Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Praca nad rolą w Buffo trwa przez cały czas wystawiania danego spektaklu. Przed każdym występem próbuje się całość. Pan Janusz (Józefowicz, przyp. red.) wie, czego chce i stara się to wyegzekwować, nawet krzykiem. Wiele się tam nauczyłam, miałam fanów, którzy w internecie założyli mój klub. Moje życie ograniczało się do teatru i szkoły. Udało mi się nieźle zdać maturę, dostałam się na psychologię. Po trzech latach w Buffo zaczęłam mieć wrażenie, że się nie rozwijam. I wtedy pojawił się Piotr Rubik. Potrzebował nagłego zastępstwa. Kiedy rozpadł się stary skład jego solistów, Piotr zadzwonił do mnie o północy z prośbą, żebym nazajutrz z nim zaśpiewała. Przefaksował nuty. Byłam przerażona, bo nie znałam muzyki, a mieliśmy wystąpić tylko we dwoje. Sytuacja była ekstremalna, ale postanowiłam, że mu pomogę. W drodze na koncert do Olsztyna uczyłam się tekstów. Po raz pierwszy śpiewałam te utwory. I to z orkiestrą. To był niezapomniany koncert. Publiczność kilka razy wywoływała nas do bisów. Potem zaprosił mnie do zaśpiewania podczas koncertu "Zakochani w Krakowie", na krakowskim rynku. To było fajne przeżycie. Świetnie mi się z nim pracowało. Zrównoważony, traktuje solistów jak partnerów. Pracując z nim, mogę też grać w musicalach i mam czas na studia. To ważne, bo nie wiadomo, jak długo będę mogła się ze śpiewania utrzymać. Nie trwonię pieniędzy. Odkładam i inwestuję, żeby mieć na dalszą naukę. Marzę o tym, żeby uczyć się aktorstwa musicalowego, na Broadwayu. Szansa dała mi szansę

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Śpiewać - jak to łatwo powiedzieć? Wysłuchała Małgorzata Szamocka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Michał Gasz, aktor scen muzycznych, laureat telewizyjnej "Szansy na sukces" w 2005 r., jeden z solistów oratoriów Piotra Rubika, ukończył turystykę międzynarodową w GWSH w Katowicach. Najważniejszy był udział w "Szansie na sukces". To był wrzesień 1999 r., kiedy w końcu zdecydowałem się na wyjazd z rodzinnego Chmielowa do Warszawy na casting. Chętnych było ponad 1500. Dopiero koło północy zaśpiewałem przed komisją "Szczęśliwej drogi już czas" i myślę, że to był proroczy utwór. Chociaż nie zostałem zakwalifikowany. Po przesłuchaniu kazano mi czekać na wiadomość. Po trzech miesiącach dostałem propozycję przyjazdu na nagranie "Szansy na sukces". Gwiazdą miał być zespół Myslovitz. Pierwszy raz występowałem przed kamerami. Wojciech Mann, który był od dzieciństwa moim idolem, wylosował dla mnie utwór "Balladka My". Moje wykonanie spodobało się i otrzymałem wyróżnienie. Elżbieta Skrętkowska zaproponowała mi udział w koncercie laureatów, a potem w specjalnych wydaniach programu. Od tej pory jesteśmy w stałym kontakcie. Zdarza się, że dzwoni do mnie, żeby dowiedzieć się, co robię, doradzić. Dzięki niej poznałem Elę Zapendowską, która zaprosiła mnie do prowadzonych przez nią i Andrzeja Głowackiego warsztatów wokalno-aktorskich. Nauczyłem się tam obycia scenicznego, warsztatu, nabrałem pewności siebie. I kiedy w 2005 r. wystąpiłem w "Szansie na sukces" i zaśpiewałem "Papierowe ptaki" Krystyny Prońko, byłem świadomy tego, co robię. Wygrałem i to otworzyło mi wiele drzwi. Zgłosiłem się na casting w Teatrze Rozrywki w Chorzowie do roli Toniego w musicalu "West Side Story", który miał reżyserować Laco Adamik. W castingu brały udział osoby, które już miały na koncie role teatralne, jednak Adamikowi właśnie ja się spodobałem. Jestem wdzięczny, że dał mi szansę sprawdzenia się w tak dużej roli, w tak ogromnym przedsięwzięciu, przed widownią liczącą 500 osób. Odkryłem, że teatr muzyczny jest moim żywiołem. Posypały się następne propozycje. Gram w "Kramie z piosenkami" w reżyserii Laco Adamika w Częstochowie, a krakowski Teatr im. Słowackiego zaprosił mnie do galowego spektaklu w setną rocznicę śmierci Stanisława Wyspiańskiego "Zaduszki - Wyspiański". "Szansa na sukces" pomogła mi też w zostaniu solistą Piotra Rubika. W 2007 r. Ela Skrętkowska zaprosiła mnie do programu wielkanocnego. Wykonałem "Zdumienie" Piotra Rubika. Spodobało mu się i zaprosił mnie na przesłuchanie, gdy poszukiwał solistów. Najpierw zaśpiewałem w kantacie "Zakochani w Krakowie", a potem uczestniczyłem w trasie koncertowej jako solista. Jeździliśmy po całym kraju. Miałem tremę, bo wiedziałem, że stary skład miał wielu wielbicieli. Spoczywała na mnie wielka odpowiedzialność. Istotne jest kreowanie indywidualności. Piotr jest wyjątkowym artystą, profesjonalistą w każdym calu, a przy tym ciepłym i wyrozumiałym człowiekiem. Byłem dumny, że to właśnie mnie (z Anią Lubieniecką) powierzył wykonanie utworu "Świat się kończy" w teledysku, który promuje jego nowe dzieło "Habitat - Oratorium dla Świata". To takie nasze pierwsze wspólne dziecko. To niezwykłe doświadczenie, kiedy śpiewa się z chórami i z tak olbrzymią orkiestrą. Zwykle po koncercie publiczność szaleje, wstaje, klaszcze. Na to się czeka i dla tego warto żyć!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ DRZEWKO OLIWNE!🖐️🖐️ Najmocniej przepraszam,,,,nie zauwazylam .Weszlas tak cichutko na BIESIADE!!!!Hi hihihi,,,, Dziekuje za piekny wiersz❤️ Ciesze sie,ze zagladasz do nas. Pamietaj,ze czekamy tu na Ciebie. Wierze,ze Twoje sprawy ukladaja sie po Twojej mysli.Trzymam kciuki👄Zycze pomyslnosci👄 Mam nadzieje,ze w ten weekend znow spotkamy sie w naszym miejscu.Czekam na wiadomosc:D Pozdrawiam CIEBIE bardzo serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"Przed wieloma laty pewien pustelnik, znany później jako święty Sawin, mieszkał w jednej z okolicznych grot. Viscos było wówczas przygranicznym miasteczkiem, zaludnionym przez zbiegłych bandytów, przemytników, prostytutki, łotrów i awanturników poszukujących towarzystwa ludzi sobie podobnych, morderców zbierających siły przed kolejną rzezią. Najgorszy z nich, Arab imieniem Ahab, panował nad całą okolicą, ściągając ogromne podatki od wieśniaków, którzy starali się mimo wszystko jakoś wiązać koniec z końcem i godnie żyć. Pewnego dnia Sawin opuścił swoją grotę, udał się do domu Ahaba i poprosił o nocleg. - Czyżbyś nic o mnie nie słyszał? - roześmiał się szyderczo Ahab. - Jestem łotrem, który ściął wiele głów na tych ziemiach. Twoje życie nic dla mnie nie znaczy. - Wiem o tym - odrzekł Sawin. - Ale dość już mam mojej pustelni i chciałbym spędzić przynajmniej jedną noc pod twoim dachem. Ahabowi nie w smak była sława świętego, która mogła się równać tylko z jego sława - nie chciał się nią dzielić z kimś tak sławnym jak Sawin. Dlatego postanowił zabić go jeszcze tej samej nocy, aby pokazać wszystkim, że to on jest jedynym prawowitym władcą Viscos. Jakiś czas gawędzili. Ahaba poruszyły dwa słowa świętego, jednak był człowiekiem podejrzliwym i od dawna nie wierzył już w Dobro. Wskazał Sawinowi posłanie i ku przestrodze zaczął ostrzyć nóż. Sawin przyglądał mu się przez jakiś czas, po czym zamknął oczy i zasnął. Ahab ostrzył nóż przez całą noc. Wczesnym rankiem, gdy Sawin obudził się, ujrzał Ahaba płaczącego przy jego posłaniu. - Nie wystraszyłeś się mnie, ani też pochopnie nie osądziłeś. Ty pierwszy spędziłeś noc pod moim dachem, wierząc, że jestem dobry i zdolny dać schronienie potrzebującym. Ponieważ wierzyłeś, że mogę postąpić uczciwie, nie mogłem zrobić inaczej. Z dnia na dzień Ahab porzucił bandyckie życie i zaczął na swoim terenie wprowadzać zmiany. Wtedy to Viscos przestało być przygraniczną kryjówka dla szumowin i stało się ośrodkiem handlu. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pierwsza opowieść o Podziale powstała w starożytnej Persji. Bóg czasu, stworzywszy wszechświat, był świadom jego harmonii, lecz zabrakło mu w niej czegoś niezwykle ważnego - towarzysza, z którym mógłby cieszyć się całym tym pięknem. Przez tysiące lat modlił się o potomka. Opowieść nie objaśnia, do kogo kierował swe modły, jako że był wszechmocny, jedyny i najwyższy, jednakże modlił się tak długo i taż żarliwie, że w końcu stał się brzemienny. Gdy zdał sobie sprawę, ze jego modlitwy zostały wysłuchane, przeraził się. Wiedział bowiem, iz równowaga kosmosu jest bardzo chwiejna. Było już jednak za późno - dziecko zostało poczęte. Zdołał jedynie sprawić, by dziecię w jego łonie podzieliło się na dwoje. Legenda głosi, iz z modłów boga czasu zrodziło się Dobro, Ormuzd, a z jego wyrzutów sumienia Zło, Aryman - bracia bliźniacy. Zaniepokojony, przygotował wszystko tak, by Ormuzd pierwszy opuścił jego łono i mógł dopilnować, by Aryman nie wywołał zamętu we wszechświecie. Jednak Zło było sprytne i przebiegłe. Udało mu się odepchnąć Ormuzda w czasie porodu i pierwsze ujrzało światło gwiazd. Niepocieszony Bóg czasu postanowił dać Ormuzdowi sprzymierzeńców i stworzył ludzki ród, który miał walczyć u jego boku, aby pokonać Arymana i uniemożliwić mu panowanie nad światem. Według perskiej legendy ludzie są sprzymierzeńcami Dobra i w myśl tradycji mają w końcu zwyciężyć. Natomiast inna opowieść o Podziale w zgoła odmiennej wersji, pojawiła się wiele wieków później - człowiek stał się w niej narzędziem Zła. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mężczyzna i kobieta żyli w rajskim ogrodzie, rozkoszując się wszystkimi wspaniałościami, jakie tylko można sobie wymarzyć. Istniał tam jeden tylko zakaz - nie wolno im było poznać, co to Dobro i Zło. Pan Wszechwładny mówił im (Gn: 2,17): z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść. Lecz pewnego pięknego dnia zjawił się wąż. Zapewniał, iż poznanie ważniejsze jest od samego raju i dlatego powinni je posiąść. Kobieta wzbraniała się, twierdząc, iz Bóg zagroził im śmiercią, lecz waż uspokoił ją, że wręcz przeciwnie, w dniu, w którym poznają, co to Dobro i Zło, staną się równi Bogu. Przekonana w ten sposób Ewa zjadła zakazany owoc, a połowę dała Adamowi. Pierwotna harmonia raju została wówczas zniweczona, a kobieta i mężczyzna wygnani i przeklęci. Jednak Bóg wypowiada wtedy niejasne i tajemnicze zdanie, którym zdaje się przyznawać rację wężowi: Oto człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło. Podobnie jak staroeuropejski mit nie wyjaśnia, do kogo modlił się bóg czasu, który przecież jest panem wszechwładnym - Biblia też nie mówi do kogo wypowiada te słowa jedyny Bóg, ani dlaczego, skoro jest jedyny, używa sformułowania: taki jak My. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- Posłuchaj mnie. Posłuchaj opowieści o niebie i piekle, którą niegdyś przekazywano z pokolenia na pokolenie, ale dziś nikt już jej nie pamięta. Pewien człowiek wędrował ze swym koniem i psem. Zaskoczyła ich burza i schronili się pod ogromnym drzewem, w które uderzył piorun i wszyscy zginęli. Jednak człowiek ów nie zorientował się, iż opuścił już ten świat, i podjął na nowo wędrówkę ze swymi towarzyszami. - Człowiek, koń i pies wspinali się mozolnie po zboczu góry. Byli zlani potem i umierali z pragnienia, bo słonce grzało niemiłosiernie. Na zakręcie spostrzegli wspaniała bramę, całą z marmuru, prowadzącą na wyłożony bryłami złota plac, gdzie biło źródło krystalicznie czystej wody. Wędrowiec zwrócił się do strażnika pilnującego wejścia: "Witaj!". "Witaj, wędrowcze!". "Powiedz mi, cóż to za piękne miejsce?". "To niebo". "Jakie to szczęście, że trafiliśmy do nieba! Jesteśmy bardzo spragnieni". "Możesz wejść i napić się do woli" - odrzekł strażnik, wskazując źródło. "Mój koń i pies także są spragnieni". "Bardzo mi przykro, ale tutaj zwierzęta nie mają prawa wstępu". Wędrowcowi bardzo chciało się pić, ale nie zamierzał opuszczać w biedzie swoich przyjaciół. Z żalem podziękował strażnikowi i ruszyli w dalszą drogę. Wspinali się jeszcze bardzo długo i całkowicie już wyczerpani dotarli do starych, zniszczonych wrót prowadzących ku polnej drodze wysadzanej drzewami. W cieniu nieopodal leżał człowiek z głową przykrytą kapeluszem. "Witaj" - odezwał się wędrowiec. Wyrwany ze snu mężczyzna skinął tylko głową. "Umieramy z pragnienia, ja, mój koń i mój pies". "Pośród tych skał znajdziecie źródło. Możecie tam pić do woli". Kiedy już wszyscy ugasili pragnienie, wędrowiec podziękował nieznajomemu. "Wracajcie tu, kiedy tylko przyjdzie wam na to ochota". "Powiedz mi, jak nazywa się to miejsce?". "Niebo". "Niebo? Przecież strażnik marmurowej bramy powiedział, że niebo jest tam!". "Tam nie było nieba, tylko piekło". Wędrowiec poczuł się zbity z tropu. "Nic z tego nie rozumiem. Jak mogą piekło nazywać niebem? Pewnie niejeden człowiek dał się oszukać!". "Tak naprawdę to oddają nam wielka przysługę, bo tam zostają wszyscy, którzy są zdolni porzucić w biedzie swoich najlepszych przyjaciół...". cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- Kim pan jest, u licha? I co pan tutaj robi? Dlaczego mi pan to pokazał? Przecież mogę powiedzieć wszystkim, co pan tu ukrył! - Ileż pytań naraz! - westchnął nieznajomy, wpatrując się w góry, jakby zapomniał o obecności dziewczyny. - Właśnie o to mi chodzi, żeby dowiedzieli się o tym inni. - Obiecał mi pan odpowiedzieć na każde pytanie. - Niech pani nie wierzy w obietnice. Świat jest ich pełen. Obietnic bogactwa, zbawienia, wiecznej miłości. Niektórzy sądzą, że mogą wszystko obiecać, inni zaś na to przystają, bo łudzą się, że zapewni im to lepszą przyszłość - tak chyba dzieje się w pani przypadku. Ci, którzy łamią obietnice, czują się bezsilni i sfrustrowani. To samo dzieje się z tymi, którzy gorączkowo chwytają się cudzych obietnic. Rozgadał się, opowiadał chaotycznie o swoim życiu, o pewnej nocy, która odmieniła całkowicie jego los, o kłamstwach, w które musiał wierzyć, bo inaczej nie sposób było pogodzić się z rzeczywistością. Wiedział, że powinien wyrażać się prościej, mówić językiem bardziej zrozumiałym dla dziewczyny. Jednak Chantal w lot pojęła, o co chodzi. Jak wszyscy starsi mężczyźni, chciał tylko uwieść młodą dziewczynę. Jak każdy człowiek, uważał, że za pieniądze można kupić wszystko. Jak wszyscy przybysze, pewien był, że dziewczęta z prowincji są wystarczająco naiwne, by przyjąć każdą propozycję, byle dawała im bodaj cień szansy na wyrwanie się w świat. Nie był niestety ani pierwszym, ani ostatnim, który próbował ją omamić w tak pospolity sposób. Niepokoiło ją tylko złoto, jakie jej proponował. Nigdy nie sądziła, że jest aż tyle warta. Pochlebiało jej to, ale jednocześnie przerażało. - Zbyt wiele doświadczyłam, aby wierzyć obietnicom - odpowiedziała, by zyskać na czasie. - Choć zawsze w nie pani wierzyła i nadal wierzy. - Myli się pan. Wiem, że żyję w raju. Znam Biblię i nie popełnię tego samego błędu, co Ewa, która nie potrafiła zadowolić się tym, co miała. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Oczywiście nie była to prawda i Chantal zaczęła się obawiać, że obcy zniechęci się i odejdzie. Prawdę powiedziawszy, sama sprowokowała to spotkanie w lesie, wybierając sobie na czytanie książki miejsce, obok którego nieznajomy - czy tego chciał, czy nie - musiał przejść w drodze powrotnej i zagaić rozmowę. Mogło to oznaczać nową obietnicę, kilka dni marzeń o nowej miłości i o podróży w nieznane, daleko od miejsca, w którym się urodziła. Jej serce zostało już wielekroć zranione, a mimo to wciąż wierzyła, że spotka mężczyznę swojego życia. Na początku przepuszczała wiele okazji, uważając, że to jeszcze nie ten. Dzisiaj wiedziała już, że czas ucieka nieubłaganie, i gotowa była opuścić Viscos z pierwszym lepszym, który zechce ją stąd zabrać, nawet gdyby nic do niego nie czuła. Z pewnością nauczy się go kochać, bo miłość to też tylko kwestia czasu. - To właśnie chciałbym wiedzieć: czy żyjemy w raju, czy w piekle? - przerwał jej rozmyślania nieznajomy. Wszystko przebiegało zgodnie z jej przewidywaniami - obcy wpadał w sidła. - W raju oczywiście. Tyle że jeśli ktoś zbyt długo żyje w miejscu doskonałym, zaczyna się nudzić. Rzuciła przynętę. Chciała przez to powiedzieć: "Jestem wolna i gotowa". Następne jego pytanie powinno brzmieć: "Tak jak pani?". - Tak jak pani? - spytał nieznajomy. Musiała być czujna i nie okazywać zanadto zainteresowania, bo mogłaby go wystraszyć. Kto ma wielkie pragnienie, nie powinien pić zachłannie. - Czy ja wiem? Czasami myślę, że tak, innym znów razem, że nie potrafiłabym żyć z dala od Viscos. Teraz należało udać obojętność. - No cóż, skoro nie chce mi pan powiedzieć nic o złocie, to podziękuję już za spacer. Wracam nad strumień, do mojej książki. - Chwileczkę! Złapał przynętę. - Oczywiście, wytłumaczę, dlaczego złoto znalazło się wśród tych skał. Po cóż inaczej przyprowadzałbym panią tutaj? cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Seks, pieniądze, władza, obietnice... Chantal udała, że spodziewa się jakiegoś zaskakującego wyjaśnienia. Mężczyźni uwielbiają czuć swoją przewagę, nie zdając sobie sprawy, iż w większości przypadków zachowują się w sposób całkowicie przewidywalny. - Ma pan zapewne wielkie doświadczenie życiowe i wiele może mnie nauczyć. No właśnie. Należało poluzować żyłkę, rzucić trochę pochlebstw, aby nie wystraszyć ofiary. To jest podstawowa zasada. - Jednak muszę przyznać, iż ma pan fatalny zwyczaj prawienia morałów na temat obietnic i ludzkiej łatwowierności, zamiast odpowiadać na pytania wprost. Z przyjemnością zostanę, jeśli odpowie mi pan, kim jest i co tutaj robi. Obcy oderwał wzrok od górskich szczytów i spojrzał na dziewczynę. Od lat spotykał najróżniejszych ludzi i teraz mógł niemal czytać w jej myślach. Z pewnością sądziła, że pokazując to złoto chciał jej zaimponować swoim bogactwem. Tak samo ona - starała się wywrzeć na nim wrażenie swoją młodością i obojętnym chłodem. - Kim jestem? No cóż, powiedzmy, że człowiekiem, który poszukuje prawdy. Udawało mi się wprawdzie poznać ją w teorii, ale nigdy w praktyce. - Prawdy jakiego rodzaju? - Prawdy o ludzkiej naturze. Odkryłem, że jeśli nadarza się sposobność, by ulec pokusie, to niestety jej ulegamy. Każda istota ludzka na ziemi potrafi czynić zło, zależy to tylko od okoliczności. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Uświadomiła sobie, że istnieją dwa powody, które nie pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po prostu uważają je za nierealne. A czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmują, że spełnienie marzeń staje się możliwe w chwili, gdy się tego najmniej spodziewają. Wtedy jednak budzi się w nich strach przed wejściem na ścieżkę, która prowadzi w nieznane, strach przed życiem rzucającym nowe wyzwania, strach przed utratą na zawsze tego, do czego przywykli. Ludzie tęsknią za całkowitą odmianą, a jednocześnie pragną, by wszystko pozostało takie jak dawniej. Dobro i Zło mają to samo oblicze, wszystko zależy jedynie od momentu, w którym staną na drodze człowieka. Przypowieści zaczerpnięte z powieści Paulo Coelho "Demon i panna Prym".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość SREBRNA AKACJA
Witajcie drzewka! Czy lubicie akacje? "Akacja to jest pieśń, gdy się wysrebrza".Posłuchajcie.... "Srebrna akacja" Tu nie pomoże nic... a cóż ja znaczę! ten sam sen, ten sam błysk, srebrne akacje; struna drży, mocna jest, to się nie zerwie; brzdąkam na strunie tej powrotny czerwiec; patrz, rozpachniał się już na pszczelną pracę! Srebrny wiatr, srebrny kurz, srebrne akacje. Nie mów mi, że jest gdzieś planeta lepsza; akacja to jest pieśń, gdy się wysrebrza. płynie do twych ust i do mnie wraca - mna chwałę małych bóstw - srebrna akacja. O, jakiż płynie szmer z tej świętej won! Palę przed nimi serce, jak u ikony; w głowie kołuje myśl, gwiazda pochmurna: rozebrać by cię dziś, a w kwiat ich ubrać. bo tyś jest siostra im, rzewna królewna, zielna woń, srebrny dym, akacja srebrna. Stalag Altengrabow, 8.06.1942 Pozdrawiam i zyczę wspaniałej atmosfery jak dotychczas.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam🖐️ BIESIADO👄 Witaj DRZEWKO OLIWNE 🖐️👄 jak milo spotkac Ciebie na Biesiadzie, zagladaj jak tylko czas Ci pozwoli.Dziekuje za piekny wiersz.❤️ JODELKO!👄 tyle nam zostawiasz ciekawych rzeczy, dziekuje Ci bardzo, jestes naszym Sloneczkiem, ............... czytam z zaciekawieniam🌻 GRABKU👄 wypatruje Ciebie❤️ 🌻🌻🌻🌻 MARTYNA WOJCIECHOWSKA. wywiad z Joanna Wojciechowska...... Jej matka liczy nieprzespane noce, pełne sennych koszmarów. Strach o ukochane dziecko przesłania wszystko inne. Obie tęsknią, obie płaczą. Urywane połączenia nie zastąpią prawdziwej bliskości, która z niezwykłą siłą łączy matkę i córkę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
LINIA MIŁOŚCI LINIA ŻYCIA Monika Kotowska Myślę czasami: Panie Boże, dałeś mi to dziecko i cały czas odbierasz - mówi Joanna Wojciechowska. Jej jedyna córka, w strefie śmierci na wysokości ośmiu tysięcy metrów, zdobywa Mount Everest. A ona czeka. I jak każda matka boi się o swoje dziecko. Mimo że Martyna przysięgała na kolanach, że wróci. W podwarszawskim Izabelinie, gdzie mieszka Joanna Wojciechowska - mama Martyny, czas płynie w tempie odmierzanym nieregularnymi telefonami od córki. Martyna Wojciechowska, wysoko w górach, w obozie, liczy dni do ataku na najwyższy szczyt Ziemi. Jej matka liczy nieprzespane noce, pełne sennych koszmarów. Strach o ukochane dziecko przesłania wszystko inne. Obie tęsknią, obie płaczą. Urywane połączenia nie zastąpią prawdziwej bliskości, która z niezwykłą siłą łączy matkę i córkę. Ta miłość zdolna jest góry przenosić. Ta miłość tłumaczy, skąd w zwykłej dziewczynie tyle siły, by wciąż szukać kolejnych szczytów do zdobycia. GALA: Zadaje pani sobie pytanie: gdzie tak wciąż ciągnie Martynę? I dlaczego? JOANNA WOJCIECHOWSKA: "Jeśli takie jest moje przeznaczenie i mam zginąć, to zginę" - tak mówi Martyna. Moje dziecko cztery razy umierało mi na rękach, a ja razem z nim. Dopiero po latach mogę o tym mówić, bo za bardzo bolało. Raz zbiegała po schodach w wielkich kapciach swojego taty. Poślizgnęła się, tyłem głowy uderzyła o schody i straciła przytomność. Nie zdawałam sobie sprawy, jak szybko życie uchodzi z człowieka. A Martynka robiła się sina, usta, nosek... To był listopad, zawieja za oknem. Złapałam za telefon, ale nie potrafiłam nawet wybrać numeru. Cała się trzęsłam. Moje dziecko nie żyje, myślałam. Złapałam ją na ręce, wybiegłam przed dom do męża, który pracował w garażu. Otworzyłam drzwi, wiatr powiał, zawirował tak mocno, aż się zachwiałam, i wtedy odetchnęła. Miała dziewięć lat. Może dwa lata później siedziała w wannie, obok na półeczce leżała suszarka, a ja rozmawiałam przez telefon. Nie wiem, dlaczego ta suszarka była włączona do kontaktu. I zsunęła się do wody. Zdążyłam tylko krzyknąć z przerażenia, widząc, jak prąd razi Martynę. Wypadła na podłogę, cudem, a mogła już w tej wannie zostać. Trzeci wypadek. Letnie wakacje. Mazury. Miesiąc wcześniej Martyna nauczyła się pływać. Stoimy z mężem na brzegu i patrzymy, jak z grupką dzieci płynie na łodzi motorowej. Nagle słychać huk, widać słup dymu, łódź się pali, tonie. Dzieciaki powpadały do wody. Widziałam tylko moją córeczkę w czarnej koszulce, jak leci przez burtę. Dopłynęła. Włosy spalone, bez brwi, bez rzęs. Buzia spalona. Noga to była jedna wielka rana. A potem znienacka przyszła ciężka choroba, szpital. I to dziecko, tuż po maturze, mogło umrzeć w każdej chwili. Raz ją tylko w życiu oszukałam. Po pierwszej operacji słyszę od lekarza: "Nie udało się, znów trzeba operować". Usiadłam u niej przy łóżku i zagaduję, jak mogę. Nie daję nic po sobie poznać. Aż wreszcie weszły pielęgniarki z wózkiem. "Idziemy", mówią do Martyny, a ona spojrzała na mnie i mówi: "Mamo, oszukałaś mnie, mamo, mamo, nie przeżyję!". Ten krzyk słyszę do dziś. Operacja trwała kilka godzin, a ja tkwiłam bez ruchu, skulona przy grzejniku na szpitalnym korytarzu. Udało się. Po wybudzeniu z narkozy nie mówiła nic, tylko powtarzała w kółko: "Mamusiu, mamusiu...". Nie spałam chyba dwa tygodnie, czekając na wiadomość, czy moja córka wyzdrowieje. Myślę czasami: Panie Boże, dałeś mi to dziecko i cały czas odbierasz GALA: Martyna, dorastając, nieraz otarła się o śmierć. Dlatego dziś żyje na granicy bezpieczeństwa? J.W.: Tak właśnie jest. Tamta choroba pociągnęła za sobą lawinę pytań. Martyna zdała sobie sprawę, że zginąć można wszędzie. Dlatego podejmuje w życiu wciąż nowe wyzwania. Czasem jest na granicy śmierci. Mam nadzieję, że nie przekroczy nigdy czerwonej linii. Jeśli tam, wysoko w górach, będzie bolała ją głowa, dzień, potem drugi, zawróci spod szczytu. Przysięgała to na kolanach. GALA: A dziewczęca nieśmiałość, czy Martyna kiedykolwiek taka była? J.W.: Była bardzo nieśmiała. Wymiotowała z nerwów przed pójściem do przedszkola, płakała, idąc do szkoły. Byłam przerażona. Patrzyłam na nią, myśląc: od nieśmiałości tylko krok do kompleksów. Pracowałam nad nią. Kiedy jako nastolatka walczyła z trądzikiem, mówiłam jej każdego dnia: "Zobacz, jakie masz piękne włosy, oczy...". Dostawała ode mnie raz po raz zastrzyk energii. Pomału zaczynała wierzyć w siebie. Wiem, że mogłam przespać ten moment i dziś Martyna byłaby zamkniętą w sobie myszką. Ale, choć trudno w to uwierzyć, wciąż jest nieśmiała. Nawet jeśli maskuje to brawurą. GALA: Nieśmiała myszka przeżywała okres buntu. Motor, czarne glany, heavy metal. Było ciężko? J.W.: Skórzane kurtki, glany i piekielna muzyka - brzmi groźnie, ale zawsze byłam o nią wyjątkowo spokojna. Ufałam jej bardzo. Dużo rozmawiałyśmy. Każdego dnia znalazłam chwilę, by zapytać, jakie problemy zapisuje w pamiętniku. Czy może uchyli mamie rąbka tajemnicy? Dziecko musi wiedzieć, że jego troski są moimi. I nie ma tu tłumaczenia się brakiem czasu. Dla dziecka trzeba go znaleźć. Rozmawiałyśmy o życiu, o chłopakach. Szczerze. Martyna miała własne zdanie, ale ja też nie bałam się mówić, że nie zawsze podobały mi się jej wybory. Dużo czasu spędzała z ojcem, byłym kierowcą rajdowym. GALA: To pewnie jemu może pani podziękować za nietuzinkowe pasje córki. J.W.: Mąż zajmował się naprawą samochodów. A Martyna, ciekawska, uwielbiała przesiadywać z nim w warsztacie. Z kluczem francuskim w dłoni zadawała tysiące pytań. Zainteresowała się motoryzacją, zaraziła jego pasją. Od taty dostała pierwszą motorynkę. Miała wtedy 11 lat. Nie od samego początku sobie radziła. Ale połknęła bakcyla. Szalała sama jedna z bandą chłopaków na pobliskich fortach, bo która dziewczynka miała motocykl zamiast lalki Barbie. Wyrosła z motorynki, kupiliśmy emzetkę. Potem ojciec już się nie zgadzał na jej szaleństwa. Baliśmy się. On krzyczał, ona płakała. A w końcu jechali razem po następny motor. Mąż obiecał, że kupi jej samochód, jeśli zostawi motory. Z Zachodu przywiózł Suzuki Samuraja. Ale oszukała nas (śmiech), miłość do dwóch kółek trwa. GALA: Martyna mówi, że nigdy się nie pokłóciłyście. To przecież niemożliwe. J.W.: A jednak. Nigdy się nie pokłóciłyśmy. Dyskutowałyśmy. Martyna nie przyjmowała tłumaczenia: nie, bo nie. Kiedy chciała iść na całą noc na sylwestra, tak długo rozmawiałyśmy, aż zgadzała się, żebym jednak przyjechała po nią w środku nocy. Udawało nam się dogadać, bo docierały do niej argumenty. I nigdy mnie nie zawiodła. Choć czasem doprowadzała do gorączki. Jak to dziecko. Czasy były okropne, w sklepach pusto, nic nie można było kupić. Miałam przepiękny kostium przywieziony z Włoch. Do tego elegancki welurowy paseczek. I kiedyś przed wielkim wyjściem szukam tego paska. Wołam Martynkę. Przewróciła sarnie oczy, ale za chwilę mówi: "On się znajdzie". Przerzuciła do góry nogami swój pokój. Znalazł się. Sprzączka ucięta. Pasek zszyty ordynarnie czarną nitką. Moja córeczka zrobiła sobie bransoletkę. Byłam zła. Dziś to nie problem, ale wtedy? A jednak nie było między nami wzajemnych pretensji, złości, kłótni. Dopiero niedawno Martyna zarzuciła mi, że okropnie ją ubierałam (śmiech). Był co prawda w tamtych czasach osławiony bazar w Rembertowie, rewia mody dla elegantek. Ale my na zakupy jeździłyśmy do pedetu na Woli. Po trzewiki sznurowane, trzymające kosteczkę, bezpieczne, wygodne. Niebieski płaszczyk z kapturem wykańczanym kolorową kratą. Dopiero dziś słyszę od mojej córeczki: "Mamo, nie daruję ci tego płaszczyka". A zaraz potem: "Kocham cię, mamo". Takie to nasze kłótnie. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
GALA: Chroniliście Martynę, jedynaczkę, przed światem? J.W.: Nasz dom był zawsze otwarty. Nie pracowałam i poświęciłam całą swoją energię, by nie zabrakło w nim serca, ciepła, obiadu na stole. Znajdowali u nas azyl życiowi rozbitkowie. Kobieta wyrzucona z domu - pani Adela, mieszkała z nami parę ładnych miesięcy. Otwieraliśmy szeroko drzwi. Przyznam, że czasem ze strachem, z niepokojem, jak wtedy, gdy Martyna przyprowadziła kolegę uzależnionego od narkotyków. I wyciągnęła go z nałogu. Nie pozwoliła się stoczyć, choć było ciężko. Pamiętam, jak zaprosiła go na imieniny. Chłopak Martyny nie potrafił tego zrozumieć, powiedział wtedy: "Nie życzę sobie siedzieć z narkomanem przy jednym stole". Na co usłyszał od niej: "To wyjdź". Zawsze walczyła o ludzi. GALA: Powiedziała mi kiedyś, że jest pani dla niej wzorem życiowym. Jesteście przecież tak różne. J.W.: Różnimy się niezaprzeczalnie. Mam lęk wysokości i problem z wytrzepaniem dywanika, gdy stoję na balkonie na pierwszym piętrze. Kiedy gotuję zupę, odkładam dla niej osobny słoiczek ogórkowej czy żurku, który tak lubi, i nie oczekuję, że moja córka będzie mistrzynią w robieniu wyszukanych tortów czy pasztetów. Jesteśmy inne, ale potrafimy i chcemy być blisko siebie. Każdego roku jeździmy razem na wakacje. Mama z córką. Nad polskie morze. Do Jastrzębiej Góry, do Władysławowa. Oglądamy wschód słońca na plaży. Wygrzewamy się na piasku. Kiedy ja czytam książkę, ona pracuje z laptopem. Chodzimy razem "na rozpustę" - lody i ciastka. Nie nudzimy się ze sobą. Odkąd Martyna wyprowadziła się od nas, dzwoni codziennie. Trudno uwierzyć, ale do dziś dostaję od niej, dorosłej dziewczyny, laurki. Dzieci tak często się stresują, co też mamie kupić w prezencie, a ja mówię: apaszki już by nie było, broszkę bym zgubiła, a laurki są w pięknym pudełku przewiązanym wstążką. "Dziękuję za miłość, wsparcie, cierpliwość..." - wykaligrafowane na pergaminie. "Wiem, że żadna mama na świecie nie jest tak wspaniałą przyjaciółką, jak ty dla mnie..." i data sprzed paru zaledwie lat. Czytam je wciąż od nowa i wciąż tak samo się wzruszam. Martyna do męża nie powie "ojciec", tylko "tatku". Ciepło, z uczuciem. Nie wstydzimy się mówić do siebie: kocham cię. Używamy tych słów na śniadanie, obiad i na kolację. GALA: W pani słowach jest wielki ładunek miłości. Można przywyknąć do strachu o dziecko? J.W.: Nie można! Bardzo przeżywam każdą jej wyprawę. Nie da się być z kimś na zapas, więc tęsknię. Skłamałabym, mówiąc, że teraz, kiedy Martyna kładzie się spać w maleńkim namiocie rozbitym w śniegu, moje noce mijają spokojnie. Miałam ostatnio sen, że odpadła od ściany i wisi na linie. Wstaję i od rana czekam na informacje z Himalajów. W głowie kłębią się różne myśli, nie potrafię skoncentrować się na prostych czynnościach. Jak to się mówi: nie idzie mi robota. Jest między nami tak ogromna więź, że kiedy sięgam po telefon, w tej samej chwili ona dzwoni. Intuicja podpowiada mi, kiedy Martyna jest chora, ma kłopoty. Gdy w zeszłym roku podczas kręcenia programu miała wypadek na Islandii i złamała kręgosłup, czułam przeszywający ból serca. Tego dnia byłam nie do życia, dziwnie rozdrażniona, płaczliwa. Przeczuwałam nieszczęście. Telefon potwierdził najgorsze obawy. Gdy wróciła, jej ciało to był jeden wielki siny wylew. Siedziałam przy niej, zmieniając tylko okłady z kapuścianych liści, które likwidowały obrzęk (płacze). Miałam zrobić zdjęcie, ale powiedziałam sobie: żadnych wspomnień. A jednak nie zapomnę nigdy, jak w sanatorium w Ciechocinku siedziałyśmy razem przy śniadaniu, a Martynie łzy kapały do zupy mlecznej. Nie wiedziałam, jak się zachować. Pocieszać? Ale jak? Kobieta, która nie ma dziecka, nigdy tego uczucia nie pojmie. Tej miłości. GALA: Kusi panią, by ją przy sobie zatrzymać, nie puścić w świat, ochronić przed wszelkimi niebezpieczeństwami? J.W.: W życiu nie zawsze jest pięknie. Martyna poznaje świat, a ja umieram czasem z niepokoju o nią. Do tego nie można przywyknąć, ale byłabym egoistką, gdybym jej tego zabraniała. Jak się rodziliśmy, nikt nie mówił, że będzie lekko. Zawsze z mężem zawozimy córkę na lotnisko, zawsze odbieramy. I nie ma pory, która byłaby nieodpowiednia. GALA: Wierzy pani, że Martyna wróci z wyprawy i zmieni się, jak obiecała? Co się musi wydarzyć, żeby rozpakowała walizki? J.W.: Dziecko. Mając dziecko, będzie musiała podejmować decyzje o wyprawach z myślą o nim. A Martynka już zagląda do wózków. Myślę, że to jej czas na macierzyństwo. 🖐️❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
HALINA FRACKOWIAK. Czas działa na korzyść tego artysty, który szanuje swój zawód .......... HALINA FRĄCKOWIAK, lat 59, Baran, mgr psychologii, znakomita piosenkarka, także kompozytorka i autorka tekstów, jedna z nielicznych gwiazd lat 60., które do dzisiaj aktywnie działają. Na rynku ukazała się jej nowa płyta "Przystanek bez drogowskazu... Garaże gwiazd", na którą kazała czekać swoim fanom około 20 lat. Dwunastu nowych piosenek, wspaniale zaaranżowanych przez Adama Sztabę, słucha się z przyjemnością, a głos wokalistki brzmi dojrzale, pięknie, jeszcze bardziej interesująco niż przed laty. Recenzje entuzjastyczne. Piosenkarka promuje tę płytę, spotyka się z odbiorcami i koncertuje na terenie kraju. - "Mój anioł wie, gdzie mam pójść, by nie zbłądzić" - śpiewa pani na swojej nowej płycie "Przystanek bez drogowskazu... Garaże gwiazd". Jak się okazało, nie zbłądziła pani, stawiając na taki właśnie repertuar. Jak powstawała ta płyta? - Zamysł jej nagrania zrodził się dawno temu. Zbieranie materiału rozpoczęłam po zakończeniu studiów i napisaniu pracy magisterskiej, którą obroniłam w 2000 roku. Początkowo piosenek było bardzo wiele, w końcu zostało dwanaście. Najpierw ukazał się singiel z psalmem "Wołanie moje", dedykowany Janowi Pawłowi II, do którego muzykę napisał Józef Skrzek. Ten utwór znalazł się później na płycie, stanowiąc jej myśl przewodnią. W 2003 roku zaśpiewałam go w Watykanie, przed Ojcem Świętym. W 2004 roku miałam recital telewizyjny z kilkoma nowymi piosenkami, a potem odbyła się rozmowa z Adamem Sztabą, za którego sprawą ta płyta pięknie rozwijała się muzycznie i artystycznie. To on nadał jej szlachetną oprawę i nowoczesny kształt. Piosenki mają ekspresję wewnętrzną, ale jednocześnie zawierają sporo liryki i głębokich treści. - Dlaczego aż 20 lat kazała pani czekać na nową płytę? - Trudno mi było poświęcić się tylko swoim sprawom i muzyce, mając w domu syna. To on wówczas znajdował się w centrum mojej uwagi. Kiedy skończyłam studia, a syn był doroślejszy, poczułam, że pora zrobić coś dla siebie, dla radości twórczej i interesującej mnie muzyki. - Wszystkie teksty piosenek tworzą jednolitą formę pozytywnych myśli i wibracji. Czym były inspirowane? - Moją własną drogą, którą szłam przez wiele lat, wydarzeniami, które miały miejsce, wartościowaniem i tym, co jest w życiu najważniejsze. Myślą przewodnią była wiara w to, że najcenniejszą wartością jest miłość. Do piosenki "Przystanek bez drogowskazu" sama napisałam słowa, które są moim wewnętrznym głosem. To on podpowiadał mi, co mam robić, a ja go słuchałam. Chciałam wierzyć, że garaże gwiazd są za rogiem i za tymże rogiem kryje się nadzieja, bez względu na to, co się wydarzyło. - Młodzi odbiorcy płyty w internetowych recenzjach są nią zachwyceni. Nazywają panią "prawdziwą gwiazdą", "poetką muzyki pop" i jej "ikoną". Czy ta płyta jest adresowana także do najmłodszego pokolenia? - Pewne treści są, moim zdaniem, ponadwiekowe. Płyta jest adresowana do wrażliwych osób, które chcą posłuchać czegoś bardziej osobistego, niekoniecznie tego, co zostało wymuszone aktualną modą. Płyta jest jednocześnie wartościowa w sensie przekazu treściowego i nowoczesna muzycznie, więc młodzi ludzie, potrzebujący rytmu i dynamiki, znajdą w niej energię i elektryczność. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- Nie jest to łatwa płyta i trudno ją zaszufladkować do jakiegoś określonego gatunku... - Do mnie docierają opinie, że chce się jej słuchać bez przerwy, a im dłużej się jej słucha, tym bardziej przenika do słuchacza. - Postawiła pani na młodość, czego dowodem powierzenie strony muzycznej młodemu, dynamicznemu muzykowi-dyrygentowi Adamowi Sztabie. - Młodość to wcale nie sprawa wieku, to energia, to potrzeba aktywności, ciekawości życia, nieustannego rozwoju, stawiania sobie ciągle nowych zadań. W przypadku Adama Sztaby, nie tylko postawiłam na młodość, lecz na to, co ona ze sobą niesie. Przy bliższym poznaniu zauważyłam, że Adam ma w sobie wiele czystości wewnętrznej, dobrej prawdy, o którą mi zawsze chodziło. Praca z nim była dla mnie wielką radością. Podobnie jak z innymi, młodymi ludźmi. Projekt graficzny zrobił Grzegorz Piwnicki, sesję zdjęciową Grzegorz Korzeniowski. Pierwszy utrafił w bardzo bliską mi stylistykę w sztuce, czyli secesję. Drugi potrafił w swoich zdjęciach zobaczyć dojrzałość osoby z równoczesnym zachowaniem świeżości. - Słowem - powróciła pani na rynek? - To delikatna sprawa, bo ja nie czułam odejścia. Cały czas śpiewałam, miałam mnóstwo koncertów - nawet wtedy, gdy studiowałam. Może tylko jestem na etapie większej aktywności i skupienia na muzyce. Czas działa na korzyść tego artysty, który szanuje swój zawód, kolekcjonuje wszystkie przeżycia, nie lekceważy niczego i ma w sobie dużo pokory. Trzeba pamiętać, że nie można zaniechać ciągłej pracy nad sobą i nieustannego doskonalenia warsztatu twórczego. - Jak postrzega pani obraz naszego show-biznesu? - Zauważyłam, że ciągle panuje u nas głód nowości: następny, następny wykonawca... Jeszcze osoba nie zdoła się zakorzenić, pokazać, że stać ją na więcej, a już przestaje interesować, bo pojawiła się nowa twarz. - Czy pani miewała szczęście i jako artystka, i jako kobieta? - Jako kobieta miewałam chwile szczęścia, jako artystka czuję, że się spełniam i jestem szczęśliwa. Jeżeli nawet były okresy wyciszenia, to było to naturalne, bo nie należy być wszędzie przez cały czas. Ponadto, żeby coś oddać, to przedtem trzeba się naładować. - Wygląda pani na osobę, która jest pewna swojej wartości. - Staram się pracować tak, żebym nie wstydziła się tego, co robię. Żyję, jakby to był mój ostatni dzień, więc wszystko robię na sto procent. - Czy w Polsce szanuje się ludzi z dużym dorobkiem, wielkim doświadczeniem, czy jest u nas kult gwiazd? - Wydaje mi się, że minął kult tych, którzy zapracowali na swoją pozycję. Teraz nastał czas fajerwerku, zabawy. Ale na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że dorobek i doświadczenie nie są lekceważone. - Gdzie tkwi tajemnica pani powodzenia i długiego trwania w tym zawodzie? - Może to zasługa możliwości, predyspozycji, zdolności, przeznaczenia, ale przede wszystkim chyba jednak pracowitości. - Maryla Rodowicz mówi, że im dłużej istnieje się na rynku, tym bardziej trzeba się sprawdzać. Czy podziela pani taką opinię? - Nie wiem, czy aż "sprawdzać", ale na pewno trzeba starać się, żeby wszystko, co robimy, było najwyższej jakości. Myślę, że Maryla miała coś innego na myśli, że trzeba być coraz lepszym, bo wtedy ludzie nas szanują i cenią. - W show-biznesie obowiązuje młodość. Ci, którzy są po czterdziestce przestają się liczyć... - Nie ma znaczenia wiek. Wartość artysty jest tylko w tym, co ma do powiedzenia. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- A po sześćdziesiątce? - Są tacy sześćdziesięciolatkowie, którzy twierdzą, że dopiero wtedy zaczyna się życie. Na przykład Jane Fonda (68 lat) jest przykładem, że i w tym wieku można być piękną i atrakcyjną oraz twórczą. A jaki ma temperament! On jest niezmienny, jest stały bez względu na wiek. - Jak to, nie potwierdza pani, że presja młodości, szczególnie w mediach, jest ogromna? - Zauważam to, ale nie wolno się jej poddawać. Trzeba iść swoją drogą, w swoim tempie, ze swoimi możliwościami, być ciekawym życia. - W jakich więc kategoriach myśli pani o upływie czasu? - W kategoriach mądrości, rozwoju, wiedzy. Ciało jest tylko ciałem, nie wszyscy tak są uwarunkowani genetycznie, żeby mogli do późna cieszyć się dobrym zdrowiem i wyglądem. Moim marzeniem jest, żeby moja umysłowość do ostatniego momentu była silna. - Ponoć kobiety pewne swojej wartości nie przeżywają tak mocno upływu czasu? - Nie wierzę. Upływ czasu to nasza świadomość, której nie należy negować. Natomiast dobrze jest mieć świadomość, jakie wartości niesie ze sobą przemijanie. - Dość dawno rozstała się pani z mężem. Czy teraz jest ktoś u pani boku? - Teraz jest przy mnie moja muzyka, ale proszę pamiętać, że garaże gwiazd są zaraz za rogiem. - Wyszedł z domu ukochany syn Filip. Jak pani to przeżyła? - Bardzo mocno, bo mój plan codzienny był ściśle związany z Filipem. - Czyżby była pani przykładem typowej dominującej matki? - Nie byłam taka, ale uważam, że dziecko musi czuć, że jest najważniejsze. Musi czuć miłość i że w tym domu zawsze znajdzie najwięcej miłości i zrozumienia dla swoich problemów. Filip skończył studia, mieszka oddzielnie. Mamy częste kontakty ze sobą. Teraz chcę mieć przeświadczenie, że jestem bardzo bliską mu osobą, a on chce mieć ze mną więź i chce dzielić się ze mną swoimi sprawami, chociaż przecież nie do końca. - Czyli jak pani teraz żyje? - Mieszkam z mamą w parterowym domu o powierzchni 110 metrów kwadratowych na działce ogrodowej 419 metrów. Towarzyszą nam papużki nierozłączki Malwinka i Kubuś. Jest także kotek "Ten Kicio", który jest bardzo mądry i rozumie moje polecenia. - Co z psychologią, którą tak pilnie pani studiowała? - Jako psycholog pracowałam pół roku w szkole z młodzieżą gimnazjalną. Przerwałam na rzecz śpiewania, bo doszłam do wniosku, że nie sposób tego połączyć ze sobą. Obie dziedziny są bardzo zachłanne i absorbujące. Nadal czytam dużo literatury psychologicznej i staram się być na bieżąco. Psychologia otacza nas, nie można przejść przez życie, nie zauważając jej na każdym kroku. - Wiedząc więcej, może pani teraz pomagać samej sobie. Czy to się zdarza? - Świadomość pewnych spraw bardzo pomaga, szczególnie w momentach smutnych. Staram się poczuć, w jakim miejscu ciała umieszczony jest smutek. Stosuję techniki oddychania i wtedy energia przemieszcza się w górę. Im większa energia, tym więcej pogody i radości jest w nas. - W życiu przeżyła pani wiele dramatycznych momentów, wręcz tragicznych. Czy one jeszcze tkwią w pani pamięci, czy może zatarły się i odeszły... - Wszystko, czego doświadczyliśmy w życiu, pozostaje w nas. Jestem przeciwna pielęgnowaniu w sobie cierpienia. W tym pomagały mi techniki oddychania, joga oraz umiejętność pogodzenia się z tym dzięki wierze. - Co pani robi, gdy czuje w środku smutek, a dzień jest pochmurny? - W taki dzień dłużej się rozkręcam. Piję kawę i czuję, że dzięki niej podnosi mi się ciśnienie. Robię szybkie oddechy, które dotleniają i dają energię. ❤️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
List do przyjaciół ❤️ Gabriel Garcia Marquez Gabriel Garcia Marquez - 74-letni wybitny pisarz kolumbijski, autor słynnej powieści \"Sto lat samotności\", laureat literackiej Nagrody Nobla z 1982 roku, był chory na nowotwór złośliwy układu limfatycznego. Pisarz wycofał się z życia publicznego i do swoich przyjaciół rozesłał niniejszy, pożegnalny list. Jeśliby Bóg zapomniał przez chwilę, że jestem marionetką i podarował mi odrobinę życia, wykorzystałbym ten czas najlepiej jak potrafię. Prawdopodobnie nie powiedziałbym wszystkiego, o czym myślę, ale na pewno przemyślałbym wszystko, co powiedziałem. Oceniałbym rzeczy nie ze względu na ich wartość, ale na ich znaczenie. Spałbym mało, śniłbym więcej, wiem, że w każdej minucie z zamkniętymi oczami tracimy 60 sekund światła. Szedłbym, kiedy inni się zatrzymują, budziłbym się, kiedy inni śpią. Gdyby Bóg podarował mi odrobinę życia, ubrałbym się prosto, rzuciłbym się ku słońcu, odkrywając nie tylko me ciało, ale moją duszę. Przekonywałbym ludzi, jak bardzo są w błędzie myśląc, że nie warto się zakochać na starość. Nie wiedzą bowiem, że starzeją się właśnie dlatego, iż unikają miłości! Dziecku przyprawiłbym skrzydła, ale zabrałbym mu je, gdy tylko nauczy się latać samodzielnie. Osobom w podeszłym wieku powiedziałbym, że śmierć nie przychodzi wraz ze starością, lecz z zapomnieniem (opuszczeniem). Tylu rzeczy nauczyłem się od was, ludzi... Nauczyłem się, że wszyscy chcą żyć na wierzchołku góry, zapominając, że prawdziwe szczęście kryje się w samym sposobie wspinania się na górę. Nauczyłem się, że kiedy nowo narodzone dziecko chwyta swoją maleńką dłonią, po raz pierwszy, palec swego ojca, trzyma się go już zawsze. Nauczyłem się, że człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, aby się podniósł. Jest tyle rzeczy, których mogłem się od was nauczyć, ale w rzeczywistości na niewiele się one przydadzą, gdyż, kiedy mnie włożą do trumny, nie będę już żył. Mów zawsze, co czujesz, i czyń, co myślisz. Gdybym wiedział, że dzisiaj po raz ostatni zobaczę cię śpiącego, objąłbym cię mocno i modliłbym się do Pana, by pozwolił mi być twoim aniołem stróżem. Gdybym wiedział, że są to ostatnie minuty, kiedy cię widzę, powiedziałbym \"kocham cię\", a nie zakładałbym głupio, że przecież o tym wiesz. Zawsze jest jakieś jutro i życie daje nam możliwość zrobienia dobrego uczynku, ale jeśli się mylę, i dzisiaj jest wszystkim, co mi pozostaje, chciałbym ci powiedzieć jak bardzo cię kocham i że nigdy cię nie zapomnę. Jutro nie jest zagwarantowane nikomu, ani młodemu, ani staremu. Być może, że dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Dlatego nie zwlekaj, uczyń to dzisiaj, bo jeśli się okaże, że nie doczekasz jutra, będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty, by przekazać im ostatnie życzenie. Bądź zawsze blisko tych, których kochasz, mów im głośno, jak bardzo ich potrzebujesz, jak ich kochasz i bądź dla nich dobry, miej czas, aby im powiedzieć \"jak mi przykro\", \"przepraszam\", \"proszę\", dziękuję\" i wszystkie inne słowa miłości, jakie tylko znasz. Nikt cię nie będzie pamiętał za twoje myśli sekretne. Proś więc Pana o siłę i mądrość, abyś mógł je wyrazić. Okaż swym przyjaciołom i bliskim, jak bardzo są ci potrzebni. Prześlij te słowa komu zechcesz. Jeśli nie zrobisz tego dzisiaj, jutro będzie takie samo jak wczoraj. I jeśli tego nie zrobisz, nigdy nic się nie stanie. Teraz jest czas. Pozdrawiam i życzę szczęścia! ❤️👄🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️ Kochana JARZEBINKO_______________-witaj 🖐️ Wstalam i popedzilam z kawka na BIESIADE! Siedze tu juz chwile i jestem zaczytana,,,,rozczytana. Kiedy czytalam wywiad z p.Wojciechowska________wierze w kazde jej slowo.To takie trudne nawet do opowiedzenia. Nie mozemy ukladac dzieciom zycia.Nie mozemy zyc ich zyciem. Nie mozemy___to wiemy! Ale ciagle jestesmy z nimi myslami i sercem. Skad ja to znam? Kiedys wyczytalam,ze jak ciagle myslimy,by cos sie nie przydarzylo___niestety,przyciagniemy to!!!I nadchodzi!! Postanowilam myslec tylko pozytywnie i juz nie zaprzatam sobie glowy,,,,,a jezeli,,,,Nie ma jezeli i juz!!! Bylam nadopiekuncza matka.Nikomu z tym nie bylo dobrze! Az pewnego razu \"zrobilam ze soba porzadek\".Czy na pewno? Chociaz i teraz zdarzy mi sie z czym wyskoczyc,,,,wiec sama sie karce,,,,, Promieniuje milymi i pelnymi milosci myslami wobec swoich bliskich i napotkanych ludzi.Kocham swoje zycie.Kocham swoj swiat. Lubie Haline Frackowiak!! Uwielbiam Ja! Bylam na wielu jej koncertach! Jak zawsze substelna,elegancka i uwielbiana przez publicznosc. JARZEBINKO_______________dziekuje za piekne posty! Dostarczyly mi one wiele refleksji,,,, Pozdrawiam CIEBIE bardzo serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO_______________piekna piosenka,przyslowie,,,❤️ Wspaniala lekturka❤️ przy okazji,,,,subtelna

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JOLKO👄 usciskam Ciebie i biegne na nastepna :D :D :D BIESIADE ......... do kuchni, konczyc obiadek, bo za chwile bedzie MM. pozdrawiam i zycze milego dnia, sloneczko pewnie u Ciebie swieci, u mnie dzis slonka nie ma :-( ale mam nadzieje, ze przesles troche promykow:D do zobaczenia wieczorkiem(mojego czasu) 👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ale to początek końca. W życie pełne życia wdziera się na razie blady cień choroby serca. LUCJAN KYDRYNSKI...... Lucjana Kydryńskiego wspomina Jerzy Gruza. Wiosna 1994 r., słonecznie, sale szpitalne pełne odwiedzających. Po korytarzach suną szurając kapciami ludzie sukcesu. Z pierwszych stron gazet. Wszyscy po operacjach by-passów. Lucjan uśmiechnięty - wszystko się świetnie udało. Stoimy wokół łóżka, dowcipkujemy. Lucjan śmieje się, ale przezornie trzyma się za piersi, tam, gdzie jest pozszywany. Ogólna wesołość. Ale to początek końca. W życie pełne życia wdziera się na razie blady cień choroby serca. Ta operacja pozwoliła mu jeszcze funkcjonować prawie normalnie przez kilkanaście lat. A jego życie nic a nic nie wskazywało, że może być chory. Bywał, pisał, występował, żartował, udzielał wywiadów, podróżował, chłonął wszystko, co miało jakiś blask, nowość czy wartość, głównie jeżeli chodzi o muzykę i życie towarzyskie. Trochę jakby chciał zagłuszyć czające się w sercu niebezpieczeństwo. Lucjana poznałem, nie pamiętam kiedy, wiem, że go obsadziłem w \"Wojnie domowej\" w marzeniu sennym Pawła, któremu śniło się, że występuje na festiwalu w Sopocie i zapowiada go Lucjan Kydryński. Musiałem go znać wcześniej. Przypuszczalnie z pierwszych sopockich festiwali. Skąd tam się wziął, nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że zawsze tam był, nawet jak nie występował. Na początku było słowo... Głos radiowy. Rozpoznawalny i charakterystyczny w sposobie wymawiania \"r\", łatwy do naśladowania i parodiowania przez licznych estradowców, przy ogólnym śmiechu widowni, ale życzliwym. Lucjan budził ogólną sympatię, chociaż nie u krytyki, dziennikarzy, pismaków odsyłanych z pisania o brudnej posesji w domu takim a takim w dziale miejskim do recenzowania występów na estradzie. Zresztą rola konferansjera była zawsze trochę w pogardzie. Był dodatkiem, nie zauważano, że był właściwie trzecim Panem z Kabaretu Starszych Panów. Nie lubili go też i poważni specjaliści, z zazdrości o powodzenie, wygląd, elegancję, uśmiech i możliwość błyszczenia na ekranie telewizora. Ale on nie świecił światłem odbitym, jak mówił kiedyś o telewizji pewien prezes - on sam świecił własnym blaskiem. I to irytowało. Przed i w trakcie sopockich festiwali był monopolistą przedstawiania wielkich gwiazd światowej estrady w Polsce. Zwykle występował z nimi w Sali Kongresowej. Był chyba jedynym, który mógł sprostać tej roli pod względem wiedzy, taktu i umiejętności podbicia walorów artysty, którego prezentował. A przy tym spotkaniu z wielkimi gwiazdami bawił się wymyślaniem takich piekielnie trafnych określeń czy haseł jak: - Czarny Anioł polskiej piosenki - Ewa Demarczyk! - Oczy ma przepastne jak jezioro Ładoga - o jakiejś Rosjance. - Czarna Syrena Nocy - Juliette Greco! - Napoleon piosenki - Charles Aznavour! - Jednocześnie śpiew ptaków i trzęsienie ziemi - Yma Sumac! - Półdiablę pożerające mężczyzn - Earta Kitt! Zazdroszcząc mu, kiedyś pokusiłem się o wymyślenie czegoś podobnego i zapowiadając Halinę Kunicką, żonę Lucjana -wygraserowałem: - Teresa Żylis-Gara polskiej piosenki łatwej i przyjemnej - Haaaaaalina Kuuuuuunicka! Oczywiście też dostałem brawa. Życie estradowca nie jest trudne. Na pozór. Niewielu zdawało sobie sprawę z tego, że Lucjan interesował się na poważnie muzyką poważną, że pisał, że miał rzetelną wiedzę na temat operetki, musicalu, opery. Wiedzę prawie encyklopedyczną. Zdumiewał mnie znajomością tego, co na przykład dzieje się w drugim akcie, czwartej scenie mało znanej operetki, kto kogo, jak ma na imię kochanek i w jaki sposób wyznaje swoją miłość żonie ambasadora Transylwanii. Czasami przepytywałem go dla żartu udając zainteresowanie. Odpowiadał bezbłędnie. O właśnie! Dziedzina operetki też czeka na swojego Trelińskiego i Warlikowskiego. Nie pogardzajmy nią. Moje odkrycie. Wprowadził Polaków w świat muzyki wszystkich rodzajów, na różnych poziomach zainteresowań, wciskał muzykę i kucharce z baru mlecznego, i profesorowi uniwersytetu. Otwierał na oścież bramę, przez którą wlewały się dźwięki i popularnego szlagieru muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, i szlachetnych prób piosenki kabaretowej, i przebojów światowych, i wreszcie muzyki poważnej. Jako enterprener z wyboru i zamiłowania. Interesował się teatrem i filmem, pisał recenzje pod pseudonimem Aleksandra w \"Przekroju\". W formie listów recenzował to, co się dzieje kulturalnego w Warszawie. Pisał książki, encyklopedię musicalu, operetki, wspomnienia z podróży, spotkania z Gwiazdami. Wszystko to na nic. Lucjan kojarzyć się będzie publiczności zawsze z Festiwalem Sopockim. Siła telewizji! cdn....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Lucjan był związany z festiwalem od samego początku. Mnie te festiwale zlewają się w jeden wielki miszmasz ludzi, gwiazd, efektów specjalnych, konkursów, piosenkarz zjeżdżający pod sufitem na linie jako Hermaszewski, "Jaskółka" śpiewana na górze wśród drzew Opery Leśnej, chociaż było kilka wydarzeń, które wryły nam się wszystkim w pamięć. Najlepszym pomysłem Lucjana, aby odświeżyć konwencje typowej konferansjerki, było zaproszenie do współpracy w prowadzeniu koncertów młodej pulchniutkiej dziewczyny o wyglądzie aniołka, z długimi blond włosami w przezroczystej białej sukience, z torebką przewieszoną przez ramię. Wychodził z nią na scenę, zapowiadał, ona stała z boku, nic nie mówiła i wracali za kulisy. Za trzecim razem na widowni i przed telewizorami wrzało: Kto to jest? O co chodzi? Dlaczego ona nic nie mówi? Lucjan po trzecim wyjściu poinformował zaintrygowaną widownię, że ta młoda osoba to praktykantka, która przygotowuje się do prowadzenia następnego festiwalu zamiast Ireny Dziedzic. Na razie oswaja się ze sceną. Zawrzało. Rozdzwoniły się telefony z kierownictwa telewizji, komitetów partyjnych, biur, urzędów. Na nic zdały się tłumaczenia, że to żart. - Jak ona może zapowiadać przyszły festiwal, kiedy nie potrafi nawet ust otworzyć?! - pytano. Rano budzi mnie centrala telefoniczna Grand Hotelu i łączy z jakimś ważnym zakładem pracy, gdzie już odbyła się masówka pod hasłem: "Załoga naszego zakładu na zebraniu w dniu... jednoznacznie wyraża swoje potępienie i uchwala, aby ta osoba nie występowała w następnym festiwalu, gdyż nie potrafi w ogóle mówić". Nie ukazała się już więcej w amfiteatrze. Ale można ją oglądać w ciągle powtarzanym "Czterdziestolatku", w scenach z laboratorium, gdzie czasami mówi. Z zapowiadającymi festiwal był stały kłopot. Para Irena Dziedzic i Lucjan byli niezastąpieni. Być może dlatego, że rywalizacja między tymi ówczesnymi personalities rozpalała spory, domysły i plotki. To było dwoje ambitnych, inteligentnych ludzi, których osobowości wpływały na przebieg festiwalu. Jakoś pasowali do siebie, mimo że prywatnie Lucjan nie przepadał za Ireną. Ale ich obecność na estradzie nadawała całemu spektaklowi jakiś prywatno-towarzyski charakter. Publiczność miała poczucie, że jest zaproszona na to spotkanie. Czuła się zaszczycona. Nie podobało się to specjalnie dyrekcji ani "górze". Do dzisiejszego dnia zarzut, że bawimy się we własnym gronie, a nie z "całym narodem", wycina wszystko to, co jest istotą telewizji: intymność, prywatność i pozytywny snobizm. Później, gdy zmieniali się organizatorzy festiwalu, zaczęto wydziwiać z ludźmi, których lansowano w roli konferansjerów. Aktorzy, redaktorzy, piosenkarze, a nawet jeden z dyrektorów Wydziału Kultury w Gdańsku uznał, że sam wystąpi zamiast Lucjana Kydryńskiego. Udało mu się. Wystąpił. Pierwszy i ostatni raz. Dziesięciolecie Sopotu. Ten, kto wymyślił festiwal w Sopocie, chyba wziął pieniądze od CIA. Otworzył okno na świat Zachodu! Nie tylko nam, ale tym na Kamczatce. Bo transmisje, nawet okrojone z tzw. Miazmatów, docierały do całego obozu. Minęło dziesięć lat. Zrobiliśmy serie talk-shows na ten temat. Irena, Lucjan, ja i kilku zaproszonych gości. Wspomnienia, żarty, kpiny z tradycyjnych schodów, po których nie da się chodzić, bo schody umieli projektować starożytni, ale nie polski scenograf, luz, zabawa. Pierwszy odcinek poszedł w lipcu, tak aby wycelować na XI Sopot. Wzywa mnie ówczesny dyrektor programowy. - Panie Jerzy, drogi, kochany! Nagraliście dziesięć odcinków, tak? I bardzo dobrze. Irena i pan Lucjan bardzo zabawni. Ale po co nam to? Puściliśmy jeden i wystarczy. Niech towarzysz Olszowski wróci z urlopu i to zobaczy, głowy nam wszystkim pourywa! Dlaczego? Nie wiadomo. A właściwie wiadomo. Obok wybitnych gwiazd estrady, takich jak Aznavour, Joan Baez, Demis Roussos, Johny Cash, na konkurs przyjeżdżało sporo amatorów. Pewnego razu nagrodę otrzymał jakiś Szwed, który w finale wystąpił w jasnoniebieskim smokingu. Wywarło to na wszystkich nosicielach garniturów z Wistuli i Bytomia piorunujące wrażenie. Oklaski, entuzjazm... Nawet Lucjan spojrzał krytycznie na to, co od lat stale miał na sobie w Sopocie. Uwielbiał ciemne garnitury, w nich czuł się najswobodniej. Zmusiłem go, gdy na czterdziestolecie polskiej telewizji zaczynaliśmy program "Historia telewizji łatwej, lekkiej i przyjemnej", by kupić sobie po smokingu. - Jak to? Za własne pieniądze? - Lucjan długo mieszkał w Krakowie. - Tak. Musimy jakoś wyglądać. Cykl tych programów cieszył się sporą oglądalnością. Anegdoty, żarty, zabawne historie związane z zakulisowymi wpadkami, zawsze mieliśmy jakąś cover story i zaproszonego do niej specjalnego gościa. No i publiczność. Znajomi. Znane twarze, ludzie autentycznie śmiejący się, dopowiadający z widowni, bez tego telewizyjnego sztywniactwa i martwoty, to zaczęło drażnić. A poza tym! Jak to, historia? Historia telewizji zaczęła się od czasu, gdy nasz Władek, Stasiek i Mietek usiedli na fotelach dyrektorów w TVP. Minęło kilka lat. Drogi nasze się rozeszły, każdy szukał innego pola do eksploatacji. Nie było źle. Jeszcze jedna wspólna z Lucjanem próba reanimacji naszych pomysłów. Ale podczas oglądania pilotowego odcinka jedyna uwaga, jaką zrobiła redaktorka odpowiedzialna, była taka, że w programie widać kawałek zagiętego w rogu dywanu. Spojrzeliśmy z Lucjanem na siebie i w milczeniu opuściliśmy Woronicza. A potem mijanka w Instytucie Kardiologii w Aninie. Ja wychodzę, on się kładzie. Lucjan na badanie, ja oddaję krew do analizy, on jeszcze występuje, ja leżę i jem szpitalną zupę. Ja wychodzę, on się kładzie. Na dłużej. Odwiedzam go. Lucjan leży obłożony aparaturą jak jakiś astronauta, który ma zaraz odlecieć w kosmos. Ale uśmiecha się. Opowiadam jakiś dowcip Holoubka zasłyszany w kawiarni Czytelnika. Obok siedzi Halina wymęczona, ale sztucznie w dobrym humorze. Ja wstydzę się swojej opalenizny i dobrego wyglądu. Na pocieszenie cytuję, po raz nie wiem który, opinię mojego chirurga: "Żeby pan tak wyglądał wewnątrz, jak pan wygląda na zewnątrz, to byłbym zadowolony". Śmiejemy się. Lucjan blady przywołuje Halinę ręką... Wychodzę, udając, że się spieszę. Jeszcze jedna wizyta kontrolna w Aninie. Czekam na windę. Otwierają się drzwi. Siostra popycha wózek, na którym siedzi schorowany człowiek o nieobecnym spojrzeniu, jakby mu było już wszystko jedno. Odwracam głowę, nie chcę patrzeć. Dopiero po chwili orientuję się, że to Lucjan. 🖐️❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×