Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

W lutym przeprowadzili się do Peterborough. Kevin zaczynał studia dopiero za pół roku, na razie cieszył się nowym życiem. Umeblowali z Laurą pokój tak, by mógł sam się zajmować dzieckiem. Zaczęła mu wracać zdolność koncentracji. Kiedy Tristan spał, on zakładał słuchawki na uszy i słuchał nagrań z biblioteki. We wrześniu zaczęły się studia. Choć był bardzo zdenerwowany, na zajęciach zabierał głos w dyskusji. W wolne dni zamykał się w pokoju i od rana do wieczora słuchał nagranych podręczników. Gdy sam miał poprowadzić wykład, przygotowywał się z dwoma magnetofonami. Nagrywał tekst, odtwarzał go i poprawiał, nagrywając na drugi. Powtarzał to tak długo, aż nauczył się na pamięć. Pod koniec września Kevin wszedł do sali, w której miał poprowadzić swoje pierwsze zajęcia. Zobaczył mnóstwo wpatrzonych w niego twarzy. - Dzień dobry, nazywam się Kevin Chappell. Dziś porozmawiamy o wyprawach krzyżowych. Gdy wygłaszał wyuczony na pamięć tekst, twarze zniknęły, sala zmieniła się w wielobarwną plamę. Na chwilę przerwał. Plamy nabrały kształtu, wróciły twarze. Zobaczył studentów robiących notatki. Laura czekała na niego za drzwiami. Gdy tylko wyszedł, ucałowała go. - Jestem z ciebie bardzo dumna. Promieniał, gdy wracali do domu, trzymając się za ręce. Studenci nagrywali referaty na magnetofon, a prace z egzaminów pisemnych Laura czytała głośno Kevinowi, zapisywała uwagi i oceny. Wciąż jednak zdarzały się kłopoty. Podczas wykładu nagle czuł dziurę w mózgu i wpatrywał się nieprzytomnie w studentów. Mijało to po kilku chwilach. - Przepraszam, czasem trochę się zamyślam - mówił wtedy i kontynuował wy kład. Poszedł do kolejnego neurologa. Wiadomo już było, że ma epilepsję, teraz okazało się, że cierpi też na tak zwane małe napady padaczkowe, czyli przez chwilę jest nieobecny myślami. Lek o nazwie rivotril ograniczył ataki do jednego dziennie. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do pomocy w nauce Kevin dostał komputer, który najpierw "przyswaja" sobie treść kartki, a potem głośno "czyta" tekst. Kevin uczył się szybko, ale wciąż nie było jasne, dlaczego nie umie rozpoznawać przedmiotów. Usiłując samemu rozwikłać tę zagadkę i postawić prawidłową diagnozę, wsłuchiwał się w nagrania książek z psychologii. Nie znalazł jednak nic, co pasowałoby do jego dolegliwości. Gdy zaczął wątpić, czy w ogóle ma agnozję, postanowił skonsultować się z wykładowcą psychologii eksperymentalnej. Drzwi do gabinetu były otwarte. Kevin zajrzał do środka i rozpoznał znajomą twarz doktora Winocura. - Byłem pana studentem pięć lat temu. Pamiętam pana zajęcia na temat agnozji. Miałem wypadek samochodowy i rozpoznano ją u mnie - zaczął wyjaśniać. - Co stoi na moim biurku? - przerwał mu doktor Winocur. Kevin spojrzał na małą czarną plamę w środku większej białej. - Nie wiem - odparł. - To filiżanka kawy. A co trzymam w ręce? Kevin spojrzał na długi, cienki przedmiot. - Czy to strzałka? - Nie, długopis. Winocur spieszył się jednak na zajęcia. - Proszę tu jeszcze wpaść - poprosił Kevina. Tydzień później spotkali się przypadkowo w szatni sali sportowej. - Dzień dobry, panie doktorze - powiedział Kevin, mijając go. Szedł dalej w kierunku srebrzystych przedmiotów, które nauczył się już rozpoznawać jako prysznice. Winocur go dogonił. - Skąd pan wiedział, że to ja? - Twarze rozpoznaję bez żadnego kłopotu - odparł Kevin. Winocur skontaktował się z kilkoma neuropsychologami specjalizującymi się w podobnych zagadnieniach. Usłyszawszy, że pacjent nie rozpoznaje przedmiotów, ale rozpoznaje twarze, bardzo zaciekawieni przyjechali do Peterborough. Kevin nie miał uszkodzonego wzroku, ale gdy go badali, to różę z kolcami wziął za miotełkę z piór, a rakietę tenisową za maskę szermierza. Przedmioty rozpoznawał tylko dotykiem. Jednak widział doskonale ludzkie twarze i rozpoznawał rysy jak każdy zdrowy człowiek. Umiał też narysować dowolny przedmiot z pamięci, ale proszony, by spojrzał nań, nie wiedział, co przedstawia. Naukowcy uświadomili sobie, że mają do czynienia z człowiekiem, który może pomóc im inaczej spojrzeć i lepiej zrozumieć, jak nasz umysł odbiera świat. Kiedy Kevin się dowiedział, że jego przypadek jest wyjątkowy, przestał tak nerwowo reagować. Latem 1991 roku uzyskał magisterium. Jesienią rozpoczął studia doktoranckie na uniwersytecie w Toronto i otrzymał niewielkie stypendium. Ciągle jednak pamięta, że wszystko co osiągnął zawdzięcza Laurze i Tristanowi. To oni, a nie kariera akademicka, nadali sens jego życiu. Pewnego wieczoru Kevin położył synka do łóżka, po czym poprosił Laurę, by usiadła na chwilę. Chciał poważnie porozmawiać. - Chcę na jakiś czas odłożyć doktorat - powiedział. - Chyba powinienem znaleźć pracę, byśmy mieli trochę więcej pieniędzy i czasu dla siebie. Laura się uśmiechnęła. Po tym wszystkim, co przeszliśmy, wciąż kocham i podziwiam tego człowieka - pomyślała. Wiedziała, że poprze każdą jego decyzję. Dziś Kevin Chappell pracuje jako analityk w kanadyjskim Ministerstwie Obrony Narodowej. Z Laurą, 12-letnim Tristanem i drugim 6-letnim synem Aidanem mieszkają w Galetta pod Ottawą. Kevin rzadko miewa ataki padaczki, a dawne napady wściekłości całkowicie zniknęły. Od 10 lat jego choroba jest tematem prac naukowych i międzynarodowych dyskusji. Jego przypadek może pomóc nam lepiej zrozumieć, jak funkcjonuje mózg. ❤️👄 Pozdrawiam bardzo serdecznie i zycze milej niedzieli, ja czekam na moje dzieci ...... obiadek u mamy :D :D :D. i juz lece do kuchni, dzis na obiadek serwuje: Dewolaje, frytki, groszek z marchewka a na deser LODY dla ochlody, bo pogoda piekna :D :D :D 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witajcie biesiadniczki! \"Całym sercem z wami\" Agnieszka Osiecka Całym sercem z wami, dobrymi myślami, jasnymi chęciami, słodkimi słowami, całym sercem z wami... A co było złego, to zapomnieć raczcie, co będzie dobrego, na to tylko patrzcie. Niechaj żyją! Pachnące racuchy, bajki do poduchy, melodyjną jesień niech wam los przyniesie. Niechaj żyją! Niechaj żyją! Całym sercem z wami, dobrymi myślami, jasnymi chęciami, słodkimi słowami, całym sercem z wami... Złociste promienie, zielone strumienie, wołanie po lesie niech wam los przyniesie. Niechaj żyją! Całym sercem z wami, dobrymi myślami, jasnymi chęciami, słodkimi słowami, całym sercem z wami... Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
BIESIADO...BIESIADNICZKI! ´´´´¶¶¶¶¶¶´´´´´´¶¶¶¶¶¶´´´­­ ´´¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´´ ´¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´´´¶¶¶¶´´´ ¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´´´¶¶¶¶´´´ ¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´¶¶¶¶¶ ´´´ ¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶ ´¶¶¶¶¶´´´ ´¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´ ´´´¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´´ ´´´´´¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´´ ´´´´´´´¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶¶´´´ ´´´´´´´´´¶¶¶¶¶¶¶¶´´´ ´´´´´´´´´´´¶¶¶¶´´´ ´´´´´´´´´´´´¶¶

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj SREBRNA AKACJO! 👄 ❤️serce]❤️ Nie dawano jej najmniejszych szans, jednak potwornie poparzona Shirley nie poddała się ani rozpaczy, ani bólowi i - zagrała o życie .... KARTY, KTÓRE ROZDAJE LOS... Rześki zimowy poranek zaczął się tak jak każdy inny dzień w domu Badke\'ów. Shirley wyprawiła do pracy męża Jeffa. Popatrzyła, jak starszy syn Christopher idzie do szkolnego autobusu. Później podwiozła do szkoły młodszego syna Josepha i pojechała do pracy. Spółka Southland Timber, gdzie Shirley była recepcjonistką i sekretarką, mieściła się w parterowym budynku z cegły, w pobliżu lotniska Bush Field w mieście Augusta w stanie Georgia. Wszyscy lubili 36-letnią Shirley. Pełna entuzjazmu niebieskooka blondynka była duszą firmy. Tuż przed godziną 9, gdy pisała sprawozdanie, naczelny dyrektor Dave Dodge zajrzał do niej, żeby się przywitać przed wejściem do gabinetu. W TYM CZASIE, 24 kilometry od siedziby spółki, dwusilnikowa cessna usiłowała dolecieć na lotnisko Bush Field. Pilot właśnie zawiadomił przez radio kontrolera lotów o awarii prawego silnika i o konieczności przymusowego lądowania. Wkrótce znów nadał wiadomość. - Nie działa drugi silnik. Chyba nie dolecimy. Kontroler dostrzegł uszkodzony samolot. Prawe śmigło było nieruchome, a lewe obracało się leniwie. Jeszcze raz odezwał się głos pilota. - Módlcie się za nas. Półtora kilometra od pasa startowego cessna spadła za szpaler drzew. Shirley Badke rozmawiała przez telefon. Nagle zobaczyła zbliżającą się od drzwi kulę płomieni. Rzuciła słuchawkę i próbowała uciekać. Cessna uderzyła w biuro. Okna rozpadły się, ściana eksplodowała, a nad Shirley przetoczyła się fala ognia. Dodge wybiegł na korytarz i zobaczył kłąb płomieni. Z ich wnętrza dobiegał krzyk Shirley: \"Na pomoc!\", - Na podłogę i skul się! - rzucił się, by przykryć ją swym ciałem. Przestała płonąć. Przy pomocy innego pracownika Dodge wyniósł ją na parking. Ubranie i włosy miała spalone. Dyrektor zdjął koszulę i delikatnie okrył Shirley. Wtedy poruszyła ustami. Pochylił się, nasłuchując. - Siedem...dwa...dwa. Liczby? Chyba majaczy. Jednak ona podawała numer telefonu do pracy męża. Chciała, żeby był przy niej. Patrząc w niebo, Shirley podniosła dłoń, by osłonić twarz przed słońcem. Wtedy zorientowała się, że ma spaloną skórę na rękach. Mogła zobaczyć kości - białe kości na tle błękitnego nieba. Panie Jezu, nie opuszczaj mnie - modliła się. W biurze Jeffa zadzwonił telefon. Jeden ze współpracowników Shirley tłumaczył: - Był wypadek. Pana żona jest ranna. Musi pan natychmiast przyjechać. Kiedy Jeffpodjechał do budynku, ambulans właśnie odjeżdżał. Wtedy zobaczył wbity w biuro swej żony osmalony i pogięty wrak samolotu. W ten oto sposób 12 stycznia 1995 roku Shirley i Jeff Badke\'owie rozpoczęli najstraszniejszą podróż w ich wspólnym życiu. POZNALI SIĘ 20 lat wcześniej na plaży w stanie Georgia. Energiczna 16-latka natychmiast zakochała się w Jeffie. Nie odwzajemnił jej uczucia. Była przecież dzieckiem, a on miał już 19 lat. Jed nak nie dała za wygraną. Kilka lat później Jeff zranił przy pracy stopę i kurował się w domu, kiedy odezwał się dzwonek. W drzwiach stała Shirley. - Słyszałam o twoim wypadku - powiedziała. - Chciałam tylko, żebyś wiedział, że w każdej chwili jestem gotowa ci pomóc. Tak zaczął się romans. Potem Jeff poprosił Shirley o rękę. Na początku mieli niewiele pieniędzy, ale ona była dobrej myśli. - Wszyscy narzekają - mówiła. - Pesymizm jest łatwy, optymizm trudny. Zawsze bądź optymistą. Jeff dostał pracę w fabryce i z czasem został kierownikiem. Shirley pracowała w Southland. Wybudowali drewniany dom z pokojem dla dwóch synów. Teraz, w drodze do szpitala, Jeff myślał tylko o jednym: nadeszła jego kolej, by pomóc żonie. LEKARZE Z ODDZIAŁU Oparzeń w Okręgowym Ośrodku Medycznym w Auguście sądzili, że pobyt Shirley w szpitalu będzie krótki. Miała oparzenia trzeciego stopnia, najcięższe z możliwych. Obejmowały one ponad 85 procent powierzchni ciała. W izbie przyjęć pielęgniarka z ponurą miną podeszła do Jeffa, który chciał zobaczyć swą żonę. - Obawiam się, że szansę nie są duże - powiedziała. Jeff ledwo zdążył rzucić okiem na straszliwie poparzone ciało, kiedy sanitariusze zaczęli wytaczać wózek z powrotem. Ale oszołomiona Shirley dostrzegła Jeffa. - Kocham cię - wyszeptała. Kilka chwil później ogarnęła ją ciemność - lekarze wprowadzili nieszczęsną kobietę w stan śpiączki, by oszczędzić jej straszliwego bólu. Pod koniec dnia opiekujący się Shirley doktor Hermann Orlet zapewnił Jeffa, że zrobi co w jego mocy. Od tej chwili Shirley leżała w sterylnej izolatce. Jej twarz spowijały bandaże. Podłączono ją do kroplówki i monitorów, oddychała za pomocą rurki wprowadzonej do tchawicy, połączonej z respiratorem. Lekarze, aby nie dopuścić do zakażenia, ograniczyli wizyty gości. Jednak codziennie rano i wieczorem Jeff zakładał lekarski kitel i siadał przy niej, leżącej w bezruchu. \"Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych\" - często niegdyś mawiała. Teraz Jeff zastanawiał się, czy jego żona zdoła przeżyć. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
KAŻDEGO DNIA czytał Shirley cytaty z religijnego kalendarza i zapewniał, że jej świat wciąż funkcjonuje. W domu nagrywał taśmy, rejestrując dla niej drobne, codzienne czynności: "Teraz się golę, kochanie". "A teraz jestem w kuchni i robię naleśniki dla chłopców". Nie wiedział jednak, czy pogrążona w śpiączce żona słyszy te słowa. Nie chciał, żeby 11-letni Christopher i 4 lata młodszy Joseph widzieli matkę w takim stanie, toteż wpadł na pewien pomysł. Poprosił ich, by stanęli przy zewnętrznej stronie jednej ze ścian jej sali. - Chłopcy, połóżcie tutaj ręce - powiedział. - Mama jest dokładnie po drugiej stronie, a więc jeśli chcecie być blisko niej, dotknijcie dłońmi ściany. Tak zrobili. A później w ich ślady poszło wielu przyjaciół Shirley, krewnych, a także współpracowników i znajomych z parafii, którzy przychodzili ją odwiedzić i pomodlić się o jej zdrowie. "Ściana modlitwy" - przyjęła się taka nazwa - z czasem pokryła się odciskami palców setek osób. Pewnego dnia Jeff nagrał na taśmie życzenia powrotu do zdrowia od Christophera i Josepha. W chwili, gdy puścił nagranie w sali Shirley, urządzenia kontrolujące pracę jej serca i płuc uruchomiły alarm. Hałas sprawił, że Jeff poderwał się z krzesła. Przybiegły pielęgniarki. Kiedy zorientowały się, co było przyczyną takiej reakcji, spojrzały zdumione na leżącą w łóżku, pogrążoną w śpiączce postać. Shirley nadal była z nimi. Już podczas pierwszego miesiąca, który spędziła w sterylnej izolatce, lekarze rozpoczęli powolny proces wymiany zwęglonych tkanek. Doktor Orlet przeszczepił setki kawałków wyhodowanej skóry. Wymagało to w sumie ponad 30 operacji. Była noc, gdy pielęgniarka wychodząc z sali, powiedziała bezwiednie: "dobranoc, Shirley". Odezwał się sygnał alarmowy respiratora. Kontrola wykazała, że pacjentka oddycha normalnie. Czy mogła uruchomić alarm, wstrzymując oddech? - Shirley, jeśli mnie słyszysz, wstrzymaj oddech - poprosiła pielęgniarka. Zadźwięczał alarm. Pielęgniarka spojrzała uważnie. - Czy próbujesz coś mi powiedzieć? Znów zabrzmiał sygnał. Wówczas pielęgniarka zdecydowała się na pewną próbę. Shirley miała zaszyte powieki, które musiały się zagoić, ale ruch gałek ocznych nadal był widoczny. Pielęgniarka powiedziała jej, żeby poruszała oczami w górę i w dół, gdy chce powiedzieć "tak" lub na boki, co będzie oznaczać "nie". - Czy jest ci zimno? - zapytała. Nie. - Chcesz, żebym została? Tak. Wkrótce jednak Shirley znów pogrążyła się w śpiączce. W KWIETNIU lekarze zaczęli ograniczać dawki środków nasennych, by Shirley łatwiej się przebudziła. 16 kwietnia, trzy miesiące po katastrofie samolotu, pielęgniarki usunęły jej rurkę z tchawicy. Shirley poruszyła się lekko, a Jeff pochylił się, by ją ucałować. Usłyszał wówczas chrypiący szept. - Kocham cię. Jeff opadł na krzesło. Serce waliło mu jak młotem. Nic nigdy nie brzmiało tak słodko, jak te dwa niewyraźne słowa. Z dnia na dzień głos Shirley odzyskiwał siłę. Pytała o chłopców oraz, co dziwne, o wydarzenia, które opisywał Jeff w czasie jej śpiączki. Słowa męża jakoś do niej dotarły. Próbowała zorientować się w rozmiarach swych obrażeń. Poparzone dłonie skurczyły się w pięści, skierowane w dół stopy zastygły w takiej pozycji. Wyhodowana skóra była delikatna jak bibuła. Każdy ruch wywoływał ukłucia bólu. Czy kiedykolwiek będzie posługiwać się rękami? Czy będzie chodzić? Szybko wzięła się za rehabilitację. - Nie traćmy czasu - mówiła pielęgniarkom. - Muszę wrócić do domu, do moich chłopców. Zaczęła odzyskiwać kontrolę nad swoim ciałem. Początkowo cele były skromne: obrót głowy, uniesienie ręki, wyprostowanie palca. Po takim wysiłku była wyczerpana. Obiecała sobie, że będzie w domu przed 4 lipca, świętem niepodległości. PEWNEJ MAJOWEJ NOCY plelęgniarka usłyszała dochodzące z pokoju Shirley chrząknięcia i przerywany oddech. Zajrzała tam i zobaczyła, jak pacjentka z zaciśniętymi zębami raz za razem unosi prawą nogę, a później lewą, jakby chciała wyruszyć w drogę i może nawet dojść do domu. - Nie mogę zasnąć - wyjaśniła Shirley. - Kiedy tak leżę, moi chłopcy nie mają ze mnie żadnego pożytku. Lepiej będzie, jeśli wykorzystam ten czas. Ćwiczyła regularnie. Kiedy tylko nie mogła zasnąć, zmuszała swoje nogi do ruchu w górę i w dół. W szpitalu krążyły legendy o niezniszczalnej Shirley Badke. "Nieustraszona" - tak nazywał ją doktor Orlet. Choć odzyskiwała sprawność, wszyscy obawiali się kolejnego problemu: nadejdzie dzień, kiedy zobaczy się w lustrze. Jej twarz była mozaiką blizn i przeszczepów z wyspami zaszytych powiek i otworem ust. Skórę na głowie pokrywała paskudna szczecina. 14 maja, w Dzień Matki, Jeff i Shirley uznali, że chłopcy mogą ją odwiedzić. Zaniepokojona tym, co mogą zobaczyć, Shirley poprosiła o lustro. Zerkając poprzez szwy, które wciąż łączyły jej powieki, oceniła rozmiary zniszczeń. - No cóż, nie jest aż tak źle, jak myślałam - powiedziała w końcu. Poprosiła, aby przenieść ją na fotel, żeby zaprezentować się chłopcom bardziej naturalnie, jak mama. Synowie, gdy weszli do sali, wybuchnęli płaczem. Z radości. SHIRLEY codziennie walczyła z dojmującym bólem, kiedy usiłowała rozruszać zesztywniałe stawy. Ćwiczyła, aż skóra zaczynała krwawić. Gdy zbliżał się koniec czerwca, musiała jednak przyjąć do wiadomości smutną prawdę. Nie wróci do domu na 4 lipca. To święto było dla niej wyjątkowo przygnębiające. Wciśnięta w wózek inwalidzki oglądała ze szpitala pokaz sztucznych ogni, roniąc gorzkie łzy. Przypomniała sobie wówczas cytat z kalendarza Jeffa na ten dzień: "Miłość jest cierpliwa. We wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma". Miłość nigdy nie traci nadziei - postanowiła. Nie mogła się poddać. Zaczął się kolejny miesiąc przeszczepów i terapii. W sierpniu pracownicy szpitala zobaczyli, jak Shirley powoli i niezgrabnie posuwa się wzdłuż korytarza. Uśmiechała się. - Szczęki opadły wam do podłogi? - pytała. - Tak, to ja. Chodzę. 25 sierpnia 1995 roku - 225 dni po wypadku - Shirley wróciła do domu. Przyjaciele przystroili drzewa żółtymi wstążkami i wszędzie rozrzucili żółte kwiaty. Jeff ostrożnie pomógł żonie przekroczyć próg. 11 miesięcy później, w lipcu 1996 roku Shirley Badke wyszła na ulice Augusty. Sięgnęła zesztywniałymi dłońmi po znicz olimpijski, który otrzymała z rąk członka sztafety. Znicz wędrował przez cały kraj do Atlanty, na olimpiadę. Wokół rozbrzmiewały owacje: "Brawo, Shirley!", a ona u boku Jeffa przeszła dwa skrzyżowania, niosąc olimpijski ogień, po czym z uśmiechem przekazała go dalej. To był prawdziwy powrót niezniszczalnej Shirley. Shirley Badke starała się prowadzić w miarę normalne życie matki i żony. Czekały ją jeszcze kolejne operacje i dalsza rehabilitacja. Godziła się jednak na to wszystko. Nie jest osobą skłonną do rozpamiętywania, co by było gdyby. Mówi: "Masz w ręku karty, które rozdał ci los i musisz nimi grać". W sierpniu 1998 roku Południowo-Wschodnia Fundacja Strażaków w Auguście nadała imię Shirley Badke nowemu 10-osobowemu schronisku przeznaczonemu dla rodzin ofiar pożarów. James Garvery. 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
PIORUN I DZIEWCZYNA...... Tamara, oślepiona rażącym światłem, poczuła drżenie ziemi pod stopami. Ma wrażenie, że wokół niej eksploduje powietrze. Czuje miękkość w kolanach, jakby chodziła po falach, i zaraz potem wraz z Simonem pada nieprzytomna na ziemię. Gdy oślepiająca jasność przeminęła, oczom świadków ukazuje się Heidi rozpostarta na bruku, z niewidzącymi, półotwartymi oczami utkwionymi w przestrzeń.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W STARYM szwajcarskim mieście Zug, plac Landsgemeinde łagodnie opada ku brzegom jeziora Zug. Na szary bruk placu otoczonego wianuszkiem kafejek i restauracji, leje się żar z nieba. W sobotę 17 lipca 1993 roku na termometrach jest 30 stopni, ale nadchodzący wieczór i bryza od jeziora łagodzi nieco upał. O godzinie 10 wieczorem starzy i młodzi siedzą jeszcze przy stolikach na powietrzu, rozkoszując się widokiem i atmosferą zapadającego zmroku. U nabrzeża jeziora Heidi Portmann, ładna, szczupła 16-letnia licealistka w niebieskich dżinsach i czarnej bawełnianej koszulce, gwarzy ze swoją 15-letnią przyjaciółką, Tamrą Fiel i 19-letnim Simonem Hunkelerem, mieszkańcem Zug. Heidi i Tamara przyjechały tu ze wsi Walchwil, oddalonej 9 kilometrów na południe od stolicy kantonu. Przed wyjazdem następnego dnia na wakacyjny kemping na górze Stoos w kantonie Schwyz, chciały spędzić wieczór w mieście. Heidi i Tamara, przyjaciółki jeszcze z przedszkola, uwielbiają wpadać nad jezioro. Właśnie siedzą na ławce ze swoim kolegą Simonem, praktykantem drukarskim, i przyglądają się czarnym chmurom zbierającym się nad drugim brzegiem jeziora. Około 50 metrów od brzegu, pod pasiastą markizą restauracji Lówen, siedzi 46-letni wysoki brunet Urs Bischof, złotnik, wraz z żoną Ines i ośmiorgiem przyjaciół. Skończyli właśnie kolację i piją kawę. Przy stoliku obok je kolację, z żoną i córkami, 39-letni inspektor budowlany, Markus Wyss. Bischof i współbiesiadnicy przyglądają się błyskawicom przecinającym niebo nad północno-zachodnim brzegiem jeziora. - Za pół godziny będziemy tu mieli burzę - odzywa się do przyjaciół, którzy z oddali podziwiają to majestatyczne zjawisko natury. Zaczyna kropić, lecz markiza nad stołem daje wystarczająco dobre schronienie i nikt nie zamierza odchodzić. Tamara nad jeziorem wręcza Heidi wyciągniętą z plecaka nieprzemakalną kurtkę, a sama wraz z Simonem chroni się pod niebieski parasol. Wszyscy kierują się w stronę restauracji na placu Landsgemeinde, aby schronić się przed burzą. W WALCHWIL, położonym nad jeziorem Zug, 47-letnia Mina Portmann leży w łóżku z gorączką. Widząc błyskawice nad jeziorem, zaczyna niepokoić się o Heidi. Niejednokrotnie stosunki między matką a córką bywały napięte, lecz Mina jest dumna z talentów córki do języków, rysunków oraz muzyki. Myśli Miny przerywa nagle wizerunek twarzy jej własnej matki, zmarłej przed 30 laty, który w kształcie medalionu, niczym malowidło Botticellego, pojawił się na białej ścianie sypialni. Matka ma twarz tak spokojną i pogodną, że zdaje się mówić: "Wszystko jest w porządku". Po kilku sekundach zjawa znika i Mina czuje, że opuścił ją niepokój. ULEWA SIĘ WZMAGA, więc Heidi, Tamara i Simon przyspieszają kroku. Właśnie zbliżają się do kasztana w górnej części placu, gdy niebo się rozstępuje i rozbłyska nieziemskim, oślepiającym światłem. Zaraz potem następuje ogłuszająca detonacja. Tamara, oślepiona rażącym światłem, poczuła drżenie ziemi pod stopami. Ma wrażenie, że wokół niej eksploduje powietrze. Czuje miękkość w kolanach, jakby chodziła po falach, i zaraz potem wraz z Simonem pada nieprzytomna na ziemię. Gdy oślepiająca jasność przeminęła, oczom świadków ukazuje się Heidi rozpostarta na bruku, z niewidzącymi, półotwartymi oczami utkwionymi w przestrzeń. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
To BYŁO jak wybuch bomby - pomyślał Urs Bischof, były grenadier w armii szwajcarskiej. Siedząc zaledwie dziesięć metrów od miejsca, gdzie uderzył piorun, zobaczył, jak młodzi ludzie padli na ziemię jak kukiełki, którym odcięto sznureczki. - O Boże, zabito ich! Ludzie w panice poderwali się z miejsc i rozpierzchli. Ponieważ rozpadało się na dobre, cały tłum, łącznie ze współbiesiadnikami Bischofa, stłoczył się w restauracjach. Bischof pośpieszył ku młodym ludziom. - Zadzwoń na pogotowie, numer 144 - krzyknął do żony Markus Wyss. Po czym również pobiegł do poszkodowanych. Wyss, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej w Zug, spokojnie ocenił sytuację. Muszę najpierw pomóc tej dziewczynie, która się nie rusza - powiedział do siebie i uklęknął obok Heidi. Szybko zbadał jej stan, następnie, podłożył jedną rękę pod jej głowę, drugą uniósł podbródek i zaczął wdmuchiwać w jej nozdrza powietrze. Po kilku wdechach obaj z Bischofem obserwowali reakcję Heidi, ale nie zauważyli nawet drgnięcia w jej piersi. Klęcząc wciąż przy dziewczynie, Bischof starał się wyczuć jej puls dotykając okolicy tętnicy szyjnej i przegubu ręki. Na próżno. Frankie Amodio, kelner z pobliskiej restauracji wprawny w udzielaniu pierwszej pomocy, włączył się do ratowania i rozpoczął masaż serca. Uciskając serce można je pobudzić do 30-procentowej aktywności, wystarczającej dla zaopatrzenia mózgu w życiodajny tlen. Mimo wysiłków Heidi nie dawała żadnych oznak życia. Ratownicy mogli tylko mieć nadzieję, że dokonują właściwych zabiegów, aby dziewczynkę utrzymać przy życiu. Simon jęknął i odzyskał przytomność. Po chwili poruszyła się Tamara. Podnosząc się przy pomocy stojących obok ludzi, spojrzała na bladą twarz Heidi. O Boże, ona nie żyje! - przemknęło się jej przez myśl. Zauważywszy Bischofa klęczącego obok Heidi, zaczęła błagać: - Zróbcie coś, pomóżcie mojej przyjaciółce! Nie pozwólcie jej umrzeć! - Robimy, co możemy. Wszystko będzie dobrze! - odrzekł Bischof. Wiedział, że najważniejszą rzeczą w takich przypadkach jest sztuczne oddychanie i masaż serca. Zdawał sobie sprawę z potęgi uderzenia pioruna, czując ostry zapach spalenizny pochodzący z włosów Heidi. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WYŁADOWANIE elektryczne jakim jest piorun może osiągnąć napięcie rzędu 500 milionów woltów i wytworzyć temperaturę sięgającą 30 000°C - pięć razy wyższą niż na powierzchni Słońca. Gdy nie znający się przedtem ratownicy pracowali razem w zupełnej ciszy i koncentracji, niebo rozwarło się i lunął rzęsisty deszcz. Wyss po raz pierwszy robił sztuczne oddychanie w sytuacji zagrożenia życia, a Bischof dyrygował według przepisowego rytmu - pięć wdechów w nozdrza, potem krótka przerwa, tak jak go uczono w wojsku. Co chwila dotykał nadgarstka Heidi, ale pulsu wciąż nie było. Na miłość boską, kiedy wreszcie przyjedzie ta karetka? - zadawał sobie ciągle rozpaczliwe pytanie. Kilku mężczyzn przyniosło z pobliskiej restauracji gruby obrus i rozpostarło go niczym baldachim osłaniający Heidi i ratujących ją mężczyzn przed ulewnym deszczem. Od uderzenia pioruna minęło zaledwie 10 minut, kiedy pojawili się ubrani na pomarańczowo sanitariusze z pogotowia z Zug. Dla ratujących minuty te wydawały się wiecznością. - Dziewczyna jest wciąż nieprzytomna, a puls niewyczuwalny - zwrócił się do nadchodzących sanitariuszy Wyss. Georg Hórger i Markus Gloor rozcięli koszulkę Heidi, wołając: - Róbcie dalej sztuczne oddychanie! - Sanitariusze wiedzieli, że człowiek uderzony bezpośrednio przez piorun nie ma prawie żadnej szansy' przeżycia. Dwóch sanitariuszy i ich szef, Andre Deck, próbowali przyłożyć elektrody do piersi Heidi, ale jej skóra była tak mokra i śliska, że nie można było przytwierdzić końcówek. Piorun zakłóca funkcjonowanie organów wewnętrznych na podobnej zasadzie, jak może wybić się z rytmu ósemka wioślarzy przy braku skoordynowanych ruchów. Zastosowanie wstrząsu elektrycznego może na chwilę sparaliżować "oszalałe komórki" tak, by mogły znów podjąć skoordynowane działanie. - Proszę zrobić miejsce! - zawołał Deck, gdy jego ludzie kładli Heidi na nosze i nieśli ją do karetki. Bischof, przygnębiony i przemoknięty do nitki, powrócił do żony i kompanów w restauracji. Ta mała nie żyje - pomyślał. W karetce trzech pielęgniarzy i lekarz kontynuowali sztuczne oddychanie. W tchawicę włożyli rurkę, aby wtłoczyć w płuca odpowiednią ilość tlenu; podłączyli również kroplówkę. Mimo to blada ciemnowłosa dziewczynka nie reagowała na żadne zabiegi. Nawet wstrząsy elektryczne o maksymalnej sile 360 dżuli nie dawały efektu. Mężczyźni spoglądali na siebie z rozpaczą. Serce Heidi nie pracowało już od 30 minut. Nawet jeśli przeżyje, będzie miała poważne uszkodzenia mózgu, może zostać sparaliżowana - pomyślał Andre Deck. Komórki mózgowe pozbawione przez parę minut tlenu zaczynają obumierać, co może doprowadzić do zaburzeń funkcji intelektualnych, paraliżu i w końcu do śmierci. Jednak mimo braku efektów, ratownicy nie rezygnowali z dalszych wysiłków. cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
O GODZINIE 23.15 OFICER policji zadzwonił do drzwi domu państwa Portmannów. Otworzył je August Portmann, 48-letni architekt. - Obawiam się, że mam złe wiadomości - oznajmił policjant. W kwadrans potem Mina i August wraz z dwójką synów wyruszyli do Zug. Mina Portmann wciąż miała w pamięci wizerunek twarzy swojej matki. Nie wyglądałaby na tak szczęśliwą, gdyby sytuacja była beznadziejna - pomyślała. O godzinie 23.20 karetka zajechała przed izbę przyjęć Szpitala Kantonalnego, gdzie posmutniali sanitariusze w dalszym ciągu poddawali dziewczynkę wstrząsom elektrycznym. Nagle Andre Deck zauważył na monitorze elektrokardiografu typową linię oscylacyjną. - Wraca puls! - krzyknął podniecony do pielęgniarzy. Serce Heidi zaczęło bić, słabo i nieregularnie. Uszczęśliwieni pielęgniarze przenieśli ją na oddział nagłych wypadków. Ofiary uderzenia pioruna często mają poparzenia pierwszego, drugiego lub trzeciego stopnia. Lekarze badający Heidi stwierdzili u niej mały ślad po oparzeniu w górnej części ciała i dwa inne na podeszwach stóp. Wciąż jeszcze nie było jasne, czy doznała obrażeń tkanek wewnętrznych. Jej ozdrowienie zależało teraz od tego, jak szybko i w jakim stopniu zacznie znów funkcjonować jej mózg. Gdy Portmannowie przyjechali do szpitala tuż przed północą, młody lekarz zakomunikował im, że Heidi wciąż jest jeszcze w stanie śpiączki. - Obawiam się, że państwo nie będą mogli jej w tej chwili zobaczyć - rzekł. Moje biedne dziecko, obyś tylko za bardzo nie cierpiała - powtarzała do siebie w kółko Mina. Gdy w końcu pozwolono jej zobaczyć córkę następnego ranka, widok nie był zachęcający. W nosie Heidi tkwiła rurka doprowadzająca tlen do płuc; do klatki piersiowej przymocowane były trzy elektrody, które przetwarzały rytm pracy jej serca na migające na monitorze punkciki. Cewnik podłączony do tętnicy przedramienia pomagał w mierzeniu zawartości tlenu we krwi oraz ciśnienia. Heidi, zawsze tak radosna i pełna życia, wydawała się teraz jedynie pozbawioną życia cielesną powłoką; o tym, że żyje, świadczyły tylko migające punkciki na elektrokardioskopie. Mina delikatnie gładziła jej włosy i cicho mówiła, jak bardzo ją kocha. Nie wywoływało to u Heidi najmniejszej reakcji. Wiem, że mnie słyszy - pomyślała matka. Następnego ranka o tragicznym wypadku Mina poinformowała przyjaciół. Ciotka Heidi, Marie Feliciane Wismer, zakonnica z klasztoru Notre-Dame de Sion w Mery sur Marne we Francji, zaczęła wraz ze wszystkimi siostrami modlić się za Heidi i jej rodzinę. Inna ciotka Heidi, Marta, zawiadomiła o wypadku zakonnice z klasztoru Św. Józefa w kantonie Schwyz; również one postanowiły modlić się w intencji Heidi. Wiadomość, że tylu ludzi modli się za jej córkę, przyniosła Minie Portmann ogromną ulgę. Wiedziała, że teraz pomóc może tylko modlitwa. Poddała się losowi i była przygotowana na wszystko, co jej mógł przynieść. Jeśli trzeba, jestem gotowa resztę życia pielęgnować Heidi na wózku inwalidzkim - przyrzekła sobie. cdn........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
PIELĘGNIARKA, która w niedzielne popołudnie zmieniała Heidi kroplówkę, zauważyła, że po odkaszlnięciu dziewczyna próbowała podnieść rękę do ust, co zresztą było niemożliwe, ponieważ ramiona jej były unieruchomione, tak, by nie zerwała rurek od kroplówki. Ruch ten zdawał się wskazywać, że Heidi wychodzi z głębokiej śpiączki. Gdy w poniedziałek o godzinie 10 Portmannowie weszli do sali szpitalnej, powitał ich niezwykły widok: Heidi, przytomna i przebudzona, patrzyła na nich półsennym wzrokiem. - Heidi! - wykrzyknęła jej matka i rzuciła się, aby ją uściskać. Heidi patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Zdawała się wiedzieć, gdzie jest. Zaczęła mówić, lecz jej słowa nie miały większego sensu. - Właśnie wróciłam z podróży, zapomniałam walizki z dżinsami i wszystkimi innymi rzeczami. - Nie martw się - uspokoiła ją matka. Na pewno wszystko odeślą. - Czy przyjechałam tu zaraz po powrocie, czy najpierw byłam w domu? - zapytała Heidi. - Przyjechałaś tu od razu - odpowiedziała matka. Uderzył cię piorun. Później pokazała jej gazetę z krótką relacją o wypadku. - Ojej, to o mnie chodzi? - zdziwiła się Heidi. Pomału zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, co się stało. Przez tydzień była pod ścisłą obserwacją. Dwa tygodnie po wypadku została zwolniona do domu. Najwyraźniej wróciła w pełni do zdrowia. Po następnych dwóch tygodniach wróciła do szkoły. Zauważyła jednak, że wchodzenie po schodach i inne wysiłki wciąż bardzo męczą jej serce. Odzyskanie dawnej sprawności fizycznej zabrało tej doświadczonej miłośniczce snowboardu, jaką była Heidi, trzy miesiące. Lekarze są zgodni co do tego, że szybka pomoc, jakiej udzielono Heidi - najpierw przez Ursa Bischofa, Markusa Wyssą oraz Frankie Amodio,a potem przez załogę karetki - zapobiegła zapadnięciu w stan permanentnej śpiączki lub śmierci. Mina Portmann uważa, że oprócz udzielonej pomocy, działały też siły wyższe. - Od czasu tego wypadku nauczyłam się ufać Bogu bez granic - mówi. - Teraz nic nie jest w stanie mnie wzburzyć, a jeżeli zdarzy się coś okropnego, wiem, że znajdę siły, aby to przezwyciężyć. Tamara i Simon szybko wrócili do zdrowia. Tamarze nic się nie stało, a Simon wyszedł z wypadku jedynie ze złamanym nosem i jednym szwem. Ale dla Heidi trudne były pierwsze miesiące po wypadku. Na lekcjach języka obcego czasem łapała się na tym, że brakuje jej prostych słówek. A czasem działo się z nią coś dziwnego. Kiedyś, gdy wracała ze szkoły do domu, wydało się jej, że wyrosła przed nią wysoka czarna ściana, a promień laserowy uderzył w ziemię i odbił się od niej ku niebu. Ale takie urojenia nie wprawiają jej w panikę. Przecież omalże nie umarła - jej serce zatrzymało się na ponad 40 minut. - W tym czasie widziałam cudowne światło, takie, jakie opisują ludzie, którzy przeszli śmierć kliniczną i wrócili do życia - mówi Heidi. - Od tego wieczoru nie boję się już śmierci. Dzisiaj mam większą świadomość życia. Jestem bardziej zrównoważona i spokojniejsza. CIESZĘ się małymi rzeczami, a w chwilach szczęścia często myślę o tym, jak to cudownie, że zostało mi darowane życie. Christina Subeck. 🖐️👄❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Życie jest darem, darem którego nie możemy zmarnować.... Po to je mamy aby móc je wykorzystać. Więc starajmy sie ten dar wykorzystać w pełni... 🖐️❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pomaranczowa/......./ Zamknij swoj! Pisac bedziemy to,co nam sie podoba.Jestesmy u siebie !Nie dbamy ,czy ci sie to podoba,czy nie.Po prostu nie wchodz ,nie czytaj i nie obrazaj nas.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️ WITAJCIE KOCHANE DRZEWKA______JARZEBINKO i SREBRNA AKACJO🖐️ Wpadlam na chwilke do domu by WAS poczytac i zaraz wybywam z przyjaciolmi na obiad do naszej ulubionej goralskiej restauracji. Byc moze zrobimy jeszcze maly wypad nad jezioro by zaczerpnac"jodu".:D Daj mi w prezencie szum kojący, kolor co chwilę inny...łagodne rozkołysanie... Daj mi łopot skrzydeł mewy, jej krzyk , gdy zerwie się do lotu... radosne szybowanie... Daj mi w prezencie piasek złoty, co pieści stopy przy każdym kroku... dalekie wędrowanie... Daj mi spojrzenie w oczy ciemne... spojrzenie głębokie i tylko dla mnie... bez słów rozmawianie... Daj mi to wszystko na chwilę , co minie jak wszystko na świecie... odwieczne przemijanie... Dam Ci za to radosne moje zachwycenie, łagodny dotyk... głębokie westchnienie... Jeanne , 09.2004 Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO WIECZOROWA PORA!! Juz jestem,,,,,i chce sie z WAMI podzielic nowoscia na rynku. Otoz dowiedzialam sie,ze na rynku pojawil sie jetBook.Nowosc roku 2008.Ectaco_jetBook. To nie jest Prima Aprilis! Jest to pierwsza ksiazka elektroniczna po polsku. W pamieci podrecznej urzadzenia oraz na kartach SD zmiescimy nawet 50.000 ksiazek. jetBook zostal wyposazony w doskonaly 5-calowy ekran o wysokim kontrascie oraz rozdzielnosci,z katem widzenia ok.180\". Dzieki temu,ze czytamy z niego dzieki swiatlu odbitemu/a nie emitowanemu z tylu ekranu____jak to jest w przypadku monitora komputera/ nasze oczy nie mecza sie. Mozemy dopasowac wielkosc liter,orientacje ekranu oraz jezyk interfejsu dla wlasnego komfortu i wygody. Podreczna ksiazka elektroniczna perfekcyjnie pasuje do naszej dloni. Ostatnio byly one w sprzedazy.Ciekawostka jest to,ze przy zakupie,mozna bylo otrzymac ponad 100 ksiazek w wersji elektronicznej dla jetBooka za darmo. No prosze,,,mozemy czytac bestsellery za darmo! Musze zobaczyc te nowosc na wlasne oczy.Moze pokusze sie na jego zakup. :D JARZEBINKO__________zostawilam Ci wiadomosc na starym miejscu. Jutro czeka mnie wizyta u dentysty.Niestety,,,Do zobaczenia!!Pa,pa Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie!!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Na twoje zdrowie, stary przyjacielu, obyś żył tysiąc lat - a ja przy tobie, by móc te lata policzyć. autor: Robert Smith JARZEBINKO kochana!! Moja przyjaciolka Jasia przekazuje Ci pozdrowienia i dziekuje za ciekawe opowiadania. A tak przy okazji powiem,ze kiedy przyjezdzam na weekend do domu,to wlasnie ONA jest wtedy stala czytelniczka.Robie jej kawke,otwieram BIESIADE i czyta z wielkim zainteresowaniem.Jest zachwycona. Ja w miedzyczasie biegne na zakupy do pobliskiego sklepu,,, Po wspanialej lekturze,troche powspominalysmy zaliczone burze,,itp.Czlowiek jednak nie zdaje sobie sprawy,ze zycie jest takie kruche,,, A teraz czas na relaks!Gaworzymy sobie,,, Pozdrawiamy nasze kochane DRZEWKA!! DOBRANOC!!!🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Dla Biesiady
Powoli zbliżasz się, Czuję Twój zapach, Czuję Twój dotyk, Jesteś tak blisko, Czuję Twój oddech, Czuję go na policzku, Coraz niżej. Tak! Jest już przy szyi. Dreszcz. Czuję dotyk Twoich warg, Smak Twoich ust, Słodko. I dreszcz... Och, jak mi gorąco... Jesteś tak blisko, Rozpalasz mnie, Ogień w moim sercu, Tak! Jeszcze raz! I patrzysz mi w oczy, Odgarniasz włosy, Słychać ciche "Kocham Cię" Już środek nocy, Nikt nam nie przeszkodzi. Sami, zupełnie sami, Tylko Ty i Ja, Na zawsze tak. Zgaszone światło, Świeczek płomienie, Wino w kieliszkach, Płatki róż spadły na ziemie. Słychać szum wiatru, Krople deszczu. I znów dostaje dreszczy. Uśmiechasz się, Nie boję się, Tak mi bezpiecznie. Trzymasz w ramionach, Ściskasz, całujesz, tak mocno kochasz. Tak miło, Tak przyjemnie, Tak wspaniale i tak pięknie. Zamykam oczy, Jesteś blisko, Leżysz obok, Czuję Twoje ciepło. Trzymasz za rękę, Nasze serca biją tym samym rytmem. Zegar zatrzymał się Czas się nie liczy. Nie zapomnę nigdy tej chwili. Na zawsze razem. Te same myśli, Jedno słowo: Kocham! Na zawsze, Razem, We dwoje. W czasie burzy, Przy blasku księżyca, W deszczu W śniegu, Na pustyni, Na zawsze, Razem. Ja i Ty. Tylko my, Tylko my, Tylko.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witajcie biesiadniczki! \"Chcę zrobić dla ciebie coś\" Jonasz Kofta Chcę zrobić dla ciebie coś Żebyś oniemiała wprostSwój kapelusz zjeść W czarnym fraku biec przez deszcz Żebyś ze mną nie nudziła sięŻebyś może zadziwiła się Żebyś wreszcie uwierzyła, że ja; Mam niezaprzeczalny wdzięk Chcę zrobić dla ciebie coś Żebyś oniemiała wprost Śpiewając na cały głos Wyszczotkować lwa pod włos Żebyś nigdy mnie nie miała dość Żeby prędko ci mijała złość Żebyś zawsze pamiętała to; Jestem niewątpliwie ktoś Chcę zrobić dla ciebie coś Żebyś oniemiała wprost Na razie przyniosłem bez Biały jest ładny jest Weź! Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kochać siebie
Na czym ma polegać miłość do samego siebie? m.in. Kochać siebie to chwalić siebie i werbalnie wyrażać dla siebie uznanie. Kochać siebie to akceptować wszystkie swoje działania. Kochać siebie to zachwycać się swoim pięknem. Kochać siebie to kierować się własną intuicją. Kochać siebie to sobie przypisywać zasługi za to, co się zrobiło. Kochać siebie to otaczać się pięknem. Kochać siebie to pozwolić sobie na zamożność zamiast żyć w biedzie. Kochać siebie to otoczyć się mnóstwem przyjaciół. Kochać siebie to karmić się dobrym pożywieniem i dobrymi myślami. Kochać siebie to otaczać się ludźmi, których obecność ci służy. Kochać siebie to być dla siebie autorytetem . Kochać siebie to rozwijać swoje twórcze impulsy. Kochać siebie to cały czas dobrze się bawić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzien dobry 🖐️ BIESIADO👄 Brrrrr........ zlosliwosc przedmiotow martwych, tyle sie napisalam i ucieklo!!! :-( ale coz nie poddaje sie i pisze od nowa :D :D :D JODELKO!👄jezeli chodzi o jetBooka to urzadzenie napewno fajne, ale cena tez nas moze zszokowac, poczekaj troche i napweno beda tansze tak jak z kazdym nowym wynalzkiem. Wiadomosci od Ciebie nigdzie nie mam, czyzby fruwala w eterze? :D Pozdrawiam Twoja sympatyczna przyjaciolke Jasie ❤️ a Tobie zycze wytrwalosci u dentysy.Bo tak jak nam napisala Srebrna Akacja jedym z wielu blogoslawienstw czlowieka jest.... USMIECH :D i musimy miec ladne zabki :D :D :D. SREBRNA AKACJO👄 dziekuje za piekny wiersz, zapachnialo bzem na naszej BIESIADZIE, jeszcze kilka dni i mamy miesiac MAJ. Bo to wlasnie maj jest miesiacem bzow🌻 GRABKU👄 moje sloneczko :D gdzie jestes???? ❤️ 🌻🌻🌻🌻🌻 Kawałek nieba jest w każdym uśmiechu, W każdym życzliwym słowie, I przyjaznym geście, W każdym pomocnym czynie. Kawałek raju jest w każdym sercu, Które stanowi zbawienny port dla nieszczęśliwego. W każdym domu z chlebem, winem i serdecznym ciepłem. Bóg włożył swoją miłość w twoje ręce, Jak klucz do raju. Phil Bosmans.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie potrafisz żyć bez człowieka, który Cię lubi, dla którego jesteś wart wielu zachodów, który dzieli z Tobą radość i ból, w sercu którego masz zapewnione trwałe miejsce. Bez człowieka, któremu możesz zaufać; człowieka, który się o Ciebie troszczy, człowieka, u którego jesteś zawsze serdecznie witany. ❤️👄🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Opowiadanie..... ŻYCIE DO KOŃCA....... Bryce Courtenay Był czarującym niemowlęciem o cudownym uśmiechu, z mięciutką, sterczącą do góry czuprynką. Od samego początku dobrze jadł, przesypiał całą noc i nigdy nie marudził. Uwielbiała go cała rodzina. Wkrótce otrzymaliśmy orzeczenie pediatry: w krwi malca brak ważnego składnika powodujqcego jej krzepnięcie. Oznaczało to, że Damon nigdy nie będzie wiedział, co to znaczy być zupełnie zdrowym, nigdy nie będzie mógł szaleć i bawić się jak inne dzieci. Obdarzony był jednak tak wielką pogodą ducha i siłą charakteru, że nawet rodzinie pozwalało to zapomnieć o jego problemach zdrowotnych. Oto historia Damona, opowiedziana przez jego ojca.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Damon z dużym siniakiem pod pachą, biegnącym przez lewy bok i żebra aż do biodra i tworzącym ciemnofioletowe znamię. Lekarz, który odbierał poród powiedział, że to wkrótce zniknie, toteż wraz z żoną, Benitą, nie mogliśmy się doczekać chwili, kiedy Damon będzie wreszcie doskonałym dzieckiem, bez skazy. Był uroczym chłopczykiem z miękkimi, jasnymi włoskami sterczącymi "na jeża". Jego bracia - pięcioletni Brett i trzyletni Adam - ogromnie go polubili. Często można było zobaczyć, jak stoją przy jego kołysce i prowadzą z nim poważne rozmowy, jak brat z bratem. Maleńka rączka Damona zaciskała się wtedy wokół brudnego palca, jaki wyciągał do niego któryś z braci. Byliśmy pewni, że nie będziemy z nim mieli żadnych kłopotów. Po wieczornym karmieniu zasypiał i budził się na ogół dopiero następnego dnia, przesypiając karmienie o trzeciej nad ranem. Prawie nigdy nie płakał. Nawet jako niemowlę nie był beksą. Malec był w domu już 10 dni, kiedy zawieźliśmy go znów do szpitala na zabieg obrzezania. - Jeśli będzie po tym troszkę krwawił, proszę się nie martwić - uspokajał nas lekarz. - Utrata kilku kropli krwi nic mu nie zaszkodzi. Tamtego wieczoru wybieraliśmy się na całonocne przyjęcie weselne do przyjaciół Benity. Moja żona, która zawsze była nadopiekuńcza, niepokoiła się, że zostawiamy Damona w domu. Wiedzieliśmy jednak, że dziecko będzie pod opieką naszej stałej piastunki, do której mieliśmy absolutne zaufanie. Podczas przyjęcia w pewnym momencie wydało mi się, że śnię na jawie. Ujrzałem Damona, jak leży w domu w swojej kołysce. Widziałem, że ma zsiniałe i pomarszczone usta, skórę tak białą, że niemal przezroczystą, i mocno zamknięte oczy. Było to więcej niż przeczucie lub nieokreślony niepokój. Miałem wrażenie, że stoję nad nim i wszystko dokładnie widzę. Musiało się dziać coś bardzo niedobrego. Zerwałem się z krzesła i pociągnąłem za sobą Benitę. - Chodź, musimy wracać - nalegałem. Zaskoczona wstała z miejsca, ku zdumieniu pewnego pana, lekarza, który siedział obok niej. Teraz z kolei jego chwyciłem za ramię. - Musi pan z nami pojechać. Nasze dziecko umiera! Lekarz spojrzał na Benitę. Uśmiechnęła się, usiłując ukryć zmieszanie. - Przepraszam - powiedziała. - Mój mąż rzadko pija wino. - Ale ja bardzo, bardzo pana proszę. Niech pan z nami pojedzie - usiłowałem pociągnąć go za ramię, lecz szarpnięciem wyrwał się z mojego uścisku. Dla Benity tego było już za wiele. - Nie, to ty pojedziesz ze mną - warknęła. Chwyciła mnie, wbijając mi ostre paznokcie w ramię. Kiedy tak szliśmy w stronę drzwi, miałem nadal przed oczami wyraźny obraz naszego umierającego dziecka i byłem bliski łez. - Oszalałeś? - krzyczała Benita. _ Co się z tobą dzieje? - Chodzi o Damona. Dzieje się coś złego - powiedziałem. Reagowałem w sposób zupełnie instynktowny i byłem absolutnie pewny, że przeczucia mnie nie mylą. Kwadrans później zatrzymałem się przed naszym małym domkiem, wyłączyłem stacyjkę i wyskoczyłem z samochodu. Pędem pobiegłem do pokoiku dziecinnego. Damon leżał starannie przykryty niebieskim kocykiem. Był trochę blady i miałem wrażenie, że jego wargi pozbawione są koloru, ale wydawał się zadowolony i pogrążony w normalnym śnie. Miał mocno zaciśnięte oczka, zupełnie jak nowo narodzony kotek.Postanowiłem wziąć go na ręce i podać Benicie do wieczornego karmienia. Kiedy odchyliłem kocyk i wyciągnąłem do niego ręce, zobaczyłem, że jego pieluszka przesiąknięta jest krwią. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Miesiąc później mieliśmy wyznaczoną wizytę u pediatry. Benita i ja ciągle jeszcze byliśmy zaniepokojeni, choć od czasu, kiedy wyszliśmy z przyjęcia i musieliśmy odwieźć Damona do szpitala na transfuzję krwi, mały był w doskonalej formie. Jego znamię znikło, miał nadal sterczącą czuprynkę i był najbardziej uroczym, różowiutkim i tłuściutkim bobasem pod słońcem. Pediatra, pięćdziesięciokilkuletni, siwiejący mężczyzna ostrzyżony najeża, uśmiechnął się lekko. - Jak minęły państwu święta? Chciałem, żeby najpierw mieli państwo miłe Boże Narodzenie. Natychmiast ogarnął mnie lęk - Dziękuję, dobrze - odpowiedziałem. Lekarz spojrzał prosto na nas. - No tak. Przykro mi, ale muszę państwu powiedzieć, że państwa synek cierpi na hemofilię. - Te słowa zmroziły mnie. Nasza skrywana obawa nagle stała się rzeczywistością. - Hemofilia spowodowana jest tym, że w krwi państwa dziecka brakuje pewnego czynnika, który powoduje jej krzepnięcie - ciągnął dalej lekarz, rozkładając ręce. - Tego nie da się wyleczyć. Objąłem ramieniem Benitę. W jej oczach wzbierały łzy. - Panie doktorze, czy nie da się nic zrobić? - spytałem. - Nie, proszę pana. W jego krwi brakuje czynnika VIII. Nie ma go w ogóle, albo ma go bardzo mało. Ilekroć będzie krwawił, trzeba będzie przywieźć go na transfuzję. - To znaczy, kiedy się skaleczy? - moja wyobraźnia wybiegała w przyszłość. Będziemy się starać bardzo na niego uważać. - Nie, chodzi o stłuczenia, nie o skaleczenia. Jeśli tylko coś sobie stłucze, zrobi mu się krwiak, inaczej mówiąc siniak, czyli dojdzie do wewnętrznego krwawienia. Powierzchowne skaleczenia i zadrapania nie są tak istotne. Najwięcej szkody wyrządzają uderzenia i stłuczenia. Prawie osiem miesięcy później hemofilia dała o sobie znać. Damon nie umiał jeszcze raczkować, ale potrafił już stać w swoim łóżeczku. Chociaż było ono obite od wewnątrz tapicerką, w jakiś sposób uderzył się w głowę. Następnego dnia rankiem Benitę wyrwał ze snu płacz Damona. Trąciła mnie łokciem, a ja wstałem i przyniosłem jej dziecko do karmienia. Benita poczuła, że ma ciepłą główkę. - Coś jest nie tak - zauważyła. -Jakby jego główka zrobiła się większa. - Co też ty mówisz? - odpowiedziałem. - Może patrzysz na niego pod innym kątem. Damon zaczął ssać butelkę i przestał płakać. - No widzisz? - powiedziałem z zadowoloną miną. Dwie i pół godziny później wyszedłem do pracy. Byłem dyrektorem artystycznym jednej z agencji reklamowych w Sydney w Australii. Tego dnia miałem robić reklamę telewizyjną i szef mojej firmy zarezerwował studio dźwiękowe. Tymczasem głowa Damona robiła się coraz większa. Benita próbowała się ze mną skontaktować, ale niestety nie mogła się dodzwonić. W końcu sama zawiozła go do szpitala. Wieczorem wróciłem do domu bardzo późno i dopiero następnego dnia mogłem odwiedzić Damona w szpitalu. Przy śniadaniu sześcioletni Brett opowiedział mi o tym, jak głowa brata puchła coraz bardziej, aż wszyscy myśleli, że pęknie. Lekarz ostrzegł mnie w rozmowie telefonicznej, że Damon ma ogromnego krwiaka. Jednak to, co ujrzałem kiedy wszedłem do jego pokoju, tak bardzo przekroczyło moje oczekiwania, że doznałem szoku. Proszę sobie wyobrazić przybysza z kosmosu, z małym dziecięcym tułowiem, pulchnym i różowiutkim, lecz z głową ogromną i posiniałą, wyglądającą jak miękka, przejrzała śliwka ze skórą tak napiętą, że jej powierzchnia stalą się zupełnie gładka, zacierając rysy twarzy. Tam, gdzie powinny znajdować się oczy, widniały jedynie maleńkie szparki, a w miejscu ust był malutki otworek przypominający zdeformowany pępek. Tam natomiast, gdzie miały być uszy, nie było nic, poza dwoma wgłębieniami po bokach dużego, owalnego worka pełnego purpurowej krwi. Mój śliczny mały synek zmienił się w potworka. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tak zaczął się długi koszmar krwotoków. Wkrótce przekonaliśmy się, że siniaki powstają w okolicznościach, których się nie pamięta. Kiedy Damon zaczął raczkować, wszystkie twarde kanty mebli musiały być zabezpieczone miękkim obiciem, ale nawet wtedy jego ciało ciągle było w siniakach, świeżych lub już znikających, a prawie każdy siniak upamiętniał wyprawę do szpitala na przetaczanie krwi. Damon miewał około trzech transfuzji na tydzień, a czasem więcej. Wieczorem kładliśmy go spać, nigdy nie mając pewności, czy nie zbudzi nas wkrótce jego płacz. Potem, kiedy już umiał chodzić, przybiegał do mnie do łóżka i ciągnął mnie za ramię. Budziłem się wtedy i widziałem, jak stoi z kciukiem w buzi i ze swoim niebieskim, dziecinnym kocykiem nazywanym pieszczotliwie "kocyś" przyciśniętym do policzka. - Do szpitala? - pytałem. W odpowiedzi kiwał poważnie głową. Wówczas pisałem na kartce wiadomość dla Benity i wyciągałem z szafy ubranie. Przez wszystkie te lata, kiedy nocą jeździłem często do szpitala, nigdy nie zostawiałem ubrania na wierzchu w obawie, że mogę tym sprowokować krwawienie. Wiem, że to niepoważne, ale przecież tak niewiele rzeczy na tym świecie ma swoje logiczne uzasadnienie. Podróż do szpitala i z powrotem zajmowała nieraz trzy godziny i często mijały następne trzy lub cztery, zanim czynnik VIII zaczynał działać i krwawienie ustawało. Przez cały ten czas krew sącząca się z tysięcy naczyń włosowatych powodowała coraz większy, bolesny ucisk pod skórą. Wyobraźcie sobie tylko, że wasze ramię lub kolano tkwi w imadle, które zaciska się bezlitośnie przez osiem lub dziesięć godzin. Kiedy patrzę w przeszłość, wydaje mi się, że te długie noce były najlepszymi chwilami, jakie przeżyłem z Damonem. Tak właśnie ojciec powinien spędzać czas z synem, ale jak rzadko się to zdarza. Wkrótce przyzwyczailiśmy się do widoku budzącego się świtu, a Damon nauczył się rozpoznawać śpiew różnych ptaków, które przylatywały do ogrodu, żeby się pożywić. On i ja dorastaliśmy razem w porze dnia, kiedy większość ludzi na świecie, i prawie wszystkie dzieci, smacznie śpią. Żeby odwrócić jego uwagę od bólu, dużo rozmawialiśmy. Damon wszystkim się interesował i był wspaniałym słuchaczem nawet wtedy, kiedy mój monolog przedłużał się. Stanowiliśmy dobraną parę. Kiedy Damon był mały, siadał mi na kolanach, a ja opowiadałem mu o Afryce, gdzie mieszkałem do czasu, kiedy skończyłem 21 lat. Potem śpiewałem mu króciutkie piosenki w języku Zulu i afrikaans, a jedną nawet po angielsku - Summertime George'a Gershwina. Bardzo ją lubiłem. Damon pozwalał mi ją śpiewać i nie krzywił się, kiedy trochę fałszowałem, lub kiedy głos mi się załamywał. Nasza rodzina żyła w tych latach w nieustannym lęku. To, że Damon urodził się z nieuleczalną chorobą i że jego życie było cały czas zagrożone, czyniło go kimś wyjątkowym. Wspaniały Damon to imię, które mu nadałem, kiedy był jeszcze dzieckiem, aby podbudować jego chwilami kruche ego. Z czasem imię to stało się częścią jego osobowości. Mimo nieustannego bólu, w jakiś cudowny sposób radował się każdą chwilą. Być może czuł instynktownie, że nie będzie z nami długo, choć widać było, że ma ogromny apetyt na życie. Zawsze interesował się wszystkim wokół siebie. Umiał być przyjacielem, nawiązywał z ludźmi duchową więź, nie czyniąc żadnych gestów. Ludzie po prostu lubili z nim przebywać - jego obecność dawała im poczucie siły i nadziei i uświadamiała im, że żyją pełnią życia. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek rozczulał się nad sobą. Utkwił mi w pamięci pewien letni poranek, kiedy Damon miał pięć lat. Obudził mnie wcześnie, szarpiąc za ramię obiema rączkami. - Obudź się, tatusiu, obudź się! Dziś jest taki cudowny dzień i wiesz co? I my w nim jesteśmy! cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×