Gość asia630 Napisano Listopad 21, 2009 DO Anielica _25 ALE TERAZ CO Z TWOJA MAMUSIĄ?PISZESZ ŻE POMOGŁO I TAK JAKBY BYŁ TO CZAS PRZESZŁY..... CORAZ CZĘŚCIEJ ZASTANAWIAM SIĘ JAKIE TO DZIWNE UCZUCIE NIBY NIE CZEKAMY ZA ŚMIERCIĄ NASZYCH BLISKICH I DAŁABYM WSZYSTKO ŻEBY ONA NIGDY NIE NADESZŁA A Z DRUGIEJ STRONY WCIĄŻ O TYM MYŚLĘ JAK TO BĘDZIE I KIEDY, JAK DŁUGO TACIE JEST DANE ŻYĆ Z NAMI. JAK TO SIE SKOŃSCZY I TE MYŚLI SĄ TAK CZĘSTE, PYTAM SIE DLACZEGO? CZY TO STRACH? MÓJ TATUŚ WRÓCIŁ WŁAŚNIE Z 3 CHEMII, REMISJA GUZA JEST PODOBNO SPORA NA PŁUCACH A WATROBA TAK SOBIE. CZUJE SIE W MIARĘ, TYLKO STERYDY JAK ZAWSZE JAKOŚ GO TAK ZMIENIAJĄ, JEST TAKI ZNÓW NERWOWY I JAKIŚ NIESPOKOJNY, NIE LUBIĘ TYCH 3 DNI, JAK PRZESTAJE JE ZAŻYWAĆ WRACA POWOLI DO NORMALNOŚCI ALE TAKIEJ NIE ZUPEŁNIE, BO TAKI JAK BYŁ PRZED CHOROBĄ TO NIGDY NIE BĘDZIE. BARDZO PUCHNOM MU NOGI, CZYTAŁAM O BUZI ŻE TO NORMALNE ALE NOGI?BUZIE MA TAK OKRĄGŁĄ JAKBY PRZYTYŁ NIEWIADOMO ILE, A WAGA JEST CORAZ MNIEJSZA. I TAK RAZ JEST OPTYMISTĄ I CHCE SIE DALEJ LECZYĆ, A ZA GODZINĘ MÓWI CO INNEGO ŻE TO I TAK NIC NIE DA I W ZASADZIE TO JUŻ NIE WIDZI SENSU ŻYCIA, TAKA HUŚTAWKA NASROJOWA NA MAKSA. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Anielica_25 Napisano Listopad 21, 2009 Myślę, że czas przedstawić swoja historię / z nadzieją, że pomoże ona innej osobie stojącej przed problemem jakim jest choroba najbliższej osoby i strach związany z jej stratą/ Jak już wspomniałam – u mojej mamy raka zdiagnozowano ponad 8 miesięcy temu. Dokładnie jest to Rak drobnokomórkowy płuca lewego. Przerzuty do węzłów chłonnych śródpiersiowych oraz tchawicy. Przewlekła obturacyjna choroba płuc i niedodma. Obecnie jest po 6 /a może 5 – już nie pamiętam/ cyklach chemioterapii, które niestety nie przyniosły żadnej poprawy /początkowo stwierdzono remisję i wszyscy się cieszyliśmy ale w ostateczności się pogorszyło/. Chemioterapię przeszła spokojnie – aż mnie to zaskoczyło, gdyż słyszałam i czytałam, że niektórzy nie wytrzymują nawet jednej sesji – a mamuśka dała rade całej Po zakończeniu chemii mama dostała skierowanie na wszystkie badania, gdyż lekarze chcieli zastosować radioterapię. Niestety guz znów się obudził i lekarze myśleli o wznowieniu chemioterapii– jednak tym razem drastyczniejszej… Na tym stanęło – mama przeszła wszystkie badania – tylko jedno jej zostało do zrobienia – TOMOGRAF / i tu się zaczęły schody/. Nie dość że na TOMOGRAF musiała czekać w kolejce niespełna miesiąc, to na dodatek gdy nadszedł termin, okazało się że urządzenie jest popsute i kolejne pół miesiąca mama musiała się przemęczyć… To całe wyczekiwanie na sfinalizowanie badań miało niekorzystny wpływ na stan zdrowia mojej mamy…. Strasznie zaczęła puchnąć , szyja prawie zlała jej się z podbródkiem, twarz jest okrąglutka, a ręce i nogi ma jak z waty. NA szczęście nadal potrafi stać o własnych siłach , jednak każdy krok sprawia jej tyle trudności, dlatego zawsze staram się być w asekuracji… Bo mamusia zawsze chce SAMA i powtarza w kółko : „Ja SAMA!!! Dam radę!!! I za to ja PODZIWIAM !!!!!! Niestety tydzień temu zaczęła się strasznie dusić, wezwałyśmy pogotowie o 2 w nocy /byłam zła że mamę , że tak długo zwlekałą, że nie przyznała się wcześniej do trudności z oddychaniem i bólu w klatce… Efektem tego był tygodniowy pobyt na oddziale wewnętrznym, gdzie okazało się że mama ma wodę płucach. Oczywiście wodę usunięto , mamę dotleniono i teraz już jest w domku w swoim łóżeczku…. /to nasza historia w skrócie/ Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Anielica_25 Napisano Listopad 21, 2009 Do asia630 a co teraz ??.... Oj tak POMOGŁO - ale miałam na myśłi to, że pomogło mi... dzięki tym wszystkim historią mogłam się przygotować - więc poniekąd psychicznie to mi pomogło /niestety nie mojej mamie/ Obecnie mama po zciągnięciu wody jest w domku, bardzo słaba, całe dni śpi praktycznie - myślę ze to efekt nowych leków.... jednak przeraża mnie fakt, że mama prawie nic nie je - choć jej podaję i wciąż nalegam ale już nie mam siły gdyż wszystko co mama zje to zaraz zwraca /to też pewnie efekt nowych leków, bo mama nie dostała tym razem nic antywymiotnego/ to przerażające co się dzieje teraz - nie mogę na to patrzeć, poprostu serce mi pęka /a gdy do oczu napływają mi łzy , to uciekam do kuchni, łapięza butelkę wina i wypijam lampkę - wiem że to głupie ale pomaga , a ja przecież nie mogę siezałamać, mama mnie potrzebuje!!!!/// Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Hayah Napisano Listopad 21, 2009 Anielica to nie brzmi glupio, sama wiem, ze pomaga sie w takich chwilach po prostu napic. Jestes niesamowita, madra i taka dzielna. No i slow mi brak. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość kingsol Napisano Listopad 21, 2009 moja mama jest po drugiej chemi, we wtorek jedziemy na trzecia. ma bardzo dobry apetyt ale twierdzi ze traci smak. to pewnie po tej chemi. kiedy byla we wtorek w szpitalu i pielegniarka ja wazyla okazalo sie ze przytyla ok 3 kg przez tydzien. nie wiem ale teraz wszystko wydaje mi sie podejrzane.... ogolnie mama czuje sie dobrze. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość lubdubu76 Napisano Listopad 21, 2009 kingsol ,wiem że Cię nie pocieszę ale mój tato też najpierw przytył.jadł jakby na zapas,jakby chciał pokazać nam i udowodnić sobie że dobry apetyt i parę kilo więcej to dowód tego że się polepsza jego stan zdrowia..Teraz niestety nie je już prawie nic..Na szczęście każdy organizm jest inny,tak samo jak każdy inaczej reaguje na leczenie.Trzymam kciuki za Twoją mamę. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
lubudubu76 0 Napisano Listopad 21, 2009 Anielica jak czytam twoje posty to jakbym czytała siebie.Wszyscy przechodzimy te same stany;/ a już myślałam że powoli muszę się wybierać do psychologa po jakieś antydepresanty,że chyba zeświruję..muszę powiedzieć że dzięki temu forum(może to zabrzmi egoistycznie) nie czuję się taka samotna i jedyna w swoim cierpieniu.No i niestety oswajam się powoli z tym co będzie..czas mnie troszkę oswoił z tą sytuacją.. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Anielica_25 Napisano Listopad 21, 2009 Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość adala Napisano Listopad 21, 2009 Witajcie,zycze Wszystkim Duzo wytrwalosci w tej walce...Badzcie silni...Sama stracilam mame przez ta chorabe Choc pogrzeb byl w marcu,to do tej pory nie moge w to uwierzyc Moja przyjacilka pielegniarka,powiedziala mi wprost,ze przy tej chorobie to kwestia czasu A to,ze mama przezyla 10 m-cy,to dzieki jej woli walki...Teraz dla mnie najwazniejsze sa wspomnienia i oby tych wspomnien bylo jak najwiecej...Sciskam Wszystkich i Powodzenia Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Anielica_25 Napisano Listopad 22, 2009 Chciałam wczoraj podzielić się mądrym tekstem ale widzę że mi nie wyszło /choć pewnie już to nie jeden z was zna - ja po prostu wiem że tak jest/ " CIERPIENIE wymaga więcej ODWAGI niż ŚMIERĆ !!!!! CZAS NIE LECZY RAN, tylko PRZYZWYCZAJA DO BÓLU :((((( " /smutne , ale prawdziwe/ dlatego PODZIWIAM MOJĄ MAMĘ!!! Jednak patrząc na jej cierpienie i pogarszający sie stan zdrowia utwierdzam się w przekonaniu, że ja NIGDY NIE BEDĘ SIĘ LECZYĆ /jeśli zachoruję/ Zbyt dużo ludzi wokół cierpi:(((( Ja też CIERPIĘ widząc jej męczarnię, nie potrafię w pracy usiedzieć, bo sięmartwię. NA szczęście jest opiekunka z nią w tym czasie przez 3 do 4 godzinek /niestety musze pracować/ Myśle o załatwieniu jeszcze jednej opiekunki, albo pielęgniarki, bo z mamą jest coraz gorzej, prawie nic nie je /1 kromeczka na dzień to jak nic/ dziś prawie zemdlałą gdy wracałyśmy z WC/ Boję się że nadchodzi najgorsze.... /mama juz jest po tomografie w poniedziałek jedziemy na konsultację z wynikami- na reszcie !!!!/ Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Anielica_25 Napisano Listopad 22, 2009 Lubudubu76 uważam że psycholog to nie jest dobry pomysł - tobie nie jest potrzebny jakiś pajac za biurkiem, który na podstawie twego bólu napełni sobie portfel i który myśli że dzięki swojemu papierkowi i doktoracie pozjadał wszystkie rozumy... Nie sądzę żeby on wiedział co czujesz jeśłi sam tego nie przeszadł... Tu są ludzie , którzy Cię rozumieją i bezinteresownie doradzą, czy nakierują... Ja jeszcze nie czułam żebym świrowałą - ale moje "krwawiące" serce potrzebowało zrozumienia i wsparcia... Ja to jestem MAZGAJ - ryczę czasami całe godziny, a gdy mnie mama potrzebuje to stosuję swój malutki "LEK" i zaciskam ząbki, a łezki wysychają. .... Temat ŚMIERCI również mnie prześladuje... /ale jakoś trudno mi jest o tym mówić/ POZDRAWIAM SERDECZNIE !!!!!!! Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość natie7534 Napisano Listopad 23, 2009 Moja kochana mam obecnie walczy z ta straszna chorobą lekarze mówią że nie ma żadnych szans-ta choroba jest smiertelna to tylko kwestia czasu jedni żyją dłużej inni krócej:((( Moja mam zachorowała rok temu tzn rok minoł w październiku jak wyszło że ma raka płuc miała chemiie potem radioterapie w czerwcu tego roku lekarze powiedzieli jej że jest całkowicie wyleczona jaka była nasza i przedewszystkim je radosc nie da sie opisac niestety ta radosc nioe trwała długo bo juz po miesiacu okazało sie że jest nawrót choroby ale jak i dlaczego przecież była całkowicie wyleczona podobno jaki to straszny ból:(( od tej pory nie ma poprawy jest tylko coraz gorzej od ponad msc mama nie dostaje juz chemii bo nie przynosi efektów zaczeła jej sie pojawiac woda w płucu coraz czesciej wczoraj dowiedzielismy sie że ma przerzuty do mózgu miała atak padaczki nie wiem co bedzie dalej ile jej zostało czasu czy dzien czyu dwa czuy moze pół roku modlę sie o każdy dzien jej z nami nie wyobrażam sobie że moze jej nie byc to tak strasznie boli:((((( ja nie chce żeby ona umierała ale tak strasznie cierpi a to mnie jeszcze bardziej boli choc widac w niej starszna chęc życia serce mi peka z tej bezradnosci i bezsilnosci:(((( nie wiem jak przez to wszystko przejasc tak bardzo chciałabym jej pomóc tak bardzo bym chciała żeby nie odchodziła od nas:(((((((((( Wiem ze nie ja jedyna przezywam taką straszna tragedie i wsp.ołczuje innym ale ból jest w każdym z nas:((( tylko jak sobie z nim poradzic???:( Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość sandlaa Napisano Listopad 23, 2009 Kochani Moi,widzę że od czasu kiedy pisałam z Wami na tym forum, pojawiło się tutaj wiele nowych osób...zbyt wiele...Mam nadzieję, że będąc tutaj odczuwacie choć trochę wsparcie, tego, że nie jesteście sami... Wczoraj minął rok od śmierci mojego Tatusia...były znicze, kwiaty, msza na którą poszłam, chociaż w boga nie wierzę...i nadal uczucie, że za mało zrobiłam... Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
becia 1965 0 Napisano Listopad 23, 2009 Ja też straciłam Tatę , umarł na raka płuc w czerwcu.Również czuję niedosyt, chociaz wszyscy mówią , że takiej drugiej dobrej córki nie ma .Dom zamieniłam na szpital tlen , kroplówki itd Zmienialiśmy pozycje co godzinę, balsamowanie , oklepywanie , karmienie, mycie,zmiana pampersów itd.Nie mogę sobie wybaczyć , że namówiłam i załatwiłam Tatulkowi radioterapię , która pomogła na 3 tygodnie.Sama radioterapia to koszmar , ból , cierpienie fizyczne i psychiczne.Tata słaniał sie z nog i płakał jak dziecko a ja pocieszałam , ze musimy to przetrwać bo będzie lepiej.Na dodatek Tatuś był w tym koszmarnym miejscu jakim jest Ludwikowo.Tam wywozi sie biednych chorych ludzi na czas naświetlania.I codziennie sie tych biednych ludzi dowozi się do Poznania .Horror!!!!!!!!!!!!!!!!A bogatych leczy sie w Poznaniu w WCO Tak bardzo żałuje ,że nie dałam łapówki , nie mogę sobie wybaczyć -2 miesiące męki.Przestrzegam nie patrzcie na pieniądze, ratujcie swoich Bliskich!!!!!!!! Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
becia 1965 0 Napisano Listopad 23, 2009 Ja też straciłam Tatę , umarł na raka płuc w czerwcu.Również czuję niedosyt, chociaz wszyscy mówią , że takiej drugiej dobrej córki nie ma .Dom zamieniłam na szpital tlen , kroplówki itd Zmienialiśmy pozycje co godzinę, balsamowanie , oklepywanie , karmienie, mycie,zmiana pampersów itd.Nie mogę sobie wybaczyć , że namówiłam i załatwiłam Tatulkowi radioterapię , która pomogła na 3 tygodnie.Sama radioterapia to koszmar , ból , cierpienie fizyczne i psychiczne.Tata słaniał sie z nog i płakał jak dziecko a ja pocieszałam , ze musimy to przetrwać bo będzie lepiej.Na dodatek Tatuś był w tym koszmarnym miejscu jakim jest Ludwikowo.Tam wywozi sie biednych chorych ludzi na czas naświetlania.I codziennie sie tych biednych ludzi dowozi się do Poznania .Horror!!!!!!!!!!!!!!!!A bogatych leczy sie w Poznaniu w WCO Tak bardzo żałuje ,że nie dałam łapówki , nie mogę sobie wybaczyć -2 miesiące męki.Przestrzegam nie patrzcie na pieniądze, ratujcie swoich Bliskich!!!!!!!! Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
becia 1965 0 Napisano Listopad 23, 2009 Ja też straciłam Tatę , umarł na raka płuc w czerwcu.Również czuję niedosyt, chociaz wszyscy mówią , że takiej drugiej dobrej córki nie ma .Dom zamieniłam na szpital tlen , kroplówki itd Zmienialiśmy pozycje co godzinę, balsamowanie , oklepywanie , karmienie, mycie,zmiana pampersów itd.Nie mogę sobie wybaczyć , że namówiłam i załatwiłam Tatulkowi radioterapię , która pomogła na 3 tygodnie.Sama radioterapia to koszmar , ból , cierpienie fizyczne i psychiczne.Tata słaniał sie z nog i płakał jak dziecko a ja pocieszałam , ze musimy to przetrwać bo będzie lepiej.Na dodatek Tatuś był w tym koszmarnym miejscu jakim jest Ludwikowo.Tam wywozi sie biednych chorych ludzi na czas naświetlania.I codziennie sie tych biednych ludzi dowozi się do Poznania .Horror!!!!!!!!!!!!!!!!A bogatych leczy sie w Poznaniu w WCO Tak bardzo żałuje ,że nie dałam łapówki , nie mogę sobie wybaczyć -2 miesiące męki.Przestrzegam nie patrzcie na pieniądze, ratujcie swoich Bliskich!!!!!!!! Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
becia 1965 0 Napisano Listopad 23, 2009 Do natie 7535 Jeżeli moge podpowiedziec to doradzam zgłosić mame do Hospicjum Domowego.Otrzymałam od Nich duże sparcie fizyczne i psychiczne.Byli u Taty na każda prosbę ;lekarz 1 raz na tydzień a pielegniarka 2 razy w tygodniu.Jedyni lekarze z powołania i z sercem na dłoni.I przede wszystkim modlitwa, modlitwa i jeszcze raz modlitwa bo ona czyni cuda.Pozdrawiam Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość natie7534 Napisano Listopad 23, 2009 do becia1965 wierz mi modlę się cały czas i trace nadzieje ja wiem ze nie ma już chyba żadnej nadziei tak bardzo bym chciała żeby zdażył się cud aaaale cudów nie ma prosze tylko Boga o jeszcze troche życia dla mojej kochanej mamy o to żeby nie cierpiała tylko że ja nie potrafie sobie z tym poradzic gdziekolwiek jestem wszystko mi przypomina chwile które razem spędziłyśmy jak była jeszcze zdrowa nawet idac miastem widze przystanek i rycze bo pamietam jak jeszcze nie tak dawno przed choroba stałysmy tam razem i inne miejsca i sytuacje nie potrafie sobie z tym ogromnym bólem poradzic czasem mysle że od tego zwariuje to takie trudne i bolesne:(((((( Dziękuję Ci za słowa tak bardzo mi teraz brakuje wsparcia dlatego tu weszłam bo tacy ludzie jak Wy zrozumieja mój ból i cierpienie musze byś silna dla mojej mamy żeby wiedziała że dam sobie rade żeby tym sie choc nie martwiła:(((( Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
becia 1965 0 Napisano Listopad 23, 2009 Do natie 7535 Dziękuję,że odczytałas w mojej wiadomosci do Ciebie to co czułam pisząc te słowa.Mój Tatulek dowiedział się o raku przypadkowo w listopaczie 2008 r , w styczniu miał 30 naswietlań,marzec był bez bólu i kaszlu.Potem potworne bóle , Morfina, plastry p / bólowe.W kwietniu Tatus jezdził już na wózku inwalidzkim a w maju 27 połozył sie do łózka (bo na lezaco mniej bolało) i 25 czerwca zmarł duszcząc sie.To tak w telegraficznym skrócie. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
becia 1965 0 Napisano Listopad 24, 2009 Do natie 7535 Patrzac z perespektywy czasu to moje działania powodowały tylko przedłuzanie cierpienia mojemu Tacie.Chciałam Go mieć za wszelka cenę dla siebie i Mamy.Teraz wiem ,że to był egoizm! Tata słabł z dnia na dzień.Miał wstręt do miesa i wędliny (to podobno normalne)jadł jak ptaszek tylko serek .Miałam problem ,bo Był cukrzykiem i brał insuline.Dusznosci sie nasilały ale miałam tlen i jakos sobie radziłam.Błagałam Boga ,zeby Tata przezył jak najdłużej.Nie chciały mi przejść przez usta słowa prosze o dobrą śmierć.Musiałam dojrzeć do tego.Pózniej Tatus był jak roslinka karmiłam Go zmiksowanymi zupkami, kaszka manna i budyniem , bo tylko to Był w stanie przełknac.całe dnie i noce Tatuś krzyczał Mama,umieram i wołam swoją żonę.Były to bardzo wzruszajace słowa jak Tata mówił do swojej zony przytul mnie, przebacz mi czy kocham cię.Tata bardzo spokorniał w chorobie i stał sie uległy jak baranek.Jak ja sie pytałam Tatulek boli , co boli to usmiechał sie i odpowiadał wszystko dobrze aniołeczku.Nie wiem skad miałam tyle sił , musiałam wspierać całą rodzinę.Płakałam w ukryciu i płacze do dzis.Nie wiem co jest pisane Twojej Mamie , ale po umierajacych przychodzą wczesniej zmarli.Po mojego Tate codziennie przychodziła moja babcia , ale tata nie był jeszcze gotowy.I wołał była mama i poszła sobie.Niesamowite wzruszenie do dziś.W dniu kiedy Tatus umarł miał straszna dusznośc podałam leki dożylne, leki do motylka , tlen i nie było reakcji.Tata dusił sie na moich oczach a ja zamiast Go tulić , szukałm na ręce zyły żeby wkłóc nowy wenflon.W pewnym momencie zrozpaczona , zapłakana krzyknełam Mamo pal gromnicę i w momencie zapalenia jej Tatus odszedł.Tak jakby czekał na ta chwile zapalenia. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
becia 1965 0 Napisano Listopad 24, 2009 Do natie 7535 Zapomniałam napisać ,że przyszedł ten moment o którym pisałam wczesniej i zaczełam błagać Boga o ...dobra smierć dla mojego Taty.Nie mogłam patrzec jak potwornie cierpi (bólu nowotworowego nie zawsze uda sie wyciszyć) jest Go coraz mniej w łóżku , nogi i ręce Miał takie chude.Dobrze ,ze Miał materac p/ odleżynowy( możesz go wypożyczyć w Hospicjum lub kupić z dużą refundacją NFZ.Pampersy też dostaniesz prawie za darmo.Najwazniejsze jest nawilżanie ciała tz. balsamowanie ,żeby nie doszło do podraznień o odlezyn.Podpowiem Ci równiez kup Mamie Nutridrinki w aptece kosztuja ok.7 zł.Są bardzo odzywcze i wysokokaloryczne.1 buteleczka to wartośc kaloryczna 1 posiłku.Zycze Ci dużo sił i szukaj ich w modlitwie i zrób wszystko , żebys sobie czegos nie wypominała w przyszłości.Doradzam sakrament chorych, spowiedz , msze św.To wszystko pomaga choremu i zrozpaczonej, bezsilnej rodzinie.Acha pamietaj ,ze przysługuje Tobie jako córce 14 dni opieki.Wybacz mi jezeli czymś Ciebie uraziłam lub przestraszyłam ale chciałam Przekazac Tobie to co miałam w sercu.bedzie mi miło jezeli napiszesz do mnie.Pozdrawiam Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
becia 1965 0 Napisano Listopad 24, 2009 Proszę niech nikt nie pisze , że czas koi rany.Nie po smierci Kogos bliskiego. Z kazdym dniem, tygodniem , miesiacem jest coraz gorzej.Cały czas czekam za Tatą, tak jakby gdzies wyjechał ale ON ... nie wraca!!!!!!!!!! Jest wielka pustka , ból i łzy.Jezdzimy do Taty na cmentarz co 3 dni i dopiero obecnośc przy grobie daje mi ukojenie na chwilę. Jak wracam z cmentarza z poczuciem , że Tatuś ma zapalone znicze , świeże kwiaty itd to czuje lżejsze serce ( do nastepnego razu) Nie wiem co bedzie dalej jak sobie poradzę z tą tęsknotą ,przede mną święta.Boje się!!!!!!!!!! Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
mała 35 0 Napisano Listopad 24, 2009 Widzę że wszyscy w trakcie choroby i juz po stracie bliskiej osoby przeżywają to samo.Mnie też przerażają najbliższe święta,które po raz pierszy będę spędzała bez taty.Zabieram do siebie mamę z siostrą i wspólnie sobie poradzimy,nie mamy wyjścia .Pozdrawiam!!! Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość asia630 Napisano Listopad 24, 2009 DZIEKI DZIEWCZYNY ZA TO CO PISZECIE!!! MYŚLAŁAM ZE TYLKO JA NIE UMIEM SOBIE PORADZIĆ ZE SWOJĄ ZŁOŚCIĄ, ŁZAMI I STRACHEM ALE JAK CZYTAM WASZE WPISY TO OKAZUJE SIĘ ŻE NIE TYLKO JA TAK MAM. CZASEM MYSLĄŁAM O SOBIĘ ŻE MOZE ZACHOWUJĘ SIĘ JAK DZIECIAK, ŻE POWINNAM MOŻE POGODZIĆ SIĘ ŻE ŚMIERĆ JEST CZĘŚCIĄ ŻYCIA, JAK POWIEDZIAŁ MI JEDEN CZŁOWIEK, ALE JA TAK NIE UMIEM, PONMIMO MOICH LAT. NIE ROZUMIEM DLACZEGO NIEKTÓRZY MUSZĄ UMIERAĆ TAK WCZEŚNIE I W TAKICH CIERPIENIACH I NIE CHCE ROZUMIEĆ I GODZIĆ SIĘ Z TYM.CZĘSTO BARDZO PŁACZĘ I JAK JESTEM SAMA TO WRĘCZ WPADAM W HISTERIĘ, MYŚLAŁAM ZE JESTEM NIENIORMALNA ALE WIDZĘ ŻE TEN STRACH TO NORMALNE. DZIEKI BARZDO ZA WPIS DLA BECIA 1965. JA WCIĄŻ MAM WRAŻENIE ŻE ROBIĘ ZA MAŁO, BO JESTEM TAKA BEZRADNA. MAM PYTANIE DO BECIA 1965: CZY TA RADIOTERAPIA TO ZECZYWISCIE TAKA MECZARNIA, TATA PO SKOŃCZONEJ CHEMII CZYLI W LUTYM JAK DOZYJE MA MIEĆ TE NAŚWIETLANIA ALE W SZPITALU U CEGIELSKIEGO NA 28 CZRWCA, ZAUWAŻYŁAM ZE PISZESZ O POZNANIU, NIE WIESZ CZY TAM TEŻ JEST TAKI KOSZMAR JAK OPOWIADASZ O LUDWIKOWIE? Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Ewerolka Napisano Listopad 24, 2009 To prawda, że czas nie leczy ran. Mnie się ciągle wydaje, że tata jest w pracy i zaraz wróci. Żeby to było możliwe :(. Najgorsze jest to że z trudem pamiętam dobre chwile. Cały czas mam przed oczami jego spuchnięte ciało, tatuś miał zespół żyły górnej próżnej więc spuchła mu szyja i ręce. Wyglądał jakby ktoś napompował mu górną część ciała jak balon na dwóch patyczkach. Pamiętam jak siedział biedny wynędzniały na wózku czekając na swoją kolej na dializę. Biedny umęczony chorobą człowiek wstawiony gdzieś na korytarzu. jak tak można. (Tata nie mógł przez te nerki przyjąć chemii, zresztą nerki uszkodzili mu wcześniej w szpitalu jak leczył się na wrzody żołądka-przetoczyli mu za dużo krwi i nerki siadły, zrobili mu wtedy zdjęcie rentgenowskie i nikt nam nie powiedział że tata ma guza wielkości pomarańczy, tylko wypisali do domu, straciliśmy 2 miesiące kiedy można było walczyć o jego życie). Pamiętam go jak po serii radioterapii wypisali go do domu. Zaczął pluć krwią i nie mógł oddychać. Nikt nam wtedy nie chciał pomóc. nie wiedziałam co robić. Gdy poszłam na konsultację do lekarza mówił tylko o tym że trzeba się przygotować na najgorsze, nie umiał mi zalecić żadnej dorażnej pomocy. wypisując go ze szpitala jak to okreslili zeby sobie odpoczął nie przepisali mu nawet żadnych leków przeciwbulowych, czy rozkurczających. wszystko czym mogłam mu pomóc wyczytałam w internecie. Tata przez ostatnie cztery dni życia siedział 24h na dobe w fotelu bo w innej pozycji się dusił. W tarkcie wezwałam lekarza do domu zapisał mu leki przeciwbólowe ale słowem nie wspomniał że tata prawie umiera. Skąd ja miałam to wiedzieć???!!! Modliłyśmy się z mamą żeby wytrzymał jeszcze troszkę bo miał termin przyjęcia do szpitala i myślałyśmy że tam go podratuja trochę jak wcześniej. Zmarł w dniu w którym go tam zawiozłyśmy. Oczywiście jeszcze zdążył odczekać swoje w kolejce do przyjęcia. A potem jak lekarka nie mogła mu pobrać krwi zaczęła się akcja. Ostatni raz widziałam go żywego wjeżdżającego na łóżku na intensywną terapię. Jeszcze siedział na tym łóżku, nie dał się położyć bo wtedy nie mógł oddychać. Chwile póżniej już nie żył. Najgorsze w tym wszystkim jest to że nie moge sobie wybaczyć ze nie zrobiłam dla niego więcej. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Ewerolka Napisano Listopad 24, 2009 W czasie choroby taty spotkałam się z problemem nie do pokonanie: LEKARZE. Właściwie od postawienia diagnozy wszyscy postawili na nim kreskę. Cały czas jak chciałyśmy się czegoś dowiedzieć to gadali o umieraniu, wszystko do tego sprowadzali. Przecież myśmy tylko chciały, żeby ta jego resztka życia przebiegała w jak najlepszych warunkach. Zresztą na początku tata funkcjonowała dosyć dobrze więc było to abstrakcyjne słowo - śmierć. Ja nie chciałam cudotwórcy, chciałam żeby ktoś nas poprowadził przez to wszystko, nie musiał się nad nami litować, angażować, współczuć. Wystarczyłoby żeby zachowywali się kompetentnie i traktowali tatę godnie. A oni przerzucali odpowiedzialność między sobą. W sumie tata był tylko konsultowany onkologiczni, nigdy nie miał jakiegoś onkologa prowadzącego, bo pani dr u której miał naświetlanie pogadała z nami i przypomniała sobie na jeden dzień kim jest tata dopiero po czekoladkach z "wkładką", więc nie można jej uznać za taty onkologa. Jedyny lekarz który naprawdę się tatą zajął to był nefrolog. Tatuś mówił że był bardzo zdziwiony jak pojechał z tatą na konsultację onkologiczną i wyznaczyli mu termin na radio na za trzy miesiące. A dawali mu miesiąc życia. Wogóle mnie powaliło jak wypisali tatę ze szpitala na tydzień żeby sobie odpoczął przed chemią. Tak go naładowali sterydami że przez jeden dzień wręcz biegał. Pozałatwiał pare spraw na mieście chodził po ogródku, wygłupiał się z nami. A drugiego dnia już nie mógł dojść do łazienki. Wypisali go i jakbym się nie upomniała to nawet nie dostałby leków które mu ściągały trochę wody z tych opuchniętych miejsc. Ja nie wiem po co tata płacił ZUS przez ostatnie trzydzieści lat (zresztą on nigdy nie chorował więc nigdy z tego nie korzystał) bo jak przyszło co do czego to pomoc jaką mu zaoferowali była żałosna. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Ewerolka Napisano Listopad 24, 2009 Mój kolega którego żona jest onkologiem powiedział mi kiedyś że pacjenci dla nich muszą być jak worki z kartoflami bo inaczej by zwariowali. Ja im nie każe kochać swoich pacjentów, ale co jak co to worków z kartoflami oni nie przypominają. Jeśli nie potrafią kogoś po prostu szanować to chyba powinni zmienić zawód. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Ewerolka Napisano Listopad 24, 2009 Przepraszam, za tą epopeję ale musiałam to gdzieś zrzucić. To i tak tylko urywki moich myśli które cały czas mi się kłębią w głowie. Nie umiem się uwolnić od tego forum a bardzo bym chciała. wszystkie wasze wpisy przypominają mi co myśmy przeszli. Macie racje że czas tu nic nie zmienia. Ale ja staram się tylko czasem pozwolić sobie na rozklejenie się. Znajduje sobie wtedy ciemny kąt i wyje z tęsknoty. A w pozostałych momentach wmawiam sobie że tata zaraz wróci z pracy. I tak od półtorej roku. Myślami jestem z Wami i mam nadzieję że ktoś z Was napisze niedługo że zdarzył się cud i wasz chory wyzdrowiał. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Anielica_25 Napisano Listopad 24, 2009 Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
Gość Anielica_25 Napisano Listopad 24, 2009 No to widzę, że mamy całkiem podobne doświadczenia z lekarzami EWEROLKo:(((( Nasza pierwsza rozmowa z onkologiem polegała na kilkukrotnym olaniu.... Byłyśmy spławiane i wciąż powtarzano nam tekst typu - nie mam teraz czasu, czy proszę poczekać na korytarzu - poproszę panią... (i tak się nasiedziałam kilka h ) A gdy już doszło do pierwszej konfrontacji, to na serię pytań - dostałam jedną odpowiedź : "Pani mama jest chora śmiertelnie" /gdyby nie internet i to forum to pewnie po dziś dzień bym nie wiedziała na czym polega ta okropna choroba/ Później była następna wspaniałomyślna pani doktor z oddziału pulmonologii, która po ostatniej sesji chemioterapii wysłała mamuśkę do domu - bo już jest lepiej, choroba się cofa.... itp. A gdy mama zrobiła badania kontrolne - nagle została przekazana pod opiekę kolejnej mądrej pani onkolog /która stwierdziła , że na oddziale pulmonologii podano złą chemioterapię/ Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach