Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
Zuzka48

Jesteś wdową lub wdowcem? Czy udało Ci się na nowo ułożyć swoje życie?

Polecane posty

Gość Krzysiek 34
To był też drugi aspekt mojej decyzji. Wszystko w starym mieszkaniu przypominało mi żonę. Jak na złość mieszkałem przy cmentarzu i patrząc przez okno widziałem grób swojej żony. Wyprowadzka dobrze mi zrobiła.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
basset,nie co zycie przyniesie tylko wziac sie z nim za bary!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Krzysiek 34
Może to i głupio zabrzmi,ale przez te lata nauczyłem się jednego,że ŻYCIE JEST JAK PUDEŁKO CZEKOLADEK, NIGDY NIE WIADOMO CO CI SIĘ TRAFI. Tak jest w moim przypadku. Mamy Anioła Stróża i chyba dlatego jakoś idziemy do przodu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Marta_123
Do Krzysiek 34 Podziwiam cię jako facet, dajesz rade. Ja jestem od 3 miesięcy wdową i nie wiem co zrobić aby chciało mi się żyć, dobija mnie to życie. Strasznie kocham mojego męża, był dla mnie wszystkim, nie rozumiem co się stało, dlaczego on i dla czego muszę się męczyć na tym świecie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość J
Chętnie pogadam z wdowcem, który chciałby spróbować otworzyć się nową znajomość. Mam 43 lata, wdowa od 8 lat. Proszę podać maila lub gg, odezwę się . Pozdrawiam :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Krzysiek 34
Marta, wszystko będzie dobrze. W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Kiedyś życie udzieli nam odpowiedzi dlaczego tak się stało.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość basset 73
Krzysiek 34 Tak jak piszesz, zmiana otoczenia/ mieszkania na pewno ułatwia dalsze życie. U mnie całe mieszkanie to moja żona. I te weekendy, samotne, puste. To co się stało jest nie do zaakceptowania. Pięć miesięcy i nawet odrobinę nie jest łatwiej. Podziwiam Twoją odwagę i też chciałabym uciec jak najdalej od tego miejsca. Tylko co z pracą? Kredyty trzeba spłacać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
basset,ucieczkami wiele nie zdzialasz i to jest na krotka mete. Ktos w temacie wyzej pisze,ze to co bylo nie wroci nigdy,ale to co dzis/jutro zalezy juz tylko od Ciebie.Zacznij wreszcie dzial;ac a nie tylko utyskiwac,bedzie lepiej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gdyby nie dzieci, to była bym z nim, czuje się winna że on jest tam sam a mnie przy nim nie ma. Niech Bóg skończy to cierpienie na tym świecie, ile ludzi zaznało by ukojenia w bólu. Mam dopiero 27 lat , myślałam że mam już wszystko 2 dzieci super męża, a tu zostałam bez niego, czuje się dziwnie, mam wrażenie jakbym nie należała już do tego świata. Lecz dziękuje Bogu że, mogłam go poznać i z nim być, przeżyłam wielką miłość, a nie każdy ma takie szczęście, i te dzieciaczki które są jego częścią.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Marta,sorki,ale troche pierdaczysz.On tam nie jest sam!!! PO drugie : nikt nie jest niczyja wlasnoscia!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość justyna72wawa
Witam wszystkich, niestety ze śmiercią już tak, musimy się pogodzić bo nie ma innego wyjścia, tak jak pisałam wcześniej, u mnie minęło pół roku, w zasadzie nic się nie zmieniło, tylko że się z tym wszystkim pogodziłam, choć nie raz zadaję sobie jeszcze pytanie: Dlaczego??, ale pozostaje bez odpowiedzi, do basset : mój mąż umierał 143 dni na raka trzustki, wszystko robiliśmy co tylko mogliśmy, nie udało się. Nie mamy wpływu na wyroki boskie, nie targaj się więcej na życie, jak Bóg będzie chciał to sam ci je odbierze. Moje namiary są we wcześniejszych wypowiedziach, mail też, gdyby coś to zawsze można napisać, trochę jest łatwiej, przez to wszystko założyłam facebooka, ludzie obcy dodają trochę bardziej otuchy niż bliscy, też jestem z Warszawy i za nic bym się stąd nie wyniosła, bo przynajmniej raz w tygodniu muszę odwiedzić grób męża.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Dajcie tym swoim bliskim zmarłym odejść w spokoju. Nie rozumiecie, że ciągły płacz, lamenty i życie przeszłością utrudniają im wejście do Królestwa Niebieskiego? Przez Was te dusze się męczą gorzej niż Wy. Sama straciłam męża w wypadku samochodowym z dnia na dzień, życie runęło. Jedno dziecko walczyło z życiem po tymże wypadku. Zostałam sama z dziećmi, remontem domu... trzeba było się szybko zbierać do kupy i żyć. Pamiętać o zmarłych ale żyć. Nie na darmo wypowiada się słowa: oraz , że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Życie na ziemi jest dla żywych i grzechem jest być umarłym za życia. Jeśli ktoś jest na tyle słaby psychicznie , że nie umie sobie z tym poradzić , to niech idzie na terapie. Był w naszym życiu ktoś kto Cię kochał, kogo Ty kochałaś/ kochałeś. Trzeba mu podziękować za to co dla nas zrobił i pozwolić odejść. Idź na cmentarz, zanieś kwiaty, zapal znicz, wygadaj się . Ale żyj, bo jesteś żywa/ y a nie umarły. Żałoba nie powinna trwać dłużej niż rok. Dla Waszego dobra.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość basset 73
Do gościa Załamanie po takiej tragedii nie ma nic wspólnego z tym czy się jest słabym psychicznie czy też nie. Na to nie ma się żadnego wpływu. Prawda jest taka, że depresja może dopaść najtwardszych i nic nie będą wstanie zrobić. Oczywiście po śmierci najbliższej osoby nie musi to być depresja, może to być problem adaptacji. Ja się nie poddałem. Pracuję, mam koty o które muszę/ chcę dbać i co drugi dzień jestem na cmentarzu. Problem polega na tym, że od pięciu miesięcy nie widzę żadnego celu/sensu na dalszą egzystencję.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Piszesz basset o probach samobojczych a za chwile,ze sie nie poddales-to dwa sprzeczne komunikaty. Piszesz o braku checi do zycia,by za moment wypierac depresje u ktorej podstaw leza tez mysli samobojcze gdy stan nie jest leczony. Daj sobie czas na zalobe.Na razie wychodzi jakbys byl uzalezniony od sp.zony a to nie jest zdrowa milosc.Moze jakas grupa wsparcia,terapia?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość basset 73
To nie jest tak, do końca. Miałem trzy próby S, to prawda, ale niestety były one spowodowane najprawdopodobniej antydepresantami... Po odstawieniu jest zdecydowanie lepiej, co prawda wróciły inne problemy, ale nie ma już myśli S. I tak jak napisałem wcześniej, ja się nie poddałem, tylko nie widzę żadnego sensu/celu. Próbuję go znaleźć, ale bez większego efektu. Jak dalej będzie? Nie wiem. Nie pamiętam również, żebym wykluczył depresje. Tak na marginesie, myśli rezygnacyjne i próby S występują również przy zaburzeniach adaptacyjnych

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Jestem autorka wpisu z dnia 2015.09.07 [19:42 Wszystkim Wam współczuje utraty bliskich , bo sama przez to przechodziłam i mogę powiedzieć, że wiem jak to jest. Nie wiem czy miałam łatwiej czy trudniej niż Wy, bo w wypadku w którym zginął mój śp maż, uczestniczyły również moje dzieci. Z jednej strony trudniej, z drugiej może łatwiej było mi nie rozpaczać , bo musiałam zawalczyć o dziecko. Najtrudniejszym zadaniem było dla mnie powiedzenie dzieciom prawdy o tym, że ich tata nie przeżył tego wypadku. Nie chce tego opisywać, nie chce już do tego wracać. Kiedyś miałam tutaj swój temat w którym to wszystko opisałam. Wracając pamięcią wstecz, chce powiedzieć , że brałam relanium tylko przez pierwsze dwa, trzy dni. Z racji tego , że mój mały synek leżał na oddziale intensywnej terapii z zagrożeniem życia, chciałam przy nim być...nie mogłam liczyć na to , że ktoś mnie będzie woził codziennie 30 km w jedna stronę i czekać na mnie lub przyjeżdżać po mnie wieczorem( nie pozwalano mi zostawać na noc) Dlatego postanowiłam nie przyjmować żadnych uspokajających leków, odstawiłam by móc sama jeździć do mojego dziecka samochodem. Wzięłam się więc w garść na tyle na ile mogłam i codziennie jeździłam do szpitala. Dziecko było w śpiączce farmakologicznej, oddychało przez respirator a ja przywodziłam jego ulubione bajeczki i czytałam mu na głos, rozmawiałam z nim... Wtedy 9 lat temu lekarze nie dawali mu prawie żadnych szans a jeśli już ostrzegali, że będzie roślinką na wózku. Nie poddałam się. Dzisiaj ma 13 lat i ma się dobrze. Zawalczył ...,wybudził się i dalej walczyliśmy już oboje. Trzeba było go nauczyć wszystkiego on nowa jak niemowlaka. Przez rok mieszkałam z nim w sanatorium. Nauka chodzenia, po urazie mózgu , po niedowładzie czterokończynowym była rzeczą niezmiernie trudną. Nigdy się nie skarżył , miał w sobie tyle siły i determinacji że mu się udało i poszedł ze swoimi rówieśnikami do pierwszej klasy o własnych nóżkach. Było ciężko, bo trzeba było pogodzić naukę z trudną rehabilitacją ale jemu uśmiech nie schodził z buzi. Dziś chodzi do pierwszej gimnazjum, jeździ na rowerze , chce robić wszystko choć nie wszystko mu wolno. Mój syn to chodzące szczęście. Wrócił do mnie z dalekiej krainy , jak powiedziała pani doktor i nie zmarnował tej szansy. A przecież on tamtego dnia stracił tatę...i sam miał nikłe szanse na przeżycie. Mógł się poddać, bo też było mu bardzo ciężko. Ale wspieraliśmy się wzajemnie. Tez mogłam się poddać, wpaść w depresje, nie wstać już z łóżka, bo przecież straciłam męża a nad synkiem czyhała śmierć. Mogłam brać psychotropy i odciąć się od wszystkiego mówiąc , że nie mam siły. Albo wybrać solidne drzewo przy drodze, kiedy tak jeździłam ze łzami w oczach szpital- dom. Ale poszukałam w sobie siły i znalazłam ją. I uważam , że każdy ma taka siłę w sobie. Choć minęło 9 lat, ja nie ułożyłam sobie życia na nowo w sensie, że nie mam partnera ale nie jestem z tego powodu nieszczęśliwa, bo ten czas nie był stracony. Odzyskałam syna . I z tego jestem dumna. Teraz mogę pomyśleć o sobie... Można się podnieść? można. Ja i moi synowie jesteśmy na to dowodem. Bez psychotropów, bez terapii nawet, bo nie było jakoś czasu. Proszę Was... poszukajcie w sobie siły. A jak jej nie umiecie znaleźć to poproście o pomoc Boga albo Anioła Stróża... choć może teraz jesteście wściekli na Boga i czujecie bunt i tak proście, modlitwa przynosi ukojenie. Nie jestem religijna fanatyczką, nigdy nią nie byłam ale modlitwa mi pomaga. Nawet nie w kościele ale taka szczera rozmowa z Bogiem wieczorem przed snem, prośba o światło, o rozum żeby dokonywać dobrych wyborów i odnaleźć siebie na nowo. Dodam , że w tym wszystkim znalazłam jeszcze chęci na odnalezienie w sobie pasji, poczułam nieodparta potrzebę obcowania z przyrodą, fotografowania. Zachwycałam się na nowo wszystkim, tak jak bym to ja dostała szanse na nowe życie. I tego i Wam życzę . Nie mogę mówić jak macie przeżyć żałobę, musicie to zrobić po swojemu. A potem poszukać siebie na nowo. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo siły.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość basset 73
Ja wyznaję zasadę, że to życie / los nas doświadcza, nie bóg. W trakcie choroby żony co drugi dzień dojeżdżałem 120 km. W jedną stronę. Odeszła na ojomie jak trzymałem ją za rękę. Oczywiście była nie przytomna. Przez sepsę wysiadły prawie wszystkie narządy łącznie z nerkami. Mieliśmy tylko siebie, nie mieliśmy dzieci. Moja żona nie mogła niestety mieć z powodu wcześniejszych operacji, ale nie była śmiertelnie chora. Na chwilę obecną funkcjonuje, staram się nie poddawać. Trzecia próba była ekstremalna a kilka dni pobytu na oddziale zamkniętym mając normalną percepcję było traumatycznym doznaniem. To na pewno był kubeł zimnej wody... To prawda, żałobę każdy musi przeżyć po swojemu. Jednak jeden szybciej poukłada sobie w glowie, drugi wolniej a trzeci niestety nie podniesie się z tego. Najgorsza jest pustka i samotność. Najgorsza jest bezradność i pretensja że mogłem zawieść żonę do innego szpitala. Że to moja wina...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość grochu71
Pomimo pożegnania i pogodzenia się pustka zostaje. Są jednak dzieci i zobowiązania. Wiara w Boga dała najwięcej. Po ponad roku psyhe siadła. Ale zyłem jak zombie. Otrząsnąłem się dosłownie jak pies. I w parę dni wróciłem do pionu. Ciężko jest ale daję radę. A małżonka ....już wiem. Nie wróci. A siły? Z wiary. Przynajmniej ja w taki sposób sobie poradziłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
basset 73 I tutaj właśnie jest największy problem, bo obwiniasz siebie. Moim pierwszym odruchem była myśl- po co ja im pozwoliłam pojechać ( co oczywiście było bezsensowne) dlaczego pozwoliłam jechać małemu z tatą, był lekko przeziębiony, miał zostać w domu. Takie i inne bzdety... bo przecież nie wiemy co szykuje dla nas los. Jak by człowiek wiedział, że się przewróci , to by się położył. Winną wypadku była kobieta, która przejechała znak STOP. Ale wiesz co, ja jej wybaczyłam. Nie chciałam żadnego kontaktu z nią , byłam wściekła, wydrapałabym jej oczy , ale po czasie wybaczyłam i to mnie uzdrowiło . Ona o tym nie wie...ja w głębi duszy poczułam ulgę. Wybaczyłam również sobie. Bez tego nie pójdziesz do przodu. Masz w sobie swoje wewnętrzne dziecko, ono potrzebuje wybaczenia, przytulenia. Źle się żyje człowiekowi, który chowa w sobie urazę i nienawiść. Nigdy nie zazna szczęścia. Nie wyrzucaj sobie teraz, że mogłeś zabrać żonę do innego szpitala, nie zadręczaj się. Intuicyjnie dokonałeś wyboru , Twoje wewnętrzne ja dokonało tego wyboru i był to właściwy wybór. Ale skoro masz wątpliwości i dręczy Cię poczucie winy, że mogłeś inaczej, lepiej...to wybacz sobie ten błąd. Powiedz do siebie zwracając się swoim imieniem-... starałeś się zrobić wszystko jak najlepiej, ale jeśli się pomyliłeś i popełniłeś błąd ja Ci wybaczam. Popłacz sobie, poczuj jak przytulasz samego siebie. To pomaga, wierz mi. Ktoś może będzie się śmiać... kilka dni temu ktoś bardzo mnie zranił, ktoś na kim mi bardzo zależało. Otrzymałam w nocy sms , po którym poczułam się bardzo źle, nie mogłam oddychać, cała się trzęsłam...wystraszyłam się , że zaraz cos mi się stanie. I nagle przypomniałam sobie wtedy co czytałam o wewnętrznym dziecku, objęłam się mocno swoimi ramionami i zaczęłam sobie nucić w myśli kołysankę, która mama śpiewała mi w dzieciństwie... nie pamiętam ile to trwało, nie pamiętam również kiedy odpłynęłam i zasnęłam. Twoje wewnętrzne dziecko też potrzebuje przytulenia i kołysanki...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
To co piszesz jest jedna z metod terapii,Ty masz te swiadomosc,super. Tak,trzeba pokochac siebie.Umiec sobie przebaczyc,przytulac sie w myslac i slowach.Nie zmarlego a siebie!! Kochac to Duze Dziecko,ktore nosisz ..taki skrot myslowy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Jest ktoś do pogadania?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
bywa tu jeszcze basset 73 ?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość basset 73
Do gościa Bywam i czytam, tylko nie piszę, bo co mogę pisać?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
a ja mimo wszystko sadze ze tym ktorych partner/ka nie zyje jest latwiej.... nie maja traumatycznych doswiadczen zwiazanych ze zwiazkiem malzenskim

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
zwykle zmarlego sie wynosi na piedestal choc czesto bywalo wcale nie tak znow kolorowo....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
basset 73 Chciałam zapytać Cię, czy próbowałeś utulić w sobie to wewnętrzne dziecko...? Jeśli chcesz pogadać , to odezwij się na gg 3456178 albo podaj maila :) Miłego dnia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Atenap76
Witam jestem wdową jak trudno to powiedzieć . Wyjechaliśmy w sierpniu na wakacje w nasze piękne Tatry na zasłużony urlop byliśmy tacy szczęśliwi . Mieliśmy spędzić 9 cudownych dni a tu rozegrał się dramat . Zapaść i jechaliśmy razem na wakacje z synem (19lat) a moje serce mój mąż już niestety wrócił zakładem pogrzebowym . Nie mogę dojść do siebie i zrozumieć dlaczego dane nam było 20 cudownych lat razem .Tak walczyliśmy o naszą miłość i byliśmy tacy szczęśliwi ale życie napisało nam najgorszy scenariusz syn nasz zaczyna studia wkracza w nowy etap w swoim życiu ojciec był dla niego wzorem i motorem napędzającym do działania . Dziś mamy pustkę obydwoje z synem i niczym nie można jej zastąpić.....Pozdrawiam wszystkich co również nie jest im łatwo...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam,jestem wdową od zeszłego roku.Mąż zmarł na raka po kilkunastu miesiącach walki . przestałam już płakać ,lecz nadal w sercu mym smutek i żal .Staram się żyć dalej ,praca ,dom ,spacery wnuki ,chyba chcę czegoś więcej od życia .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Witam, Jestem 36 letnią wdową z dwójką całkiem już sporych dzieci. Mój mąż zmarł prawie cztery lata temu. Ze śmiercią męża jestem pogodzona i odnajduję się w codzienności. Jestem pozytywną, silną, uśmiechniętą kobietą. Pomimo problemów z jakimi zostałam sama (mąż prowadził firmę, która przed jego śmiercią miała spore problemy finansowe) radzę sobie w życiu. Mam tylko jeden problem :) Swoim stanem cywilnym i dwójką dzieci odstraszam facetów :( Chyba tak ;-) Czy ktoś z Was też czuje łatkę na plecach (wdowca, czy wdowy)? A może mi się tylko wydaje? Pozdrawiam serdecznie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Krzysiek 34
Do gościa. Nie łam się. Jaka łatka? Zwariowałaś? Tak nam się życie potoczyło. Ja zostałem wdowcem w wieku 32 lat z 13 miesięczną córką. Też niektóre kobiety się dziwnie na mnie patrzą ale w d***e to mam. Twierdzą , że żony nie kochałem bo się nie rozpiłem i nie powiesiłem. Ale tacy są ludzie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się

×