Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

gniazdo1

Przypowieści i bajki z morałem o MIŁOŚCI...czytajcie

Polecane posty

Gość slowa które pomagają
"(...)Pan Jezus spotkał się po raz ostatni z uczniami, przygotował dla nich posiłek, a potem postawił Piotrowi potrójne pytanie: - Czy kochasz? Pytanie podstawowe, pytanie najczęstsze. Pytanie, które decyduje o prawdziwym wymiarze człowieka. To właśnie w nim, w tym pytaniu cały człwiek powinien się wyrażać. W tym pytaniu człowiek powinien także przekraczać samego siebie. - Czy kochasz mnie? To pytanie powinno być stawiane zawsze i wszędzie. To pytanie zostało postawione człowiekowi przez Boga. To pytanie człowiek powinien stale stawiać sobie samemu. Pytanie to zostało postawione przez Chrystusa Piotrowi. Chrystus postawił je trzy razy i trzy razy Piotr na nie odpowiedział. - Szymonie, synu Jana, czy kochasz mnie? - Tak, Panie, Ty wiesz, że cię kocham. I Piotr zaangażował się, i z tym pytaniem, i z tą odpowiedzią szedł do końca życia. Wszędzie rozbrzmiewał w nim ten cudowny dialog. Na zawsze, aż do końca życia Piotr postępował w towarzystwie tego potrójnego pytania: Czy kochasz? Czy kochasz mnie? Czy kochasz mnie bardziej? I mierzył wszystkie swoje działania odpowiedzią, jakiej wtedy udzielił.(...)" Jan Góra - technika sztuka misterium WIARY

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ty ja My
Co to jest miłość ? To spacer podczas bardzo drobniutkiego deszczu. Człowiek idzie, idzie i dopiero po pewnym czasie orientuje się, że przemókł do głębi serca. :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ty ja My
"Miłość nie jest pojedynczym wydarzeniem, ale klimatem, w którym żyjemy, przygodą życia, podczas której uczymy się, odkrywamy, dorastamy. Nie da się jej zniszczyć jedną pomyłką ani dobyć jednym ciepłym słowem. Miłość tworzy atmosferę - atmosferę serca". Ardis Whitman

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ty ja My
Łatwo znaleźć składniki miłości, ale wszystko zależy od tego, jak się je miesza. Potrzeba ogromnej pracy. (...) Po pierwsze, trzeba umieć rozumieć i akceptować. Potem trzeba być najlepszym przyjacielem. Zawsze. Trzeba pracować nad pokonywaniem tego, czego w tobie nie lubi druga osoba. Potrzeba wielkiego serca, mimo że tak łatwo jest po prostu być małym człowiekiem w tak wielu sytuacjach... Czasami iskra zapalająca miłość jest z ludźmi od początku. Ale wielu tę iskrę bierze za płomień, który - jak uważają - będzie trwał wiecznie. To dlatego tak wiele ognia i żaru serc ludzkich po prostu się wypala i w końcu gaśnie. Nad prawdziwą miłością trzeba pracować diabelnie ciężko. Jonathan Carroll Śpiąc w płomieniu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ty ja My
"Miłość mi wszystko wyjaśniła, Miłość wszystko rozwiązała - dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała. A że się stałem równiną dla cichego otwartą przepływu, w którym nie ma nic z fali huczącej, nie opartej o tęczowe pnie, ale wiele jest z fali kojącej, która światło w głębinach odkrywa i tą światłością po liściach nie osrebrzonych tchnie. Więc w tej ciszy ukryty ja - liść, oswobodzony od wiatru, już się nie troskam o żaden z upadających dni, gdy wiem, że wszystkie upadną." Karol Wojtyła

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość to tylko puste slowa
"...Zasada miłości, jeżeli jest prawdziwa, zawiera oczywiście wiarę. Tylko przez nią jest tym, czym być powinna" o.Jan Góra

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość slowa które pomagają
"...Zasada miłości, jeżeli jest prawdziwa, zawiera oczywiście wiarę. Tylko przez nią jest tym, czym być powinna"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
bliscy i oddaleni Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają i muszą się spotykać aby się ominąć bliscy i oddaleni Jakby stali w lustrze piszą do siebie listy gorące i zimne rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało są inni co się nawet po ciemku odnajdą lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął byliby doskonali lecz wad im zabrakło bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej niektórzy umierają - to znaczy już wiedzą miłości się nie szuka jest albo Jej nie ma nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek są i tacy co się na zawsze kochają i dopiero dlatego nie mogą być razem jak bażanty co nigdy nie chodzą parami można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce............
Jedyną miarą miłości jest miłość bez miary

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce............
"Pracując dla samych dóbr materialnych budujemy sobie więzienie. Zamykamy się samotni ze złotem rozsypującym się w palcach, które nie daje nam nic, dla czego warto byłoby żyć." Antoine de Saint Exupery "Ziemia, planeta ludzi"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce.........
Pawlikowska-Jasnorzewska Maria Bajka o miłości 1 Byliście może kiedy w Ogrodzie Miłości, co otwarty jest zimą i latem? Są tam klomby i palmy cudownej piękności - ubodzy zaglądają przez kratę. 2 Kwiaty rosną w nim prędzej i kwitną wspanialej, - bzy bez wiatru kołyszą się blade - białe posągi jęczą w głębi mrocznych alej, kwiat tytoniu śpiewa serenadę. 3 Nad bramą pnapis: "Wchodźcie, serca wasze wnoście, kochajcie się miłością wolną, lecz pamiętajcie o tym, że z tym samym gościom po raz drugi wejść tu nie wolno. 4 Każda para ma prawo pozostać dzień cały, zapóźnionych strażnik wygna i wykrzyczy, kwiaty prosimy zrywać, by piękniej wzrastały, psy należy prowadzić na smyczy." 5 Księżniczka Gołąbella Z księciem Fujarysem weszll w bramę owego ogrodu. Ona rzekła: "Zemdleję. Siądźmy pod tym cisem... - Serce taje mi jak porcja lodów... 6 Widzę wszystko inaczej. Putrójnie. Od środka - Nie wiedziałam, że masz rysy tak piękne. Ach, czuję, że się staję niewymownie słodka... Słabnę dziwnie, zinam się, mięknę..." 7 "A ja znów ? rzekł Fujarys ? czuję się ze spiżu. Mam bicepsy jak głowy baranie, Krew moją wzburzył zapach narcyzów w pobliżu... Zaduszę cię w uścisku..." ? "0 panie..." 8 l pięknieli, i rośli, patr/.ąc w siebie /. pod/.iw^em, sycząc w ty^lu niilosnej alchemii ? aż noc spadła ? i kwiaty szare, bure i siwe jęły dr/.cmac w srcbr/.vslej anemii... 9 Strażnik dzwonił. Więc wyszli, ramionami objęci. strażnikowi coś dali na piwo ? i szli drogą ku miastu, uroczyści i święci, wiódł w ciemności szczęśliwy szczęśliwą. 10 "Czy ci pióra beretu tak ciążą na karku? Czemu milczysz? Czy kochasz? Nie kłamiesz? Mów jeszcze o miłości, jak poprzednio w tym parku... No, weźże mnie mocniej pod ramię! 11 Gdzie oczy twoje groźne jak huragan złoty? Czemu wygląd masz godzien litości?" -"Dajże mi święty spokój! Myślę o przyszłości. Czas już wziąć się do jakiej roboty. 12 Ty byś chciała żyć tylko różami i miodem! ? Ja, choć książę, biorę życie realniej. Pomyśl, zamiast oglądać się za tym ogrodem, Jak sobie urządzimy jadalnię." 13 Księżyc z mgły wyrąbuje domy, baszty, mury i dywany przewieszone przez ganki, - "CO się stało ze światem? jakiż obcy, ponury - Gdzie są oczy, moje oczy kochanki?" 14 "Cóż robić! Mur jest murem, a trawa jest trawą - Żyć wśród bajki - ach, któż by nie wolał! Lecz życie, moje dziecko, nie jest żądną zabawą. Masz! i ząb mnie w dodatku rozbolał!" 15 Drogą przejeżdża rycerz w spuszczonej przyłbicy; rumak broczy w księżycowej światłości. Księżniczka drży - podbiega rzutem błyskawicy: "Bierz mnie panie! i jedźmy do Ogrodu Miłości!"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce.........
Miłość nie zna granic Zbigniew Żbikowski Irmina przyszła do pracy. Robi to od roku, kiedy znowu wróciła do swojego rodzinnego miasta. Ta trzydziestoletnia kobieta dwa lata temu przeżyła straszliwą tragedię. Na tydzień przed ślubem zginął Paweł - jej ukochany, przyjaciel, narzeczony. Dlatego wyjechała - chciała uciec od bólu, od tego ciągłego chodzenia pod to drzewo, które choć niewinne temu co się stało, to jednak zabiło jej umiłowanego. Około południa w biurze pojawił się goniec z pięknym bukietem kwiatów. Trafił tu z sekretariatu, gdzie zapytał o wysoką panią Irminę z działu sprzedaży. Gdy wszedł do biura, od razu ją rozpoznał. Z opisu nadawcy przesyłki wynikało bowiem, że adresatka ma sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. No i oczywiście, że ma na imię Irmina. Podszedł do zaskoczonej dziewczyny i wręczył jej kwiaty. - Oto bilecik proszę pani - powiedział z uśmiechem. - Dziękuję - odparła Irmina, która zachodziła w głowę, któż mógł jej przesłać tak piękne kwiaty. Gdy otworzyła kopertę z bilecikiem, usiadła z wrażenia. - O Boże! - łzy cisnęły jej się z przerażenia, zaskoczenia i nieśmiałej radości. Bilecik był bowiem krótkim listem. Czytała go z niedowierzaniem do końca dnia pracy. "Droga Irminko, Serce moje! To był jedyny sposób bym mógł tobie wysłać te kwiaty. Znalazłem kogoś, kto podjął się spełnić moją prośbę i złożył w moim imieniu zamówienie. Nie potrafię, moja śliczna, sam dokonać tych rzeczy, więc we śnie poprosiłem go o pomoc. Choć bardzo się bał, że możemy ci sprawić ból, zgodził się, więc skorzystałem z okazji. Chcę byś wiedziała, że bardzo cię kocham, lecz muszę odejść. Nie zadręczaj się proszę. Jeszcze się spotkamy. Żyj pełnią szczęścia. Uwolnij siebie i mnie - ja ci błogosławię. Paweł." - Boże, kto może być tak okrutny!? - zastanawiała się wstrząśnięta. Jej równowaga psychiczna została wystawiona na jeszcze jedną próbę. Na odwrocie kartki z listem znalazła rysunek - uśmiechniętą gwiazdkę i podpis: "Tyś jest mą gwiazdą daną mi z nieba". Takim rysunkiem i tym podpisem jej ukochany kończył każdy swój list. Nikt, prócz niej nigdy nie czytał tych listów! Nikt nie mógł więc znać tej swoistej pieczęci, która uwierzytelniała posłańca. To wszystko miało się rozegrać daleko od mojego domu. Ja mieszkam na zachodzie kraju - ona w centralnej Polsce. Fizycznie to właśnie ja chciałem wysłać Irminie te kwiaty. Uczyniłbym to z potrzeby serca. Ni stad ni zowąd poczułem, że chcę to zrobić. Treść i rysunek przyszły mi do głowy tak po prostu. Nigdy Irminy nie widziałem. Rozmawiałem z nią tylko raz w internetowym czacie. Poznałem jej smutną historię. Wiedziałem, że ona nadal boleje nad stratą ukochanego. Bardzo się bałem tego, co ona może poczuć, gdy otrzyma taki list. Dlatego ostatecznie go nie wysłałem. Więc opisana powyżej historia nigdy się nie wydarzyła - stanowiła jedynie notatkę, która powstała w wyniku nagłego uczucia, że chcę to zrobić. To było bardzo silne odczucie, wypływające z głębi serca. Ta pierwsza rozmowa z Irminą dostarczyła mi informacji na temat miejsca jej pracy. To wystarczyło, bym wiedział, gdzie ma trafić moja przesyłka. Rozmowa z Irminą odbyła się we wrześniu 2003 roku. Opowiadanie napisałem pod wpływem impulsu swoich odczuć nie dalej niż dwa dni po naszej rozmowie. Pod koniec października, to jest po upływie miesiąca spotkałem Irminę na internetowym czacie. Przez ten czas używałem różnych nicków (pseudonimów), ale rzadko tego, pod którym rozmawiałem z Irminą. Właśnie w tamtym dniu zalogowałem się pod swoim dawno nieużywanym nickiem: Veryfikator. Praktycznie natychmiast odezwała się do mnie Irmina. Powiedziała mi, że zalogowała się dokładnie przed chwilą - że szukała właśnie mnie. Powiedziała mi też, że od czasu naszej wrześniowej rozmowy jest to jej pierwsze wejście do czatu. Już to stanowiło dla mnie znak, że mam do czynienia z niezwykłym dowodem na istnienie komunikacji duchowej między ludźmi. Telepatia istnieje!!! Irmina opowiedziała mi historię, która przepełniła mnie nabożną radością, gdyż mimowolnie stałem się świadkiem czegoś nieziemskiego, a jednocześnie czegoś wzniosłego - czegoś tak pięknego jak miłość dwojga dusz. Irmina powiedziała mi, że w zeszłą sobotę przeżyła bardzo realne spotkanie ze swoim ukochanym. Paweł przyśnił się jej w nocy i rozmawiał z nią. Rozmawiali o tym, że on powinien odejść, a Irmina powinna żyć na Ziemi. Mną wstrząsnęła poniżej przytoczona część rozmowy: - Bardzo chciałem Ci przesłać kwiaty, lecz osoba, którą o to poprosiłem obawiała się, że może Cię zranić. Dlatego przychodzę dziś do Ciebie sam, by powiedzieć to, co chciałem tobie przekazać za jego pośrednictwem - powiedział Paweł. Gdy usłyszałem te słowa, natychmiast przesłałem Irminie e-mail'em swoje opowiadanie. W odpowiedzi ona wskazała na podpis: "tyś jest mą gwiazdą daną mi z nieba" i rysunek mówiąc: - Tak Paweł podpisywał każdy swój list do mnie!!! Nagle zrozumiałem, że ci których kochasz, nigdy nie oddalają się od ciebie, dzieli was zaledwie odległość myśli.. Zawsze będą przy tobie, gdy ich potrzebujesz, gotowi służyć radą czy pocieszyć. Jeśli przeżywasz w związku z ich utratą udrękę, twoi ukochani przekażą ci znak, sygnał, "wiadomość", która da ci do zrozumienia, że z nimi wszystko w porządku. Wypatruj wtedy "znaku" i nie przegap go. Nie przypisuj go swojej wyobraźni czy zbiegowi okoliczności, nie odrzucaj jako przejawu "pobożnego życzenia". Czekaj na wiadomość i ją odbierz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce..........
Niewidoczne anteny Gdy słońce w twoim życiu zgasło, wówczas szukaj gwiazdy, którą Bóg specjalnie dla ciebie zapalił. Gdy stoisz z pustymi dłońmi, wówczas wiedz, że Bóg wcale nie wymaga od ciebie pełnych stodół. Gdy drzwi twoich bliźnich zamknięte przed tobą i nikt już na twoje pukanie nie otwiera, wówczas nie odchodź w zgorzkniałej rozpaczy. Bóg kocha cię i gdzieś stworzył dla ciebie jakieś ludzkie serce, by ci to powiedzieć. Deszcz przestanie padać. Zimno przeminie. W czyimś uśmiechu i czyjejś czułej dłoni odczujesz, że znów jest wiosna i zaczniesz znów żyć. Jeżeli musisz zanieść swoją wieść na pustynię, gdzie nikt cię nie słucha, wówczas wiedz, że Bóg ustawił niewidoczne anteny, które chwytają każde słowo twojego serca i je ponad pustynny krajobraz na skrawek ziemi przenoszą, gdzie rodzi się nowy świat!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce........
Twoja miłość i wierność powinny być widoczne, powinny być do uchwycenia i wyczucia w tysiącach drobiazgów każdego dnia na nowo. Gram miłości ma większą wartość niż tona luksusu. Tam gdzie w miłości ludzie stają się znowu ludźmi, otwiera się niebo na ziemi. Obudź się do życia. Żyj! Tańcz, jeśli świeci słońce i gwiżdż, jeśli pada deszcz. A poczujesz: Zostaliśmy stworzeni do miłości. W całą naturę wtopiona jest miłość. Trzeba mieć tylko otwarte oczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce........
Serce może żyć tylko dobrem i miłością. Bez nich zanika. Ludzie potrzebują ciepła i wielkiej miłości, żeby być ludźmi. Cienka miłość widzi wszędzie grube błędy. Miłość: Dawać ciepło, nie raniąc nikogo. Być ogniem, nie spalając nikogo. W ekonomi miłości musisz dać więcej niż posiadasz. Musisz dać siebie samego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce.........
Chmura i wydma "Wszyscy wiemy, że żywot chmury jest bardzo urozmaicony, ale nadzwyczaj krótki" - napisał Bruno Ferrero. Oto kolejna historia: Podczas burzy na środku Morza Śródziemnego narodziła się chmura. Nie miała jednak czasu tam dojrzeć, gdyż wiatr zaczął spychać wszystkie chmury w kierunku Afryki. Gdy dotarły nad kontynent, zmienił się klimat. Na niebie zajaśniało gorące słońce, a poniżej rozciągały się złote piaski Sahary. Wiatr chciał je przenieść na południe, w kierunku dżungli, gdyż nad pustynią prawie nigdy nie pada deszcz. Młoda chmura, wzorem młodych ludzi, postanowiła poznać świat i odłączyła się od rodziców i starszych przyjaciół. - Co ty robisz? - zaprotestował wiatr. - Pustynia jest wszędzie taka sama! Wracaj do szeregu, wszyscy zmierzamy do Afryki, gdzie są góry i przepiękne drzewa. Jednak młoda chmura nie posłuchała go, gdyż z natury była niepokorna. Powoli schodziła ku ziemi, aż osiadła na lekkim, przyjaznym wietrze unoszącym się nad złotymi piaskami. Długo spacerowała, aż zauważyła uśmiechającą się do niej wydmę. Spostrzegła, że wydma także była młoda, niedawno usypana przez wiatr. W jednej chwili zakochała się w jej złotych włosach. - Witaj - powiedziała. - Jak ci się wiedzie tam w dole? - Żyję wśród innych wydm, słońca, wiatru i karawan, które tędy przechodzą. Czasem jest straszliwie gorąco, ale da się wytrzymać. A jak ci się żyje tam w górze? - Tutaj też jest słońce i wiatr, ale za to mogę przechadzać się po niebie i poznawać świat. - Moje życie jest krótkie - poskarżyła się wydma. - Gdy wiatr wróci z dżungli, zniknę. - Bardzo cię to martwi? - Wydaje mi się, że nikomu nie jestem potrzebna. - Ja czuję to samo, bo gdy zawieje nowy wiatr, polecę na południe i zamienię się w deszcz. Taki mój los. Wydma zawahała się, po czym spytała: - Czy wiesz, że tu na pustyni deszcz nazywamy Rajem? - Nie przypuszczałam, że mogę zmienić się w coś tak wspaniałego - odparła z dumą chmura. - Słyszałam, jak stare wydmy opowiadają różne historie. Mówią, że po deszczu obrastają nas zioła i kwiaty. Mnie to nigdy nie spotka, deszcz rzadko pada na pustyni. Tym razem zawahała się chmura, lecz po chwili uśmiechnęła się szeroko: - Jeśli chcesz, mogę okryć cię deszczem. Kocham cię i chcę z tobą zostać na zawsze. - Kiedy zobaczyłam cię na niebie, też się w tobie zakochałam - odparła wydma. - Ale jeśli zmienisz swoją piękną białą czuprynę w deszcz, umrzesz. - Miłość nigdy nie umiera - powiedziała chmura. - Ona się zmienia, a ja chcę pokazać ci Raj. I chmura zaczęła pieścić wydmę małymi kroplami. Długo były razem, aż pojawiła się tęcza. Następnego dnia wydmę obsypały drobne kwiaty. Sunące w stronę Afryki młode chmury myślały, że tu zaczyna się dżungla, której od dawna wypatrywały, więc zostawiły parę kropel. Po dwudziestu latach wydma zmieniła się w oazę, użyczającą podróżnym cienia pod drzewem. A wszystko dlatego, że któregoś dnia pewna chmura nie zawahała się poświęcić życia z miłości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce.........
Historia pewnego ołówka Chłopiec patrzył, jak babcia pisze list. W pewnej chwili zapytał: - Piszesz o tym, co się przydarzyło? A może o mnie? Babcia przerwała pisanie, uśmiechnęła się i powiedziała: - To prawda, piszę o tobie, ale ważniejsze od tego, co piszę, jest ołówek, którym piszę. Chcę ci go dać, gdy dorośniesz. Chłopiec z zaciekawieniem spojrzał na ołówek, ale nie zauważył w nim nic szczególnego. - Przecież on niczym się nie różni od innych ołówków, które widziałem! - Wszystko zależy od tego, jak na niego spojrzysz. Wiąże się z nim pięć ważnych cech i jeśli je będziesz odpowiednio pielęgnował, zawsze będziesz żył w zgodzie ze światem. Pierwsza cecha: możesz dokonać wielkich rzeczy, ale nigdy nie zapominaj, że istnieje dłoń, która kieruje twoimi krokami. Ta dłoń to Bóg i to On prowadzi cię zgodnie ze swoją wolą. Druga cecha: czasem muszę przerwać pisanie i użyć temperówki. Ołówek trochę z tego powodu ucierpi, ale potem, będzie miał ostrzejszą końcówkę. Dlatego naucz się znosić cierpienie, bo dzięki niemu wyrośniesz na dobrego człowieka. Trzecia cecha: używając ołówka, zawsze możemy poprawić błąd za pomocą gumki. Zapamiętaj, że poprawienie nie jest niczym złym, przeciwnie, jest bardzo ważne, bo gwarantuje uczciwe postępowanie. Czwarta cecha: w ołówku nie ważna jest drewniana otoczka, ale grafit w środku. Dlatego zawsze wsłuchuj się w to, co dzieje się w tobie. Wreszcie piąta cecha: ołówek zawsze pozostawia ślad. Pamiętaj, że wszystko, co uczynisz w życiu, zostawi jakiś ślad. Dlatego miej świadomość tego, co robisz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce......
Choćbyśmy cały świat przemierzyli w poszukiwaniu Piękna, nie znajdziemy go nigdzie, jeśli nie nosimy go w sobie... (Ralph Waldo Emerson)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce.......
Dlaczego ludzie nie mogą wytrwać Do końca w miłości? Dlaczego codziennie przebywanie ze sobą Stanowi aż tak wielki ciężar? Wydaje mi się , że sami siebie zbyt chętnie oszukujemy. Przysięgamy wprawdzie, że kochamy innych, Ale w rzeczywistości kochamy tylko siebie, swoje własne ja. Od innych wymagamy zbyt wiele. To ten drugi ma być pogodny, przyjazny i sympatyczny. To on ma mnie podziwiać, nosić na rękach, Iść dla mnie przez ogień… Nie wolno mu okazywać złego humoru, Ani też posiadać żadnych słabych stron. Biada, gdy on mnie krytykuje. Nawet najmniejszy zawód, A moje serce nie wytrzymuje. Zbyt mało zastanawiamy się nad tym, Co jesteśmy winni drugiemu, Co moglibyśmy mu darować, Co moglibyśmy dla niego uczynić. Nie mów pochopnie: „Ty mnie nie kochasz” - Dopóty, dopóki ty sam wszystkiego Z siebie nie dałeś. Phil Bosmans

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce.......
Miłość oznacza rozprowadzać ciepło, Nie dusząc się przy tym wzajemnie. Miłość oznacza być ogniem, Ale wzajemnie się nie spalać. Miłość oznacza być zupełnie blisko siebie, Jednak bez chęci zawładnięcia drugim. Miłość oznacza dużo od siebie oczekiwać, Jednak bez kurczowego trzymania się. Miłość to wielka przygoda ludzkiego serca. Ludzie dochodzą do życia, Gdy czują serce drugiego. Miłość to jedyna droga, Na której ludzie stają się ludźmi. Tylko miłość jest domem, W którym możemy mieszkać. Phil Bosmans

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce......
Kochającym się należy się niebo. Gdy się kochacie, Będziecie już na tej ziemi je mieć. Miłość jest jak słońce. Przynosi światło i barwę. Wszystko kwitnie i rozwija się. Kiedy słońce zachodzi, Cienie stają się coraz dłuższe. Bez słońca jest ponuro i zimno. Komu brakuje miłości, Temu brakuje wszystkiego. Miłość to cel życia. Kto żyje dla czegoś innego, Ten będzie zawsze oszukanym. Jedynym kluczem, Który otwiera drzwi raju, Jest miłość. Phil Bosmans

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce........
Tak obojetnie szarpia dlonie struny Tak obojetnie szarpia dlonie struny Tak nie potrafisz grac dla mnie Wciaz w jej glowie brzmialy dzwieki szarpanych strun gitary - siedzieli dzis razem i nie mieli sobie nic do powiedzenia. Kilka banalów i wiele problemów, które kazde z nich nioslo w sobie. Szarosc wkradala sie w to, co mialo ubarwiac reszte sfer zycia. Silnik autobusu wydawal monotonny dzwiek - jak rozmowy prowadzone wokól. W jej swiadomosci beznamietnie tak wiózl ja do wiezienia o kratach z jedwabiu, które nie rania, lecz nie daja sie zerwac. Twarz - tak szara jak wszystkie okruchy samotnosci - stanowila zastygla maske - bólu takiego nie widac na zewnatrz, gdy szarpie najmocniej dusze i mysli. I znów ta sama wizja - uporczywa, niezapomniana, niemozliwa - by znalezc odwage na wlasne szczescie. I sekunda nieuwagi nad przebiegiem wlasnych mysli - mgnienie, gdy oko zauwazylo cien odbicia snu w rzeczywistosci. I odzyl obraz tak silnie, ze az rozum odszedl na bok. Juz goni za swoimi marzeniami - nie czuje chlodu listopadowej mzawki marznacej na skórze policzków, nie slyszy halasu ulicy - tylko gwaltowne uderzenia serca, tylko strach przed rozczarowaniem, ze sie pomylila i ...ze miala racje... Szedl sam, znów uparcie walczac ze swoimi gorzkimi myslami - musial z kims porozmawiac. Gdzies w glebi duszy wiedzial, ze to nie przypadek sprawil, ze przyjechal az tu, niedaleko niej, ale jego plecak wypelnialy papiery, pod których pretekstem dostarczenia tu dotarl. Próbowal skoncentrowac sie na fakcie zimna , które przenikalo dotykiem lodowatych dloni wilgoci pod jego szary plaszcz - nie tak jak prawie zawsze o swiecie, który go ranil, drwil z jego osoby i ludzkich cech, które wciaz drzemaly w jego sercu. I chwilowo podniósl wzrok - juz mial przeczucie, ze sie zgubil wsród labiryntu tak samo wygladajacych uliczek. I nagle wsród kropelek wilgoci wirujacych w powietrzu zmaterializowalo sie jego marzenie - to najbardziej zakazane, dlatego slodsze niz kazde inne. Chwila, której trwanie odmierzaly uderzenia oszalalych serc na uwierzenie w swoje sny, na podjecie ryzyka, na zapomnienie calego wczesniej przezytego czasu. Juz biegnie - jej krecone wlosy, falujace na wietrze, oczy szalone, nieprzytomne ze szczescia, juz jego ramiona zapraszaja ja do siebie, juz najpiekniejszy z usmiechów skrada sie przez jego wargi... Nie wahaj sie, to nie sen...to on - jeszcze jedna niepewna mysl zanim wtulila sie w swoje wspomnienie, slyszac bicie jego serca pomimo wielkomiejskiego zgielku. Czy to mozliwe, ze ona po prostu zostanie - i mocniejszy uscisk, gdy przekladal twarz do jej wlosów. Czar nie prysnie, jesli sie odsuniemy... - ta wspólnota mysli, o której nie mieli sie dowiedziec, a jednak wyczuwali ja w swoich gestach. Swiat zawirowal, gdy spojrzala w te oczy, których nigdy miala nie ogladac - ich zar, radosc i jej odbicie w nich...jego twarz i te uczucia, które ja tak odmienialy, jak pewnej ksiezycowej nocy, której nigdy nie bylo. I tak jak jej, mialo nie byc tego popoludnia...wspiela sie na palce..... Blyskawica bólu przeszla przez jego plonace spojrzenie...te piekne dlonie spoczely na jej ramionach, odpychajac... - Nie - wargi wyszeptaly oslabione decyzja. Potrafisz. Ten jeden raz nie lekaj sie o potem, o odpowiedzialnosc... Zielonkawe w aurze listopadowej oczy rozjarzyly sie determinacja wieksza niz niewielkie cialo, jakie wypelniala. - Tak - nacisk powodowany nadzieja, tesknota, pragnieniem, uczuciem. I swiat zawirowal wokól osi ich przytulonych cial w chwili, gdy kazde z nich przyblizalo wargi do drugiego. To nie wahanie sprawilo, ze przed samym spelnieniem swoich pragnien zatrzymali sie - to rodzace sie poczucie pewnosci, ze z ta namietnoscia nie wygraja. Iskra spalila ich dusze podczas tej chwili wiecznosci. Pieszczace sie wargi jak wtedy a tak bardzo odmiennie stanowily sens istnienia. Nic innego nie trwalo, nie bylo prawdziwe, choc na krajobraz skladaly sie bezlistne marznace na wietrze drzewa stojace wzdluz drogi, po której sunely samochody z nikad i do nikad, ludzie dazacy do swoich malostkowych spraw i domy, w których lsniacych od deszczu szybach mozna bylo dostrzec cien zrozumienia. W tej calej szarosci jesieni ich szare plaszcze stanowily plomien najzywszego koloru. Potem byla juz tylko nicosc wszechrzeczy. Julia Suwalska

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce........
Zmysł: wzrok Najpierw poszedłem do okulisty. Wydał mi się najodpowiedniejszym lekarzem do mojego problemu. Zwykły etetowiec w przychodni. Zrobił mi parę badań, stwierdził że mam zapalenie oka a te zaburzenia mogą mieć podłoże psychologiczne. Zdziwił mnie bardzo i chyba z początku zlekceważyłem jego diagnozę. Przez następny tydzień brałem leki i wpuszczałem krople przeciw zapaleniom gałki ocznej. Nic nie pomogły, tyle tylko że rano nie ropiały mi już oczy. No, ale nie to było moim głównym zmartwieniem. Przestałem chodzić do pracy. Czułem się tam nieswojo. Osaczony ludźmi zdrowymi, którzy wcale mnie nie rozumieli. Nie dziwię im się zresztą bo sam tego nie rozumiałem. Byłem przerażony. Po miesiącu dostałem wypowiedzenie. Zacząłem żyć z oszczędności. Nie było to takie straszne bo udało mi się odłożyć sporą sumkę. Nie wychodziłem z mieszkania, tak długo jak się dawało. Potem trzeba było iść zrobić jakieś zakupy. Kupić coś do jedzenia. Po pół roku takiego życia zaobserwowałem, że coraz mniej jem. Nie miałem apetytu, nie czułem potrzeby jedzenia. Zacząłem podejrzewać jakieś orientalne wirusy, grypę z powikłaniami, nawet alergię lub jakiś wstrząs, uderzenie. Oszczędności prawie nie ubywało bo żyłem w większości tylko z odsetek. Postanowiłem udać się do jeszcze innych lekarzy. Poprzez szpitale, kliniki, sanatoria trafiłem w końcu do prywatnego gabinetu. Tu okulista nie robił mi żadnych badań. Wysłuchał mnie uważnie i skierował do psychologa. Byłem wyraźnie zdziwiony. Spodziewałem się, że zdiagnozuje (tak jak i niektórzy poprzedni) daltonizm. Ten jednak uparcie zalecał mi wizytę u psychologa. Dał mi wizytówkę i zadzwonił nawet umówić mnie na wizytę. Tu pojawił się poważny problem. Moja ‘ułomność’ przeszkadzała mi ogromnie ale konieczność rozmowy z psychologiem przerażała mnie. Trzeba będzie mu opowiedzieć o sobie, wywlec najdrobniejsze szczegóły z życia, żeby w pełni mnie zrozumiał. Całkiem obca osoba. To tak jakbym przyznał się do porażki. Do tego, że nie radzę sobie ze sobą. Że w swoim życiu potrzebuję pomocy obcej osoby. Będą musiał odsłonić przed nim wszystkie moje słabości, boleści i wady. Upokarzające. Pokazać, że mam całkiem słabą psychikę, wręcz kruchą. Długo się wahałem ale w końcu postanowiłem spróbować. Jeśli to ma mi pomóc to dobrze. I tak, nie mam już nic do stracenia. Poszedłem. Oczywiście wszystkie moje obawy się sprawdziły. Musiałem mu powiedzieć wszystko. Nie tylko o życiu ale i o przemyśleniach i odczuciach. Czułem się tak jak się spodziewałem. Ale trudno, przez pięć wizyt dowiedział się o mnie wszystkiego. Nie wydał jednoznacznej diagnozy. Przeprowadził ze mną tylko długą rozmowę, która naprowadziła mnie na przyczyny mojego problemu. Nie podał mi także rozwiązania. Stwierdził, że sam muszę je odkryć. ** Ja po prostu nie widzę kolorów. Wszystko jest albo czarne, albo białe. Tylko ludzie przybierają różne odcienie szarości. Nauczyłem się już je interpretować. Dobrzy są jaśniejsi. Mają więcej bieli. Źli natomiast, objawiają się jako ciemni. Czasem, prawie czarni. Ręce złodziei, przestępców, morderców ociekają smołą. Dzieci, niemowlaki z kolei niemal błyszczą. Są jaśniutkie. Nie mam w domu luster. Nie mogłem patrzeć na swój odcień. Telewizji też nie oglądam. Filmy są nieprzekonywujące, całkiem oszukane. Aktor grający jakiś czarny charakter jest jasny, bo jest dobrym człowiekiem. Śmieszne. Co innego z dokumentami. Te przerażały mnie. Na prawdę można się przestraszyć widząc prawdę o człowieku. Dlatego też unikam wychodzenia z domu. Nie wyglądam przez okna. Boję się patrzeć na ludzi. Nie chcę poznawać ich w ten sposób. Takie widzenie jest przytłaczające. Żadnego koloru, tylko czerń, biel i szarości. Straszne i niesamowicie smutne. Pozbawia człowieka radości. Przygnębia. Zabija całe piękno... wszystkiego. Życie jest smutne, ponure. Nie widać radości i szczęścia. Martwe. Tak jakbym nie żył. Z boku obserwował świat, nie mogąc się do niego włączyć. Pozbawiony sensu życia. *** Kochałem cały. Oddany bez reszty. Gotów wszystko dla niej poświęcić. Zatracić się całkowicie. Kochałem na zabój. Tylko ja i Ona. Nic nie miało większego znaczenia, byliśmy jedynymi ludźmi na świecie. Mieliśmy wspólne życie, wspólne ciała, wspólne myśli. Stworzeni dla siebie. Ponad wszelkie podziały. Nie chciała mieć dzieci. Nie chciała wychodzić za mąż. Miłość była wolna i niepokonana. Nie potrzebowała kwitów ani przysiąg. Piękna i czysta. Wieczna, choć bez obietnic. Zostawiła mnie. Odeszła bez słowa. Zabiła wszystko. Bez nadziei i wytłumaczenia. Potem zaczęło się to coś z moim wzrokiem i apetytem... **** Jestem Julią mam lat 23 dotknęłam kiedyś miłości miała smak gorzki jak filiżanka ciemnej kawy wzmogła rytm serca rozdrażniła mój żywy organizm rozkołysała zmysły odeszła Jestem Julią na wysokim balkonie zawisła krzyczę wróć wołam wróć plamię przygryzione wargi barwą krwi nie wróciła Jestem Julią mam lat tysiąc żyję - Halina Poświatowska ***** Miesiąc później zmarła. Miała raka, z przerzutami. Nie dało się jej w żaden sposób pomóc, uratować. Dowiedziałem się do jej koleżanki. Na pogrzebie nie było nikogo obcego - nie odeszła do kogoś. Teraz jestem zdrowy. Widzę już kolory. Zrozumiałem dlaczego mnie zostawiła. Wiedziała, że umrze i nie chciała bym cierpiał. Nigdy nie przestała mnie kochać... tak jak ja nie przestałem kochać jej. Mateusz "Dezerter" Siek

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce........
Anioł Niczym we śnie oddycham i poruszam się. Automatycznie wykonuję czynności: wyjście z domu, zamknięcie drzwi, przejście przez ulicę... Kim jesteś, że udało ci się zawładnąć mną aż to tego stopnia? Tego, że w środku nocy nie potrafię spać, bo moje myśli wykrzykują twoje imię zbyt głośno, by zamknąć oczy i odpłynąć w sen. Nie szkodzi. Nie musze spać. Tak jak nie muszę jeść, pić, oddychać. Ty mi wystarczysz, bym mógł żyć. Czyż to więc takie dziwne, że umieram, przebywając z daleka od Ciebie? Tylko ty jedna możesz tchnąć we mnie oddech. Oddech, którego teraz tak rozpaczliwie potrzebuję. Ulice są mokre od deszczu, który teraz zmienił się w delikatną mżawkę, a pojedyncze postacie przemykają do domów najszybciej jak mogą. Na przystanku nie ma nikogo. Ciszę przerywają tylko przejeżdżające samochody. Dochodzę do wniosku, że nie wytrzymam tu czekając na autobus. Muszę się ruszać, muszę iść po to powietrze, bo bezczynne stanie wykończy mnie. To bez sensu, podpowiada rozsądek. Jest środek nocy, do twojego domu jest naprawdę daleko, nie znam drogi, nigdy nie szedłem tam piechotą, zaraz zacznie lać deszcz. No i najważniejsze – po co ja tam pójdę? Postać pod domem? To podpada pod chorobę psychiczną. Po powietrze, odpowiadam szeptem. Nie mogę dłużej wstrzymywać oddechu, bo umrę. Muszę otworzyć usta i nabrać go tak wiele, jak tylko zdołam. Żeby mieć siły, by wrócić i wytrwać w kolejnych dniach. Dochodzę do mostu i tu zaczyna się moja podróż. Prawdziwa, nie taka palcem po planie Wrocławia, odbywana wieczorami, kiedy myślenie o tym, że chciałbym być z tobą, odzwierciedlało się w ustalaniu drogi na mapie, w powolnym macaniu opuszkiem palca każdej ulicy, którą musiałbym minąć, począwszy od mojego domu, aż do twojego. Myślę o tobie. O tym, co robiłaś, jak mijał u ciebie czas tego wieczora, co zajęło twoje myśli i dłonie. Wielki dom. Pustka. I ty – wypełniasz ją idealnie. Nic więcej nie jest potrzebne. Powietrze nieruchome. Stukot kroków na schodach. Ktoś odkręca wodę w kuchni. Tak bardzo chcę tam być. Chcę wkraść się do twojego domu w środku nocy. Niech będzie ulewa, niech będzie burza – nikt nie usłyszy moich kroków. Chcę tylko posiedzieć i popatrzeć, jak śpisz. Jak równo oddychasz. Siedzieć tak godzinę, dwie, całą noc. Całe życie. Potem pochodzić po twoim domu. Obejrzeć album ze zdjęciami. Zdjęciami przedstawiającymi życie, którego częścią nigdy nie będę. Wdychać zapach tego życia. Coś ty ze mną zrobiła? Kiedyś oddychałem swobodnie. Kiedyś śmiałem się i robiłem głupoty. A teraz czuję się jak ranne zwierzę, które trzeba otoczyć opieką, bo zginie. I nic poza tobą nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. W każdej chwili, kiedy nie ma cię przy mnie albo jesteś z kimś innym czuję się dokładnie tak samo. Jakbym wdrapywał się na gigantyczny wieżowiec. Wyższy niż „ołówek i kredka”, wyższy niż Poltegor. Podejmuję próbę wejścia na kolejne piętro ze świadomością, że mogę spaść i zrobić sobie krzywdę. Jeśli jednak pozwoliłabyś mi dotrzeć na sam szczyt, to jestem gotowy nawet zabić się przy spadaniu. Tylko pozwól. Mam dość budowania domku z kart w centrum szalejącej burzy. Mam dość tego, że zbudowane z takim trudem kolejne piętra rozpadają się w jednej chwili. Chcę cię słuchać, chcę, żebyś mi mówiła o wszystkim, ale kiedy słyszę, jak umawiasz się z kimś innym do kina, kiedy dowiaduję się, że spędzasz kolejny weekend z przyjaciółmi w górach, znów dociera do mnie odgłos walących się kart. Mijam zakręt prowadzący do szkoły. Do tej samej, w której pierwszego września dwutysięcznego roku spotkałem Anioła. Anioła z boską mocą, która odmieniła moje życie. Nie od razu odkryłem, że jesteś Aniołem. Potrzebowałem czasu, prawie dwóch lat. I nie wiem dokładnie, w którym momencie zrozumiałem, że to ty. Może wtedy, kiedy zapytałaś, czy mój pies gryzie, a może wtedy, kiedy podziękowałaś za plakat, który ci przyniosłem. Zakochujemy się w szczegółach. Kiedy dostrzegłem tą cząstkę boskości, nic już nie było takie samo. Zupełnie, jakbym urodził się na nowo. Po 18 latach, jeszcze raz. Wtedy właśnie opętałaś mnie, zawładnęłaś mną totalnie. Nie ma takiej rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił, a ty nawet nie masz o tym pojęcia. Tylko że już od tamtego cudownego momentu wiedziałem, że w końcu cię stracę, a wszystko, co zrobimy razem będzie tylko kolejnym przystankiem na drodze do nieuniknionego końca. Dochodzę do zupełnie pustego skrzyżowania. Tylko zmieniające się światła dają wrażenie czyjejś obecności tu, ale nie ma nikogo. No, poza dwoma osobami. Jedną jestem ja. A ty jesteś druga – zawsze przy mnie, bo moje myśli nie opuszczają cię ani na krok. To prawda, chcę cię chronić przed całym złem tego świata, nawet mimo tego, że wiem, iż poradzisz sobie sama. Czasami nawet chcę, żeby ktoś tobą wstrząsnął, skrzywdził, tak, bym mógł cię uratować. Z drugiej jednak strony chcę, byś przeszła przez życie ani razu nie zaznając cierpienia. Najsilniejsza osoba, jaką znam. Wiktoriańska szkatułka-zagadka – otwiera się jedną, a tam następna i następna, i następna... Nigdy nie będzie mi dane cię poznać do końca – boskość jest odwiecznie trudna do pojęcia. Jest zimno i zaczyna padać mocniejszy deszcz. Zapinam polar i odruchowo przyspieszam kroku. Tak idą ludzie, którzy w domu chcą szukać schronienia przed złą pogodą. Ja idę w zupełnie odwrotnym kierunku. Dochodzi pierwsza, jest zimno, ale nie mógłbym teraz zawrócić. Wiem, że jestem głodny, jest mi zimno, ale najlepsze jest to, że nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Tak jakby moje podstawowe potrzeby przestały istnieć. Tak, jakbym był w zupełnie innym świecie. Rozglądając się dookoła, nie słysząc nic i nie widząc nikogo, zaczynam się śmiać z samego siebie. Kto normalny szedłby o tej porze taki kawał, taki naprawdę poważny kawał drogi tylko po to, by zawrócić. Zamykam oczy, znów pojawiasz się ty – i wszystko staje się jasne. Podróż staje się pielgrzymką do ziemi obiecanej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce........
Wiem, że to nie ma sensu – śmiertelnicy nie mogą być z Aniołami i koniec, ale przecież ludzie nie chcą, żeby wszystko miało sens. Ja na pewno. Gdybym chciał wszystko ułożyć, ty musiałabyś zniknąć. Przewracasz mój świat do góry nogami, a ja wcale nie chcę składać jego porozwalanych kawałków z powrotem w całość. Ja już nie wiem, co się dzieje. Od momentu, kiedy to wszystko się zaczęło, przestałem rozumieć cokolwiek. To kolejny dowód na to, że jesteś Aniołem, a ja narodziłem się dopiero, kiedy to zrozumiałem. Dotknęłaś moich ust i odebrałaś mi pamięć. Od półtora roku nie żyję tak naprawdę – chyba że dla ciebie. Wiem, że to nie ma szans i po prostu wędruję sobie przez każdy kolejny dzień, izolując się coraz bardziej. Odchodząc nie wygłoszę wzruszającej mowy Sydney’a Cortona, nic mnie już nie obchodzi. Jestem jak pies, który biega za swoim panem, żebrząc o chwilę uwagi. I teraz, kiedy mijam wejście na parking, wiem, że wkrótce znów cię zobaczę. Serce zabije pięć razy mocniej, nogi się ugną, ręce zaczną drżeć. Moja dusza krzyczy, wykrzykując twoje imię raz po raz. Żeby choć raz mogły je wykrzyczeć usta... Zrywa się wiatr i wiem, że się przeziębię. Niespodziewanie mija mnie autobus. Uśmiecham się i patrzę na niego – będzie tam szybciej niż ja. Ale to nic nie szkodzi. Szczerze mówiąc, mógłbym iść tak całą noc. Nie ma po co tego przyspieszać. To nie ucieknie. I ja nie ucieknę. Mogę próbować, pewnie, ale tylko się zmęczę. Wpadłem w sieć. Chwyciłem się twoich skrzydeł i jakimś sposobem nawet gdybym chciał, to nie mogę ich puścić. Bo złapałem je w locie i jeśli puszczę, to się zabiję. Idę naprawdę bardzo długo. Dochodzę do zajezdni tramwajowej i jest to połowa mojej drogi. Drugie tyle i będę tam, gdzie chcę, gdzie muszę. Wciąż mam przed sobą twój obraz, twoją uśmiechniętą twarz, twoją skupioną twarz, twoją rozzłoszczoną twarz... Ludzką i anielską. Chryste, jaka jesteś piękna. W jakimś tramwaju pali się światło i ktoś siedzi z głową opartą o szybę. Czuję, że bardzo bolą mnie nogi i chciałbym usiąść, ale z jakiegoś powodu to pragnienie odpoczynku dodaje mi nowych sił. Sił, żeby iść. Sił, żeby walczyć. Oglądałem kiedyś film „Dwie matki” – konflikt matki adopcyjnej i biologicznej. One mogły iść do sądu, mogły wygrać zabranie swoich ukochanych do własnego domu. Ja nie mogę walczyć o ciebie w sądzie. Jakie to niesprawiedliwe. Dbałbym o ciebie, nosił cię na rękach. Nikt cię tak nigdy nie pokocha. Myślę o tobie zasypiając i budząc się, jedząc i myjąc zęby, oglądając telewizję, czytając książki, spacerując, zmywając naczynia i robiąc zakupy, przy stole, podczas spotkań ze znajomymi, na lekcjach, przerwach, sprawdzianach i podczas oczekiwania na tramwaj. Nie ma dnia, żebym o tobie nie myślał. Nie ma czynności, która odwróciłaby moją uwagę od ciebie. Ciekawe jak wiele mi umknęło w ciągu ostatnich miesięcy, bo myślałem wyłącznie o tobie. Mijam kiosk i wtedy pojawiają się oni. Trzech facetów. - No cześć – odzywa się jeden z nich. – Masz jakieś drobne? Zatrzymuję się, ale powaga sytuacji jakoś do mnie nie dociera. Powinienem się przestraszyć. Jaką mam szansę z trzema starszymi ode mnie mężczyznami? Wokoło nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc. Patrzę na nich, ale w zasadzie nie potrafię ich dostrzec. Jestem ja, jest droga prowadząca na twojego domu. Czy jest coś ponad to? Nie ma. I w tym momencie nie wiem, czemu to robię, ale zaczynam się śmiać. Histerycznie śmiać. Jak totalny szaleniec. Jakby mi odbiło. Zginam się w pół i śmieję się, śmieję, przerywając tę ciszę. Jest środek nocy, pada deszcz, jest zimno, a ja, zamiast być teraz w domu i spać, stoję na środku chodnika, naprzeciwko trzech podpitych, lubiących zaczepki facetów i śmieję się w niebogłosy. Oni patrzą po sobie, robią krok w moją stronę. Nie wiedzą, o co chodzi. Zaczynają się zastanawiać, czy przypadkiem nie mają do czynienia z wariatem. - Co cię tak śmieszy? – odzywa się wreszcie jeden z nich z wyczuwalna agresją w głosie. Nie mogę zebrać w sobie słów, które by to wyjaśniły. Podnoszę głowę i patrzę im w oczy, nie przestając się śmiać. - Muszę... – wykrztuszam. – Muszę wyznać pewnej dziewczynie, że ją kocham... – kolejny atak śmiechu ponownie zgina mnie wpół. Jeden z mężczyzn robi kolejny krok naprzód i zaciska pięści. - Zamknij się albo będziesz jej to wyznawać na migi – ostrzega. Nie potrafię przestać. Nagle zdaję sobie sprawę, że nieznajomy wstawiony mężczyzna jest pierwszym człowiekiem, przed którym zdołałem wypowiedzieć te słowa. Tamtych dwóch macha ręką i odchodzi tam, skąd przyszło. Trzeci patrzy na mnie przez chwilę, po czym idzie za swoimi przyjaciółmi. Znów jestem sam i kiedy tylko orientuję się, że ich nie ma, ruszam w dalszą drogę. Wiem, że byłbym w stanie przystać na każde warunki, byle tylko być blisko ciebie. Może kiedyś zrozumiesz, ile dla mnie znaczyłaś. Może nawet podziękujesz w jakiś sposób, że zawsze byłem przy tobie, zawsze po twojej stronie, że zawsze wszystko było dla ciebie. Może kiedyś podpiszesz się pod „Ruchomymi piaskami” Varius Manx... Mija kolejna godzina, a ja dochodzę do miejsca, w którym od głównej ulicy odchodzi mała droga. Tu cisza jest jeszcze wyraźniejsza, a noc ciemniejsza. Ktoś mi kiedyś powiedział, że raz w roku jest taka noc, że spadają gwiazdy, a życzenia wypowiedziane w takim momencie spełniają się. Zastanawiam się, czy to może ta właśnie noc, ale niebo jest zbyt zachmurzone, by widzieć cokolwiek poza nieprzeniknioną czernią. W oddali już słyszę twój oddech. Ty nie masz z tym problemów. Nabierasz kolejne hausty powietrza i nawet o tym nie myślisz. Dla mnie każdy następny jest walką o przetrwanie i nie wiem, jak długo jeszcze będę mógł to znosić. Zatrzymuję się przed ostatnią już ulicą prowadzącą do twojego domu. Otwieram usta i biorę głęboki, długi wdech. Wciągam w płuca i czuję, że już mnie nie ściska w piersiach. Zaczyna ściskać w żołądku. Co ja tu robię, zastanawiam się. Przestaję wiedzieć, czego chcę. Tak bardzo pragnę, by spełnił się ten drobiazg, to niby-nic, o którym w skrytości ducha marzyłem, tylko że na przeszkodzie staje jedno cholerne ALE, którego nie sposób odejść. Chciałem tu przyjść, a teraz mam wątpliwości. Może są na świecie rzeczy, które powinny zostać tak, jak są, niezmienione. Po co zdzierać powłokę tajemniczości. Po co z osoby, która mnie fascynuje i onieśmiela, która zawsze była dla mnie wielka zagadką, robić kogoś poznawalnego. Tyle czasu już radzę sobie bez jej bliskości. Warto, by zniknął mur, runęły kraty? Powrót do rzeczywistości będzie po tym jeszcze trudniejszy. Więc może warto się nad tym zastanowić. Skoro cierpienie ma przerosnąć radość powodowaną miłością, to może lepiej zawrócić. Tylko że nieraz to słodki ból, a miłość to nie matematyka. Wiem, że mogę tu przyjść jutro, pojutrze, za tydzień, ale boję się, że ciebie już nie będzie. Wiem, jak ulotne chwile się ciebie trzymają i boję się, że z powodu moich wątpliwości zniknie gdzieś ta radość, która mi towarzyszyła podczas drogi w to miejsce. Wszystko jest delikatne niczym pajęcza nić, którą jakimś cudem udało mi się utkać, a która i tak zawsze się drze i rwie na moich oczach, w samym środku mojego cholernego serca. W końcu staję pod twoim domem i nie potrafię ogarnąć rozumem tych wszystkich uczuć, jakie się we mnie kotłują. Nogi bolą mnie tak bardzo, że nie mogę tego wyrazić. Jestem głodny i zmęczony. Obserwuję całe otoczenie wokół mnie, jakbym chciał zapamiętać wszystko z dokładnością kliszy fotograficznej. Żałuję, że nie mam ze sobą aparatu. Nagle dociera do mnie, że mam obsesję na punkcie wszystkiego, co z tobą związane. Byle kartka papieru – jeśli ty miałaś ją w ręce – urasta do rangi sacrum. Mam ochotę śledzić członków twojej rodziny. Chodzić za nimi do pracy i na zakupy. Chciałbym obserwować, co robią, jak robią, z kim się spotykają, dokąd jeżdżą... Chciałbym myć twój samochód, żeby móc go dotykać. Szorować karoserię, pucować szyby, wykręcać szmaty raz po raz i czyścić go cały dzień, stojąc obok twojego domu. W śniegu, w skwarze – nieważne. Byle tylko tu być. Pod pretekstem, a nie pod osłoną nocy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Słońce........
Podchodzę do drzwi twojego domu i opieram czoło o drewnianą powierzchnię. Płaczę? Wbijam paznokcie w gładką politurę i klękam na ziemi, czując się jak grzesznik stojący pod bramą raju. Wpuść mnie do swojego serca, błagam. Bo ty wrosłaś w moje jak bluszcz. Jak cierń. Jeśli będziesz chciała odejść, umrę. Bo ono będzie zbyt pokaleczone, by bić dalej. Nie ma sposobu, by zakończyć to bez bólu. Nie ma takiej możliwości. Robi się makabrycznie zimno i nagle orientuję się, że jestem w środku. To grzech, mówię sobie, nie mogę tu być. Wkradłem się jak włamywacz, muszę stąd wyjść natychmiast, tak nie wolno, trzeba to natychmiast zakończyć, bo mi psychika siądzie... ale nie mam na to siły. Zamiast uciec, wchodzę po schodach. Robię krok za krokiem, najciszej jak potrafię, choć dusza chce krzyczeć ze szczęścia. W głowie pojawiają się setki myśli, że coś jest nie tak. Klękam wiec i kładę dłonie na dywanie. I tak wczołguję się na kolejne pietra, modląc się, płacząc, zaciskając zęby, pięści, do krwi zagryzając wargi. Nie potrafię wyrazić niczego, co czuję w tej chwili. Czuję tylko przez ból. Mam krew w ustach. Ale przynajmniej krew winnego. Dochodząc do ostatniego piętra jestem już wrakiem człowieka. Klęczę w progu twojego pokoju i nie mogę się pozbierać. Mija minuta za minutą, a ja wciąż nie mam siły, by wstać. Świt, który nadejdzie za kilka godzin staje się moim największym wrogiem. Chcę tu zostać. Rozkoszą jest już samo przebywanie w tym miejscu. Nie wiem, jak zniosę podejście bliżej ciebie, przekroczenie tego progu. Nie wiem, jak zniosę twój widok. Nie zniosę. Eksploduję. Zamykam oczy i powtarzam sobie, że tu jestem. To tak nierealne, że nie mogę w to uwierzyć. Podnoszę się z klęczek najciszej, jak mogę, żeby tylko nikogo nie obudzić. Wchodzę do twojego pokoju, jak do pielgrzym do świątyni. Przyszedłem tu, bo chciałem oddychać, bo bałem się, że bez ciebie się uduszę. Teraz jestem tak blisko, a boję się tego jeszcze bardziej. Nie mogę złapać tchu. Czuję, jakbym umierał z nadmiaru uczuć. Moja głowa nie jest w stanie ich wszystkich objąć, a one pojawiają się w coraz większej ilości i natężeniu. Stawiam krok za krokiem, zbliżając się do twojego łóżka. Do pokoju wpada odrobina żółtego światła z latarni za oknem. Mijam drzwi do łazienki i część twojego pokoju wydzieloną na sypialnię. Umyślnie odwracam głowę w drugą stronę, bo nie chcę cię jeszcze widzieć. Podchodzę do twojego biurka i dotykam palcem zimnego blatu. Przechodzą mnie dreszcze. Przesuwam palce między twoimi długopisami, natrafiam dotykiem na jakieś kartki, na spinacz. Wszystko jest święte. Odwracam się bardzo powoli i podchodzę do twojego łóżka, a kiedy dostrzegam cię, wstrząsa mną twoja anielskość. Anielskość, której teraz nie kontrolujesz. Nie masz żadnej maski obojętności, po prostu śpisz. Jesteś tak naturalna. I tak piękna. Jak pierwszego dnia, kiedy zrozumiałem, że kocham cię najbardziej na świecie. Masz zamknięte oczy i wyglądasz, jakbyś tylko czekała, aż obudzisz się gotowa, by zmieniać świat na lepsze. Nie mogę odwrócić od ciebie wzroku. Wystawianie takiego piękna na widok, to szczyt bezwstydu. Klękam przy tobie i dziękuję Bogu, że stworzył coś tak idealnego. Czuję, że czas się zatrzymał. Że cały świat zamarł w oczekiwaniu na coś, co ma nastąpić. Klęczę przed Aniołem i nagle cała przeszłość i przyszłość jawi mi się przed oczami najwyraźniej, jak tylko może. Znam odpowiedzi na wszystkie pytania. Zabiłem się. Zabiłem się tą miłością. Pozwalając sobie na to uczucie, zmarnowałem, zniszczyłem swoje przyszłe życie i życie przyszłych osób. Bo z tobą nie będę nigdy, z nikim innym również nie – ponieważ nie będę w stanie kochać kogoś innego równie mocno, jak ciebie. Będę musiał kłamać, udawać. Jeden telefon sprawi, że zostawię wszystko dla ciebie. Uszkodziłem się tą miłością. Świat stanął do góry nogami. Anioł nie może związać się ze zwykłym śmiertelnikiem. A więc już na samym początku ze wszystkich możliwych opcji, ty i ja to wersja, która nigdy się nie spełni i nigdy nie będzie wiadomo, czy byłoby to największe szczęście mojego życia, czy katorga. Wyciągnęłaś dłoń, by pogłaskać mojego psa i zapytałaś, czy gryzie, a ja godzinę później podjąłem wyzwanie. Podobno miłość jest ryzykiem. Ale teraz, klęcząc tu i znając wszystkie tajemnice świata już wiem, że nie zaryzykowałem. Ja unicestwiłem samego siebie. Wciągam rękę, by dotknąć twoich włosów, ale nie mogę. To zakazane. Choć tak bardzo pragnę poznać twoje ciało tak dobrze, jak znam własne, wiem, że nie ja będę tym mężczyzną, któremu na to pozwolisz. Nie ja owieję ci twarz oddechem i nie ja połączę się z tobą w apogeum spełnienia. Nie na moim ramieniu zaciśniesz palce. Już zazdroszczę temu nieznajomemu mężczyźnie tego, że pozwolisz mu się dotykać w sposób, o jakim ja mogę tylko marzyć. Zagryzam wargi z całych sił i znów czuję w ustach słonawy smak krwi. Podnoszę się z klęczek i nie spuszczając z ciebie wzroku, odsuwam się dwa kroki do tyłu. Wszystko, co się dzieje, nie mieści mi się w głowie. Na policzkach znów czuję palący ogień spływających łez. Nie wiem, skąd się wziął w mojej ręce kuchenny nóż, za to wiem, co chcę zrobić. Z całych sił zaciskam dłoń na jego rękojeści i staję nad twoim łóżkiem tak blisko, jak blisko mogę podejść. Nagle wszystko zdaje się mieć sens. Noc zamiera i ja też wstrzymuję oddech. Rozpinam koszulę i nie przestając na ciebie patrzeć, wbijam go sobie w piersi. Przekręcam. Raz, drugi, trzeci. Krew zalewa mi dłonie i spływa po ciele w dół, wsiąkając w spodnie i dywan. Szarpię nim na wszystkie strony, rozrywając się. Pękają żyły i tętnice, krwi jest coraz więcej, czuję jej smak przełykając ślinę. Nogi się pode mną uginają, ale zmuszam się, by stać. Wpycham nóż głęboko w środek siebie, aż po rękojeść. Ty śpisz. Twoje piersi wznoszą się i opadają, zgodnie z twoim spokojnym, bezpiecznym oddechem. Anioły nie odczuwają bólu. To dobrze, bo twoje cierpienie by mnie zabiło. Nie słyszysz nic, nic nie jest w stanie wyrwać cię ze snu. Jakaś zagubiona kropla krwi spada na twój policzek, a ja dziękuję Bogu, że mam pretekst, żeby cię dotknąć. Ścieram tę czerwoną plamkę trzęsącą się dłonią i czuję, jak pali mnie dotyk twojej skóry. To jak dotknięcie Boga – nie mogę tego ogarnąć umysłem zwykłego śmiertelnika. Palce mojej drugiej ręki rozwierają się i wypuszczają nóż, który powoli upada na ziemię. Światło latarni pada na jasnoczerwoną krew, jak została na ostrzu. Ja sięgam ręką do rany, którą sobie zadałem, macam odpowiedni kształt i wyciągam ostrożnie. Trzymam je na dłoni i patrzę, jak bije, szybciej, im bliżej jest ciebie. Po co mi ono. Bez ciebie jestem bardziej niedoskonały, niż bez serca. Kładę je na stoliku obok łóżka. Już i tak od dawna należy do ciebie. Wiem, że niedługo zacznie się rozwidlać, że to koniec mojej wizyty w tym świecie i boli to bardziej, niż rana na klatce piersiowej. Zapinam koszulę i patrzę na Ciebie, chcąc wyryć w pamięci cię taką, jaka jesteś teraz. Całą tą naturalność i blask. Kocham cię. To banał, wiem. W co drugiej piosence ktoś kogoś kocha. W co drugim filmie ktoś wyznaje komuś to uczucie. Ale nie wiem, co innego mógłbym ci powiedzieć. Coś mniej oklepanego. Coś, co nie jest mówione tak często, a jednak wyraża to samo. Nagle wszystko zaczyna wirować. To jest ta chwila, kiedy człowiek już wie, że zaraz się zbudzi, a jednak wciąż trwa we śnie. Dociera do mnie, że zostało mi może kilka sekund. Podbiegam do ciebie i łamiąc wszelkie zasady wtulam usta w twoje włosy. Wciąż trwa ciemna noc. Wiatr wieje. Latarnia oświetla część pokoju. - Kocham cię – szepcę. Cisza. - Kocham cię!!! – krzyczę. Mój głos nie jest słyszalny w twoim świecie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość jakieś chore te wasze bajki
o miłosci. Dziekuję, wysiadam z takiego pociągu. Nie chcę takiej "wrażliwości". Miłosc ma byc szczęśliwa, uśmiechnięta, pomocna. Innej nie warto szukac ani za nią tęsknic. Podpisano: niewrażliwa. Normalna. :P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość raz dwa cztery
piekne to wszystko,czytam,czytam i wciaz mi malo,prosze o wiecej..:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×