Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Ćwiczenie: Lustro Proszę pacjenta, by wziął do ręki małe lusterko i spojrzał sobie prosto w oczy, wypowiadając swoje imię z uzupełnieniem: „Ko¬cham Cię i akceptuję takim, jaki jesteś". Dla wielu osób jest to bardzo trudne zadanie. Rzadko obserwuję spokojną reakcję, nie mówiąc nawet o zadowoleniu z tego ćwiczenia. Niektórzy krzyczą, inni są bliscy płaczu lub wściekają się, niektórzy krytykują swój wygląd lub cechy charakteru, albo twierdzą, że NIE MOGĄ tego powiedzieć. Jeden z mężczyzn nawet cisnął lusterkiem i gotów był uciec. Upłynęło kilka miesięcy, nim zdecydował się spojrzeć w nie ponownie. Całe lata patrzyłam w lustro tylko po to, by krytykować swoją podobiznę. Wspomnienie nieskończenie długich godzin spędzo¬nych na regulowaniu luku brwi, z wątpliwym zresztą efektem, śmieszy mnie dzisiaj. Pamiętam, iż przerażało mnie patrzenie we własne oczy. To proste ćwiczenie mówi mi bardzo wiele. W ciągu niecałej godziny udaje mi się dotrzeć do sedna spraw kryjących się w podłożu zewnętrznego problemu. Jeśli pracujemy tylko na poziomie tego problemu, możemy spędzić długie godziny na wydobywaniu szcze¬gółu po szczególe. A kiedy myślimy, że „rozpracowaliśmy" już wszystko, niespodziewanie wyskakuje coś nowego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
„Problem" jest rzadko tym prawdziwym problemem Pewna pacjentka była bardzo zaabsorbowana swoim wyglądem. Przede wszystkim zębami. Odwiedzała jednego dentystę po drugim uważając, że każdy z nich tylko pogorszył jej wygląd. Zdecydowała się na operację korygującą kształt nosa i była z niej bardzo niezado¬wolona. Spotkanie z każdym specjalistą umacniało ją w przekonaniu o własnej brzydocie. Jej problem nie polegał jednak na wyglądzie zewnętrznym, lecz na mniemaniu, że coś jest z nią nie w porządku. Przyszła też pacjentka, która miała oddech o nieprzyjemnym zapa¬chu. Przebywanie w jej pobliżu nie należało do przyjemności. Stu¬diowała, by zostać duchownym, i zewnętrznie sprawiała wrażenie osoby pobożnej i uduchowionej. Pod tą powłoką wyczuwało się jednak złość i zazdrość wybuchającą od czasu do czasu na myśl, że ktoś inny mógłby zagrozić jej pozycji. Jej wewnętrzne przekonanie wyrażało się niemiłym oddechem. Była agresywna nawet wtedy, gdy udawała, że jest pełna miłości. Nikt w rzeczywistości jej nie zagrażał, poza nią samą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nadwaga to inny dobry przykład tracenia energii na rozwiązanie problemu, który nie jest tym prawdziwym problemem. Ludzie nie¬jednokrotnie przez wiele lat bezskutecznie walczą ze swoją nadwagą. Wszystkie swoje kłopoty przypisują nadwadze. A ona jest tylko uzewnętrznieniem poważniejszych, głębszych problemów. Według mnie, jest to zawsze lęk oraz potrzeba opieki i oparcia. Kiedy czujemy się zagrożeni, niepewni lub „nie dość dobrzy", przybieranie na wadze jest naszą obroną. Spędzanie życia na wymyślaniu sobie z powodu nadwagi i obwi¬nianie się za każdy kęs spożywanego jedzenia oraz robienie sobie tych wszystkich numerów, gdy usiłujemy schudnąć, jest po prostu stratą czasu. Za dwadzieścia lat będziemy w tej samej sytuacji, ponieważ nie rozpoczęliśmy nawet pracy nad prawdziwym problemem. Wszy¬stko, co osiągnęliśmy, to doprowadzenie się do stanu jeszcze większe¬go przerażenia i niepewności, a wtedy właśnie potrzebujemy jeszcze większej wagi dla ochrony. Rezygnuję więc z koncentrowania się na nadmiernej tuszy lub dietach. Diety nie zdają egzaminu. Z wyjątkiem diety psychicznej, polegającej na ograniczeniu negatywnych myśli. Mówię pacjentom: „Odłóżmy to na bok i na razie skoncentrujmy się na innych spra¬wach". Pacjenci często twierdzą, że nie mogą siebie pokochać, ponieważ są grubi lub - jak ujęła to jedna z dziewczyn - „zbyt zaokrągleni". Wyjaśniam, że są grubi, bo nie kochają siebie. Z chwilą gdy zaczy¬namy kochać i akceptować siebie, nadwaga cudownie znika. Czasami pacjenci nawet złoszczą się na mnie, kiedy im wyjaśniam, jak łatwo mogą zmienić swoje życie. Odnoszą może wrażenie, że nie rozumiem ich problemów. Pewna kobieta bardzo zdenerwowała się i powiedziała: „Przyszłam tu, by otrzymać pomoc w mojej dysertacji, a nie uczyć się, jak kochać siebie". Dla mnie było oczywiste, że jej główny problem stanowiła wielka niechęć do siebie samej. Przenikała każdy szczegół jej życia, łącznie ze wspomnianym pisaniem dyserta¬cji. Nic jej się nie udawało dopóty, dopóki czuła się tak bezwartoś¬ciowa. Nie mogła mnie słuchać i rozpłakawszy się wyszła. Wróciła mniej więcej po roku z tym samym problemem oraz dodatkowo wieloma innymi. Czasami ludzie nie są jeszcze gotowi i nie należy tego osądzać. Decydujemy się na dokonanie zmian we właściwym czasie, miejscu i kolejności odpowiedniej dla nas. Ja zaczęłam dopiero po czterdziestce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️ Kochane Drzewka👄 dziekuje! KALINKO kochana 👄juz biegne z opowiadaniem . cd. ........ DWA SWIATY......... Nie wiedziała, czemu czuje taki niepokój. Przecież wczoraj spędziła kolejny miły wieczór w towarzystwie Josha i nie miała powodów do zdenerwowania. Najpierw poszli do kina i oglądnęli komedię, na której prawie popłakali się ze śmiechu, a potem poszli do klubu i szaleli na parkiecie do późna w nocy. Bawili się ze sobą, jak najlepsi kumple. Kiedy siedzieli przy stoliku i patrzyli na tłum bawiących się, byli w stanie obgadać każdego, kto wpadł im w oko, bez względu na płeć. Nawet w tańcu obserwowali innych i wymyślali zwariowane historyjki na ich temat… Nieraz zdarzało się, że schodzili z parkietu krztusząc się ze śmiechu. Dlaczego więc czuła dziś taką złość? Czy może to dlatego, że mimo tak krótkiej nocy zdążyła dwa razy się obudzić z krzykiem na ustach? A może dlatego, że dwa razy zdążył się jej przyśnić ten sam koszmar. Od razu po przebudzeniu zadzwoniła do domu, żeby się przekonać, że wszystko jest w porządku, ale to jej jakoś nie uspokoiło… - Dobrze się czujesz? – zapytał Jerry z drugiej strony szyby, kiedy po raz kolejny pomyliła tonację. Patrzył na nią z niepokojem. - Chyba nie powinnam dzisiaj śpiewać – westchnęła zrezygnowana. – Przepraszam – dodała i zdjęła słuchawki. Wyszła z pokoju i weszła do studia. Odstawiła kubek na stół i chwyciła torebkę. Unikała jego wzroku. - Coś się stało? – zapytał i popatrzył na nią uważnie. - Przepraszam, ale czy możemy dokończyć to jutro? – zapytała. – Dziś i tak nie jestem w stanie śpiewać – dodała i stanęła przy drzwiach. - Sol, powiesz mi, co się stało? – nie chciał jej takiej wypuścić. Ale wiedział, że naciskanie na nią nic nie da. Tyle, że był zaniepokojony jej zachowaniem i chciał jej jakoś pomóc. - Nic się nie stało, Jerry – odpowiedziała cicho i uśmiechnęła się smutno. – Po prostu źle spałam. Do zobaczenia jutro – dodała i szybko wyszła, żeby nie zdążył jej zatrzymać. Musiała uciec. Musiała uciec, bo wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, to wybuchnie. Nie mogła w żaden sposób uciszyć niepokoju, jaki czuła. Nawet kojący głos mamy nie był w stanie jej uspokoić. Jakby podświadomie czuła, że coś się wydarzy. Jakby chciała się na to przygotować, ale nie wiedziała, jak. Bo tak naprawdę nie wiedziała, na co ma się przygotować… Jerry wyjrzał za nią na korytarz. Wyglądała, jakby przed czymś uciekała. Ale nie wiedział, przed czym… Wrócił do studia i zamknął drzwi. Sięgnął do kieszeni po telefon. Chwilę później usłyszał zachrypnięty głos mężczyzny. - \"Słucham?\" - JC? – zapytał Jerry, jakby chciał się upewnić. - \"Tak. Coś się stało, że dzwonisz?\" - To ciebie chciałem o to zapytać. Czy coś się stało Solange? - \"Coś się stało?!\" – zaniepokoił się Joshua i zerwał się na równe nogi. - Nie była w stanie zaśpiewać poprawnie ani jednej nuty dziś w studio – odpowiedział Jerry. – Była rozdrażniona i zdenerwowana… Myślałem, że może się pokłóciliście, czy coś w tym stylu… - \"Wczoraj poszliśmy do kina, a potem do klubu. Bawiliśmy się świetnie i cały czas umieraliśmy ze śmiechu…\" - A widziałeś ją dzisiaj? - \"Jeszcze nie, a która godzina?\" - Właśnie minęło południe – odparł Jerry i uśmiechnął się. – Jak się słusznie domyślam, obudziłem cię swoim telefonem. - \"Dokładnie\" – zaśmiał się JC. – \"Ale zaraz pójdę do Solange i zobaczę, co się stało.\" - Widziałem w jej oczach ten sam strach, jak wtedy, gdy… – westchnął Jerry, nie chcąc zbyt wiele powiedzieć. – W każdym razie, daj mi znać, jak ustalisz, co się stało, dobrze? - \"Oczywiście\" – odpowiedział JC i rozłączył się. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. Potarł dłonią skroń i sięgnął po słuchawkę telefonu hotelowego. - \"Słucham?\" – usłyszał po chwili miły głos recepcjonisty. - Tu Joshua Chasez z pokoju 525 – powiedział JC. – Czy mógłby pan sprawdzić, czy Solange O\'Riordan jest u siebie w pokoju? Pokój numer 1555. Próbowałem do niej dzwonić, ale nie odbiera telefonu – skłamał gładko i w napięciu czekał na odpowiedź mężczyzny. - \"Chwileczkę\" – recepcjonista odłożył słuchawkę, a po chwili znów wziął ją do ręki. – \"Jej klucz jest na dole, więc na pewno nie ma jej w pokoju.\" - Dziękuję bardzo – odpowiedział JC i nerwowo potarł dłonią kark. – Czy mogę mieć prośbę, żeby powiadomiono mnie, kiedy Solange pojawi się w hotelu? cdn.........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Oczywiście, proszę pana" – odpowiedział uprzejmie mężczyzna. - Dziękuję – powiedział Joshua i odłożył słuchawkę. Co się stało? Co takiego wydarzyło się między ich rozstaniem dziesięć godzin temu a dzisiejszym rankiem? Przecież bawili się doskonale. Oboje wyczuwali ulotne napięcie, kiedy zbyt długo patrzyli sobie w oczy, albo zbyt długo się do siebie przytulali… Ale nie było w tym nic złego i żadne z nich nie reagowało lękiem na taki stan rzeczy. Komfort, jaki czuli względem siebie, pozwalał im się z tym uporać. Sympatia i przyjaźń, jaka między nimi powstawała, z każdą kolejną chwilą stawała się mocniejsza, a to delikatne napięcie jeszcze bardziej ją potęgowało… Czy to więc możliwe, że przeanalizowała sobie to wszystko w ciągu nocy i zmieniły jej się poglądy na niektóre rzeczy? Czy może stało się coś innego?… Westchnął i wstał. Wyszedł do łazienki. Bez względu na wszystko musiał wreszcie zacząć dzień. Usłyszała pukanie do drzwi wejściowych, ale nawet nie zadała sobie trudu, żeby wyjść z łazienki. Cały dzień spędziła w kinie. Oglądała seans za seansem. Byle tylko oderwać się od niepokoju, który ją osaczył… I pod koniec dnia mogła się nawet uśmiechnąć, bo potrafiła odetchnąć z ulgą i odgonić złowrogie myśli. - Otwarte! Proszę wejść! – krzyknęła. – Proszę zostawić jedzenie w przedpokoju! Napiwek jest na stoliku! – dodała i czekała, aż obsługa hotelowa spełni swoją powinność. Był już wieczór i właśnie się wykąpała. Czuła się trochę obolała od ciągłego siedzenia w fotelu kinowym. Kąpiel przyjemnie ją odprężyła… Owinęła się ręcznikiem, wcześniej dokładnie smarując bliznę kremem. Kiedy była sama, nie musiała się chować i ukrywać, co wcale nie znaczyło, że lubiła swoje odbicie w lustrze. Bo nie lubiła. I zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek je polubi… Splotła włosy w warkocz, żeby spokojnie sobie schły i wyszła do salonu. Prawie podskoczyła, przestraszona, że nie jest sama w apartamencie. Przed sobą miała uśmiechniętego Josha. Ale uśmiech powoli znikał z jego twarzy. - O, Boże! – krzyknęła i zasłoniła dłonią szyję. Odwróciła się tyłem. – Co ty tu robisz? Przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć. Cały dzień szalał z niepokoju o nią. Co godzinę sprawdzał w recepcji, czy przypadkiem już nie wróciła. Miał wrażenie, że recepcjonista ma go już dosyć, ale nie był w stanie przestać… Dopiero, kiedy kilka minut wcześniej powiadomiono go, że Solange od pół godziny jest u siebie w apartamencie, wybiegł z pokoju jak szalony. Chciał zobaczyć, co się stało. A teraz… Nawet jak zamknął oczy, to pod powiekami ciągle miał tę ciemną wstęgę, która ciągnęła się wszerz całej jej szyi. Więc to ukrywała pod golfami… Więc to tak skrzętnie chowała… Czuł, jak serce ściska mu się z bólu. - Martwiłem się, bo cały dzień nie dawałaś znaku życia. Jerry powiedział, że byłaś dziś jakaś dziwnie rozkojarzona. No i chciałem zaprosić cię na kolację – powiedział, kiedy już odzyskał głos. Podszedł bliżej i stanął przed nią. Patrzył na nią i widział, jak w jej oczach wzbierają się łzy. Dłonią nadal zasłaniała szyję. - Wyjdź – szepnęła. – Wyjdź, proszę cię… - Wiesz, że nie mogę – odpowiedział i uniósł ręce do góry. Delikatnie złapał ją za nadgarstek. Widział, że cierpi, ale nie mógł pozwolić, żeby znów się zamknęła i uciekła. - Proszę cię, Joshua… – powiedziała ostatkiem sił. Wiedziała, że za chwilę nie będzie już w stanie powstrzymać łez. Że za chwilę wszystko stanie się jasne. Mimo, że był jej tak bliski, nie chciała tą częścią siebie dzielić się z nikim… A zwłaszcza z nim… - Nie odtrącaj mnie, Sol – powiedział i powoli odsunął jej dłoń. Blizna na szyi była wyraźna i nazbyt dosadnie świadczyła o tym, co się wydarzyło. - Kto ci to zrobił? – zapytał i delikatnie dotknął palcami jej szyi. Zareagowała błyskawicznie. A on miał okazję się przekonać, że jej lewy sierpowy to całkiem mocny cios. Oboje patrzyli na siebie z przerażeniem. - Przepraszam, Joshua! – powiedziała ze łzami w oczach i dotknęła dłonią jego zaczerwienionego policzka. – Przepraszam!… Zaraz przyniosę ci lodu!… Przepraszam!… Poczekaj!… – dodała i szybko wybiegła do kuchni. Wróciła po chwili z ręcznikiem kuchennym, w który zawinęła kostki lodu. On stał ciągle w tym samym miejscu, niezdolny w ogóle się poruszyć i pocierał piekącą szczękę. Usiłował zrozumieć, co się przed chwilą stało. Raz po raz odtwarzał sobie na zwolnionych obrotach w pamięci kilka ostatnich chwil… - Proszę – przycisnęła lód do jego policzka. Syknął z bólu i zobaczył, że jej twarz jest cała mokra od łez. Chciał ją przytulić do siebie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie był w stanie nic zrobić. Stał, przyciskając do policzka kojący chłód i nic nie mówił. Patrzył na jej bliznę, a ona patrzyła na jego policzek. Już nie zasłaniała się, jakby w ogóle nie chciała walczyć… Kiedy usłyszeli pukanie do drzwi, oboje podskoczyli. Ale żadne z nich nie ruszyło się z miejsca. - Otwarte! – powiedziała Solange głośno. – Proszę zostawić stolik przy wejściu! – dodała, kiedy w drzwiach zobaczyła kelnera z kolacją. Ale zaraz też schowała się za Josha, który stał tyłem do wejścia. W ten sposób mężczyzna nie był w stanie zobaczyć ani jego opuchniętego policzka, ani jej zapłakanej twarzy. Nie potrzebowała jeszcze większego zamieszania, niż już wywołała… cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Napiwek jest na toaletce – powiedziała. Coraz trudniej przychodziło jej panowanie nad swoim głosem. Cała się trzęsła. Kiedy za kelnerem zamknęły się drzwi, jeszcze raz podniosła wzrok na Josha. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Czuła się okropnie. Dlatego, że poznał jej tajemnicę i dlatego, że w ten sposób zareagowała. Ale to było silniejsze od niej. Próbowała się bronić. Ale czy on będzie w stanie to zrozumieć?… - Tak mi przykro, Joshua… – powiedziała cicho i, krztusząc się łzami, wybiegła do sypialni. Chciała wtulić się w poduszki, ale wiedziała, jak to się może skończyć. Oddychała głośno i szybko. Musiała się uspokoić, bo wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, to się udusi. Przypomniała sobie słowa lekarza, który mówił, że musi na siebie uważać i oszczędzać sobie emocji, bo jej tchawica nie jest w stanie przepuścić wystarczającej ilości powietrza… Łatwo powiedzieć. Łatwo powiedzieć, kiedy w gardle dławią cię łzy i nawet nie można normalnie płakać… Usiadła na łóżku i mocno zacisnęła dłonie w pięści. Starała się uspokoić, ale trudno jej to przychodziło, bo cała była roztrzęsiona. JC stał nadal w tym samym miejscu i powoli mu się w głowie rozjaśniało. Odsunął od siebie lód i powoli poruszał szczęką, żeby się przekonać, w jakim jest stanie. Podszedł do lustra w przedpokoju, żeby ocenić swój stan. Szczęka trochę bolała i była lekko pokolorowana, ale dało się to znieść, więc jedynym jego zmartwieniem była nadal Solange. Wszedł do sypialni. Siedziała na krawędzi łóżka, twarzą do okna i kołysała się miarowo. Słyszał jej tłumiony płacz i nie był w stanie tego znieść. Obszedł łóżko i stanął przed nią. - Przepraszam, Solange – powiedział cicho i chciał ją przytulić, ale się odsunęła. Popatrzył na nią, zaskoczony. Przecież chciał jej tylko pomóc… Chciał ją uspokoić… - Mam… problemy… z oddychaniem… – powiedziała nadal próbując się uspokoić. Odwróciła głowę w drugą stronę. – Nie mogę się… w ciebie wtulić, bo mogę się udusić… Jego serce prawie roztrzaskało się na milion kawałków, kiedy myślał, że go odrzuca, a teraz w cudowny sposób zostało sklejone. - Och, Solange… – westchnął i usiadł za nią, na środku łóżka. Opierała się, ale pociągnął ją na swoje kolana. Tulił ją do siebie. Siedziała tyłem do niego, więc miał nadzieję, że w ten sposób nie zrobi jej krzywdy. Chciał tylko, żeby wiedziała, że jest obok. Że może na niego liczyć. Że nie jest na nią zły i chce zrozumieć jej postępowanie… Zamknął ją szczelnie w swoich ramionach i cicho szeptał kojące słowa. Kołysał uspokajająco. Czekał, aż się uspokoi. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebuje, dopóki nie nadszedł ten moment. Dopóki nie znaleźli się tak blisko siebie. Choć z całej siły próbowała ignorować głos serca, bo wiedziała, że nie może sobie pozwolić na jakąkolwiek słabość, to jednak nie mogła zapanować nad uczuciami. W jego ramionach czuła się tak dobrze, tak bezpiecznie… Nawet nie zauważyła, kiedy pogrążyła się w tym bezpieczeństwie bez reszty… Kiedy już się uspokoiła, a jej drżenie i płacz ustały, rozluźnił nieco uścisk. Ale ona wcale nie próbowała się wyswobodzić. - Sol? – zapytał cicho. Nie odpowiedziała, ale czuł jej miarowy oddech, więc wiedział, że po prostu zasnęła. Odsunął się lekko i ułożył ją wygodnie na łóżku. Odgarnął jej mokre włosy z twarzy i patrzył na nią uważnie. Nagle wydała mu się taka bezbronna… Delikatna tak, że wystarczyłby jeden silniejszy podmuch wiatru, żeby ją zniszczyć… Patrzył na mocną bliznę na jej szyi. Wyglądała, jakby powstała od noża. Ktoś chciał ją… zabić? Aż sam się przestraszył na tę myśl. Kto mógłby chcieć jej śmierci? Ona była chodzącą radością, chodzącym dobrem… Dlaczego ktoś chciałby ją skrzywdzić? Dlaczego ktoś chciałby zniszczyć tę kobiecość, jaką w sobie miała? Dlaczego teraz musiała żyć w strachu i chować się przed światem?… Westchnął. Nakrył ją kołdrą i wstał. Podszedł do drzwi i zamierzał zgasić światło. - Josh? – usłyszał jej cichy głosik. Odwrócił się gwałtownie i popatrzył na nią. Nada leżała na boku, z zamkniętymi oczami. Już zaczynał się zastanawiać, czy czasem nie wyobraził sobie jej głosu… - Zostań, proszę – powiedziała cicho. Położyła dłoń w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział. Otworzyła oczy i patrzyła na niego smutno. Zgasił światło i podszedł z powrotem do łóżka. Zdjął buty i spodnie. Wsunął się pod pościel. Solange w tym czasie zrzuciła na podłogę gruby szlafrok. Kiedy przysunął się bliżej niej, położyła mu dłoń na ramieniu. - Dziękuję – szepnęła. Nakrył jej dłoń swoją. - Śpij dobrze – powiedział cicho i zamknął oczy. Słyszał, jak oddech jej się wyrównuje i wiedział, kiedy zasnęła. Jemu przyszło to dużo trudniej, ale ostatecznie i on oddał się w objęcia Morfeusza. cdn........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- Nie!… – usłyszał czyjś krzyk i zerwał się, przestraszony. Obok niego siedziała Solange i głośno oddychała. Starała się uspokoić. Objął ją ramieniem. - Cii… – powiedział uspokajająco. – To tylko zły sen… – dodał pocierając rozłożoną dłonią jej plecy. Innego sposobu na przywrócenie jej równowagi nie znał. Skoro nie mógł jej do siebie przytulić, musiał chwytać się innych możliwości… - On chciał mnie zabić… – powiedziała po chwili. Odsunęła się i popatrzyła na niego przez łzy. Skoro dotarł już tutaj, równie dobrze mógł poznać tę historię. Zastanawiała się, czy to go odstraszy. Czy zrozumie, dlaczego ona nie chce się wiązać i ignoruje wszystkie sygnały od niego, które wykraczają poza przyjaźń… Westchnęła. - On chciał mnie zabić – powtórzyła. Dotknęła dłonią blizny. – Mężczyzna, za którego byłam gotowa oddać życie, chciał mi to życie odebrać… – szepnęła. Kiedy odchyliła się do tyłu, on też się położył. Oboje leżeli na boku, twarzami do siebie. Delikatnie dotknęła dłonią jego policzka. Nie odsunął się, ale wiedziała, że go boli. Widziała przecież, jak mocno go uderzyła. Wtedy nie potrafiła nad sobą zapanować… Ale wiedziała, że gdyby sytuacja się powtórzyła, znów zareagowałaby tak samo… Zsunęła dłoń na zagłębienie jego szyi. Westchnęła. - Byliśmy w sobie tacy zakochani… – powiedziała cicho. – Myślałam, że zawojujemy cały świat… Robert wiedział, jak wygląda moje życie. Śpiewałam od zawsze. W moim domu od zawsze była muzyka. Mój tato jest dyrygentem londyńskiej orkiestry, a mama sopranistką w chórze londyńskiej opery. Muzykę miałam więc w genach. Nie mogłam od tego uciec. I wcale nie chciałam – uśmiechnęła się smutno. – Byłam najmłodszą solistką w historii opery… Po raz pierwszy stanęłam na scenie solo i zaśpiewałam arię w wieku trzynastu lat. To było moje przeznaczenie – westchnęła cicho. – I nigdy nie żałowałam, że tak wygląda moje życie. Kocham to, co robię. Zawsze kochałam i zawsze będę – dodała z przekonaniem. – Ale… Robert nie spodziewał się, że odniosę taki sukces. Że tak się to wszystko rozwinie… Byłam zapraszana do największych sal koncertowych na całym świecie, śpiewałam z największymi i najpotężniejszymi głosami tego świata… Ty ich nie znasz, bo to nie twój świat, ale… Są naprawdę znani i wielcy w świecie muzyki poważnej… - Na przykład Pavarotii, Domingo i Carreras? – zapytał cicho, żeby dać jej do zrozumienia, że trochę zna jej świat. A, poza tym, któż nie znał trzech tenorów? - Z Jose Carrerasem jeszcze nie śpiewałam, ale zaprosił mnie do wspólnego występu w La Scali na tegorocznym koncercie Bożonarodzeniowym – odpowiedziała z uśmiechem. Schlebiało jej to, że nie był tak zamknięty na inne dźwięki. Że choć trochę znał jej świat… Westchnęła. Nakrył jej dłoń swoją, a ona uśmiechnęła się lekko. Z nim wszystko wydawało się takie łatwe… - Robert był skrzypkiem – powiedziała, chcąc zakończyć opowieść. – Naprawdę dobrze grał. Mogłam słuchać go godzinami… Ale mieliśmy bardzo mało tych godzin. Starałam się to wszystko jakoś pogodzić, ale jemu to nie wystarczało… Stawał się coraz bardziej zazdrosny o to, co się wokół mnie dzieje. Byłam rozpoznawana, miałam swoich fanów, jeśli tak można nazwać wielbicieli opery… Podróżowałam po całym świecie… Wiedział, że go kocham, wiedział, że nigdy nie byłabym w stanie spojrzeć na innego mężczyznę… – westchnęła. – Ale to mu nie wystarczało. Chciał, żebym siedziała w domu, przy nim… Chciał się ze mną ożenić i chciał, żebym wychowywała jego dzieci. Chciał, żebym rzuciła śpiewanie… Kiedy się nie zgodziłam i próbowałam uwolnić się z tych kajdan, jakimi mnie oplątał, próbował pozbawić mnie tego, co miałam najcenniejsze… Mojego głosu – dokończyła cicho. Przeniosła dłoń z szyi Josha na swoją. Pod palcami czuła chropowatą bliznę. Czuła, że łzy dławią ją w gardle i pozwoliła im płynąć. Bez krzyków, bez histerii… Ale nie potrafiła mówić o tym bez bólu. I wiedziała, że nigdy nie będzie tego potrafiła… Tyle, że nie mogła uciekać i chować się w nieskończoność… Wzięła dłoń Josha i położyła na swojej szyi. Jego palcami obrysowała bliznę. - A może on tak naprawdę nie chciał mnie zabić… – powiedziała po chwili. – Może chciał tylko, żebym przestała śpiewać. Może chciał tylko, żebym straciła głos… I prawie mu się udało… – westchnęła. – Kilka miesięcy spędziłam w szpitalu. Wszyscy się bali, że nie będę w stanie mówić, że nie będę w stanie jeść… Że nie będę w stanie normalnie żyć. I prawie do tego doszło… Nie mogłam uwierzyć, że mógł zrobić mi coś takiego… Kolejne tygodnie mijały, a ja nie byłam w stanie sama jeść, nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu… Spadałam coraz niżej i niżej… – znów westchnęła. Otarła łzy. – Ale nagle pojawili się ludzie, którym mój głos rozjaśniał życie, którym sprawiał radość i dawał nadzieję… Musiałam więc walczyć dalej. Chociażby po to, żeby pokazać im, że robię wszystko, żeby ich nie zawieść… To oni wynieśli mnie na szczyty, więc byłam im to winna. Nawet nie wiesz, jak wiele wtedy poczułam miłości. Jak wiele sympatii i pozytywnych uczuć płynęło w moją stronę… – zamknęła oczy, żeby powstrzymać łzy wzruszenia. – Nigdy nie zdołam się odwdzięczyć za to, co otrzymałam. Nawet gdybym śpiewała do ostatnich dni, nigdy nie zdołam spłacić tego długu… - Spłacisz ten dług tą płytą – powiedział cicho, delikatnie wodząc palcami po jej szyi. Dotykając bliznę i czując, jak jej serce bije równym rytmem. Tak niewiele brakowało, a nigdy nie pojawiłaby się w jego życiu. Tak niewiele brakowało, a nie mógłby jej spotkać. A teraz zdawał sobie sprawę, jak wielka byłaby to strata… Jak o wiele uboższe byłoby jego życie, gdyby jej nie spotkał… - Będę się starać – powiedziała. Pojawił się w jej życiu tak nagle i niespodziewanie. Umocnił jej wiarę w siebie i pomógł rozwinąć skrzydła, które schowała z obawy przed skrzywdzeniem. Był naprawdę dobrym człowiekiem i mogła z nim porozmawiać o wszystkim… cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Spłacisz ten dług tą płytą i każdą następną, Solange – powiedział. – Każdym występem, każdym uśmiechem… Spłacisz ten dług, jeśli pozwolisz im słuchać swojego głosu, jeśli pozwolisz im widzieć swoje szczęście… Uśmiechnęła się lekko. Zarażał ją swoim optymizmem. Bardzo umiejętnie. Tak, że potrafiła zapomnieć o wszystkich smutnych i złych wydarzeniach w jej życiu. Tak, że chciała się śmiać i cieszyć. Był prawdziwym przyjacielem… - Codzienne będę dziękować Bogu, że postawił na mojej drodze kogoś takiego, jak ty – powiedziała cicho. – Że postawił na mojej drodze prawdziwego przyjaciela. Mam nadzieję, że kiedy nasz czas tu się skończy, nie stracimy ze sobą kontaktu. Bardzo bym tego nie chciała – zamknęła oczy. Nagle poczuła się bardzo senna. I nie chciała niczego między nimi zmieniać. Chciała zignorować napięcie i iskierki, jakie wysyłał w jej kierunku. Bo tu była bezpieczna. Bo tu wiedziała, że nic nie będzie w stanie jej skrzywdzić… - Nie stracimy ze sobą kontaktu – powiedział stanowczo. – Obiecuję ci to, Solange. - Dziękuję – szepnęła i znów położyła dłoń na jego szyi. Zasnęła, a on patrzył na nią przez chwilę. Bała się wziąć od niego coś więcej, bo bała się, że straci równowagę, którą tak długo odzyskiwała. Musiała wiedzieć, że jej nie skrzywdzi. Musiała, jeśli nazywała go swoim przyjacielem. Ale musiała też wiedzieć, że jego uczucia do niej wykraczają poza ramy przyjaźni. Widział w jej oczach blask, który starała się ignorować. Ze względu na swoje bezpieczeństwo? Wiedział, że nie ma się czego obawiać… Zamknął oczy i westchnął. Ułożył dłoń w zagłębieniu jej szyi i zasnął. Obudził się, kiedy Solange wyszła z łazienki. Miała na sobie czarne skórzane spodnie oraz biały półgolf z prowokacyjnym wycięciem między piersiami i po bokach. Wyglądała… - Wow – powiedział i podparł się na łokciach. Popatrzyła na niego z uśmiechem. - Obudziłam cię? Przepraszam – powiedziała i podeszła do łóżka, energicznie rozczesując włosy. – Uznałam, że należy ci się solidny odpoczynek po ratowaniu mojej zbłąkanej duszy. Zaraz przyniosę ci lodu na opuchnięty policzek. Za to też przepraszam – dodała szybko i wyszła, przedtem rzucając szczotkę na łóżko. Patrzył jak jej rozpuszczone włosy delikatnie kołyszą się w rytm jej kroków. Patrzył jak delikatnie kołysze biodrami. Kiedy wróciła i podeszła do niego z uśmiechem, nie mógł sobie odmówić komentarza. - Czy śpiewaczki operowe ubierają się w ten sposób? – zapytał patrząc na nią spod oka. Wstał z łóżka i podszedł do lustra. Nie wyglądał tak źle. Opuchlizna jeszcze była i miał na szczęce dość pokaźnego sińca, ale wiedział, że wystarczy kilka drobnych sztuczek, żeby nic nie było widać. - Co masz na myśli? – popatrzyła na niego z uśmiechem. Czuła się dziś taka lekka, taka wolna… Gdyby tylko potrafiła oderwać się od ziemi, mogłaby wzbić się w powietrze… Czuła, że w końcu się otworzyła, że zrzuciła z siebie ciężar i czuła wielką radość z tego powodu… - Dokładnie to, o co zapytałem – podszedł do niej powoli. – Jeszcze nigdy nie widziałem śpiewaczki operowej ubranej w seksowną bluzeczkę i w obcisłe skórzane spodnie – dodał zaczepnie. Coś się w niej zmieniło. Bardzo na korzyść. Jakby to, że powiedziała mu o wszystkim, uwolniło w niej prawdziwą Solange. Taką Solange, jaką była dawniej. Taką, jaką znał ją cały świat, nim tamten mężczyzna zdołał to w niej zniszczyć… - A widziałeś kiedyś śpiewaczkę operową? – zapytała i znów sięgnęła po szczotkę do włosów. - Widziałem – odpowiedział poważnie. – To była potężna kobieta, trzy razy taka, jak ja i była ubrana od stóp do głów… - I pewnie nie miała też tatuażu – wtrąciła Solange, starając się nie roześmiać. Wiedziała, że to go zainteresuje. - Masz tatuaż? – popatrzył na nią zdziwiony. Skinęła głową i zaplotła włosy w warkocz. - Mógłbyś zobaczyć w łazience, czy nie ma tam mojej gumki? – poprosiła. – Ja rozejrzę się tutaj… Przywiozłam tu ze sobą chyba z dziesięć gumek. A wczoraj nie mogłam już znaleźć ani jednej… – westchnęła. – Niczego w życiu tak nie gubię, jak gumek… - A po co ci gumki? – zapytał i wyjął z jej ręki koniec warkocza, który trzymała mocno, żeby się nie rozplótł. – W rozpuszczonych włosach wyglądasz dużo lepiej. - A nie uważasz, że wyglądam prowokacyjnie? – popatrzyła na niego spod oka. - Skąd! – skłamał, ale rozszyfrowała go. Roześmiała się. - Ty wiesz, jak mi humor poprawić – powiedziała po chwili. - Ale wróćmy do tatuażu – nagle przypomniał sobie, że zgubili główny wątek rozmowy. To pewnie dlatego, że ona postarała się, żeby go zgubili. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Czego chcesz od mojego tatuażu? – weszła do łazienki i delikatnie skropiła się perfumami. - Gdzie masz tatuaż? – zapytał stając za nią. Patrzył na ich odbicie w lustrze i wdychał aromat jej wiosennych perfum. Cały czas miał wrażenie, że jeszcze się nie obudził, że to wszystko mu się śni. Oboje byli u niej w apartamencie, chodzili po sypialni, po łazience… Razem. Jakby byli ze sobą masę czasu i nie mieli przed sobą żadnych tajemnic… - Tam, gdzie go nie widać – odpowiedziała. Odłożyła puder na miejsce i dokładnie przejrzała się w lustrze. Zadowolona z efektu, popatrzyła na Josha. Wyglądał… Daleko mu było do ideału z tym kolorowym i opuchniętym policzkiem, ale i tak jego widok potrafił poruszyć struny w jej sercu. Zastanawiała się, czy on zdaje sobie sprawę z tego, jak na nią działa. Kiedy dziś rano obudziła się, a obok czuła jego ciepłe ciało, nie mogła się nie uśmiechnąć. Czuła spokój, radość i miała wrażenie, jakby dopiero obudziła się z długiego mrocznego snu. Ale po tym, co przeszła, nie mogła sobie pozwolić na żadne słabości i musiała zachować chociażby najmniejszy dystans między nimi, jeśli nie chciała, żeby to ją potem zniszczyło… - To znaczy? – mógł przysiąc, że widzi, jak pracują trybiki w jej głowie. Jak myśli krążą i krążą w tę, i z powrotem. Zastanawiał się, o czym myśli. Kiedy stała przed nim tak na boso, był od niej wyższy o głowę. Gdyby tylko chciał, mógłby objąć ją dłońmi w pasie, a podbródek oprzeć na jej głowie. Ale nie chciał jej straszyć. Nie chciał jej straszyć, bo dopiero co osiągnęła równowagę… - Może kiedyś ci pokażę – odpowiedziała tajemniczo. – A teraz wybacz, ale Jerry czeka na mnie w studio. - I to wszystko? – wyszedł za nią do salonu i popatrzył na nią smutnym wzrokiem. – I zostawisz mnie tu, całego oszalałego z niepewności, gdzie jesteś wytatuowana? Roześmiała się. Z fotela wzięła jego bluzę, którą położył tam wczoraj wieczorem. Chyba nie zastanawiała się, co robi, bo, kiedy już ją na siebie nałożyła, wiedziała, że nic jej nie zmusi, żeby to z siebie zdjęła. Nie wiedziała, jak zareaguje Joshua. Podwinęła rękawy, bo były na nią za długie i otuliła się bluzą, która tak bardzo nim pachniała. Już sam ten zapach dawał jej nieograniczone poczucie bezpieczeństwa i miała wrażenie, że to jego ramiona tak ją obejmują… Zaraz, co ona sobie wyobraża?! Popatrzyła na niego, przestraszona. Uśmiechał się. Podszedł do niej powoli. - Wyglądasz uroczo – powiedział cicho, jakby czytał w jej myślach. I naprawdę tak myślał. Czy przez swoje zachowanie chciała dać mu do zrozumienia, czego od niego oczekuje? Że w ten sposób mówiła mu to, o czym bała się rozmawiać? Nie wiedział. I nie wiedział, kiedy przekroczyli tę barierę, ale wiedział, że już nie cofną się do tego, co było wcześniej… - Mogę ją pożyczyć? – poprosiła. – Przepraszam, że nie zapytałam cię wcześniej, ale… - Weź ją, Sol – powiedział i położył jej dłoń na ramieniu. – Ale jest jeden warunek. - Jaki? – uniosła pytająco brew do góry i popatrzyła na niego wyczekująco. Wiedziała, że za swoje raptowne zachowanie będzie musiała kiedyś ponieść karę. Tylko jaką? - Powiesz mi, gdzie masz tatuaż – odpowiedział stanowczo. Odetchnęła z ulgą. Przekomarzanie się z nim było tą rzeczą, którą lubiła robić najbardziej na świecie… - Zadam ci zagadkę, zgoda? – powiedziała. - Zgoda – odparł. – Ale co będę miał, kiedy ją rozwiążę? – popatrzył na nią spod oka. Prowokował ją, wiedziała o tym. I chciała mu dać tę satysfakcję. - Kiedy ją rozwiążesz i odgadniesz za pierwszym razem, to… pokażę ci swój tatuaż – powiedziała zachęcająco. – A jeśli nie zgadniesz za pierwszym razem, to będziesz jedynie wiedział, gdzie mam ten tatuaż – dodała. Sama nie wiedziała, kiedy zrobiła się taka prowokacyjna… - Okay – przytaknął i uśmiechnęli się do siebie. - Nie zrażasz się tak łatwo – stwierdziła z podziwem. - Walczę do upadłego – uśmiechnął się. - No to słuchaj uważnie – powiedziała. – Tatuaż jest w miejscu, które faceci lubią dotykać. I czasem, odpowiednia bielizna nie jest w stanie go zakryć. Czyni to dopiero okrycie wierzchnie – dodała. Uśmiechnęła się. – Powodzenia – wzięła plecaczek i wyszła z sypialni. - Przyjechać po ciebie do studia? – zapytał, w myślach powtarzając na nowo jej słowa. - Tylko wtedy, kiedy rozwiążesz zagadkę! – odpowiedziała i usłyszał trzaśnięcie drzwiami. Słyszał jeszcze jej perlisty śmiech na korytarzu i wiedział, że został już całkiem sam. Uśmiechnął się. Nałożył spodnie i buty i wyszedł z jej apartamentu. Myślała, że jest taka sprytna? Myślała, że on nie jest na tyle bystry, żeby odgadnąć jej zagadkę? No to bardzo się co do niego pomyliła… cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Śpiewała dziś najlepiej, jak potrafiła. Nawet Jerry zauważył, że jest dziś uśmiechnięta i zadowolona. Po wczorajszych jej smutkach, dziś to była zupełnie inna kobieta… Zastanawiał się, co takiego się stało, że dziś unosiła się nad ziemią. Czy to była zasługa JC? Zadzwonił do niego jeszcze przed przyjazdem Solange i powiedział, że już wszystko jest w porządku. Nic więcej nie powiedział, ale po zachowaniu Solange, Jerry wnioskował, że wszystko było bardziej, niż w porządku. Jednak nie dopytywał się o szczegóły. Wiedział, że gdyby chcieli mu powiedzieć, to by mu powiedzieli… - Wiem, że powiesz, że brzmię dziś, jak zdarta płyta, ale naprawdę śpiewasz dziś rewelacyjnie! – powiedział, kiedy zakończyła arię. Uśmiechnęła się. - Uwielbiam zdarte płyty – powiedziała. – A skoro tak dobrze mi idzie, to zaśpiewam jeszcze jedną arię – dodała zaglądając w nuty. - Jutro jedziesz do Londynu, prawda? – zapytał. Żadne z nich nie zauważyło, że w progu pojawił się ktoś trzeci. Ale JC chciał, żeby kontynuowali rozmowę, jakby nadal go nie było. - Jadę – odpowiedziała. – Strasznie tęsknię za rodzinką. Telefony to nie to samo… – westchnęła. – Ale nie martw się. Zabawię tam tylko kilka dni. Potem wracam, domykamy płytę i ruszam na włóczęgę po Stanach – dodała podekscytowana. - Zabierasz ze sobą JC? – spytał, przesuwając regulatory na stole mikserskim. Popatrzyła na niego zdziwiona. - Do Londynu, czy na włóczęgę? – zapytała, a Joshua bardziej nadstawił uszu. - I tu, i tu – odparł Jerry. - Nie wiem – odpowiedziała po chwili. – Nie rozmawiałam z nim na ten temat. Może ma inne plany. Przynosi ci przecież swoją muzykę. Chyba będziecie coś tworzyć… Myślisz, że on chciałby ze mną pojechać? – popatrzyła na mężczyznę uważnie. - Myślę, że chciałby – odpowiedział Jerry. – Pokazałabyś mu swój Londyn. Taki, jakiego nie widzą zwykli turyści. A, poza tym, pamiętam, jak mnie zabrałaś kiedyś do waszego domku na zachodzie Irlandii. Jestem pewien, że nigdy nie widział czegoś równie pięknego. Uśmiechnęła się. Fajnie by było zabrać go tam ze sobą. Pokazać mu wszystkie swoje ulubione miejsca… Zabrać go tam, gdzie oboje czuliby się swobodnie. Gdzie ani jego, ani jej świat nie miał wstępu. Gdzie mogli być normalnymi ludźmi, jak ci, których napotykali na ulicy… - W takim razie porozmawiam z nim – powiedziała. – Może nie będzie miał innych planów i pojedzie ze mną… A teraz lepiej wróćmy do pracy. Jak zacznę rozwijać swoje wodze fantazji, to w ogóle przestanę myśleć o śpiewaniu – zaśmiała się. Jerry włączył muzykę i znów zaczęła śpiewać. Pomyślał, że to dobry moment, żeby się ujawnić. I strasznie spodobał mu się pomysł wyjazdu do Anglii i Irlandii. Nie goniły go żadne terminy, miał teraz mnóstwo wolnego czasu, więc mógł sobie pozwolić na taką eskapadę. Ale oczywiście musiał poczekać, aż Solange sama rozwinie ten temat… Wszedł do studia. - Cześć – powiedział. - Cześć, JC – odpowiedział Jerry z uśmiechem. Ale po chwili popatrzył na przyjaciela z troską. – A ty na czyją pięść się nadziałeś?! - Długo by opowiadać… – zaśmiał się Joshua. Myślał, że makijaż ukryje siniaka, ale widocznie się przeliczył. Dobrze, że wcześniej nikt go nie zaczepił. Gdyby fani zobaczyli go z siniakiem na policzku, zaraz dorobiliby do tego niepotrzebną ideologię… - A co takiego stało się dzisiaj w nocy, że Solange jest taka ćwierkająca? – popatrzył na niego pytająco. - Na pewno nie to, o czym myślisz – odparł JC i uśmiechnął się. Nie chciał jednak zagłębiać się w szczegóły. Wiedział, że jedno krótkie pytanie wystarczy za wszystko. – Wiesz, dlaczego ona chodzi w golfach? Jerry popatrzył na niego szeroko otwartymi oczyma. Milczał, bo nie wiedział, co powiedzieć. Powiedziała mu? Zdradziła mu największy koszmar swojego życia? Musiała, jeśli zadał to pytanie, a ona wyglądała, jakby uwolniła się od strasznego ciężaru… cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wiem – powiedział cicho. - No to możemy sobie podać dłonie – odpowiedział JC. - Powiedziała ci? – zapytał Jerry. - Wczoraj dlatego była taka rozdrażniona, bo przyśnił jej się koszmar. Powiedziała mi więc, co się wydarzyło – powiedział JC. – Co się stało z tym facetem, który jej to zrobił? – zapytał cicho, jakby bał się, że Solange go usłyszy. Ale śpiewała z zamkniętymi oczami, więc wiedział, że całkowicie skupia się na muzyce. - Dostał dożywocie – odpowiedział twardo Jerry. – I mam nadzieję, że dzień w dzień będzie sobie przypominał jej cierpienie, a to nie pozwoli mu spokojnie spać… – dodał z przekonaniem. Odwrócił się szybko, bo wiedział, że za chwilę będzie koniec arii i Solange powróci do rzeczywistości. Nie musiał długo czekać na potwierdzenie swoich przypuszczeń. - Joshua! – wykrzyknęła radośnie i popatrzyła na niego z uśmiechem. Jeśli tu był, to wiedziała, co to oznacza. I zastanawiała się, jak rozwinie się dzisiejszy dzień… - Witaj, Solange – powiedział z uśmiechem. Wiedziała, że rozwiązał zagadkę. Zobaczył to w jej spojrzeniu. Oj, interesująco będzie wyglądał ich dzisiejszy dzień… - Skończyłam na dziś – oświadczyła dumnie, kiedy weszła do studia. - Zobacz, jak ona wygląda – powiedział JC i objął ją ramieniem. Popatrzył na Jerry'ego. – Czy tak ma wyglądać śpiewaczka operowa? Przecież z nią to nie można się nawet nigdzie pokazać. Wszyscy faceci zaraz zjedzą ją wzrokiem – powiedział poważnie. Solange patrzyła na niego uważnie. Żartował, czy nie? Zobaczyła w jego oczach radosne ogniki i nie mogła się nie uśmiechnąć. Łokciem szturchnęła go w bok. - Jak nie chcesz się ze mną nigdzie pokazywać, to nie – powiedziała i wystawiła mu język. Umiała udawać obrażoną i wszyscy zawsze się na to nabierali. Wszyscy, ale nie on. Uśmiechnął się. - Ja pokażę się z tobą wszędzie i to z prawdziwą przyjemnością – powiedział. – Jak nas ktoś razem zobaczy, to pomyśli, że pobiłem się o ciebie z jakimś facetem – zaśmiał się. Czekał na jej reakcję, bo teraz on grał na jej uczuciach, a ona mu na to pozwalała. Stanęła naprzeciwko niego i dotknęła dłonią jego policzka. - Przepraszam – powiedziała prawie bezgłośnie. Nie chciała, żeby Jerry wiedział, co się wydarzyło. I tak już nie czuła się z tym komfortowo… - Nie masz za co – odpowiedział tym samym tonem. Uśmiechnął się. – Skoro na dziś już skończyłaś to może dasz się porwać na obiad? – zapytał głośniej. - To bardzo dobra propozycja – odezwał się Jerry. – Ją stanowczo trzeba dożywić – zaśmiał się. - Co to ma znaczyć? – Solange odwróciła się i popatrzyła na niego groźnym wzrokiem. - To ma znaczyć, że jesteś za chuda – odpowiedział i uśmiechnął się szeroko. - Jestem zaokrąglona we wszystkich miejscach, w których powinnam być – powiedziała, udając oburzenie. – Jak coś ci się nie podoba, to na mnie nie patrz – dodała i wzięła bluzę z sofy. Nałożyła ją i wzięła do ręki plecak. – Wychodzę stąd, bo tu mnie obrażają – dodała wyniośle i obróciła się przy drzwiach, żeby popatrzeć chłodno na Jerry'ego. – A, poza tym i tak wiem, że śnisz o mnie po nocach – powiedziała, mrugnęła okiem i zniknęła za drzwiami. Kiedy usłyszeli jej radosny śmiech, obaj też się roześmiali. - Jest niesamowita – powiedział Jerry z podziwem. - To prawda – potwierdził JC. – Do zobaczenia wkrótce, Jerry. - Bawcie się dobrze – odpowiedział mężczyzna z uśmiechem i patrzył za nimi, jak szli korytarzem. JC dogonił dziewczynę i objął ją ramieniem. Potem znikli mu z oczu. - To gdzie mnie zabierasz, choć sam nie wiesz, czy chcesz się ze mną gdzieś pokazać, czy nie? – zapytała Solange i popatrzyła na niego wyczekująco. - Jesteś głodna? – spytał. - Sam posłuchaj – odpowiedziała z uśmiechem i rozchyliła bluzę. Wskazała wymownie na swój brzuch, żeby usłyszał burczenie. - Nie zjadłaś śniadania – pogroził jej palcem. – Więc dopilnuję, żebyś zjadła obiad do ostatniego kęsa – objął ją ramieniem. – A o rozwiązaniu twojej zagadki porozmawiamy, jak już wrócimy do hotelu. - Dobrze, Josh – powiedziała potulnie i otuliła się bluzą. Jakby nagle uleciał z niej duch wojownika. Jakby nagle sama przestraszyła się swojego zachowania, swoich prowokacji. Przecież wiedziała, że jej nie skrzywdzi. Żył w innym świecie, ale status miał zbliżony do jej. Wiedział więc, jak wygląda takie życie i potrafił tym życiem żyć. I wiedziała, że pozwoli jej żyć swoim życiem. Dla niego też miłością była muzyka. Dlatego tak dobrze potrafili się porozumieć… - Nie bój się mnie, Sol – powiedział i uśmiechnął się lekko. Prawie widział te wszystkie myśli, jakie przelatywały jej przez głowę. Prawie słyszał jej wątpliwości… - Nie boję się – odpowiedziała z uśmiechem i wsiedli go jego samochodu. cdn.........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Do hotelu przyjechali późnym popołudniem. Radośni i roześmiani. Nawet nie przeszkadzała im grupa fanek, która czekała przed hotelem na JC. W restauracji Solange poprawiła mu makijaż tak, że nie było ani śladu siniaka. Wiedział więc, że może bez większych przeszkód pozować do zdjęć. Ku radości dziewcząt stojących przed wejściem. - Zaczekam na ciebie w środku – powiedziała cicho Solange, kiedy szli w stronę głównego wejścia, zamiast od razu wejść bocznym. - Dobrze – odpowiedział i popatrzył na nią z uśmiechem. Starała się nie widzieć dziewcząt, które czekały na niego. Nie chciała powodować żadnych spięć, nie chciała prowokować żadnych niewygodnych pytań. Przez chwilę stała w drzwiach i patrzyła, jak rozmawia z fankami. Jak oczarowuje je najmniejszym uśmiechem. Jak wcale nie musi się starać, żeby je oczarować… Żeby ją oczarować też nie musiał się starać. Nic nie musiał robić. Wystarczyło, że był… Uśmiechnęła się i windą wjechała na górę. Ledwie zdążyła wejść do pokoju, kiedy zadzwonił telefon hotelowy. Podbiegła do aparatu i odebrała. - "No co ty tam robisz?" – usłyszała groźny głos JC. - A co się stało? – zapytała zdziwiona. - "Przecież mieliśmy zjeść deser. Wsiadaj więc do windy i zjeżdżaj tu jak najszybciej" – zażądał. Byłaby zaprotestowała, gdyby nie to, że jej żołądek usilnie domagał się łakoci. - Już schodzę – odpowiedziała z uśmiechem. Wyszła z pokoju. Josh czekał na nią obok wejścia do hotelowej restauracji. Uśmiechnął się na jej widok i poprowadził do stolika. Na sali panował spory ruch, ale dla gości hotelowych zawsze było miejsce przy stoliku. Usiedli więc i zamówili. Joshua chciał oprzeć łokcie na stole i położyć na nich głowę, ale szybko zrezygnował, kiedy dotknął się obolałej szczęki. - Przepraszam – powiedziała cicho Solange. – Mam nadzieję, że szybko ci to przejdzie… Uśmiechnął się i delikatnie uścisnął jej dłoń nad lodami, które się właśnie pojawiły. Nie chciał, żeby choć trochę czuła się winna. - Czy czujesz się lepiej po wczorajszym wieczorze? – zapytał. - I tak i nie – odpowiedziała szczerze. - A dlaczego 'nie'? – zdziwił się. - Sprawiłam ci ból – odparła i spuściła głowę. – Nie powinnam była cię uderzyć… Strasznie źle się z tym czuję… – westchnęła cicho. - Nie miej do siebie pretensji – powiedział i uniósł do góry jej podbródek. Chciał, żeby zrozumiała, co chce jej powiedzieć. – Próbowałaś się bronić i ja to rozumiem. Nie jestem na ciebie zły, Solange. Ani przez chwilę nie byłem. Jeśli tylko będziesz przypudrowywać mi tego siniaka, żeby nie rzucał się tak bardzo w oczy i pogłaszczesz od czasu do czasu, żeby się szybciej zagoił, jestem gotów zapomnieć o całej sprawie – puścił jej oczko i uśmiechnął się. Oboje starali się rozmawiać i jeść jednocześnie, co nie było wcale takie trudne… - A gdybym zaproponowała ci wycieczkę do Londynu i do Irlandii, też byłbyś gotów zapomnieć o całej sprawie? – zapytała niepewnie. Nabrała łyżeczką kolejną porcję lodów i zanurzyła w polewie czekoladowej. Patrzyła na niego wyczekująco. Przed chwilą po raz kolejny przekonała się, jak wielkie jest jego serce. Jak bardzo otwarte na drugiego człowieka… - Gdybyś zaproponowała mi wycieczkę do Londynu i do Irlandii, to byłbym gotów dać się pobić jeszcze raz – odpowiedział. – Albo i jeszcze jeden raz, żebym wiedział, że to nie sen. Roześmiała się. Tak szczerze, głośno i radośnie. Patrzyła na niego i czuła szczęście. Jakby on każdym swoim słowem potrafił otworzyć dla niej krainę takich pozytywnych uczuć. Robił to bez żadnego wysiłku, z prawdziwą przyjemnością. Czuła, jak jej serce otwiera się dla niego. Jak, mimo wyraźnych sprzeciwów rozumu, wpuszcza go do środka, kroczek po kroczku… Bardzo ją to przerażało i jednocześnie czuła spokój. Spokój o to, co się wydarzy. Jakby wiedziała, że z nim nie spotka jej nic złego… - Centa za twoje myśli – powiedział nagle JC, co ją przywróciło do rzeczywistości. - Chyba nie są tyle warte – odpowiedziała, speszona. Czas. Potrzebowała czasu. Żeby to wszystko poukładać, żeby zobaczyć, czego naprawdę chce w życiu. I czy on może jej to dać. - Oj, myślę, że są warte dużo więcej, ale powiesz mi, kiedy sama będziesz chciała – uśmiechnął się. – A teraz wróćmy do interesującego mnie tematu, czyli tatuażu. Uśmiechnęła się i odłożyła łyżeczkę na spodek. - Zjadłam wszystko. I cały obiad, i cały deser – powiedziała dumnie. – I wcale nie musiałeś mnie pilnować, żebym zjadła do ostatniego kęsa. - Bardzo się cieszę – odpowiedział z uśmiechem i otarł serwetką usta. – Ale znów mi uciekasz – pogroził jej palcem. – Mówiliśmy o twoim tatuażu. - Bardzo dziękuję za pyszny deser – powiedziała, zupełnie ignorując jego słowa. Chciała jeszcze bardziej podsycić jego ciekawość. Nie bała się, że nie przejdzie tej próby… Zupełnie. - Ja również dziękuję, Solange – odpowiedział. Wiedział, że celowo wymiguje się od poruszania tego tematu… Wstali i objął ją ramieniem. Wyszli z restauracji i stanęli przed windą. - To co teraz? – zapytała. - To teraz wreszcie porozmawiamy o twoim tatuażu – odparł. – Teraz już mi się nie wymkniesz – dodał i wsiedli do windy. - Chyba zaczynam się bać – powiedziała, udając przerażenie. Rozszyfrował ją bez trudu. Roześmiał się i złapał ją pod boki. Uniósł do góry i trzymał pod pachą. - Postaw mnie na ziemi! – zażądała. – Natychmiast! - Poczekaj aż dojedziemy na miejsce – odpowiedział. – Nie mogę ryzykować, że mi uciekniesz. - Nigdzie ci nie ucieknę, wariacie – zaśmiała się. - Nie jestem pewien – powiedział. – Z wami, kobietami, to nigdy nic nie wiadomo. - Uważaj, bo sobie zbierasz – powiedziała groźnie. - Nie przestraszysz mnie – odpowiedział i wysiadł, bo winda zatrzymała się na jej piętrze. - Nie lubię cię, bo jesteś taki duży i masz nade mną przewagę – powiedziała zrezygnowana, kiedy już postawił ją na ziemi. - To ty masz nade mną przewagę – powiedział JC, nagle poważniejąc. Patrzył na nią intensywnie. – Nawet nie wiesz, jak wielką masz nade mną przewagę – dodał. Spuściła głowę. Po raz kolejny przekroczyli tę granicę. Krok po kroku zbliżali się do siebie i pokonywali granice. A może tak naprawdę nigdy ich tam nie było? Może istniały tylko w jej wyobraźni? cdn........

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dobrze, wejdźmy już do środka i porozmawiajmy o interesującym mnie temacie, czyli o tatuażu – uśmiechnął się zawadiacko, żeby przegonić te ciemne chmury, które zbierały się jej nad głową. - Ale jesteś uparty – powiedziała i otworzyła drzwi. Weszli do jej apartamentu. Popatrzył na nią uważnie. Żarty żartami, ale może nie czuła się zbyt komfortowo, kiedy tak na nią naciskał… Rano co prawda zachowywała się inaczej i przypisywał tę radość sobie, ale może to wszystko było bardziej na pokaz… - Jeśli to dla ciebie niezręczny temat, to możemy go zarzucić – zaproponował. - Nie, to nie o to chodzi, Joshua – zaprotestowała. Położyła mu dłoń na ramieniu. – Nie wiem, co mnie właściwie podkusiło, żeby powiedzieć ci o tym tatuażu – uśmiechnęła się. – Jesteś teraz jedną z czterech osób, które o tym wiedzą. - To aż tak ścisły jest ten krąg? – popatrzył na nią zdziwiony. - Wiesz, bycie śpiewaczką operową do czegoś zobowiązuje – odpowiedziała i usiedli na sofie. – Dlatego nie opowiadam o tym na prawo i lewo, żeby nie psuć sobie reputacji – zaśmiała się. - Czuję się wyróżniony – powiedział z uznaniem. – Kto jeszcze należy do tego kręgu? - Moja mama, siostra i Jerry – odpowiedziała. – Domyślam się też, że pewnie i tato wie, ale nigdy mu o tym nie mówiłam i nigdy nie widział mojego tatuażu, więc jeśli wie, to od mamy i nie zdradził się nigdy z tym faktem. - Czy chcesz mi dać w ten sposób do zrozumienia, że Jerry oglądał twój pośladek? – popatrzył na nią z uśmiechem. Zaśmiała się. Zagadka okazała się banalna. Zastanawiała się tylko, czy dużo czasu zajęło mu jej rozwiązanie. - Tak, rozwiązałem twój rebus, Solange – powiedział, żeby jeszcze bardziej ją upewnić. - Spodziewałam się tego – odpowiedziała z uśmiechem. – Mam nadzieję, że za bardzo się z tym nie męczyłeś – dodała zaczepnie. Nie wiedziała, skąd się w niej bierze ta prowokacja. Jakby miała pewność, że on nigdy nie przekroczy tej granicy, kiedy ona straci komfort i dobry humor. Jakby wiedziała, że może go drażnić i prowokować, a on i tak będzie znosił to z anielską cierpliwością. Nie pozostanie jej dłużny, ale nie zburzy jej radości i swobody… - To była dla mnie czysta przyjemność, Solange – powiedział i uśmiechnął się. – Ale jeśli nie chcesz pokazać mi swojego tatuażu, to nie musisz tego robić. Wystarczy, jak powiesz tylko, co to jest – nie chciał w żaden sposób na nią naciskać, bo widział, że coraz bardziej się przed nim otwierała i nie chciał stracić tego, co osiągnął do tej pory. - Wiem, co sobie teraz myślisz – powiedziała i westchnęła. Uśmiechnęła się lekko. – Najpierw udaję odważną i rozpalam ci wyobraźnię, że przez cały ranek myślisz o moim tyłku, a potem uciekam, jak jakaś przerażona dziewica. Roześmiał się i objął ją ramieniem. Mimo wszystkich swoich przeżyć nie straciła poczucia humoru i chyba to najbardziej mu się w niej podobało. Że potrafiła się śmiać i żartować nawet z najbardziej osobistych spraw… Patrzył jak wzdycha cicho i przygotował się na zmianę nastroju. Sam się dziwił, że już potrafił to przewidzieć. Że wiedział już, po czym poznać, jak zmienia jej się nastrój. Jak z radości przechodzi w poważny i spokojny. - Wiesz, że bardzo cię lubię i czuję się przy tobie swobodnie, jakbyśmy znali się od dawna… – powiedziała niepewnie. – Nie wiem, jak to możliwe, że dwa tygodnie temu jeszcze nie wiedzieliśmy o swoim istnieniu, a teraz siedzę tak blisko ciebie, pozwalam ci się obejmować i czerpię radość z takiej bliskości… Opowiedziałam ci nawet historię swojego życia – uśmiechnęła się smutno. – Otwieram się przed tobą coraz bardziej, a dziś rankiem miałam wrażenie, jakbyśmy… byli razem – mówiła niepewnie, ale wiedziała, że on nie zrozumie jej słów opacznie. - Wiesz, że ja myślałem o tym samym? – popatrzył na nią z uśmiechem. Z każdą kolejną chwilą spędzoną wspólnie z nią, przekonywał się, jak bardzo są do siebie podobni. Jak, pomimo życia w dwóch zupełnie odmiennych światach, wiele ich łączy i jak podobne mają spojrzenie na świat. Nawet teraz w jej czarnych oczach widział odbicie swojego błękitu… - To wyglądało, jak scena z filmu, prawda? – uśmiechnęła się. – Krzątaliśmy się po apartamencie, jak para, która właśnie zaczęła wspólny dzień. - Śliczna kobieta, spiesząca się do pracy i mężczyzna, który dopiero co otworzył oczy i jeszcze nie do końca się obudził – powiedział JC z uśmiechem. – Z resztą przez te kilkanaście minut miałem wrażenie, że w ogóle się nie obudziłem. Wszystko było takie doskonałe. Cała ta sceneria, atmosfera i te nasze rozmowy… Po prostu doskonałe – powiedział szczerze. Czekał na jej reakcję. Milczała. Spuściła głowę. I co miała mu odpowiedzieć? Westchnęła. Po jej przeżyciach sprzed roku, wszystkie inne wydawały się doskonałe. Gdyby nie siniak na jego policzku i jej obolała dłoń, ranek byłby wręcz idealny… Popatrzyła na swoją dłoń zaciśniętą w pięść. Powoli rozprostowała palce i strzepnęła niewidoczny pyłek ze spodni. - Naprawdę uważasz, że jestem śliczna? – zmieniła temat. Chyba jednak nie do końca potrafiła otwarcie rozmawiać o uczuciach. Przechodziła już przez ten etap z Robertem i nie wyszła na tym zbyt dobrze… - A masz co do tego jakieś wątpliwości? – popatrzył na nią z uśmiechem. Uciekała mu i dobrze o tym wiedział. Ale chciał jej na to pozwolić. Chciał, żeby miała pewność, że zawsze może z nim porozmawiać, jak i, że zawsze może z nim pomilczeć. Że zawsze może zmienić temat na bardziej jej odpowiadający, a on nie będzie miał o to do niej pretensji. - Kiedy tak na mnie patrzysz, to nie – zaśmiała się. – I obiecuję ci, że kiedyś pokażę ci swój tatuaż. Ale jeszcze nie dziś. - Nie przejmuj się tym – objął ją ramieniem. – Powiedz mi tylko, co to jest i już postaram się o tym nie myśleć – dodał zawadiacko. - To jest mały miś na tle czerwonego serduszka – powiedziała. – I tak naprawdę nie jest na samym środku pośladka… - Nic już nie mów – zaprotestował i uniósł ręce do góry. – Chyba nie chcę więcej wiedzieć. - Przepraszam – uśmiechnęła się, speszona. - I nie masz mnie za co przepraszać, Solange – powiedział z uśmiechem. – Jestem tylko facetem i na samą myśl, że gdzieś tam na twoim tyłeczku jest namalowany mały, rozkoszny obrazek, moja wyobraźnia zaczyna żyć własnym życiem… - Chcesz wzbudzić we mnie poczucie winy? – popatrzyła na niego spod oka i uśmiechnęła się. Znów powrócił jej dobry humor. – Chcesz mnie obarczyć swoimi szalejącymi hormonkami? - Solange! – oburzył się. – Jestem dorosłym mężczyzną i potrafię nad sobą zapanować. - W to nie wątpię – szturchnęła go łokciem. – Ale nie wiem, czy wiesz, że tłumienie emocji może prowadzić do frustracji – dodała i wstała, żeby nie zdążył zareagować tak, jak się spodziewała, że zareaguje. - Solange! – znów udał oburzenie. Chciał ją złapać, ale wstała. Wiedział, że zrobiła to specjalnie, bo nie chciała, żeby ją zatrzymał. Nie chciała, żeby się powstrzymywał? Nie chciała, żeby doprowadził się do frustracji? Popatrzył na nią uważnie… Kiedy znów przekroczyli tę barierę? - Co, Joshua? – popatrzyła na niego niewinnie i zniknęła w sypialni. Kiedy wstał, żeby pójść za nią, wychyliła się zza drzwi. cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Poszedłbyś raczej po jakieś fajne filmy, które masz w swoim pokoju i po coś do przegryzienia, żebyśmy ponudzili się trochę, a nie tak łazisz za mną od rana – zaśmiała się. - Oj, nie, Solange – powiedział. – Takiej zniewagi to ci nie popuszczę! – dodał i szybko ruszył w jej kierunku, nim zdążyła zareagować i zamknąć mu drzwi przed nosem. Zapiszczała i ruszyła biegiem w stronę łazienki, ale szybko się zorientowała, że nie zdąży tam przed nim. Chciała więc schować się za łóżkiem. Też się nie udało. Zasłoniła się więc poduszkami. Patrzyła na niego ze strachem, ale wiedział, że się nie bała. - Joshua, proszę… – powiedziała wycofując się po łóżku. - O co mnie prosisz, Solange? – zmarszczył brwi i złapał za poduszkę. Chyba nie trzymała jej zbyt mocno, bo zabrał ją jej z łatwością. - Oszczędź mnie – uśmiechnęła się. - Najpierw jesteś bezlitosna dla mnie, a teraz sama prosisz o litość? – zapytał, cedząc powoli każde słowo. – Mówiłem ci, że jestem tylko człowiekiem, a moja tolerancja też ma swoje granice. - Proszę!… – zdążyła jeszcze powiedzieć, nim zaczął ją łaskotać, a ona zaczęła śmiać się jak oszalała. On też się śmiał. Cieszył się jej radością. Dawno nie słyszał takiego szczerego, głębokiego śmiechu. Płynącego gdzieś ze środka. Ze środka jej kobiecości. Ze środka kobiecości, która tak bardzo mu się podobała… - Poddaję się! – powiedziała między kolejnymi salwami śmiechu. – Odwołuję wszystko!… Cofam wszystkie złe słowa, jakie powiedziałam na twój temat… Josh, wystarczy! – powiedziała, kiedy jego łaskotanie nie ustawało. - Przeproś – zażądał. - Ale przestań mnie już łaskotać – odpowiedziała. - Przeproś – powtórzył. - Okay… – westchnęła. – Przepraszam. Przepraszam, że się z tobą drażniłam w tak delikatnych sprawach – uśmiechnęła się, kiedy przestał ją łaskotać i położył się obok niej na łóżku. Oboje ciężko oddychali. - Traktuję cię, jak kumpla i czasem zapominam, że jesteś czarującym, wrażliwym i seksownym facetem – dodała szczerze, nim zdążyła ugryźć się w język. Bo wiedziała, że nie powinna była tego mówić. To prawda, że był czarujący, wrażliwy i seksowny. Mogłaby wymienić jeszcze kilkanaście przymiotników, które określałyby go w samych superlatywach. Ale co innego wiedzieć o tym, a co innego powiedzieć mu o tym. Nie mogła jednak zignorować faktu, że kiedy był w pobliżu, czuła radość. Zawsze wiedział, jak ją rozbawić, zawsze troszczył się, żeby czuła się dobrze. Nawet w najlepszych czasach z Robertem nie czuła tego, co czuła teraz. Takiej swobody, luzu i radości… I może dlatego w jej głowie pojawiły się romantyczne myśli. Które nie miały szansy się zrealizować. Żyli w zupełnie innych światach i na zupełnie różnych kontynentach… - Uważasz, że jestem czarującym, wrażliwym i seksownym facetem? – zapytał cicho i popatrzył na nią uważnie. Jego ręka nadal obejmowała ją w pasie, co żadnemu z nich nie przeszkadzało. Jakby właśnie tu było jej miejsce… - Tak – powiedziała patrząc w jego błękitne oczy. Czy nie mógł mieć po prostu ciemnych, jak ona? Takich, w których nie było nic, co by się mogło podobać? Takich zwykłych, bezbarwnych? A nie takich, w których tonęło się już od pierwszej chwili, kiedy się w nie spojrzało… - I tylko tyle? – udał, że jest zawiedziony. - Tylko tyle? – popatrzyła na niego oburzona. Już zaczynała żałować swoich słów. – Otworzyłam się przed tobą, a ty narzekasz, że to mało – chciała wstać, ale ją zatrzymał. Po prostu mocniej przycisnął ją do materaca i nie mogła się ruszyć. - Żartowałem, Solange – powiedział cicho, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku. – Usłyszeć takie słowa od kogoś takiego, jak ty… To ty jesteś czarująca, wrażliwa i seksowna – dodał z przekonaniem. – I jeszcze potrafisz się śmiać do upadłego, sprawiasz, że przy tobie świat nabiera kolorów, a ja staję się lepszym człowiekiem. Od razu mi się przypomina, co sobie pomyślałem, kiedy się pierwszy raz zobaczyłem – uśmiechnął się. – Wyglądałaś jak piękno, którego nie można zatrzymać, a twoje ciemne oczy były niczym dwa żarzące się węgielki. Czuła, jak coś ściska ją za serce. Skąd on brał te wszystkie słowa? Jak to możliwe, że bez najmniejszego wysiłku był w stanie sprawić, że czuła się kimś wyjątkowym? - Bez wątpienia wiesz, co kobieta chce usłyszeć – powiedziała. Wybrała taką opcję, bo nie mogła uwierzyć, że wiedział, jak bardzo chciała, żeby miał o niej takie zdanie. Przecież nie mógł o niej tak myśleć, był po prostu uprzejmy… - Nie mówię tego każdej kobiecie, Solange. Ja naprawdę tak myślę – powiedział poważnie. Patrzyli na siebie uważnie. Wszystkie granice, jakie były między nimi, właśnie znikły. Nie pozostała ani jedna bariera, która mogła ich dzielić. Patrzyli na siebie i usiłowali rozmawiać bez słów. Jakby wiedzieli, że słowa mogą zburzyć tę harmonię, która właśnie powstała… Solange wyciągnęła dłoń i dotknęła lekko jego policzka. Bała się, że sprawi mu ból, ale on nadal się uśmiechał. Przysunął się bliżej tak, że stykali się nosami. Chwilę trwali w takiej bliskości, nim stała się jeszcze mniejsza. JC nachylił się nad nią i pocałował ją delikatnie. Nie odsunęła się i odpowiedziała na pocałunek. Czuli słodycz swoich ust i ogrzewali się ich ciepłem. Żadne z nich nie chciało tego przerwać… I to Solange pierwsza się odsunęła. Wzięła głęboki oddech i wypuściła ze świstem powietrze. Uśmiechała się lekko i milczała. - Chyba lepiej pójdę do siebie po te filmy – powiedział JC zachrypniętym głosem. Wcale nie chciał wychodzić, ale wiedział, że oboje potrzebują teraz odetchnąć. Że oboje potrzebują teraz więcej przestrzeni. - Ale wrócisz? – zapytała Solange i popatrzyła na niego uważnie. Tym razem to ona przysunęła się bliżej i to ona go pocałowała. Gdyby to od niej zależało, chciałaby już na zawsze tak zostać… A wcześniej twierdziła, że to jemu szaleją hormonki… - Wrócę – powiedział stanowczo. Wstał. Bo wiedział, że jeśli tego nie zrobi w tej sekundzie, to za chwilę będzie już za późno… Co się z nim działo? Gdzie się podział ten spokojny i opanowany facet, za jakiego się uważał? - Będę czekać – powiedziała Solange i patrzyła, jak wychodzi. Wstała. Mimo, że minęła dopiero piąta, musiała się wykąpać. Albo jeszcze lepiej wziąć zimny prysznic. Inaczej zrobi coś, czego będzie później żałowała. Może jednak zabieranie go ze sobą do Londynu nie było takim dobrym pomysłem… cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zasnęli wtuleni w siebie. Wcześniej rozłożyli nieco sofę, żeby było im wygodniej. A potem oglądali film. Choć to chyba za dużo powiedziane, skoro żadne z nich nie dotrwało do napisów końcowych. Pierwsza oczywiście zasnęła Solange. Jakby ramiona Joshuy dawały jej takie poczucie bezpieczeństwa, że nic innego się nie liczyło. Jakby nie miała żadnych problemów, nie musiała się o nic martwić i mogła sobie spokojnie zasnąć… Uśmiechnął się, kiedy poczuł, że przestała bawić się rękawem jego koszuli, a jej oddech się wyrównał. Wiedział, że zasnęła. Wyglądała tak niewinnie, kiedy spała… W ciągu dnia nieustannie go prowokowała i przyciągała do siebie. W ciągu dnia panowało między nimi przyjemne napięcie, którego efekty ujawniły się po powrocie z obiadu. Nie, żeby jakoś specjalnie narzekał, bo wszystko się tak miło rozwijało, ale nie komentował faktu, że po kąpieli Solange owinęła szyję szalem. Widok blizny wcale go do niej nie zrażał, a wręcz przeciwnie. Stała się jeszcze piękniejsza, jeśli to w ogóle było możliwe. Kiedy już leżeli i oglądali film, sama położyła jego dłoń na swojej szyi, jakby chciała mieć pewność, że on akceptuje ją bez wyjątku, z całym tym bagażem doświadczeń i przeżyć. Z każdą niedoskonałością urody… A on ją akceptował. Nie rozmawiali o tym, nie wyjaśniali sobie nic, nawet nie próbowali… Słowa były dla nich nieważne. Słowa były im niepotrzebne. Ich wzajemna bliskość mówiła sama za siebie. Ich bycie obok, ich swoboda i radość z przebywania razem… Niczego więcej nie potrzebowali. Jakby ich znajomość sama przeniosła się o stopień wyżej. Jakby to wszystko się za nich decydowało. A oni się temu poddawali… Kiedy się w nocy przebudzili, żadne z nich nie chciało wstawać. Żadne z nich nie chciało wychodzić. Wyłączyli więc telewizor i na powrót się w siebie wtulili. I na powrót pogrążyli się w krainie snów… - Chyba nie będę mógł z tobą polecieć do Londynu – powiedział Joshua, kiedy odłożył słuchawkę. Właśnie zjedli śniadanie, a samolot mieli w godzinach obiadowych. - Dlaczego? – zdziwiła się Solange. - Nie ma miejsca – uśmiechnął się. – Cały samolot jest zapakowany do ostatniego pasażera. Solange usiadła obok niego i cicho westchnęła. - Ja zajmuję cztery miejsca – powiedziała. Popatrzył na nią zdziwiony. - Jak to cztery? – zapytał. – Lecisz z kimś? - To ze względów bezpieczeństwa – odpowiedziała. – Zawsze, jak lecę samolotem, to obok i za sobą mam miejsca wolne. Czasem zajmuje je mój ochroniarz i ktoś z ekipy, a czasem są po prostu puste. - Więc znajdzie się tam miejsce dla mnie i mojego ochroniarza? – popatrzył na nią z nadzieją. - Oczywiście – uśmiechnęła się. – Gdybym nie miała w zapasie wolnych miejsc, to już wczoraj, kiedy się zgodziłeś ze mną pojechać, zaczęłabym to załatwiać. Wiesz, nie korzystam zbytnio ze wszystkich swoich przywilejów, bo najbardziej na świecie nie lubię komplikować życia innym i być im ciężarem, ale czasami, dzięki temu, kim jestem, wiele rzeczy staje się łatwiejszych. - Wiem, o czym mówisz – powiedział z uśmiechem. – Czasem ja też korzystam z tego, co daje mi bycie popularnym. - Jesteś już spakowany? – zapytała. - Właściwie nie bardzo się rozpakowywałem – odpowiedział. – Ale może rzeczywiście powinienem pozbierać jeszcze jakieś drobiazgi, więc może się rozstaniemy, żebyśmy oboje mogli się spakować. - W takim razie do zobaczenia za godzinę na dole – powiedziała. Starała się ukryć niepokój, jaki czuła od rana. Ponieważ niewiele rozmawiali, wiedziała, że Josh niczego nie zauważy. - Tęsknisz za rodziną? – zapytał nagle. – Jesteś dziś jakaś cichsza, niż zwykle. Uśmiechnęła się. Zaskakiwał ją praktycznie na każdym kroku. Chyba jednak znał ją lepiej, niż jej się wydawało… - Tęsknię – powiedziała tylko. Po co miała zawracać mu głowę swoimi irracjonalnymi odczuciami. Nie chciała go martwić, bo może nie było czym, więc nie widziała sensu, żeby w ogóle zaczynać ten temat. - To może nie powinienem tam z tobą lecieć? – spytał. – Nacieszylibyście się sobą, bez obecności intruza. - Joshua! – klepnęła go w ramię i uśmiechnęła się. – Nie jesteś dla mnie żadnym intruzem. I dla mojej rodziny też nie będziesz – dodała z naciskiem. – Mary bardzo się ucieszy na twój widok. Nic im o tobie nie mówiłam, więc bardzo się zdziwią, jak cię zobaczą… Ale będzie to bardzo pozytywne zdziwienie – uśmiechnęła się. – A, poza tym, po godzinie bycia razem pewnie zdążymy się już pokłócić, bo tak to jest, jak w rodzinie są sami artyści, i tyle będzie naszego cieszenia. Pewnie wtedy zabiorę cię do Irlandii, gdzie mamy domek i tam spędzimy resztę dni. Z tym, że różnica będzie taka, że od domu będzie mnie dzieliła jedynie godzina lotu, a nie cały Atlantyk – znów się uśmiechnęła. - Macie domek w Irlandii? – zapytał. – Tam musi być pięknie. - I jest – powiedziała rozmarzonym tonem. – Zabiorę cię tam. - Nigdy jeszcze nie byłem w Irlandii – powiedział. - No to będziesz miał okazję. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W takim razie do zobaczenia za godzinę – uśmiechnął się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Solange siedziała przez chwilę w ciszy, zastanawiając się, jak jej bliscy zareagują na obecność Josha. Gdyby miała o nim opowiedzieć, albo przedstawić im mężczyznę, nie wiedziałaby, jak to zrobić. Traktowała go jak przyjaciela, mimo tak krótkiej znajomości… Ale od wczoraj wieczorem miała pewność, że są dla siebie obojga czymś więcej, niż tylko przyjaciółmi. Tyle tylko, że żadne z nich nic nie mówiło na ten temat. Bezpieczniej było się do siebie przytulić i skraść sobie najmniejszy choć pocałunek. Przynajmniej dla niej było to bezpieczniejsze. Niewypowiedziane słowa nie straszyły żadnymi deklaracjami, niczego nie obiecywały… Kiedy godzinę później zjechała windą i stanęła przy recepcji, Joshua już tam był. Obok niego stał barczysty Murzyn i o czymś rozmawiali. Obaj uśmiechnęli się na jej widok. - Solange, to jest Randy, mój anioł stróż – powiedział JC. – Randy, to jest Solange. - Od razu poczułam się bezpieczniej – powiedziała i uścisnęła dłoń mężczyźnie. - Miło mi – powiedział. - Zawołam nam taksówkę i możemy iść – powiedziała Solange. - Taksówka już czeka – odpowiedział i oboje się do siebie uśmiechnęli. - Cieszę się, że jesteś taki zorganizowany – powiedziała. - Kiedy na trasie brakuje koordynatora, JC go zastępuje – powiedział Randy. – Bez niego ci chłopcy spóźnialiby się wszędzie. Nie mieliby pojęcia, nawet która jest godzina, że nie wspomnę o wyjściu na wywiad, czy inne spotkanie. - Jesteś bardzo odpowiedzialny – powiedziała z uznaniem Solange i wsunęła mu rękę pod ramię. - Nie mów, że miałaś co do tego jakieś wątpliwości – zaśmiał się. - Nie, skądże – uśmiechnęła się i schyliła się po swoją walizkę. Randy jednak wziął ją z jej ręki i zaniósł do taksówki. Dość szybko dojechali na lotnisko, ale nim wysiedli, Joshua nałożył na głowę czapkę i ciemne okulary. Solange swoje okulary trzymała w pogotowiu, bo wiedziała, że w Anglii będzie ich potrzebować. Kończyła się jej swoboda i zaczynał się powrót do rzeczywistości. Nie narzekała za bardzo, bo daleko jej było do fanatycznego uwielbienia, jakim cieszył się Joshua i jemu podobni… - Nie zapomnij wyłączyć telefonu – przypomniał jej, kiedy już usiedli w samolocie. - Nawet gdybym zapomniała, ty byś mi przypomniał – odpowiedziała i wyjęła telefon z torebki. Wyłączyła i oddała mu, żeby schował bagaż do luku. - To teraz można pospać przez kilka godzin – usiadła wygodniej i rozprostowała nogi. Wsunęła mu rękę pod ramię. - Widzę, że ciebie latanie też usypia – uśmiechnął się i też usiadł wygodnie, żeby mogła oprzeć głowę na jego ramieniu. - Zwykle, jak lecę samolotem, to jestem bardzo podekscytowana w związku z koncertem, jaki mam dać w miejscu przeznaczenia – uśmiechnęła się. – Ale teraz niczym się nie ekscytuję, a bycie tak blisko ciebie mnie usypia. - No, wiesz… – udał oburzenie. – Jesteś chyba jedyną kobietą, którą usypia moja bliskość. Roześmiała się i zdjęła jemu, i sobie czapeczki. - Nie wiem, co będzie się działo, kiedy będziesz jeszcze bliżej – powiedziała prowokacyjnie. – Nie sądzę, żebym wtedy była senna – mrugnęła okiem, a on się uśmiechnął. Ciągle balansowali na tej cienkiej granicy, ale żadne z nich nie czuło się w żaden sposób zakłopotane. Bliskość między nimi pogłębiała się z każdą chwilą i oboje się z tego cieszyli. - Ale czuję się przy tobie bardzo dobrze, bezpiecznie, spokojnie. Mogę zasnąć, bo wiem, że ty mnie przed wszystkim ochronisz – uśmiechnęła się. - A jeśli ja zasnę, to Randy nas przed wszystkim ochroni – zażartował i oboje się uśmiechnęli. I w chwilę po tym, jak samolot wzbił się w powietrze, oboje pogrążyli się w spokojnym śnie… cdn..... Pozdrawiam bardzo serdecznie🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ JARZEBINKO🖐️ Bardzo dziekuje za kolejna porcje lekturki.Piekne opowiadanie.{usta] 🌻Prawdziwy problem🌻 Louise Hay,,,, Oto mam więc przed sobą osobę, która patrząc w niewinne lusterko popada w zły humor. Uśmiecham się z zadowoleniem i mówię: „Do¬brze, teraz widzimy ten «prawdziwy problem» i nareszcie możemy zacząć usuwać przeszkody stojące na twojej drodze\". Mówię o ko¬chaniu siebie. O tym, że dla mnie ten proces zaczyna się od niekry¬tykowania siebie, bez względu na okoliczności. Nigdy. Obserwuję ich twarze zadając pytanie, czy siebie krytykują. Re¬akcje mówią mi wiele: No tak, oczywiście. Cały czas. Nie tak bardzo jak kiedyś. A jak mam się zmienić, jeśli nie będę krytykować siebie? Przecież wszyscy to robią. Na tę ostatnią odpowiadam: „My nie mówimy o wszystkich, mó¬wimy o tobie. Dlaczego siebie krytykujesz? Co ci się tak bardzo nie podoba?\" W trakcie wypowiedzi sporządzam listę. To, co mówią, często jest zbieżne z ich „listą powinności\". Ludzie sądzą, że są zbyt wysocy, zbyt niscy, zbyt grubi, zbyt chudzi, zbyt głupi, zbyt starzy, zbyt młodzi, zbyt brzydcy (bardzo często twierdzą tak ludzie naprawdę piękni lub przystojni). Albo uważają, że jest na coś za późno lub za wcześnie, są zbyt leniwi i tak dalej, i tak dalej. Proszę zwrócić uwagę, że prawie zawsze występuje słowo „zbyt\". Ostatecznie, gdy zbliżamy się do końca, mówią: „Nie jestem dość dobry\". cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hura, hura! Nareszcie dotarliśmy do sedna sprawy. Ludzie kryty¬kują siebie, ponieważ przyswoili sobie przekonanie, że „są nie dość dobrzy". Pacjenci są zawsze zdumieni, że tak szybko do tego doszli¬śmy. Teraz nie musimy martwić się już takimi efektami ubocznymi, jak na przykład kłopotami z sylwetką, związkami emocjonalnymi, problemami finansowymi bądź brakiem twórczej ekspresji. Całą energię możemy skierować na usunięcie przyczyny wszystkich tych rzeczy: NIEKOCHANIU SIEBIE.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
🌻🌻🌻 W Bezkresie życia, w którym jestem, wszystko jest doskonale, calkowite i pełne. Zawsze chroni mnie i prowadzi Opatrzność. Bezpieczne jest patrzeć w glab siebie. Bezpiecznie jest patrzeć w przeszłość. Bezpieczne jest poszerzenie mojego poglądu na życie. Jestem czymś więcej niż moja osobowosc przeszła, obecna czy przyszła. Postanawiam wznieść się ponad problemy mojej osobowości, 6y móc poznać wspanialość mego bytu. Pragnę nauczyć się kochać siebie. Wszystko jest dobre w moim świecie. Loiuse Hay

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Myśli i słowa budują naszą przyszłość. Więc dlatego ludzie mają akurat takie ,a nie inne swoje problemy . Słowa, jakie wypowiadamy, ujawniają nasze wewnętrzne myśli. Czasami słowa te nie pasują do doświadczeń opisywanych przez te osoby. Ne zdają sobie sprawy z tego, co się wokół nich naprawdę dzieje, lub po prostu kłamią. Jedno lub drugie jest punktem wyjścia, wskazuje podstawę, od której należy zacząć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę ! Dzika róża Konstanty Ildefons Gałczyński Za Dzikiej Róży zapachem idź na zawsze upojony wśród dróg - będzie cię wiódł jak czarodziejski flet i będziesz szedł, i będziesz szedł, aż zobaczysz furtkę i próg. Dla Dzikiej Róży najcięższe znieś i dla niej nawiewaj modre sny. Jeszcze trochę. Jeszcze parę zbóż. I te olchy. Widzisz. I już - będzie: wieczór, gwiazdy i łzy. O Dzikiej Róży droga śpiewa pieśń i śmieje się, złoty znacząc ślad… Dzika Różo! Świecisz przez mrok. Dzika różo! Słyszysz mój krok? Idę - twój zakochany wiatr. Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Rozmowa liryczna Konstanty Ildefons Gałczyński Powiedz mi, jak mnie kochasz. - Powiem. - Więc? - Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec. Kocham cię w kapeluszu i w berecie. W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie. W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach. I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona. I gdy jajko roztłukujesz ładnie - nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie. W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku. I na końcu ulicy. I na początku. I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz. W niebezpieczeństwie. I na karuzeli. W morzu. W górach. W kaloszach. I boso. Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą. I wiosną, kiedy jaskółka przylata. - A latem jak mnie kochasz? - Jak treść lata. - A jesienią, gdy chmurki i humorki? - Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki. - A gdy zima posrebrzy ramy okien? - Zimą kocham cię jak wesoły ogień. Blisko przy twoim sercu. Koło niego. A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bruxelles Konstanty Ildefons Gałczyński DLA MARUTY. (24-ty luty.) Potem buty. I nuty. Psiakrew, czemum nie uciekł? Bo tu znów przy Marucie. Uciekł, uciekł, jak jeleń! Bo tu znów laisser faire, rue Meyerbeer, złoty piasek i zieleń. Myślałem: pójdę sobie, businessman - anarchista, ale jak, jak to zrobię, gdy taka przeźroczysta; kiedy taka życzliwa: i przyszyje, i poda, i lokami potrząśnie, a ty myślisz, że woda; że to woda, wiatr, wyspa, tataraki i mięta, i ważki, i te blaski, i zieleń, i źrebięta. A to wszystko Maruta, bardzo, bardzo niczego: i głęboko, i słodko, i blisko, i daleko. Lecz to tak jak z tą zorzą, co lśni na szerokościach, bo popróbuj, bo dotknij: rozejdzie się po kościach; błyśnie, trzaśnie, przeminie, włosy, palce wyzłoci, sam zostaniesz, kochanie, przed lustrem samotności; i znów twarz, lecz nie własna, tylko tamta, kochana, te usta jak przepiórka i te włosy jak manna; i ten brzuch jak oaza, i z palm nogi, i z miedzi, a jam tylko jak ptak się w twoich liściach umieścił; w twoich liściach zagmatwał, prysnął po liściu trylem - bo ja tylko przelotem, bo ja tylko furkotem - Palmo złoto-zielona studnio srebrna, natchniona, pozwól, pozwól mi jeszcze chwilę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJCIE………_.;_\'.-._ BIESIADNICZKI{`--..-.\'_,} ……………………{;..\\,__...-\'/} ....._.;_\'.-._ …{..\'-`.._;..-\'; ...{`--..-.\'_,}…`\'--.._..-\' ....._.;_\'.-._ .{;..\\,__...-\'/}…._.;_\'.-._ ...{`--..-.\'_,} .{..\'-`.._;..-\';.{`--..-.\'_,}.{;..\\,__...-\'/} ....`\'--.._..-\'.{;..\\,__...-\'/.{..\'-`.._;..-} ........,--\\\\..,-\"…`\'--.._..- .....--.._..- ...... ....._.;_\'.-._..... ||......// ..........{`--..-.\'_,}.,-\"-.....//.,-\"-.. ........{;..\\,__...-\'/....\'-.\\.// (..\'-...\\ ………..{..\'-`.._;..-\'. ,/. // ;---, ......../....-\'.)\\\\......... /.,-\"-....\\ ........\\,---\'`...\\\\.......//. (..\'-.....\\ ....................\\\\....// ................../_\\\\Y//_\\ .................(_,-}={-,_) ...................\\_//((\\_/ .....................//))(\\ ....................(/..)) ........................(( Ukołysz mnie do snu ... Czułym szeptem mów, Życz mi pięknych snów A ja zasypiając Sny w kieszonce schowam. Sny o szczęściu prawdziwym O marzeniach co niczym Ptaki w górze szybują. Ukołysz mnie do snu ... Dobranoc mówiąc mi , A ja zamykam oczy I niczym wolny ptak Unoszę się ku niebu By dla Ciebie wyśnić Najpiękniejszy sen . Milego dnia! Gorąco pozdrawiam. _$$$___$$$____(* \" \" *) $$$$$_$$$$$_(\")(=\'o\'= ) $$$$$$$$$$$__/´,, `´,,(,,) __$$$$$$$____)........( ____$$$_____(,,,,)^(,,,,) _____$_____

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM I POZDRAWIAM! Co właściwie wiemy o miłości? Próbowano ją opisać strofami poezji i matematycznymi twierdzeniami. Tłumaczono grą hormonów i przeznaczeniem. Nazywano chorobą, sławiono hymnami, a nawet próbowano udowodnić, że nie istnieje. A ona nadal łamie serca, obdarza największym szczęściem i cierpieniem, nadaje sens życiu. Nad istotą miłości zastanawiali się filozofowie, poeci, naukowcy. W starożytnej Grecji -traktowano ją jak chorobę i kwalifikowano do leczenia (seks uważany był za akt higieny). W początkach XX w.Paul Diffloth stworzył wzór matematyczny, pozwalający obliczyć trwałość różnych odmian romansu. Zwolennicy biologicznego opisu działań człowieka widzą w niej chemiczne reakcje, które oszałamiają i przywiązują samca do samicy na okres paru lat, potrzebnych do spłodzenia i odchowania potomstwa. Wypełnia myśli, niesie rozkosz, rozpala serca. Skąd się bierze? W kilku słowach opisać jej nie sposób, ale to może i dobrze, bo przecież mówić o niej tak przyjemnie... Jeśli zsumować wszelkie objawy zakochania, wychodzi na to, że miłość przypomina chorobę, szaleństwo. Przyspieszony puls, kołatanie serca, dreszcze, zaburzenia oddychania, skurcze żołądka, uczucie słabości, problemy z koncentracją, a do tego uczucie onieśmielenia, lęk przed odrzuceniem i drobiazgowe wyobrażanie sobie przyszłych zdarzeń. A z drugiej strony dodaje sił - kto inny, prócz kochanków może nie spać całymi nocami, żyć jedynie powietrzem, zapachem i smakiem ukochanej osoby? I któż inny może być dla drugiego człowieka jego \"serca biciem\"?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Mimo że w naszych czasach o seksie mówi się bez pruderii, a anatomia nie stanowi tajemnic dla nikogo, prawdziwym początkiem romansu wciąż jest staromodny pocałunek. To wtedy wszystko staje się jasne. W głowie wybuchają fajerwerki radości, w żołądku motyle trzepoczą skrzydłami... Dotyk warg, pomieszanie oddechów, kosztowanie tego, co tak upragnione, pierwszy wspólny rytm, pierwsze połączenie. Po pierwszym pocałunku nic już nigdy nie jest takie, jak było. Badacze zachowań ludzkich zauważają, że pierwsze dotknięcie to test dla przyszłego związku. Jeśli ona muśnie jego rękę, a on odskoczy jak oparzony, jest jasne, że nic z tego nie będzie. Gdy podda się ciepłu jej ciała, ona ponowi gest, zaczną się zbliżać. Przekroczą niewidzialną granicę dystansu (społecznego i osobniczego) i wejdą w tzw. dystans intymny, który pozwala czuć ciepło i zapach ciała. Sposób, w jaki się dotykamy, zdradza nasze uczucia - jeśli pod dotykiem dłoni bliska osoba sztywnieje i wzdraga się - w związku musi dziać się coś złego. Kochający się, szczerzy wobec siebie partnerzy nie unikają swego dotyku przez sen - splątanie rąk i nóg będzie znakiem zaufania i zgody. Jeśli zaś śpią na dwóch brzegach łóżka, podświadomie unikając zetknięcia choćby łokci czy kolan, kryzys z pewnością wisi w powietrzu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA___________witajcie🖐️.Dziekuje❤️ Mam ochote zaspiewac____Do zakochanaia jeden krok,lala,la,la Pamietacie te piosenke? JARZEBINKO CZERWONA____niestety,daremny moj trud.Uzbroj sie w cierpliwosc.Zrobie kolejne podejscie:) W dalszym ciagu mowa o milosci do samej siebie:)) 🌻🌻🌻 Jak to się dzieje,___pyta Louise Hay, że z niemowlęcia, które zna swoją doskonałość i doskonałość życia, przemieniamy się w osobę nękaną kłopotami, w takim czy innym stopniu trapioną poczuciem bezwartościowości i niegodną miłości? Nawet ludzie już kochający siebie mogą czynić to jeszcze mocniej. Pomyślcie o róży, kiedy jest jeszcze małym pąkiem. Od chwili, gdy rozchyla płatki, aż do opadnięcia ostatniego z nich jest zawsze dosko¬nała, zawsze piękna, zawsze inna. Tak też dzieje się i z nami. Zawsze jesteśmy doskonali, zawsze piękni i ciągle się zmieniamy. Posługu¬jemy się najlepiej, jak umiemy, rozumem, świadomością i posiadaną wiedzą. W miarę jak stajemy się bardziej świadomi, więcej rozumie¬my i wiemy - postępujemy inaczej. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nadeszła pora, aby przyjrzeć się nieco dokładniej naszej prze¬szłości: rozpoznać przekonania, które nami powodowały. Tę część procesu oczyszczenia niektórzy uważają za bardzo bolesną, nie musi jednak tak być. Zanim posprzątamy, musimy przyjrzeć się naszemu stanowi posiadania. Jeśli chcecie dokładnie wysprzątać pokój, rozglądacie się najpierw dokoła i dokonujecie przeglądu. Ulubionym przedmiotom poświęci¬cie więcej uwagi; trzeba je odkurzyć, wypolerować, przywrócić im dawną świetność. Dostrzeżecie, że niektóre sprawy będą wymagały dokończenia, a pewne rzeczy naprawy. Trzeba to sobie zanotować w pamięci. Przedmioty, które uznacie za bezużyteczne, przeznaczy¬cie do wyrzucenia. Stare gazety, czasopisma, brudne papierowe tale¬rze można spokojnie wyrzucić do śmieci. Nie trzeba się złościć robiąc porządki w mieszkaniu. To samo dzieje się, gdy sprzątamy dom naszego umysłu. Nie ma powodu denerwować się tylko dlatego, że niektóre nasze przekonania są już niepotrzebne. Należy się ich pozbyć z taką samą łatwością, z jaką wyrzuca się resztki z talerza. Czy naprawdę zaryzykowaliby¬ście grzebanie we wczorajszych odpadkach, by przyrządzić dzisiejszy posiłek? Czy warto grzebać w starym śmietniku psychicznym tylko po to, by tworzyć jutrzejsze doświadczenia? Jeśli jakaś myśl lub przekonanie nie odpowiada wam, wyrzućcie ją! Nie ma takiego prawa, które nakazywałoby przez całe życie trzymać się niewolniczo tego lub innego przekonania! cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ćwiczenie: Negatywne przekazy Następne ćwiczenie polega na sporządzeniu na dużej kartce papieru zestawienia wszystkich zarzutów czynionych wam przez rodziców. Jakie to były zarzuty? Nie spieszcie się i przy¬pomnijcie sobie jak najwięcej. Pół godziny zazwyczaj wystar¬cza, by to uczynić. Co mówili na temat pieniędzy? Co mówili na temat twojego ciała? Co mówili o miłości i związkach uczuciowych? Co mówili o twoich twórczych zdolnościach? Co w ich wypowiedziach było ogranicza¬jącego, powstrzymującego lub negatywnego? O ile to możliwe, popatrzcie po prostu obiektywnie na te sprawy i powiedzcie sobie: „Właśnie stąd bierze się to przekonanie". Teraz weźmy nową kartkę papieru i spróbujmy dokopać się do głębszej warstwy. Jakie były inne negatywne wypowiedzi, które zasłyszałeś w okresie dzieciństwa? Od krewnych __________________________________ Od nauczycieli ____________________________ Od przyjaciół _________________ Od osób, które są dla ciebie autorytetem W twoim Kościele Zapisz je. Nie spiesz się z tym. Bądź świadomy odczuć, jakie pojawiają się w twoim ciele. To, co napisałeś na dwóch kartkach papieru, to myśli, które powin¬ny być usunięte z twojej świadomości. Są to właśnie te przekonania, które powodują, że czujesz się „nie dość dobry".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Widzenie siebie jako dziecka Gdybyśmy postawili pośrodku pokoju trzyletnie dziecko i zaczęli na nie krzyczeć, wymyślać mu, że jest głupie, że nigdy niczego nie potrafi zrobić dobrze, że powinno to zrobić tak, a nie inaczej, gdyby¬śmy kazali mu przyjrzeć się, jaki zrobiło bałagan, a przy tym jeszcze uderzyli je kilkakrotnie, zobaczylibyśmy, że to wszystko zakończy¬łoby się albo przerażeniem dziecka, które ulegle siądzie w kącie, albo jego agresją. Dziecko wybierze jedno z tych dwóch zachowań, my zaś nigdy nie poznamy jego możliwości. Jeśli temu samemu dziecku powiemy, że je bardzo kochamy, że bardzo nam na nim zależy, że kochamy je takim, jakie ono jest, kochamy za jego uśmiech i mądrość, za jego zachowanie, że nie mamy mu za złe błędów, które popełnia w trakcie nauki i że bez względu na wszystko będziemy dla niego oparciem - okaże się, że możliwości, jakie to dziecko zaprezentuje, przyprawią nas o zawrót głowy. W każdym z nas tkwi takie trzyletnie dziecko i większość swojego czasu tracimy na karcenie tego dziecka w sobie. A potem dziwimy się, że nie układa nam się w życiu. Jeśli masz przyjaciela, który zawsze cię krytykuje, czy chciałbyś ciągle przebywać w jego towarzystwie? Być może w ten sposób traktowano cię jako dziecko, i to jest smutne. Ale przecież było to dawno temu i jeśli teraz tak samo się ze sobą obchodzisz, to jest to jeszcze smutniejsze. Masz przed sobą listę negatywnych przekazów, które usłyszałeś w dzie¬ciństwie. Porównaj je z twoimi przekonaniami o tym, co jest w tobie nie w porządku. Czy listy te nie są podobne? Prawdopodobnie tak. Nasz scenariusz życiowy oparty jest na tych wczesnych przeka¬zach. Jesteśmy wszyscy dobrymi małymi dziećmi i posłusznie akcep¬tujemy to, co „oni" przekażą nam jako prawdę. Bardzo łatwo byłoby oskarżać za wszystko rodziców i odgrywać rolę ofiar do końca nasze¬go życia. Ale nie byłoby to zbyt przyjemne i z pewnością nie spo¬wodowałoby zmiany naszej uciążliwej sytuacji.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×