Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

kimczi

tak od soboty...

Polecane posty

Gość Angelina95
powiedzcie mi czy dzieki xennie moge schudnac?nawet do 20kg?jestem po ciazy i jestem zdesperowana a na diete nie mam czasu i juz mi nawet nie pomaga.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Doskonale Cię rozumiem, bo jak dobrze wiesz, sama nieraz przez to przechodziłam, ale nie ma się co załamywać i dobrze, że myślisz pozytywnie :) Było, minęło, ale czas o tym zapomnieć i żyć tak jak wcześniej, szczególnie, że obie wiemy, ile to zdrowe, regularne żywienie i ruch ma plusów, a do tego jak dobrze wpływa na nasze samopoczucie. Powiem Ci, że ja już powoli chyba przywykłam do "nowych" nawyków żywieniowych w tym sensie, że nie myślę wciąż o tym, że jestem na diecie, że znów zaczęłam od nowa, że prędzej, czy później się objem. Dlaczego? Bo przecież nie jestem na diecie, mogę jeść wszystko, muszę tylko myśleć, żeby nie popełniać błędów i jeść regularnie, żeby walczyć z moim nałogiem jedzeniowym. Dzisiaj za mną kolejny dobry dzień. Piszę dobry, bo jest normalny, ani specjalnie dietetyczny nie był, ani z drugiej strony też obżarstwa nie było, siłownia zaliczona, więc jest ok. Martwi mnie tylko, że od przyszłego tygodnia będę musiała ograniczyć siłownię na czas sesji ;/ Ale i tak postaram się bywać tam jak najczęściej, a nadrobię wszystko w tygodniu wolnego i może w tygodniu poprawek, bo nie zakładam bym tak dużo nauki wtedy miała - w ogóle zakładam, że zdam wszystko w pierwszym terminie :D Tak, wiem odważne założenie, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nawet nie tknęłam żadnych notatek. A więc co do mojego dzisiejszego menu: śniadanie I - 4 biszkopty, kawałek wyszukanego w szafce sernika (oczywiście nie planowałam tego, przypadkiem wyszukałam ten sernik i biszkopty jak czekałam aż chleb mi się rozmrozi, nawet nie wiem, kiedy był kupiony, chyba rodzinka wzięła sobie do serca moje uwagi, żeby nie jedli przy mnie słodyczy i teraz nie informują mnie nawet o "obecności" takich pyszności w domu, co więcej przestali proponować) śniadanie II (właściwe) - parówka berlinka Viva, czyli ta odtłuszczona z ketchupem, kromka ciemnego chleba ze słonecznikiem z masłem śniadanie III - bułka zakupiona na uczelni z kurczakiem i pastą pieczarkową (za tą poranną "wpadkę" odmówiłam sobie dużego latte, bo nawiasem mówiąc, kiedy już na starcie dnia zjem nie tyle, że coś poza planem, ale coś co na śniadanie się nie kwalifikuje, później ciężko jest mi normalnie funkcjonować do końca dnia, ale od razu sama siebie przekonałam, że przecież nic się nie stało, a w zamian za to mogę odmówić sobie kawy, szczególnie, że już po tym kawałeczku sernika byłam najedzona dość długo, a przed wyjściem zjadłam jeszcze to śniadanie, więc wiedziałam, że nie ma co na siłę jeszcze kawy kupować - teraz staram się nie jeść jak jestem najedzona (w sensie nie głodna), a kiedyś jak było w planie to jadłam, "żeby się nie zmarnowało" albo "bo kiedy ja to później zjem, taką miałam ochotę" oczywiście zanim zjadłam coś nadprogramowego, bo zazwyczaj wtedy byłam najedzona). I po tych wszystkich, nieco obszernych, dygresjach czas na przekąskę - jogurt śliwkowy ze zbożami po siłowni - batonik zbożowy polany od dołu czekoladą obiad - solidna porcja zupy fasolowej I zaraz skubnę jeszcze trochę białego tłustego sera i rzodkiewki, choć specjalnie głodna nie jestem :) Oj no ja nie odpuściłam siłowni, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak się to skończy. Myślałam, że to zwykłe mdłości i przejdą, dlatego pojechałam ćwiczyć. Poza tym wychodzę z założenia, że jak już tacham wszędzie ze sobą ciężką torbę sportową z ciuchami i butami sportowymi, to nie mogę tak po prostu ominąć siłowni i pojechać do domu :D Najważniejsze, że już jest wszystko ok, okres powoli się kończy, więc na miesiąc mam spokój uff i jakoś przetrwałam :) Ale oczywiście pomyślałam też o sobie troszkę i we wtorek ćwiczyłam lżej, odpuściłam zajęcia fitness, dopiero dziś byłam, bo do wczoraj jeszcze brzuch mnie pobolewał. Ale jeszcze trochę pozytywnych wiadomości - nie ważyłam się, bo po co skoro wiem, że schudłam? Pewnie niewiele, pewnie okres zatuszowałby jeszcze nieco wagę, więc nie ma co się wodzić na pokuszenie. Zresztą mam naoczne dowody, że schudłam! To niby tylko tydzień (ale tydzień bez oszustw, tydzień walki z czasem niedoskonałym menu), a już są. Po pierwsze zmierzyłam się - jak na moje łącznie 4 cm out (udo 1 cm, biodra 1 cm, talia 1 cm i pod biustem 1 cm), ale wiadomo jak to z tymi pomiarami bywa. Więc... po drugie wczoraj po raz pierwszy od świąt odważyłam się założyć te moje ciasnawe jeansy. Nie nosiłam ich, bo były zbyt opięte i czułam się w nich grubo, ale wczoraj założyłam bez większego problemu. Nadal są ciasne, ale widzę różnicę. Już nie czułam się w nich tak źle jak kiedyś, no i weszły na mnie bez jakiś specjalnych sztuczek :) Teraz jest cel - po miesiącu założyć je znowu, póki co dam im odpocząć i zobaczymy za jakiś czas, czy jest różnica. Co mnie jeszcze cieszy? Szczęście w nieszczęściu. Przez ten poniedziałkowy, ciężki dla mnie dzień musiał zwęzić mi się żołądek. Teraz szybciej czuję się najedzona (i staram się tego nie zmieniać, więc nie mogę się objadać, żeby nie rozepchać żołądka na nowo), we wtorek rano z kolei zauważyłam, że brzuszek jest mniejszy, a dziś na ćwiczeniach, że tak jakby był bardziej "twardy" (może to złudzenie przez to, że miałam nieco luźniejszą koszulkę). A swoją drogą może Ty też zadbasz o jakąś motywację, żeby Ci było łatwiej? Niby głupie, bo fakt kartka ze spisanymi powodami, dla których się odchudzam i chyba najokropniejsze (czyt. najgrubsze) zdjęcie życia niewiele mi daje, bo do niej nie zaglądam, ale już zdjęcia przed i po (wiem, że nie masz zdjęć przed - szkoda) jakoś tam działają, a najbardziej to chyba ten tekst o odchudzaniu od jutra, którego i tak nigdy nie ma, trzyma mnie w ryzach. Musiałabyś poszukać czegoś co pomoże Tobie. Ja planuję jeszcze obwiesić lodówkę swoimi zdjęciami przed i po, oczywiście już w ubranku, a poza tym wciąż w głowie mam demotywator "żeby wyglądać jak kociak, najpierw musisz się napocić jak świnia" oraz z dzisiaj tekst motywujący jednej dziewczyny "nie musisz być perfekcyjna na starcie, ale musisz wystartować, aby osiągnąć perfekcję" :) Z tej części, którą zdałam poprawki pisać nie muszę :) Faktycznie dziwny człowiek ;/ Dał Ci już w ogóle spokój, czy nadal się narzuca? Z tego co widzę on szuka osób, które odwalą za niego czarną robotę, a potem on będzie mógł szpanować SWOIM sukcesem. A może wcale nie jest tak tragicznie z tą Twoją wagą jak myślisz? Nieraz już się zaskoczyłaś. Z tego ci piszesz aż tak dużo kalorycznie nie jadasz, wydaje Ci się pewnie tak, dlatego, że odbiega to od Twojego zdrowego wzorca. Przypuszczam, że jakbyś nawet zjadła więcej kcal w ciągu dnia, ale zdrowo miałabyś inne wrażenie :) No czyli znów "tak od soboty..."? Trzymam za Ciebie kciuki! :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bleble966 - raz, że nawet 2 kg więcej może dla kogoś być problemem, bo zrzucić niestety nie jest tak łatwo, jak przytyć, a dwa - odnośnie czego jest Twój komentarz? Pewnie, że są i osoby, które mają 100 kg nadwagi, ale prawda jest taka, że większość z tych wszystkich mocno otyłych osób ma taki problem na własne życzenie!! Ja sama jeszcze nie tak dawno temu taką osobą byłam, poniekąd na własne życzenie, ważąc 80 kg. Niestety nie każdy, kto lubi jeść ma tak dobrze, że nie tyje. Ale teraz co? Mam się użalać nad tymi, którzy doprowadzają się do gorszego niż ja niegdyś stanu i nic z tym nie robią (i nawet często nie chcą robić) niż walczyć o te swoje "nieproblematyczne" wg Ciebie 5, czy 10 kg? Nie zrozum mnie źle, ale dla mnie ważne jest doprowadzić mój cel do końca. Na chwilę obecną sama waga faktycznie nie jest największym problemem, ale w jakimś tam stopniu problemem na pewno jest, szczególnie, że to co dziś jest 5-10 kilogramową nadwagą w przyszłości może stać się 50 kilogramową nadwagą, jeśli w porę się za nią nie weźmiemy, więc wybacz, ale to jest problem :) Angelina95 - nie wiem skąd takie pytanie w naszym wątku, ale jak już jest, to odpowiem. Otóż z tego co mi wiadomo xenna jest na zaparcia, więc chyba nijak ma się do schudnięcia, a szczególnie 20 kg. 20 kg to Ty nawet na tabletkach odchudzających nie schudniesz, bo to wszystko są suplementy diety, a bez samej diety i ćwiczeń niestety trwale i zdrowo schudnąć się nie da. Nie wiem skąd w ogóle ten pomysł z xenną, ale jedyne co Ci mogę polecić to jakikolwiek ruch (domyślam się, że brak czasu, u mnie to samo, ale jak się chce to można wszystko pogodzić) no i może nie stricte dieta, ale chociaż świadomość tego co się je, stopniowa zmiana nawyków na jedzenie zdrowsze i ograniczenie ilości spożywanego jedzenia oraz przede wszystkim regularność posiłków :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Musze przyznac, ze moje myslenie zmienilo sie na bardziej pozytywne. Nie wiem jaki jest tego powod, ale wazne, ze cos sie zmienilo. Przez ostatnie dni sama chyba doprowadzalam sie do rozpaczy myslac o diecie jak o czyms do czego musze sie zmuszac, co musze zrobic itp. Jednak jak pomyslalam sobie o naszych ostatnich wpisach, o tym, ze to co jemy ma wplyw nie tylko na nasze samopoczucie, ale tak naprawde na dalsze zycie stwierdzilam, ze nie moge popelniac bledow z przeszlosci. Kiedys tylko tak myslalam o diecie, ze musze schudnac, bo ktos mi cos powiedzial itp itd. Ciesze sie, ze w koncu sama ze soba doszlam do ladu. Jest dokladnie tak jak piszesz. Lepiej nie zaprzatac sobie glowy myslami "jestem na diecie i po tej czekoladce wszystko runie". To do niczego nie prowadzi, a poglebia problem psychiczny. Z sesja dasz rade :) Zdolna z Ciebie bestia, wiec wszystko bedzie ok i przede wszystkim bez poprawek! JEdnak profilaktycznie caly czas trzymam kciuki :) Popieram rowniez myslenie z latte. Ja tez czesto jadlam z tokiem myslenia " a zjadlam rano ciastko to zjem sobie jeszcze cos" albo wlasnie myslenie typu " zeby sie nie zmarnowalo". Masz racje nie ma sensu kupowac cos na sile. Ja rowniez staram sie "sluchac" mojego organizmu i rozrozniac zachcianki od glodu i od tego na co mam ochote. Za czesto zdarzalo mi sie kupowac za duzo, a pozniej wciskalam cos w siebie na sile, bo a) zmarnuje sie b) jeden raz nic sie nie stanie, a jutro zaczne diete. I tak w kolko... Gratuluje wlozenia spodni bez roznych manewrow!!! Wydaje mi sie, ze fakt zmieszczenia sie w cos co lezy w szafie jest duzo lepszy niz spogladanie na wage!!! Ja tez zawsze bylam znacznie szczesliwsza gdy udalo mi sie zalozyc stare spodnie. Poza tym dla mnie myslenie, ze "chcialabym zmiescic sie w te spodnie" jest chyba lepsze niz "musze wazyc tyle i tyle". Wtedy bardziej sie motywuje, bo wiadomo jak jest z waga. Wejdziesz na nia i pokaza sie 2 kg wiecej, bo akurat przed okresem i juz masz zly humor oraz zastanawiasz sie nad sensem diety. Papryczka dziekuje za pomysl z motywacja!!! Niby nic, ale dziala :) Mam swoj nowy cel!!! Wyciagnelam dzisiaj 2 pary spodni z szafy. Kupilam je w maju i mam zamiar nosic je bez skrepowania w tym roku. Problem oczywiscie jest taki, ze nie leza tak jak powinny, a w jedne nawet nie moge sie wejsc normalnie tylko zakladam je "akrobatycznie". Zaluje troche, ze nie mam zdjec z tamtego okresu w tych ciuchach, ale odkopalam inne!!! Najpierw znalazlam zdjecia z wycieczki w liceum i przerazilam sie, bo wygladalam jak klucha (mam nadzieje, ze nikt nie ma tego zdjecia, bo siedze na jakims szczycie, a brzuch i boczki doslownie wylewala mi sie ze spodni- nie wiem gdzie ja mialam wtedy oczy). Drugie sa z tego roku z wesela! JEszcze na poprawke wlaczylam sobie kawalek plyty z wesela, zrobilam pauze i dokladnie sie sobie przyjarzalam. Powiem szczerze, ze mialam problem z uwierzeniem, ze w maju tak wygladalam (prawie wpadlam w samozachwyt hehehehe). Zdjecia daly mi do myslenia, a spodnie lacza sie z tamtym okresem, wiec mam juz gotowa motywacje! JEszcze raz dziekuje za podpowiedzi :) Poki co ten doktor sie ode mnie odczepil (pfu pfu odpukac :) ). Na razie mam, wiec spokoj i mam nadzieje, ze tak pozostanie. Ja po jego wyjezdzie napisalam mu maila na ktorego na szczescie nie odpisal. Troche mnie to zdziwilo, bo zamiast napisac mi maila to ten smsy wysylal. Jak dla mnie nie powinno byc tak, ze wykladowca wysyla do studentki (niby bylej, ale jeszcze miesiac temu studentki). Co do mojego jedzenia: sniadanie- 2 pumpernikiele z wedlina i ogorkiem obiad- makaron z warzywami i miesem przekaska- jablko Jutro wybieram sie na targ, zeby zrobic zakupy warzywno-owocowe. Naszlo mnie tez dzis na salatke z tunczyka z oliwkami itp, wiec chyba kupie jutro tez troche oliwek. Jeszcze slowo o wpisach bleble966 i Angelina95. Zgadzam sie z Papryczka. To, ze chce schudnac tylko 3 kg to wylacznie moja sprawa. Wiadomo, ze ciezej maja osoby, ktore do zrzucenia maja 50kg czy wiecej, ale nie oznacza to, ze nie moge sie odchudzac. Nadwaga czy otylosc tak sie wlasnie zaczyna. Najpeirw 2 kg wiecej, pozniej 10, 30, az okazuje sie, ze mamy 50 kg do zrzucenia. Pomijam juz kwestwie zdrowia oraz jak bedziemy wygladac po utracie 50 kg. Niestety nikt mi nie wmowi, ze po utracie 50 kg skora sama "dojdzie do siebie" stanie sie jedrna itp. Wszystko moze sie kiedys odbic na nas. 1 kg moze i nie jest problemem, ale jak dojdzie kolejny kg, pozniej kolejny to okazuje sie, ze mamy juz ich 10, a zrzucic nigdy nie jest tak latwo i przybrac na wadze. Jesli chodzo xenne. Nie chce byc niemila, ale nie wiem skad sie wziely te bzdury. Po pierwsze xenna to nie tabletka odchudzajaca tylko na problemy z zaparciami. Niestety skoro przytylas 20 kg to nic poza silna wola, motywacja, zmiana nawykow zywieniowych, cwiczeniami nie pomoze. Wiadomo mozna sobie zastosowac jakas 2tygodniowa diete, ale gwarantuje przyrost wagi po jej ukonczeniu. JA poki co uciekam i do jutra!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cieszę się, że w końcu jakieś światełko w tunelu u Ciebie! Oby tak dalej :) Dziękuję, oby było jak mówisz z tą sesją! Miło mi, że ktoś (poza mną samą) we mnie wierzy :D Oj tak, te spodnie naprawdę podziałały motywująco, ale mimo to wciąż nachodzą mnie myśli, żeby jednak wejść na wagę, "a bo może jednak wmawiam sobie, że schudłam, a np. rozrosły mi się mięśnie i ważę więcej" - to niby byłoby pozytywne, ale jednak chciałabym zobaczyć mniejszą liczbę na wadze. No ale póki co się nie ważę, bo obawiam się, że moje domysły mogłyby się sprawdzić (a do tego mam jeszcze okres, co niekorzystnie mogłoby wpłynąć na wynik), a potem wiem co by było. Zaczęłoby się niewinnie, a skończyło na spektakularnym obżarstwie, a przecież nie o to mi chodzi. Mam prowadzić zdrowy tryb życia, jeść mniej i zdrowo, a przy okazji chudnąć. Tak sobie myślę, że zważę się dopiero przed połowinkami, chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł, bo jak wtedy zobaczę np. 64 kg to nie będę zadowolona i poszaleję na tej imprezie. Świetnie Cię rozumiem z tymi starymi zdjęciami - też tak mam. Jak sobie pomyślę, że mój były i jego rodzina, która robiła zdjęcia na jednej z jego rodzinnych imprez, mają kompromitujące mnie zdjęcia to aż mnie szlag trafia. No bo wyglądam na nich paskudnie. Jak jedna wielka kulka, a do tego wsiowo się wtedy ubierałam. Tak więc są to zdecydowanie gorsze zdjęcia niż z czasów szkoły. Zresztą z ciekawości przejrzałam dziś bilansy, które miałam ze szkół i tak w wieku 17 lat ważyłam podobno 80 kg (ale wiadomo na tej szajskiej szalkowej wadze w grubych ciuchach), a rok później już 71 kg, więc nie mam pojęcia jak to zrobiłam, bo nie pamiętam, żebym jakoś szczególnie się odchudzała, ani odnotowywała jakieś spektakularne efekty w tej kwestii. Ale porównując zdjęcia z początku liceum z tymi ze studniówki widać różnicę. Rodzina mówiła mi, że schudłam, a ja tego nie widziałam - no bo przecież się nie odchudzałam :D W sumie ucieszyło mnie, że nigdy przedtem nie ważyłam tyle co teraz, bo to znaczy, że jednak trochę pracy musiałam włożyć w to, by było mniej niż kiedyś przeciętnie. 65 kg to ja ważyłam bodajże w wieku 14 lat. Niestety bilansów pomiędzy nie mam, ale zapewne waga od tego czasu już tylko rosła do tych 70-80 kg. I bardzo dobrze, że obejrzałaś się dokładnie na tej płycie! To na pewno będzie bodziec do działania. U mnie po takim załamaniu moje obecne zdjęcia "mówią": "Zobacz jak fajnie wyglądasz, chcesz to zmarnować i zaprzepaścić cały swój wysiłek? Nie ma co się nad sobą użalać, tylko trzeba brać się do roboty, póki jeszcze tak wyglądam (w tym sensie, że bliżej mi do obecnych niż starych zdjęć)". Trzeba siebie też chwalić, a i nawet zachwycać się tym, co i tak nie jest dla nas jeszcze ideałem (bo na moich obecnych zdjęciach nie ma jeszcze efektu końcowego), żeby nie podupaść w drodze do ideału i walczyć dalej. Ja codziennie widzę te moje zdjęcia przed i po, co mam nad łóżkiem i patrząc na nie, a szczególnie gdy myślę, żeby się poddać mówię do siebie, że przecież jestem piękna (bo to akurat prawda :D) i względnie do zdjęcia "przed" szczupła, a to wszystko dzięki ciężkiej pracy. To taki dowód na to, że każdy nasz właściwy ruch daje efekty :) A oto moje dzisiejsze menu (biorąc pod uwagę fakt, że na siłowni wg wyświetlaczy sprzętów, na których ćwiczyłam spaliłam łącznie 2900 kcal, co oczywiście traktuję trochę z przymrużeniem oka, nie musiałam dziś specjalnie przejmować się kaloriami zjedzonymi, ale z drugiej strony co mnie cieszy - nie odpuściłam sobie też z tego powodu): śniadanie I - musli kokosowe z mlekiem (niestety 3,2%, bo mama tylko tłuste kupuje, najczęściej 2% i 3,2%, a mówiłam jej, żeby kupowała jedno tłuste i jedno chude, bo np. do latte używam tłuste, a do płatków, kaszki, kakaa, czy innych "dań" mogę dać 0,5%) śniadanie II - bułka z uczelni, duże latte z syropem śniadanie III - drożdżówka z budyniem, pomarańcza obiad - makaron pełnoziarnisty z mielonym, pieczarkami i pomidorami (więc podobnie do Twojego dzisiejszego obiadu) kolacja (przed chwilą) - 4 mini kromeczki chleba (z pasztetem + ketchup, metką i salami), który właśnie upiekłam z przepisu naszej słynnej blogowiczki (chleb ogólnie nawet całkiem całkiem, taki lekki, a jednak sycący (bez mąki, ale za to z otrębów), ale na małą foremkę powinno być 3 razy więcej składników, bo wyszedł mi chleb niski niczym ciabatta, stąd te mini kromeczki. Przyznaję, że zaraz po zjedzeniu miałam niedosyt, nie dlatego, że byłam głodna, bo nie byłam głodna nawet przed kolacją (obiad jadłam ok. 19 i porządnie się nim najadłam), ale się nie dałam. Zapiłam herbatą i może błonnik z otrębów spęczniał, bo teraz czuję się jakby bardziej syta. Oczywiście nadal bym sobie coś zjadła "na zmianę smaku", albo skosztowała jeszcze 1-2 kromeczki tego chlebka, no ale wiadomo do czego to prowadzi, szczególnie, że już późno jest, więc mówię stanowcze NIE. A teraz chyba powinnam już iść spać, ale przedtem trzeba się spakować na siłownię, a później marzy mi się błoga kąpiel... I standardowo nie zrobiłam tysiąca rzeczy, które odkładam na "jutro", ale kompletnie nie mam czasu. Dziś miałam wrócić wcześniej, bo na siłownię pojechałam zaraz po uczelnie, ale już godzinę straciłam przez kolegę, bo potrzebował moje notatki, a później jeszcze je na nowo kserował. Po siłowni zakupy, kolejka po doładowanie sieciówki przez co nie zdążyłam na busa i 25 minut bezczynnie musiałam czekać na następny, który w dodatku ma najdłuższą trasę ;/ I takim sposobem w domu byłam po 18, zamiast jak zazwyczaj jestem 20-21, więc ale mi wielka różnica. Uciekam, w najbliższym czasie mogę nie pisać codziennie, a na pewno nie takie długie posty, bo sesyja przede mną :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Pisze juz teraz, bo przed chwila wrocilam z zakupow i jest mi tak zimno, ze musze sie wygrzac. Przy okazji postanowilam napisac tez tutaj :) Ojjj tak zdjecia to fajna sprawa jako pamiatka, ale jak pomysle sobie jak na kilku wygladalam to sie lekko denerwuje :) Nawet juz nie wspomne o stylu ubierania, bo naprawde nie wiem gdzie mialam oczy. Jak bylam na swieta w domu to ogladalam z mama plyte z wesela sprzed 5 lat. Matko!!!! To byla jakas tragedia. Ogladalam to z mama i doslownie nie moglysmy uwierzyc, ze pokazalysmy sie tak na ulicy. Chociaz na tamte czasu wygladalysmy pewnie szalowo :) Juz nigdy wiecej nie bede ogladac takich starych filmow :) Chociaz pozytyw tego jest taki, ze mozna sie duuuzo posmiac :) Hmmm ja nie pamietam ile wazylam na bilansach, ale w liceum ok. 55 kg. To bylo chyba w 2 klasie liceum. Pamietam, ze zawsze mnie wkurzalo, ze chodzilo sie w 5 osob na to wazenie, bo wszystkie inne dziewczyny wazyly duuzo mniej niz ja. Ucz sie Papryczka ucz :) Byle sesja byla juz za Toba. Ja bede starala sie pisac w miare regularnie i jak bedziesz miala czas to sobie wszystko przeczytasz i odpiszesz. Bede na Ciebie czekac :) Jestem dzis ogolnie zadowolona. Udalo mi sie wyciagnac mojego chlopaka na targ. Stwierdzilam, ze musze chodzic tam czesciej, bo wydalam doslownie grosze na wszystkie warzywa i owoce. Nie kupowalam jakos specjalnie duzo, bo nie chce pozniej czegos wyrzucac, ale i tak jest tego wszystkiego sporo. Oprocz tego kupilam roznego rodzaju serki, mozarelle, jogurty, wiec dieta zajmuje sie na powaznie. W zasadzie nie dieta, ale zmiana nawykow zywieniowych. Przyznam, ze brakuje mi tutaj polskich targow ze wzgledu na to, ze niektore owoce jak np. jablka sa zdecydowanie lepsze. Denerwuje mnie tez to, ze truskawki nie maja tu smaku oraz nie mozna kupic jagod lub malin w tych tekturowych pudeleczkach, a te ktore tu sa dostepne nie sa tak dobre, a poza tym bardzo drogie. Ale dzis zaglebilam sie w ryby i owoce morza. Do tej pory kupowalam tylko znane mi gatunki, ale postanowilam, ze przy okazji nastepnej wizyty (no moze jak bedzie troche cieplej) zabiore ze soba kartke i zapisze nazwy ryb, przetlumacze i zobacze jak je przyrzadzic. Dzis nie wytrzymalam i zwazylam sie. Stalam nad ta waga z 10 min i wmawialam sobie, ze bez wzgledu na to co zobacze nie zepsuje mi to humoru ani motywacji. Pokazalo sie 50kg!!!! Jestem w szoku i to naprawde glebokim. To zmotywowalo mnie jeszcze bardziej do rozsadnego jedzenia WSZYSTKIEGO oraz cwiczen. W dzisiejszych planach mam jeszcze w planie upiec ciasto. Nie bedzie to nic super trudnego, bo dopiero rozpoczynam swoja przygode z pieczeniem, ale w koncu trzeba zaczac. Zmotywowala mnie do tego moja kolezanka, ktora po pierwsze kupila mi na gwiazdke ksiazke z przepisami na ciasta, a po drugie mialam okazje probowac jej ciast pieczonych na swieta i byly tak pyszne, ze rowniez musze sie nauczyc piec takie pysznosci. Oprocz tego moja waga nie jest zla, wiec nie mam zadnych wyrzutow sumienia i zakaz jedzenie slodyczy zszedl na dalszy plan. Skoro ostatnio jadlam ich calkiem sporo, a waga sie trzyma to jesli ogranicze sie do "madrego i przemyslanego" jedzenia nic sie nie stanie :) Co do menu: sniadanie- makrela w sosie pomidorowym obiad- makaron z warzywami i miesem z wczoraj Poki co to tyle, ale na pewno dojdzie jeszcze kawalek ciasta (o ile wyjdzie!) W ogole dzis mam jakis pozytywny dzien. Wstalam pelna energii. Planuje jeszcze dzis zrobic cos ze soba, czyli peeling, balsam itp. Niby nic, ale ostatnio to wszystko zaniedbalam, a myslac dzis nad swoim wygladem doszlam do wniosku, ze przeciez zajmie mi to tylko 15min dluzej, a to jak bede wygladala wplynie na moje samopoczucie. Pelna zapalu i energii uciekam wiec zmywac, piec, sprzatac itp :) Trzymaj sie i pisz co u Ciebie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
w dzisiejszym planie mam jeszcze w planie---> gramatycznie zaszalalam, ale pisze wszystkie moje przemyslenia tak "od siebie", wiec nie zwracaj na to uwagi jak czasami cos tak brawurowego sie pojawi

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Super, że u Ciebie zdecydowana poprawa! U mnie za to dziś katastrofa. Teraz dosłownie siedzę, nie ruszam się, tylko modlę się, żeby brzuch przestał mnie boleć. Zjadłam tak dużo, że jest mi niedobrze, a na dodatek nastąpił dzień, w którym na nowo rozciągnęłam żołądek ;/ A to wszystko przez to, że pospałam dłużej, wyjechałam na siłownię później, wróciłam do domu później, a na dodatek zaplanowałam obiad, którego przygotowanie zajmuje ok. 2h, więc jak wróciłam głodna z siłowni to się najadłam byle czym, wepchnęłam w siebie masę słodyczy (w zasadzie wszystkie, które kupiłam w przeciągu tego tygodnia), a przed chwilę zjadłam ten obiad na zmianę smaku, a jeszcze zanim się podgrzał wcisnęłam w siebie 2 ciastka, rodzynki w czekoladzie i jakiegoś dużego orzecha w czekoladzie. Nawet nie mogę teraz o tym wszystkim pisać, bo jest mi potwornie niedobrze, tak więc pojawię się tu jeszcze wieczorem i dokładnie napiszę co jadłam i jak minął mi dzień. Ale oczywiście jutro nie zamierzam spocząć na laurach. jestem na diecie wciąż, jutro będzie ciężki dzionek, bo muszę na nowo skurczyć żołądek. Aha i zważyłam się dzisiaj, ale o tym wszystkim wieczorem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No więc jestem jak obiecałam. Masakra jak ja się okropnie czułam! Tak bardzo bolał mnie brzuch, że przez chwilę musiałam poleżeć, nawet na komputerze nic robić nie mogłam. Ale nieważne, już mi przeszło :) Muszę się maksymalnie streścić, bo jeszcze sporo do zrobienia przede mną (znów to kropla w morzu w stosunku do tego co mam jeszcze w planach). Oczywiście dziś nawet nie zajrzałam do notatek, więc jutro już zajmuję się tylko nauką bezdyskusyjnie! Co do mojej wagi - jak się zważyłam po pierwszej nadprogramowej porcji jedzenia, głównie słodyczy to w polarze i getrach (już mi się ściągać nie chciało) waga wskazała 64,9 kg i oczywiście standardowo uznałam wtedy, ze "nie jest źle", więc mogę sobie jeszcze na coś pozwolić i taki sposobem zjadłam dziś: śniadanie I - 4 kromeczki tego chleba co wczoraj wieczorem z salami i twarogiem półtłustym + ogórek i papryka, kawałek łososia wędzonego (taka różyczka) śniadanie II - 2 ciasteczka wielkości i kształtu pieroga, jedno z jabłkiem, drugie z brzoskwinią, jabłko przekąska - kilka śliwek suszonych, garstka nerkowców zamiast obiadu - 3 kromki chleba "graham" ale raczej tylko z nazwy, był lekko ciemniejszy, ale lekki jak chleb pszenny z salami, serkiem śmietankowym z papryką (taki w plastrach) i pasztetem plus obowiązkowo ketchup, 1 mały kabanosik (chyba snack wędzony to się nazywa, ale kompletnie mi one nie smakują), 4 wafelki "krówkowe" (z jakąś pianką i masą krówkową), 2 ala ciasteczka kokosowe (tzn. w środku było nadzienie kokosowe) w czekoladzie, 2 galaretki z cukrem, garść paluszków, 2 ciasteczka (takie same jak na drugie śniadanie) kolejny "posiłek" - trochę makaronu, spora ilość orzeszków ziemnych, a chwilę później 3 cukierki czekoladowe (kasztanki, malaga i tiki taki) i dosłownie kilka minut później 2 muffinki razowe, które dziś robiłam spóźniony obiad - rodzynki w czekoladzie, ten duży orzech w czekoladzie i 2 ciasteczka (znów te co na drugie śniadanie) jeszcze przed, a na obiad wielki zraz z boczkiem, ogórkiem i cebulką, surówka (obyło się już bez zaplanowanego do tego obiadu puree) Chyba to tyle, mogłam coś pominąć, bo dużo było takich rzeczy, które gdzieś tam po drodze, nie do końca świadomie, wepchnęłam do ust, więc mogłam nie zakodować. A wynikiem tego było 66 kg przed chwilą na wadze (bez polara 65,5 kg), więc nie jest dobrze, ale też nie jest źle, bo znów myślę rozsądnie. dziś niestety z braku ciągłości w posiłkach tak się stało. Od rana coś czułam, że dziś będzie taki dzień. Nawet na siłowni ledwo po schodach weszłam, a później przemęczyłam się na sprzętach, chyba trochę wychodzi przetrenowanie. W każdym razie wzięłam się w garść i już nic od czasu tego obiadu nie jadłam, mimo iż teraz ochota (ale ochota, nie głód) powróciła. Poza tym ja naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić, ale są dni, kiedy ja nie jestem w stanie nad tym zapanować, wiem, że nie mogę, nawet o tym myślę, a mimo to jem i jem... Właśnie wtedy czuję, ze to jest nałóg. Wtedy, kiedy mimo najedzenia pragnę wsadzić kolejną rzecz do ust i to najszybciej jak się, a na dodatek nie lubię jak wtedy mnie ktoś widzi... Oj też nie znosiłam chodzić na "ważenie" z innymi dziewczynami, szczególnie, ze to szło po kolei z dziennika, a w tym gronie nie było akurat moich bliższych koleżanek. Do tego pielęgniarka zawsze dodawała kilka kg przez tą niedokładną, szalkową wagę i jeszcze nieraz ostentacyjnie przy wszystkich oznajmiała mi, że mam nadwagę i muszę schudnąć ;/ Co do jabłek u nas też ciężko trafić na dobre. Dzisiaj np. wzięłam z tych co tata wczoraj kupić (miały być te co ostatnio, a wtedy były dość dobre - twarde i słodkie), a tu co? Klops, bo jabłko paskudne, kruche, wręcz "pyrowate". Co do owoców sezonowych zimą zapominam o ich istnieniu, bo takowych w Polsce nie ma, a jak się pojawią jakieś truskawki to zagraniczne, więc niezbyt dobre, bym powiedziała nawet, że sztuczne, a do tego drogie, wiec i tak nie kupuję. Czekam na wiosnę i lato ze wszystkich możliwych względów :) U mnie niestety wieczne zabieganie, zmęczenie i stres, a w wyniku tego totalny brak ochoty na jakiekolwiek dbanie o siebie, więc peelingi, balsam i maseczka przechodzą na standardowe "jutro". Ha ha gramatyczną pomyłką się nie przejmuj, pewnie też nie raz coś równie "mądrego" napisałam :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałam napisać. Ta dziewczyna od bloga coraz bardziej działa mi na nerwy. Wymyśliła sobie teraz (za namową jakiś zapatrzonych w nią osób), że zgłosi swojego bloga do konkursu na blog roku i teraz gdzie się obejrzę "apeluje" o wysłanie smsa na jej blog. I normalnie wszystko byłoby do zniesienia, ale ona przegina. Na fb codziennie po minimum 2-3 wpisy na temat jej udziału w konkursie (podobnie na blogu) i spełnienia jej marzenia oraz prośba o wysłanie smsa, podkreślając, że kosztuje tylko 1,23 zł i chociaż tyle możemy dla niej zrobić za to co ona robi dla nas. Pff dla mnie nic nie zrobiła, więc niby czemu miałabym wysyłać smsa? Szczególnie, że ten blog jakimś szałem nie jest. Mało tego bezczelnie podkreśla, że jeszcze nawet "251 głosów nie dostała" (przez co jasno przemawiają pretensje), a 400 osób wzięło udział w akcji, a ileś tam tysięcy dziennie wchodzi na bloga. Czy ona nie widzi, że wcale nie jest taka wspaniała, a jej "kariera" niedługo przygaśnie? I zapewne wtedy już jej tak fajnie nie będzie. Nie życzę jej źle, ale pewnie gdyby nie ten cały szum wokół niej i nie Ci wszyscy zachwyceni nią ludzie pewnie dawno by się poddała. Moim zdaniem ona nawyków nie zmieniła, cały czas jest na diecie, a to dlatego, że się ogranicza - podczas diety nie je w ogóle rzeczy, które lubi w rezulatcie czego podczas "kryzysu" się na to rzuca (dziś pisała o tym na blogu, nawet w gazecie artykuł o tym napisała), podczas gdy cały czas twierdzi, że ona tego nie lubi (na logikę - skoro by nie lubiła, to by się na to nie rzucała w chwilach słabości, ja np. niespecjalnie lubię frytki, więc gdy już mam dzień jak dzisiaj nie jem wszystkiego co niezdrowe, tylko to czego nie powinnam, ale co lubię, czyli głównie słodycze) lub zastępuje jakimiś dziwami, jak chociażby "sernik" z jogurtu naturalnego i galaretki - nie wiem jak to może smakować i wolę nie wiedzieć. Póki co niewiele z jej przepisów uznałam za przydatne. Poza tym nic nie zastąpi tylu pysznych ciast i batoników, na które w danej chwili można mieć ochotę. A na dodatek ona je ściśle wg planu z kartki. Bez tego by się pogubiła. Owszem, ja też z grubsza ustalam co zjem, ale sama sobie zazwyczaj dzień przed zapisuję jakiś plan, a nie że ktoś (w jej wypadku dietetyk) narzuca mi dziwne dania już jakiś czas wcześniej. Zresztą nieważne, ona ma swoje życie, ja mam swoje. Ona ma zupełnie inną sytuację niż ja (inna waga, inne wsparcie, inne warunku finansowe, inna psychika), więc nie ma co się porównywać. Irytuje mnie tylko to jej chęć zaistnienia i oczekiwanie wdzięczności od wszystkich odwiedzających bloga, podczas gdy faktycznie pomogła może tylko nielicznym, znając życie swoim przyjaciołom, z którymi ma kontakt na co dzień. No i ci ludzie, którzy zapatrzeni w nią jak w obrazek promują ją i jej działania gdzie się da, co więcej ostro najeżdżają jak ktoś ma odmienne zdanie na temat jej działalności! Pamiętam jak jedna dziewczyna napisała na blogu jakiś krytyczny (ale nie chamski) komentarz, że wcale nic wielkiego nie zrobiła itd., a na to zaraz masa obrażających tą dziewczynę komentarzy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Najwazniejsze, ze myslisz pozytywnie. Niestety takie dni sie zdarzaja i jak doskonale wiemy to psychika. Jedyne co moge Ci napisac to fakt, ze mam podobnie. Najgorszy okres mialam w liceum. Kupowalam wtedy tak ogromne ilosci jedzenia i potrafilam wszystko zjesc. Jak usiadlam i pomyslalam ile zjadlam to nie wierzylam, ze da sie tyle zjesc. Oprocz tego wszystkie smaki na zmiane, ze normalnie zrobiloby mi sie niedobrze, ale jak jest napad glodu to nie da sie nad tym zapanowac. A kiedy nikt mnie nie widzi jest najlepiej tzn. wydaje mi sie, ze jest najlepiej. Wpycham wszystko co sie da mimo, ze juz nie moge. Kiedys wlasnie w liceum kiedy takie napady byly standardem czailam sie przy wywalaniu tych wszystkich papierow. Czasami bylo tak, ze wszyscy siedzieli w innym pokoju, a ja w swoim mialam skitrane jedzenie i wyciagalam po kawalku. Teraz takie napady zdarzaja mi sie rzadziej, ale tylko dlatego, ze rzadko jestem sama. Podejrzewam, ze gdybym wiedziala, ze mojego chlopaka nie bedzie jakis czas to poszlabym do sklepu kupila tone jedzenia i jadla... Doskonale wiem jak ciezko jest nad tym zapaonowac. Mozesz sobie wmawiac, ze to nieporzebne itp, ale jednoczesnie bedziesz szla do kuchni w poszukiwaniu jedzenia. Jesli chodzi o truskawki tutaj to teraz tez nie kupuje. Ale nawet jak jest sezon to maliny, truskawki czy jagody sa sztuczne. Oprocz tego pakowane sa doslownie po 20 sztuk i potrafia kosztowac 3-5euro... Tragedia... Ajj widze, ze ta dziewczyna z bloga zaczela myslec o sobie jak o jakiejs wyroczni. Przegladalam rozne blogi i ten jej w ogole mnie nie przyciaga. Wszystko jakies pomieszane, nie czyta sie tego zbyt dobrze itp. Ale powiem Ci, ze zawsze beda takie "adwokatki". Jesli kogos skrytykujesz, ale konstruktywnie i bez obrazania zawsze znajdzie sie 10 osob, ktore zaczna Cie wyzywac, pisac, ze zazdroscisz itp. Poza tym to jest co innego odchudzac sie i miec przygotowana liste jedzenia na caly rok. Ja rowniez planuje co bede jesc (a przynajmniej sie staram), ale robie to sama. Moim zdaniem to wymaga o wiele wiecej pracy, ale daje tez lepsze efekty. Dowiadujesz sie sporo nowych rzeczy, eksperymentujesz, a nie wszystko pieknie podane. I wlasnie zastepowanie prawdziwych ciast tymi dietetycznymi nie jest do konca dobra. Jesli mam ochote na snickersa to wlasnie na to i jakies ciastka z otrebow nie na wiele mi sie przydadza. W efekcie nawet gdybym zrobila te ciastka to je zjem, ale i tak i tak pojde po tego snickersa. Wyjdzie na to, ze zjem 2 razy wiecej kalorii. Uwazam, ze lepiej kupic to na co ma sie ochote z glowa niz na sile nie jest cukru itp. Gdybym postanowila, ze nie jem np. makaronu to caly czas mialabym ochote na makaron i w koncu nawpychalabym sie jakiegos spagetti czy czegos podobnego. A tak zrobie to spagetti, zjem normalna porcje i jestem zadowolona, bo jem mniej, ale to co lubie. Jak w ogole idzie dzisiejsza nauka? Ja rowniez mialam sie dzis uczyc, ale zagadalam sie z kolezanka na skypie i tak zleciala spora czesc dnia. Ciasto wyszlo calkiem dobrze. Porownywalam do zdjec, ktore znalazlam w necie i wyglada tak samo. :) Stwierdzilam razem z chlopakiem, ze nastepnym razem musze dac troche wiecej cukru. Poza tym cukrem jemu smakowalo, a mi tak sobie. Wydaje mi sie, ze lepsze byloby bez jednego jajka :) Ale jesli chodzi o ciasta to mam zupelnie inny gust niz moj chlopak, wiec w tej kwestii nie dojdziemy do porozumienia. Moze w przyszlym tygodniu albo troche pozniej podejme kolejna probe pieczenia :) Wczoraj wieczorem zjadlam jeszcze kawalek tego ciasta i na tym sie konczylo. Dzis: sniadanie- bulka z maslem czosnkowym obiad- z racji tego, ze dzis sie zagadalam z kolezanka stwierdzilam, ze odpuszczam do konca i nie gotuje nic. Kupilam sobie zwykla zupke chinska, ale przyznam, ze nawet mam na nia ochote. I tak jem je najwyzej raz na 3-4 miesiace, wiec nic mi sie nie stanie. Wieczorem pewnie dojdzie kawalek ciasta i na tym chce dzien zakonczyc. Jutro planuje zrobic kurczaka w sosie sojowym. Proste danie, a kurczak dzieki tym przyprawom smakuje zupelnie inaczej. Echh rozleniwilam sie dzis troche. Chce sie jeszcze zmusic do uporzadkowania notatek z lekcji, bo mam troche slowek zapisanych w 100 roznych miejscach i w koncu musze je spisac i sie nauczyc. Poza tym na jutrzejsza lekcje mam wymyslic jakis temat do rozmowy i w miare mozliwosci przygotowac slownictwo. Niestety zupelnie nie wiem o czym mam rozmawiac i ociagam sie jak moge... Dobra ja uciekam. Mam nadzieje, ze dzisiaj Twoje samopoczucie jest lepsze i trzymam kciuki za nauke. Do jutra!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dziś zaczęło się dobrze, ale w ostateczności zrobiłam to co wczoraj z tym, że już nie czuję się tak jak wczoraj, bo rozepchałam żołądek. Standardowo zjadłam teraz ogromne ilości słodyczy na zmianę z bułką, bananem i nie wiem, co tam jeszcze, czuję się opchana, ale tak jak kiedyś. Nie tak jak wczoraj, kiedy bolał mnie brzuch, zdychałam i nie mogłam się ruszyć. Jestem pojebana, wiem, ale gdyby nie to w życiu nie wzięłabym notatek do ręki. Pewnie o wadze 64,5 kg znów mogę zapomnieć :( Muszę coś zmienić, bo nie chcę znów zaczynać od początku. Oj doskonały przykład z tym snickersem, bo dziś tak miałam. Usiadłam po obiedzie i naszła mnie ochota na wafelka, ale mówię sobie "przecież nie możesz", a że na podwieczorek miałam zaplanowane 2 babeczki otrębowe, te co wczoraj robiłam, to po prostu zjadłam je wcześniej. Były pyszne, ale bez cukru i w rezultacie i tak zjadłam tego wafelka, do tego paczkę ciastek w czekoladzie, 3 cukierki czekoladowe i paczkę wafelków ryżowych o smaku paprykowym. Ehh szkoda gadać. Z nauką dolina. W życiu się tego nie nauczę. Nawet nie zajęłam się jeszcze notatkami, bo wyszukuję w internecie odpowiedzi na jakieś przykładowe pytania i nic nie mogę znaleźć. Ba połowy zagadnień to ja nawet nie kojarzę, a byłam na wszystkich wykładach ;/ To gratuluje udanego ciasta :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! JA dzis szybko, bo niedlugo mam lekcje. Papryczka poki co sesja jest najwazniejsza. Ja tez mam tak, ze jak sie ucze to jem zdecydowanie wiecej. Oprocz tego przewazaja niezbyt zdrowe przekaski, bo jak wiadomo po niezdrowe jedzenie zawsze latwiej siegnac przy ksiazkach i nie zawracac sobie glowy przygotowaniami. Mam nadzieje, ze udalo Ci sie czegos konkretnego wyszukac i nastawienie jest juz lepsze. U mnie dzis tez srednio. sniadanie- 2 pupernikiele z wedlina, papryka i pomidorem przekaska- kupilam takie chlebki a'la backe rollsy na sprobwanie, ale niestety duzo im brakuje do tych polskich :/ obiad- mial byc kurczak, ale zapomnialam go rozmrozic i byly paluszki rybne z ziemniakami i surowka przekaska nr 2- lody czekoladowe, a zeby bylo malo to jeszcze deser karmelowy. Echh zachwycona nie jestem, ale posiedzialam chociaz troche nad ksiazkami. Moze uczyc sie to za duzo slowo, bo dzis glownie spisywalam reszte slowek i tlumaczylam sie. Pozniej probowalam ogarnac strone, ktora dala mi kuznka chlopaka do nauki jezyka. W sumie troche nad tym posiedzialam, ale wyszlo na to, ze pierwsze cwiczenia sa mega podstawowe. Doszlam do poziomu 8 i poki co wszystko wiem. Troche mi szkoda, bo stracilam na to jakies 2 godziny, a nic nowego sie nie dowiedzialam. Ale trudno, jutro musze sie zabrac do nauki moimi tradycyjnymi metodami, bo wyprobowalam juz sporo internetowych, ale w moim przypadku nie dzialaja. Uciekam juz i do jutra! Pisz co u Ciebie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Tak szybciutko, bo jestem w trakcie nauki. Dzisiaj niespecjalnie dobrze, ale mam nowe pomysły, nowe siły, nową wiarę i aż mi się chce! Jutro normalnie chyba pół dnia spędzę na siłowni, szczególnie na zajęciach, bo sprzęty szybko się nudzą. Ale wracając do dnia dzisiejszego. Dziś było ciężko, bo już w złym nastroju się obudziłam, poniekąd przez sen, który miałam. Pojechałam na siłownię, co mnie bardzo cieszy, sporo pieszo chodziłam, bo sieciówkę mam ważną dopiero od jutra (nie przypuszczałam, że w ogóle wyjdę z domu, więc doładowałam dopiero od jutra), ale za to jak wróciłam do domu rzuciłam się na wszystko, co było pod ręką, bo nie chciało mi się gotować obiadu. Zjadłam dziś sporo, ale najważniejsze, że się opanowałam i nie skończyło się jak zwykle. To pewnie też dlatego, że nie za wiele mam już "przekąsek", które mogłabym zjeść w takiej chwili. Żadnych batoników, wafelków, cukierków (bo głównie na słodycze mam wtedy ochotę), ani nawet słonych przekąsek, tylko zbożowe batoniki, których nie marnuję na szał jedzeniowy, tylko zostawiam do zjedzenia w normalnych okolicznościach i herbatniki, które są na jutro. Ale za to cieszy mnie, że nie kupiłam dziś nic nadprogramowo (no może poza bananem), ale chodzi mi glównie o słodycze, a już chciałam jakieś ciasteczka i krówki kupić, ale mówię nie, bo znów pokupuję niby po 2 sztuki,ale się uzbiera, a w chwili słabości i tak zjem wszystko naraz i tyle z tego będę miała. Moje menu: śniadanie I - 2 kromki chleba z serkiem śmietankowym, przyprawami i koperkiem śniadanie II - batonik zbożowy po powrocie do domu - 2 muffinki razowo-otrębowe (zostały jeszcze, bo rodzinka średnio się na nie rzuca przez to, że są bez cukru - mi to nie przeszkadza), porcja lodów miętowych z czekoladą, trochę kapusty kiszonej, trochę makreli wędzonej, 3 kawałki czekolady gorzkiej, dość duża kromka chleba z salami i serkiem śmietankowym paprykowym w plastrach, zrazik łososiowy ze szpinakiem, trochę sera białego tłustego (tym razem jakiś taki wysuszony, ostatnio jak go kupiłam bardzo mi smakował, więc wzięłam teraz więcej a tu taka niemiła niespodzianka) przed chwilą obiad, którego wcześniej nie chciało mi się robić - kasza jęczmienna z filetem z kurczaka smażonym bez tłuszczu i warzywami gotowanymi (marchew, brokuł) I mam nadzieję, że na dziś to koniec. Jutro muszę wcześniej wstać, bo na tym egzaminie wolę być godzinę przed egzaminem niż minutę za późno, więc pewnie niedługo pójdę spać. Pisz co u Ciebie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Aaa jeszcze przed "obiadem" zjadłam jabłko. Więcej grzechów nie pamiętam. Wyczucie miałyśmy, bo prawie w równym czasie pisałyśmy :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Teraz mi się jeszcze przypomniało, że w tym szale jedzeniowym wsunęłam jeszcze całą miseczkę płatków z mlekiem, ale taką naprawdę wypasioną porcję, została mi "resztka" płatków, więc nie chciałam się rozdrabniać na 2-3 porcje. Oczywiście po tych płatkach chwilowo miałam dość, ale później jadłam dalej. Nie mniej jednak to już za mną. Coraz bardziej obawiam się jutrzejszego egzaminu, bo szczerze powiedziawszy niewiele umiem, a tego, czego się uczyłam i tak nie pamiętam ;/ Ehh jak zdam to będę miała naprawdę mega szczęście.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Papryczka jak egzamin? MAm nadzieje, ze nie bylo tak zle i bedzie z glowy. Ja Cie naprawde podziwiam za ta silownie. Fajnie, ze sie wkrecilam, bo to daje naprawde duzo. Poza tym samopoczucie jest 100 razy lepsze. Wazne, ze masz pozytywne myslenie, bo z takim nastawieniem nie ma rzeczy, ktorej nie da sie zrobic. Ja dzis tez powalczylam troche z nauka. Dokonczylam te zadania na tej stonie i zaraz biore sie za tradycyjna nauke. Co do jedzenia. Nie mam dzis szczegolnej ochoty na nic. Na "sniadanie" dokonczylam surowke z wczoraj i poki co jeszcze nic nie jadlam. Jednak za chwile zrobie sobie chociaz kanapke, bo zaczynam byc glodna. Na dzis to tyle, bo nawet nie mam o czym pisac :) Do jutra!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Echhh!!!!!! Za chwile zwariuje!!!! Sasiedzi doprowadzaja mnie do szalu! Od godziny 7.45 slysze tupot, walenie, skakanie, krzyki itp. W koncu sie wkurzylam i zeszlam na dol. Niestety chyba nie syszeli moge pukania (albo nie chcieli), bo nikt nie otworzyl. Napisalam kolejna kartke, ze probuje sie uczyc, a krzyki, skakanie i bieganie dzieci wcale mi nie pomaga i prosze aby cos z tym zrobic!!! Normalnie paranoja!!!! Naprawde dziwie sie, ze tak matka to wytrzymuje! Co do menu. Poki co zjadlam tylko sniadanie- 2 pumpernikiele z mozarella i pomidorem. Jestem jednak dalej najedzona po tym sniadaniu a w dodatku jeszcze wkurzona tymi sasiadami, ze odechciewa mi sie czegokolwiek. Napisze cos jeszcze pewnie wieczorem, ale musialam dac ujscie mojej frustracji i padlo na nasz watek :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Jakoś nie chciało mi się ostatnio pisać. Poza tym siłownia, nauka i problemy z moim nałogiem się do tego przyczyniły. Biochemię zdałam, a dzisiejszy egzamin poszedł mi średnio. Na wyniki muszę poczekać ok. tygodnia. Co z dietą? No właśnie póki co nijak - stoję w miejscu, ale dobre i to, bo nie dalej jak we wtorek klęska totalna. Niby wszystko ok (ale z tego co pamiętam nie jadłam jakoś specjalnie dietetycznie), ale po siłowni czułam się tak fatalnie (zakwasy + przemoczony buty + ogólne zmęczenie i niewyspanie + głód), że pojechałam do sklepu. Głównie po czerwony marker, żeby ruszyć na nowo z dietą (miałam pewien plan działania i potrzebny był mi ten marker) - oczywiście nie było, poza jakimiś do tablic i to w zestawach za kosmiczne pieniądze. Stwierdziłam - skoro mam na coś ochotę, a i tak mój plan nie wypali, bo nie ma głupiego markera (stałam pół godziny w tym dziale i modliłam się, żeby jednak gdzieś ten marker był, bo wiedziałam, że jak będzie to wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie nawpycham się, tylko zaczekam na jedzenie aż dojadę do domu), to nie ma co. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam, że to nałóg. Umierająca z głodu nie byłam, bo po siłowni zjadłam banana. Miałam kupić wafelka, ale zaraz z wafelka zrobiły się 3 wafelki, ale zanim do nich doszłam przeszłam przez dział z czekoladami (na szczęście nie było tej, którą chciałam kupić) i żelkami na wagę. Zaczęły trząść mi się ręce, nie wiedziałam co ze sobą zrobić, tak bardzo chciałam je zjeść. Wszystkie. Mimo, iż doskonale wiem, że zazwyczaj żelki (szczególnie te wagowe) szybko mi się nudzą i po kilku sztukach mam ich dość, żałuję, że kupiłam i postanawiam, że nigdy już nie kupię. Stałam tam torebka wyleciała mi z rąk, zanim nałożyłam żelki i początkowo wzięłam jedną dużą, później dołożyłam jakieś krówki i tak bym każdy pojemnik (jest ich naprawdę sporo rodzajów) przeglądała i pewnie z każdego wzięła po kilka (bo wtedy miałam ochotę na wszystkie), ale wbrew sobie odeszłam (wzięłam oczywiście te kilka żelek, które miałam już w torebce) i czułam się jak alkoholik, któremu zabierają butelkę z resztką wódki (oczywiście mogę tylko przypuszczać, bo nie wiem jak się wtedy czuje alkoholik). Później taka przerażona, bijąca się z myślami, zła na siebie (że odeszłam i że w ogóle poległam) chodziłam po sklepie, wzięłam te wafelki, później jeszcze parówki. Wszystko szybko, bo chciałam już w tamtej chwili wszystko zjeść. prawie biegłam do kasy, a jak musiałam stać w kolejce, nie wiedziałam co zrobić. Trochę mniej rozsądku, a zjadłabym te żelki jeszcze przez dojściem do kasy. Tylko nerwowo zerkałam na batoniki i czekoladki przy kasie i patrzyłam na te żelki. Nie potrafię opisać jak się wtedy czułam, ale to na pewno nie było to samo, co czuje zdrowa, głodna osoba, która kupuje sobie coś do jedzenia. Jak tylko odeszłam od kasy rzuciłam się na te żelki i nagle się uspokoiłam. Poleciałam na busa, jedząc dla samego faktu jedzenia. Zaraz po żelkach była parówka, później wafelek (aaa bo to było w dzień, kiedy gdzieś tam po drodze zjadłam 2 czekoladowe cukierki - tylko 2, a jednak cały dzień miałam wyrzuty sumienia i wiedziałam, że dzień już jest do końca przegrany). I poczułam, że już mam dość (tzn. mogłam jeść dalej, bo jeszcze miałam 2 wafelki i parówki, ale było mi już źle pod każdym względem), więc ułożyłam nogi na siedzeniu obok takie straszne zakwasy miałam i się popłakałam. Idąc do domu ponownie. W domu musiałam udawać, ze wszystko ok. Rodzice na szczęście nie wiedzieli, że jestem obżarta (zazwyczaj jak wracam z siłowni jestem głodna), więc na legalu zjadłam muffinkę, które siostra piekła. Później bułkę, chleb, parówki, ser biały. Wszystkiego nie pamiętam, ale wiem, że ledwo to w siebie wepchnęłam (dla niepoznaki uszykowałam sobie bułkę z sałatą i pomidorem, że niby wszystko ok, bo te ,moje szały jedzeniowe są niestety widoczne - jak co 5 minut chodzę do kuchni, to nieraz usłyszę od mamy "a Ty wciąż coś jesz"). Poszłam do swojego pokoju, a tam co? Miska pełna cukierków, które kupiłam wcześniej i też za to byłam tak zła na siebie, nawet bardziej za to niż za to, że te 2 cukierki wcześniej zjadłam. No i zaczęłam jeść "na zmianę smaku". Wyjadłam większość cukierków czekoladowych i krówek plus jakieś landrynki. Po tym wszystkim poszłam spać. Śniło mi się jedzenie, moja dieta, różne rzeczy w tym temacie w każdym razie. Z przejedzenia chyba było mi gorąco, bo pół świadoma otworzyłam w nocy okno. Wstałam i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wiedziałam, że muszę się uczyć, ale nie miałam żadnego planu jedzeniowego, nie wiedziałam, czy dalej ciągnąć tą dietę, co zjeść na śniadanie... Jeszcze wieczorem napisałam maila do "grupy wsparcia" dla jedzenioholików, ale póki co i tak nie zamierzam pójść, bo przeraża mnie słowo "wspólnota" użyte w mailu zwrotnym, poza tym "mityngi" są wtedy, kiedy jestem na siłowni na moich ulubionych zajęciach. Co więcej czytałam kilka artykułów o jedzenioholikach i w jednym z nich było napisane, żeby pisać w zeszycie wszystko co się zjada i ważyć się codziennie rano i wieczorem. W związku z czym jak wstałam najpierw zrobiłam sobie planowe śniadanie (w moich zapiskach coś tam miałam napisane, ale tak tylko hasłowo bez szczegółów), było skromne, ale najadłam się porządnie. Aaa jeszcze przed jedzeniem się zważyłam - bałam się bardzo, ale miło się zaskoczyłam - 65,3 kg. Później zrobiłam sobie kąpiel przy świecach. Już dawno chodziło mi to po głowie, ale zawsze coś. I to był przełom. Można by nawet powiedzieć, ze celebrowałam ta kąpiel, nie musiałam się spieszyć, nikt nie czekał w kolejce do łązienki, nie musiałąm nigdzie jechać, a nauka mogła poczekać, byłam sama w domu. Po kąpieli się naoliwkowałam i oglądałam siebie w lustrze, i wciąż mam ten obraz przed oczami. Po raz pierwszy w życiu (może to dzięki temu, że w ciemnościach zawsze wydaje się sobie ładniejsza - tak samo na zajęciach jak jest rozciąganie, światło zgaszone, tylko małe lampki migają) uznałam, że jestem piękna i uwielbiam swoje ciało, niezależnie od tego jakie ma wady, szczególnie, że pamiętam jakie było kiedyś. Teraz wciąż myślami wracam do tego obrazu, bo tak z jednej strony staram się siebie zaakceptować, a z drugiej wciąż nie akceptuję. Chcę schudnąć dla pełnej samoakceptacji, lepszego samopoczucia i zdrowia, a przede wszystkim, żeby oddalić się możliwie najbardziej od tego, co było kiedyś, ale już teraz wiem, że jestem piękna i nie mogę o tym zapomnieć. Tak jak kiedyś wiele części ciała mi się we mnie nie podobało (nadal jak patrzę na nogi, czy brzuch mi się nie podobają, ale wtedy wyglądały inaczej tak bardziej seksownie i tego się muszę trzymać), tak teraz zauważyłam może to co zawsze widzieli we mnie faceci (mogę tak stwierdzić jako, że przeważnie trafiałam na tych, których pociągała moja fizyczność, tylko i wyłącznie). W każdym bądź razie do rzeczy. Cały wczorajszy dzień był normalny. Po kąpieli poszłam biegać (trochę kolejność nie ta, ale tak wyszło), przygotowałam nowe tabelki i w rezultacie naukę zaczęłam dopiero ok. 15, ale jakoś z grubsza ogarnęłam do przyzwoitej godziny. Ważę się teraz codziennie rano i wieczorem, a do tego skreślam "przetrwane" dni, wyznaczyłam sobie cel I 3 kg w 3 tygodnie i zobaczymy. Wiem, że muszę coś zrobić, bo jak tylko zdarzy mi się wpadka od razu odczuwam więcej tłuszczyku na brzuchu, a uwielbiam czuć te kości po bokach jak leżę. I na nowo do tego dążę, to tak jakby trochę walka z wiatrakami, no ale stać w miejscu nie mogę. Nie mogę też przerażać się tym, że znów jak ten Syzyf zaczynam od początku, bo przecież zawsze może być gorzej. Dzisiaj średni dzień, tzn. trochę załamał mnie obiad (raz, że zjadłam więcej niż planowałam, a dwa, że nie był specjalnie zdrowy), a poza tym rano się zważyłam i waga pokazała więcej niż wczoraj rano a mianowicie 65,7 kg, ale się nie poddałam. Cukierkami częstuje rodzinę, landryny czasem podjadam, ale generalnie na razie się pilnuję. Zobaczymy jak to będzie... A sąsiadów naprawdę współczuję, to jakaś patologia, żeby tak non stop komuś hałasować! Nie wiem jakie zasady są u was, ale w Polsce by to nie przeszło. Jak nie pomogłyby sąsiedzkie prośby, to straż miejska, policja, czy nie wiem kto się tym zajmuje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Ja na bardzo szybko. Nie mam od przedwczoraj internetu. Wczoraj dzwonilam na informacje i maja to naprawic bo cos tam sie przesatwilo. Jak tylko naprawia tego neta to nadrobie odpisywanie, bo teraz pisze z telefonu i to tez szybko, zeby wystarczyl transfer, a nie jet go zbyt duzo :/ Do napisania :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ok ok w takim razie czekam na informacje od Ciebie! W ogóle fajnie, że napisałaś, bo już się zastanawiałam co się z Tobą dzieje :) Ja też się póki co nie rozpiszę, bo masa jeszcze do zrobienia, może wieczorem coś skrobnę, poza tym też mam problem z netem, tzn. jak mam laptopa na biurku koło routera i podłączę ładowarkę do komputera, to nie ma połączenia z internetem. Zaraz rozładuje mi się laptop całkowicie, bo w kółko podłączam ładowarkę na 2 minuty, po czym rozłączam, bo widzę, że nie ma neta. Zwariować można ;/

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Ja w dalszym ciagu jestem bez neta. Okazalo sie ze ktos zamowil drugiego neta na ten sam adres i nasz odcieli. Dowiedzialam sie tez, ze zejdzie in sie do 19 z naprawa. Nie wiem kiedy pojawie sie na stale, ale wciaz jestem :) Z dieta generalnie tak sobie. Niby szczegolnie jej nie trzymam, ale nie jem zbyt duzo, bo caly czas sie wkurzam na tych ludzi od neta. Niestety nie jem zby regularnie i caly czas nie udaje mi sie to. Pisz co u Ciebie. Odpisze jak znow zlapie neta :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A Ty zmieniłaś nick? Bo wcześniej miałaś nazwę z małej litery... Zresztą nie wiem, czy to w ogóle ma jakieś znaczenie. U mnie źle, żeby nie powiedzieć, że tragicznie. Ostatnio codziennie kończyłam dzień spektakularnym obżarstwem, więc nawet nie było o czym pisać, aż zobaczyłam na wadze 67 kg. Postanowiłam wrócić do diety śniadaniowej, czyli tej dzięki której schudłam. W piątek wypiłam tylko latte, a do tego ćwiczyłam na siłowni. Wczoraj zjadłam skromne śniadanie, ale na siłowni nie miałam już siły. Później piekłam ciasto i wszystko było mi obojętne dopóki nie oblizałam łyżki od kremu budyniowego... Wtedy się zaczęło. Oczywiście zjadłam tyle, ile było możliwe (ser biały, zraziki łososiowe, chleb, słodycze, makaron, to ciasto, które piekłam), a do tego prawie wszystko co tego dnia kupiłam (jak to kiedyś na tej diecie bywało robiłam zapasy i kupowałam wszystko na co miałam ochotę, a wiadomo na głodnego ma się ochotę na wszystko i tak niemalże z płaczem odłożyłam 4 czy 5 batoników i kupiłam "tylko" drugie 5... całe szczęście, że nie wzięłam żadnych chipsów czy cukierków). Tak więc wczoraj wieczorem czułam się paskudnie, miałam żal do siebie i obiecałam sobie, że to już się nie powtórzy. Jak widać nawet taka niewinna łyżka budyniu może nakręcić całą machinę w przypadku osoby cierpiącej na zaburzenia odżywiania. Póki co pozostanę przy śniadaniach i siłowni (żeby wyrobić sobie jakieś mięśnie i spalić tłuszcz, bo teraz jestem już na innym etapie, wtedy wystarczyło zmniejszyć wagę, teraz to już dążenie do perfekcji), a z czasem może odzwyczaję się jeść w ogóle, bo tak naprawdę właśnie to by mnie uszczęśliwiło. Nawet nie wiesz jaka byłam szczęśliwa wypijając tylko to latte na śniadanie, a jeszcze bardziej szczęśliwa widząc, że w ciągu jednego dnia udało mi się zrzucić 2 kg. Oczywiście po wczorajszym dniu waga trochę wzrosła, ale teraz jestem już na dobrej drodze. Wiem, że to niezdrowe, ale nie widzę innej opcji. Przynajmniej zaoszczędzę pieniądze na jedzeniu i czas, który poświęcałam na zakupy i gotowanie. Dopiero jak schudnę pomyślę co dalej, więc pewnie nie za wiele będę teraz pisać, ale oczywiście wciąż jestem :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Ja tylko na chwilkę, bo zaraz muszę się szykować i lecieć na miasto w poszukiwaniu sukienki na połowinki, bo to już za 9 dni! U mnie ostatnio dobre wieści, mimo kilku wpadek. 2 dni na sokach zakończone - cieszę się, że przetrwałam. A od dziś solidne śniadanko i do przodu. Waga idzie w dół, a to dodatkowa motywacja. Dzisiaj rano UWAGA UWAGA 63,1 kg!! Chyba jeszcze tyle nie ważyłam odkąd się odchudzam :) Mam nadzieję, że już niedługo tu wrócisz i napiszesz co u Ciebie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! WROCILAM!!!!!!!!!! Po 19 dniach bez internetu w koncu postanowili podlaczyc nas do swiata. Nawet sobie nie wyobrazasz jak wkurzona chodzilam przez te (prawie) 3 tygodnie. Okazalo sie, ze jakis debil (inaczej nazwac tego nie moge) podlaczyl pod nasz adres drugi internet, bo ktos zamowil i obydwie linie padly. Oczywiscie oni musieli to wszystko odkrecac, zrobic pelno papierkowej roboty, ale jakos im sie nie spieszylo. Dopiero kiedy moj chlopak zadzwonil do nich 4 raz i chcial rozmawiac z menagerem to gosc stwierdzil, ze bedzie w piatek. W piatek neta nie bylo, wiec dzwonil po raz kolejny do tego samego goscia i mial byc w poniedzielek. Wczoraj dzwonilismy juz konkretnie wkurzeni i powiedzielismy, ze jezeli jutro do godz 14 nie bedziemy mieli neta to moga go juz nie podlaczac w ogole, bo zmieniamy dostawce. Na szczescie jakos sie spieli i juz wszystko dziala. Jesli chodzi o ten login to nawet nie wiem. Pisalam wtedy na telefonie i nawet tego nie zauwazylam, ale wpisywalam haslo, wiec chyba zmienilo sie samo albo przez moj blad. Malo wazne :) Opowiadaj jak tam dieta, bo widze, ze jest nowy plan :) Mam nadzieje, ze wszytko idzie latwo i przyjemnie, a nawet jesli zdarzy sie jakas wpadka to nie rujnuje calego planu. I jak poszukiwania sukienki, bo polowinki masz chyba w ten weekend, tak? U mnie wszystko bylo ostatnio chaotyczne. Nie dosc, ze nie bylo tego internetu to w miedzy czasie zepsul sie bojler i nie bylo cieplej wody. Przez pierwsze 3 dni przychodzil wlasciciel i cos tam naprawial, ale okazlo sie, ze ciepla woda leci tylko przez pierwsze 5 minut. Pozniej stwierdzil, ze to baterie sie zepsuly, ale to tez nic nie dalo i w koncu wezwal hydraulika, bo zepsulo sie cos tam w srodku. Tak wiec ostatnie dni wyprowadzaly mnie dosc konkretnie z rownowagi. Co do diety. Na cwiczenia nawet nie mialam ochoty, bo bylam przybita wszystkim (a najbardziej szkoda mi bylo lekcji, bo kilka przepadlo, ale na szczescie 3 zrobilismy przez skypa w telefonie). Jesli chodzi o jedzenie to wszystko bylo bez planu. Nie bylo szczegolnie kalorycznie jesli chodzi o sniadanie i obiady, bo wszystko bylo normalnie, ale praktycznie kazdego wieczoru jadlam jakies chipsy albo cos slodkiego. Oczywiscie codzienie mowilam sobie "ok to jeszcze dzis i jutro juz niczego nie ruszam". Niestety to "jutro" trwalo ponad 2 tygodnie i widze efekty. W ogole nie wazylam sie od tego czasu, o nawet nie chce. Zdecydowanie wystarczy mi widok wiekszych ud i co najgorsze okraglego brzucha. Wladnie wczoraj dokladnie sie przypatrzylam i niestety zrobila sie opona, ktora czuje jak np. wbiegam po schodach. Jestem wkurzona na sama siebie i musze to koniecznie zrzucic, bo ostatni raz mialam taki brzuch w tamtym roku. Jutro planuje ruszyc sie na targ i kupic jakies owoce itp i ruszyc tylek, bo nie ma zamiaru tak wygladac i w lato patrzec na letnie ciuchy zalujac, ze nie moge ich zalozyc. Poza tym jeszcze jest to wesele w sierpniu, wiec tez wypada jakos wygladac (w dodatku chce zalozyc sukienki z tamtego roku, bo bez sensu kupowac nowe i chcialabym wygladac w nich tak jak w maju). Niestety, tak jak widzisz u mnie tez wszystko bylo bez planu i to, ze nie przejmowalam sie tym co jem dalo rezultaty. A to bulki na sniadanie, pasty z majonezem (zamiast tak jak normalie z jogurtem naturalnym), czekolady, ciastka, chipsy, pozne obiady itp. Generalnie standard z ktorym znow musze walczc. Jak tam w ogole sesja? Wszystko skonczone, bo juz sie nie orientuje :) Poki co u mnie tyle :) Napisze wiecej jak bede znow w trasie internetowym :) Pisz co u Ciebie! Ja dzis w ogole skacze jak glupia, ze w koncu bede na biezaco z naszym forum :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Fajnie, że już jesteś :) U mnie ostatnio dolina. Po ostatnich naprawdę rygorystycznych dniach schudłam do 63 kg, co więcej widziałam różnicę w wyglądzie, mimo zbliżającego się okresu, ale za to czułam się fatalnie, bo raz, że rano najadałam się na zapas i musiałam trochę odczekać, zanim po takim obżarstwie byłam w stanie się ruszyć, a dwa, że wieczorem byłam strasznie głodna. Tylko 2 dni, kiedy piłam tylko świeże soki, było ok (tzn. nie czułam się jakoś masakrycznie głodna), ale z drugiej strony ileż można pić soki, pilnować regularności takich "posiłków" i przygotowywać je oraz myć w kółko sokowirówkę. No ale wszystko byłoby ok, pewnie dalej katowałabym się dietą śniadaniową (w końcu waga ładnie spadała), gdyby nie PMS. Zaatakował mnie w zeszłym tygodniu, wyjątkowo dotkliwie. Nie dość, że taka słaba byłam, bo na siłownię chodzę zazwyczaj wieczorami, więc byłam już długo po "śniadaniu", to jeszcze pojawiły się silne mdłości, zawroty głowy i ogólne osłabienie. Już nawet myślałam, że to przez niewłaściwą dietę. Do tego stopnia, że jednego dnia wyszłam z zajęć (ale mimo złego stanu poszłam ćwiczyć na sprzęcie, a później jak poczułam się trochę lepiej poszłam na kolejne zajęcia). W każdym bądź razie i tak z tą dietą bywało różnie, bo chyba pierwszy dzień załamania był w zeszłą sobotę (już nawet dokładnie nie wiem jak to było, ale wiecznie coś, a to pączek na Tłusty Czwartek, a to rodzice zaprosili gości i tu winko, to cukiereczek, ciasteczko, a to jedzenie na pocieszenie i tak bez końca). A później tak raz dobrze, raz źle no i w końcu jak zaczęłam jeść i to naprawdę dużo waga wróciła. Co więcej zaczęłam wymuszać wymioty, kiedy już naprawdę się zapcham do granic możliwości. Postanowiłam z tym skończyć raz na zawsze, bo wczoraj na stepach wielkim wysiłkiem było dla mnie w ogóle wejść na step, z tego względu, że byłam przejedzona i ociężała, czyli i tak źle i jak jestem głodna też niedobrze. Nie chcę tak wymiękać na zajęciach, nie chcę pokazywać swoich słabości, skoro wiem, że normalnie bez problemu dałabym radę, nie chcę świadomie obniżać sobie kondycji i widzieć w lustrze grubasa w workowatych ciuchach (wczoraj zamiast obcisłej bluzki założyłam jakąś luźniejszą, żeby wypchanego brzucha nie było widać, poza tym poszłam ćwiczyć do tyłu, bo wiedziałam, że nie dam rady) oraz marnować tak zajęć. Dzisiaj zaczęłam nowe życie. Oby już na stałe. Nie chcę myśleć o tym co było, widzisz już się nawet tak nastawiłam, że dokładnie nie pamiętam przebiegu ostatnich dni. Po prostu ważę, ile ważę (zapominając o tym, że kiedyś ważyłam tak strasznie dużo i stosować to jako argument: "no przecież tyle już osiągnęłaś, to możesz odpuścić") i chcę schudnąć, ale też normalnie funkcjonować i przestać napadać na jedzenie. Generalnie zauważyłam, że to głównie od słodyczy jestem uzależniona. Musi być w nich coś takiego co napędza całą tę machinę obżerania. Chciałam przestać je jeść, ale całkowicie zrezygnować z nich nie potrafię. Myślałam jeszcze, żeby pójść na ten mityng dla jedzenioholików, ale póki jest dobrze zawsze z tego rezygnuję, chociaż mam świadomość, że problem jest, a psycholog niewiele zmienia. Apropo właśnie jutro mam wizytę - oby bardziej sukcesywna niż poprzednie. Muszę jeszcze przygotować swoje cele na terapię. Co do diety - jak już wspominałam dziś pierwszy dzień, nie diety, a nowego stylu życia. Wczoraj po raz ostatni pozwoliłam sobie na sutą kolację (pomimo tego, że specjalnie głodna fizycznie nie byłam, po prostu byłam głodna jedzenia) w myśl zasady "od jutra", ale już więcej nie chcę jej stosować. Sesja już zakończona, zdałam wszystko ładnie w pierwszym terminie. teraz trwa tydzień poprawkowy, więc mam wolne, a od poniedziałku zajęcia. Plan bez rewelacji, znów żadnego dnia wolnego. Obym tylko pogodziła uczelnię z siłownią. A co dziś jadłam? śniadanie I - 2 kromki pieczywa Wasa (teraz na takie się przerzuciłam i nie wiedziałam, że aż tak będzie mi smakowało) z masłem, serem żółtym, szynką drobiową i standardowo sałata, pomidor, ogórek, szczypiorek, taki mały deserek ala Monte (mama mi kiedyś kupiła, sama nie kupuję tego typu rzeczy, bo małe to jak nie wiem, a kalorii ma sporo) śniadanie II - kaszka Smakija z sosem owocowym, banan obiad - pieczona (oczywiście bez skóry) z małą ilością oleju noga z kurczaka, 2 ziemniaki w plasterkach podsmażone na patelni bez tłuszczu (najpiera ugotowane oczywiście) podwieczorek - batonik zbożowy kolacja - szklanka soku świeżo wyciśniętego z jabłek, 5 marchewek I już jestem głodna, więc skubnę jeszcze trochę białego sera. Na siłowni byłam, ale teraz staram się nie przeginać. Jako, że o ile mogę chodzę codziennie (za wyjątkiem niedziel), postanowiłam nie katować się jak już mi się nie chce. Godzina aerobiku to codziennie, a do tego sprzęt, ale bez przesadnego zmuszania się, o ile oczywiście nie będzie potrzeby spalenia większej ilości kalorii :D Sukienkę już mam, nic specjalnego. Granatowa, z kokardką z tyłu, taka uniwersalna, bardziej do noszenia na co dzień niż na specjalne wyjścia, najważniejsze, że zakrywa to co ma zakrywać, a odkrywa to, co ma odkrywać. Tylko jeszcze jakieś buty by mi się przydały (planuję kupić czarne szpilki, tylko ciężko znaleźć wysokie, a wygodne, ale z wysokich nie zrezygnuję, bo fenomenalnie wydłużają i wyszczuplają mi nogi), ale póki co brak funduszy ;/ Ta siłownia mnie tak rujnuje. Fryzjera też póki co muszę odpuścić. Dobrze, że chociaż mam kuponu na makijaż w Douglasie :) Obawiam się tylko jak dam radę na tych połowinkach z jedzeniem... Bo z alkoholem problemu mieć nie będę, w sumie raczej nic nie biorę, więc nie zamierzam pić, wszak to tylko puste kalorie, a nie widzę sensu zmuszania się do picia, tylko dla towarzystwa i "dobrego nastroju". Apropo internetu - z moim wciąż jest coś nie halo, muszę do nich zadzwonić, ale jakoś wciąż przekładam to na później, bo wiem, że trochę czasu to zajmie, a do póki internet niby (niby, bo nierzadko przerywany) jest nie chce mi się tym zajmować. Doskonale Cię rozumiem, też w Twojej sytuacji pewnie nie skupiałabym się na diecie. I nie przejmuj się - u mnie też katastrofa, kości biodrowe już prawie niewyczuwalne (czyt. obrośnięte tłuszczem ponownie), brzuch powiększony, nogi jakby grubsze. Nie ma jak to jak ten Syzyf zaczynać ciągle od nowa ehh ;/ Póki co też się nie ważę, wsadziłam wagę na szafę i niech sobie tam ładnie spoczywa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Wczoraj juz nie pisalam, bo bylo mi tak zimno, ze spedzilam wieczor grzejac sie pod koldra. Poza tym caly dzien kichalam, wiec stwierdzilam, ze lepiej przeleze jeden wieczor. Kurcze Papryczka to Ty ladnie schudlas! 63kg- super!!! Jesli chodzi o te soki to masz racje. Nawet jesli zrobisz najpyszniejsze i super sycace to masz ochote cos zjesc, a nie tylko pic. Mycie sokowirowki to kolejny problem. Ja akurat sokowirowki nie mam, ale mialam identyczny problem z naczyciem do gotowania na parze. Po zdrobieniu obiadu zostawalo mi 6 czesci ktore trzeba umyc, a to bylo cos stracznego. W kazdej czesci jest pelno zakamarkow, wszystko po tych warzywac sie swiecilo, wiec juz nie wiedzialam czy to jest nadal brudne czy nie, a poza tym wez myj sobie 6 wielkich czesci po zrobieniu samych warzyw do obiadu. Po prostu sie odechciewa. Prosze nigdy juz nie wymuszaj wymiotow! Nie dosc, ze czujesz sie po tym tylko ciut bardziej "pusta" to dochodzi ogolne oslabienie i zle samopoczucie po tym co sie zrobilo. Super, ze masz takie podejscie. Trzeba jesc, zeby dawac sobie rade na zajeciach. Masz racje z tym, ze na takich zajeciach kiedy jestes ociezala jest zle, ale jak jest sie glodnym to jeszcze gorzej. Wtedy w ogole nie przykladamy sie do tego co robimy, tylko myslimy o samopoczuciu. Ja tez mam problem ze slodyczami. Slodycze przede wszystkim bardzo szybko podnosza cukier i wtedy wydzielaja nam sie tez "hormony szczescia" dlatego chetniej siegniemy po czekolade czy lody, kiedy mamy zly dzien niz po pizze. Dla mnie wlasnie najwazniejsze jest zeby nauczyc sie "jesc slodycze". Nie chce leciec jak glupia do sklepu jakby od slodyczy zalezalo moje zycie, a pozniej zapychac sie wszystkim co mam jakbym nigdy w zyciu tego nie widziala. Pozniej mam wyrzuty sumienia, jestem zaslodzona, a takie uczucie nie jest wcale fajnie. I jak wizyta u psychologa? Mam nadzieje, ze zaczlo sie cos ciekawego dziac. Oprocz tego GRATULUJE sesji!!!!!!!!!!!!!!! Jesli chodzi o sukienke to dla mnie wlasnie najlepsze sa takie uniwesalne. Sama na wesele kupilam sukienki w ktorych moge isc na egzamin, imieniny, kolacje, wesele- doslownie wszedzie. Co mi po sukience, ktora bedzie super balowa skoro zaloze ja tylko raz. Ja tez swoje z wesela zamierzam tez wykorzystac w tym roku na weselu w rodzinie moejego chlopaka. Dzieki temu mam poczucie, ze nie kupilam ich na jeden raz. Szpilki to cos na co ja tez zawsze sie upieram. Im wyzsze tym lepsze, bo wtedy moje lydki nie wygladaja jak 2 serdelki (oczywiscie widac, ze lydke mam konkretna, ale ladnie sie uklada). Nie powinnas sie przejmowac tak bardzo jedzeniem. Bedziesz sie bawic, wiec na pewno spalisz sporo kalorii. Fajnie byloby gdyby do picia byla nie tylko cola, fanta itp, ale tez woda z cytryna. Ja pilam praktycznie tylko wode na weselu i jakos lepiej sie po tym czulam. Cole pilam tylko przy "toastach", bo wodki sama woda nie popije. A jesli chodzi o moje obtluszczenie to jest podobnie. Na brzuchu zrobila ise opona i to taka, ze juz jej nie wciagne. Kosci biodrowych rowniez nie widac, a jeszcze calkiem niedawno byly widoczne jak stalam. Tylek i nogi mam zdecydowanie wieksze, bo nie dosc, ze to widze golym okiem i po spodniach to jeszcze czuje, ze jestem szersza, a to mnie denerwuje najbardziej. Wlasnie mysl, ze tak bardzo czuje ten tylek mnie dobija. Co do dzisiejszej diety. Powoli zaczynam sie przestawiac. Dzis kupilam troche warzyw i owocow, zeby nie miec juz wymowek typu: "nie mam jablka na przekaske", "nie mam pomidora na kanapke" itp. Moze to smieszne, ale wlasnie tak funkcjonowalam przez ostatni czas. Wstawalam z mysla, ze zaczynam diete, pozniej okzazywalo sie, ze nie mam ogorka czy pomidora, wiec stwierdzalam, ze przeciez i tak i tak nie mam z czym zjesc tej kanapki. No po prostu genialne podejscie!!!!! Dzisiaj zrobilam taki dzien luzniejszy, ale jeszcze nie dietetyczny, bo nie mialam wlasnie tych warzyw. Od jutra zaczne pisac tutaj normalnie co jem, bo dzisiej nawet mi jeszcze szczegolnie nie zalezalo na pilnowaniu tego wszystkiego. W przyszla sobote mamy jeszcze jechac do tej kuzynki mojego chlopaka z ktora bylismy jakis czas temu w knajpie. Do tego czasu mam nadzieje trzymac sie w ryzach mojej diety. W ogole ostatnio myslalam nad troche innym podejsciem do diety. Ja niestety mam tak, ze na poczatku musze calkowicie odstawic slodyczne, chipsy itp. Wszystko jest w jak najlepszy porzadku dopoki nie wyskoczy jakas impreza, wyjscie do znajomych, czy jakakolwiek inna okazja. Czytalam wlasnie, ze dobrym sposobem jest zrobienie sobie jednego dnia odstepstwa od diety. Oczywiscie wiadomo, ze nie chodzi o to, zeby w ciagu tego jednego dnia rzucic sie na jedzenie i wszystko nadrobic. Taki dzien moze byc ruchomy, wiec nie nalezy zakladac, ze jest to np. tylko niedziela, ale wtedy kiedy wypada nam jakas okazja, czy wlasnie tlusty czwartek, imieniny itp. Poza tym podczas diety i tak kurczy nam sie zoladek, a przez jeden dzien nie damy rady znow go rozepchac. Podstawowy problem jest taki, ze kiedy juz nam sie zdarzy taki dzien to czesto mamy problem z normalnym powrotem do diety i jemy jeszcze kilka dni (i wtedy owszem zoladek rozpychamy). Musze koniecznie przyjrzec sie temu blizej i poczytac na ten temat. Chociaz z drugiej strony w tamtym roku udalo mi sie osiagnac taki cel bez tego jednego dnia, wiec da sie i wszystko zalezy od silnej woli. Chcialabym juz raz na zawsze pozbyc sie tych swoich cholernych nawkow zywieniowych, ktore wszystko mi psuja. Ok ja juz uciekam. Pisz co tam ciekawego u Ciebie. Podobnie jak Ty pare dni temu rowniez postanowilam ruszyc "od jutra", ale juz ostatecznie. Do jutra!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Podobnie jak wczoraj, jestem wykończona. Ostatnie 3 dni przed połowinkami minęły w biegu i ogólnym zamieszaniu. Do tego w środę wizyta u psychologa, w czwartek mityng dla AŻ no i dziś ostatni dzień latania po mieście za butami. W końcu kupiłam, ale można by powiedzieć, że w ostatniej chwili. Dwa razy jechałam do centrum i tam w końcu kupiłam, ale nieważne. Najważniejsze, że mam w ten kwestii już spokój. Poza tym jestem z siebie zadowolona. Dałam radę ze wszystkim, nie opuściłam siłowni, już drugi dzień, kiedy nie miałam napadu obżarstwa i innych dziwnych akcji jak chociażby głodówka, czy wymuszanie wymiotów (to zdarzyło się tylko kilka razy i naprawdę w skrajnych przypadkach, ale wiem, że nie powinno się wydarzyć, więc postaram się już do takiego stanu nie doprowadzać). Jutro i w niedzielę ćwiczenia odpuszczam z wiadomych względów. Tak więc zostaje mi tylko ogarnięcie samej siebie, wiadomo włosy, paznokcie, maseczka. Później jadę na makijaż i później już pewnie znów pośpiech. Zjem obiad, spakuję się i jadę do koleżanek się przygotować. Impreza jest na 20 także za wiele czasu nie będzie. Dobrze, że chociaż makijaż mi odchodzi. Szkoda tylko, że nie było stać mnie już na fryzjera, bo moje włosy aż proszą się o gruntowne "porządki", ale jak już pójdę do fryzjera to jakiegoś porządnego i od razu zmienię trochę kolor i pozwolę ściąć troszkę więcej niż tylko zniszczone końcówki :D No niestety te 63 kg było przez chwilę, tzn. może nawet i waga już powoli zaczęła się stbilizować, bo nawet po 1 dniu konkretnego obżarstwa wciąż była w tych okolicach, ale zawaliłam ciągnąć tą farsę dalej. No cóż. Nie ma co lamentować. Zważyłam się przed chwilę tak z ciekawości. Było nieco poniżej 65 kg, więc i tak jest sukces. Zaraz jeszcze tylko zjem kolację i miejmy nadzieję, że to koniec na dziś. Ostatnio na tym serze się oczywiście nie skończyło. Był kompuls, bo już wcześniej kusiły mnie paluszki z sezamem. Ktoś zostawił na wierzchu i o ile za pierwszym razem im nie uległam, później się poddałam. Pojawiło się poczucie, że skoro i tak już "zawaliłam" (kilkoma paluszkami, bo tam resztka była), to mogę zjeść coś jeszcze i jeszcze. I tak skończyło się na bodajże 7 kromkach chleba, budyniu i innych rzeczach, których nawet już nie pamiętam i nie chcę pamiętać. Pamiętam jedno - standardowo dopchałam się do granic wytrzymałości, zdychałam z bólu i w rzeczach poszłam spać. Musiało być mi strasznie duszno przez to obżarstwo, bo rano obudziłam się nie dość, że w samej bieliźnie, to jeszcze z kacem moralnym. tego dnia szłam do psychologa i po raz pierwszy uwierzyłam, że to może się udać. Pierwsze wizyty to był taki jakby wywiad, żeby on dowiedział się jak to ze mną jest. Teraz zaczynamy terapię - 10 regularnych spotkań i dużo mojej pracy w domu. Przede wszystkim mam zeszyt, w którym zapisuję co i o której godzinie jem. Nie powiem, żeby to było łatwe, ale często powstrzymuje mnie od zjedzenia czegoś dodatkowo. Poza tym nawet jeśli coś dodatkowo zjem (jak dzisiaj na mieście), to staram się nie ciągnąć tego dalej. Poza tym mam do wypełnienia testy krótko przed kolejną wizytą odnośnie mojego nastroju, dokładnie nawet sama nie wiem, bo jeszcze nie miałam czasu, by to dokładnie przeczytać. Kolejna rzecz - mityng dla AŻ. Poszłam. W ogóle to było w "Domu trzeźwości". Przeraziło mnie to już na wstępie. W środku sporo ludzi, starszych, pewnie alkoholików. Obco się tam czułam no, ale poszłam. Na mityngu było kilka osób, same kobiety, ale nie wiedziałam, że to będzie trwało 2 godziny. Byłam przekonana, że tylko jedną, dlatego zaplanowałam siłownię (i tak odpuściłam moje ulubione zajęcia i poszłam na te, które mi mniej podchodzą), a że to spotkanie było hmm dziwne, a ja siłowni odpuścić nie zamierzałam wyszłam po godzinie. Nie wiem, czy tam wrócę, szczególnie, że z psychologiem zaczęło się coś dziać. Generalnie na tym spotkaniu jest za wiele zakazów (np. nie możesz używać nazw produktów - mówisz słodycze zamiast, np czekolada, czy baton) i za bardzo odczułam przymuszanie mnie do "dobrowolnych datków". Wiecznie tylko powtarzała niby mimochodem o tych pieniądzach, ale źle się z tym czułam. Oczywiście płacić nie zamierzałam. W sumie całe spotkanie polegało na milczeniu przerywanym jakimiś opowieściami z życia osób, które chciały zabrać głos. Ja nie chciałam. Na początku wielkie kółko różańcowe, jakaś modlitwa, której nie znam, później odczytała jakieś regułki i zasady i tradycje AŻ, czy coś takiego. W ogóle ich nie zrozumiałam, ale nieważne. Nie podobało mi się też to, że za każdym razem jak coś mówię trzeba powtarzać "jestem kompulsywnym żarłokiem", czy "mam problem z jedzeniem", bo po cholerę wiecznie o tym myśleć? Jak ze wszystkim mam nadzieję, że i z tym poradzę sobie sama. No może z pomocą lekarza, a nie jakiś nawiedzonych ludzi, opowiadających suchary, które nijak mają się do mojego problemu. Co więcej jak jedna kobieta tak się wypowiadała, że jest padnięta, bo musiała wstać o godzinie 8, co jest dla niej środkiem nocy, to myślałam, ze padnę na zawał!!!!!!!! Ale hitem było to, że była na rozmowie kwalifikacyjnej w pracy, która jej odpowiada, ale się na nią nie zdecyduje, bo musiałaby wstawać o 6-6:30 i nie pogodzi jej ze swoimi nałogami. Wspomniała coś o tytoniu, do tego jedzenie i nie wiem, czy coś jeszcze. W każdym bądź razie ja się nie żaliłam jak idąc spać w okolicach północy musiałam następnego dnia wstawać o 5 i jechać na uczelnię, a wstawanie o 6 to norma, żeby zdążyć na 8, a do tego wszystkiego siłownia i inne obowiązki plus dojazdy komunikacją miejską (utrudnione ze względu na to, że nie mieszkam w Poznaniu). No ale ok - kobieta ma swoje życie, swoje problemy itd., wywnioskowałam, że jest niedowartościowana i ma podobne problemy do tych, z którymi ja kiedyś się zmagałam, ale co mnie obchodzi jej życie?? Szczególnie, że na tym mityngu sama od siebie gadać o sobie i swoim problemie nie będę, bo i po co skoro nawet nie ma rozmowy, tylko monolog... Nie wiem, jakieś dziwne mi się to wszystko wydało. I ci ludzie - jakby trochę wyolbrzymiali problem i stwarzali go sobie na siłę, bo wspomniana wcześniej kobieta za kompuls uważa zjedzenie na każdy posiłek po 1 owocu więcej! No ludzie przecież kompuls to jest jedzenie ciągiem, bez końca! gdyby ona wiedziała, ile ja potrafię zjeść na raz, to by się pewnie zdziwiła. Nie wnikam, ale takie są moje wrażenia. Dwie inne osoby nie wypowiadały się w ogóle. Ta "prowadząca" (podobno prowadzącym jest zawsze ktoś ze "wspólnoty") to była kobieta w średnim wieku, a wyglądało tak jakby nie miała rodziny, bo skupiała się tylko na sobie. Do tego była jeszcze jedna dziewczyna, otyła (raczej nikt nie był tak jakoś ponadprzeciętnie gruby) wspominała, że chodzi do dietetyka i sama nie wie, czy jest kompulsywnym żarłokiem. Wiadomo każdemu zdarzają się dni, kiedy zje więcej, czy odstąpi od swojego planu, czy diety, jeśli na takowej jest i nie jest od razu kompulsywnym żarłokiem, bo potrafi wrócić do normalnego trybu i nawet nie zastanawia się nad tym, czy ten epizod będzie miał jakieś odniesienie na wadze. Póki co muszę wszystko przemyśleć, od poniedziałku ruszam z zajęciami na uczelni, więc łatwo nie będzie to wszystko pogodzić no i nie chciałabym tracić tych czwartkowych zajęć na siłowni na dwugodzinne bezproduktywne siedzenie i gapienie się w stół. A co ciekawe - może to dobrze, może źle - nawet jeśli zdarzy mi się mega obżarstwo nie karzę się następnego dnia głodówką, czy skromnym śniadaniem (i myślą, że do końca dnia będzie skromnie - nigdy jeszcze mi się nie udało jak już zaczęłam jeść), teraz ciągle powtarzam sobie coś co ostatnio gdzieś podsłyszałam, czy przeczytałam, że nasz organizm działa jak taki piec, do którego trzeba dorzucać "paliwa", żeby funkcjonował, czyli jeść regularnie, a w małych ilościach, tak jak do pieca wrzuca się drewno, żeby nie zgasł. Oj też bym chciała umieć "jeść słodycze"! Wciąż nad tym pracuję, ale łatwe to nie jest. Póki co zauważyłam, że nawet jak jestem w sklepie głodna potrafię odmówić sobie batonika i kupić jakiegoś zbożowego tak jak dzisiaj np. :) Poza tym staram się nie jeść słodyczy na wieczór, bo wieczorem zawsze najłatwiej o zejście na złą drogę. Zresztą w ogóle wciąż się edukuję w kwestii dietetyki i dowiaduje czegoś nowego. Teraz w końcu dotarło do mnie o co chodzi z tymi węglowodanami i dlatego lepiej unikać te proste (czyli głównie słodycze i niezdrowe przekąski plus nawet dżem - dlatego tak jak dziś zjadłam na śniadanie z pieczywem chrupkim pełnoziarnistym, a do tego biały ser). Dziękuję, teraz jeszcze problem z indeksem, bo gdzieś krążył, na szczęście już wiem kto go ma i kiedy do mnie trafi. Obym miała już wszystkie potrzebne wpisy. Wiem coś o tym, sukienkę balową miałam na studniówce i tylko raz ją założyłam (też dlatego, ze teraz jest już na mnie za duża, a i nawet już mi się nie podoba tak jak wtedy), a do tego kosztowała mnie 2 razy tyle, co ta, którą kupiłam teraz (no ale fakt ta nowa nie nadaje się na studniówkę, czy jakąś większą uroczystość, jest bardziej codzienna, ale jak "doprawię" ją szczegółami typu szpilki, czy kolczyki to na połowinki w sam raz). Co do łydki to ja Ci właśnie powiem, że mimo iż generalnie jest rozbudowana, bo węższe spodnie ciężko przez nią przechodzą (nawet z getrami na początku miałam problem), to w całym zarysie nogi wygląda zgrabnie przez to, że kostkę mam szczupłą, a udo konkretne, więc w szpilkach cała noga wygląda na smuklejszą, a jeszcze najgrubszą część uda zakryję lekko rozszerzaną sukienką. No zobaczymy jak z tym jedzeniem jutro będzie, tak naprawdę dla mnie i mojej terapii to wielki sprawdzian. Napoje są i tak we własnym zakresie, poza kawą i herbatą, więc z tym nie będzie problemu. Co do alkoholu też się nie obawiam. Ale pociesza mnie fakt, że przy innych nie jadam zazwyczaj tak dużo, a już na pewno nie w taki sposób jak podczas ciągu jedzeniowego, gdzie już niekoniecznie liczy się co jem, tylko sam fakt jedzenia - ostatnio zjadłam 2 twarde pierniki (ledwo je ugryzłam) i pączka sprzed 2 dni. Nieważne, że cukiernię mam naprzeciwko domu, ja przecież tego pączka nie planowałam p zjadłam, bo akurat był. Eee ja to na stojąco kości biodrowych raczej nigdy nie widziałam, najbardziej wyczuwalne się tylko jak leżę i jak mniej jem, bo cały tłuszczyk zgromadził mi się pośrodku, a właśnie nie na bokach, także biodra mi raczej ze spodni się nie wylewają, o ile trzymam dietę. Co do tyłka ostatnio zauważyłam, że się bardzo spłaszczył, co mnie bardzo martwi, bo tą część ciała akurat lubiłam w sobie zawsze, a może nawet szczególniej jak byłam otyła. Teraz to już nie to samo. Chciałabym mieć bardziej wystający ten tyłeczek :D Wiadomo, że 1 dzień odstępstwa od diety niewiele zmienia, ale problem w tym, żeby później wrócić na właściwe tory. No to przede mną jutro dzień odstępstwa. Ostatnio w sumie były same dni odstępstwa, więc nie wiem, czy zasłużyłam :p Co do rozepchania żołądka w 1 dzień- wierz mi, że ja potrafię. Nawet po kilku dniach głodówki potrafiłabym napchać się tak jakby głodówki nie było, ale oczywiście wiąże się to z fizycznymi konsekwencjami. Do dziś pamiętam jak źle się czułam jakiś czas temu jak zjadłam dużo za dużo po dłuższym okresie ścisłej diety. Nie do opisania. To nawet gorsze niż jak normalnie zdycham po kompulsie. Ale oczywiście normalnie się z Tobą zgadzam - 1 dzień nie jesteśmy w stanie rozepchać żołądka do rozmiarów sprzed diety, jeśli trochę już ona trwa. Uciekam, bo już ponad godzinę piszę, a czasu mam niewiele, bo chciałabym się w końcu wyspać, żeby jutro dobrze się bawić :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No tak, znów mi ucięło w połowie, ale na szczęście skopiowałam, więc tutaj jest ciąg dalszy: wygląda na smuklejszą, a jeszcze najgrubszą część uda zakryję lekko rozszerzaną sukienką. No zobaczymy jak z tym jedzeniem jutro będzie, tak naprawdę dla mnie i mojej terapii to wielki sprawdzian. Napoje są i tak we własnym zakresie, poza kawą i herbatą, więc z tym nie będzie problemu. Co do alkoholu też się nie obawiam. Ale pociesza mnie fakt, że przy innych nie jadam zazwyczaj tak dużo, a już na pewno nie w taki sposób jak podczas ciągu jedzeniowego, gdzie już niekoniecznie liczy się co jem, tylko sam fakt jedzenia - ostatnio zjadłam 2 twarde pierniki (ledwo je ugryzłam) i pączka sprzed 2 dni. Nieważne, że cukiernię mam naprzeciwko domu, ja przecież tego pączka nie planowałam p zjadłam, bo akurat był. Eee ja to na stojąco kości biodrowych raczej nigdy nie widziałam, najbardziej wyczuwalne się tylko jak leżę i jak mniej jem, bo cały tłuszczyk zgromadził mi się pośrodku, a właśnie nie na bokach, także biodra mi raczej ze spodni się nie wylewają, o ile trzymam dietę. Co do tyłka ostatnio zauważyłam, że się bardzo spłaszczył, co mnie bardzo martwi, bo tą część ciała akurat lubiłam w sobie zawsze, a może nawet szczególniej jak byłam otyła. Teraz to już nie to samo. Chciałabym mieć bardziej wystający ten tyłeczek :D Wiadomo, że 1 dzień odstępstwa od diety niewiele zmienia, ale problem w tym, żeby później wrócić na właściwe tory. No to przede mną jutro dzień odstępstwa. Ostatnio w sumie były same dni odstępstwa, więc nie wiem, czy zasłużyłam :p Co do rozepchania żołądka w 1 dzień- wierz mi, że ja potrafię. Nawet po kilku dniach głodówki potrafiłabym napchać się tak jakby głodówki nie było, ale oczywiście wiąże się to z fizycznymi konsekwencjami. Do dziś pamiętam jak źle się czułam jakiś czas temu jak zjadłam dużo za dużo po dłuższym okresie ścisłej diety. Nie do opisania. To nawet gorsze niż jak normalnie zdycham po kompulsie. Ale oczywiście normalnie się z Tobą zgadzam - 1 dzień nie jesteśmy w stanie rozepchać żołądka do rozmiarów sprzed diety, jeśli trochę już ona trwa. Uciekam, bo piszę już ponad godzinę, a czasu coraz mniej. Chciałabym się w końcu wyspać (i nie kłaść przy tym po nocy), żeby jutro się dobrze bawić :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej! Paprycka Ty juz pewnie w terenie :) Wybaw sie za wszystkie czasy! Wazne, ze buty zakupione :) Mam nadzieje, ze Cie tylko nie oberta, bo to najgorsze co moze byc. Jesli chodzi o wlosy to moim tez przydaloby sie cokolwiek. W grudniu znow obcielam sie tak do brody i z tylu jest troche krocej. Jednak stwierdzilam, ze ta fryzura wcale mi sie nie podoba i czekam, az wlosy odrosna. Sama nie wiem tak naprawde co bym z nimi chciala zrobic. Krotkich nie chce, zbyt pocieniowanych tez nie... Jednak na razie sie tym nie przejmuje, bo nawet nie moge ich zwiazac, a co dopiero obcinac. Tez jestem zdania, ze na fryzjera czasem warto wydac wiecej pieniedzy, ale pojsc do dobrego. Juz wiele razy moja mina po spojrzeniu w lustro mowila sama za siebie i pierwsze co robilam po powrocie do domu to mylam glowe i sprawdzalam czy da sie cos z tymi wlosami zrobic... :/ Fajnie, ze zaczynasz juz terapie. Testy i tego typu rzeczy sa fajna sprawa, bo zawsze mozesz sie czegos " o sobie" dowiedziec, albo chociaz zastanowic sie nad wynikami. Ojj to widze, ze wizyta w AZ do najprzyjemniejszych nie nalezala. Ale chociaz wiesz, ze to nie dla Ciebie i najwyzej wiecej juz nie pojdziesz. Dziwnie to w sumie wygladalo. Trudno, zeby jedna osoba mowila cos przez 20 min i pozniej co? Kolejna ma cos opowiadac... Kompletnie bez sensu, bo to w ogole nie prowadzi do rozwiazania problemu tylko takie "spotkajmy sie, wyzalmy i bedzie nam lzej". A te datki to na co w ogole? Normalnie paranoja, gdzie sie nie pojawisz to od czlowieka chca wyciagac kase... A z tego co piszesz to problemu tych ludzi tez nie naleza do najwiekszych. Ja wiem, ze ludzie sa rozni, ale jak ktos mowi, ze jest padniety, bo wstaje o 8, a ja wstaje o 4,30 codziennie to mnie zaczyna nosic! Poza tym niektorzy maja tendencje do rozdmuchiwania swoich problemow. Dla jednego kompulsem bedzie zjedzenie batona i cukierka, ale dla mnie to jest nic, bo przy ataku nie skonczy sie nawet na 3 batonach, a gdzie mowic o reszcie... Jednak jak widac ludzie sa rozni. Najwaziejsze, ze u tego psychologa zaczelo sie cos dziac. Ja tez caly czas zaczytuje sie w informachach "dietetycznych" :) Szkoda, ze tutaj ten zawod nie jest zbyt popularny. Mieszkam tu 4,5 roku i jeszcze nie widzialam gabinety dietetycznego. Niestety tutaj tez zawod nie ma szans :/ Ostatnio tez rozmawialam ze znajomym o moich planach i dalszej edukacji. Niestety to co wymyslilam z tymi rzeczami socjalnymi chyba nie jest dla mnie. On byl dosc obeznany w tym temacie i okazalo sie, ze nie wszystko jest takie piekne na jakie wyglada. W zwiazku z tym strasznie sie zniechecilam i bede musiala wymyslic cos nowego. W ogole zaczelam sie zastanawiac, ze moj kierunek studiow nie jest tu latwy do polaczenia z czymkolwiek sensowym. No nic, ale o tym innym razem, bo zeby to wszystko wyjasnic trzeba pisac i pisac :) Jednak pracuje nad wszystkim :) Ajjj ja rowniez pamietam swoja sukienke ze studniowki. Mialam ja jeszcze na sobie 2 razy- jako swiadkowa i jako osoba towarzyszaca swiadka. Jak na tamte czasy byla ladna, ale teraz zdecydowania zmienil mi sie gust :) Jesli chodzi o nogi. Ja mam generalnie nogi dosc masywne. Nawet waze malo to widac, ze mam "noge", a nie patyk. Jednak uwazam, ze sa one zgrabne i pasuja do calosci, wiec az tak bardzo sie tym nie przejmuje. Z reszta w wakace chodzilam tylko w getrach (i to do baletek) i nie bylam skrepowana tym, ze sa obcisle itp. Tylek mam wystajacy cale zycie. Kiedys mnie to denerwowalo, ale teraz nie zamienilabym go na zaden inny ;) A masz na silowni jakies sprzety do podnoszenia nog w tyl (nie wiem czy wiesz o co mi chodzi, ale zaczepia nie noge o ta cala maszyne i podnosi z jakis obciazeniem). To jest dobre cwiczenia na posladki, a wystarcza na poczatek jakies 3 serie po 15 razy. Ja tak robilam wlasnie za czasow chodzenia na silownie, pozniej tylko co jakis czas zwiekszalam obciazenie, a kiedy doszlam do najciezszego (dla mnie oczywiscie, bo skonczylam na 30kg, a bylo chyba do 70) zwiekszylam po prostu ilosc powtorzen w serii. U nie dzis tragedia. Co prawda nie objadlam sie, ale czuje sie tak jakbym wlasnie to zrobila. Caly dzien mi niedobrze, ciezko, brzuch mam jak w ciazy, jakis taki wydety. Kompletnie nie wiem dlaczego, ale mam nadzieje, ze ten stan niedlugo minie. Jesli chodzi o jedzenie to zjadlam dzis tylko croissanta, ale podczas jedzenia czulam sie jakbym go wpychala na sile i wszystko podchodzilo mi do gardla. Nie wiem czemu tak jest, ale czuje sie straszie- jak po kompulsie. Dobra ja uciekam, bo wyschla mi podloga :) Baw sie dobrze i jak juz sie wyspisz po imprezce to pisz co u Ciebie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×