Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Zlota jesien

Magia czterech por roku dojrzalych kobiet

Polecane posty

Gość ALIISS...
👄 Anioł Makuszyński Kornel Bardzo sympatyczny Anioł położył się na chmurze, ręce splótł pod głową i patrzył zadumany w firmament. Zmęczony był ogromnie, gdyż poprzedniego dnia była niedziela, więc przez cały dzień musiał klęczeć z ka. dzielnicą, w którą sprytne, małe aniołki dosypywały wciąż bursztynowego złota i najwonniejszych ziół rajskich; wieczorem znów śpiewał przy organkach, na których dość fałszywie, jak na kobietę przystało, grała święta Cecylia, dyplomowana nauczycielka chórów anielskich. Skrzydła złożył starannie, aby się nie pomięły, zdmuchnął najbliższą gwiazdę, by go nie raziła w oczy migającym, niespokojnym światłem, i trwał w zadumie. Leżał na białej, miękkiej chmurze, jak na okwieconej mleczami łące, i chwiał się lekko razem z nią. W niebie zaczęto dzwonić na Anioł Pański, albowiem chmury zaróżowiły się z lekka. Jakiś święty staruszek wyszedł przed bramę, wyciągnął przed siebie rękę i przez chwilę ją tak trzymał. - Będzie pogoda - mruknął potem zadowolony i powlókł się powoli na nieszpory. W oddali jakieś ziemskie morze poczęło ociekać krwią; słońce syknęło z bólu, dotknąwszy zimnej wody brzegiem rozpalonego do białości kręgu. Po falach spłynęło słoneczne złoto, wody stały się spokojne, jakby zachwycone i oniemiałe z podziwu. Z ziemi podniosły się mgły, chwilę błąkały się ponad obszarem ślepnących stawów, które w dzień patrzą w niebo jak rozszerzone nadmiernym zdziwieniem oczy, i nad polami, które się przeciągały leniwie przed snem; potem, po krótkiej naradzie, rozpełzły się po sadach i pochowały w gałęziach drzew. Zadumany Anioł przyklęknął na chmurze, rękę podniósł do oczu i długo wpatrywał się w tumany włóczących się mgieł. Potem cicho i ostrożnie wygładził białe, długie skrzydła, zgarnął z czoła gęste, złote pukle, obejrzał się badawczo i zsunął się z chmury. Zatrzepotały skrzydła, a za chwilę lot stał się cichy i wspaniały jak lot orli. Anioł szerokimi, orlimi kręgami krążył nisko nad ziemią i rozpoznawał okolicę. Zmarszczył czoło i wytężył wzrok, po czym powoli, kołując długo, dotknął stopami ziemi. Słońce już dawno umarło i pogrzebione jest w morzu. Drzewa, krzepko zaparłszy się korzeniami, pochyliły korony jakoby pod ciężarem, rozwarły konary jak ramiona i dźwigały na sobie mrok, który się na nie walił głazem. Brzozy, stojące samotnie, oglądały się zatrwożone i bezbronne. Anioł stąpał cicho, patrząc dokoła siebie i tak doszedł aż do skraju lasu stała samotna chata. Przez brudne szyby okienek przeciekało światło senne i leniwe. Serce w nim zaczęło tłuc się niespokojnie; wstrzymał oddech w piersi i począł stąpać na palcach. Przelazł płot i zbliżył się do okna. Rozejrzał się, czy go kto nie śledzi, potem, cichutko podszedłszy, zajrzał w głąb chaty. Jakiś ptak krzyknął przez sen. Anioł przestraszony przytulił się do ściany i chwilę tak stał nieruchomy. Zajrzał znów, lekko uderzył palcami o szybę i czekał. Od czasu do czasu przebiegł po nim zimny dreszcz nocnego chłodu; biedny Anioł otulił się w skrzydła i drżał na zimnie. Na końcach skrzydeł pozostały zielone ślady zroszonej trawy, pióra przemokły wilgocią nocy, ręce miał aż sine. Skrzypnęły drzwi. Anioł przywarł całym ciałem do ściany i z lękiem spoglądał w czarną jamę wejścia do chaty. Na progu stanęła dziewczyna, wychyliła głowę i patrzyła w ciemność. Anioł zaszeleścił cichutko skrzydłami; spojrzała w tę stronę i dojrzała świecącą w ciemności plamę. - To ja... - szepnął biedny Anioł. Dziewczyna podniosła palec do ust, nakazując mu milczenie. - Cicho! ojciec usłyszy... Stanęła przy nim i razem poszli w stronę sadu; sad się aż zanosił od woni; znużone upałem kwiaty marnowały cudne zapachy. Anioł wlókł długie skrzydła po ziemi i zgarniał nimi rosę. Przystanęli pod jabłonią i trwożliwie obejrzeli się poza siebie. Dziewczyna miała, rzecz prosta, prześliczne czarne oczy i usta piękniejsze niż piękne; pod grubą koszulą rwały się cudnego kształtu piersi; ręce miała za to czerwone, popękane i brudne. Anioł patrzył na nią z bezmierną miłością. Potem, jakby przypomniawszy coś sobie, nachylił się ku niej i szepnął: - Nie zajeżdża tu kiedy pod las Jacek Malczewski? - żaden taki tu nie był - odpowiedziała cicho anielska dziewczyna. Anioł odetchnął z ulgą... - Mam szczęście... Ten by mnie poznał... I przytulił się do jej brudnych, popękanych rąk. - Czemuś wczoraj nie przyszedł? Byłam sama, ojciec z bratem rozbijali w lesie. Anioł westchnął. - Tego powiedzieć ci nie mogę, dziewczyno spod lasu. Tego mi powiedzieć nie wolno. - Jak nie, to nie... - Wiesz tylko, że nie stąd jestem i że cię tak miłuję, jak cię nikt na świecie miłować nie może. Ujął jej czerwoną rękę swoją, przeświecającą jak płat kwiatu, i tak trwali... Wonie sadu zaczęły ich powoli okrążać węże, cicho i bez szelestu. W głowach czuli zawrót. Gdzieś na skraju lasu krzyknął puchacz, więc nagle przywarli do siebie. Anioł otoczył ją skrzydłami i zamglonym wzrokiem wpatrywał się przez ciemność w jej oczy, takie czarne jak ciemność. - Miłujesz mnie? - szepnął w upojeniu. - Na śmierć... I wpili się ustami w usta w pocałunku, który jest jak obłęd i który jest jak nieskończoność. Potem było słychać tylko westchnienia, ogromnie ciche, jakby zmęczone bardzo. Kwiaty poczęły padać z jabłoni i rosa. Świt przecierał oczy i jakby na palcach się podniósłszy, przezierał ponad las przez siną szparę w chmurach. Zbudził się jakiś ptak i poznał Anioła. - Anioł!... Anioł!... Po sadzie poszedł szmer, że Anioł jest pod jabłonią. - Odejść muszę - szepnął Anioł dzień się rodzi i ludzie zaraz wyjdą na gościńce. - Uważaj na psy i na polowego strażnika, który się po skraju lasu włóczy. Anioł spojrzał raz jeszcze w oczy dziewczęce i odszedł powoli, wciąż się oglądając. - Aanioł!... Aanioł!... - wołały za nim ptaki. Jakiś kos gwizdnął przeciągle, a wróble zanosiły się od śmiechu. Wstawał dzień z ropą snu w oczach, które mrużyły się, nie mogąc jeszcze prosto patrzeć w słońce. Las ziewnął przeciągle. Anioł przelazł chyłkiem przez płoty, spojrzał z litością na końce zroszonych skrzydeł i wyszedł na drogę złotą od pyłu. wyciągnął rękę przed siebie, ażeby zbadać kierunek wiatru, obrócił się bladą twarzą ku zachodowi, rozpędził się kilkoma krokami i odbił się silnie od ziemi. Bił szybko skrzydłami powietrze i podniósł się ku górze. A wtedy, na widok olbrzymiego ptaka zerwało się z łąk wrzeszczące stado wron i poleciało w pogoń za nieszczęsnym Aniołem. Dopadły go po chwili i okrążyły, jak uradowany tłum okrąża na rynku pstro odzianego człowieka. Podniósł się opętany w:wrzask. Wronie stado przecięło mu drogę, biło w nego dziobami, czyniąc za każdym razem krzyk jeszcze większy, ile razy udało się wyrwać Aniołowi pióro ze skrzydeł albo zakrwawić mu piersi. Anioł szarpnął się niespokojnie i podniósł się neco wyżej. Wronia tłuszcza zagrzewając w sobie krzykiem odwagę, pomknęła za nim. Anioł począł szybko uderzać skrzydłami, broniąc się rozpaczliwie; od czasu do czasu syknął z bólu i opadał wciąż niżej. W powietrzu, w pełnym już słonecznym blasku, kłębił się ogromny tuman; pierze, chwiejąc się, leciało z wiatrem na łąki. Wrzeszcząca hałastra krzyczała wniebogłosy, upojona zwycięstwem. Anioł, z szeroko rozwartymi oczyma, pokrwawiony i zmęczony, bił coraz słabiej skrzydłami powietrze. Opodal chaty pod lasem, w której okna pukał niedawno, dojrzał stóg siana. Rozpaczliwym ruchem rzucił się w powietrzu w tę stronę, dopadł stogu i skrył się pod jego strzechą. Miał w oczach dwie wielkie łzy; skuliwszy się patrzył, co się dzieje z gromadą wron. Wrony krążyły nad stogiem, krzycząc pogardliwie i drwiąco. Biedny Anioł przymknął oczy, rozchylił usta i odpoczywał ciężko dysząc; po twarzy spływała mu krew, a ręce drżały ze wzruszenia. Oddech stawał się bezsilny, wreszcie Anioł skłonił głowę na piersi, westchnął głęboko jak dziecko i zasnął jak zmęczone dziecko. Coś przez sen mówił, czasem się zrywał i prężył skrzydła, zanim go ujął sen głęboki i silny. A dziewczyna z czarnymi oczyma, ujrzawszy walkę Anioła z ptasią hałastrą, patrzyła wciąż w górę. Potem kiedy Anioł usnął pod strzechą stogu, szybko pobiegła do chaty. Za chwilę wyszedł z niej rudy zbój piegowaty i przecierał oczy. W rękach miał widły, a drugi za nim szedł młody, potworny zwierz z rozwichrzoną czupryną, ze sznurem w rękach. - Widzę go, śpi... - szepnęła dziewczyna. - Cicho, żeby nie uciekł... Wszyscy troje podeszli do stogu. - Jest? - Jest - chrapie. Rudy zbój przystawił ostrożnie drabinę; skradał się powoli, jak kot, na szczyt stogu; w ręce miał postronek. - Gdyby chciał uciekać, pchnij go widłami. - Nie ucieknie! Zbój stanął na ostatnim szczeblu drabiny; osadził się silnie, zaparł oddech w piersi, wsunął głowę pod strzechę i nagle chwycił rękoma oba skrzydła anielskie. - Jezu! - krzyknął Anioł. - Jest! - darł się zbój. - Trzymaj go mocno... silny jest! krzyczała z dołu dziewczyna z czarnymi oczyma. Po chwili ściągnął rudy zbój nieszczęsnego Anioła na ziemię; omdlały, śmiertelnie blady, słaniał się Anioł na nogach. Sznurem związano mu ręce i skrzydła; rudy zbój trącił go pięścią w plecy. - Nie jęcz! Anioł się zachwiał i upadł na twarz; powlekł go w stronę chaty i uwiązali do płotu. Anioł stał oniemiały z rozszerzonymi oczyma; serce się w nim tłukło jak u ranionego ptaka. Zbóje stanęli przed nim. - Ładny jest! - krzyknął rudy. - Skrzydła ma ładne - mówiła dziewczyna z czarnymi oczyma. Anioł rozszerzył oczy jeszcze bardziej i zapłakał patrząc na jej złe, czarne oczy, które po raz pierwszy widział w słońcu. Słońce parzyło go strasznie; krople potu mieszały się ze łzami i spływały po twarzy bledszej od najbledszego płatka róży. Potem zmartwiał i pochylił głowę, od czasu do czasu tylko niespokojnie rzucił na nich oczyma, czekając na to, co uczynią. - Będziesz tu tak stał do zachodu słońca - rzekł zbój rudy, zaśmiał mu się w twarz i poszedł ku chacie. - Nie bój się, nic ci się złego nie stanie - zaśmiała się dziewczyna i wszyscy odeszli. Anioł patrzył za nimi nieruchomymi, załzawionymi oczyma, potem nieśmiało podniósł je ku niebu. Nikt go stamtąd nie dojrzał; białe chmury wałęsały się bez celu, omijając się wzajemnie. Słoneczny żar leciał z góry i prażył wszystko; ziemia oddychała z trudnością jak człowiek bardzo chory, drzewa beznadziejnie zwiesiły gałęzie jak bezradnie opuszczone ramiona. Staw szklił się jak zaszła bielmem źrenica; po dalekim gościńcu wędrowało słońce, zostawiając złote ślady na puszystym pyle. Piersiami Anioła wstrząsnął nagły dreszcz; szarpnął się i jęknął; sznur wpił mu się w skrzydła i w ręce. Opuścił biedną głowę i cicho łkał... A kiedy się słońce miało ku zachodowi, wyszli zbóje z chaty. w nim się zerwało serce, jak spłoszony gołąb do ucieczki się zrywa, i zaczęło uderzać niespokojnie; wodził obłąkanymi z trwogi oczyma i szarpał się w więzach. Rudy zbój podszedł ku niemu, spojrzał na niego z pogardą i począł odwiązywać od płotu. Potem pochwycili go z drugim i powalili na ziemię, tak że jej twarzą dotykał, a dziewczyna przytrzymywała mu silnie ręce. - Rwij! - krzyknęła - już się nie ruszy. Rudy zbój ujął jedno pióro skrzydła i szarpnął. - Aaaa!... - jęknął Anioł tak strasznie, że dreszcz po nich przeszedł. Trysnęła krew i poczęła plamić skrzydła. Zbój ujął drugie i szarpnął jeszcze silniej. - Aaaa!... - jeszcze straszniej jęknął nieszczęśliwy Anioł. Potem już coraz ciszej i ciszej, aż omdlał zupełnie z bezmiernego bólu, który mu strasznie cudną twarz wykrzywił. - Omdlał!... - Przestał dyszeć, ale żyje... - Taki nie może umrzeć - rzekła dziewczyna z czarnymi oczyma. Rozwiązali mu ręce, zgarnęli wydarte ze skrzydeł pokrwawione pióra i poszli. Kiedy go chłód nocy obudził trąciwszy go mocnym dreszczem, Anioł otworzył krwią nabiegłe oczy; potem zasię jakby nieprzytomny powlókł się przed siebie i tak się dowlókł aż do gościńca. Z odartych skrzydeł ociekała krew i sączyła się na proch ziemi. Nogi się uginały pod nim, ale szedł wciąż przed siebie, słaniając się tak jak kwiat umierający. Kolana się ugięły i upadł; jęknął i podniósłszy się, zapamiętany w bólu, szedł dalej. Stanął na jakiejś wyniosłości, zebrał wszystkie siły i zagryzłszy usta z bezmiernej męki, usiłował podlecieć. Zatrzepotał się tylko jak ptak trafiony z łuku i zwalił się ciężko na ziemię; broczące krwią. Kiedy go znaleziono rano na gościńcu i pokazano we wsi, zdumienie ludzkie nie miało granic. - Kto to być może? - pytał sam siebie poczciwy proboszcz i po naradzie z gromadą ochrzcił przede wszystkim nieszczęsnego Anioła, albowiem wyglądał niesamowicie. Potem go oddali do szpitala, gdzie mu wyleczono okropne rany, potem znów posłali do szkoły. Nie wychował się jednak dziwny Anioł i nigdy na ludzi nie wyszedł; mówił zawsze od rzeczy, ciągle spoglądał w niebo i oczy miał zawsze zamglone. Nieraz się zrywał i wił z bólu, ruszając dziwnie ramionami, na których miał dwie wielkie blizny po operacji. Zawsze wtedy wpadał w zadumę i milczał, tylko w oczach miał dwie dziwnie piękne łzy. Potem mu się podobno rozum pomieszał i nieszczęśliwy Anioł zaczął pisać wiersze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ALIISS...
- Skrzydła ma ładne - mówiła dziewczyna z czarnymi oczyma. Anioł rozszerzył oczy jeszcze bardziej i zapłakał patrząc na jej złe, czarne oczy, ktore po raz pierwszy widział w słońcu. Słońce parzyło go strasznie; krople potu mieszały się ze łzami i spływały po twarzy bledszej od najbledszego płatka róży. Potem zmartwiał i pochylił głowę, od czasu do czasu tylko niespokojnie rzucił na nich oczyma, czekając na to, co uczynią. - Będziesz tu tak stał do zachodu słońca - rzekł zbój rudy, zaśmiał mu się w twarz i poszedł ku chacie. - Nie bój się, nic ci się złego nie stanie - zaśmiała się dziewczyna i wszyscy odeszli. Anioł patrzył za nimi nieruchomymi, załzawionymi oczyma, potem nieśmiało podniósł je ku niebu. Nikt go stamtąd nie dojrzał; białe chmury wałęsały się bez celu, omijając się wzajemnie. Słoneczny żar leciał z góry i prażył wszystko; ziemia oddechala z trudnością jak człowiek bardzo chory, drzewa beznadziejnie zwiesiły gałęzie jak bezradnie opuszczone ramiona. Staw szklił się jak zaszła bielmem źrenica; po dalekim gościńcu wędrowało słońce, zostawiając złote ślady na puszystym pyle. Piersiami Anioła wstrząsnął nagły dreszcz; szarpnął się i jęknął; sznur wpił mu się w skrzydła i w ręce. Opuścił biedną głowę i cicho łkał... A kiedy się słońce miało ku zachodowi, wyszli zbóje z chaty. w nim się zerwało serce, jak spłoszony gołąb do ucieczki się zrywa, i zaczęło uderzać niespokojnie; wodził obłąkanymi z trwogi oczyma i szarpał się w więzach. Rudy zbój podszedł ku niemu, spojrzał na niego z pogardą i począł odwiązywać od płotu. Potem pochwycili go z drugim i powalili na ziemię, tak że jej twarzą dotykał, a dziewczyna przytrzymywała mu silnie ręce. - Rwij! - krzyknęła - już się nie ruszy. Rudy zbój ujął jedno pióro skrzydła i szarpnął. - Aaaa!... - jęknął Anioł tak strasznie, że dreszcz po nich przeszedł. Trysnęła krew i poczęła plamić skrzydła. Zbój ujął drugie i szarpnął jeszcze silniej. - Aaaa!... - jeszcze straszniej jęknął nieszczęśliwy Anioł. Potem już coraz ciszej i ciszej, aż omdlał zupełnie z bezmiernego bolu, który mu strasznie cudną twarz wykrzywił. - Omdlał!... - Przestał dyszeć, ale żyje... - Taki nie może umrzeć - rzekła dziewczyna z czarnymi oczyma. Rozwiązali mu ręce, zgarnęli wydarte ze skrzydeł pokrwawione pióra i poszli. Kiedy go chłód nocy obudził trąciwszy go mocnym dreszczem, Anioł otworzył krwią nabiegłe oczy; potem zasię jakby nieprzytomny powlókł się przed siebie i tak się dowlókł aż do gościńca. Z odartych skrzydeł ociekała krew i sączyła się na proch ziemi. Nogi się uginały pod nim, ale szedł wciąż przed siebie, słaniając się tak jak kwiat umierający. Kolana się ugięły i upadł; jęknął i podniósłszy się, zapamiętany w bolu, szedł dalej. Stanął na jakiejś wyniosłości, zebrał wszystkie siły i zagryzłszy usta z bezmiernej męki, usiłował podlecieć. Zatrzepotał się tylko jak ptak trafiony z łuku i zwalił się ciężko na ziemię; brocząe krwią. Kiedy go znaleziono rano na gościńcu i pokazano we wsi, zdumienie ludzkie nie miało granic. - Kto to być może? - pytał sam siebie poczciwy proboszcz i po naradzie z gromadą ochrzcił przede wszystkim nieszczęsnego Anioła, albowiem wyglądał niesamowicie. Potem go oddali do szpitala, gdzie mu wyleczono okropne rany, potem znów posłali do szkoły. Nie wychował się jednak dziwny Anioł i nigdy na ludzi nie wyszedł; mówił zawsze od rzeczy, ciągle spoglądał w niebo i oczy miał zawsze zamglone. Nieraz się zrywał i wił z bolu, ruszając dziwnie ramionami, na których miał dwie wielkie blizny po operacji. Zawsze wtedy wpadał w zadumę i milczał, tylko w oczach miał dwie dziwnie piękne łzy. Potem mu się podobno rozum pomieszał i nieszczęśliwy Anioł zaczął pisać wiersze. DOBRANOC 👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pozdrawiam 👄 Wieczór Tuwim Julian Dziewczyny anemiczne, blade jak wspomnienia, Spod długich rzęs przelotne rzucają spojrzenia. I wolno, krok za krokiem, stąpają niepewne, Szepcąc bladymi wargi słowa modlitewne. I znużone swej własnej wątłości słodyczą, Cicho sobie nawzajem dobrej nocy życzą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zapach szczęścia Tuwim Julian Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią. Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie, Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion. Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie, Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował! A kijem obtłukując szyszki i żołędzie Ileżeś mil po drzewach małpio przecwałował! I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska. Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko... I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska. A chłód w pokoju sączy waniliowe mleko.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Szczęście Tuwim Julian Nieciekaw jestem świata, Ogromnych, pięknych miast: Nie więcej one powiedzą, Jak ten przydrożny chwast. Nieciekaw jestem ludzi, Co nauk zgłębili sto: Wystarczy mi pierwszy lepszy, Wystarczy mi byle kto. I ksiąg nie jestem ciekaw - Możecie ze mnie drwić - Wiem ja bez ksiąg niemało I wiem, co znaczy żyć. Usiadłem sobie pod drzewem, Spokojny jestem i sam - O, Boże! O, szczęście moje! Jakże dziękować Ci mam?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
DOBRANOC KOCHANI👄 Przed snem Gajcy Tadeusz Nie zatrzymamy się, aż tej nocy nie przepłyniemy milcząc ręka przy ręce, przy twarzy twarz, by kołysała nicość. I będą z nami światy szły, o których wiemy z książek, co najmniej dwa, a może trzy: powietrzne, ziemskie, morskie. Nie zatrzymamy się już, a nieba cienki szczebiot będzie nam inną ziemią rósł z księżyca, co jak żebro. I wstąpi tam nasz lekki cień, i wówczas blask wygasły nizinnej naszej gwiazdy - ci serdecznym wskażę palcem. Zobaczysz krwistej łuny źdźbło, co w oko nasze patrzy, wyniosły dym, zwęglony dom i smutne nasze miasto. I zawiruje krągły stół, i świeca wstąpi w ciemność, przy której ciosam zgrzebny rym i kocham cię na przemian. Nie zatrzymamy się więc tej nocy w milczeniu płynąc, gdy wszystko sen, jesteśmy snem bez ciała i bez imion. Lecz gdy kogutów tkliwy głos doleci nas już siwy - przy twarzy twarz, przy dłoni dłoń wrócimy, wrócimy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Wszystkich👄 Kochani i niedziela minęła .... Jutro znowu praca i tak w kolko Macieju... no cóż takie jest życie, odnośnie co do artykułu którejś z pan:) To ja tez jestem za i wolałabym posiedzieć w domku przy dzieciach i obowiązkach domowych, ale funduszy brak... Kiedyś jakoś było inaczej kobiety dbały o domy i dzieci a mężowie o budżet domowy... Teraz to porostu wykańczalnia praca , dom , dzieci , gotowanie , pranie dobrze , ze mi MM pomaga, ale te samotne matki... WSPÓŁCZUJE...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
(To Przyjaciel. Ciągle wracasz pamięcią) Wojtyła Karol To Przyjaciel. Ciągle wracasz pamięcią do tego poranka zimą. Tyle lat już wierzyłeś, wiedziałeś na pewno, a jednak nie możesz wyjść z podziwu. Pochylony nad lampą, w snopie światła wysoko związanym, nie podnosząc swej twarzy, bo po co - - i już nie wiesz, czy tam, tam daleko widziany, czy tu w głębi zamkniętych oczu - Jest tam. A tutaj nie ma nic prócz drżenia, oprócz słów odszukanych z nicości - ach, zostaje ci jeszcze cząstka tego zdziwienia, które będzie całą treścią wieczności.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nowa50
Hallo! dziewczyny i chłopaki witam chlodnym rankiem... Juz byłam po świeże bułeczki i mleczko:) Wiec tych co tu wpadną zapraszam na śniadanko... Zaparzam dzban kawy....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nowa50
Wczoraj długo wnusia tłumaczyła mi jak to wklejać i są efekty...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Stara60
Hahahahahaha! Aza śniadanko pycha dziękuje:) Lubie jak ktoś tak pięknie naszykuje....👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzień dobry!WBW ho ho j!uz śniadanko na stole a kawusia jak pachnie... Ja jadę na 11. do pracy ... Wczoraj po północy wróciliśmy z Krakowa a potem tak mnie rozbolała głowa , ze ani okłady ,ani tabletka nie mogla mi pomóc... Dzisiaj już się czuje dobrze i mam zapal do pracy:-D Szwagier i szwagierka byli wniebowzięci tak cieszyli się tym komputerem którego im podarowaliśmy... Przystojniak im tam troszkę objaśniał, ale szwagier to pojęty emeryt i szybko zaskoczył... Teraz maja to okno na świat...I możemy maile pisać, czy na skype porozmawiać....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Szukam wiatru w polu Osiecka Agnieszka Są takie noce od innych łaskawsze, kiedy się wolno wygłupić, wolno powtarzać \\"nigdy\\" i \\"zawsze\\", wolno słowami się upić, tylko nie wolno tej nocy pod różą okraść, okłamać, oszukać, bo się już będzie odtąd na próżno bezsennej nocy tej szukać... Szukam wiatru w polu, zapomnianych słów, śladu łez w kąkolu, przedwczorajszych bzów. Szukam wiatru w polu, jak to trwa i trwa, chociaż oczy bolą, szukam w niebie dna... Są takie noce od innych ciemniejsze, kiedy się wolno rozpłakać, wolno powtarzać słowa najświętsze, mówić o wróżbach i znakach, tylko nie wolno tej nocy pod różą okraść, okłamać, oszukać, bo się już będzie odtąd na próżno bezsennej nocy tej szukać.... Szukam wiatru w polu, zapomnianych słów, śladu łez w kąkolu, przedwczorajszych bzów. Szukam wiatru w polu, jak to trwa i trwa, chociaż oczy bolą, szukam w niebie dna...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Za tyle lat Lipska Ewa Za tyle lat na ile będę wyglądać o ile dojrzeją do mówienia o nich za tyle lat powrócę popatrzeć na chwilę dom mój krokiem skończonym przypomnieć. Drzwi otwarte. Och przeciąg! Nie zamknąłeś i rozmowy nasze uleciały Teraz świat je PODSLUCHA. Teraz świat je ROZNIESIE. Będą jeszcze raz umierały. Jak niewiele się zmienia, Pokój pogodny zaproszeń na herbatę. W krzesłach lekko wytartych drżą jeszcze nasze cienie. Już półcienie. Wypełzły przez lato. Stół pokryty wyznaniem. Moim. Twoim. Już nie wiem Talon szczęścia. Nie wykupiony. Jeszcze kwiaty dla ciebie stoją chude wyschnięte zdumione. Jeszcze wiersze. Ach wiersze wsparte niemym porywem teraz z ręki do ręki przenoszę. Ale wiersze jak wiersze. Ale wiersze jak życie. Może tylko trochę bardziej siwe. miłego dnia życzę👄

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niesmiala
Pozdrawiam i dziękuje za śniadanko....:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niesmiala
AUTOR: cat A-autor Znowu przyszłaś na chwilę. Jak zwykle – na żarty. W końcu się przyzwyczaję, nic na to nie zrobię. A ja muszę wciąż sama ten mój los uparty Ciągnąć w górę za uszy. A ty wciąż kpisz sobie! Kpisz sobie ze mnie ciągle. Za rękę mnie chwytasz, Ciągniesz, szepczesz na ucho, na znak tylko czekasz, Że ci w końcu uwierzę – gdy to w oczach czytasz, Śmiejesz się ze mnie głupio i znowu uciekasz. Proszę? Mówisz, że przyjdziesz? Akurat ci wierzę! Ty ciągle tak przychodzisz… a jak mnie to złości! Wciąż mnie wpuszczasz w maliny, lecz powiem ci szczerze – Ja cię w końcu dopadnę, ty głupia miłości!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niesmiala
Czlowiek czlowiekowi Edward Stachura Czlowiek czlowiekowi wilkiem Czlowiek czlowiekowi strykiem Lecz ty sie nie daj zgnebic Lecz ty sie nie daj spetlic Czlowiek czlowiekowi szpada Czlowiek czlowiekowi zdrada Lecz ty sie nie daj zgladzic Lecz ty sie nie daj zdradzic Czlowiek czlowiekowi puma Czlowiek czlowiekowi dzuma Lecz ty sie nie daj pumie Lecz ty sie nie daj dzumie Czlowiek czlowiekowi lomem Czlowiek czlowiekowi gromem Lecz ty sie nie daj zgluszyc Lecz ty sie nie daj skruszyc Czlowiek czlowiekowi wilkiem Lecz ty sie nie daj zwilczyc Czlowiek czlowiekowi bliznim Z bliznim sie mozesz zabliznic

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
👄 Wow! szkoda , ze już śniadanko zjadłam, ale kawy się chętnie napije...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja bym się tez z takiego prezentu Złota jesienio ucieszyła ...:-D I jeszcze jak ho ho :-D Wiersze piękne ... Lece na zakupy .....papa!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pierwiosnki Adam Asnyk Dziewczę pierwiosnki zbierało, Wesołe piosnki śpiewało, A głos jej płynął po rosie, W dalekim ginął rozgłosie. Śpiewała o młodym maju, Co się przechadza po gaju; Jak zima przed nim ucieka, A on jej grozi z daleka, Rozrzuca jasność i kwiecie I tak króluje na świecie. Śpiewała o tej młodzieży, Co się dziś bawi w żołnierzy; Jak ją widziała po błoniu, Przelatującą na koniu. Za co się bije, to nie wie, Lecz dobrze życzy jej w śpiewie. A dalej o Matce Boskiej, Co się zjawiła wśród wioski I ludek ciemny poucza, Co mu najbardziej dokucza I kto dla niego jest wrogiem, I kto odpowie przed Bogiem. Śpiewała dalej, że z czasem Stanie lud cały pod lasem I pożałuje te dziatki, Co giną jak ścięte kwiatki, Jako pierwiosnki narodu Za wcześnie zeszłe wśród lodu. Lecz przecie śniegi roztają, Sioła się kwieciem umają, I lud jak ze snu zbudzony Stanie dla kraju obrony, I w wielką zebrany chmarę Pociągnie za kraj i wiarę. Kiedy tak śpiewa, zza krzaków Wypada sotnia kozaków, I woła oficer dziki: "Dziewczyno, gdzie buntowniki? Pokaż nam drogę, dziewczyno, Niech te psy marnie wyginą!" "Bóg cię ukarze, Moskalu - Odpowie dziewczyna w żalu - Że na krew ludzką tak chciwy Krwią zlewasz spokojne niwy I smutne kładziesz pokosy Zabitych na leśne wrzosy... Ja nie wiem, co to za jedni, Lecz znałam w wiosce sąsiedniej Matki okryte żałobą, Więc ich nie zdradzę przed tobą". Słysząc to starszy z siepaczy Dobył janczarki kozaczej I kulą posłał jej z dala Odpowiedź godną Moskala. A twarz dziewczyny pobladła, U stóp leszczyny upadła, Krwią się pierwiosnki oblały, Na ustach piosnki skonały.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ALIISS...
marzenie... Siedzę na łóżku, a Ty stoisz przede mną. Zaintrygowana, trochę speszona, ale jednocześnie zadowolona i szczęśliwa. Podnoszę swoje ręce i ujmuję Cię za dłonie. Przyciągam powoli do siebie i bezgłośnie proszę abyś usiadła mi na kolanach. Bezbłędnie odczytujesz z moich oczu życzenie i siadasz mi na kolanach, twarzą do mnie. "Zamknij oczy" - słyszysz cichy męski głos. Przymykasz powieki i czujesz, że zaczyna robić Ci się gorąco. "Jestem tutaj, taki jakiego sobie mnie wymarzyłaś. Nie bój się, nie pesz się, nie obawiaj się - jestem tu dla CIEBIE. Pragnęłaś spotkać tego JEDYNEGO, tego wymarzonego i właśnie stało się to". W tym momencie czujesz jak moje dłonie dotykają Twoich. Podnoszę je do góry i kładę na swoich policzkach. Pod palcami możesz wyczuć miękkość mojej skóry, jej ciepło. Puszczam Twoje ręce, a Ty powoli rozszerzasz palce by jak największą powierzchnią dłoni dotykać mojej twarzy. "Jestem Twój, dla Ciebie. Tak bardzo pragnęłaś się ze mną spotkać i właśnie ma to miejsce. Ciesz się tą chwilą całą swoją osobą. Zapamiętuj ją sekunda po sekundzie. Te kilka cudownych godzin niech będzie radością Twego życia. Teraz i w przyszłości". Przesuwasz dłonie w górę, na moje skronie. Palcami badasz każdy szczegół mojego czoła. Idziesz ponad czoło, w gęstwinę włosów. Czujesz pod placami ich delikatność, wręcz jedwabistą kruchość... Kierujesz dłonie na dół, na moje brwi. Sztywne i twarde. Zapoznajesz się z nimi przez chwilę i schodzisz niżej. Powieki... Policzki... Nos... Schodzisz jeszcze niżej, pomału, powoli, nie spiesząc się dotykasz opuszkami palców wskazujących i środkowych moich ust. Czujesz jak nimi poruszyłem, by za moment poczuć odrobinę wilgoci - to pocałunek złożony na Twych palcach. Znowu robi Ci się cieplej na całym ciele. Nie cofasz ich, czekając na więcej. Czujesz jak moje usta się poruszyły i znów czujesz wilgoć. Tym razem dolną wargą przesuwam po opuszkach palców tak, byś mogła poczuć jej sprężystość. Kierujesz ręce na bok mojej Twarzy - ku żuchwie. Nie wyczuwasz zarostu - "Ogolił się" - nasuwa Ci się spostrzeżenie i na Twych ustach gości malutki uśmiech. "To dobrze, że się ogolił" - kończysz w myślach zdanie i otwierasz oczy. Widzisz że wpatruję się w Ciebie przenikliwym wzrokiem. W moich oczach odczytujesz miłość, spokój i pewność. Przyciągasz powoli moją głowę do swojej i kierujesz swe usta na moje. Czujesz jak delikatnie oddaję Ci pocałunek. Rozchylasz szerzej swe wargi i całujesz mnie bardziej namiętnie. Ja jednak nadal całuję Cię pieszczotliwie i powoli. Przerywasz pocałunek i spoglądasz mi głęboko w oczy. Nie musisz nic mówić, gdyż wyczytuję z Twoich oczu że sprawiło Ci to ogromną przyjemność, podobnie jak mi. Czujesz że zrobiło Ci się bardzo gorąco. Cichym szeptem mówisz "Dziękuję" i schodzisz mi z kolan. Kładę się i czekam aż Ty po chwili kładziesz się koło mnie, z głową opartą na mojej klatce piersiowej. Leżysz na boku, wtulona we mnie tak mocno, jakby od tego zależało Twoje życie, jakbyś wiedziała, że w momencie gdy przestaniesz się mnie kurczowo trzymać spadniesz w przepaść. Czujesz ogromne ciepło mojego ciała, nawet przez ubranie. Jest Ci tak dobrze... Zamykasz oczy i wsłuchujesz się w bicie mojego serca. Wyczuwasz jego rytm, ten cudowny rytmiczny taniec życia. Czujesz moją dłoń na swoich włosach. Głaszczę Cię po nich od wierzchołka głowy aż do karku. Powoli, z uczuciem i z oddaniem. Drugą dłoń kładę Ci na policzku. "Jaka ciepła!" - przebiega Ci przez myśl. W Twoim ciele czujesz rosnące uczucie błogości i spełnienia. Kciukiem wykonuje delikatne i powolne ruchy na Twoim policzku, gładząc skórę. Zapominasz o wszystkim co jest na zewnątrz, wokół Ciebie. Teraz istniejesz tylko Ty i ja. Jest Ci cudownie - czujesz wewnętrzny spokój i ciepło, którego nie zaznałaś jeszcze nigdy w życiu. Pragniesz aby to uczucie trwało w Tobie wiecznie, aby ta chwila była nieskończenie długa... Bobasek 🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×