Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
zona_karolina

Dostałam mieszkanie od rodziców, mój mąż nie chce w nim mieszkać

Polecane posty

Witam! Nigdy wcześniej nie zgłaszałam się o pomoc na fora internetowe, ale nadszedł moment, w którym czuję się naprawdę zdesperowana. Moim problemem jest, jak w tytule, kwestia mieszkania i generalnie relacje z moim mężem. Liczę na Waszą pomoc, bo nawet moja rodzina i przyjaciele załamują ręce. Nakreślę Naszą sytuację. 

Całkiem niedawno minęło pół roku od Naszego ślubu, który wzięliśmy w zasadzie dosyć szybko. Mój obecny mąż oświadczył się po niespełna roku znajomości, a ślub wzięliśmy niecałe 2 lata później. W sumie znamy się około 3,5 roku. Dodam, że mąż jest moim pierwszym partnerem i kiedy się poznaliśmy, to on zabiegał o mnie. Ślub wzięliśmy z miłości. Nie mamy i nie spodziewamy się na chwilę obecną dziecka. Dodam że mój mąż jest ode mnie starszy o 7 lat, a ja jestem osobą dość młodą- mam 25 lat. Do tej pory różnica wieku nie była dla nas żadną barierą, a wręcz przeciwnie. Teraz mam wrażenie, że swój wiek wykorzystuje przeciwko mnie, sugerując mi niedojrzałość i brak doświadczenia. Obydwoje jesteśmy jedynakami i pewnie to już wiele mówi, ale by nie popadać w stereotypy... mamy również dość silne charaktery. On przez swoje doświadczenia życiowe, które nie zawsze były różami usłane, ja pomimo, iż nie należę do osób pewnych siebie, to zawsze byłam uparta i dążyłam do osiągania celów. W naszym związku od początku pojawiały się kłótnie, ale o drobnostki, o jakie myślę kłócą się wszystkie pary. Nie była, zaskoczona oświadczynami, bo razem oglądaliśmy pierścionki, poza tym on wydawał się być zdecydowany na budowanie wspólnego życia z kobietą, a i ja tego pragnęłam pomimo młodego wieku. Po oświadczynach powoli zaczęliśmy planować ślub i wesele. W tych kwestiach też było parę nieporozumień i kłótni, ale w sumie szybko doszliśmy do porozumienia i całkiem sprawnie wypracowaliśmy kompromisy dotyczące organizacji imprezy. W tym dniu było trochę nerwowo, ale to chyba normalne, więc i to puściliśmy w niepamięć.

Przed ślubem mieliśmy ze sobą zamieszkać i oboje tego pragnęliśmy. Moi rodzice od wielu lat planowali budowę domu. Budowa się przedłużała, ja poszłam na studia, w trakcie których poznałam męża. Na tamtą chwilę mieszkałam z nimi w domu rodzinnym, w którym mieliśmy dla siebie całe piętro z osobnym wejściem, które tato dostał od swoich rodziców mieszkających na parterze. Kiedy doszło do zaręczyn rodzice w zasadzie sami wyszli z inicjatywą, że oni skończą budować dom, a nam zostawią mieszkanie. Ja się ucieszyłam, bo kto by się nie cieszył w naszej sytuacji z tak dobrego startu w życie. Wtedy wydawało mi się to świetnym pomysłem i mąż mnie utwierdzał w tym przekonaniu. Mieliśmy razem zamieszkać około rok przed ślubem, jednak wiecie jak jest z budową - czasem z przyczyn od nas niezależnych ona się po prostu wydłuża w czasie. W ten sposób każde z nas mieszkało ze swoimi rodzicami (dodam że mieszkaliśmy od siebie ok 45 km) i zamieszkaliśmy razem w tym moim rodzinnym domu na 4 mies przed ślubem. 

Już wtedy odniosłam wrażenie, że on nie jest do końca zadowolony. Pytany jednak niewiele mówił, a na temat wspólnej przyszłości praktycznie nie rozmawialiśmy. Padły tylko słowa, zarówno od niego, jak i ode mnie, że to mieszkanie nie jest szczytem naszych marzeń i miejscem na całe życie, ale dobrym startem, żeby móc odkładać pieniądze na kupno własnego mieszkania lub domu. 
Moi rodzice, a zwłaszcza mama, mocno się zaangażowali w przygotowania do wesela, w związku z czym często u nas bywali. W domu mojego męża każdy żył osobno. Rodzice od czasów dziecięcych nie spali razem, a o jakichkolwiek uczuciach nie ma co mówić. Moi rodzice to zupełnie inna bajka. U nas wspólnie spędzało się przynajmniej niedziele. U niego każdy siedział w swoim pokoju i jego rodzice nigdy nie ingerowali w jego życie, zarówno w tym dobrym jak i w złym sensie. Nie był on zatem przyzwyczajony do częstego przebywania z rodziną i zaczęło go to lekko mówiąc drażnić. Sytuacja po weselu się zmieniła i bywali u nas naprawdę rzadko, z tym że on tego nie widzi i wciąż twierdzi, że moi rodzice nas nachodzą. On ma na tym punkcie obsesję. Obecnie mieszkamy razem ok 9 mies. Tato czasem wpada do swoich rodziców na parter i do nas wcale nie zagląda, choć mój mąż ma obsesję na tym punkcie, bo przecież w każdej chwili może wejść (nie robi tego). Dzwonią czasem czy mogą wpaść na kawę, albo czy my wpadniemy do nich na obiad. W tym roku byliśmy u nich raz i oni u nas raz. Jest im zatem przykro, że mąż nie chce z nimi przebywać. Nie rozumieją dlaczego tak się dzieje, ja do końca też nie, a że mają tylko nas to chcieliby widywać nas częściej niż kilka razy w roku, choćby na godzinę na kawę.

Dodam, że przed ślubem mój mąż i moi rodzice mieli świetne relacje. Oni zawsze traktowali go jak syna, a on mi nawet zazdrościł takiego dobrego kontaktu z nimi, bo on nigdy takiego ze swoimi nie miał. Na weselu przesadził z alkoholem, nie spodobała się mu moja mina i na koniec imprezy się nieco pokłóciliśmy, on poszedł ochłonąć i zagaił go wtedy mój tato. Mąż nie lubi jak ktoś drąży temat, kiedy jest zły woli zostać sam i drażni go kiedy go zagaduję i zadaję pytania. Z tym, że mój tata nie musiał o tym wiedzieć i z troski zapytał co się stało. Ponieważ obaj przesadzili z alkoholem wyszła z tego kłótnia wszechczasów. Po weekendzie to tato wyciągnął do niego rękę. Uważam, że to nie w porządku, ale się nie wtrącałam. Stwierdziłam, że są dorośli i załatwią to między sobą i myślałam, że tak się stało. Jednak wtedy padły ostre słowa z obu stron i o ile tato wyrzucił te wspomnienia do kosza, o tyle mąż wciąż ma żal o to wszystko, choć uważam, że ponoszą co najmniej taką samą winę. Od tego czasu zarówno ja, jak i rodzice odczuwają dystans męża wobec nich. Doszło do takich kuriozalnych sytuacji, że mąż stracił ochotę ich odwiedzać i wgl się z nimi widywać, a kiedyś tato był niemalże jego przyjacielem. Miałam nadzieję, że wszystko się ułoży. Ale do rzeczy...

Po ślubie mąż zaczynał czasem temat przeprowadzki, ale ja nie chciałam o tym słuchać, no bo jaki jest sens wynajmować mieszkanie za 2tys, kiedy tutaj płacimy tylko za rachunki max 500zł. W międzyczasie doszło parę innych rzeczy, o które zaczęliśmy się kłócić. Moi znajomi i rodzina zaczęli mi uświadamiać pod jakim ogromnym wpływem męża jestem i wkrótce sama zaczęłam to dostrzegać. Nie lubię się kłócić i starałam się tego unikać, ale złożyło się kilka sytuacji, aż w końcu pękłam i powiedziałam mu wszystko co mi się w naszym związku nie podoba. Zdaję sobię sprawę, że go zaatakowałam ilością tego wszystkiego i samym faktem, iż zrobiłam to w formie monologu, ale już nie wytrzymałam. Chciałam, aby to wszystko przemyślał, zobaczył z mojej perspektywy i żebyśmy razem o tym porozmawiali znajdując na wszystkie kwestie złoty środek (a chodziło o kwestie związane z rodzicami, ale też o to jak traktuje moją przyjaciółkę, o to jak się do mnie odzywa, o brak czułości, zbyt rzadki seks itp). Zapytałam czy potrzebuje czasu na przemyślenia i czy chciałby ten czas spędzić osobno. Zapytałam czy lepiej by dla niego było gdyby pobył przez jakiś czas u rodziców. Nie sądziłam, że potraktuje to tak serio, bo na drugi dzień spakował swoje rzeczy i po pracy pojechał do rodzinnego miasta. W międzyczasie miałam urodziny, na które zostawił mi prezent bez słowa w czasie swojej wyprowadzki, a w dniu urodzin nie chciał przyjechać, bo obawiał się ataku ze strony mojej i rodziców. Ostatecznie przyjechał, kiedy oni odjechali. Liczyłam, że coś zrozumiał i że zostanie, ale on znowu odjechał. Na dodatek poinformował mnie, że on chce się wyprowadzić, że od 1 kwietnia chce wynajmować mieszkanie w tym samym mieście i że chciałby abym ja zamieszkała z nim. Nie widzi problemu w tym, że nie pyta mnie o zdanie, tylko infomuje o tym co chce zrobić i oczekuje, że ja się dostosuję. Tak samo było miesiąc wcześniej, kiedy miał pomysł, żeby wyprowadzić się do innego miasta niby za pracą. Nie porozmawiał ze mną, że chce zacząć szukać pracy, tylko poinformował mnie w momencie kiedy miał mieć rozmowę o pracę w jednym z tych innych miast, na którą pojechał i to nie raz. I wtedy się dowiedziałam, że chce się przeprowadzić, a ja mam zrobić to z nim. 

Nic do niego nie dotarło. Nie usłyszałam, że mnie kocha, że mu zależy, że chce ze mną. Usłyszałam, że on chce wyprowadzki i już i liczy, że ja z nim to zrobię. Nie wytrzymałam i powiedziałam, że jeśli nie wróci do domu w dzień, kiedy wypadało pół roku od ślubu, to nie mamy o czym gadać. Wrócił. Porozmawialiśmy o rzeczach, na które mu zwróciłam uwagę i względnie doszliśmy do kompromisów, które zadowalały obie strony. Były to kompromisy słowne, które miał zweryfikować czas, ale zapowiadało się nieźle. Jednak wisienką na torcie była wyprowadzka, bo sądziłam, że skoro doszliśmy do porozumienia w kwestiach relacji z moimi rodzicami, to zmieni zdanie. Okazało się, że jest uparty bardziej niż myślałam i oświadczył mi, że w nowym tyg. jedzie oglądać mieszkanie i chciałby, żebym pojechała z nim. 

Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że obecnie w kraju jest z nami ten koronawirus, przez który ja zostałam obecnie bez pracy (zlecenie). W międzyczasie okazało się, że pracę tracę na dobre, więc od połowy marca można powiedzieć, że jestem oficjalnie bezrobotna. Miałam już coś innego na oku i zapowiadało się super, jednak przedłużono proces rekrutacji i szkolenia ze wzgl na wirus. Mąż zarabia 3,5tys i według niego to wystarczy, żeby nas utrzymać i płacić za mieszkanie 2tys. Ja sobie tego nie wyobrażam. Do tej pory mieliśmy więcej pieniędzy, nie płaciliśmy za mieszkanie i na dodatek nic nie odłożyliśmy. Wiec nie wiem jak on sobie wyobraża żyć za taką kwotę. Poza tym taka przeprowadzka jest bez sensu skoro obecne mieszkanie będzie stało puste. Kolejna rzecz jest taka, że chcieliśmy mieć dzieci. Mówię w czasie przeszłym, bo odkąd jesteśmy małżeństwem mąż o tym nie mówi, a zapytany odpowiada, że na dzieci trzeba mieć pieniądze. Ja się pytam kiedy będziemy je mieli, jeśli chce zrobić taki krok? Oczywiście po tym wszystkim na pewno dostanę pracę i tak da się żyć, ale dlaczego mamy rezygnować z w miarę dobrego poziomu życia na rzecz gorszego, tylko dlatego, że on ma taki kaprys? Zwłaszcza, że wydaje mi się, iż on sam przywykł do względnie dobrego poziomu życia. Poza tym oboje lubimy podróżować i czerpać z kultury, a za to wszystko się płaci. I on chce wszystko rzucić, bo ma jakiś kaprys, że nie chce tu mieszkać... On kompletnie nie liczy się z moim zdaniem w tej kwestii zwłaszcza. Moje argumenty uważa za banalne i zawsze je zbywa. Ja nie chcę tej przeprowadzki. Wolałabym zacząć oszczędzać, albo odkładać tą nadwyżkę pieniężną, jaką będę miała na umowie o pracę (bo na zleceniu nie zarabiałam dużo ok 1300zl - pół etatu), na wkład własny do kredytu na własnościowe mieszkanie czy dom. A nie oddawać obcym ludziom tyle pieniędzy, skoro mamy gdzie mieszkać... Nie wiem jak mam go przekonać. On ma takie podejście, że cokolwiek zdecyduje, to ja powinnam iść z nim. Dodatkowo uważa, że nie mam własnego zdania i że nie odcięłam pępowiny. A ost na temat obecnego mieszkania wyraził się tak, że on się czuje utrzymankiem moich rodziców i że nie chce za pare lat wysłuchiwać, że tu mieszka za darmo. Że on nie czuje się mężczyzną w tym domu. Nie wiem dlaczego jest tak uparty, egoistyczny i zapatrzony w siebie. Moi rodzice zawsze traktowali go jak syna, a dla mnie jest ważniejszy niż oni. Chciałam nawet pójść mu na rękę i się wynieść z nim jak ucichnie sprawa z wirusem i jak dostanę pracę, żeby mieć jakieś zaplecze finansowe. Ale dzisiaj doszłam do wniosku, że zrobię to wbrew sobie. Wszyscy dookoła uważają, że on próbuje mnie odciąć od rodziców i że i tak będzie dążył do wyprowadzki do innego miasta, czego również nie chcę. Nie wiem co mam zrobić, bo kocham go i chcę z nim być, ale uważam, że wyprowadzka nie ma sensu pod względem finansowym, zwłaszcza jeśli w niedalekiej przyszłości mielibyśmy założyć rodzinę, dodatkowo ja myślę o własnej działalności a na to też trzeba mieć pieniądze. A on w kółko mówi, że realizacja własnych celów i samorozwój są dla niego najważniejsze, a moją działalność mogę prowadzić wszędzie. Wiem że też mnie kocha, ale jeśli idzie do celu po trupach, to po co się ze mną żenił? Pomóżcie proszę...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jak mamy ci pomóc? Rację masz dziewczyno. On chce cię odciąć od rodziny. Chyba ma jakieś kompleksy i za wszelką cenę chce udowodnić jaki to on dorosły i zaradny. Dla mnie to głupota wydawać na wynajem skoro mieszkacie sami.

  • Like 2

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie kazdy chce mieszkac "na lasce" tesciow i zycie uczy, ze slusznie. Poprawne czy nawet dobre uklady z tesciami moga sie w kazdej chwili zmienic na nie do przyjecia, wystarczy nowa awantura.

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W sumie ciężko coś doradzić. Ale z tego co piszesz to nie wróżę Wam wspólnej i dobrej przyszłości. Nawet na własnym weselu sie pokłóciliście, po pół roku wyprowadzka. Kiepsko to widze

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Nie kazdy chce mieszkac "na lasce" tesciow i zycie uczy, ze slusznie. Poprawne czy nawet dobre uklady z tesciami moga sie w kazdej chwili zmienic na nie do przyjecia, wystarczy nowa awantura.

 

Zgodzę się z tym, ale jeżeli w tej chwili są dla niego dobrzy, to czy należy zmieniać nasze życie o 180 stopni wbrew temu, czego ja pragnę? Skoro mamy taką komfortową sytuację, że mieszkamy sami, to przecież w każdej chwili można to zmienić, zwłaszcza, że ja nie trzymam się kurczowo tego domu... A uciekać gdy jest dobrze...?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Jak mamy ci pomóc? Rację masz dziewczyno. On chce cię odciąć od rodziny. Chyba ma jakieś kompleksy i za wszelką cenę chce udowodnić jaki to on dorosły i zaradny. Dla mnie to głupota wydawać na wynajem skoro mieszkacie sami.

Oj ma kompleksy. I naprawdę starałam się być dla niego wsparciem, ale skończyły mi się pomysły. A od samego początku staram się, żeby w tym mieszkaniu czuł się jak u siebie. Zaproponowałam nawet delikatne, niewymagające dużego nakładu pieniężnego, zmiany w mieszkaniu, tak żeby czuł, że też coś do niego wnosi i tak żeby i jemu się tu podobało. Odeszło w niepamięć bez entuzjazmu, bo twierdził, że mieszkanie jest ładne...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Oj ma kompleksy. I naprawdę starałam się być dla niego wsparciem, ale skończyły mi się pomysły. A od samego początku staram się, żeby w tym mieszkaniu czuł się jak u siebie. Zaproponowałam nawet delikatne, niewymagające dużego nakładu pieniężnego, zmiany w mieszkaniu, tak żeby czuł, że też coś do niego wnosi i tak żeby i jemu się tu podobało. Odeszło w niepamięć bez entuzjazmu, bo twierdził, że mieszkanie jest ładne...

Widać, że się starasz, chcesz dobrze, relacje z rodziną normalne bez wtrącania się w życie a jemu ciągle źle. Ręce opadają. Chyba zawsze znajdzie jakiś punkt zapalny. 

  • Like 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Widać, że się starasz, chcesz dobrze, relacje z rodziną normalne bez wtrącania się w życie a jemu ciągle źle. Ręce opadają. Chyba zawsze znajdzie jakiś punkt zapalny. 

Staram się...też nie jestem święta, mam swoje za uszami, ale nigdy nie podejmuję decyzji bez jego udziału. Boli mnie ta sytuacja, bo zachowuje się jakby wszystko się kręciło wokół niego. Nie mówię, że w każdej kwestii, bo potrafi być czuły i kochający i dba o mnie, nie mam z nim źle. Ale w tej kwestii mu palma odbiła. I nic nie dociera. Nie chcę się z nim rozstawać i boję się, że jeśli nie wyprowadze się z nim, to mnie zostawi. Choć z drugiej strony nie wierzę, że mógłby to zrobić. Aż tak mi zależy... Przyjaciółka doradza, że jeśli nie chcę tego robić, to powinnam mu podać dokładnie wszystkie swoje argumenty przeciw i powiedzieć, że chcę tu z nim zostać. Przeczekać kilka lat, odłożyć trochę kasy i wtedy iść na swoje i spłacać kredyt a nie obcych ludzi. Jest jednak 50 na 50% szans, że zostanie ze mną, a ja nie mam takiego twardego tyłka, żeby mu się postawić i czekać jak wróci. Bo podejrzewam, że i tak by wynajął to mieszkanie, tylko może po jakimś czasie zrozumiałby co stracił i wtedy by wrócił. Ale pewności nigdy nie ma i trochę się tego obawiam 😕

Coś mi się wydaje, że za długo był kawalerem i teraz trudno jest mu się pogodzić z tym, że o wszystkim powinniśmy decydować razem. Nie może się przyzwyczaić do tego że jego decyzje wpływają na moje życie i w tym przypadku dość negatywnie. Tylko dlaczego 32 letni facet tego nie ogarnia, a ja dużo młodsza i z pierwszym facetem na dodatek widze to w ten sposób...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze nie daj się odciąć od rodziców.
Ustal, że mają być miesięcznie dwie, trzy wizyty u Twoich rodziców, minimum raz wspólnie z mężem i trzymaj się tego. Rodzina jest ważniejsza niż mąż. Jeszcze go kochasz, ale może za chwilę zostaniesz sama, bez niego wtedy zostaną tylko rodzice.
Druga sprawa, to zaproponuj, żeby przez 3 miesiące odkładał te 1500zł na miesiąc i pokrył też 500zł na rachunki za obecne mieszkanie i spróbujcie przeżyć za te 1500zł... albo odkładajcie z tego jeszcze po 300zł na wakacje... powodzenia.
Jeśli już mielibyście się przeprowadzać, to tylko do większego miasta i wtedy kiedy zacznie zarabiać o ~1000zł więcej. Na taki układ możesz się zgodzić, pod warunkiem, że będą regurelne spotkania z Twoimi rodzicami i On zrozumie, że po wyprowadzce też one będą tylko będziecie musieli dojeżdzać i najlepiej nocować u rodziców, więc zaproponuj żeby w nowym domu był dla was gotowy pokój gościnny. On musi zrozumieć, że w tej kwestii postawisz na swoim i niech to uwzględni w planach. 
Zbyt łatwo mu ustępowałaś.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
 

Po pierwsze nie daj się odciąć od rodziców.
Ustal, że mają być miesięcznie dwie, trzy wizyty u Twoich rodziców, minimum raz wspólnie z mężem i trzymaj się tego. Rodzina jest ważniejsza niż mąż. Jeszcze go kochasz, ale może za chwilę zostaniesz sama, bez niego wtedy zostaną tylko rodzice.
Druga sprawa, to zaproponuj, żeby przez 3 miesiące odkładał te 1500zł na miesiąc i pokrył też 500zł na rachunki za obecne mieszkanie i spróbujcie przeżyć za te 1500zł... albo odkładajcie z tego jeszcze po 300zł na wakacje... powodzenia.
Jeśli już mielibyście się przeprowadzać, to tylko do większego miasta i wtedy kiedy zacznie zarabiać o ~1000zł więcej. Na taki układ możesz się zgodzić, pod warunkiem, że będą regurelne spotkania z Twoimi rodzicami i On zrozumie, że po wyprowadzce też one będą tylko będziecie musieli dojeżdzać i najlepiej nocować u rodziców, więc zaproponuj żeby w nowym domu był dla was gotowy pokój gościnny. On musi zrozumieć, że w tej kwestii postawisz na swoim i niech to uwzględni w planach. 
Zbyt łatwo mu ustępowałaś.

Jeśli chodzi o spotkania z rodzicami, to zawsze powtarza, że ja mogę sobie do nich jeździć do woli, z tym, że on nie ma ochoty. Wcześniej sam wychodził z inicjatywą, po ślubie wszystko się zmieniło. 

Wyprowadzka do innego miasta faktycznie dotyczy większego, z tym, że praca za którą się rozglądał jest jego spełnieniem marzeń, ale na początek nie zaoferowano mu stawki większej niż ma obecnie. Dla niego jednak nie stanowi to problemu, bo jak w kółko powtarza pieniądze nie są najważniejsze, a mnie zdarzyło mu się nazwać "złotówą" sugerując otwarcie, że dla mnie tylko kasa się liczy. Oczywiście to jest nieprawdą. Mogłabym wyjechać do innego miasta, ale wychodzę z założenia, że jeśli zmienia się kompletnie swoje życie to zdecydowanie na lepsze, a nie gorsze. Oczywiście pieniądze nie są najważniejsze, ale sądzę, że jego podejście jest naiwne, bo życie w innym mieście będzie na pewno droższe, a faktycznie za jakiś czas będzie trzeba pomyśleć o powiększeniu rodziny, na co pieniądze też się przydadzą. Nie da się współcześnie o kasie nie myśleć i dziwi mnie w nim taka zawziętość w tej kwestii, bo zawsze narzekał na swoje poprzednie stanowiska pracy i zarobki. 

Podoba mi się pomysł z odkładaniem pieniędzy, przez najbliższy miesiąc jestem w stanie dbać o sferę domową z własnych pieniędzy jak do tej pory, jednak ze względu na chwilowy brak pracy w następnych miesiącach i tak żylibyśmy z jego pensji, dopóki pracy nie znajdę. Nie wiem  ile to potrwa. Nie wiem też, jeśli dobrze Cię zrozumiałam, czy odkładanie pieniędzy dla sprawdzenia pozostając w obecnym mieszkaniu cokolwiek mu uświadomi i czy w ogóle zgodzi się na taki test. 

Pokój dla nas w domu rodziców jest, od czasu jego postawienia mama się śmiała, że przygotowali go dla przyszłych wnuków 🙂 więc z tym problemu nie ma. Pytanie tylko czy chcialby tam nocować. Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że nie chcę się wyprowadzać gdziekolwiek, czy to w obrębie tego miasta czy innego. Jestem bardzo rodzinna i bardzo przywiązuję się do ludzi i miejsca. A on chce żebym zmieniła swoje życie i w zasadzie siebie. Dla mnie to dużo, to duża zmiana, której obecnie się boję. Zwłasza z tym jego podejściem "nie ważne za ile, ważne, że razem i daleko od rodziców". Prawdę mówiąc on nawet nie starał się mnie przekonać jakimiś pozytywnymi dla mnie argumentami do takiej zmiany, tylko powiedział, że chce to zrobić i już. Odbieram to jako narzucanie mi swoich planów bez uwzględniania mojego zdania, zwłaszcza, że ubierał to w zdania typu "ja i tak to zrobię, a Ty albo pojedziesz ze mną, albo...". I trafnie to ująłeś/aś, że zbyt łatwo mu ustępowałam, a najgorsze jest to, że on nigdy tak naprawdę tych ustępstw z mojej strony chyba nie widział. 

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

 

 

Może zrobić tak że wynajmij to mieszkanie i idźcie na wynajem mieszkania. Ty będziesz miała dodatkowy dochód i już. 

Nie widzę tego... kłóci się to z moją logiką. Potrafię być oszczędna i wiem, że dałabym radę za tą kasę ogarniać życie. Nie chcę jednak prowadzić życia z miesiąca n miesiąc, kiedy mamy lepszą opcję. Nie wyobrażam sobie również rezygnacji z pewnych dóbr ulotnych, jakimi są choćby podróże i czerpanie z wszelakiej kultury. Bez tego moje życie, wydaje mi się, stanie się ubogie. Co za tym idzie nie będę szczęśliwa z takiego stanu rzeczy. I ja się pytam czy dla niego to nie jest ważne? Niby mówi, że chce mojego szczęscia, ale nigdy nie pyta co by mnie uszczęśliwiło. Wydaje mu się, że jego decyzje będą dobre dla mnie i podejmuje je bez mojej ingerencji, a ja w takiej sytuacji mam poczucie jakby w ogóle mnie nie znał, albo jakby nie miało to dla niego znaczenia, że mnie to unieszczęśliwi. 

Powtarza, że rozwój osobisty jest dla niego najważniejszy, zwłaszcza w kwestii tej pracy marzeń, a ja nie powinnam bo ograniczać w tym rozwoju. Ponoć on się czuje zblokowany przeze mnie. I zastanawiam się czy to ja nie potrafię iść na kompromis czy jednak on ma z tym problem?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Już niedługo problem się sam rozwiąże.

Potracicie wszyscy pracę i on szybciutko wróci do ciebie bo nie będzie miał czym płacić za wynajem.

Ale chamski i podły dla ciebie będzie dalej, nie licz na zmianę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 23.03.2020 o 16:04, zona_karolina napisał:

Witam! Nigdy wcześniej nie zgłaszałam się o pomoc na fora internetowe, ale nadszedł moment, w którym czuję się naprawdę zdesperowana. Moim problemem jest, jak w tytule, kwestia mieszkania i generalnie relacje z moim mężem. Liczę na Waszą pomoc, bo nawet moja rodzina i przyjaciele załamują ręce. Nakreślę Naszą sytuację. 

Całkiem niedawno minęło pół roku od Naszego ślubu, który wzięliśmy w zasadzie dosyć szybko. Mój obecny mąż oświadczył się po niespełna roku znajomości, a ślub wzięliśmy niecałe 2 lata później. W sumie znamy się około 3,5 roku. Dodam, że mąż jest moim pierwszym partnerem i kiedy się poznaliśmy, to on zabiegał o mnie. Ślub wzięliśmy z miłości. Nie mamy i nie spodziewamy się na chwilę obecną dziecka. Dodam że mój mąż jest ode mnie starszy o 7 lat, a ja jestem osobą dość młodą- mam 25 lat. Do tej pory różnica wieku nie była dla nas żadną barierą, a wręcz przeciwnie. Teraz mam wrażenie, że swój wiek wykorzystuje przeciwko mnie, sugerując mi niedojrzałość i brak doświadczenia. Obydwoje jesteśmy jedynakami i pewnie to już wiele mówi, ale by nie popadać w stereotypy... mamy również dość silne charaktery. On przez swoje doświadczenia życiowe, które nie zawsze były różami usłane, ja pomimo, iż nie należę do osób pewnych siebie, to zawsze byłam uparta i dążyłam do osiągania celów. W naszym związku od początku pojawiały się kłótnie, ale o drobnostki, o jakie myślę kłócą się wszystkie pary. Nie była, zaskoczona oświadczynami, bo razem oglądaliśmy pierścionki, poza tym on wydawał się być zdecydowany na budowanie wspólnego życia z kobietą, a i ja tego pragnęłam pomimo młodego wieku. Po oświadczynach powoli zaczęliśmy planować ślub i wesele. W tych kwestiach też było parę nieporozumień i kłótni, ale w sumie szybko doszliśmy do porozumienia i całkiem sprawnie wypracowaliśmy kompromisy dotyczące organizacji imprezy. W tym dniu było trochę nerwowo, ale to chyba normalne, więc i to puściliśmy w niepamięć.

Przed ślubem mieliśmy ze sobą zamieszkać i oboje tego pragnęliśmy. Moi rodzice od wielu lat planowali budowę domu. Budowa się przedłużała, ja poszłam na studia, w trakcie których poznałam męża. Na tamtą chwilę mieszkałam z nimi w domu rodzinnym, w którym mieliśmy dla siebie całe piętro z osobnym wejściem, które tato dostał od swoich rodziców mieszkających na parterze. Kiedy doszło do zaręczyn rodzice w zasadzie sami wyszli z inicjatywą, że oni skończą budować dom, a nam zostawią mieszkanie. Ja się ucieszyłam, bo kto by się nie cieszył w naszej sytuacji z tak dobrego startu w życie. Wtedy wydawało mi się to świetnym pomysłem i mąż mnie utwierdzał w tym przekonaniu. Mieliśmy razem zamieszkać około rok przed ślubem, jednak wiecie jak jest z budową - czasem z przyczyn od nas niezależnych ona się po prostu wydłuża w czasie. W ten sposób każde z nas mieszkało ze swoimi rodzicami (dodam że mieszkaliśmy od siebie ok 45 km) i zamieszkaliśmy razem w tym moim rodzinnym domu na 4 mies przed ślubem. 

Już wtedy odniosłam wrażenie, że on nie jest do końca zadowolony. Pytany jednak niewiele mówił, a na temat wspólnej przyszłości praktycznie nie rozmawialiśmy. Padły tylko słowa, zarówno od niego, jak i ode mnie, że to mieszkanie nie jest szczytem naszych marzeń i miejscem na całe życie, ale dobrym startem, żeby móc odkładać pieniądze na kupno własnego mieszkania lub domu. 
Moi rodzice, a zwłaszcza mama, mocno się zaangażowali w przygotowania do wesela, w związku z czym często u nas bywali. W domu mojego męża każdy żył osobno. Rodzice od czasów dziecięcych nie spali razem, a o jakichkolwiek uczuciach nie ma co mówić. Moi rodzice to zupełnie inna bajka. U nas wspólnie spędzało się przynajmniej niedziele. U niego każdy siedział w swoim pokoju i jego rodzice nigdy nie ingerowali w jego życie, zarówno w tym dobrym jak i w złym sensie. Nie był on zatem przyzwyczajony do częstego przebywania z rodziną i zaczęło go to lekko mówiąc drażnić. Sytuacja po weselu się zmieniła i bywali u nas naprawdę rzadko, z tym że on tego nie widzi i wciąż twierdzi, że moi rodzice nas nachodzą. On ma na tym punkcie obsesję. Obecnie mieszkamy razem ok 9 mies. Tato czasem wpada do swoich rodziców na parter i do nas wcale nie zagląda, choć mój mąż ma obsesję na tym punkcie, bo przecież w każdej chwili może wejść (nie robi tego). Dzwonią czasem czy mogą wpaść na kawę, albo czy my wpadniemy do nich na obiad. W tym roku byliśmy u nich raz i oni u nas raz. Jest im zatem przykro, że mąż nie chce z nimi przebywać. Nie rozumieją dlaczego tak się dzieje, ja do końca też nie, a że mają tylko nas to chcieliby widywać nas częściej niż kilka razy w roku, choćby na godzinę na kawę.

Dodam, że przed ślubem mój mąż i moi rodzice mieli świetne relacje. Oni zawsze traktowali go jak syna, a on mi nawet zazdrościł takiego dobrego kontaktu z nimi, bo on nigdy takiego ze swoimi nie miał. Na weselu przesadził z alkoholem, nie spodobała się mu moja mina i na koniec imprezy się nieco pokłóciliśmy, on poszedł ochłonąć i zagaił go wtedy mój tato. Mąż nie lubi jak ktoś drąży temat, kiedy jest zły woli zostać sam i drażni go kiedy go zagaduję i zadaję pytania. Z tym, że mój tata nie musiał o tym wiedzieć i z troski zapytał co się stało. Ponieważ obaj przesadzili z alkoholem wyszła z tego kłótnia wszechczasów. Po weekendzie to tato wyciągnął do niego rękę. Uważam, że to nie w porządku, ale się nie wtrącałam. Stwierdziłam, że są dorośli i załatwią to między sobą i myślałam, że tak się stało. Jednak wtedy padły ostre słowa z obu stron i o ile tato wyrzucił te wspomnienia do kosza, o tyle mąż wciąż ma żal o to wszystko, choć uważam, że ponoszą co najmniej taką samą winę. Od tego czasu zarówno ja, jak i rodzice odczuwają dystans męża wobec nich. Doszło do takich kuriozalnych sytuacji, że mąż stracił ochotę ich odwiedzać i wgl się z nimi widywać, a kiedyś tato był niemalże jego przyjacielem. Miałam nadzieję, że wszystko się ułoży. Ale do rzeczy...

Po ślubie mąż zaczynał czasem temat przeprowadzki, ale ja nie chciałam o tym słuchać, no bo jaki jest sens wynajmować mieszkanie za 2tys, kiedy tutaj płacimy tylko za rachunki max 500zł. W międzyczasie doszło parę innych rzeczy, o które zaczęliśmy się kłócić. Moi znajomi i rodzina zaczęli mi uświadamiać pod jakim ogromnym wpływem męża jestem i wkrótce sama zaczęłam to dostrzegać. Nie lubię się kłócić i starałam się tego unikać, ale złożyło się kilka sytuacji, aż w końcu pękłam i powiedziałam mu wszystko co mi się w naszym związku nie podoba. Zdaję sobię sprawę, że go zaatakowałam ilością tego wszystkiego i samym faktem, iż zrobiłam to w formie monologu, ale już nie wytrzymałam. Chciałam, aby to wszystko przemyślał, zobaczył z mojej perspektywy i żebyśmy razem o tym porozmawiali znajdując na wszystkie kwestie złoty środek (a chodziło o kwestie związane z rodzicami, ale też o to jak traktuje moją przyjaciółkę, o to jak się do mnie odzywa, o brak czułości, zbyt rzadki seks itp). Zapytałam czy potrzebuje czasu na przemyślenia i czy chciałby ten czas spędzić osobno. Zapytałam czy lepiej by dla niego było gdyby pobył przez jakiś czas u rodziców. Nie sądziłam, że potraktuje to tak serio, bo na drugi dzień spakował swoje rzeczy i po pracy pojechał do rodzinnego miasta. W międzyczasie miałam urodziny, na które zostawił mi prezent bez słowa w czasie swojej wyprowadzki, a w dniu urodzin nie chciał przyjechać, bo obawiał się ataku ze strony mojej i rodziców. Ostatecznie przyjechał, kiedy oni odjechali. Liczyłam, że coś zrozumiał i że zostanie, ale on znowu odjechał. Na dodatek poinformował mnie, że on chce się wyprowadzić, że od 1 kwietnia chce wynajmować mieszkanie w tym samym mieście i że chciałby abym ja zamieszkała z nim. Nie widzi problemu w tym, że nie pyta mnie o zdanie, tylko infomuje o tym co chce zrobić i oczekuje, że ja się dostosuję. Tak samo było miesiąc wcześniej, kiedy miał pomysł, żeby wyprowadzić się do innego miasta niby za pracą. Nie porozmawiał ze mną, że chce zacząć szukać pracy, tylko poinformował mnie w momencie kiedy miał mieć rozmowę o pracę w jednym z tych innych miast, na którą pojechał i to nie raz. I wtedy się dowiedziałam, że chce się przeprowadzić, a ja mam zrobić to z nim. 

Nic do niego nie dotarło. Nie usłyszałam, że mnie kocha, że mu zależy, że chce ze mną. Usłyszałam, że on chce wyprowadzki i już i liczy, że ja z nim to zrobię. Nie wytrzymałam i powiedziałam, że jeśli nie wróci do domu w dzień, kiedy wypadało pół roku od ślubu, to nie mamy o czym gadać. Wrócił. Porozmawialiśmy o rzeczach, na które mu zwróciłam uwagę i względnie doszliśmy do kompromisów, które zadowalały obie strony. Były to kompromisy słowne, które miał zweryfikować czas, ale zapowiadało się nieźle. Jednak wisienką na torcie była wyprowadzka, bo sądziłam, że skoro doszliśmy do porozumienia w kwestiach relacji z moimi rodzicami, to zmieni zdanie. Okazało się, że jest uparty bardziej niż myślałam i oświadczył mi, że w nowym tyg. jedzie oglądać mieszkanie i chciałby, żebym pojechała z nim. 

Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że obecnie w kraju jest z nami ten koronawirus, przez który ja zostałam obecnie bez pracy (zlecenie). W międzyczasie okazało się, że pracę tracę na dobre, więc od połowy marca można powiedzieć, że jestem oficjalnie bezrobotna. Miałam już coś innego na oku i zapowiadało się super, jednak przedłużono proces rekrutacji i szkolenia ze wzgl na wirus. Mąż zarabia 3,5tys i według niego to wystarczy, żeby nas utrzymać i płacić za mieszkanie 2tys. Ja sobie tego nie wyobrażam. Do tej pory mieliśmy więcej pieniędzy, nie płaciliśmy za mieszkanie i na dodatek nic nie odłożyliśmy. Wiec nie wiem jak on sobie wyobraża żyć za taką kwotę. Poza tym taka przeprowadzka jest bez sensu skoro obecne mieszkanie będzie stało puste. Kolejna rzecz jest taka, że chcieliśmy mieć dzieci. Mówię w czasie przeszłym, bo odkąd jesteśmy małżeństwem mąż o tym nie mówi, a zapytany odpowiada, że na dzieci trzeba mieć pieniądze. Ja się pytam kiedy będziemy je mieli, jeśli chce zrobić taki krok? Oczywiście po tym wszystkim na pewno dostanę pracę i tak da się żyć, ale dlaczego mamy rezygnować z w miarę dobrego poziomu życia na rzecz gorszego, tylko dlatego, że on ma taki kaprys? Zwłaszcza, że wydaje mi się, iż on sam przywykł do względnie dobrego poziomu życia. Poza tym oboje lubimy podróżować i czerpać z kultury, a za to wszystko się płaci. I on chce wszystko rzucić, bo ma jakiś kaprys, że nie chce tu mieszkać... On kompletnie nie liczy się z moim zdaniem w tej kwestii zwłaszcza. Moje argumenty uważa za banalne i zawsze je zbywa. Ja nie chcę tej przeprowadzki. Wolałabym zacząć oszczędzać, albo odkładać tą nadwyżkę pieniężną, jaką będę miała na umowie o pracę (bo na zleceniu nie zarabiałam dużo ok 1300zl - pół etatu), na wkład własny do kredytu na własnościowe mieszkanie czy dom. A nie oddawać obcym ludziom tyle pieniędzy, skoro mamy gdzie mieszkać... Nie wiem jak mam go przekonać. On ma takie podejście, że cokolwiek zdecyduje, to ja powinnam iść z nim. Dodatkowo uważa, że nie mam własnego zdania i że nie odcięłam pępowiny. A ost na temat obecnego mieszkania wyraził się tak, że on się czuje utrzymankiem moich rodziców i że nie chce za pare lat wysłuchiwać, że tu mieszka za darmo. Że on nie czuje się mężczyzną w tym domu. Nie wiem dlaczego jest tak uparty, egoistyczny i zapatrzony w siebie. Moi rodzice zawsze traktowali go jak syna, a dla mnie jest ważniejszy niż oni. Chciałam nawet pójść mu na rękę i się wynieść z nim jak ucichnie sprawa z wirusem i jak dostanę pracę, żeby mieć jakieś zaplecze finansowe. Ale dzisiaj doszłam do wniosku, że zrobię to wbrew sobie. Wszyscy dookoła uważają, że on próbuje mnie odciąć od rodziców i że i tak będzie dążył do wyprowadzki do innego miasta, czego również nie chcę. Nie wiem co mam zrobić, bo kocham go i chcę z nim być, ale uważam, że wyprowadzka nie ma sensu pod względem finansowym, zwłaszcza jeśli w niedalekiej przyszłości mielibyśmy założyć rodzinę, dodatkowo ja myślę o własnej działalności a na to też trzeba mieć pieniądze. A on w kółko mówi, że realizacja własnych celów i samorozwój są dla niego najważniejsze, a moją działalność mogę prowadzić wszędzie. Wiem że też mnie kocha, ale jeśli idzie do celu po trupach, to po co się ze mną żenił? Pomóżcie proszę...

Wygląda na to, że dzieciństwo tak go ukształtowało. Myślę, że oboje potrzebujecie iść do psychologa. Jeżeli on nie będzie chciał, to pewnie prędzej czy później czeka was rozwód. Bo jeśli nie nastąpi zmiana na lepsze, to wasze małżeństwo nie ma sensu. Nawet jeśli nie weźmiecie rozwodu, to i tak nie będziecie ze sobą szczęśliwi. A bez pomocy psychologicznej pewnie nie dacie rady się dogadać

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 24.03.2020 o 08:25, zona_karolina napisał:

 

Nie widzę tego... kłóci się to z moją logiką. Potrafię być oszczędna i wiem, że dałabym radę za tą kasę ogarniać życie. Nie chcę jednak prowadzić życia z miesiąca n miesiąc, kiedy mamy lepszą opcję. Nie wyobrażam sobie również rezygnacji z pewnych dóbr ulotnych, jakimi są choćby podróże i czerpanie z wszelakiej kultury. Bez tego moje życie, wydaje mi się, stanie się ubogie. Co za tym idzie nie będę szczęśliwa z takiego stanu rzeczy. I ja się pytam czy dla niego to nie jest ważne? Niby mówi, że chce mojego szczęscia, ale nigdy nie pyta co by mnie uszczęśliwiło. Wydaje mu się, że jego decyzje będą dobre dla mnie i podejmuje je bez mojej ingerencji, a ja w takiej sytuacji mam poczucie jakby w ogóle mnie nie znał, albo jakby nie miało to dla niego znaczenia, że mnie to unieszczęśliwi. 

Powtarza, że rozwój osobisty jest dla niego najważniejszy, zwłaszcza w kwestii tej pracy marzeń, a ja nie powinnam bo ograniczać w tym rozwoju. Ponoć on się czuje zblokowany przeze mnie. I zastanawiam się czy to ja nie potrafię iść na kompromis czy jednak on ma z tym problem?

Według mnie wyszłaś za nieodpowiedniego człowieka. Niby możecie pracować nad małżeństwem (u psychologa, sami raczej nie dacie rady), ale wątpię czy on w ogóle będzie chciał. Ja to widzę tak, że on nie wie jak powinno wyglądać małżeństwo. W małżeństwie często trzeba się poświęcać dla dobra żony/męża i to musi być wzajemne. W jego oczach widocznie to facet powinien rządzić w małżeństwie. Powoli stara się cię dopasować do swoich wyobrażeń. Moim zdaniem to nie jest człowiek, z którym powinnaś budować życie. Jeśli wzięliście tylko ślub cywilny, to nie tak źle. Tzn na początek możesz próbować uświadamiać mu jak powinno wyglądać małżeństwo, jeżeli to nie da rezultatów to zaproponuj wspólną wizytę u psychologa, żeby ratować wasze małżeństwo, dopiero na końcu rozważ rozstanie. Poświęcanie się dla niego nie ma żadnego sensu, gdy on nawet nie bierze pod uwagę twoich uczuć i twojego zdania. Za kilkanaście lat będziesz takie decyzje wspominała z żalem. A gdy on się nie opamięta i się rozwiedziecie, bardzo możliwe, że za kilkanaście lat będziesz szczęśliwa u boku kogoś innego, kto będzie cię szczerze szanował i kochał, zamiast żałować poświęceń, na które twój mąż nie zasługiwał

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 23.03.2020 o 16:51, zona_karolina napisał:

Oj ma kompleksy. I naprawdę starałam się być dla niego wsparciem, ale skończyły mi się pomysły. A od samego początku staram się, żeby w tym mieszkaniu czuł się jak u siebie. Zaproponowałam nawet delikatne, niewymagające dużego nakładu pieniężnego, zmiany w mieszkaniu, tak żeby czuł, że też coś do niego wnosi i tak żeby i jemu się tu podobało. Odeszło w niepamięć bez entuzjazmu, bo twierdził, że mieszkanie jest ładne...

Nawet nie wiesz jak czyjeś głęboko zakorzenione kompleksy mogą zniszczyć relację z drugą osobą. Środowisko, w którym on się wychowywał nie było normalne i teraz są tego skutki w dorosłym życiu. Myślę, że on miałby udane małżeństwo bez podjęcia pracy nad sobą albo tym małżeństwem, gdyby ożenił się z kimś z podobnymi doświadczeniami życiowymi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 24.03.2020 o 08:17, zona_karolina napisał:

Jeśli chodzi o spotkania z rodzicami, to zawsze powtarza, że ja mogę sobie do nich jeździć do woli, z tym, że on nie ma ochoty. Wcześniej sam wychodził z inicjatywą, po ślubie wszystko się zmieniło. 

Wyprowadzka do innego miasta faktycznie dotyczy większego, z tym, że praca za którą się rozglądał jest jego spełnieniem marzeń, ale na początek nie zaoferowano mu stawki większej niż ma obecnie. Dla niego jednak nie stanowi to problemu, bo jak w kółko powtarza pieniądze nie są najważniejsze, a mnie zdarzyło mu się nazwać "złotówą" sugerując otwarcie, że dla mnie tylko kasa się liczy. Oczywiście to jest nieprawdą. Mogłabym wyjechać do innego miasta, ale wychodzę z założenia, że jeśli zmienia się kompletnie swoje życie to zdecydowanie na lepsze, a nie gorsze. Oczywiście pieniądze nie są najważniejsze, ale sądzę, że jego podejście jest naiwne, bo życie w innym mieście będzie na pewno droższe, a faktycznie za jakiś czas będzie trzeba pomyśleć o powiększeniu rodziny, na co pieniądze też się przydadzą. Nie da się współcześnie o kasie nie myśleć i dziwi mnie w nim taka zawziętość w tej kwestii, bo zawsze narzekał na swoje poprzednie stanowiska pracy i zarobki. 

Podoba mi się pomysł z odkładaniem pieniędzy, przez najbliższy miesiąc jestem w stanie dbać o sferę domową z własnych pieniędzy jak do tej pory, jednak ze względu na chwilowy brak pracy w następnych miesiącach i tak żylibyśmy z jego pensji, dopóki pracy nie znajdę. Nie wiem  ile to potrwa. Nie wiem też, jeśli dobrze Cię zrozumiałam, czy odkładanie pieniędzy dla sprawdzenia pozostając w obecnym mieszkaniu cokolwiek mu uświadomi i czy w ogóle zgodzi się na taki test. 

Pokój dla nas w domu rodziców jest, od czasu jego postawienia mama się śmiała, że przygotowali go dla przyszłych wnuków 🙂 więc z tym problemu nie ma. Pytanie tylko czy chcialby tam nocować. Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że nie chcę się wyprowadzać gdziekolwiek, czy to w obrębie tego miasta czy innego. Jestem bardzo rodzinna i bardzo przywiązuję się do ludzi i miejsca. A on chce żebym zmieniła swoje życie i w zasadzie siebie. Dla mnie to dużo, to duża zmiana, której obecnie się boję. Zwłasza z tym jego podejściem "nie ważne za ile, ważne, że razem i daleko od rodziców". Prawdę mówiąc on nawet nie starał się mnie przekonać jakimiś pozytywnymi dla mnie argumentami do takiej zmiany, tylko powiedział, że chce to zrobić i już. Odbieram to jako narzucanie mi swoich planów bez uwzględniania mojego zdania, zwłaszcza, że ubierał to w zdania typu "ja i tak to zrobię, a Ty albo pojedziesz ze mną, albo...". I trafnie to ująłeś/aś, że zbyt łatwo mu ustępowałam, a najgorsze jest to, że on nigdy tak naprawdę tych ustępstw z mojej strony chyba nie widział. 

 

Po ślubie pokazał swoją prawdziwą twarz. W sumie to sądzę, że niedługo sama się w nim odkochasz, a przynajmniej mam taką nadzieję. O, albo spróbuj iść do psychologa, ale sama na razie. Specjalista (o ile wybierzesz dobrego) zawsze najlepiej ci pomoże, bo się tego uczył na studiach ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 23.03.2020 o 16:04, zona_karolina napisał:

Pomóżcie proszę...

Udało mi się przebrnąć przez jakieś 85% Twojej wypowiedzi. Nie wiem czy się nie poubiłem ale...

Zawsze należy trzymać się z dala od rodziców. Żadnych układów, wspólnych mieszkań ani nawet mieszkań sprezentowanych przez nich itd. To najlepszy sposób na powolny rozkład związku.

Chcecie być szczęśliwi? Budujcie swoją rodzinę od podstaw. Jeśli rodzice chcą Ci pomóc wystarczy, że po nich jako jedyna dziedziczysz. Najlepiej wyprowadzić się daleko, do innego miasta. Wtedy relacje wrócą do normy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
2 godziny temu, Nemetiisto napisał:

Udało mi się przebrnąć przez jakieś 85% Twojej wypowiedzi. Nie wiem czy się nie poubiłem ale...

Zawsze należy trzymać się z dala od rodziców. Żadnych układów, wspólnych mieszkań ani nawet mieszkań sprezentowanych przez nich itd. To najlepszy sposób na powolny rozkład związku.

Chcecie być szczęśliwi? Budujcie swoją rodzinę od podstaw. Jeśli rodzice chcą Ci pomóc wystarczy, że po nich jako jedyna dziedziczysz. Najlepiej wyprowadzić się daleko, do innego miasta. Wtedy relacje wrócą do normy.

Czy ty wiesz jak wyglądają realia w kraju nad Wisłą? Rodzice bardzo często pomagają dzieciom w zakupie mieszkań, albo im je dają. Jak młode małżeństwo, którego miesięczny budżet wynosi 3500 zł, ma kupić mieszkanie? Oczywiście, może wynająć, albo bardziej się starać, ale i tak upłyną lata, nim się dorobią własnego M. Dlaczego więc, skoro jest taka możliwość, nie skorzystać z uprzejmości rodziców? Co w tym niewłaściwego?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
25 minut temu, B-side napisał:

Co w tym niewłaściwego?

Ta sytuacja rodzi szkodliwe emocje. Lepiej tego unikać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A ty uniknąłeś?

Rodzice chcieli dać ci mieszkanie albo kasę na mieszkanie a ty odmówiłeś, tak?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przed chwilą, Nemetiisto napisał:

Ta sytuacja rodzi szkodliwe emocje. Lepiej tego unikać.

Oczywiście. Lepiej też omijać szerokim łukiem uliczne korki, tłoki w komunikacji miejskiej, szpitale, kiepską literaturę i żarcie z GMO. Ale, realia...

A ja uważam, że należy wykorzystywać takie sytuacje. Przyjąć prezent i dojrzale z niego korzystać. Nie dzielić, nie liczyć, nie wypominać drugiej stronie, nie drzeć przysłowiowego łacha. To nie w mieszkaniu jest problem, nie w rodzicach, a w braku dojrzałości. 

 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
1 minutę temu, B-side napisał:

To nie w mieszkaniu jest problem, nie w rodzicach, a w braku dojrzałości. 

A ja myślę że problem jest w zazdrości o dobre stosunki rodzinne i prezenty od rodziny - on tego nie miał i chce ją tego pozbawić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przed chwilą, Bimba napisał:

A ja myślę że problem jest w zazdrości o dobre stosunki rodzinne i prezenty od rodziny - on tego nie miał i chce ją tego pozbawić.

Dla mnie to równoznaczne z brakiem dojrzałości emocjonalnej. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowany)
1 godzinę temu, B-side napisał:

To nie w mieszkaniu jest problem, nie w rodzicach, a w braku dojrzałości

Problem zawsze jest w ludziach. Najlepiej aby wszyscy byli dojrzali emocjonalnie ale realia...

Edytowano przez Nemetiisto

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
31 minut temu, Nemetiisto napisał:

Problem zawsze jest w ludziach. Najlepiej aby wszyscy byli dojrzali emocjonalnie ale realia...

Otóż to! Przynajmniej co do darowanego mieszkania mamy konsensus. 😉

Gdyby moje dziecko odmówiło przyjęcia ode mnie mieszkania, to czułabym się mocno urażona tym faktem. Tym, że na darmo wypruwałam sobie żyły. 

  • Haha 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jakie to typowo polskie.

Zamiast cieszyć się że rodzice ułatwiają start w życie, że nie trzeba się obciążać kredytami, że nie wymawiają zieńciowi "my daliśmy A twoi rodzice nie dali", że traktują go jak syna to nie! Trzeba mieszać, córkę nastawiać przeciwko im, ograniczać kontakty, robić jakieś "honorowe wojenki", szantaże, wyprowadzki, popisy zazdrości.

Po co spokojnie żyć?

To nudne, prawda?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie. To chyba wina jakichś narodowych kompleksów. Umieć przyjmować prezenty z gracją, to też sztuka. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A mówią że kobiety się po ślubie zmieniaja😜Taka relacje jaka stworzył względem rodziny swojej żony można nazwać oziębła, bo wyniósł przykład że ze swojego domu. Myślę że on inaczej poprostu nie umie. Mozliwe że jego kontakty z własnymi rodzicami też ograniczają się do minimum i przeniósł to na grunt swojego małżeństwa. Tylko że to egoizm z jego strony bo każe się żonie zmienić, ograniczać względem własnych rodziców. Myślę że jak pojawia się dzieci też będzie kręcił nosem ze za często przyjeżdżają, że się wtrącają. Widać że wszystko próbuje ustawić pod siebie, pod swoje widzi mi się. A nie na tym raczej polega małżeństwo. Kręci nosem na mieszkanie bo może czuję urazona dumę ze to nie jego, że oni w każdej chwili mogą przyjść a on chce stworzyć swój zamek i zakaz wstępu bez pozwolenia. Hmm.. Wiadomo że lepiej tworzyć związek na własnym gruncie, bez wtrcania się rodziców ale opcja mieszkania tam przez jakiś czas zanim staną na wlasne nogi nie jest jakimś koszmarem. Jak dla mnie wizyta u psycho bardzo by pomogła,bo coś mi się wydaje że on rad bliskich słuchać nie będzie, a błędów wlasnych raczej nie widzi. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Swoją drogą ciekawi mnie co tam u autorki... 

  • Haha 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się

×