opini dzieki tej firmie. Ale to byla dobra lekcja zycia:) dzis zyje za granica, mam stala prace, mala firme i pare domow pod wynajem, nie mam Stresu ani presjii na sprzedaz. Olaboga jak czytam jaka to profesjonalna firma, to nadal sie zastanawiam jak sami pracownicy moga w to wierzyc?:p przypominam ze w ovb nie ma doradcow tylko sa OWCA! Osoba wykonujaca czynnosci agencyjne!:) prosze sprawdzic swoje wpisy do KNF!:) Wiem zreszta jak te egzaminy wygladaja, albo pisze je ktos za Ciebie albo chodzi gosc po sali i daje odpowiedzi!:D Gdzie sie podzialy zakopiansko nowotarskie krakowskie struktury Panow Vojtecka Migacza i stafiry??:D gdzie oni sami? Panowie Dyrektorowie Migacz i Stafira zdechli, a tacy byli pewnie ze beda zlote gory w tej cudownej firmie ovb:) Nie chodzo o to ze ta praca nie jest dla kazdego:) ta praca wprowadza pewien model - nowy pracownik spisuje polisy z rodzina, zbiera troszke prowizji i odpada:p potem nastepny i tak nabija hajs strukturze :) Nie ma sie co podniecac, firma srednia, ale spotkalem w niej wielu fajnych ludzi:) zawsze byly dobre imprezki na szkoleniach i to trzeba przyznac ze bylo z******te:) Serdecznie pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
OVB - ostatnio miałem spotkanie z liderką tego biznesu - super kobitka. OVB to mlm działający w branży finansowej . To jest mlm czyli praca na własny rachunek a nie ciepły etat czy stała biurowa. Dlatego zamiast krytykować trzeba zrozumieć na czym polega ten model biznesu. Nie jest on dla każdego !!!! Osobiście mnie temat usług finansowych nie pociąga, buduje skutecznie zupełnie inny biznes.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość morgenstern
Zdecydowanie warto, tutaj te komentarze to pikus, na forum gowork.pl/opinie_czytaj,79287 są raczej rzetelniejsze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×