Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Polecane posty

Dziewczyny jak przeszłyście połóg? Chodzi mi tu głównie o wasz stan emocjonalny 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Byłam w tak kiepskim stanie fizycznym, że skupiałam się na dojściu do siebie i na dziecku. Nie miałam już "wolnych zasobów" na wahania emocjonalne, więc psychika była stabilna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
8 minut temu, Gość_2 napisał:

Byłam w tak kiepskim stanie fizycznym

Miałaś ciężki porod ? 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
1 minutę temu, Bezsensu napisał:

Miałaś ciężki porod ? 

Sam poród nie wydaje mi się ciężki, raczej był krótki. Zaraz po nim byłam w zasadzie tylko mocno zmęczona, ale to chyba normalne. W trakcie miałam duże nacięcie krocza, potem łyżeczkowanie i w konsekwencji b. dużą utratę krwi. Dostałam od razu po przewiezieniu na salę kroplówki i parę dawek antybiotyku, żeby stanąć jako-tako na nogi w szpitalu. W domu miałam brać żelazo na odbudowę hemoglobiny, ale odstawiłam po 2 dniach ze względu na skutki uboczne, bo nie byłam w stanie po nim funkcjonować. Później doszły problemy z kością ogonową... W każdym razie nie nudziłam się. Tyle dobrego, że wyniki mi się poprawiły dość szybko (pierwsza kontrolna morfologia była już w normie), nacięcie wygoiło mi się w ciągu 2 miesięcy (szwy rozpuszczały się dłużej), a kość ogonowa odpuściła po bodaj 3 tygodniach.

Fizycznie doszłam do siebie po pół roku od porodu. Psychicznie, gdyby odjąć zamartwianie się o swoje problemy zdrowotne, to od początku było dobrze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
6 minut temu, Gość_2 napisał:

Sam poród nie wydaje mi się ciężki, raczej był krótki. Zaraz po nim byłam w zasadzie tylko mocno zmęczona, ale to chyba normalne. W trakcie miałam duże nacięcie krocza, potem łyżeczkowanie i w konsekwencji b. dużą utratę krwi. Dostałam od razu po przewiezieniu na salę kroplówki i parę dawek antybiotyku, żeby stanąć jako-tako na nogi w szpitalu. W domu miałam brać żelazo na odbudowę hemoglobiny, ale odstawiłam po 2 dniach ze względu na skutki uboczne, bo nie byłam w stanie po nim funkcjonować. Później doszły problemy z kością ogonową... W każdym razie nie nudziłam się. Tyle dobrego, że wyniki mi się poprawiły dość szybko (pierwsza kontrolna morfologia była już w normie), nacięcie wygoiło mi się w ciągu 2 miesięcy (szwy rozpuszczały się dłużej), a kość ogonowa odpuściła po bodaj 3 tygodniach.

Fizycznie doszłam do siebie po pół roku od porodu. Psychicznie, gdyby odjąć zamartwianie się o swoje problemy zdrowotne, to od początku było dobrze.

Bardzo współczuję. Ja sam porod nie wspominam najgorzej.  Nie był aż tak ciężki. Faktycznie zmęczenie było okropne ale tak jak napisałaś , to normalne. Jednak jeśli chodzi o połog to chyba najgorszy moment w moim życiu. Dla mnie to dramat . Zastanawiam się jak będzie przy drugim dziecku.  

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Możecie napisać coś więcej? Mało się o tym mówi, jakby to nie istniało... A ja bardzo się tego boję. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
34 minuty temu, Bezsensu napisał:

Jednak jeśli chodzi o połog to chyba najgorszy moment w moim życiu.

Dla mnie połóg był gorszy od ciąży i porodu.

 

23 minuty temu, Wata napisał:

Możecie napisać coś więcej? Mało się o tym mówi, jakby to nie istniało... A ja bardzo się tego boję. 

Połóg to w zasadzie taki okres rekonwalescencji, jak po ciężkiej operacji. Dochodzisz do siebie po "obrażeniach" okołoporodowych...

Samo obkurczanie się macicy, krwawienie nie są takie straszne - czujesz się jak podczas bardzo mocno obfitego okresu, aby mieć zapas podpasek i je często zmieniać. Gorsze są te inne przypadłości, związane z urazami przy porodzie - nacięcie, pęknięcie, kość ogonowa, poziom hemoglobiny, wahania hormonalne (w tym też kontrola hormonów tarczycowych, jeśli w ciąży miałaś nad/niedoczynność tarczycy). Jeśli będziesz karmiła piersią, dochodzą do tego rzeczy związane z tą czynnością.

Każdy połóg, jak ciąża, jest inny. Bratowa swój przechodziła super dobrze, po powrocie ze szpitala kolejnego dnia cały dom wysprzątała, bo była w takiej formie. Małe nacięcie, które jej się szybciutko wygoiło i raz chyba miała nawał i tyle. Więc reguły nie ma.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
3 godziny temu, Bezsensu napisał:

Dziewczyny jak przeszłyście połóg? Chodzi mi tu głównie o wasz stan emocjonalny 

Masakrycznie. Przez dwa miesiące codziennie płakałam, miałam takie głupie myśli, że dziecko mnie nie lubi, itd. Ale nikomu bliskiemu o tym nie mówiłam, jakoś doszłam do siebie sama. Depresja to chyba nie była, skoro przeszło samo. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ja porod i polog przechodzilam (dalej przechodze- jestem 3,5 tyg po porodzie) super. 
Porod mialam w znieczulneniu, nie bylam  nacinana  ani nie peklam. Po porodzie, jak znieczulenie zeszło czulam wie juz normalnie. Nawet tabletek przeciwbólowych nie brałam. 
Tylko, ze rodziłam za granica (super opieka i znieczulenie) plus przygotowywałam sie do ciazy i porodu. Ciagle bylam aktywna fizycznie, plus yoga, ćwiczenia mięśni kegla, plus masaż krocza zeby uniknąć nacięcia, do tego czytalam jakie pozycje powinnam przyjąć przy parciu zeby uniknąć nacięcia i położne mi w tym pomogły. 
Polecam do porodu sie przygotowac psychicznie i fiZycznie, mozna uniknąć wielu komplikacji. 
 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ja bardzo dobrze. Tego samego dnia co urodziłam, wypisali mnie do domu bo świetnie się czułam a na drugi dzień już sprzątałam. Całe 6 tygodni minęły mi jak z bicza strzelił. Żadnych depresji ani nic. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
57 minut temu, Riv napisał:

Polecam do porodu sie przygotowac psychicznie i fiZycznie, mozna uniknąć wielu komplikacji. 
 

Zazdroszczę Ci 🙂 Ale wiesz, w Polsce możesz być przygotowana, a jak przyjdzie co do czego to w szpitalu jest loteria. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
1 godzinę temu, Riv napisał:

do tego czytalam jakie pozycje powinnam przyjąć przy parciu zeby uniknąć nacięcia i położne mi w tym pomogły. 
Polecam do porodu sie przygotowac psychicznie i fiZycznie, mozna uniknąć wielu komplikacji. 

Jak rodzisz w szpitalu, to "jedyną słuszną" pozycją jest leżąca na łóżku porodowym. Poza porodami domowymi, albo w wodzie, nie słyszałam, aby rodząca miała dowolność przyjęcia pozycji już na partych.

A przygotowanie do porodu to podstawa i w naszych realiach, ale tak jak zauważyła to przedmówczyni - poza przygotowaniem baaardzo wiele zależy na kogo trafisz na porodówce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
1 godzinę temu, Riv napisał:


 

Riv, pamiętam Cię z wątku ciążowego. 

Dziewczyny, zazdroszcze. Juz nie mówiąc o tym, że obyło się bez pęknięcia czy nacięcia. 🙏🙄🙏 MARZENIE! 😒😑😔

O masażu nawet nie słyszałam 🤔

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
4 godziny temu, Wata napisał:

Możecie napisać coś więcej? Mało się o tym mówi, jakby to nie istniało... A ja bardzo się tego boję. 

Dla mnie najgorszy był pobyt w szpitalu. Niestety ale musieliśmy zostać 6 dni. Zaczęło się w drugiej dobie kiedy nie miałam mleka a córka krzyczała bo była głodna. Pielęgniarki przychodzily i  oczywiście tekst typu " proszę przystawiac  do piersi !" Przywistawialam non stop ale corka byla tak glodna ze co probowala ssac to byl krzyk . I tak cała noc walczyłam o to mleko. W końcu trafila mi sie pielagniarka i zlitowala sie. Dala troche mleka. Pamietam jak dzis ze te 30 ml ktore mi przyniosla byly dla mnie wtedy zbawieniem. Corka sie uspokoila i zasnela przy piersi w koncu spokojnie. Ale za kilka godzin znow to samo. Pamietam ze rece mi sie trzesly  z tej rozpaczy bo nie wiedzialam co robic. Pech chcial ze znow wredna pielagniarka. Poszlam proszac o mleko . Uslyszalam " to chciala pani dziecko a wykarmic go Pani nie umie ?!" I co ? Poszłam zaplakana . Koleżanka z sali ten sam problem. W końcu przyszedł czas na obchód i Pani neatolog pyta dlaczego nie poprosiliśmy o mleko , że przecież możemy jeszcze tego mleka nie mieć a dziecko nie ma prawa być głodne .  Dostalysmy w końcu mleko. Później oczywiście powtórka z rozrywki na nocnej zmianie .  Płacz płacz i płacz.  Ale tym razem na zmianie trafiła się dobra pielęgniarka  . Powiedziała że mamy przychodzić po mleko jak tylko będzie trzeba. Pierwsza noc spokojna ale nie przespana juz 3 z rzędu.  I tak przez 6 dni do momentu kiedy córka zaczęła przybierać na wadze  . Bardzo źle wspominam szpital pod względem karmienia. Wywarło na mnie to tak dużo stresu że przy każdym karmieniu piersią nawet jak mleko już miałam po prostu płakałam. Czułam się beznadziejnie. Jak najgorsza matka na świecie .  Do tego po powrocie do domu każdy kto Nas odwiedzal zadawał te same pytania. "Karmisz ?". A mnie aż sciskalo w żołądku. 

Żeby tego było mało oprócz stresu byłam skrajnie zmęczona. Zasypialam na siedząco w dzień a  w nocy nie moglam spac ze stresu . Tak się bałam że córka znów zacznie płakać. Każdy spacer to dla mnie stres bo znów ta obawa że może płakać. Do tego czułam się bardzo samotna , oszukana bo nie wiedziałam że tak to będzie wyglądać. Przecież wszystkie matki cieszą się z przyjscia na świat dziecka ,a ja nie potrafiłam. Siedzialam i myślałam czy moje życie już zawsze będzie tak wyglądać ? 

Wszystko minęło około 2 miesiące po porodzie. Zaczęłam małymi krokami stawać na nogi . Nie myślałam o tym aż tak dużo jak wcześniej. Zaczęłam w miarę normalnie spać  i jeść. Karmienie dla mnie nie było niczym nadzwyczajnym..  nie cieszyło mnie zupełnie. W końcu po 4 miesiącach doszłam do wniosku że to nie dla mnie.  Zaczęłam karmić butelka. I co ? Jak ręką odjal.  Corka najedzona,  spokojna. Zaczęłam się w końcu cieszyć macierzyństwem.  Zaczęłam być szczęśliwa. Teraz wiem z perspektywy czasu ze podjęłam najlepszą decyzję. Oczywiscie nie obylo się bez komentarzy dlaczego nie karmię itd ale miałam to wtedy już w nosie. Bylam szczesliwa , dziecko rowniez i to btlo dla mnie priprytetem . Wiem ze nie zawsze trzeba robic cos za wszelka cene. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dla mnie połóg po obu porodach była zdecydowanie najgorszym czasem w macierzyństwie...Czułam się kiepsko psychicznie i emocjonalnie, po prostu nie czułam się sobą, generalnie czułam się przybita, samotna, a normalnie jestem optymistką, także to na pewno nie byłam ja ;).  No ale to p prostu hormony, bo pod koniec połogu moje samopoczucie się z dnia na dzień się poprawiało i gdy dziecko miało 2 miesiące już było całkiem ok...Pierwszy maluch był generalnie bezproblemowy oprócz tego że od 2 tygodnia już mało spał dzień, także ten baby blues nie był jakiś straszny...Ale to chyba też w dużej mierze było związane z tym, że on urodził się jesienią tuż przed zmianą czasu na jesienny i jak sobie przypomnę listopad przy blasku lampki w rogu sypialni od g.15 i ja sama w domu z dzieckiem często do 20, no to nadal mi ciarki przechodzą...Po drugim już miałam większe wahania nastroju, ale z dzieckiem też były większe problemy, duży problem z jedzeniem, wyrzuty sumienia że zupełnie się starszym nie zajmuje, ech, no nędza emocjonalna była, ale podobnie jak z pierwszym po połogu to wszystko mijało...

Jednym z głównych powodów że już nie wyobrażam sobie kolejnej ciąży jest to moje wykańczające psychicznie przechodzenie połogu...Paskudny nastrój, mimo że ja zajmowałam się wtedy dzieckiem najlepiej jak umiałam...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
22 minuty temu, ami napisał:

Dla mnie połóg po obu porodach była zdecydowanie najgorszym czasem w macierzyństwie...Czułam się kiepsko psychicznie i emocjonalnie, po prostu nie czułam się sobą, generalnie czułam się przybita, samotna, a normalnie jestem optymistką, także to na pewno nie byłam ja ;).  No ale to p prostu hormony, bo pod koniec połogu moje samopoczucie się z dnia na dzień się poprawiało i gdy dziecko miało 2 miesiące już było całkiem ok...Pierwszy maluch był generalnie bezproblemowy oprócz tego że od 2 tygodnia już mało spał dzień, także ten baby blues nie był jakiś straszny...Ale to chyba też w dużej mierze było związane z tym, że on urodził się jesienią tuż przed zmianą czasu na jesienny i jak sobie przypomnę listopad przy blasku lampki w rogu sypialni od g.15 i ja sama w domu z dzieckiem często do 20, no to nadal mi ciarki przechodzą...Po drugim już miałam większe wahania nastroju, ale z dzieckiem też były większe problemy, duży problem z jedzeniem, wyrzuty sumienia że zupełnie się starszym nie zajmuje, ech, no nędza emocjonalna była, ale podobnie jak z pierwszym po połogu to wszystko mijało...

Jednym z głównych powodów że już nie wyobrażam sobie kolejnej ciąży jest to moje wykańczające psychicznie przechodzenie połogu...Paskudny nastrój, mimo że ja zajmowałam się wtedy dzieckiem najlepiej jak umiałam...

Jak ja Cię rozumiem. Też wszystko ukrywałam przed rodziną. Jedynie mąż wiedzial co się dzieje ale ciężko było mu mnie zrozumieć.  Nic dziwnego . Czułam się jakby ktoś nagle mi wszystko w głowie poprzestawial. Hormony zrobiły swoje . Też mam obawy przed kolejną ciążę. Może kiedyś się zdecyduje ale strach pozostał. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
14 minut temu, Bielinek kapustnik napisał:

Masakra... jak to wszystko czytam, to boję się ciąży, porodu, połogu. 

U Ciebie może to wyglądać zupełnie inaczej. Wiem na pewno że warto wcześniej sobie o tym poczytać,  obejrzeć z dobrych źródeł  . Zawsze można się chociaż w jakimś stopniu przygotować wtedy człowiek takiego szoku niedozna nawet jakby coś się działo. Na pewno mówi się o tym zA mało i to duży problem 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
1 godzinę temu, Bezsensu napisał:

Jak ja Cię rozumiem. Też wszystko ukrywałam przed rodziną. Jedynie mąż wiedzial co się dzieje ale ciężko było mu mnie zrozumieć.  Nic dziwnego . Czułam się jakby ktoś nagle mi wszystko w głowie poprzestawial. Hormony zrobiły swoje . Też mam obawy przed kolejną ciążę. Może kiedyś się zdecyduje ale strach pozostał. 

Mój mąż niby widział, ale on sam potrzebował czasu żeby odnaleźć się w nowej sytuacji i roli. On z kolei próbował nadal żyć jakby nic się nie zmieniło. Czyli późno wracał z pracy, a mógł chociaż przez te pierwsze 2 miesiące wracać wcześniej. Dla mnie wtedy każde 10 minut miało znaczenie. Pamiętam jak stałam z maluchem na rękach przy oknie i patrzyłam czy jedzie, ech...No ale też zgrywałam bohaterkę, że sobie radzę i nic mu nie powiedziałam żeby wracał wcześniej...Ja wtedy potrzebowałam wsparcia psychologicznego i takiego poczucia że ktoś nieinwazyjny jest obok. Pamiętam że miałam myśli, które samą mnie zadziwiły😉że fajnie by było jakby jeszcze wtedy żyjąca babcia męża była gdzieś w pokoju obok. Chodziło mi o kogoś takiego nie nachalnego, nie do pomocy przy dziecku w domu, bez misji dawania dobrych rad dla młodej mamy. Chodziło mi o to żebym miała z kim wypić herbatę, trochę towarzystwa i tak z godzinę dziennie porozmawiać o dupie marynie. 😉

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
4 minuty temu, Bezsensu napisał:

U Ciebie może to wyglądać zupełnie inaczej. Wiem na pewno że warto wcześniej sobie o tym poczytać,  obejrzeć z dobrych źródeł  . Zawsze można się chociaż w jakimś stopniu przygotować wtedy człowiek takiego szoku niedozna nawet jakby coś się działo. Na pewno mówi się o tym zA mało i to duży problem 

No właśnie to nie ma zasady. Ja np.w ciąży miałam sporadyczne wahania nastrojów. Czułam się psychicznie dobrze, a przecież też w ciąży wiele kobiet ma źle psychiczne samopoczucie. Nie brakuje kobiet, która zaraz po urodzeniu mają ochotę wychodzić z domu, itp...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
2 godziny temu, Bezsensu napisał:

Zaczęło się w drugiej dobie kiedy nie miałam mleka a córka krzyczała bo była głodna. Pielęgniarki przychodzily i  oczywiście tekst typu " proszę przystawiac  do piersi !" Przywistawialam non stop ale corka byla tak glodna ze co probowala ssac to byl krzyk . I tak cała noc walczyłam o to mleko. W końcu trafila mi sie pielagniarka i zlitowala sie. Dala troche mleka. Pamietam jak dzis ze te 30 ml ktore mi przyniosla byly dla mnie wtedy zbawieniem. Corka sie uspokoila i zasnela przy piersi w koncu spokojnie. Ale za kilka godzin znow to samo. Pamietam ze rece mi sie trzesly  z tej rozpaczy bo nie wiedzialam co robic. Pech chcial ze znow wredna pielagniarka. Poszlam proszac o mleko . Uslyszalam " to chciala pani dziecko a wykarmic go Pani nie umie ?!" I co ? Poszłam zaplakana . Koleżanka z sali ten sam problem. W końcu przyszedł czas na obchód i Pani neatolog pyta dlaczego nie poprosiliśmy o mleko , że przecież możemy jeszcze tego mleka nie mieć a dziecko nie ma prawa być głodne .  Dostalysmy w końcu mleko. Później oczywiście powtórka z rozrywki na nocnej zmianie .  Płacz płacz i płacz.  Ale tym razem na zmianie trafiła się dobra pielęgniarka  . Powiedziała że mamy przychodzić po mleko jak tylko będzie trzeba. Pierwsza noc spokojna ale nie przespana juz 3 z rzędu.  I tak przez 6 dni do momentu kiedy córka zaczęła przybierać na wadze  . Bardzo źle wspominam szpital pod względem karmienia.

Też miałam laktoterror na oddziale. Wspominam to źle, z jedna normalna położna była, a pozostałe i lekarki okropne. Ja usłyszałam, że co ze mnie za matka, że własnego dziecka nie nakarmię, że jestem gorsza, bo chcę butelkę, żeby nie było głodne, a same nie potrafiły mi pomóc dobrze go przystawić. Z tego wszystkiego nie karmiłam piersią w ogóle i szczerze to nie żałuję. Chociaż spłakałam się kilka razy na początku, bo oczywiście każdy czuł się w obowiązku mnie umoralniać pod tym kątem, ale ja sobie powiedziałam, że jestem najlepszą matką dla mojego dziecka, bo wsadziłam sobie w buty moje ambicje co do kp, żeby dziecię nie było głodne i wyrzutów sumienia nie miałam z tego powodu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze pamiętam jedną sytuację po pierwszym porodzie...Dopadło mnie zapalenie ucha, pewnie przywlekłam bakterię ze szpitala. Nigdy wcześniej ani później tego nie miałam. No i ze 2 tygodnie się męczyłam, bolało, spać nie mogłam, zwykłe kropelki bez recepty nie pomagały. Obrzęk mi się zrobił..A mąż to ignorował...W końcu skończyło się wizytą u laryngologa. Pamiętam że czułam się wtedy taka nieważna, że tylko dziecko aby było zadbane, a mnie może wszystko boleć i nikogo to nie interesuje...

Po drugim porodzie już takiej bohaterki nie zgrywałam, mąż miał sporo wolnego. Starszy syn praktycznie był na jego głowie...Wtedy już zdecydowanie bardziej mnie wspierał...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
9 minut temu, ami napisał:

Mój mąż niby widział, ale on sam potrzebował czasu żeby odnaleźć się w nowej sytuacji i roli. On z kolei próbował nadal żyć jakby nic się nie zmieniło. Czyli późno wracał z pracy, a mógł chociaż przez te pierwsze 2 miesiące wracać wcześniej. Dla mnie wtedy każde 10 minut miało znaczenie. Pamiętam jak stałam z maluchem na rękach przy oknie i patrzyłam czy jedzie, ech...No ale też zgrywałam bohaterkę, że sobie radzę i nic mu nie powiedziałam żeby wracał wcześniej...Ja wtedy potrzebowałam wsparcia psychologicznego i takiego poczucia że ktoś nieinwazyjny jest obok. Pamiętam że miałam myśli, które samą mnie zadziwiły😉że fajnie by było jakby jeszcze wtedy żyjąca babcia męża była gdzieś w pokoju obok. Chodziło mi o kogoś takiego nie nachalnego, nie do pomocy przy dziecku w domu, bez misji dawania dobrych rad dla młodej mamy. Chodziło mi o to żebym miała z kim wypić herbatę, trochę towarzystwa i tak z godzinę dziennie porozmawiać o dupie marynie. 😉

Dokladnie miałam to samo. Też wypatrywalam z dzieckiem na rękach męża w oknie.  Każda minute odliczalam i denerwowalam sie ze go nie ma.  Nie chcialam rozmawiac z nikim bliskim bo balam sie przyznac ze mam problem . Mialam kilka takich sytuacji ze dziecko plakalo , ja oczywiście też bo nie wiedziałam dlaczego,  i już chciałam dzwonić do mamy żeby tylko przyjechała i była przy mnie , ale oczywiście nie zadzwoniłam.  A kiedy dzwoniła udawalam ze swietnie sobie radze i jaka to ze mnie super matka. 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
5 minut temu, ami napisał:

Jeszcze pamiętam jedną sytuację po pierwszym porodzie...Dopadło mnie zapalenie ucha, pewnie przywlekłam bakterię ze szpitala. Nigdy wcześniej ani później tego nie miałam. No i ze 2 tygodnie się męczyłam, bolało, spać nie mogłam, zwykłe kropelki bez recepty nie pomagały. Obrzęk mi się zrobił..A mąż to ignorował...W końcu skończyło się wizytą u laryngologa. Pamiętam że czułam się wtedy taka nieważna, że tylko dziecko aby było zadbane, a mnie może wszystko boleć i nikogo to nie interesuje...

Po drugim porodzie już takiej bohaterki nie zgrywałam, mąż miał sporo wolnego. Starszy syn praktycznie był na jego głowie...Wtedy już zdecydowanie bardziej mnie wspierał...

Skad ja to znam. Mnie najbardziej bolało to że przez całą ciaze kazdy ciagle pytala jak sie czuje , wszyscy pomagali choc tej pomocy nie potrzebowalam bo czulam sie swietnie a gdy tylko urodziłam kazdy mial mnie w d..  Zwalali sie na glowe jeden po drugim. Jwszcze jak bylam w szpitalu to ciagle kazdy dzwonil zeby wyslac zdjecia dziecka itd . Mialam serdecznie dosc. Nie rozumialam szczwgolnie kobiet bo przeciez same rodzily . Dla mnie to czas przede wszyskim dla dziecka i rodzicow a reszta powinna sie dostosowac 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
14 minut temu, Gość_2 napisał:

Też miałam laktoterror na oddziale. Wspominam to źle, z jedna normalna położna była, a pozostałe i lekarki okropne. Ja usłyszałam, że co ze mnie za matka, że własnego dziecka nie nakarmię, że jestem gorsza, bo chcę butelkę, żeby nie było głodne, a same nie potrafiły mi pomóc dobrze go przystawić. Z tego wszystkiego nie karmiłam piersią w ogóle i szczerze to nie żałuję. Chociaż spłakałam się kilka razy na początku, bo oczywiście każdy czuł się w obowiązku mnie umoralniać pod tym kątem, ale ja sobie powiedziałam, że jestem najlepszą matką dla mojego dziecka, bo wsadziłam sobie w buty moje ambicje co do kp, żeby dziecię nie było głodne i wyrzutów sumienia nie miałam z tego powodu.

Nie rozumiem dlaczego tak jest że w szpitalu  tak terroryzuja matki . Przeciez gdybym usłyszała chociaż jedno zdanie typu " jeśli nie ma pani mleka to proszę do nas przyjść " miałabym taki komfort psychiczny że mleko na pewno swoje bym miała. Stres w tym nie pomaga . 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
5 minut temu, Bezsensu napisał:

Nie rozumiem dlaczego tak jest że w szpitalu  tak terroryzuja matki . Przeciez gdybym usłyszała chociaż jedno zdanie typu " jeśli nie ma pani mleka to proszę do nas przyjść " miałabym taki komfort psychiczny że mleko na pewno swoje bym miała. Stres w tym nie pomaga . 

U mnie dopiero jak ja się zbuntowałam, to zaczęły lepiej odnosić się do pozostałych matek - żeby one się nie zbuntowały i żeby mi pokazać, że jak zacznę "współpracować" to zaczną mnie lepiej traktować, tak jak pozostałe matki na oddziale. Na szczęście po mm młody zaczął przybierać i nie było powodu, byśmy zostawali dłużej na oddziale, bo pewnie wyszłabym stamtąd w dużo gorszej kondycji psychicznej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ja chyba nie przeszłam jakoś zle tego okresu, nawet fajnie wspominam ,bo w końcu moglam spać na brzuchu,plecy mnie nie bolały, moglam sie normalnie poruszać a nie chodzić jak kaczka... w pierwszej ciazy byłam nacinana, w drugiej pękłam. Rany goiły się jako tako, ale nie było źle. Bolu odkurczajacej się macicy tez zbyt zle nie wspominam, tylko lekkie bole podbrzusza jak na okres, paracetamol sobie z tym radzil. Krwawienia jak na okres i nawet podkładów nie uzywalam tylko zwykle podpaski.

Jak mialabym na cos ponarzekać to sutki miakam poranione i pamiętam,że zaciskałam zęby z bólu kiedy karmiłam syna. Ale tez było minęło:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ja bylam szczesliwa w pologu.  PRzestaly mi puchnac rece i nogi, plecy przestaly bolec, moglam spac na brzuchu, bylam lekka, przestalo mnie wreszcie mdlic.  W ciazy wymiotowalam miesiacami, zgagi- mialam juz dosyc.  Wszystko to pomimo mlodego wieku. 

Porod ciezki, wywolywany, dziecko zakleszczone, wpychane z powrotem i na sale chirurgiczna, ale udalo sie wyciagnac kleszczami.  Efektem bylo popekanie na calego i podobno 150 szwow- do dzisiaj wydaje mi sie, ze lekarz zartowal.  Jak to zwykle jest w wypadkach gdzie ingeruja wdala sie infekcja i musialam brac antybiotyki, ale to by bylo na tyle.  Zagoilam sie szybko i pieknie- przy badaniach ginekologicznych pytaja sie mnie czy ja mialam dziecko poniewaz podobno wszystko tak idealnie wyglada wiec bardzo umiejetnie musieli mnie zszyc.  

Takze ciaza byla dla mnie tragiczna, czulam sie najpierw jak duch, wychudzona i oslabiona (mdlosci i wymioty na calego przez 6 miesiecy wlacznie z wizytami na pogotowie gdy jednego razy nie moglam przestac wymiotowac przez cala dobe), a pozniej spuchniety slon.  W porownaniu polog byl okresem fantastycznym.  Mala spokojna, od razu pieknie jadla, nigdy nie mialam problemu z sutkami chociaz raz mialam zastoj w jednej piersi i to bolalo przez kilka dni.  Mala spala przy glosnej muzyce, dzwonkach do drzwi i szczekaniu psa reagujace na kogos przy drzwiach (owczarek niemiecki wiec glosno dawal).  Okolo 4 miesiace spala juz po 6-7 godzin na noc.  

Takze moje wspomnienia sa nieciekawe z ciazy, ale polog wspominam bardzo dobrze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
12 godzin temu, Bezsensu napisał:

 

Przezylas koszmar. Ja tez panicznie boję się utkniecia w szpitalu na dłużej. Postawa pielęgniarek to jakiś szok. Wredne, bezczelne krowy! Niestety, też takie znam... 

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×