Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Zlota jesien

Magia czterech por roku dojrzalych kobiet

Polecane posty

ROZMOWA LIRYCZNA -Powiedz mi, jak mnie kochasz. -Powiem. -Więc? -Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec. Kocham cię w kapeluszu i w berecie. W wielkim wietrze na szosie i na koncercie. W bzach i brzozach, i w malinach, i w klonach. I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona. I gdy jajko roztłukujesz ładnie - nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie. W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku. I na końcu ulicy. I na początku. I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz. W niebezpieczeństwie. I na karuzeli. W morzu. W górach. W kaloszach. I boso. Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą. I wiosną, kiedy jaskółka przylata. -A latem jak mnie kochasz? -Jak treść lata. -A jesienią, gdy chmurki i humorki? -Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki. -A gdy zima posrebrzy ramy okien? -Zimą kocham cię jak wesoły ogień. Blisko przy twoim sercu. Koło niego. A za oknami śnieg.Wrony na śniegu. a u nas ciągle tylko śniegu brak ...;-) pozdrawiam cieplutko wszystkich...:-D 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Starsza 65
Dziewczynki coś mnie głowa boli i mam zapchany nos , czyżby to tance sylwestrowe mi dawały w kość:-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Starsza 65
Dzika różyczko to bardzo piękne👄 DOBRANOC WBW👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
🖐️ Kochani ! Milo powitać znowu mile i wesołe twarzyczki... Samotny jabłuszka wyśmienite , a jak smakują , musiałam dać kawałek Januszowi , bo mnie tak bardzo prosił:-D A ja mu dałam i nawet obiecałam :-D , ze mu jutro dam dwa:-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
W następnym tygodniu robimy babiniec u mnie , oj będzie się działo z niektórymi prawie 2 miesiace się nie widziałam... Biedzie o czym pogadać... Januszek wynosi się do sąsiada, a sąsiadka do mnie i będzie nas aż 8 kobitek... Ciesze się bardzo na to spotkanie , szczególnie , ze Jolka z Danii tez będzie... Ja oczywiście mam z nią kontakt , ale to nie to, jak tak na żywo się wyściskać ... Ona wyjeżdża 15. 01. i dlatego pospieszyłyśmy się z tym babińcem... Pozdrawiam Was wszystkich miluśko i życzę milach i kolorowych snów...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Piotr Szczepanik Romans Romans śpiewam bo śpiewam! Bo jestem śpiewakiem! Ono była żebraczką a on był żebrakiem Pokochali się nagle na rogu ulicy I nie było uboższej w mieście tajemnicy ... Nastała noc majowa gwieździście wesoła Siedli - ramię z ramieniem - na stopniach kościoła. Ona mu podawała z wyrazem skupienia To usta do pieszczoty to - chleb do gryzienia. I tak śniąc przegryzali pod majowym niebem Na przemian chleb - pieszczotą a pieszczotę - chlebem. I dwa głody sycili pod opieką wiosny: Jeden głód - ten żebraczy a drugi - miłosny. Poeta co ich widział zgadł jak żyć potrzeba? Ma dwa głody lecz brak mu - dziewczyny i chleba.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kochać - Piotr Szczepanik Kochać - jak to łatwo powiedzieć Kochać - to nie pytać o nic Bo miłośc jest niepokojem Nie zna dnia, który da sie powtórzyć Nagle swiat się mieści w twoich oczach Już nie wiem, czy ciebie znam Chwile, kolorowe przeźrocza Więdną, szybko zmienia je czas Kochać - jak to łatwo powiedzieć Kochać - tylko to więcej nic W tym słowie jest kolor nieba Ale także rdzawy pył gorzkich dni Jeszcze obok ciebie moje ramię A jednak szukamy się Może nie pójdziemy już razem Słowa z wolna traca swój sens Kochać - jak to łatwo powiedzieć Kochać - to nie pytać o nic Bo miłość jest niewiadomą Lecz chcę wiedzieć, czy wiary starczy mi

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
http://www.joemonster.org/i/y/wiedzma.jpg Piotr Szczepanik Zanom zaśniesz Kiedy Sen nie chce przyjść Naucz się na jawie śnić Marzyć chcesz światło zgaś gwiazdy licz. Pragnę w snach twoich snach Uwić gniazdo tak jak ptak Bliżej gwiazd w cieniu drzew w szumie traw. Szukam słów aż znajdę Klucz dla twych snów. Miłość twą jej barwę Kim jesteś mów Szukam słów które by Otwierały twoje sny Chce je znać tak jak zna twoje łzy. Wino sól owoc kwiat Wszystko znajdę w twoich snach Tylko mnie nie ma tam nie ma tam. Szukam słów aż znajdę Klucz do twych snów. Miłość twą jej barwę Kim jesteś mów. Kiedy sen nie chce przyjść Naucz się na jawie śnić Marzyć chcesz światło zgaś gwiazdy licz. WIOSENKO👄 ZAZDROSZCZĘ CI BABIŃCA:) JABŁKO SMACZLIWKA DZIĘKI:_D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam Wszystkich bez wyjątku w 2008 roku... W nocy wróciliśmy z urlopu było bosko👄 W poniedziałek do pracy.... Teraz muszę walizy rozpakować... Ja dopiero wstałam , a przystojniak jeszcze lula... całuję was wszystkich mocno i jeszcze raz witam👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zatęskniłam już za Wami jestescie wszyscy :classic_cool: Dawno Wam tego nie mówiłam... Gałczyński Konstanty Ildefons, Do mowy polskiej Z akcentem na przedostatniej sylabie, co mnie zupełnie nie zachwyca - i znowu "drz" i grz", i "chr" o znowu "pszczoła" i "pszenica", o znowu drogi mgłą owiane. (po ktorych chodzi pani z panem, pan, prosze pani, wyszedł z betów) - o, mowo polska, zakret weź pianinkiem jesteś, nie organem, klajstrem, a nie pasją politycznego pamfletu - z tym swym akcentem z brzydkich brzydszym, jak rzecz wiecznie niedokończona, ty zamiast działać, ty się mizdrzysz zatruta składnią Cycerona; skrzypeczko śliczna, dudko dudków, dziecinko, się skarząca mamie, nieutulonych wdowo smutków, ty muskasz rzeczy, a nie łamiesz; ty lubisz łasić się, przymilać, kostium przymierzać osiem razy. A nam potrzeba monosylab krótkich i jasnych jak rozkazy. Nam trzeba wiecej rymów męskich, którymi będziem ćwiczyc Muzę, nam trzeba w sedno, a nie w księżyc, żelazem, a nie ciepłych klusek. Z akcentem na przedostatniej sylabie, jak biegacz, co mu pękły ścięgna, jak naród, co w pół drogi stanie, taka ty jesteś, mglisto-senna. Szczęście, że płyniesz ulicami, nie tylko w książkach, i jak rzeka szumisz nowymi akcentami, gdy człowiek mówi do człowieka; lecz literacka, z tych odpadków historii, co spadają z wózka, uff! jak mnie męczysz, Świeta Matko, niedosłowiańska, półfrancuska. I choć z czerwieni płonących Warszaw trwalsza niż Anglia flagę zszywam, mowo polska, ja cię oskarżam: STAŁAŚ SIĘ LENIWA, NIEŻYWA.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"Kalendarz pełen radości" Nowy Rok. Dwa krótkie słowa - i wszystko będzie od nowa: styczeń, luty i marzec: Bałwanki, sanki, sasanki, ciepły wiatr wydmie firanki - i już się wiosna pokaże. Powrócą ptaki z południa las się rozśpiewa jak lutnia: kwiecień, maj - dwa pachnące miesiące. A potem stanie przed domem czerwiec z koszykiem poziomek, czerwiec promieni jak słońce. A lipiec przysiądzie na lipie, miodowym kwiatem posypie, zapachnie żniwem i żytem. Potem nad sadem rozbłyśnie sierpień rumiany jak wiśnie, sierpień okryty błękitem. Srebrny od nitek pajęczych wrzesień dzwonkami zadźwięczy: - Dzieci, już pora do szkoły! Ech, pora kolorowa, błyszcząca, kasztanowa, październik, październik wesoły! Listopad - wiatr jak latawiec i biały szron na murawie i chmury śniegiem pachnące. Grudzień z choinką i w szubie. Lubię choinkę i grudzień, lubię cały rok - wszystkie miesiące!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niesmiala
Witaj złota jesieni...👄 Pozdrawiam i ściskam mocno:) Ja się zaziębiłam i lezę w lożo dziś cały dzień:) Pozdrawiam Wszystkich i życzę miłego wieczorku👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niesmiala
Kr�lowa ?niegu Opowiadanie pierwsze W kt�rym jest mowa o lustrze i okruchach Pos?uchajcie! Zaczynamy. Kiedy bajka si? sko?czy, b?dziemy wiedzieli wi?cej, ni? wiemy teraz, bo to by? z?y czarownik! Jeden z najgorszych, sam diabe?. Pewnego dnia wpad? w ?wietny humor, zrobi? bowiem lustro, kt�re posiada?o t? w?a?ciwo??, ?e wszystko dobre i ?adne, co si? w nim odbija?o, rozp?ywa?o si? na nic, a to, co nie mia?o ?adnej warto?ci i by?o brzydkie, wyst?powa?o wyra?nie i stawa?o si? jeszcze brzydsze. Najpi?kniejsze krajobrazy wygl?da?y w tym lustrze jak gotowany szpinak, najlepsi ludzie byli szkaradni albo stali na g?owach bez tu?owia. Twarze w tym lustrze by?y tak wykrzywione, ?e nie mo?na ich by?o rozpozna?; ten, kto mia? piegi, m�g? by? pewien, ?e pokryj? mu ca?y nos i policzki. Diabe? za? uwa?a?, ?e to by?o ogromnie zabawne. Skoro tylko przez g?ow? cz?owieka przelecia?a jaka? zacna, dobra my?l, ju? twarz w lustrze wykrzywia?a si?, a diabe?-czarownik ?mia? si? ze swego sprytnego wynalazku. Wszyscy, kt�rzy chodzili do szko?y diab?a, gdy? za?o?y? czarci? szko??, opowiadali na prawo i lewo, ?e sta? si? cud; uwa?ali, ?e dopiero teraz b?dzie mo?na dowiedzie? si?, jak naprawd? wygl?da ?wiat i ludzie. Biegali wsz?dzie z lustrem i w ko?cu nie by?o ani jednego cz?owieka, ani jednego kraju, kt�ry by nie zosta? w nim opacznie odbity. Przysz?o im do g?owy, by polecie? do nieba i zabawi? si? kosztem anio?�w i Pana Boga. Im wy?ej lecieli z lustrem, tym bardziej wszystko si? wykrzywia?o, zaledwie mogli je utrzyma?, lecieli wy?ej i wy?ej, coraz bli?ej anio?�w i Boga; wtedy lustro zadr?a?o tak strasznie, ?e wypad?o im z r?k na ziemi?, gdzie rozprys?o si? na tysi?ce milion�w, bilion�w i jeszcze wi?cej okruch�w. Teraz dopiero wyrz?dzili o wiele wi?ksz? krzywd? ni? przedtem, gdy? niekt�re kawa?ki by?y mniejsze od ziarnka piasku i pofrun??y daleko w ?wiat; gdy wpad?y komu? do oka, tkwi?y w nim, i wtedy cz?owiek ten widzia? wszystko na odwr�t albo spostrzega? tylko to, co by?o w danym przedmiocie z?e, gdy? ka?dy od?amek lustra mia? t? w?a?ciwo?? co ca?e lustro; byli ludzie, kt�rym taki od?amek wpad? do serca, i wtedy dzia?o si? co? okropnego: serce stawa?o si? jak kawa?ek lodu. Niekt�re kawa?ki szk?a by?y takie du?e, ?e zrobiono z nich szyby okienne, ale nie warto by?o patrze? przez nie na przyjaci�?; inne kawa?ki dosta?y si? do okular�w i ?le si? dzia?o, kiedy ludzie nak?adali te okulary, aby dobrze widzie? i dobrze s?dzi?; a Z?y ?mia? si?, a? mu si? brzuch trz?s?, i to go przyjemnie ?askota?o. A w powietrzu unosi?y si? wci?? male?kie okruchy lustra. I s?uchajcie, co si? sta?o! Opowiadanie drugie Ch?opczyk i dziewczynka Po?r�d wielkiego miasta, gdzie jest tyle dom�w i tyle ludzi, ?e nie ma do?? miejsca, aby ka?dy mia? sw�j ma?y ogr�dek, i dlatego wi?kszo?ci ludzi musi wystarczy? doniczka z kwiatami, mieszka?o dwoje biednych dzieci, kt�re mia?y jednak ogr�d troch? wi?kszy ni? doniczka. Nie byli bratem i siostr?, ale kochali si? jak rodze?stwo. Ich rodzice mieszkali w dw�ch domach, przedzielonych w?sk? uliczk?, w dw�ch izdebkach na poddaszu; dachy dom�w styka?y si? prawie ze sob?; tu? obok rynny w ka?dym domu widnia?o ma?e okienko, wystarczy?o tylko przeskoczy? przez rynn? i ju? mo?na by?o przej?? z jednego okna do drugiego. Rodzice mieli przed oknem drewnian? skrzynk?, w kt�rej sadzili po?yteczne warzywa i ma?e r�?ane krzewy. Raz wpad?o rodzicom na my?l, ?eby postawi? skrzynki w poprzek rynny, tak ?e si?ga?y prawie od jednego okna do drugiego i wygl?da?y jak dwie grz?dki. P?dy grochu zwiesza?y si? ze skrzynek, a r�?ane krzewy wypuszcza?y d?ugie ga??zki, wi?y si? dooko?a okien i pochyla?y ku sobie; wygl?da?o to prawie jak brama triumfalna, pe?na zieleni i kwiat�w. Poniewa? skrzynki by?y bardzo wysoko, a nie wolno tam by?o si? wdrapywa? dzieciom, pozwolono im cz?sto wychodzi? do siebie i siedzie? na ma?ych sto?eczkach pod r�?ami; bawi?y si? tam ?wietnie. W zimie ko?czy?a si? ta przyjemno??, okna by?y cz?sto zupe?nie zamarzni?te; ale wtedy dzieci ogrzewa?y przy piecu miedziaki i przyk?ada?y je do zamarzni?tych szyb, tak ?e robi?a si? ?wietna dziurka do patrzenia, taka okr?g?a, okr?g?a; przez t? dziurk? patrza?o kochane, mi?e oko, przy ka?dym oknie jedno; byli to ch?opczyk i dziewczynka. Ch?opczyk nazywa? si? Kay, a dziewczynka Gerda. W lecie wystarczy? jeden krok, i ju? byli razem, ale w zimie musieli wchodzi? na tyle schod�w i schodzi? z tylu schod�w, a na dworze pada? ?nieg. � To roje bia?ych pszcz�?! � powiedzia?a stara babka. � Czy maj? tak?e kr�low?? � spyta? ch?opczyk, bo wiedzia?, ?e prawdziwe pszczo?y maj? kr�low?. � Naturalnie, ?e maj?! � powiedzia?a babka. � Fruwa tam, gdzie si? najg??ciej roj?. Jest wi?ksza od innych i nigdy nie odpoczywa na ziemi, odlatuje z powrotem w czarne chmury. Czasami w zimowe noce przelatuje przez ulice miasta i zagl?da do wszystkich okien, a wtedy okna te zamarzaj? tak dziwnie, jak gdyby si? pokrywa?y kwiatami. � Tak, to?my widzieli! � wo?a?y dzieci i teraz uwierzy?y, ?e to by?a prawda. � Czy Kr�lowa ?niegu mo?e tutaj przyj??? � spyta?a ma?a dziewczynka. � Niech tylko spr�buje! � powiedzia? ch?opiec. � Wtedy posadz? j? na gor?cym piecu i roztopi si?. Ale babka pog?adzi?a go po g?owie i zacz??a opowiada? inne bajki. Wieczorem, kiedy ma?y Kay k?ad? si? ju? spa?, wdrapa? si? na krzes?o przy oknie i spojrza? przez ma?? dziurk?; w?a?nie spad?o par? p?atk�w ?niegu i jeden z nich, najwi?kszy, zawis? na brzegu skrzynki z kwiatami; r�s? coraz bardziej i bardziej i w ko?cu przemieni? si? w kobiet? ubran? w najdelikatniejsz? bia?? gaz?, utkan? jakby z miliona gwia?dzistych p?atk�w. By?a pi?kna i zgrabna, ale ca?a z lodu, z ol?niewaj?cego, b?yszcz?cego lodu, a jednak ?y?a: oczy patrza?y jak dwie jasne gwiazdy, ale nie by?o w nich spokoju ani wytchnienia. Sk?oni?a si? do okna i skin??a r?k?. Ch?opczyk przestraszy? si? i zeskoczy? z krzes?a; a wtedy zdawa?o mu si?, ?e wielki ptak przelecia? obok okna. Nast?pnego dnia by? silny mr�z, a potem zrobi?a si? odwil?, a potem przysz?a wiosna, s?o?ce ?wieci?o, ukaza?a si? ziele?, jask�?ki budowa?y gniazda, otworzono okna i dzieci siedzia?y znowu w swoim ogr�dku przy rynnie, wysoko ponad wszystkimi pi?trami. Tego lata r�?e kwit?y niezwykle obficie; dziewczynka nauczy?a si? psalmu, w kt�rym by?a mowa tak?e i o r�?ach, i wtedy pomy?la?a o swoich w?asnych kwiatkach; za?piewa?a ten psalm ch?opczykowi, a on nuci? razem z ni?: R�?a przekwit?a i mienie, P�jd?, pok?o?my si? dziecinie. Dzieci trzyma?y si? za r?ce, ca?owa?y r�?e, patrza?y w jasne s?o?ce i m�wi?y do s?o?ca jak do Dzieci?tka Jezus. C�? to by?y za cudne, letnie dni, jak?e przyjemnie by?o siedzie? pomi?dzy ?wie?ymi krzewami r�?, kt�re, zdawa?o si?, nigdy nie przestan? kwitn??! Kay i Gerda siedzieli i ogl?dali ksi??k? z obrazkami, w kt�rej by?y malowane zwierz?ta i ptaki. Wtem, gdy zegar na wielkiej wie?y ko?cielnej wybi? w?a?nie pi?t?, Kay zawo?a?: � Co? mnie uk?u?o w serce! O, a teraz co? mi wpad?o do oka! Dziewczynka obj??a go za szyj?, ch?opczyk mruga? oczami: nie, nic nie by?o wida?! � Pewnie ju? wylecia?o! � powiedzia?, ale nie wylecia?o. By? to w?a?nie jeden z tych od?amk�w szk?a, na kt�re rozpad?o si? lustro, czarodziejskie lustro, wiemy przecie?, to wstr?tne lustro, kt�re wszystko, co wielkie i ?adne, odbija?o jako ma?e i brzydkie, podczas gdy to, co by?o brzydkie i z?e, wyst?powa?o wyra?nie i ka?d? wad? mo?na by?o od razu zauwa?y?. Biedny Kay! Do jego serca wpad? tak?e taki od?amek. Za chwil? to serce przemieni si? w grudk? lodu. Teraz ju? przesta?o bole?, ale od?amek tkwi? jeszcze w sercu. � Dlaczego p?aczesz? � spyta?. � Tak brzydko wygl?dasz! Nic mi przecie? nie jest! Fe! � zawo?a? nagle. � T? r�?? toczy robak! A patrz, tamta jest zupe?nie krzywa. W?a?ciwie te r�?e s? brzydkie. Tak samo jak te skrzynie, w kt�rych stoj?! � Kopn?? nog? skrzyni? i zerwa? obie r�?e. � Kay, co ty robisz? � zawo?a?a dziewczynka, a on, widz?c jej przera?enie, zerwa? jeszcze jedn? r�?? i pobieg? do swego okna zostawiaj?c ma??, milutk? Gerd? sam?. Kiedy potem przysz?a do niego z ksi??k? z obrazkami, powiedzia?, ?e to dobre dla niemowl?t; a kiedy babka opowiada?a bajki, mia? im zawsze co? do zarzucenia albo stawa? za babk?, k?ad? okulary i przedrze?nia? j?; a udawa?o mu si? to tak dobrze, ?e ludzie ?miali si? z tego. Wkr�tce nauczy? si? na?ladowa? mow? i ch�d wszystkich ludzi na ca?ej ulicy. Potrafi? pokazywa? wszystko, co w nich by?o niezwyk?ego i brzydkiego, a ludzie m�wili: �Ten ch?opiec jest bardzo zdolny!� Ale sprawi?o to szk?o, kt�re mu wpad?o do oka, szk?o tkwi?ce w jego sercu, i dlatego dokucza? nawet ma?ej Gerdzie, kt�ra by?a do niego przywi?zana ca?? dusz?. Jego zabawy zmieni?y si? teraz ca?kowicie; sta?y si? takie m?dre. Pewnego zimowego dnia, kiedy pr�szy? ?nieg, przyni�s? sobie wielkie powi?kszaj?ce szk?o, rozpostar? po?ow? swego granatowego p?aszczyka i zgarn?? na ni? p?atki ?niegu. � Sp�jrz no w szk?o, Gerda! � powiedzia?. Ka?dy p?atek ?niegu powi?ksza? si? w szkle i wygl?da? jak pi?kny kwiat lub sze?ciok?tna gwiazda; by? to wspania?y widok. � Widzisz, jakie to artystyczne! � m�wi? Kay � to o wiele ciekawsze od prawdziwych kwiat�w! Te kwiaty nie maj? ?adnych wad, s? doskona?e, o ile tylko si? nie roztopi?. Po chwili zjawi? si? z wielkimi r?kawicami i ma?ymi saneczkami na plecach; krzykn?? Gerdzie w samo ucho: � Id? na wielki plac, gdzie inni ch?opcy si? bawi? � i poszed?. Na placu naj?mielsi ch?opcy przywi?zywali cz?sto swoje saneczki do ch?opskiego wozu i jechali w ten spos�b spory kawa? drogi. By?o to bardzo weso?e. Kiedy si? w najlepsze bawili, nadjecha?y jakie? wielkie sanie; by?y pomalowane ca?e na bia?o, a w ?rodku siedzia? kto? otulony w bia?e futro i w bia?ej, futrzanej czapce; sanie objecha?y plac dwa razy dooko?a. Kay przywi?za? do nich szybko swoje saneczki i jecha? za du?ymi saniami; jechali coraz pr?dzej i pr?dzej, prosto przed siebie w najbli?sz? ulic?; osoba, kt�ra siedzia?a w saniach, odwr�ci?a si?, kiwn??a przyja?nie do Kaya g?ow?, zupe?nie tak, jakby si? znali od dawna; za ka?dym razem, kiedy Kay chcia? odwi?za? swoje saneczki, osoba znowu do niego kiwa?a i Kay zostawa?; wyjechali za bram? miasta, wtedy ?nieg zacz?? tak sypa?, ?e ch?opiec, jad?c dalej, nie widzia? nawet r?ki, kt�r? trzyma? przed oczami; pu?ci? pr?dko sznur od saneczek, by si? uwolni? od wielkich sa?, ale to nie pomog?o, jego ma?e saneczki przywi?zane by?y mocno i jak wiatr p?dzi?y naprz�d. Wtedy zacz?? g?o?no wo?a?, ale nikt go nie s?ysza?, ?nieg pada?, saneczki mkn??y szybko; od czasu do czasu podskakiwa?y, tak jakby jecha?y przez rowy i p?oty. Kay by? bardzo przestraszony, chcia? zm�wi? Ojcze nasz, ale m�g? sobie przypomnie? tylko tabliczk? mno?enia. P?atki ?niegu stawa?y si? coraz wi?ksze i wi?ksze i w ko?cu wygl?da?y jak du?e bia?e kury; nagle odskoczy?y na bok, wielkie sanie zatrzyma?y si? i osoba, kt�ra w nich jecha?a, wyprostowa?a si?, jej futro i czapka by?y ca?e ze ?niegu a ona sama by?a dam? smuk?? i wysok?, ja?niej?c? biel? � Kr�lowa ?niegu! � Zrobili?my ?adny kawa? drogi � powiedzia?a � ale po co marzn??? Otul si? moim nied?wiedzim futrem. � Posadzi?a go obok siebie w saniach i otuli?a go futrem; by?o mu tak, jakby pogr??y? si? w ?nie?nej zaspie. � Czy zimno ci jeszcze? � spyta?a i poca?owa?a go w czo?o. Poca?unek by? zimniejszy od lodu, dotar? prosto do serca, kt�re ju? i tak na p�? zlodowacia?o; by?o mu tak, jak gdyby mia? umrze?; ale tylko przez chwil?, potem zrobi?o mu si? dobrze; nie czu? ju? zimna. � Moje saneczki! Nie zapomnij o moich saneczkach! � o tym pomy?la? przede wszystkim; saneczki przywi?zano do jednej z bia?ych kur, kt�ra pofrun??a nios?c je na grzbiecie. Kr�lowa ?niegu poca?owa?a Kaya jeszcze raz, i wtedy zapomnia? o ma?ej Gerdzie, o babce i o wszystkich w domu. � Teraz ju? ci? wi?cej nie poca?uj?! � powiedzia?a � bo zaca?owa?abym ci? na ?mier?! Kay spojrza? na ni?; by?a bardzo ?adna; nie m�g? sobie wyobrazi? m?drzejszej i pi?kniejszej twarzy; teraz nie wydawa?a mu si? ju? z lodu jak przedtem, kiedy j? widzia? za oknem, gdy kiwa?a do niego; w jego oczach by?a doskona?o?ci?, nie ba? si? wcale, opowiedzia? jej, ?e potrafi rachowa? z pami?ci i nawet z u?amkami, ?e wie, ile kwadratowych mil liczy kraj i ile ma kraj mieszka?c�w; a ona u?miecha?a si? bez przerwy; wtedy pomy?la? sobie, ?e wie jeszcze za ma?o, i spojrza? w wielk?, wielk? przestrze?, a ona lecia?a z nim wysoko ponad czarnymi chmurami, wicher szumia? i wy?, tak jakby ?piewa? stare pie?ni. Lecieli ponad lasem i jeziorami, nad morzem i l?dem; daleko pod nimi gwizda? zimny wiatr, wy?y wilki, ?nieg iskrzy? si?, wy?ej lecia?y czarne, kracz?ce wrony, a nad wszystkim wysoko w g�rze ksi??yc ?wieci? jasno i Kay patrzy? na? przez ca?? d?ug? zimow? noc; w dzie? za? spa? u st�p Kr�lowej ?niegu. Opowiadanie trzecie Kwietny ogr�d kobiety, kt�ra umia?a czarowa? Ale co si? dzia?o z ma?? Gerd?, gdy Kay nie wraca?? Co si? z nim sta?o? Nikt nie wiedzia?. Nikt nie umia? tego wyja?ni?. Ch?opcy opowiedzieli tylko, ?e widzieli jak przywi?za? swoje saneczki do du?ych, wspania?ych sa?, kt�re pojecha?y ulic? i wyjecha?y za bram? miasta. Nikt nie wiedzia?, gdzie Kay si? podzia?. Pop?yn??o wiele ?ez, ma?a Gerda p?aka?a gor?co i d?ugo. Potem powiedziano, ?e umar?, ?e uton?? w rzece, kt�ra przep?ywa?a tu? obok miasta; o, c�? to by?y za d?ugie, ciemne zimowe dni. A? wreszcie przysz?a wiosna i ciep?e promienie s?o?ca. � Kay umar? i nie ma go! � powiedzia?a ma?a Gerda. � Nie wierz? temu � odrzek? s?oneczny promie?. � Umar? i nie ma go � powiedzia?a Gerda do jask�?ek. � Nie wierzymy temu � odrzek?y ptaki. I w ko?cu ma?a Gerda sama przesta?a w to wierzy?. � W?o?? moje nowe, czerwone buciki � powiedzia?a jednego ranka. � Kay nie widzia? ich jeszcze; p�jd? do rzeki i spytam o niego. By? bardzo wczesny ranek; poca?owa?a star? babk?, kt�ra jeszcze spa?a, w?o?y?a czerwone buciki i posz?a zupe?nie sama za bram? miasta, a? na brzeg rzeki. � Czy to prawda, ?e zabra?a? mi mojego ma?ego towarzysza zabaw? Podaruj? ci moje czerwone trzewiki, o ile mi go oddasz! I wydawa?o jej si?, ?e fale patrzy?y na ni? tak dziwnie, wtedy zdj??a swoje czerwone trzewiki, to, co mia?a najmilszego, i rzuci?a je do rzeki; ale upad?y tu? obok brzegu i fale zanios?y je z powrotem na l?d tak, jak gdyby rzeka nie mog?c zwr�ci? Gerdzie Kaya nie chcia?a jej zabra? tego, co najbardziej lubi?a; dziewczynce zdawa?o si?, ?e za blisko brzegu rzuci?a trzewiki, wi?c wesz?a do ?�dki, kt�ra sta?a w sitowiu, posz?a na najdalszy jej koniec i wrzuci?a raz jeszcze trzewiki do wody, ale ?�dka nie by?a mocno przywi?zana i na skutek ruch�w dziewczynki zako?ysa?a si? i odbi?a od brzegu. Gerda spostrzeg?a to i chcia?a szybko wysi???, ale nie zd??y?a, ?�dka oddali?a si? od brzegu i pop?yn??a szybko naprz�d. Wtedy ma?a Gerda przestraszy?a si? bardzo i zacz??a p?aka?, ale nikt jej nie s?ysza? pr�cz wr�bli, a te nie mog?y jej zanie?? na l?d, lecia?y tylko wzd?u? brzegu i ?wierka?y tak, jakby j? chcia?y pocieszy?: �Oto jeste?my my.� ?�dka gna?a z pr?dem; ma?a Gerda siedzia?a zupe?nie spokojnie w po?czoszkach, czerwone trzewiki p?yn??y za ni?, ale nie mog?y dogoni? ?�dki, kt�r? pr?d szybko unosi?. Na obu brzegach by?o ?licznie, ros?y tam pi?kne kwiaty, stare drzewa i ci?gn??y si? zbocza, na kt�rych pas?y si? owce i krowy, ale nigdzie nie by?o wida? cz?owieka. �Mo?e rzeka zaniesie mnie do ma?ego Kaya� � my?la?a Gerda i ta my?l j? pocieszy?a, wyprostowa?a si? i przez d?ugie godziny patrza?a na zielony brzeg; potem przyp?yn??a do du?ego wi?niowego sadu, w?r�d kt�rego wida? by?o ma?y domek z dziwnymi, czerwonymi i niebieskimi oknami i s?omianym dachem; przed domkiem sta?o dw�ch drewnianych ?o?nierzy, prezentuj?cych bro? przed ka?dym, kto przep?ywa? obok. Gerda zawo?a?a do nich; my?la?a, ?e s? ?ywi, ale oni rozumie si?, nic nie odpowiedzieli; podp?yn??a do nich zupe?nie blisko, pr?d rzeki zani�s? ?�dk? do samego brzegu. Gerda krzykn??a jeszcze g?o?niej, wtedy z domku wysz?a stara, stara kobieta, opieraj?ca si? na zakrzywionym kosturze; mia?a du?y kapelusz, pomalowany w najpi?kniejsze kwiaty. � Biedna dziecino! � powiedzia?a staruszka. � Jak?e si? dosta?a? na t? du??, bystr? rzek?, w tak daleki ?wiat? � I potem staruszka wesz?a a? do wody, zaczepi?a kostur o ?�dk?, przyci?gn??a j? na brzeg i wynios?a z niej ma?? Gerd?. A Gerda by?a zadowolona, ?e jest znowu na l?dzie, tylko ?e ba?a si? trochej tej obcej, starej kobiety. � Chod?, opowiedz mi, kim jeste? i jak si? tu dosta?a?! � powiedzia?a kobieta. I Gerda opowiedzia?a jej wszystko; a staruszka kr?ci?a g?ow? i m�wi?a: �Hm! Hm!� A kiedy Gerda sko?czy?a opowiada? i spyta?a j?, czy nie widzia?a ma?ego Kaya, kobieta odpar?a, ?e nie przechodzi? jeszcze t?dy, ale ?e na pewno przyjdzie. Gerda nie powinna si? smuci?, tylko skosztowa? jej wisienek i obejrze? jej kwiaty, s? pi?kniejsze od wszystkich ksi??ek z obrazkami, ka?dy z nich potrafi opowiedzie? bajk?. Wzi??a Gerd? za r?k? i posz?y do ma?ego domku, a staruszka zamkn??a drzwi. Okna by?y wysoko, w g�rze, a szyby mia?y czerwone, niebieskie i ?�?te; ?wiat?o dzienne prze?wieca?o przez te szyby tak cudnie i mieni?o si? wszystkimi barwami, a na stole sta?y najpi?kniejsze wi?nie i Gerda jad?a tyle, ile chcia?a, bo jej by?o wolno. Podczas gdy jad?a, staruszka czesa?a jej w?osy z?otym grzebieniem i w?osy kr?ci?y si? w pier?cienie, otaczaj?c z?ot? aureol? ma??, mi?? twarzyczk?, okr?g?? i ?wie?? jak r�?a. � Ju? od dawna t?skni?am do takiej uroczej, ma?ej dziewczynki! � powiedzia?a staruszka. � Zobaczysz, jak nam b?dzie dobrze razem! � I podczas gdy czesa?a w?osy ma?ej Gerdy, dziewczynka zapomina?a coraz bardziej o swoim przybranym braciszku; bo staruszka umia?a czarowa?, ale nie by?a z?? czarownic?, czarowa?a tylko troszeczk?, dla w?asnej przyjemno?ci; i tak bardzo chcia?a zatrzyma? ma?? Gerd?. Dlatego posz?a do ogrodu i dotkn??a kijem wszystkich r�?anych krzew�w; nawet tych, kt�re najpi?kniej kwit?y, a one zapad?y si? g??boko w czarn? ziemi? i nikt nie m�g? si? domy?li?, ?e tu ros?y. Staruszka ba?a si?, ?e kiedy Gerda zobaczy r�?e, pomy?li o swoich r�?ach, a wtedy przypomni sobie ma?ego Kaya i ucieknie od niej. Potem zaprowadzi?a Gerd? do ogrodu. Jak?e? tam pachnia?o i jak tam by?o pi?knie! Wszystkie kwiaty, jakie tylko rosn? o ka?dej porze roku, rozkwita?y tu wspaniale; ?adna ksi??ka z obrazkami nie mog?a by? barwniejsza i pi?kniejsza. Gerda skaka?a z rado?ci i bawi?a si?, dop�ki s?o?ce nie zasz?o pomi?dzy wysokimi wi?niami, potem u?o?y?a si? w ?licznym ?�?ku z czerwonymi, jedwabnymi poduszkami, haftowanymi w fio?ki, zasn??a i ?ni?a jak kr�lowa w dniu wesela. Nast?pnego dnia mog?a znowu bawi? si? kwiatami w ciep?ych promieniach s?o?ca; tak przesz?o wiele dni. Gerda zna?a ka?dy kwiat, ale chocia? tyle ich by?o, jednak wydawa?o jej si?, ?e jednego brak, nie wiedzia?a tylko jakiego. Pewnego dnia siedzia?a i ogl?da?a kapelusz staruszki z wymalowanymi kwiatami. Najpi?kniejszym z nich by?a r�?a. Staruszka zapomnia?a usun?? j? z kapelusza, podczas gdy inne ?ywe r�?e zagrzeba?a w ziemi. Tak zwykle bywa, gdy si? jest roztargnionym. � Co? � zawo?a?a Gerda � czy? tu nie ma wcale r�?? I skoczy?a pomi?dzy grz?dki; szuka?a, szuka?a, ale r�?y nie znalaz?a, wi?c usiad?a i rozp?aka?a si?; jej gor?ce ?zy upad?y w?a?nie na to miejsce, gdzie zakopane by?o r�?ane drzewko, i kiedy ?zy zrosi?y ziemi?, drzewko wystrzeli?o kwitn?ce tak samo jak w�wczas, gdy zapad?o si? w ziemi?; Gerda obj??a je, ca?owa?a r�?e i potem przypomnia?a sobie pi?kne r�?e w domu, a wraz z nimi i ma?ego Kaya. � Ach, jak?e? si? tu zasiedzia?am! � powiedzia?a dziewczynka. � Chcia?am przecie? szuka? Kaya. Czy nie wiecie, gdzie on jest? � spyta?a r�?. � Czy my?licie, ?e umar? i ?e go ju? nie ma? � Nie umar?! � odpowiedzia?y r�?e. � By?y?my przecie? w ziemi, tam s? wszyscy umarli, ale Kaya nie by?o! � Dzi?kuj? wam bardzo! � powiedzia?a ma?a Gerda i posz?a do innych kwiat�w, zajrza?a w ich kielichy i spyta?a: � Czy nie wiecie, gdzie jest ma?y Kay? Ale kwiaty sta?y sobie w s?o?cu i ka?dy z nich ?ni? swoj? ba?? lub histori?, ma?a Gerda wys?ucha?a ich du?o, ale w ?adnej z nich nie by?o mowy o Kayu. Co opowiedzia?a p?omienna lilia? � Czy s?yszysz b?ben: bum, bum! Tylko dwa tony, zawsze bum, bum! S?uchaj ?a?obnej pie?ni kobiety, s?uchaj wo?ania kap?ana. ?ona Hindusa stoi w d?ugiej czerwonej szacie na stosie, p?omienie obejmuj? j? i jej umar?ego m??a; ale ?ona Hindusa my?li o ?ywym tu w orszaku, o nim, kt�rego oczy gor?cej pal? ni? p?omie?, o tym, kt�rego ?ar oczu bardziej dosi?ga jej serca ni? p?omienie, co wkr�tce spal? jej cia?o na popi�?. Czy? p?omie? serca mo?e umrze? w p?omieniach na stosie? � Nie rozumiem tego wcale! � powiedzia?a ma?a Gerda. � To moja ba??! � odrzek?a p?omienna lilia. Co opowiedzia? pow�j? � Nad w?sk?, g�rsk? ?cie?k? wznosi si? stary zamek. G?sty bluszcz obrasta czerwone mury, li?? przy li?ciu oplata balkon; stoi tam ?liczna dziewczyna, wychyla si? poza sztachety i patrzy na drog?. R�?a, zwieszaj?ca si? z ga??zi, nie jest od niej ?wie?sza. Kwiat jab?oni, strz??ni?ty przez wiatr z drzewa, nie jest tak lekki jak ona; jak?e szumi jej wspania?a, jedwabna szata! Czy? on nie przyjdzie? � Czy my?lisz o Kayu? � spyta?a ma?a Gerda. � Opowiadam tylko moj? ba??, m�j sen! � odrzek? pow�j. Co opowiedzia? ma?y pierwiosnek? � Pomi?dzy drzewami wisi na sznurach d?uga deska; to hu?tawka; dwie ?liczne, ma?e dziewczynki, w sukniach bia?ych jak ?nieg i d?ugich, powiewaj?cych, zielonych wst??kach przy kapeluszach, siedz? i bujaj? si?; brat jest starszy od nich, stoi wyprostowany na hu?tawce, rami? owin?? sobie sznurem, aby si? utrzyma?, bo w jednej r?ce trzyma ma?? miseczk?, a w drugiej bia?? rurk? i puszcza ba?ki mydlane, hu?tawka si? buja, ba?ki mydlane lec?, ostatnia o cudnych t?czowych barwach wisi jeszcze na rurce i ko?ysze si? na wietrze; hu?tawka buja si?; ma?y czarny piesek, lekki jak mydlana ba?ka, podnosi si? na tylne ?apki i chce wej?? na hu?tawk?; hu?tawka wznosi si?, pies upada, szczeka i z?o?ci si?; dra?ni? go rozpryskuj?ce si? ba?ki, ko?ysz?ca si? deska, piana � oto moja pie??! � Mo?e to jest ?adne, co opowiadasz, ale m�wisz to tak smutno i nie wspominasz wcale o Kayu! Co m�wi? hiacynty? � Pewnego razu by?y trzy siostry, przezroczyste i delikatne; jedna mia?a sukni? czerwon?, druga niebiesk?, a trzecia � bia??! ta?czy?y, trzymaj?c si? za r?ce, nad jeziorem przy blasku ksi??yca. Nie by?y to elfy, ale dzieci. Pachnia?o tak s?odko i dziewczynki znikn??y w lesie � zapach stawa? si? coraz silniejszy � trzy trumny, w kt�rych le?a?y trzy pi?kne dziewczynki, wysun??y si? z g?stwiny na brzeg jeziora; ?wi?toja?skie robaczki kr??y?y, b?yszcz?c jak ma?e, ko?ysz?ce si? ?wiate?ka. Czy te ta?cz?ce dziewczynki zasn??y, czy te? umar?y? Zapach kwiat�w m�wi, ?e nie ?yj?; wieczorny dzwon wydzwania im pogrzebowy ?piew! � Strasznie mnie zasmucacie! � powiedzia?a ma?a Gerda. � Pachniecie tak mocno, ?e musz? my?le? o umar?ych dziewczynkach: ach, czy naprawd? ma?y Kay nie ?yje? R�?e by?y pod ziemi? i m�wi?y, ?e go tam nie ma! � Bim, bam! � dzwoni?y dzwoneczki hiacynt�w. � Nie dzwonimy dla ma?ego Kaya, nie znamy go przecie?. ?piewamy tylko nasz? piosenk?, jedyn?, jak? znamy! Gerda podesz?a do kacze?ca, kt�ry ?wieci? w?r�d zielonych, b?yszcz?cych li?ci. � Jeste? ma?ym, jasnym s?oneczkiem � rzek?a Gerda. � Powiedz mi, czy wiesz, gdzie mog?abym znale?? mego towarzysza zabaw? A kaczeniec b?yszcza? tak ?adnie i tak?e patrza? na Gerd?. A potem za?piewa? swoj? pie??. Ale i ta pie?? nie by?a o Kayu. � W ma?ym podw�rku pierwszego dnia wiosny ?wieci?o gor?co kochane s?o?ce; promienie ze?lizgiwa?y si? po bia?ym murze s?siedniego domu, tu? obok ros?y pierwsze ?�?te kwiaty, po?yskuj?ce jak z?oto w blasku ciep?ego s?o?ca, stara babka siedzia?a na dworze w fotelu, wnuczka, uboga ?liczna dziewczynka, przysz?a do domu, poca?owa?a babk?. W jej serdecznym poca?unku by?o z?oto, szczere z?oto. �Z?ote usta, z?ota dziewczyna i z?ota poranku godzina!� Oto moja kr�tka ba?? � powiedzia? kaczeniec. � Moja biedna stara babcia � westchn??a Gerda. � Na pewno za mn? t?skni i martwi si? o mnie i o ma?ego Kaya. Ale wr�c? wkr�tce znowu do domu i przyprowadz? go ze sob?. Nie mam po co pyta? kwiat�w, ka?dy z nich zna tylko swoj? w?asn? ba??, nie dadz? mi ?adnych wskaz�wek. � I podwi?za?a sukienk?, aby m�c pr?dzej biega?; ale narcyz uderzy? j? po nodze, kiedy przez niego przeskakiwa?a, wi?c zatrzyma?a si?, spojrza?a na wysmuk?y kwiat i spyta?a, pochylaj?c si? nad nim: � Czy powiesz mi co? wreszcie? C�? powiedzia? narcyz? � Widz? samego siebie! Widz? samego siebie! O, jak?e pachn?! Wysoko w ma?ym pokoiku na poddaszu stoi na p�? ubrana ma?a tancerka, stoi to na jednej nodze, to na dw�ch, depcze nogami ca?y ?wiat i tyle ?e wszystkich ol?niewa. Z imbryczka do herbaty nalewa wody na gorsecik, kt�ry trzyma w r?ku. Czysto?? jest pi?kn? rzecz?! Bia?a suknia wisi na wieszadle, i ona te? zosta?a uprana w imbryczku, i wisi, schnie na dachu. K?adzie j? na siebie, szafranowym szalem owi?zuje szyj?, wtedy suknia po?yskuje jeszcze ?nie?niejsz? biel?. Noga podniesiona. Patrz, jak ona kr??y na jednej nodze! Widz? samego siebie. Widz? samego siebie! � Nic mnie to nie obchodzi � powiedzia?a Gerda. � Po co mi to opowiadasz? � I pobieg?a na kraniec ogrodu. Furtka by?a zamkni?ta, ale dziewczynka potrz?sn??a zardzewia?ym zamkiem, a wtedy furtka odskoczy?a i ma?a Gerda pobieg?a boso w daleki ?wiat. Obejrza?a si? trzy razy, ale nikogo za ni? nie by?o; w ko?cu nie mog?a ju? d?u?ej biec, usiad?a na du?ym kamieniu. Kiedy si? rozejrza?a, zobaczy?a, ?e lato ju? przesz?o, by?a p�?na jesie?, nie spostrzeg?a tego wcale tam, w wielkim ogrodzie, gdzie by?o tyle s?o?ca i kwiaty kwit?y o wszystkich porach roku. � M�j Bo?e, jak?e si? zasiedzia?am � powiedzia?a ma?a Gerda. � Przecie? ju? jest jesie?. Teraz nie wolno mi odpoczywa?. � Wsta?a, aby p�j?? dalej. O, jak?e obola?e i zm?czone by?y jej n�?ki! Naoko?o by?o tak zimno i pusto. Pod?u?ne wierzbowe listki po?�?k?y zupe?nie, mg?a sp?ywa?a z nich kroplami wody, jeden listek za drugim opada?y na ziemi?, tylko tarnina by?a pokryta owocami, i to takimi kwa?nymi, ?e cierp?y od nich usta. O, jak?e szaro i smutno by?o na dalekim ?wiecie! Opowiadanie czwarte Ksi??? i ksi??niczka Gerda musia?a znowu odpocz??. Naprzeciw miejsca, gdzie siedzia?a, sfrun??a na ?nieg du?a wrona; przygl?da?a si? dziewczynce i kr?ci?a g?ow?. � Kra, kra � powiedzia?a. � D? dobr. D? dobr! Lepiej nie umia?a wymawia?, ale odnios?a si? ?yczliwie do ma?ej dziewczynki i spyta?a j?, dok?d to idzie taka sama w daleki ?wiat. S?owo �sama� zrozumia?a bardzo dobrze ma?a Gerda i czu?a, ile w tym si? zawiera?o tre?ci, opowiedzia?a wronie swoje ca?e ?ycie, wszystko, co prze?y?a, i spyta?a, czy nie widzia?a Kaya. A wrona kiwn??a w zamy?leniu g?ow? i powiedzia?a: � To mo?liwe, to bardzo mo?liwe, to bardzo mo?liwe! � Naprawd?? � pyta?a ma?a dziewczynka i ca?owa?a wron? tak, ?e o ma?o nie zadusi?a jej na ?mier?. � Spokojnie, spokojnie � powiedzia?a wrona. � My?l?, ?e to m�g? by? ma?y Kay! Ale na pewno zapomnia? o tobie przy ksi??niczce. � Czy on mieszka u ksi??niczki? � spyta?a Gerda. � Tak, pos?uchaj � powiedzia?a wrona. � Ale b?dzie mi trudno m�wi? twoim j?zykiem. Czy rozumiesz wroni j?zyk? By?oby mi ?atwiej opowiada?. � Nie, nie uczy?am si? go � powiedzia?a Gerda � ale babka zna ten j?zyk i j?zyk innych ptak�w te?. Gdybym to ja si? go by?a nauczy?a! � Nic nie szkodzi � rzek?a wrona. � Opowiem, jak potrafi?, ale nie b?dzie to dobrze opowiedziane! � I zacz??a m�wi? to, co wiedzia?a. � W pa?stwie, w kt�rym teraz jeste?my, mieszka ksi??niczka; jest tak niebywale m?dra, ?e przeczyta?a wszystkie gazety ?wiata, a potem zapomnia?a to, co przeczyta?a, taka jest m?dra. Teraz siedzi na tronie, ale podobno to wcale nie jest takie przyjemne; wi?c zacz??a ?piewa? tak? piosenk?! �Dlaczeg�? bym nie mia?a wyj?? za m??! Naprawd?, to dobra my?l.� Tak, postanowi?a wyj?? za m??, ale za takiego, kt�ry potrafi?by odpowiedzie? na zadane mu pytania, nie takiego, co tylko stoi i wytwornie wygl?da, bo to jest nudne. I ksi??niczka zawo?a?a wszystkie damy dworu, a kiedy us?ysza?y, o co chodzi, by?y bardzo zadowolone. �To si? nam nadzwyczajnie podoba � powiedzia?y � my?la?y?my o tym niedawno! � Mo?esz mi wierzy?, ?e ka?de s?owo, kt�re m�wi?, jest prawd? � doda?a wrona. � Mam oswojon? narzeczon?, kt�ra wchodzi swobodnie do zamku, i ona mi to wszystko opowiedzia?a! Narzeczona by?a naturalnie tak?e wron?, gdy? sw�j ci?gnie do swego, czyli wrona do wrony! � Tego dnia gazety wysz?y z obw�dk? w kszta?cie serc i z podpisem ksi??niczki, mo?na w nich by?o przeczyta?, ?e ka?dy dobrze prezentuj?cy si? m?odzieniec mo?e przyj?? na zamek i rozmawia? z ksi??niczk?, a ten, kt�ry b?dzie si? tam zachowywa? tak jak u siebie w domu i b?dzie najm?drzej m�wi?, zostanie m??em ksi??niczki. � Tak, tak � powiedzia?a wrona � wszystko, co m�wi?, to ?wi?ta prawda. Wi?c ludzie ci?gn?li gromadnie, by? t?ok i ?cisk, ale nikomu nie poszcz??ci?o si? ani pierwszego dnia ani drugiego. Kiedy wszyscy razem stali na ulicy, rozmawiali swobodnie, ale gdy tylko wchodzili w bram? zamkow?, tracili g?owy na widok gwardii w srebrze, lokaj�w w z?ocie na schodach, wielkich o?wietlonych sal; stali przed tronem, na kt�rym siedzia?a ksi??niczka, i nie umieli nic powiedzie? pr�cz ostatniego s?owa przez ni? wym�wionego, a jej nie zale?a?o przecie? na tym, aby us?ysze? powt�rzone w?asne s?owa. Mia?o si? wra?enie, ?e ci ludzie za?yli tabaki na czczy ?o??dek i zapadli w sen, dop�ki nie znale?li si? znowu na ulicy, gdzie odzyskiwali mow?. Od bram miasta a? do zamku sta? d?ugi ogon. Ja sam tam by?em, aby si? im przyjrze? � doda?a wrona. � Czuli ju? g?�d i pragnienie, ale na zamku nie dostali nawet szklanki wody. Wprawdzie niekt�rzy m?drzejsi zabrali ze sob? zapasy, ale nie dzielili si? ze swym s?siadem; my?leli sobie: �Niech wygl?da na g?odomora, to wtedy ksi??niczka go nie we?mie!� � A Kay! Ma?y Kay! � spyta?a Gerda. � Kiedy on przyszed?? Czy by? mi?dzy nimi wszystkimi? � Miej cierpliwo??! � powiedzia?a wrona. � Zaraz do niego dojdziemy. By?o to trzeciego dnia, na zamek przyszed? ma?y ch?opiec bez konia i bez pojazdu, szed? weso?o, oczy b?yszcza?y mu jak twoje, mia? prze?liczne d?ugie w?osy, ale by? ubogo ubrany. � To by? Kay! � cieszy?a si? Gerda. � Ach, nareszcie go znalaz?am! � I klasn??a w r?ce. � Na plecach mia? ma?y tornister � opowiada?a wrona. � Nie, to by?y pewnie jego sanki � zauwa?y?a Gerda � znikn?? z sankami! � To mo?liwe! � powiedzia?a wrona. � Tak dok?adnie nie widzia?em. Ale wiem od mojej oswojonej narzeczonej, ?e kiedy przechodzi? przez zamkowe wrota i zobaczy? srebrn? gwardi? i lokaj�w w z?ocie na schodach, zupe?nie si? nie zmiesza?, skin?? do nich g?ow? i m�wi?: �Jak?e to musi by? nudno tak sta? na schodach, lepiej wejd? do ?rodka�. Sale b?yszcza?y od ?wiate?, radcy i ministrowie chodzili boso i roznosili z?ote p�?miski; nastr�j by? uroczysty. Buciki tego ch?opca skrzypia?y okropnie, ale on nic sobie z tego nie robi?. � To na pewno by? Kay! � zawo?a?a Gerda. � Wiem, ?e ma nowe buciki; s?ysza?am w pokoju babci, jak skrzypia?y! � Tak, skrzypia?y porz?dnie � powiedzia?a wrona. � Ch?opiec z uradowan? min? poszed? wprost do ksi??niczki, kt�ra siedzia?a na perle tak wielkiej jak ko?owrotek; wszystkie damy dworu ze swymi s?u?ebnymi i s?u?ebne s?u?ebnych, i wszyscy marsza?kowie dworu ze swymi paziami i s?u??cymi pazi�w, kt�rzy mieli swoich ch?opc�w na posy?ki, wszyscy stali dooko?a i im kt�ry sta? bli?ej drzwi, tym dumniej wygl?da?. Twarz pacho?ka s?ugi s?u??cego zaledwie mo?na by?o dojrze?, tak dumnie sta? w drzwiach! � To musia?o by? straszne! � powiedzia?a ma?? Gerda. � A jednak Kay zdoby? ksi??niczk?? � Gdybym nie by? wron?, zdoby?bym j? r�wnie?, nie bacz?c na to, ?e jestem zar?czony. On m�wi? r�wnie dobrze jak ja, kiedy m�wi? wronim j?zykiem, wiem to od mojej oswojonej narzeczonej. By? swobodny i mi?y i wcale nie przyszed? po to, aby stara? si? o jej r?k?, przyszed? jedynie, aby pos?ucha? m?dro?ci ksi??niczki; spodoba?a mu si? i on jej spodoba? si? tak?e! � Tak, to by? na pewno Kay � powiedzia?a Gerda. � By? taki m?dry, ?e potrafi? rachowa? z pami?ci, i to z u?amkami. Ach, czy zaprowadzisz mnie na zamek? � To ?atwo powiedzie? � powiedzia?a wrona � ale jak to zrobimy? � Pom�wi? o tym z moj? oswojon? narzeczon?; na pewno nam poradzi; bo musz? ci powiedzie?, ?e takiej ma?ej dziewczynki jak ty nie przepuszcz? nigdy do pa?acu! � A jednak si? tam dostan? � powiedzia?a Gerda. � Gdy Kay us?yszy, ?e ja tu jestem, zaraz przyjdzie i zabierze mnie! � Czekaj na mnie przy sztachetkach! � powiedzia?a wrona, pokiwa?a g?ow? i odlecia?a. Dopiero kiedy nadszed? wiecz�r, wrona wr�ci?a z powrotem. � Kra, kra! � powiedzia?a. � Du?o pozdrowie? od mojej narzeczonej, a oto bu?eczka dla ciebie, wzi??em j? z kuchni, tam jest do?? chleba, a ty jeste? na pewno g?odna. To zupe?nie niemo?liwe, aby? wesz?a do pa?acu, jeste? przecie? bosa, srebrna gwardia i lokaje w z?ocie nie pozwalaj? na to, ale nie p?acz, jako? wejdziemy. Moja narzeczona zna pewne tylne schody, prowadz?ce do sypialnych pokoj�w, i wie, gdzie mo?na znale?? klucze! Wesz?y wi?c do ogrodu, w wielk? alej?, gdzie z drzew spada?y li?cie; kiedy w pa?acu jedne za drugimi pogas?y ?wiat?a, wrona zaprowadzi?a ma?? Gerd? do tylnych drzwi, kt�re by?y uchylone. O, jak?e bi?o serce Gerdy ze strachu i t?sknoty! Zupe?nie tak, jakby chcia?a zrobi? co? z?ego, a przecie? pragn??a tylko wiedzie?, czy tu by? ma?y Kay: tak, musi tam by?; my?la?a z takim przej?ciem o jego m?drych oczach, o jego d?ugich w?osach, widzia?a wyra?nie jego u?miech, kiedy siedzia? z ni? w domu pod r�?ami. Ucieszy si? na pewno, gdy j? zobaczy i us?yszy, jak? d?ug? drog? odby?a do niego, kiedy si? dowie, jak martwili si? wszyscy w domu, gdy on nie wr�ci?! O, jak?e si? ba?a i cieszy?a zarazem! Oto weszli ju? na schody; na szafie pali?a si? ma?a lampa; po?rodku na pod?odze sta?a oswojona wrona, kr?ci?a g?ow? na wszystkie strony i patrza?a na Gerd?, kt�ra dygn??a tak, jak j? uczy?a babcia. � M�j narzeczony opowiada? mi tyle dobrego o pani, mi?a panieneczko! � powiedzia?a oswojona wrona. � Dzieje pani ?ycia, jak to m�wi?, s? r�wnie? bardzo wzruszaj?ce. Niech pani we?mie lamp?. Wtedy ja p�jd? przodem. Gdy p�jdziemy prosto przed siebie, to nie spotkamy nikogo! � Wydaje mi si?, ?e kto? idzie tu? za nami! � powiedzia?a Gerda; rzeczywi?cie co? obok zaszele?ci?o; zupe?nie jakby cienie prze?lizgiwa?y si? po ?cianie, konie o rozwichrzonych grzywach i smuk?ych nogach, my?liwi, panowie i damy na koniach. � To s? tylko sny! � powiedzia?a wrona � przychodz? i zapraszaj? my?li ksi?cia i ksi??niczki na polowanie; to dobrze, bo potem mo?e im si? pani w ?�?ku lepiej przyjrze?. Ale spodziewam si?, ?e kiedy pani dojdzie do zaszczyt�w i godno?ci, oka?e mi pani wdzi?czno??! � To si? samo przez si? rozumie � wtr?ci?a druga wrona. Wesz?y do pierwszej sali o ?cianach z r�?owego at?asu w kwiaty; obok nich zaszele?ci?y sny, ale przelecia?y tak pr?dko, ?e Gerda nie zd??y?a obejrze? tego czcigodnego towarzystwa. Jedna sala by?a wspanialsza od drugiej; by?o tam co podziwia?. Wreszcie znale?li si? w sypialni. Sufit przypomina? wielk? palm?, o li?ciach ze szk?a, z kosztownego szk?a, a po?rodku pokoju na grubym sznurze ze z?ota wisia?y dwa ?o?a, ka?de wygl?da?o jak lilia; jedno by?o bia?e, le?a?a na nim ksi??niczka, drugie by?o czerwone i tam Gerda mia?a szuka? ma?ego Kaya; uchyli?a jeden czerwony p?atek i zobaczy?a br?zow? szyj?. Tak, to by? Kay! Krzykn??a g?o?no jego imi? trzymaj?c lamp? tu? nad nim � sny znowu wtargn??y konno do pokoju, ksi??? obudzi? si?, odwr�ci? g?ow? i � to nie by? ma?y Kay. Mia? tylko podobny do niego kark; by? m?ody i pi?kny. Z ?�?ka, kt�re wygl?da?o jak bia?a lilia, wyjrza?a ksi??niczka i spyta?a, co si? sta?o. Wtedy ma?a Gerda zap?aka?a i opowiedzia?a ca?? swoj? histori? i wszystko, co zrobi?y dla niej wrony. � Biedna dziewczynka! � powiedzieli ksi??? i ksi??niczka, a potem pochwalili wrony, zapewnili je, ?e nie gniewaj? si? wcale, ale ?eby tego cz??ciej nie robi?y. Tym razem zostan? wynagrodzone. � Czy chcecie lata? na wolno?ci � spyta?a ksi??niczka � czy wolicie mie? sta?e miejsce jako dworskie wrony i korzysta? ze wszystkich odpadk�w z kuchni? Obie wrony dygn??y nisko i poprosi?y o sta?e miejsce; my?la?y o staro?ci i powiedzia?y: � To dobrze, kiedy cz?owiek � tak powiedzia?y � ma spok�j na stare lata! Ksi??? wsta? z ?�?ka i ust?pi? je Gerdzie, taki by? dla niej dobry. Dziewczynka splot?a swoje ma?e r?czki i my?la?a: �I ludzie, i zwierz?ta s? dobrzy� � a potem zamkn??a oczy i zasn??a s?odko. Przylecia?y znowu wszystkie sny w postaci anio?�w, przynios?y ma?e sanki, na kt�rych siedzia? Kay i kiwa? na ni?; ale to by? tylko sen i dlatego znik?, gdy tylko si? obudzi?a. Na drugi dzie? ubrano j? od st�p do g?�w w jedwab i aksamit; pozwolono jej zosta? w pa?acu i sp?dza? przyjemnie czas, ale Gerda poprosi?a, aby jej dali tylko w�zek z koniem i par? ma?ych trzewiczk�w, bo chcia?a jecha? znowu w daleki ?wiat odszuka? Kaya. Dosta?a i buciki, i mufk?; ubrano j? ?licznie, a kiedy mia?a odjecha?, czeka?a na ni? przed bram? kareta z czystego z?ota, herb ksi?cia i ksi??niczki b?yszcza? na drzwiczkach jak gwiazda, stangret, s?u?ba i forysie, gdy? byli tam tak?e i forysie, mieli z?ote korony na g?owie. Ksi??? i ksi??niczka pomagali jej sami wsi??? do karety i ?yczyli wiele szcz??cia. Le?na wrona, kt�ra w?a?nie pobra?a si? z oswojon?, odprowadzi?a Gerd? trzy mile; siedzia?a obok niej, bo nie znosi?a jazdy ty?em do konia; druga wrona sta?a we wrotach i bi?a skrzyd?ami, nie odprowadza?a Gerdy, bo cierpia?a na b�le g?owy, od czasu kiedy mia?a sta?e miejsce i przejada?a si?. Kareta wysadzana by?a w ?rodku obwarzankami z cukru, a siedzenie napchane by?o owocami i piernikami. � ?egnaj, ?egnaj! � wo?ali ksi??? i ksi??niczka, a ma?a Gerda p?aka?a i wrona tak?e; tak przesz?a pierwsza mila podr�?y. Potem i wrona musia?a si? po?egna? i to by?o najci??sze rozstanie. Pofrun??a na drzewo i trzepota?a czarnymi skrzyd?ami, dop�ki kareta, b?yszcz?ca jak jasny promie? s?o?ca, nie znikn??a jej z oczu. Opowiadanie pi?te Ma?a rozb�jniczka Jechali przez ciemny las, ale kareta b?yszcza?a jak pochodnia; k?u?o to rozb�jnik�w w oczy, nie mogli tego znie??. � Z?oto, z?oto! � wo?ali, pchali si? naprz�d, schwycili konie za uzdy, zabili ma?ych forysi�w, stangreta i s?u??cych i wyci?gn?li ma?? Gerd? z karety. � Jest t?usta, ?liczna i karmiona orzechami � powiedzia?a stara rozb�jniczka, kt�ra mia?a d?ug?, stercz?c? brod? i brwi opadaj?ce na oczy. � Jest taka smaczna jak ma?e, t?uste jagni?tko, to dopiero b?dzie uczta! � I wyci?gn??a n�?, kt�ry b?ysn?? tak, ?e a? ciarki po ciele przesz?y. � Ach! � zawo?a?a nagle stara; jej w?asna ma?a, dzika i niezno?na c�reczka, kt�r? nios?a na plecach, ugryz?a j? w ucho. � Ty przekl?ty bachorze � zawo?a?a matka i nie zd??y?a zamordowa? Gerdy. � Ona b?dzie si? ze mn? bawi?a � powiedzia?a ma?a rozb�jniczka. � Niech mi odda swoj? mufk? i ?liczn? sukienk? i niech ?pi ze mn? w ?�?ku. � I ugryz?a matk? par? razy tak, ?e ?ona rozb�jnika a? skoczy?a do g�ry i zacz??a si? kr?ci? w k�?ko; wszyscy rozb�jnicy ?mieli si? i m�wili: � Patrzcie, jak to ta?czy ze swym bachorem! � Ja chc? siedzie? w karecie � powiedzia?a ma?a rozb�jniczka � chcia?a i musia?a postawi? na swoim, bo by?a rozpieszczona i uparta. Usiad?a obok Gerdy w karecie i potem pojecha?y przez pnie i krzaki coraz g??biej w las. Ma?a rozb�jniczka by?a taka du?a jak Gerda, ale silniejsza, o szerszych ramionach i ciemniejszej cerze. Jej oczy by?y czarne i patrza?y prawie smutno. Obj??a ramieniem ma?? Gerd? i powiedzia?a: � Nie powinni ci? zabija?, dop�ki si? na ciebie nie pogniewam. Jeste? pewnie ksi??niczk?? � Nie � odrzek?a ma?a Gerda i opowiedzia?a jej wszystko, co prze?y?a, i jak bardzo kocha ma?ego Kaya. C�reczka rozb�jnik�w patrza?a na ni? zupe?nie powa?nie, pokiwa?a troch? g?ow? i odezwa?a si?: � Nie powinni ci? zabija?, nawet gdybym by?a na ciebie z?a; sama to wtedy zrobi?! � Otar?a Gerdzie oczy i w?o?y?a obie swoje r?ce do ?licznej mufki, kt�ra by?a taka ciep?a i mi?kka. Wtem kareta si? zatrzyma?a; znajdowali si? w ?rodku podw�rza starego, zb�jeckiego zamku, by? on p?kni?ty od g�ry do do?u. Kruki i wrony wyfruwa?y z otwartych szczelin, a wielkie buldogi, kt�re wygl?da?y tak, jakby mia?y po?kn?? cz?owieka, skaka?y wysoko do g�ry, ale nie szczeka?y, bo to by?o zabronione. W wielkiej, starej, zadymionej sali pali? si? na ?rodku kamiennej pod?ogi du?y ogie?, dym wznosi? si? a? do sufitu i musia? sobie sam szuka? wyj?cia; gotowa? si? du?y kocio? z zup?, a na ro?nie piek?y si? zaj?ce i kr�liki. � Musisz przespa? si? w nocy tu, obok mnie, razem ze wszystkimi moimi zwierz?tkami � powiedzia?a ma?a rozb�jniczka. Dano im je?? i pi? i posz?y potem w k?t, gdzie le?a?a s?oma i koce. Wysoko na ?erdziach i belkach siedzia?o prawie sto go??bi, zdawa?o si?, ?e ?pi?, ale gdy obie dziewczynki wesz?y, poruszy?y si? troch?. � Wszystkie s? moje � powiedzia?a ma?a rozb�jniczka i schwyci?a pr?dko jednego z najbli?ej siedz?cych go??bi; z?apa?a go za nog? i potrz?sn??a nim tak, ?e zatrzepota? skrzyd?ami. � Poca?uj go � zawo?a?a i uderzy?a Gerd? ptakiem po twarzy. � Tam siedz? le?ne dzikusy � m�wi?a dalej i pokaza?a ca?y szereg ?elaznych pr?t�w, wbitych wysoko w murze, nad otworem. � Musimy ich pilnowa?, to s? kanalie z lasu, uciekaj?, gdy tylko nie s? dobrze zamkni?te, a tutaj stoi m�j stary, kochany Ba. � I przyci?gn??a za rogi rena, naoko?o szyi mia? b?yszcz?cy, miedziany pier?cie? i by? przywi?zany. � Tego te? musimy trzyma? na uwi?zi, bo inaczej by uciek?. Co wiecz�r ?echc? go w szyj? moim ostrym no?em, bo si? tego bardzo boi. � I dziewczynka wyci?gn??a d?ugi n�? ze szpary w murze i przesun??a go po szyi rena; biedne zwierz? kopa?o tylnymi nogami, a ma?a rozb�jniczka ?mia?a si? i wci?gn??a Gerd? do ?�?ka. � Czy b?dziesz mia?a n�? przy sobie w czasie snu? � spyta?a Gerda i spojrza?a z przestrachem na n�?. � Ja zawsze ?pi? z no?em � powiedzia?a ma?a rozb�jniczka. � Nigdy nie wiadomo, co si? mo?e przytrafi?. Ale powt�rz jeszcze raz to, co mi opowiada?a? o ma?ym Kayu, i dlaczego posz?a? w daleki ?wiat. � I Gerda opowiedzia?a od pocz?tku, a dzikie go??bie w klatce grucha?y, inne go??bie spa?y. Ma?a rozb�jniczka obj??a ramieniem Gerd? za szyj?, w drugiej r?ce trzyma?a n�? i zasn??a, tak ?e by?o s?ycha? jej oddech; ale Gerda nie mog?a zamkn?? oczu, nie wiedzia?a, czy b?dzie ?y?a czy te? umrze. Rozb�jnicy siedzieli naoko?o ognia, ?piewali i pili, a ?ona rozb�jnika fika?a kozio?ki. O, jak?e strasznie by?o ma?ej dziewczynce na to patrze?! Wtem go??bie le?ne powiedzia?y: � Gurr, grr! Widzia?y?my ma?ego Kaya. Bia?a kura nios?a saneczki, on siedzia? w saniach Kr�lowej ?niegu, kt�re unosi?y si? nad lasem, podczas gdy my siedzia?y?my w naszym gnie?dzie; dmuchn??a na nas i pr�cz nas dw�ch umar?y wszystkie piskl?ta. Grr, grr! � Co wy tam w g�rze m�wicie? � zawo?a?a Gerda. � Dok?d pojecha?a Kr�lowa ?niegu? Czy wiecie co? o tym? � Pewnie pojecha?a do Laponii, bo tam jest zawsze ?nieg i l�d. Spytaj rena, co stoi na postronku. � Tam jest l�d i ?nieg, tam jest dobrze i pi?knie � powiedzia? ren. � Skacze si? swobodnie po wielkich, b?yszcz?cych dolinach. Kr�lowa ?niegu ma tam sw�j letni namiot, ale jej stary zamek stoi wysoko nad biegunem p�?nocnym, na wyspie, kt�ra si? nazywa Szpicberg! � Ach, Kay, kochany Kay! � westchn??a Gerda. � Le? teraz spokojnie � powiedzia?a ma?a rozb�jniczka � inaczej zak?uj? ci? no?em! Rano opowiedzia?a jej Gerda wszystko, co m�wi?y dzikie go??bie, a ma?a rozb�jniczka s?ucha?a uwa?nie, ale potem pokr?ci?a g?ow? i powiedzia?a: � W?a?nie! W?a?nie! Czy wiesz, gdzie le?y Laponia? � spyta?a rena. � Kt�? ma lepiej wiedzie? ode mnie? � powiedzia?o zwierz?, a oczy mu zab?ys?y. � Tam si? urodzi?em i wyros?em, tam skaka?em po polach. � S?uchaj no! � powiedzia?a ma?a rozb�jniczka do Gerdy. � Widzisz, ?e wszyscy nasi m??czy?ni ju? wyszli, ale matka jest jeszcze tutaj i zostanie; p�?niej, rano, pije zawsze z du?ej butelki i ucina sobie drzemk?; wtedy b?d? mog?a co? zrobi? dla ciebie! � Wyskoczy?a z ?�?ka, rzuci?a si? matce na szyj?, skubn??a j? w brod? i powiedzia?a: � M�j najs?odszy kozio?ku, dzie? dobry! � A matka da?a jej szczutka w nos, tak ?e jej nos poczerwienia? i posinia?, ale to wszystko jedynie z mi?o?ci. Kiedy potem matka napi?a si? z du?ej flaszki i uci??a sobie drzemk?, ma?a rozb�jniczka zbli?y?a si? do rena i powiedzia?a: � Mia?abym straszn? ochot? po?echta? ci? jeszcze kilka razy ostrym no?em, bo jeste? taki zabawny, ale trudno, odwi??? tw�j sznur i pomog? ci dosta? si? do Laponii, tylko nie wolno ci oszcz?dza? n�g, musisz zaprowadzi? t? ma?? dziewczynk? do pa?acu Kr�lowej ?niegu, gdzie jest jej towarzysz zabaw. S?ysza?e? pewnie to, co ona opowiada?a, bo m�wi?a dosy? g?o?no, a ty zawsze pods?uchujesz! Ren wysoko podskoczy? z rado?ci. Dziewczynka rozb�jnik�w podnios?a do g�ry ma?? Gerd? i by?a na tyle przezorna, ?e j? mocno przywi?za?a, a nawet da?a jej ma?? poduszeczk?, aby mia?a na czym siedzie?. � W?a?nie! � powiedzia?a. � Masz z powrotem twoje futrzane trzewiki, bo b?dzie ci zimno, ale mufk? zatrzymam sobie, bo jest za ?adna! Chyba nie zmarzniesz! Masz tu wielkie r?kawice mojej matki, si?gaj? a? do ?okci; k?ad? je! Twoje r?ce wygl?daj? teraz jak r?ce mojej wstr?tnej matki! A Gerda p?aka?a z rado?ci. � Nie mog? znie?? tego, ?e beczysz! � powiedzia?a ma?a rozb�jniczka. � Teraz w?a?nie powinna? mie? zadowolon? min?! Masz tu dwa bochenki chleba i szynk?, nie b?dziesz g?odna! � Wszystkie zapasy przywi?zano renowi za siod?em; ma?a rozb�jniczka otworzy?a drzwi, zawo?a?a do ?rodka wszystkie wielkie psy, potem przeci??a no?em postronek i powiedzia?a do rena: � Teraz p?d?, ale uwa?aj na dziewczynk?! A Gerda wyci?gn??a r?ce w wielkich r?kawicach do ma?ej dziewczynki rozb�jnik�w i powiedzia?a: � Do widzenia � a potem ren pu?ci? si? przez krzaki i kamienie, przez wielki las, przez b?ota i stepy tak pr?dko, jak tylko m�g?. Wilki wy?y, a kruki kraka?y. � Fut, fut! � d?wi?cza?o w powietrzu. Brzmia?o to tak, jakby kto? plu? czerwonym ogniem. � To moja stara zorza p�?nocna! � powiedzia? ren. � Patrz, jak b?yszczy! � I potem bieg? jeszcze pr?dzej, coraz dalej, dniem i noc?; Gerda zjad?a chleby, szynk? tak?e, i ju? byli w Laponii. Opowiadanie sz�ste Laponka i Finka Zatrzymali si? przed ma?ym, bardzo n?dznym domkiem; dach pochyla? si? a? do ziemi, a drzwi by?y takie niskie, ?e mieszka?cy musieli pe?za? na czworakach chc?c wej?? lub wyj??. W domu nie by?o nikogo pr�cz starej Laponki, kt�ra, stoj?c przy lampie z tranu, sma?y?a ryb?. Ren opowiedzia? ca?? histori? Gerdy, ale najpierw swoj? w?asn?, bo uwa?a?, ?e ta jest o wiele wa?niejsza, a Gerda by?a tak zmarzni?ta, ?e nie mog?a wcale m�wi?. � Ach, wy biedacy! � powiedzia?a Laponka. � Macie jeszcze dalek? drog? przed sob?. Musicie przebiec jeszcze przesz?o sto mil r�wnin? finmarku, a? tam, gdzie rozsiad?a si? Kr�lowa ?niegu i puszcza co wiecz�r bengalskie ognie. Napisz? par? s?�w na wysuszonym dorszu, nie mam papieru, a chc? napisa? do Finki, tam na P�?nocy, ona da wam lepsze wskaz�wki ni? ja! Kiedy Gerda ogrza?a si?, najad?a i napi?a, Laponka napisa?a na wysuszonym dorszu par? s?�w, kaza?a Gerdzie dobrze tego pilnowa?, przywi?za?a j? znowu do rena, kt�ry pop?dzi? razem z ni?. �Fut, fut!�, zabrzmia?o wysoko w powietrzu, przez ca?? noc p?on??a najpi?kniejsza niebieska zorza polarna i potem przyjechali do Finmarku, i zapukali do komina Finki, bo w chacie nie by?o nawet drzwi wej?ciowych. Wewn?trz by? tak straszny upa?, ?e Finka sama chodzi?a prawie zupe?nie nago; by?a ma?a i bardzo brudna; zaraz rozebra?a ma?? Gerd?, zdj??a z niej r?kawice i buciki, aby nie by?o jej za gor?co; renowi po?o?y?a na g?owie kawa?ek lodu i potem przeczyta?a to, co by?o napisane na sk�rze dorsza; przeczyta?a trzy razy, tak ?e nauczy?a si? tego na pami??, i wrzuci?a ryb? do gotuj?cego si? garnka, bo nadawa?a si? do jedzenia, a ona nigdy niczego nie marnowa?a. Ren opowiedzia? jej najpierw swoj? histori?, a potem dzieje ma?ej Gerdy, a Finka b?yska?a m?drymi oczami, ale nic nie m�wi?a. � Jeste? taka m?dra! � powiedzia? ren. � Wiem, ?e potrafisz zwi?za? wszystkie wiatry ?wiata jedn? nitk?; kiedy ?eglarz rozpl?tuje jeden w?ze?, wieje przyjazny wiatr, kiedy rozlu?nia drugi, wieje ostry wicher, a kiedy rozwi?zuje trzeci i czwarty, zrywa si? taka burza, ?e lasy si? przewracaj?. Czy zechcia?aby? da? ma?ej dziewczynce do wypicia taki nap�j, aby zrobi?a si? silna jak dwunastu m??czyzn i aby zwyci??y?a Kr�low? ?niegu? � Silna jak dwunastu m??czyzn? � zapyta?a Finka. � Na c�? to si? mo?e jej przyda?? � Potem podesz?a do ?�?ka, wzi??a du??, zwini?t? sk�r? i rozwin??a j?; by?y tam napisane dziwaczne litery. Finka zacz??a czyta?, a? jej pot sp?ywa? z czo?a. Ale ren wstawia? si? tak gor?co za ma?? Gerd?, a Gerda patrza?a takimi b?agalnymi, pe?nymi ?ez oczami, ?e Finka zacz??a znowu b?yska? spojrzeniem, zaci?gn??a rena w k?t pokoju i szepta?a co? k?ad?c mu na g?ow? ?wie?y l�d. � Ma?y Kay jest co prawda u Kr�lowej ?niegu, ma tam wszystko, czego tylko dusza zapragnie, i jest pewien, ?e to najlepsze miejsce na ?wiecie, ale dzieje si? to dlatego, ?e ma w sercu od?amek szk?a i okruszyn? szk?a w oku; trzeba mu to wyj??, inaczej nie stanie si? nigdy prawdziwym cz?owiekiem, i Kr�lowa ?niegu zachowa nad nim sw? moc. � Ale czy nie mog?aby? da? ma?ej Gerdzie czego? takiego, ?eby sta?a si? mocniejsza od wszystkich? � Nie mog? jej u?yczy? wi?cej mocy od tej, kt�r? posiada. Czy? nie widzisz, jaka jest pot??na? Czy nie widzisz, jak jej musz? s?u?y? ludzie i zwierz?ta, jak uda?o jej si? przej?? przez ?wiat na bosych n�?kach? Nie powinna my?le?, ?e to my?my u?yczyli jej tej pot?gi, ona tkwi w jej sercu, pochodzi st?d, ?e Gerda jest dobrym, niewinnym dzieckiem. Skoro jej samej nie uda si? dosta? do Kr�lowej ?niegu i uwolni? Kaya od od?amk�w szk?a, to my jej nic nie pomo?emy. O dwie mile st?d zaczyna si? ogr�d Kr�lowej ?niegu, tam mo?esz zanie?? ma?? dziewczynk?; posad? j? na ?niegu ko?o wielkiego krzaka, pe?nego czerwonych jag�d; nie marud? d?ugo, tylko po?piesz si? i wr�? tu znowu. � Potem Finka unios?a ma?? Gerd?, posadzi?a j? na grzbiecie rena, a ren pop?dzi?, jak tylko m�g? najpr?dzej. � Ach, nie zabra?am moich trzewik�w, nie mam r?kawic! � zawo?a?a ma?a Gerda; spostrzeg?a to, bo by?o przera?liwie zimno, ale ren nie odwa?y? si? zatrzyma?, p?dzi?, a? przybieg? do du?ego krzaka z czerwonymi jagodami; tam posadzi? Gerd?, poca?owa? j? w usta, a wielkie, jasne ?zy pop?yn??y z oczu po policzkach zwierz?cia; potem pobieg? z powrotem tak pr?dko jak tylko mog?y go unie?? nogi. A ma?a Gerda sta?a bez trzewik�w i bez r?kawiczek po?rodku straszliwego, lodowato zimnego pola Finmarku. Bieg?a przed siebie, jak tylko mog?a najszybciej; nagle nadci?gn?? ca?y pu?k ?nie?nych p?atk�w; ale nie pada?y z nieba, niebo by?o zupe?nie jasne i b?yszcz?ce od zorzy p�?nocnej; p?atki ?niegu bieg?y tu? przy ziemi i im si? bardziej zbli?a?y, tym by?y wi?ksze. Gerda pami?ta?a jeszcze, jakie wielkie i kunsztowne wydawa?y jej si? p?atki wtedy, gdy je ogl?da?a przez powi?kszaj?ce szk?o, ale tu by?y jeszcze o wiele wi?ksze i bardziej przera?aj?ce; by?y ?ywe, stanowi?y przedni? stra? Kr�lowej ?niegu; mia?y najdziwniejsze kszta?ty; niekt�re wygl?da?y jak szkaradne, wielkie je?ozwierze, inne jak sploty w??�w, wysuwaj?cych g?owy, a znowu inne � jak ma?e, grube nied?wiedzie o nastroszonej sier?ci, wszystkie by?y o?lepiaj?co bia?e, wszystkie by?y ?ywymi p?atkami ?niegu. Ma?a Gerda zm�wi?a Ojcze nasz; a mr�z by? tak wielki, ?e widzia?a sw�j w?asny oddech; parowa? z jej ust jak g?sty dym; oddech ten stawa? si? coraz g?stszy i g?stszy i u?o?y? si? w kszta?t jasnych anio?�w, kt�re w miar? zbli?ania si? do ziemi, stawa?y si? coraz wi?ksze; wszystkie mia?y na g?owach he?my, a w r?kach dzidy i tarcze; by?o ich coraz wi?cej, i kiedy Gerda sko?czy?a m�wi? Ojcze nasz, sta? naoko?o niej ca?y legion; uderza?y swymi mieczami w szkaradne p?atki ?niegu, tak ?e te rozpada?y si? na tysi?czne kawa?ki, a ma?a Gerda sz?a pewnie i rado?nie naprz�d. Anio?ki g?adzi?y jej nogi i r?ce; wtedy nie czu?a wcale zimna i sz?a pr?dko naprz�d do pa?acu Kr�lowej ?niegu. A teraz zobaczymy, co si? dzia?o z Kayem. Nie my?la? on wprawdzie o ma?ej Gerdzie, a ju? najmniej o tym, ?e sta?a na dworze przed pa?acem. Opowiadanie si�dme Co si? dzia?o w pa?acu Kr�lowej ?niegu i co si? p�?niej sta?o ?ciany pa?acu by?y zrobione ze ?nie?nej zawiei, a okna i drzwi z ostrych wiatr�w; by?o tam przesz?o sto sal, zale?nie od tego, jak zawia? ?nieg; najwi?ksza sala rozci?ga?a si? na wiele mil, wszystkie o?wietla?o silne ?wiat?o zorzy polarnej; by?y wielkie, puste, lodowato zimne i b?yszcz?ce! Nie panowa?a tu nigdy rado??, nie odby? si? tu nawet ani razu balik nied?wiedzi, na kt�rym m�g?by zagra? wicher i gdzie by bia?e nied?wiedzie mog?y chodzi? na tylnych nogach i popisa? si? swoimi dobrymi manierami; nie by?o tu nigdy towarzyskich zabaw ani otwierania paszcz i bicia ?apami; bia?e li?cie nie plotkowa?y tu nigdy przy herbatce; puste, wielkie i zimne by?y sale Kr�lowej ?niegu. Zorza p�?nocna pali?a si? tak r�wnomiernie, ?e mo?na by?o wed?ug jej ?wiat?a oznaczy?, kiedy znajdowa?a si? na najwy?szym punkcie, a kiedy na najni?szym. Po?rodku pustej, niesko?czonej, ?nie?nej sali le?a?o zamarzni?te jezioro, kt�re pop?ka?o na tysi?ce kawa?k�w, ale jeden kawa?ek by? podobny do drugiego, by?o to prawdziwe dzie?o sztuki; po?rodku tego jeziora siadywa?a Kr�lowa ?niegu, wtedy gdy by?a w domu, i w�wczas m�wi?a, ?e siedzi na zwierciadle rozs?dku i ?e to jest jedyne i najlepsze zwierciad?o na ?wiecie. Ma?y Kay by? zupe?nie siny z mrozu, prawie czarny, ale nie spostrzeg? tego wcale, gdy? Kr�lowa ?niegu odj??a mu swym poca?unkiem wra?liwo?? na zimno, a jego serce sta?o si? kawa?kiem lodu. Chodzi? i zbiera? p?askie, ostre kawa?ki lodu, kt�re sk?ada? w ten spos�b, aby co? z nich wysz?o, zupe?nie tak samo jak my, kiedy z kawa?k�w drzewa sk?adamy figury, co si? nazywa chi?sk? gr?. Kay uk?ada? najkunsztowniejsze wzory, by?a to lodowa ?amig?�wka, w jego oczach figury te by?y nadzwyczajne i niezwyk?ej wagi, przyczynia? si? do tego okruch szk?a, kt�ry Kay mia? w oku. Kay sk?ada? ca?e figury, kt�re tworzy?y napis, ale nie udawa?o mu si? u?o?y? s?owa, na kt�rym mu w?a?nie zale?a?o. S?owem tym by?a �Wieczno??�, a Kr�lowa ?niegu o?wiadczy?a: � Je?eli uda ci si? u?o?y? to s?owo, staniesz si? zupe?nie niezale?ny, podaruj? ci ca?y ?wiat i na dodatek par? nowych ?y?ew. � Ale Kay nie m�g? w ?aden spos�b u?o?y? tego w?a?nie s?owa. � Teraz pomkn? sobie daleko, do ciep?ych kraj�w � powiedzia?a Kr�lowa ?niegu � chc? zajrze? raz do tych czarnych garnk�w. � Mia?a na my?li g�ry ziej?ce ogniem, kt�re si? nazywaj? Etna i Wezuwiusz. � Pobiel? je troch?. To im si? nale?y, zreszt? wyjdzie to na dobre cytrynom i winogronom! � I Kr�lowa ?niegu odfrun??a, a Kay zosta? zupe?nie sam w olbrzymiej lodowej sali, przygl?da? si? kawa?kom lodu i my?la?, my?la?, a? co? w nim zatrzeszcza?o, siedzia? zupe?nie sztywno i cicho, mog?o si? zdawa?, ?e zamarz?. I wtedy w?a?nie ma?a Gerda wesz?a przez wielkie wrota do pa?acu; wia?y w?a?nie ostre wichry, ale dziewczynka odm�wi?a wieczorn? modlitw? i wtedy wiatry u?o?y?y si?, jak gdyby chcia?y spa?, a dziewczynka wesz?a do wielkiej, pustej, zimnej sali. Zobaczy?a Kaya, pozna?a go, rzuci?a mu si? na szyj?, obj??a go mocno i wo?a?a: � Kay, drogi, ma?y Kay! Nareszcie ci? odnalaz?am! Ale on siedzia? zupe?nie cicho, sztywny i zimny. Wtedy zap?aka?a ma?a Gerda gor?cymi ?zami, kt�re sp?yn??y na jego pier?, dosta?y si? a? do jego serca, roztopi?y kawa?ki lodu i wch?on??y okruszyn? szk?a; Kay spojrza? na ni?, ona za?piewa?a mu pie??: R�?a przekwita i minie, P�jd?, pok?o?my si? Dziecinie. Wtedy Kay wybuchn?? p?aczem i od?amek szk?a wypad? mu z oka, pozna? Gerd? i zawo?a? rado?nie: � Gerdo, kochana, ma?a Gerdo! Gdzie? by?a tak d?ugo? I gdzie ja by?em? � Rozejrza? si? woko?o. � Jak?e tu zimno! Jak pusto i rozlegle! I przytuli? si? mocno do Gerdy, a ona ?mia?a si? i p?aka?a z rado?ci; by?o to takie pi?kne, ?e nawet kawa?ki lodu zacz??y ta?czy? z rado?ci, a kiedy si? zm?czy?y i po?o?y?y, utworzy?y w?a?nie te litery, o kt�rych m�wi?a Kr�lowa ?niegu, ?e je?eli Kay je u?o?y, stanie si? niezale?nym panem, a ona podaruje mu ca?y ?wiat i par? now

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niesmiala
� Widzisz, jakie to artystyczne! � m�wi? Kay � to o wiele ciekawsze od prawdziwych kwiat�w! Te kwiaty nie maj? ?adnych wad, s? doskona?e, o ile tylko si? nie roztopi?. Po chwili zjawi? si? z wielkimi r?kawicami i ma?ymi saneczkami na plecach; krzykn?? Gerdzie w samo ucho: � Id? na wielki plac, gdzie inni ch?opcy si? bawi? � i poszed?. Na placu naj?mielsi ch?opcy przywi?zywali cz?sto swoje saneczki do ch?opskiego wozu i jechali w ten spos�b spory kawa? drogi. By?o to bardzo weso?e. Kiedy si? w najlepsze bawili, nadjecha?y jakie? wielkie sanie; by?y pomalowane ca?e na bia?o, a w ?rodku siedzia? kto? otulony w bia?e futro i w bia?ej, futrzanej czapce; sanie objecha?y plac dwa razy dooko?a. Kay przywi?za? do nich szybko swoje saneczki i jecha? za du?ymi saniami; jechali coraz pr?dzej i pr?dzej, prosto przed siebie w najbli?sz? ulic?; osoba, kt�ra siedzia?a w saniach, odwr�ci?a si?, kiwn??a przyja?nie do Kaya g?ow?, zupe?nie tak, jakby si? znali od dawna; za ka?dym razem, kiedy Kay chcia? odwi?za? swoje saneczki, osoba znowu do niego kiwa?a i Kay zostawa?; wyjechali za bram? miasta, wtedy ?nieg zacz?? tak sypa?, ?e ch?opiec, jad?c dalej, nie widzia? nawet r?ki, kt�r? trzyma? przed oczami; pu?ci? pr?dko sznur od saneczek, by si? uwolni? od wielkich sa?, ale to nie pomog?o, jego ma?e saneczki przywi?zane by?y mocno i jak wiatr p?dzi?y naprz�d. Wtedy zacz?? g?o?no wo?a?, ale nikt go nie s?ysza?, ?nieg pada?, saneczki mkn??y szybko; od czasu do czasu podskakiwa?y, tak jakby jecha?y przez rowy i p?oty. Kay by? bardzo przestraszony, chcia? zm�wi? Ojcze nasz, ale m�g? sobie przypomnie? tylko tabliczk? mno?enia. P?atki ?niegu stawa?y si? coraz wi?ksze i wi?ksze i w ko?cu wygl?da?y jak du?e bia?e kury; nagle odskoczy?y na bok, wielkie sanie zatrzyma?y si? i osoba, kt�ra w nich jecha?a, wyprostowa?a si?, jej futro i czapka by?y ca?e ze ?niegu a ona sama by?a dam? smuk?? i wysok?, ja?niej?c? biel? � Kr�lowa ?niegu! � Zrobili?my ?adny kawa? drogi � powiedzia?a � ale po co marzn??? Otul si? moim nied?wiedzim futrem. � Posadzi?a go obok siebie w saniach i otuli?a go futrem; by?o mu tak, jakby pogr??y? si? w ?nie?nej zaspie. � Czy zimno ci jeszcze? � spyta?a i poca?owa?a go w czo?o. Poca?unek by? zimniejszy od lodu, dotar? prosto do serca, kt�re ju? i tak na p�? zlodowacia?o; by?o mu tak, jak gdyby mia? umrze?; ale tylko przez chwil?, potem zrobi?o mu si? dobrze; nie czu? ju? zimna. � Moje saneczki! Nie zapomnij o moich saneczkach! � o tym pomy?la? przede wszystkim; saneczki przywi?zano do jednej z bia?ych kur, kt�ra pofrun??a nios?c je na grzbiecie. Kr�lowa ?niegu poca?owa?a Kaya jeszcze raz, i wtedy zapomnia? o ma?ej Gerdzie, o babce i o wszystkich w domu. � Teraz ju? ci? wi?cej nie poca?uj?! � powiedzia?a � bo zaca?owa?abym ci? na ?mier?! Kay spojrza? na ni?; by?a bardzo ?adna; nie m�g? sobie wyobrazi? m?drzejszej i pi?kniejszej twarzy; teraz nie wydawa?a mu si? ju? z lodu jak przedtem, kiedy j? widzia? za oknem, gdy kiwa?a do niego; w jego oczach by?a doskona?o?ci?, nie ba? si? wcale, opowiedzia? jej, ?e potrafi rachowa? z pami?ci i nawet z u?amkami, ?e wie, ile kwadratowych mil liczy kraj i ile ma kraj mieszka?c�w; a ona u?miecha?a si? bez przerwy; wtedy pomy?la? sobie, ?e wie jeszcze za ma?o, i spojrza? w wielk?, wielk? przestrze?, a ona lecia?a z nim wysoko ponad czarnymi chmurami, wicher szumia? i wy?, tak jakby ?piewa? stare pie?ni. Lecieli ponad lasem i jeziorami, nad morzem i l?dem; daleko pod nimi gwizda? zimny wiatr, wy?y wilki, ?nieg iskrzy? si?, wy?ej lecia?y czarne, kracz?ce wrony, a nad wszystkim wysoko w g�rze ksi??yc ?wieci? jasno i Kay patrzy? na? przez ca?? d?ug? zimow? noc; w dzie? za? spa? u st�p Kr�lowej ?niegu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niesmiala
PTASZKI W KLATCE “Czego? płaczesz? - staremu mówi? czyżyk młody - Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody”. “Ty? w niej zrodzon - rzek? stary - przeto ci wybaczę; Jam by? wolny, dziś w klatce - i dlatego płacze ”

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam wszystkie mile panie i naszych panów oczywiście:-D I życzę wszystkiego najlepszego w nowym roku 2008.... święta i sylwestra spędziliśmy wspaniale bo u teściów... Tylko teść się w 2 dzień świat rozchorował i wzywaliśmy pogotowie , ale już choroba zażegnana i teść wraca do zdrowia ... Dzieci zadowolone z prezentów , opowiadają jaką kochaną mają babcie i dziadka... Dostali dwa Nowiuteńkie Laptopy... Widziałam jak się cieszyli , a mnie aż dech zaparło... teraz już nie ma skarg , ze któreś od godziny odkupuje kompa... Mówiłam , ze takich teściów jak moich to ze świeczką trzeba szukać... A do domu nawalili mi pełen bagażnik, swojskich szynek, kiełbas, pasztetów i pachnących jabłuszek ... Na Wielkanoc zapraszaliśmy ich do nas , ale bez dwóch zdań zaprotestowali i musimy przyjechać do nich... To tyle zarazie kochani ... Pozdrawiam i życzę miłego wieczorku WBW...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
SIKORKA Sikoreczka, ta bogatka, w okno zastukała. I głosikiem swoim miłym do nas świergotała. Daj ziarenek, trochę maku i słoninki, proszę. A ja tobie co dzień rano piosnkę swą przyniosę. Jak tu nie dać sikoreczce, kiedy mróz na dworze? Ona głodna i zmarznięta, znaleźć nic nie może. My siedzimy w ciepłym domu, jeść nam poda mama. A sikorka choć zmarznięta, musi szukać sama. Karmcie dzieci zimą ptaszki, by głodne nie były. A gdy się najedzą, będą swawoliły.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ZIMA Na drzewach czapy są śnieżnobiałe, na dużych duże, na małych małe. Śnieg przykrył wszystko, jak puch z pierzyny, zakrył też pokarm dla dzikiej zwierzyny. Nam miło patrzeć na drzewa białe, ale głodują ptaszęta małe. Dzieciom jest miło zjeżdżać z góreczki, lecz zimą cierpią małe ptaszeczki. Niejeden ptaszek jej nie wytrzyma i nie zaśpiewa, gdy minie zima. A my lubimy, jak ptaszek śpiewa, gdy się zielenią trawy i drzewa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
ZIMOWE FERIE Już są ferie zimowe, a na świecie ponuro. Wiatr zawzięcie tak hula, goni chmurę za chmurą. Jakie smutne te ferie. Z czego lepić bałwanki, kiedy śniegu nie znajdziesz i nie pójdziesz na sanki? Gdzie ta zima odeszła? Jesień jej nie zastąpi! A dla dzieci jest smutno, bo deszcz siąpi i siąpi. Płacze niebo żałośnie, łzy swe leje na ziemię. Może zmyć chce tę szarość? Wyszorować kamienie? Dzieciom tęskno do śniegu. Oczy wznoszą do nieba. Nie chcą tych dni ponurych, bo im śniegu potrzeba. A gdy śniegu napada, będzie czysto i biało. Każde dziecko radośnie, ciągle będzie się śmiało.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
witam wszystkich pięknie .... Złota z urlopu przyjechała i listeczek już jest... Pozdrawiam was wszystkie dziewczynki i ciesze się bardzo , ze wróciłyście szczęśliwe i zdrowe... Listeczku podziwiam twoich teściów to naprawdę dobrzy i wspaniali ludzie, ale myślę , ze oni mają , tez , mądrą , dobrą i wspaniałą synową. Dlatego rodzinne stosunki tak dobrze wam się układają... Bardzo milo posłuchać o tej waszej zgodnej rodzince , oby więcej takich rodzin szczęśliwych było... Ja dziś robiłam porządki , bo babiniec, babińcem , ale ksiądz we wtorek po kolędzie będzie chodził... Jutro zamierzam poprasować wszystko.. Na obiad odmrożę pierożki już z zamrażalnika wyjęłam ... A teraz wezmę kąpiel i dziś się wcześniej do łózka wybieram .... Musze dobrze wypocząć bo ostatnio po sylwestrze coś taka niedospana i ziewająca chodzę...:-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam wbw 👄 Wiersz wieczorny Krzysztof Ćwikliński Wciąż coś odchodzi, wciąż coś mrok zagarnia, Wzrok coraz słabszy, coraz krótszy dzień... Mży wątłym światłem skrzywiona latarnia, Do snu układa swój niepewny cień... Wszystko gdzieś znika, roztapia się, chowa... Płomyczki myśli gasną raz po raz I mrą wspomnienia, usychają słowa... Kaszlem zza ściany odzywa się czas. W czeluściach okien żagle firan płyną, Ciał moich dziewcząt płynie z nimi mgła... To stara szafa prószy naftaliną, To pamięć cicho dobija do dna...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radość z przyjaźni Jan Chryzostom Wierny przyjaciel jest w życiu kojącym balsamem i najpewniejszą obroną. Możesz zgromadzić przeróżne skarby, ale najcenniejszą rzeczą jest prawdziwy przyjaciel. Sam widok przyjaciela wzbudza w sercu radość, która wypełnia całe wnętrze człowieka. Z nim żyje się w najgłębszej jedności, która napełnia duszę niewypowiedzianym szczęściem. Pamięć o nim rozpala nasz umysł i uwalnia go od rozlicznych zmartwień. Słowa te tylko ten zrozumie, kto ma oddanego przyjaciela; kto spotykając go codziennie odczuwa ciągle jego potrzebę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Czarownica Kazimiera Iłłakowiczówna Mam mówiącego ptaka, mam gadającą wodę, mam starego czarodzieja i dam ci go potrzymać za brodę; mam węża, co się podnosi na ogonie wśród kwiatów w trawie, mam dwa uczone szerszenie, które mi sypiają w rękawie. Mam cudownego szpaka, mam żabę i żuka, i jeża, mam mądrą białą kawkę, puszysty kłębuszek pierza: przemówi do ciebie ptak mój, gdy się najmniej będziesz spodziewał, a smutny smok na podłodze nogi będzie ci łzami oblewał. Twój sen, najpierwszy na świecie, u mnie ma swoją ojczyznę, i u mnie mieszka radość, którąś ty wygnał w obczyznę, a jeśli do mnie przyjdziesz, zbrojne zmyliwszy straże, to własne twe śpiące serce w pudełku ci małym pokażę. DOBRANOC

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Sen we śnie Poe Edgar Allan Z pocałunkiem pożegnania, Kiedy nadszedł czas rozstania, Dziś już wyznać się nie wzbraniam: Miałaś rację - teraz wiem - Życie moje było snem, Cóż, nadzieja uszła w cień! A czy nocą, czyli w dzień, Czy na jawie, czy w marzeniu - Jednak utonęła w cieniu. To, co widzisz, co się zda - Jak sen we śnie jeno trwa. Nad strumieniem, w którym fala Z głuchym rykiem się przewala, Stoję zaciskając w dłoni Złoty piasek... Fala goni, A przez palce moje, ach, Przesypuje mi się piach - A ja w łzach, ja tonę w łzach... Gdybym ziarnka, choć nie wszystkie, Mocnym zawrzeć mógł uściskiem, Boże, gdybym z grzmiącej fali Jedno ziarnko choć ocalił!... Ach, czy wszystko, co się zda, Jak sen we śnie jeno trwa?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Samotny60
Witam Mile panie , witam ! Pozdrawiam i śle moc życzeń z Nowym Rokiem dla tych co długo nie widziałem:) ŻYCZĘ TEGO WSZYSTKIEGO CO SIĘ SZCZĘŚCIEM ZWIE...👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Samotny60
Jedno jest w życiu szczęście, kochać i być kochanym. ********************* Szczęście jest czymś, co przychodzi pod wieloma postaciami, więc któż je może rozpoznać. *****************************

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×