Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Juz jestem!!!🖐️ JARZEBINKO,skarbie________dziekuje za kolejna opowiesc! Za chwile rozsiade i zaczne czytac,,,, Pytasz o moja zgube!? Niestety,nie mam i nie poddaje sie.W weekend przewroce chyba caly dom,,,, A jesli go nie znajde u siebie,to bedzie nieodzalowany zal po stracie tak pieknej pamiatki.Jedynej i niepowtarzalnej. I wiesz co? Sw.Antoni jeszcze nie zaangazowal sie w moja prosbe.Bierze mnie na przetrzymanie:D A ja jestem wyjatkowo cierpliwa:D U lekarza same dobre nowinki.Nawet i mnie dostal sie wielki komplement.W drodze powrotnej bacia przypomniala mi jego slowa,,, To mile,,,, Zrobie lunch ,a potem zabieram sie za lekturke.Poczatek juz mnie zachecil. Dziekuje Ci JARZEBINKO!!!! Wypoczywaj z mezem,towarzysz mu,,,bo pozniej jak wroci po urlopie do pracy,,,,,bedziesz znow wygladac,,,,, Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie.Buziaki👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dla sympatycznej Biesiady
Baśń tęczowa Od kolebki biegła za mną Czarodziejska baśń tęczowa I szeptała wciąż do ucha Melodyjne zaklęć słowa. Urodzona nad wieczorem Z cichych gawęd mych piastunek, Spala ze mną, na mych ustach Kładąc we śnie pocałunek. I budziła się wraz ze mną, I wraz ze mną ciągle rosła, I z kołyski na swych skrzydłach W jakiś dziwny świat mnie niosła... Ponad morza purpurowe, Ponad srebrne niosła rzeki, Po zwodzonym moście tęczy W cudowności świat daleki... Otworzyła mi zaklęciem Brylantowy w skałach parów I wkroczyłem raz na zawsze W kraj olbrzymów, widm i czarów. I zamknęły za mną wrota Jakieś wróżki czy boginie, Więc na całą życia kolej Szedłem błądzić w tej krainie. W tej krainie, w której wszystko Ożywioną bierze postać, W której każdy głaz ma duszę I człowiekiem pragnie zostać... Złotolistnym szedłem gajem, Gdzie się wszystko skrzy i złoci, Gdzie zakwita skryty w cieniu Tajemniczy kwiat paproci. Szedłem gajem, gdzie dokoła Śpiewające szumią drzewa, Gdzie młodości wiecznej źródło Czyste wody swe rozlewa. I witały mnie po drodze Rozmarzone oczy kwiatów, Co patrzyły tak wymownie W niezmierzoną przestrzeń światów. I witały ludzkim głosem Różnobarwnych ptasząt chóry, Ukazując dalszą drogę Nad przepaści brzeg ponury. Ja słuchałem śpiewnej wróżby I z ożywczej piłem fali, I w głąb dzikszej coraz puszczy Niestrwożony szedłem dalej. Próżno groźne widma straszą, Próżno kłęby gadzin syczą, Biegłem naprzód, zapatrzony W jakąś jasność tajemniczą. I przebyłem czarne puszcze, I spienionych wód odmęty I stanąłem u stóp góry Prostopadle na dół ściętej. Na jej szczycie błyszczał zamek, Kryształowy gmach olbrzyma, Co zaklęciem w swojej mocy Najpiękniejszą z dziewic trzyma. Przed zamczyskiem stoją smoki I te paszczą swą czerwoną Ogień złoty i różowy Pod obłoki w górę zioną; Swe spiżowe jeżąc łuski, Bronią skarbu zaklętego, Najpiękniejszej z wszystkich dziewic W kryształowym zamku strzegą. Jednak mimo czujnej straży Jam ją ujrzał na skał szczycie I odgadłem, żem tu przybył, Aby dla niej oddać życie. Miała gwiazdę na swym czole, Pod nogami sierp księżyca, Błękit niebios w swoich oczach I aniołów cudne lica; I od razu swym spojrzeniem Zaszczepiła miłość w duszę - I poznałem, że koniecznie Do niej w górę dążyć muszę. Więc po nagiej, gładkiej ścianie, Zapatrzony tylko na nią, Na powojów wiotkich splotach Zawisnąłem nad otchłanią. Coraz wyżej pnąc się hardo, Już widziałem ją przy sobie... I w zachwycie do królewny Wyciągnąłem ręce obie. Miałem schwycić ją w objęcia... Gdy powojów pękły sploty - I upadłem w głąb otchłani, Gdzie z ran ginę i tęsknoty. Lecz choć z serca krew upływa, Choć w przepaści ciemnej leżę, Jeszcze wołam: "Za nią! za nią! Idźcie gonić, o rycerze! Idźcie piąć się w górę, w górę, Ponad ciemnych skał krawędzie! Może przyjdzie kto szczęśliwy, Co ją weźmie i posiędzie. Choć nie dojdzie - chociaż padnie, Przecież życia nie roztrwoni, Bo najlepsza cząstka życia W takiej walce i pogoni. Warto choćby widzieć z dala Ów zaklęty gmach z kryształu, Warto, płacąc krwią i bólem, Wejść w krainę ideału. Gdyby przyszło mi na nowo Od początku zacząć życie, Biegłbym jeszcze po raz drugi Za tą piękną na błękicie!"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dla sympatycznej Biesiady
TWÓJ CICHY GAJ LAUROWY... Twój cichy gaj laurowy i twe źródło leśne, Które mnie widywały w każde rano wczesne Mieszającego w liści szum westchnienia skargi, A w przeźrocz wód odbicie mej spalonej wargi, Dziwią się, że wróciwszy po długiej rozłące, O, nimfo biała, ciszy twej łkaniem nie mącę, Odstaw i nie czerp wody w dzban, któryś wzbraniała Ustom żądnym ochłody i twojego ciała. Nie zapraszaj, bym z twego pił źródła. Ochłody Nie pragnę już, swej piersi nie zbliżaj mi młodej. Naga na mchu opodal siądź. W ciszy głębokiej Chcę podziwiać twe biodra - jednako jak boki Cudnie rzeźbionej czary. Dopiero dziś boską Widzę piękność obojga was spojrzeniem troską Żądzy niesytej, falą krwi nie zamąconem. Czemu płaczesz? Niech smutek nie wstrząsa twym łonem. Bo narzekać bym musiał, że nie umiem wcale Żałować modłów, które-m słał w rozpaczy szale, Gdyś ty, na me błagania zimna i nieczuła, Goryczą swej odmowy pogodę mą truła, A jam bogów o ulgę w męce prosił srogiej. I smutnych modłów moich wysłuchały bogi Łaską swoją, co w dolę niedolę przemienia, Wyzwoliwszy mię z męki żądzy i pragnienia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam biesiadniczki! Jadwiga Na wsi wszystko bardziej oczywiste od oczywistości tutaj naprawdę gościnnie przyjmuje się gości kura smakołyk wygrzebuje z ziemi pazurem a kogut swój grzebień pysznie wynosi do góry z drzewa pyzate jabłka się śmieją policzkiem rumianym a te na targu w skrzynkach takie smętne i poturbowane tu się kartofle wybiera prościutko spod krzaka a w mieście za pieniądze kupuje się ziemniaki na wsi o wszystkim zaraz opowiada się każdemu to niekoniecznie chora plotka lecz zapomniana zwykła szczerość tu nowe wieści kupuje się na pniu potem śmieje albo płacze i nikomu do głowy nie przychodzi że może być inaczej bo na wsi i biedę i radość dzieli się za darmo a w mieście współczucia nie nabędziesz za żadne świata skarby tutaj kto durny to durny i tak się o nim mówi a w mieście to wstyd nawet powiedzieć że jest głupi gdy wszystkiemu szlif nadmierny się nadaje już niewiele z prawdziwości pozostaje i garncarzowi od długiego gładzenia misy bolą palce a przecież kształt kanciasty bywa doskonalszy... Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wiersz Jadwigi: Co ty mi świecie możesz powiedzieć - że źle ci? że śmiecą że szpecą że trują mordują oszukują? Co ty mi świecie możesz pokazać - jakie obrazy? te góry śmieci głodne dzieci nagich chorych i kalekich? Czegóż to świecie każesz mi słuchać codziennie? płaczu i łkania przekrzykiwania tych od monopolu na rację i na ich cześć owacji? tego mam słuchać? lepiej ogłuchnąć!... Mój piękny świecie - wolę nie słyszeć tych wieści a przecież ode mnie także zależy czy komuś słońce świeci...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO! 🖐️ SREBRNA AKACJO! 🌻 za piekne wiersze witam Ciebie kwiatuszkiem.❤️ JODELKO👄 dziekuje za wiadomosc na mailu! Odpisze pozniej , mam dzis moje skarbki i musze sie Nimi zajac :D Pozdrawaim Was bardzo seredecznie a GRABKA kochanego 👄 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jeszcze opowiadanie do kawki..... MINUTA DZIELI OD ŚMIERCI..... Sara Jameson Podwodne łowy ojca i syna zmieniły się w upiorny wyścig z czasem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
CHŁOPIEC W WŚRÓD DELFINÓW.... Paula McDonald Pewnego styczniowego dnia 1994 roku ciszę nad ranem rozdarł głuchy łoskot, a po paru minutach rejon Los Angeles ogarnęło jedno z najpotężniejszych trzęsień ziemi w historii miasta. W "Czarodziejskiej Górze", oddalonym stamtąd o 32 km na północ parku, trzy delfiny samotnie przeżywały pierwsze chwile grozy. Przerażone zwierzęta miotały się po basenie, wokół którego waliły się betonowe słupy, a do wody spadały z hukiem kawałki dachu. 65 kilometrów dalej na południe, gwałtowny wstrząs wyrzucił z łóżka na podłogę 26-letniego Jeffa Siegela. Jeff doczołgał się do okna i na widok targanego konwulsjami miasta, pomyślał o losie droższych mu nad wszystko w świecie delfinów. Muszę do nich dotrzeć - powiedział sobie. - Muszę je ocalić, tak jak niegdyś one ocaliły mnie. A przecież nikomu, kto znał Jeffa od dzieciństwa, nie przyszłoby do głowy podejrzewać go o zdolność do bohaterskich czynów. cdn.......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jeff Siegel był od urodzenia dzieckiem nadpobudliwym, cierpiącym na wadę słuchu i brak koordynacji ruchowej. Z powodu częściowej głuchoty nie nauczył się prawidłowo mówić, tak że bardzo trudno było go zrozumieć. Dzieci w przedszkolu wyśmiewały się z drobnego chłopczyka o lnianych włosach, wołając za nim "głupek". Nawet w rodzinnym domu nie znajdował oparcia. Matka Jeffa nie potrafiła radzić sobie z trapiącymi chłopca dolegliwościami. Wychowana w domu, w którym panowała surowa dyscyplina, stawiała synowi zbyt wysokie wymagania i wybuchała gniewem, kiedy nie umiał im sprostać. Chciała go zmusić, by upodobnił się do innych dzieci. Ojciec był policjantem w niezbyt zamożnym podmiejskim osiedlu Torrance i, by utrzymać rodzinę, podejmował się licznych dodatkowych prac. Często po 16 godzin na dobę przebywał poza domem. Kiedy 5-letniego Jeffa po raz pierwszy zawieziono do przedszkola, przestraszony malec uciekł przez płot i wrócił biegiem do domu. Matka wpadła we wściekłość, odwiozła go z powrotem i kazała publicznie przeprosić wychowawczynię. Wszystkie dzieci słyszały jak ponaglany przez matkę kolega bełkocze coś niezrozumiale, przekręcając słowa. Od razu stał się pośmiewiskiem całej grupy. W obawie przed wrogim światem wyszukiwał sobie na placu zabaw odludne zakamarki, zaś w domu najchętniej zamykał się w swoim pokoju, marząc o jakimś bardziej przyjaznym miejscu na ziemi. Aż pewnego dnia, kiedy miał dziewięć lat, pojechał z klasą na wycieczkę do Marinelandu - jednego z licznych w tym rejonie akwariów morskich. Podczas pokazu tresowanych delfinów te piękne, tryskające energią wodne ssaki podbiły jego serce bez reszty. Miał wrażenie, że delfiny uśmiechają się wprost do niego, czego od ludzi rzadko zdarzało mu się doświadczać. Patrzył na nie jak zaczarowany, pragnąc pozostać z nimi na zawsze. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Na zakończenie roku szkolnego nauczyciele orzekli, że Jeff jest dzieckiem emocjonalnie niezrównoważonym i upośledzonym umysłowo. Tymczasem badania przeprowadzone w Switzer Center, pobliskim zakładzie wychowawczym dla dzieci specjalnej troski wykazały, że Jeff odznacza się j inteligencją wyższą niż przeciętna, ale jest bardzo znerwicowany i dlatego w matematyce osiągnął wynik, który mógłby świadczyć o umysłowym niedorozwoju. Jeffa przeniesiono więc na dalszą naukę do zakładu. Przez następne dwa lata nadpobudliwość chłopca wyraźnie zmalała, a w nauce zrobił ogromny postęp. Jednakże po skończeniu VI klasy Jeff, bardzo niechętnie, wrócił do dawnej szkoły. Jego iloraz inteligencji wynosił 130 punktów, a więc mieścił się w granicach "uzdolniony". Długotrwała terapia znacznie poprawiła mu wymowę. Niemniej, dawni koledzy nie przestali go prześladować. Pobyt w VII klasie stałby się niechybnie najcięższym okresem jego życia, gdyby ojciec nie zabrał go pewnego dnia do innego akwarium - Morskiej Krainy w San Diego. Na widok delfinów chłopca i tym razem ogarnęło radosne uniesienie. Nie mógł oderwać wzroku od pływających z gracją połyskliwych wodnych ssaków. Postarał się o pracę i za zarobione pieniądze wykupił roczny bilet wstępu do położonego bliżej domu Marinelandu. Podczas pierwszej samodzielnej wizyty w delfinarium, usiadł na okalającym basen niskim murku. Ku zdziwieniu chłopca, przyzwyczajone do karmiących je przysmakami widzów delfiny zaczęły się po chwili gromadzić w jego pobliżu. Pierwsza podpłynęła do Jeffa przewodząca stadu ponad 300-kilogramo-wa samica zwana Grid Eye. Zbliżyła się do krawędzi basenu tuż obok niego i znieruchomiała. Czy pozwoli się dotknąć? - pomyślał niepewnie, zanurzając rękę w wodzie. Kiedy zaczął głaskać ją po gładkim grzbiecie, delfinica przysunęła się jeszcze bliżej. Chłopiec był w siódmym niebie. Wkrótce towarzyskie delfiny zaznajomiły się dobrze z nieśmiałym chłopcem. Jeff po raz pierwszy miał przyjaciół. Całe jego życie skoncentrowało się wokół wizyt w delfinarium, które było położone na uboczu, na krańcu Marinelandu, więc chłopcu zdarzało się nieraz spędzać godziny sam na sam z figlarnymi pływakami. Pewnego dnia młoda samica Sharky podpłynęła pod wodą tak, żeby Jeff mógł chwycić ją za ogon, po czym znieruchomiała. No a co teraz? - zdążył pomyśleć i w tej samej chwili Sarky dała półmetrowego nurka, wciągając dłoń i rękę chłopca w głąb wody. Jeff roześmiał się i pociągnął Sharky w swoją stronę. Delfinica zanurkowała głębiej. Jeff nie ustępował. Zabawa Przypominała zawody w przeciąganiu liny. Kiedy Sharky wypłynęła na powierzchnię dla zaczerpnięcia tchu, rozradowany chłopiec i uśmiechająca się szeroko rozwartą paszczą delfinica przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Po okrążeniu basenu Sharky znów podsunęła mu pod rękę swój ogon, najwyraźniej zapraszając Jeffa do powtórzenia zabawy. Jeff i ważące od 150 do 350 kg delfiny lubiły też grywać w berka: ścigali się wokół basenu, kto pierwszy "odklepie się" w umówionym miejscu, albo klaśnięciem dłoni o płetwę przekazywali sobie kolejność wyścigu. Zabawy te dawały chłopcu cudowne poczucie tajemnej więzi z delfinami. Nawet latem, kiedy w delfinarium gromadziły się setki widzów, żywiołowe zwierzaki rozpoznawały swego przyjaciela w tłumie ludzi i podpływały do niego, gdy tylko zanurzył rękę w wodzie. Pod wpływem okazywanej mu przez delfiny sympatii Jeff nabrał pewności siebie i zaczął otwierać się na świat. Zapisał się na kurs w pobliskim akwarium i czytał wszystkie książki z dziedziny hydrobiologii morskiej, jakie tylko wpadły mu w ręce. Stał się żywą encyklopedią delfinologii. Ku zaskoczeniu rodziców, nie bacząc na wady wymowy zgłosił się na ochotnika do oprowadzania wycieczek i został przyjęty. W 1983 ROKU, w biuletynie amerykańskiego stowarzyszenia opieki nad waleniami ukazał się artykuł Jeffa, w którym chłopiec opisał swoje doświadczenia z delfinami w Marinelandzie. Publikacja wywołała nieoczekiwany skutek. Kierownictwo parku, zaniepokojone swobodą z jaką Jeff, bez ich zezwolenia, poczynał sobie z delfinami, odebrało mu prawo wstępu na teren parku. Jeff po prostu nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Natomiast rodzice odetchnęli z ulgą. Uważali bowiem, że zainteresowanie, jakie ich dziwaczny syn okazuje delfinom jest czystą stratą czasu i nie może mu przynieść żadnego pożytku. Aż do pewnego czerwcowego dnia w 1984 roku, kiedy Bonnie Siegel usłyszała w słuchawce nieznajomy głos. - Czy to prawda, że przystąpiłeś do jakiegoś konkursu? - spytała wieczorem Jeffa. Syn nieśmiało przyznał, że istotnie zgłosił esej do konkursu na bardzo cenione, fundowane przez organizację ochrony przyrody "Earthwatch", stypendium w wysokości 2 tysięcy dolarów. Zwycięzca miał spędzić miesiąc na Hawajach w towarzystwie delfinologów. Opowiadając o tym wszystkim Jeff był przekonany, że matka zmyje mu głowę. Ona tymczasem powiedziała po prostu: - No to wygrałeś. Chłopak nie posiadał się z radości. Ale przede wszystkim sukces Jeffa po raz pierwszy uświadomił rodzicom, że ich syn ma szansę spełnić swoje marzenie i wykorzystać w pożyteczny sposób osobliwe zamiłowanie. Na Hawajach Jeff uczył delfiny wykonywania tasiemcowych poleceń, w ramach badania pojemności ich pamięci. Zaś jesienią tego samego roku wywiązał się z dodatkowego, wymaganego od stypendysty zadania, wygłaszając w swojej szkole odczyt o morskich ssakach. Mówił o nich z takim entuzjazmem, że koledzy po raz pierwszy musieli mu wreszcie, acz niechętnie, wyrazić swoje uznanie. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Po skończeniu szkoły średniej, Jeff z trudem zdobywał niskopłatne posady w różnych instytucjach badawczych związanych z morzem. Dorabiał też do pensji, wykonując najgorzej opłacane zajęcia. Jednocześnie uzyskał niższy stopień absolwenta biologii. W lutym 1992 roku Jeff zapukał do biura Suzanne Portier, która w "Czarodziejskiej Górze" kierowała działem tresury i szkolenia morskich ssaków. Mimo pracy na dwóch posadach, chciał w wolne dni zajmować się jako wolontariusz tamtejszymi delfinami. Pani Portier zgodziła się przyjąć Jeffa na próbę, a wynik przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. W ciągu 10 lat pracy przeszkoliła 200 wolontariuszy, ale nigdy nie spotkała nikogo obdarzonego tak wielkim, naturalnym darem nawiązywania kontaktu z delfinami. Zdarzyło się kiedyś, że personel parku musiał przetransportować prawie 300-kilogramowego delfina imieniem Thunder do innego parku. Zwierzę miało odbyć podróż w cysternie o wymiarach 280 x 92 cm. Jeff uparł się jechać na platformie ciężarówki, żeby dodawać ducha zdenerwowanemu niecodzienną sytuacją delfinowi. Kiedy podczas drogi pani Portier połączyła się z Jeffem z szoferki, pytając jak się miewa Thunder, Jeff odparł: "Znakomicie. Utuliłem go". To znaczy, że Jeff siedzi razem z nim w cysternie! - uświadomiła sobie pani Portier. I rzeczywiście, Jeff spędził cztery godziny w zimnej wodzie, głaszcząc i uspokajając swego podopiecznego. Jego bliski kontakt z delfinami wciąż zadziwiał pracowników parku. Ulubienicą Jeffa w "Czarodziejskiej Górze" była 8-letnia, ważąca prawie 160 kg Katie, która wylewnie witała swojego opiekuna i potrafiła godzinami harcować z nim w wodzie. Podobnie jak kiedyś w Marinelandzie, Jeff mógł znowu zajmować się delfinami i cieszyć ich przywiązaniem. Nie przypuszczał jednak, na jak ciężką próbę zostaną wkrótce wystawione jego uczucia. Przedzierając się rankiem w dniu trzęsienia ziemi przez miasto w kierunku "Czarodziejskiej Góry", Jeff widział rozsypujące się dokoła autostrady, a wyrwy w ulicach zmuszały go raz po raz do dalekich objazdów. Ale przysiągł sobie, że nic go nie powstrzyma. Gdy dotarł w końcu do "Czarodziejskiej Góry", poziom wody w basenie, której głębokość wynosiła normalnie 3,5 metra, obniżył się o połowę, a woda dalej wyciekała przez pęknięcie w bocznej ścianie. Trzy uwięzione w środku delfiny - Wally, Teri i Katie - szalały z przerażenia. Jeff zeskoczył na wystający półtora metra niżej występ muru i próbował je uspokoić. Usiłował wciągnąć delfiny w różne zabawy, żeby odwrócić ich uwagę od powtarzających się wstrząsów, ale nic z tego nie wychodziło. Co gorsza, musiał im poważnie ograniczyć jedzenie, ponieważ oczyszczające basen filtry przestały działać, stwarzając dodatkową groźbę zatrucia wody gromadzącymi się w niej odchodami. Chociaż temperatura spadła w nocy do około zera, Jeff nie opuścił swoich delfinów. Przesiedział z nimi następny dzień i następny, i jeszcze następny. Do parku docierali stopniowo inni pracownicy i rozpoczęto przygotowania do ewakuacji delfinów. Czwartego dnia droga dojazdowa została oczyszczona, a pracownikom udało się wynająć ciężarówkę, którą Wally, Teri i Katie mieli być przetransportowani do delfinarium w Knott's Berry Farm. Najpierw jednak ktoś musiał umieścić delfiny w podróżnych cysternach. W normalnych warunkach przygotowanie delfina do transportu jest czynnością rutynową: wyprowadza się go z basenu specjalnym tunelem i wyciąga z wody przy pomocy miękkich, zawieszonych na pasach noszy z grubego płótna. Jednakże poziom wody w tunelach był tak niski, że delfiny żadną miarą nie zdołałyby nimi przepłynąć. Zwierzęta trzeba było chwytać i wciągać na nosze na otwartym basenie. Do wykonania tego zadania zgiosili się na ochotnika Jeff oraz Etienne Franęois, stały pracownik parku. Mimo całego zaufania do delfinów, Jeff zdawał sobie sprawę, że podczas takiego polowania prawie na pewno nie da się uniknąć ugryzienia lub innych obrażeń. Willy dał się łatwo złapać, natomiast Teri i Katie stawiały opór. Ta ostatnia atakowała Jeffa i Etienne'a swoim twardym, szpiczastym pyskiem, ilekroć próbowali ją osaczyć. Ujarzmienie bodącej głową i rozdającej ogonem ciosy delfinicy trwało blisko 40 minut. W ostatniej chwili przed wepchnięciem jej na nosze, Katie zatopiła w ramieniu Jeffa swoje ostre, podobne do igieł zęby. On jednak, nie zważając na krwawiącą rękę, pomógł unieruchomić i przetransportować do cysterny trzeciego delfina. Po przewiezieniu delfinów do Knotfs Berry Farm, Katie była wyraźnie wyczerpana, ale spokojniejsza. Pani Portier opowiadała potem znajomym, że delfiny udało się ocalić głównie dzięki odwadze i zdecydowaniu Jeffa. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Obecnie nasz bohater pracuje na pełnym etacie w morskim akwarium Marinę Animal Productions w Gulfport w stanie Missisipi, gdzie zajmuje się tresurą delfinów, organizuje pokazy i kursy dla szkół. Ale jeszcze przed wyjazdem do Missisipi, Jeff miał okazję, w innym akwarium morskim, zaprezentować 60 wychowankom Switzer Center szkolone przez siebie delfiny. W trakcie pokazu zauważył chłopca, który trzymał się na uboczu i wyraźnie stronił od kolegów. Widząc jego wyobcowanie, Jeff przywołał małego, kazał mu stanąć obok siebie, po czym zanurzył rękę w stojącej nie opodal cysternie i wyciągnął z niej niegroźnego, ale nader okazałego, mierzącego prawie metr długości rogatego rekina i na oczach oniemiałych z wrażenia dzieci podał go Larry'emu, bo tak miał na imię chłopiec, który nie posiadając się z radości obniósł po całej sali ociekające wodą stworzenie. Po pokazie Jeff otrzymał następujący list: "Chciałabym podziękować Ci za wspaniałe przeżycie, jakiego dostarczyłeś naszym dzieciom. Wróciły przejęte i zachwycone. Opowiadały mi o tym, jak Larry nosił rekina. Chyba jeszcze nigdy ten chłopiec nie czuł się tak szczęśliwy i dumny z siebie! Fakt, że jesteś naszym byłym wychowankiem ma dodatkowe znaczenie. Swoim przykładem dałeś dzieciom nadzieję, że im także może się powieść w życiu". Autorką listu była założycielka ośrodka, Janet Switzer. Tamto popołudnie przyniosło Jeffowi jeszcze jeden powód do radości. Opowiadając dzieciom o delfinach, dostrzegł na widowni swoich rodziców, słuchających go w skupieniu. Z wyrazu ich twarzy widać było, że wreszcie są z niego dumni. Jeff nie zrobił fortuny, uważa się jednak za bogacza i szczęściarza. - Mam poczucie całkowitego spełnienia - mówi. - Delfiny tyle mi dały, kiedy byłem dzieckiem. Okazały mi bezinteresowną przyjaźń. Gdyby nie one... Na chwilę zawiesza głos i kończy z uśmiechem: - Dzięki nim zacząłem żyć. Wszystko zawdzięczam delfinom. koniec 🖐️ zycze milej lekturki! 👄 Pozdrawiam serdecznie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JODELKO👄 golabek polecial do Ciebie za chwile usiadzie na parapecie okiennym :D pozdrawiam cala Biesiade! zycze milego wieczorku!❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ KOCHANE DRZEWKA________________-witajcie🖐️ Wiersze sa piekne_____SREBRNA AKCJO i sympatyczna pomaranczko!Dziekuje👄 JARZEBINKO__________-jakie Ty wzruszajace historie zamieszczasz!Dzieeeeeeeeeeeeeeeeekuje❤️ Wczoraj czytalam te wzruszajaca opowiesc,,,,i naprawde poplakalam sie.Zawiera tyle madrosci,ciepla,milosci!!Dziekuje👄 Dzisiaj tez czytalam z zachwytem,,,,a pozniej juz nie moglam dotrzec na BIESIADE by cos napisac.Czynie to teraz,,,:D Mam zainstalowany aktualny program antywirusowy,,,i co rusz walczy z jakimis intruzami.Potworzyl mi jakies bramki i za kazdym razem musze ponownie otwierac kafeterie.Wyglada na to,ze nie przepusci zadnemu niezindentyfikowanemu\"cialu\". Dzisiaj to naprawde mnie wkurzyl,,,,ale z drugiej strony____jestem bezpieczna!Czuwa nad moim bezpieczenstwem. Dziekuje JARZEBINKO za kolejna piekna lekturke i za golabka.Juz biegne na poczte:D Jasia bedzie miala co czytac,,,,a ja wybiore sie nad jeziorko. Ostatnio ogladalam piekny film.Ale o nim nastepnym razem.:D Pozdrawiam bardzo serdecznie🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzielenie się najlepszym ziarnem Pewien rolnik, którego kukurydza zawsze dostawała pierwszą nagrodę na Targu Stanowym, miał zwyczaj dzielenia się swym najlepszym ziarnem z wszystkimi rolnikami w okolicy. Kiedy zapytano go dlaczego, powiedział: - \"To jest doprawdy w moim własnym interesie. Wiatr zdmuchuje pyłek i niesie go z pola na pole. Więc jeśli moi sąsiedzi uprawiają kukurydzę gorszej jakości, przekrzyżowanie obniża jakość mojej. Dlatego zależy mi, żeby siali tylko najlepszą z najlepszych\". Wszystko co dajesz innym, dajesz sobie samemu. Bruno Ferrero

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ale ze mnie szczęściara_____Wanda Z. Po tym, co zrobił mój mąż postanowiłam, że już nigdy nikogo nie pokocham. Otoczyłam się twardą skorupą, myśląc, że jestem samowystarczalna. Myliłam się. Długo myślałam, że umiem poradzić sobie ze wszystkim sama. Strachu o życie nie mogłam jednak pokonać. I to o dziwo, okazało się moim największym szczęściem. Całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, że właśnie nadchodzi ostatni dzień mojego życia. Po południu pójdę i usłyszę wyrok. Co prawda moja lekarka z uśmiechem zapewniała mnie, że nie ma się czym martwić, że ogromna większość takich guzków to niegroźne włókniaki lub torbiele, ale ja wiedziałam, że to on, rak, który mnie zje, pożre, unicestwi. Było już widno, kiedy nagle zapadłam w sen. Śnił mi się Misiek, mój kot. Kilka lat temu wyciągnęłam go ze śmietnika półżywego, wychuchałam i odkarmiłam. Ale był włóczykijem, uciekał wieczorami. Któregoś ranka nie wrócił, szukałam go tydzień. Kiedy znalazłam rzuconego przy stercie śmieci na skraju jezdni, rozpoznałam go tylko po rudej łatce na mordce. Nigdy się nie dowiem, czy zginął pod kołami samochodu od razu, czy leżał ze zmiażdżonym kręgosłupem, nie mogąc nawet miauczeć. Obudziłam się zlana łzami. Tak, teraz wiem to już na pewno, nigdy więcej żadnych zwierząt w moim domu nie będzie. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przez chwilę rozważałam nawet możliwość, żeby już nigdy nie wstać z łóżka, ale razem z dniem obudziła się iskierka nadziei. A może lekarka ma rację?... Poddałam się porannej, pospiesznej rutynie. Prysznic, kawa, makijaż, garsonka. Gotowe, idę. Już naciskałam klamkę, kiedy usłyszałam na korytarzu głosy. Zamarłam. Nie miałam ochoty na żadne poranne sąsiedzkie "dzień dobry, jaka dzisiaj pogoda, miłego dnia". – Mamusiu, a kiedy wrócisz? – doleciało zza drzwi. To Karol, mój mały sąsiad. – Normalnie synku, koło szóstej. Bądź grzeczny i nigdzie nie chodź po szkole. W kocyku masz ciepłą kaszkę, taką jak lubisz, z jabłuszkiem i rodzynkami. W garnuszku jest mleko, a w szafce kanapki. Zapamiętasz? – Tak mamusiu, ale wróć prędko, będę czekał. Otworzyłam drzwi dopiero, gdy ucichły kroki na schodach. Trochę nie lubię tej Ewy, mojej sąsiadki. Co z niej za matka? Na całe dnie zostawia tego biednego Karola samego. Rozumiem, że ciężko jest samotnie wychowywać dziecko, ale przecież mogła pomyśleć o tym wcześniej, zanim je urodziła. Ja się zastanowiłam. Bo przecież też mogłam mieć dziecko, prawie je miałam. Byłam w ósmym tygodniu ciąży, kiedy się dowiedziałam, że moja najlepsza przyjaciółka też spodziewa się dziecka. I też z moim mężem. Tyle, że ona była już w piątym miesiącu. Usunęłam im się z drogi do szczęścia. Dziecko też. Dosłownie. Nie chcę niczyjej litości. Ani żadnych mężów, ani przyjaciółek. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Siedziałam przy biurku i modliłam się, żeby ten dzień trwał jak najdłużej, ale zegar w rogu ekranu nieubłaganie odliczał godziny. Nie mogłam udawać, że go nie widzę, zapomnieć, zagapić się, a w końcu stwierdzić, że jest za późno i odłożyć wszystko do jutra. Pulsujący dwukropek między godziną a minutą przypominał, że czas mija, że już szesnasta... No dobrze, pójdę. Wyłączyłam komputer i zaczęłam porządkować biurko. Oczywiście zaraz poczułam zaciekawione spojrzenia. Och, te cholerne open space, jak zaczęto nazywać zwykłe otwarte przestrzenie w biurach. Czemu to ma służyć? Teoretycznie lepszej integracji zespołu, w praktyce trudno jest zadzierzgnąć jakieś bliższe więzy, kiedy każdej wymianie zdań przysłuchuje się dwadzieścia par uszu. A w ogóle to co ich tak ekscytuje? Czy naprawdę raz w roku nie można wyjść godzinę wcześniej, szczególnie jeśli zazwyczaj siedzi się dwie godziny dłużej? No, ale sama jestem sobie winna. Wszyscy mają mnóstwo spraw do załatwienia, a to szkolne zebrania, a to dodatkowe zajęcia dzieci albo chore teściowe. A ja? Samotna czterdziestopięciolatka? Cóż mam lepszego do roboty, jak nadrabiać zaległości tych zabieganych?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziękuję.....
Rano codziennie od nowa w przebudzeniu się rodzę w dzień rosnę dojrzewam południem rozkwitam więdnę powoli wieczorem nocą całkiem usycham aby umierać przed świtem skazana na ileś odrodzeń nieśmiało otwieram oczy na słońce deszcz i na wiatr na wszystko co spotkam po drodze na taki jaki jest świat na szarość bezdenną za oknem na mgły jak brudna wata albo na promień słońca sączący się zza firanek w pogodny ranek i już wiem że po nocy dla tego jednego poranka kiedy znów się obudzę warto otworzyć oczy by śpiewać tańczyć i mówić dziękuję dziękuję dziękuję!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
JARZEBINKO kochana____________to dla Ciebie!! ❤️ JEST TAKIE MIEJSCE w zaulku serca pewnie nie najwazniejsze bo w centrum zwykle lokuja milosc i sadowia niczym na tronie w zlotej koronie to miejsce troche schowane do którego sie wchodzi bocznymi drzwiami a do zamków szyfry znaja tylko nieliczni to taka cicha spokojna przystań gdzie moga wpadac bez okazji zwyczajni ludzie – miejsce dla mojej przyjazni Ewa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kochane DRZEWKA____________to dla WAS❤️ Perly zycia A moze by tak zebrac w dlonie, promyki slonca, przyjazne serca? Spelnione marzenia, ulamki szczescia, slady czulych pocalunków? Godziny tesknoty policzyc, zanucic walca Straussa... Przymknac oczy i z lekkoscia motyla zawirowac w cudownym rytmie: na raz, na dwa i na trzy. Do gwiazd sie usmiechnac, by rankiem, na brzegu morza poszukac muszelek i bursztynów kilku? Zebrac wszystkie tecze po burzach, ulozyc z tego poemat? Czyz zycie nie jest najpiekniejsza poezja na swiecie...? Ewa Wierzbinska

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam biesiadniczki! Poezja Jadwigi Mała mrówko doskonała robotnico - pewnie myślisz że twoje mrowisko to wszystko nie wiesz biedaczyno ze wielki świat tu się dopiero zaczyna że opodal takich kopców tysiące że są większe że są wieżowce a ty ciągle targasz pchasz albo ciągniesz to trawkę to słomkę i być może tak skończysz przez byle karła przydepnięta o tym co najważniejsze nie mając pojęcia ale czyń tę swoją małą - wielką misję bo tak robią twoje siostry wszystkie a ja ci powiem że człowiek co wymyślił niejedną gigantyczną maszynę przecież ciągle tylko naśladuje ciebie kruszyno! Pozdrawiam!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
SPĘTANA WOLNOŚCIĄ Jadwiga Uciekam od wolności jak spłoszony ptak sama się pętam w sidła w teatrze gram każdego dnia raz rolę króla potem błazna a każda mi obrzydła schodzę ze sceny z niesmaku grymasem wieczór zapala lampy nocne upiory wolności rzekomej znów nie pozwolą mi zasnąć spętana brzemieniem możności wyboru co dławi niczym ość w gardle między złem co pociąga a dobrem co boli albo nijakim co najmniej czemu ta wolność choć darem od Boga i Jego miłości wyrazem czasami tak ciąży jak kula u nogi krępuje w okrutne kajdany? dlaczego bez przerwy każesz mi dźwigać nie do zniesienia podarek bo jest to przywilej wątpliwy co najmniej mój Panie - to przecież kara!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"W KOLORACH" Jadwiga Zgliszewska Jestem niebieska bezchmurna jak nieba jedwab błękitna i przezroczysta... nic nie boli nic nie trzeba - ... dzisiaj jestem zielona wiosennie rozbudzona jakbym się liściem okryła w drzewo się cała zmieniła - świtem rozkwitłam jestem czerwona wzburzeniem podniecona - gromami ciskam grożę pięścią zaciśniętą i się wściekam... spadłam nisko! jestem brązowa jak przedwojenna matrona taka późnojesienna melancholijnie wyciszona nie matka nie żona ani panienka jestem fioletowa woalem zafrasowania pora filozofować - wtedy zwykle rodzą się wiersze te bolesne i najgorętsze z duszy samego wnętrza lubię do głębin nurkować i jestem fioletowa

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAM BIESIADO🖐️ SREBRNA AKACJO 🌻 za wiersze 👄 Sympatyczna Pomaranczko 🌻 dziekuje. JODELKO!👄 ciesze sie, ze podoboja sie Wam: tzn Tobie i Jasi moje opowiadania. Przytocze za Toba jeszcze raz to co Ty juz umiescilas na Biesiadzie: Wszystko co dajesz innym, dajesz samemu sobie. Bruno Ferrero. Czyz to nie cudowne dzielic sie z kims i dawac radosc! Kochana dziekuje Ci za piekny wiersz dedykowany specjalnie dla mnie👄❤️ GRABKU👄❤️ chociaz Cie nie ma wsrod nas , mysle o TOBIE. Pozdrawiam cala Biesiade🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Czas na opowiadanie.❤️ MOJE MAGICZE SZKIEŁKO Jacquelin Gorman Poczytaj mi, mamo - prosi córka. Nie jestem w stanie spełnić jej prośby, strasznie pieką mnie oczy. Przykro mi, ale musze odmówić. Kelsey dzielnie oświadcza, że to ona mi poczyta. Ma dopiero 4 lata, jeszcze nie umie czytać, ale zna te książeczkę na pamięć. Opiera się o mnie wygodnie, wtula mi główkę pod brodę i otwiera książkę na pierwszej stronie. Jest tam obrazek - matka buja dziecko na huśtawce. Ale brak huśtawki. Dziewczynka siedzi w powietrzu. Na każdym obrazku brak czegoś ważnego w życiu dziewczynki - loda, piłki, misia. Kelsey przewraca kartki, odstawiając cały spektakl. Przy każdym obrazku pyta: \"Czego tu nie ma?\", po czym wykrzykuje triumfalnie odpowiedź.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Czuję w głowie pulsujący ból. Zdejmuję okulary, przecieram oczy. - Nie podoba ci się, jak czytam, mamusiu? - pyta Kelsey. - Bardzo mi się podoba. Zamykam oczy i staram się ukoić swój ból melodią jej głosu. Co za radość mieć Kelsey znów zdrową. To nie do wiary. Minęła zaledwie doba od jej operacji na zatoki, a ona jest jak nowo narodzona. Kiedy odwiedziłam ją na oddziale tak mnie rozbolała głowa, że musiałam wyjść. Ale nawet kiedy ból ustąpił, widziałam wszystko jak przez mgłę. Kiedy wywoziliśmy Kelsey na wózku ze szpitala, ta mgła się utrzymywała. Córka wyciągnęła do mnie rękę, chciałam ją uścisnąć, ale złapałam tylko powietrze i o mało nie upadłam. Złożyłam to na karb zmęczenia. Teraz, kiedy mam Kelsey w domu, mogę odpocząć. Przy dźwięku jej głosu zapadam w drzemkę. Nazajutrz, po obudzeniu, przecieram oczy. Strasznie mnie pieką, a na policzkach czuję lepką wilgoć. Musiałam płakać przez sen. Wstaję, idę do łazienki, przysuwam twarz do lustra. Chyba nic specjalnego się nie dzieje, tyle że prawe oko jest mokre. Wołam męża, Kenny'ego, ale przypominam sobie, że już wyszedł. Oko boli tak bardzo, że postanawiam sama pojechać samochodem na ostry dyżur. To tylko cztery przecznice stąd. Łapię malutką poduszeczkę - pamiątkową, bo niegdyś należała do mojej mamy - i przytykam ją do prawego oka. To działa jak duży, miękki opatrunek, przynosi ulgę. Proszę kogoś o popilnowanie Kelsey, biorę kluczyki, ruszam do drzwi. Patrzę przed siebie, trzymając poduszeczkę przy obolałym oku. Jadę bardzo powoli, ostrożnie. Zatrzymuję się na światłach. Biorę głęboki wdech, podnoszę wzrok i widzę, że czerwone już się zmieniło. Ruszam. Słyszę dokoła trąbienie. Gwałtownie hamuję. O mało nie wjechałam pod jadący z prawej strony samochód. - Czerwone, ty kretynko! - krzyczy ktoś z kabrioletu. Jestem pewna, że nie było czerwone, ale może pomieszało mi się w głowie. Jeszcze jedna przecznica. W kalifornijskiej klinice Manhattan Beach recepcjonistka wprowadza mnie prędko do gabinetu. - Jak, u licha, mogła pani z zakrytym jednym okiem prowadzić samochód? - pyta od progu lekarz. - Bardzo kiepsko. Śmieje się i zaczyna badanie, twierdzi, że nie ma oznak poważnego uszkodzenia. - Chyba mam kłopoty z rozpoznawaniem kolorów - wyznaję. - Tak? A jakiego koloru jest moja koszula? - Brązowa. - Jest jaskrawoczerwona - mówi wyraźnie zaniepokojony. - Straciła pani czerwień. Wiem, że ludzie mają kłopoty z rozróżnianiem kolorów, ale nie przypuszczałam, że można stracić tylko jeden. - Sprawdzimy widzenie na odległość. Wkładam okulary, zasłaniam lewe oko i patrzę przed siebie prawym. Widzę jedynie mętną szarą chmurę. Odrywam dłoń, ponownie zasłaniam lewe oko i patrzę na lekarza. Ginie w szarej mgle. Powtarzam to kilkakrotnie. Za każdym razem lekarz się rozpływa. - Prawym okiem nic nie widzę. Przygląda mi się przez chwilę. - Jest pani pewna? - Tak - mój głos drży. On też ma przerażoną minę, co mnie jeszcze bardziej rozstraja. - Przykro mi, ale problem wykracza poza moje kompetencje. Czy ma pani stałego internistę? Jąkam się, usiłując sobie przypomnieć jego nazwisko. - Bill Lang. - Miałem razem z Billem praktykę - twarz mu się rozjaśnia. - Skontaktuję się z nim. Tymczasem niech pani do kogoś zadzwoni... może do męża... żeby po panią przyjechał - mówi, pdsuwając mi telefon. - Zaraz wracam. Po jego wyjściu odkładam słuchawkę. Nie chcę przekazywać Kenny'emu takich wiadomości przez telefon. Biorę okulary, torebkę, poduszeczkę mamy... i wychodzę. Recepcjonistka woła za mną, ale idę dalej. cdn......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Po wejściu do domu widzę bladą twarz Kenny'ego. Chwała Bogu - mówi. Trzyma słuchawkę przy uchu, ale nie odrywa ode mnie oczu. - Już wróciła. Poproszę ją. W słuchawce odzywa się głos Billa. - Jackie, opowiedz mi własnymi słowami, co się stało. Bili nie jest panikarzem, dlatego wybrałam go na swojego lekarza, Ale teraz jego głos brzmi jakoś inaczej. Jąka się, mówi za prędko. Biorę głęboki wdech i zdaję mu pokrótce relację - jak to bolała mnie głowa, widziałam jak przez mgłę i o mało nie upadłam, sięgając po wyciągniętą rączkę Kelsey. Orientuję się, że Bill robi notatki. - Ostatnio mało spałam. To chyba po prostu zmęczenie - tłumaczę. Najwyraźniej sądzi inaczej. Chociaż jest niedziela, załatwia mi rezonans magnetyczny i przekonuje oftalmologa, żeby mnie przyjął. - Dzisiaj? Jeszcze nie dotarło do mnie znaczenie tych strasznych słów, a on już prosi, żebyśmy się pospieszyli. Spotka się z nami na radiologii. W samochodzie Kenny powtarza mi, co wcześniej usłyszał od Billa. Istnieje możliwość, że jakiś guz w mózgu uciska nerw wzrokowy albo że mam nie wykrytego tętniaka. Na razie trudno cokolwiek stwierdzić. Wjeżdżamy główną bramą do szpitala. Pracowałam w nim - przed urodzeniem Kelsey - jako specjalistka od prawa w zakresie opieki zdrowotnej. - Proszę od razu iść na radiologię - recepcjonistka, którą znam uśmiecha się niepewnie. -- Witamy. Usiłuję odwzajemnić jej uśmiech. Kiedy wchodzę, technik radiolog właśnie zapala światła, przygotowuje aparaturę. Bili Lang czeka, chodzi nerwowo po pokoju. Zaraz po rezonansie magnetycznym wyraźnie przejęty Bill pogania mnie do wyjścia. - Powiedziałem Kenny'emu, jak dojechać do oftalmologa - mówi. - Radiolog już ogląda twoje klisze. Zadzwonię później. Kiedy przyjeżdżamy, okulista dopiero otwiera gabinet. Najpierw sprawdza mi wzrok, potem bada oczy. - Widzenie w prawym oku zdecydowanie się pogorszyło - mówi. - Czy to samo może się stać z lewym okiem? - pyta Kenny. - Nie sądzę, ale też nie mam pewności. Nie ma pewności. Jestem zdruzgotana. Jeżeli stracę wzrok w drugim oku, to będę ślepa. Próbuję sobie wyobrazić, jak by to było nie widzieć twarzy ukochanych osób, ale to zbyt bolesne. Słyszę, jak Kenny pyta lekarza o diagnozę. - Zapalenie nerwu wzrokowego - odpowiada lekarz - powodujące obrzmienie nerwu. Dowiadujemy się, że jest to tajemnicza dolegliwość, która nadchodzi i ustępuje ni z tego, ni z owego. Najprawdopodobniej nie wiąże się z żadnymi innymi zaburzeniami w organizmie. To byłaby dobra wiadomość: z czasem wszystko wróci do normy. Istnieje jednak i inna, bardziej zatrważająca, możliwość. Lekarz wyjaśnia, że zapalenie nerwu wzrokowego może być też objawem choroby neurologicznej. - Jakiej? - pytam. - Stwardnienia rozsianego, Sclerosis Multipleks. W skrócie SM. Przerażenie odbiera mi mowę. Przypominam sobie pytania Billa Langa na temat utraty równowagi i koordynacji ruchów. Czyli to do tego prowadziły jego pytania. I wtedy dzwoni telefon. To Bili Lang z wynikami rezonansu magnetycznego. Nie wykryto guza mózgu ani tętniaka. Ale, dodaje, prawy nerw wzrokowy wykazuje obrzmienie i dysfunkcję... a więc zaburzenie neurologiczne. - Stwardnienie rozsiane - mówię. - Zgadza się? - SM to tylko jedna z możliwości - po chwili milczenia mówi ostrożnie Bili. Możliwości. To słowo nie daje mi spokoju. - Na tym etapie nie możemy postawić ostatecznej diagnozy SM - tłumaczy. - Najpierw trzeba by pobrać płyn rdzeniowy, ale i wtedy nie da się postawić ostatecznej diagnozy, dopóki nie wystąpią inne objawy choroby. Bili Lang podejrzewa, że od miesięcy mogłam tracić widzenie w prawym oku, ale lewe nadrabiało te straty. Co wyjaśniałoby bóle głowy, pieczenie oczu. Później, w samochodzie, tonę w rozmyślaniach, co ze mną będzie. - Jackie, wiem, że się boisz - mówi Kenny, próbując zinterpretować moje milczenie. - Pamiętaj, że jestem przy tobie. Nigdy nie zostawię cię samej z czymś takim. Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Tłumione łzy dławią mnie w gardle. Zanim padły te słowa, właściwie nie zdawałam sobie sprawy, czego najbardziej się boję. Poza badaniami i diagnozą, właśnie tego. Ze zostanę sama. Kiwam głową, łzy płyną mi po policzkach. - Jak mogłaś pomyśleć coś takiego? - pyta Kenny. Nie wiem, co odpowiedzieć. W końcu dodaje ostatnią rzecz, jaka została do powiedzenia. - Zawsze będę cię kochał - mówi szeptem, ocierając mi łzy. cdn.....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×