Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość laguna55

mam 30 lat i jestem wdową!prędzej bym sie diabła spodziewała

Polecane posty

Ja z teściem nie mam kontaktu, od śmierci męza jeszcze nie odwiedził nas, mnie to zwisa ale dzieci pytaja czasem. Tym bardziej , że dziadka z mojej strony nigdy nie miały , bo moj tato umarł zanim sie urodzily. Przyjezdża tylko tesciowa z bratem mojego śp. męża. I to są bardzo krótkie wizyty. Ale w zasadzie ja nigdy nie czułam wiezi z nimi. Teściowie nigdy nie zaopiekowali sie maluchami gdy chcielismy gdzies wyjść. Zawsze to moja mamaz nimi zostawała. Bo teściowa wpadała w panike jak dziecko zaczynało płakać. Takie tam... nie ma co wspominac. Radze sobie świetnie bez nich.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość axeszka
Witam! Piszę tu po raz pierwszy . Mam 32 lata i od prawie 10 lat jestem "prawie" wdową. Prawie bo nie zdążyłam zostac żoną. Piec dni przed naszym ślubem Darek zginął w wypadku samochodowym. Ja byłam w trecim miesiącu ciąży. Przepłakałam połowę tej ciąży. Psycholodzy do których trafiłam byli beznadziejni... Żyję jakoś, nawet 3 lata temu poznałam faceta... ale zbliża się 10 rocznica. Widocznie jeszcze się nie wyleczyłam... I nie wiem kiedy to mi się uda...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mysza27
Jeżeli chodzi o mój kontakt z tesciami to NA DZIEŃ DZISIEJSZY nie moge narzekac-choć nie wiem co może być jutro..........bo nie chce zapeszać. Po smierci pawła przez pare miesiecy byli u mnie dzień w dzień, pomagali jak tylko mogli, wspierali na zmiane z moimi rodzicami. Czasami miałam juz ich po dziurki w nosie byłam zmęczona ich ciągła obecnoscią a oni i tak przyjeżdzali bo chcieli pomóc mi przejsc przez te najtrudniejsze dni. W chwili obecnej są u mnie i Natalki juz troszke rzadziej, ale ich zainteresowanie nami wcale nie zmalało, natalka jest ich oczkiem w głowie, ciągle jej cos kupują, nie musze martwic sie o nową kurtke, buciki na wiosne czy zime. Juz sie przyzwyczaiłam, ze dostaje od nich pieniądze na rózne rzeczy dla wnusi a oni nie wtrącają sie w to co kupiłam, wazne, zeby podobało sie mnie i dziecku. Teściu powiedział mi kiedyś, ze kocha mnie jak własna córke, ze ja i natalka jestesmy i zawsze będziemy jego najblizsza rodziną. Tesciu przyjeżdza do mnie własciwie co tydzień, pomaga w wielu obowiązkach kołodomowych, w tym z czym ja kobitka nie moge sobie poradzic, pomaga mi również dokończyć to co zaczął mój śp.mąż-czyli ogródek za domem-sadzi, przekopuje, wyrywa chwastyitp., to dla mnie wiele znaczy....dla natalki zresztą też! Wielokrotnie podejmowali ze mna temat mojego przyszłego zycia, mówią, ze jestem za młoda zeby całe zycie przezyc sama bez mężczyzny. A jakby było gdym tego faceta sobie znalazła to nie wiem, nie potrafie odpowiedzieć. Dla mnie faceci na dzień dzisiejszy to odległy temat- NIE POTRZEBNE MI KOLEJNE PROBLEMY- od śmierci pawła mam na facetów alergie! Żyje tragedią, wszystko jest świeże, nie minęły jeszcze trzy lata od jego tragicznej śmierci, ciągle wyobrażam go sobie przy mnie i NIE CHCE NAWET MYŚLEC, ze mogła bym przytulić bo już nawet nie mówie o pocałowaniu kogoś innego! Psycholog powoli jednak mi uświadamia, ze żyje troche według swojego własnego scenariusza, który napisałam pogrązając sie w tej tragedii- w tym scenariuszu nic dobrego od życia mi sie już nie należy-ale czy musze być z jakimś facetem zeby być kiedyś szczęsliwą?????????????????????? czy kiedyś zmienie ten scenariusz????????, tez nie wiem, życie mnie zmieniło, boje sie jutra... pozdrawiam WAS wszystkie, dobranoc

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
mysza... zamknęłaś się w tej tragedii, szkoda, ale nie mam prawa Ci mowic jak masz żyć, to tój wybor.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nexia71
U mnie było podobnie, stosunki z teściami (niestety wg prawa będą nimi do końca życia) były super, wręcz lepsze niż z moimi rodzicami. Ciągle powtarzali, że ich syn nie mógł mieć lepszej żony.Pierwsze objawy moja teściowa wykazała jakieś 2 tygodnie po pogrzebie, kiedy posprzątałam zwiędłe kwiaty i wieńce. Zrobiła mi dziką awanturę na cmentarzu jak mogłam wyrzucić pamiątki po jej synu i zaczęła wygrzebywać szarfy ze śmietnika. Wtedy jednak uważałam, że ma prawo się tak zachowywać, bo jednak nie ma większej tragedii dla matki niż strata dziecka. Ciągle jej we wszystkim ustępowałam, choć sama byłam u kresu wytrzymałości. Jednak z biegiem czasu zaczęłam się buntować, kiedy mój dom i moje życie zaczęli traktować jak swoje. Wchodzili bez pytania pod moją nieobecność do domu kiedy chcieli, brali co chcieli, jak byłam w domu to nawet nie zapukali, przeglądali kąty. Kiedy zostawiałam z nimi syna i wróciłam godzinę później niż planowałam była obraza jakbym zostawiła dziecko na pastwę losu. Szalę przelała chwila kiedy poznałam faceta. Dla mnie samej nie było to łatwe bo też myślałam, że mnie nie może już nic dobrego spotkać, że już nigdy nikogo nie pokocham. Strasznie broniłam się przed tym uczuciem, byłam okropną zołzą dla niego (sama siebie nie poznawałam!) bo myślałam, że każdy facet chce mnie tylko wykorzystać, zabawić się moim kosztem bo nie ma to jak młoda wdówka. Jednak okazało się, że to dobry człowiek, który bardzo wczuł się w moja sytuacje, bardzo mi pomaga a co najważniejsze świetnie dogaduje się z synem, któremu jak dopiero teraz widzę strasznie brakowało męskiego wzorca. Razem majsterkują, graja w nogę, oglądają boks itp itd. Kiedyś teściowa mówiła:- Jesteś zbyt młoda, że być sama, teraz mówi nigdy: -Nie pozwolę, żeby obcy facet wszedł w krwawice mojego syna, żebyś robiła burdel z domu!!! Efekt jest taki, że jestem z nimi po pierwszej rozprawie sądowej o zniesienie współwłasności, a jak to się dla mnie skończy czas pokaże bo chcą mi udowodnić, że to ca mam (dom) zawdzięczam im a nie mojemu mężowi. Przykre, ale prawdziwe.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mysza27
Przykre, dlatego ja tez sie nie zarzekam, ze zawsze z nimi bedzie pięknie, bo może byc róznie, to sa tylko moi teściowie. Któregoś dnia mogą przestać do mnie przyjeżdzac, albo sprawdzać mnie jak Was i wypytywać dziecko czy ktoś sie koło mnie nie kręci. Takie jest życie , wszystko sie zmienia i ludzie też. Wiem, ze jestem na językach ludzi, taka młoda, ma dopiero 27 lat a juz taki bagaz doświadczeń na plecach, ciekawe jak jej zycie sie ułoży, ciekawe kiedy kogoś spotka, albo, ze bez faceta to ona sobie w zyciu nie poradzi... fakt faktem po smierci pawła zrobiłam sie bardzo niezaradna, ja to wiem-choć moi znajomi mówią,ze swietnie sobie radze, ze podziwiają moją postawe i zaradnośc w takie sytuacjii jakiej się znalazłam. Teściowie na szczęście nie będą mi grzebać w rzeczach bo nie mieszkam u nich, to paweł wprowadził sie do mnie i nie mają prawa zaglądać mi w meble, gdyby tak sie stało to na pewno nie zostawiałabym ich samych w domu! zresztą jeśli kogoś spotkam to nic im do tego, to jest moje życie, a gdybym to ja umarła a paweł zył to chcieliby zeby ich syn całe życie spędził sam, na pewno nie! JOLETKA wiem, ze zamknęłam się w tej tragedii ale już to do mnie dociera, spotkałam fajną psycholog, która stawia mnie na nogi, stosuje wobec mnie terapie wstrząsową, uświadamia wiele spraw i pomaga patrzec inaczej na zycie. Mam nadzieje, ze mi pomoże wyjść z tego zamkniętego kręgu, pokaże, ze zycie może być jeszcze normalne. Słucham jej uważnie bo chce sie zmienić.... ale czasami jeszcze sie w tym plątam i zawracam tam gdzie już nie powinnam..... potrzeba czasu....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja pierdziele... dobrze , że mieszkam w swoim rodzinnym domu i teściowie nie mogą niczego ode mnie rządać. Ale i tak im gul skacze, bo oni się niczego w życiu nie dorobili.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nexia71
Najgorsze jest to,że nic ich nie obchodzi wnuk, ktory jest zywym dowodem na to, ze ich syn chodzil po tym swiecie. Nie mialam nic przeciw wizytom syna u nich, ale jak pewnego razu wrocil zaplakny i powiedzial : Mamo wiecej tam nie pojde bo oni powiedzieli, ze tata umarl przez ciebie! Kuzwa to byl rak, ktory go toczyl od 7 lat!!!! Jak mozna takie rzeczy mowic dziecku????? Przez ostatnie 3 lata zycia Piotrka siedzialam jak pies przy jego lozku po 12-15 godz. na dobe, robilam zastrzyki, sciagalam wode z brzucha, lrobilam lewatywy,lekarze w centrum onkologii stwierdzili, ze tak mlodego-starego malzenstwa nie widzieli ktore do ostatniej chwili byli razem. Czasem sie zastanawiam, co ja takiego zrobilam, ze musze zbierac od zycia takie baty??? Sorry, ze Was nie wspieram, ale juz nie daje rady. Musialam to wyrzucić z siebie bo szlag mnie trafi!!! Za co, za co ?????

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mysza 27
Opisałam się jak głupia, pisałam podad godzine i usunęło moją wypowiedz, skasowała się, widocznie tak miało..... goraco WAS pozdrawiam

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wiecie smutne to co piszecie.Ja ze swoimi teściami zawsze miałam dobre stosunki.Mój Mąż był jedynakiem , w sumie to nie z wyboru.Jego mama straciła pierwsze dziecko.Wiem , że teść , który umarł trzy lata temu , kochał nas -mnie i naszego syna- tak samo jak Mojego Męża.Teściowa w tej chwili została sama.Widzę ,że jeżeli by mogła nieba by nam uchyliła.Nie chwalę się , po prostu Mój Mąż był cudownym człowiekiem , i wiem ,że to dzięki rodzicom , którzy Go na takiego właśnie wychowali. Trzymajcie się dziewczyny.Życie pewnie jeszcze nie raz nam dokopie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie będę juz narzekać. Byłam dziś w sanatorium, bo moj synek jeszcze ma kontynuacje ćwiczeń po wypadku. Spotkałam tam pewnego pana. Przyszedł po swoje ćwiczace dziecko. Wszedł uśmiechnięty, jakos tak optymistycznie nastawiony pomimo beznadziejnej dzisiejszej pogody. Zagadał cos miło . Siedziałam w korytarzu i z nudów przysłuchiwałam się rozmowom siedzacych tam matek . Po chwili ten męzczyzna wyszedł niosąc duże juz dziecko na rękach, totalnie bezwładne... pomyślałam, pewnie zanik mięsni. Widziałam tam już wiele bardzo chorych dzieci po wypadkach ale zawsze były z nimi matki. Męzczyzna usiadł obok na ławce, \"posadził\" dziecko na swoich kolanach z zamiarem ubrania go. Pierwsza myśl- muszę mu pomóc, bo przeciez to dziecko przelatuje mu przez ręce, nie byłam pewna czy sobie poradzi. Podeszłam więc i mówię- może pomogę panu,a on mi na to , z usmiechem na twarzy- dziękuję pani ślicznie ale poradzę sobie sam, musimy sami dawać radę. Pomyślałam dzielny facet! A może boryka sie sam z choroba tego dziecka. Ale nic, usiadłam obok, pan zamienił ze mną kilka miłych słów w czasie ubierania po czym grzecznie sie pozegnał i z usmiechem na twarzy wyszedł. Potem zapytałam dyskretnie rehabilitantki o tego pana i o jego dziecko. Okazało się, ta dziewczynka jest po porażeniu mózgowym, miły pan ma żonę ale na wózku inwalidzkim chorą na stwardnienie rozsiane, dwoje dzieci, z czego jedno tak chore...a ON się uśmiecha, mało tego potrafi dać ten uśmiech i miłe słowo innym. W moich oczach ten facet jest po prostu WIELKI! Wielu ludzi nie dało by rady a on sobie radzi i jeszcze ma siłę się usmiechać. Jego postawa uczy pokory. Przez całą drogę powrotna do domu nie mogłam przestać o tym myśleć, karciłam się za swoje zachowanie...I coś zrozumiałam, cos bardzo waznego. Jeśli jeszcze kiedys spotkam tam tego pana podziękuję mu za to , że bylo dane mi go spotkać. Pomyślałam- jestem zdrowa,sprawna, moje dzieci ok, młodszy syn pomimo zagrożenia życia wyszedł z tego, chodzi, jest samodzielny, mądry...a ja czasem nie widzę sensu życia i tracę wiarę... Dzis spojrzałam na to wszystko inaczej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Livia 36
Cześć dziewczyny! Od jakiegoś czasu szukam ludzi którzy przeżywają to co ja no i znalazłam was.Przeczytałam wszystko co tu napisane i widzę że każdy przeżywa tragedię na swój sposób a jednak w cierpieniu jesteśmy do siebie tak bardzo podobni. Cztery miesiące temu zmarł mój mąż, chorował na raka, do końca wierzyliśmy że uda się nam pokonać chorobę.Zostałam z dwoma cudownymi córkami pomagają mi rodzice a jednak smutek i samotność rozdziera mi serce.Z każdym dniem tęsknię za nim coraz bardziej.Muszę normalnie żyć i wiecie co strasznie mnie to wkurza bo wolała bym zamknąć się w domu,nie spotykać się z nikim tylko pogrążyć się w swoim żalu.Wiem że to najłatwiejsze rozwiązanie ale naprawdę o niczym innym w tej chwili nie marzę.A, i nie wierze żę czas leczy rany.Trzymajcie się ciepło bo za oknami wciąż zimnica! Fajnie że jesteście.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość taka jedna Ula
Do joletki: Pięknie napisałaś dziewczyno. Aż miałam łzy w oczach, gdy to czytałam. Masz rację najważniejsze jest zdrowie: nasze i naszych dzieci. Ja straciłam siostrę (zmarła po porodzie) i jakby jednocześnie siostrzenicę, bo wychowuje ją rodzina mojego szwagra. Nie mamy ze sobą kontaktu. jesteśmy skłóceni. Wiecie jak to jest - w takich tragicznych momentach padają różne słowa i oskarżenia. Pozdrawiam ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Czapelka
Tak naprawdę nie wiem co napisać... Przed oczami mam wciąż jego uśmiech, gdy wstaje rano z łóżka i idzie do łazienki, błysk w oczach, gdy rozmawiamy o weselu i naszym upragnionym synku, o tym niesamowitym przypadku, gdy się spotkaliśmy pierwszy raz, o zaręczynach po czterech miesiącach znajomości, każde "kocham cię" o poranku i przed zaśnięciem, zasypianie trzymając się za rękę, pierwszy wspólny remont i każde słowo, jak "kochanie, podaj mi proszę ręcznik". A potem - 14 sierpnia 2008 kiedy dowiedzieliśmy się, że Paweł ma raka, 25 sierpnia 2008, gdy dostał się do szpitala w Krakowie, 29 sierpnia 2008 gdy miał operację, 6 września 2008 - śmierć. Ludzie pytają i dziwią się, że nadal go kocham. Mówią "przecież jesteś młoda, kogoś sobie znajdziesz". 1 maja 2009 mieliśmy zaplanowany ślub. Nie zdążyliśmy spełnić naszych marzeń. A ja nadal tak bardzo go kocham. Żyje się coraz gorzej, proste czynności są nie do osiągnięcia. Muszę poszukać sobie nowego mieszkania, finansowo jest coraz gorzej, zdrowie podupada, w pracy nie idzie jak dawniej. Czy ktoś ma sposób na odrobinę słońca?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
/Czapelka/ rozumiem Cię doskonale.Mój Mąż ostatniego października dowiedział się ,że ma guz na wątrobie.1 listopada trafiliśmy do szpitala .Nawet nie zdążyli zrobić Mu wszystkich badań.5 listopada zmarł.Do końca silny , przytomny i z poczuciem humoru.A do mnie cały czas nie dociera , to co się dzieje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Livia36
Do Płatka. Mój mąż zmarł 13 listopada, dla nas już zawsze będzie to najsmutniejszy miesiąc. Też miał raka. Myśmy z chorobą walczyli pół roku i ta cholerna nadziaja że jednak się uda.8 marca byłyby jego urodziny.Nigdy nie myślałam, że aby żyć trzeba wkładać tyle wysiłku, tyle trudu aby rano wstać, iść do pracy, rozmawiać z ludźmi.Mówią mi ,to już cztery miesiące jak go nie ma tak jakby to mogło zmiejszyć mój ból.A mnie się wydaje, że to było zaledwie wczoraj.Wiem, że inni przechodzą powoli nad tym do porządku dziennego, a ja mam już dosyć udawania, żę się pogodziłam z losem.Chciałabym głośno krzyczeć DLACZEGO! i płakać, płakać, płakać.Czasem rano budzę się z przeświadczeniem,że jego śmierć to tylko zły sen,ale otwieram oczy i już wiem......Czy ten kamień w sercu i ta gula w gardle to już na zawsze?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mysza 27
Cierpienie nie przechodzi od tak, potrzeba czasu, tygodni , miesięcy, lat, wiem coś o tym bo mojego męza nie ma juz ze mna prawie trzy lata, a dzień jego śmierci nadal stoi mi przed oczami. Nikt się nie dziwi, ze go kocham, kochałam i zawsze kochać będe, bo miłość to jest najpiękniejsze uczucie jakie człowieka może spotkać w życiu, miłość nie zna granić, dziękuje mojemu mężowi za to, że dzięki Niemu ją poznałam! /czapelko/mój skarb też miała na imię Paweł i zginął tragicznie również we wrześniu, tylko 2006r.Miałam wtedy 25lat, tez wielokrotnie słyszałam i słysze slowa, jesteś młoda, jeszcze sobie zycie ułożysz, ale ja mam to gdzieś co ludzie mówią, jeśli ktoś nie przeżył takiej tragedii może sobie gadać, ciekawe co by było gdyby ci ludzie choć na chwilke stanęli na naszym miejscu? Nasze ideały są nie do zastąpienia!!!!!!!!!!!!!! To, ze jestem młoda wcale nie upoważnia mnie do tego zeby na siłe szukać faceta, i to, ze jestem młoda wcale nie oznacza, że jeszcze kiedyś kogoś sobie znajde, -więc takie pocieszenie to zadne pocieszenie, lepiej by było gdyby się wogóle nie odzywali i nie pocieszali na siłe. Nic nie przeczuwaliśmy gdy wychodził z domu, pamiętam jak ja i nasza córeczka machałysmy mu pa pa, buziaki na droge i on taki uśmiechnięty, a potem już głucha cisza....nie powiedziałam mu tylu rzeczy, nie słyszał kolejnych słów wypowiedzianych przez naszą Nanulke....wiem co czujecie, jestem z WAMI, trzymajcie się, BUZIAKI

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
/Livia/ nasze życie nigdy już nie będzie normalne.Mnie moja mama zaraz po śmierci Męża zaprowadziła do psychiatry,byłam w strasznym stanie.Teraz jestem na lekach - depresja reaktywna.Nie wiem , jak długo to potrwa.Cały czas jest mi źle , czuję ból fizyczny,bo to naprawdę boli,jestem strasznie zmęczona psychicznie.Czasami mam wrażenie ,że zaraz zwariuję.Nie mogę znaleźć sobie miejsca.Muszę jakoś egzystować , bo mamy syna i obiecałam Mężowi ,że dam radę.Ale czasami jest mi tak źle , że mam ochotę wyjść z domu i iść przed siebie,nieważne gdzie. Mój Mąż nigdy nie chorował.Zawsze był zdrowy , silny.W sumie to poszedł do lekarza , bo zaczął boleć Go kręgosłup.Okazało się ,że to rak.Nie było szansy na leczenie,wcześniej nie miał żadnych objawów. Wiecie ja kilka dni po pogrzebie od znajomej mojej mamy usłyszałam:\"Młoda jesteś , jeszcze sobie życie ułożysz.Nie ty pierwsza i nie ostatnia\".Jak słyszę coś takiego , mam ochotę wrzeszczeć.Ja mam życie ułożone.Teraz dla mnie liczy się tylko nasz syn.Chodzę z miłym uśmiechem przylepionym do twarzy.Grzecznie mówię \"dzień dobry\", ale tak naprawdę mam ochotę powiedzieć tym osobom coś niemiłego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Livia36
Kochane dziewczyny jak to dobrze, że jesteście.To przy was mogę powiedzieć wszystko co czuję bo wiem, że mnie zrozumiecie.Ja też nasłuchałam się wielu dobrych rad,ciekawe czy byliby tacy mądrzy gdyby to ich spotkalo?Mam dwie córeczki w wieku 10 i 9 lat.Razem z Bogdanem byliśmy ze sobą 11 lat.To więcej niż innnym było dane, ale wciąż tak niewiele.Nie mam siły, a przecież wszystko trzeba zaczynać od nowa.I ta świadomość, że cała odpowiedzialność za dzieci spada tylko na mnie, że będę sama w każdej sytuacji.Piszesz Płatku, że jesteś na lekach, ja do psychiatry chodziłam ostatnich kilka miesięcy przed śmiercią, gdy codziennie musiałam patrzeć jak mój mąż umiera.Teraz powoli odstawiam leki bo wrócilam do pracy, ale często chciałabym zażyć coś co pozwoli "nie czuć".Tylko, że ból jest zbyt wielki, żeby go można było zagłuszyć.Pozdrawiam was serdecznie i gorąco i jeszcze raz dziękuję wam, że jesteście.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Was wszystkie. Liwia... daj sobie trochę czasu na \" pogodzenie \" się z sytuacją. Ja też przeżyłam z moim mężem 10 lat w związku. Od jego tragicznej śmierci minęło 2 lata. Tak jak Ty zostałam nagle sama z dwójką dzieci, z czego jedno bardzo poszkodowane z tego wypadku, ze znikoma szansa na zycie. Na początku bałam się panicznie przyszłości i tego jak sobie poradze z tym wszystkim co spadło na mnie... Tego co mówili do mnie ludzie nie brałam sobie do serca, starałam sie słuchać samej siebie. Oni po prostu mówia takie bzdury , bo często nie wiedzą co powiedzieć i nie zdawają sobie sprawy z tego , że zamiast pomóc pogarszają sprawę. Mnie pomogło wygadanie się właśnie tu , na tym forum, miałam kiedyś swój temat. Kiedy byłam optymistycznie nastawiona i pisałam pozytywnie bylo ok, jednak kiedy popadałam w gorszy nastrój bywałam besztana za to że wciąz sie użalam nad sobą. Ale to było takie zdrowe. Dużo ludzi do mnie pisało i te rozmowy wirtualne mi pomagały.Przyszedł jednak moment, ze zapragnęłam wrócić do świata rzeczywistego. Powoli zaczęłam odnajdywać siebie i układac na nowo to co sie rozsypało. Nie zdołałam wszystkiego pozbierać, nie da się. Ale na obecny czas powiem, ze nie jest zle. Może powinnam być z siebie dumna , ze znalazłam w sobie tyle siły żeby podnieśc się dla tych moich dzieci. W moim przypadku czas poleczył troche rany. I może jeszcze coś. Ktoś mi kiedyś powiedział , że nie wolno długo rozpaczać za zmarłym, ze trzeba mu pozwolić odejśc , bo inaczej ta dusza bardzo się meczy... wziełam sobie te słowa do serca. Otarłam łzy i stram się żyć i realizować plany które mieliśmy zrealizować razem z mężem. Chciałabym żeby był ze mnie dumny jeśli kiedyś się spotkamy.Myślę , że to dobra motywacja. Trzymajcie się ciepło.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mysza 27
/Joletka/ja tez kidyś słyszałam takie słowa, ze trzeba pozwolić zmrłemu odejść,że nie wolno go ciągle opłakiwać, Jego dusza potrzebuje spokoju a My płaczem jej nie pomagamy- dobrze jednak wiemy, ze na zrozumienie tego potrzeba czasu, to nie są miesiące ale lata. Ja bardzo broniłam się przed wizytami u psychologa, mówiłam, ze to nie dla mnie, a jednak, załuje, że nie poszłam do niego wcześniej, te rozmowy u niej mi pomagają, zrozumiałam, ze trzy lata to najwyższy czas zeby powoli zamykać za sobą tamten etap życia, przeciągająca się załoba nie pomaga nikomu a na pewno nie naszemu dziecku. To co jest w sercu na zawsze zostanie ale życie toczy się dalej i my musimy w to życie znowu wejśc, Ja ide do przodu małymi kroczkami, podobno robie już postępy, ostatnio nawet pierwszy raz od smierci męża wyszłam z koleżankami na ciacho i pyszną kawe do cukierni, juz dawno się tak nie smiałam, a teraz psycholog namawia mnie na ozywienie szafy, idzie wiosna i czas na kolorowe ubrania, moze i ma racje.....kto wie czy sie skusze.....ale to wcale nie oznacza, ze mniej kocham mojego męża, kocham GO tak jak zawsze a nawet jeszcze mocniej, wiem, ze uwielbiał mnie uśmiechniętą.... Chciałam jeszcze powiedzieć, ze nasza córcia też zauważyła moją poprawe, ja jestem spokojniejsza i ONA też......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nudzę się tylko
to zależy jak się rozpatr00je śmierć

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
mysza 27 i tak trzymaj! Bardzo się cieszę, że zaczęłaś żyć znów wśród żywych. Ja poszłam do psychologa po roku od śmierci, pomogło. On mi zawsze powtarzał, że nie każe mi zapomnieć o mężu czy mniej go kochać ale uświadomic sobie , że jego juz nie ma i nigdy nie będzie wśród żywych- \" On jest w świecie umarłych a pani w świecie żywych i trzeba ŻYĆ \"w dosłownym tego słowa znaczeniu. Czyli bywać ze znajomymi, rozmawiać i uśmiechać się, spełniać się... i przede wszystkim nie karcić siebie samej za takie zachowanie, nie czuć sie winną za to , że spędziło sie miło czas z kimś innym niż mąż. Nie jest to łatwe ale w koncu trzeba sie otrząsnąć i zacząc na nowo. Nie ma sensu trzymać w szafie ubrań zmarłego męża w nieskończoność, bo za każdym razem kiedy otworzy sie ta szafę czuje sie ból. Ja przed upływem 1roku spakowałam i oddałam. Zostawiłam tylko nieliczne ulubione na pamiatkę dla naszych synów. Ale to był bardzo ważny moment w moim życiu, każdą niemal rzecz przytulałam do siebie, wchłaniając zapach i zamykajac oczy wspominałam chwile kiedy był w to ubrany...Wypłakałam sie wtedy i pożegnałam w pewien sposób.To tez mi pomogło.I nie chodziło wcale o to żeby wyrzucić Jego z szafy czy te wspomnienia z serca, po prostu chciałam oszczędzić sobie bólu przy każdym wchodzeniu do garderoby. Myśle , że kazdy sposób na pożegnanie się jest dobry jesli jakoś nam pomaga pogodzić się z cała sytuacją. Najgorzej jest jak ludzie po śmierci bliskiej osoby zamykają np jego pokój i zostawiaja wszystko tak jak jest. To znak że w ich psychice dzieje sie cos niepokojacego .Ludzie pozostaja w takim stanie latami pogrążając sie w smutku umierajac właściwie równoczesnie z bliskim , który odszedł.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mysza 27
/JOLETKO/ staram sie juz nie płakać bo ten płacz w niczym mi nie pomaga, wręcz przeciwnie zamyka mnie znowu w tym co tak bardzo boli. Jeśli chodzi o szafe i ubrania męża to ten etap mam jeszcze przed sobą. Dociera już po woli do mnie, ze wyniesienie ich z domu nie oznacza wyprowadzenia z niego męża, ON zawsze będzie w naszych sercach, moim i córci. Pochowałam już kilka zdjęć, bo w ramkach na meblach było ich juz chyba z 20, to były wręcz ołtarzyki. Gdzie nie spojrzałam tam on, towarzyszył mi w kuchni , w pokoju, przedpokoju, wszedzie, tylko w łazięce zdjęcia nie miałam, choć i to mi przez myśl przeszło. Psycholog mną potrząsneła, powiedziała "dziewczyno po co ci to"pomaga ci to? oczywiście nie pomagało, ale ja myslałam tylko o tym "żeby był przy mnie". Jesli ktoś patrzy na nas z boku myśli, ze jestesmy jakieś psychiczne, ale my wiemy, ze potrzeba na wszystko czasu, od tak żałoba nie przechodzi, czasami trzeba sobie pomóc, ja po ta pomoc wyciągnęłam ręke......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A mi psychiatra powiedziała,że jeżeli zostawienie rzeczy czy oglądanie zdjęć mi pomaga , mam to robić.A mi to pomaga. Długo już nie płakałam,ale dzisiaj znowu ryczę.Wczoraj nasz syn wspominał jak zawsze wieczorem z Tatą do sklepu chodzili.Ja robiłam listę zakupów , a moje chłopaki szły do osiedlowego sklepiku i kupowali co trzeba.Taki wieczorny rytuał.I rozmowa po kąpieli , kiedy syn już leżał w łóżku.To był ich czas na poważne rozmowy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Żuczek 28
Jestem wdową od 3 miesięcy mój najukochańszy nagle zachorował na białaczkę i nagle umarł. Mój (Nasz) cały cudowny świat legł w gruzach, nic nie ma sensu, żyć się nie chce, nie ma celu i sensu życia poza naszym małym skarbem synkiem którego noszę w sobie (w czerwcu rodzę). Jest STRASZNIE ciężko, zostałam SAMA pomimo, ze mam wspaniałą rodzinę ( rodziców, siostry). Tyle planów, marzeń...Tak bardzo mi go brakuje, naszych rozmów, przytulania, ciepłych słów, pocałunków, był dla mnie całym światem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Livia 36
Kochany Żuczku tak bardzo ci współczuję, wiem co przeżywasz. Kiedy w listopadzie zmarł mój mąż myślałam że to ja jestem najnieszczęśliwszą osobą na świecie, ale kiedy weszłam na to forum zobaczyłam ile kobiet rozpacza po stracie swoich mężów.Wiem ,że to żadne pocieszenie ,że inni cierpią tak jak ty, ale może znajdzesz tu przyjaciół, którzy chociaż trochę pomogą ci przez to przejść.Bo któż nas lepiej zrozumie niż ci których serce tak samo krwawi.Nie znamy się ale wiedz że będę o tobie myśleć i tak duchowo cię wspierać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Żuczek 28
Zastanawiam się często DLACZEGO tak los mnie ( Nas) doświadczył ? Jestem katoliczką, był bunt, złość Boże dlaczego? Im bardziej się w to zagłębiam tym stwierdzam, że nigdy nie uzyskam jednoznacznej odpowiedzi. Wiem, że modlitwa daje mi spokój, siły do pokonywania trudów dnia codziennego. Są momenty, że ok! tak musiało być a później ( gdy widzę szczęśliwe rodziny, pary,szkoła rodzenia itp) do cholery dlaczego my nie możemy się cieszyć razem... Jest dużo obaw, czy podołam życiu, czy będę w stanie sama wychować dziecko... a co mam zrobić !? Były myśli samobójcze ale przecież mam dla kogo żyć , może Nasze dziecko chce żyć. Są dobre i złe dni, są chwile w których myślę NIE mam siły, dość, nie dam rady. Jest tyle przemyśleń z którymi chciałabym się podzielić ale sama nie wiem o czym już pisać.Szukam odpowiedzi wszędzie i nic nic żadnej odp. Powiedzcie jak żyć ...Całuje i ściskam Żuczek ( tak mnie mój ukochany nazywał)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mysza 27
/Żuczku / ja również bardzo Ci współczuje, dobrze wiem co czujesz i wiem też przez co sama będziesz przechodzić. Ja weszłam na to forum dopiero dwa i pół roku po śmierci męża ale właśnie tutaj mogłam powiedzieć wszystko co mi na sercu leżało, nie wstydziłam się, nie krępowałam. Długo ból dusiłam w srodku, musiałam go z siebie wyrzucić, nadal wyrzucam, mam jak kazdy raz lepsze raz gorsze dni. Gdy mój mąż zginął nasza córcia nie miała jeszcze dwóch lat, wiem co to znaczy samotnie wychowywać dziecko, ale DZIECI TO NASZ NAJWIĘKSZY SKARB, dla nich chce się żyć, dla nich i z nimi chcesz się cieszyć....szkrabiki są kochane :-) . Ja mam 28 lat i taki bagaż doświadczeń na plecach ale wiem, ze nie jestem z tym sama, ze nie tylko ja przezywam ból straty ukochanej osoby..... Trzymaj się.....ja też tak jak i Livia 36 BĘDE O TOBIE MYŚLEĆ. PA

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×