Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość POMOC DORAZNA

Czy jesteś w związku, w którym partner molestuje Cię psychicznie? cz.2

Polecane posty

witam Was nie jestem jeszcze gotowa wyrzucić z siebie tego balastu, który ciągnie mnie w dół.. ale bardzo mi pomogło czytanie Waszych wypowiedzi:) Już mogę oddychać..to może jutro będę mogła mieć nadzieję, że jestem normalna?..a pojutrze spojrzę w lustro bez wstydu?.. Pozdrawiam Was ciepło i dziękuję, że JESTEŚCIE..:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Prawie 40 ❤️ Ophrys ❤️ Niebo ❤️ Yeez 🌻 - dzięki Tobie myślałam wczoraj dużo o moim dzieciństwie bo chciałam zastanowic się jak to jest ze mną. Łezka zakręciła mi się w oku bo przypomniało mi się mnóstwo sytuacji, o których już prawie zapomniałam. Ale doszłam do wniosku, że jednak moi rodzice byli kochani. Nigdy nie byliśmy bogaci, można nawet powiedziec, że byliśmy raczej biedni ale robili dużo, żebyśmy z siostrą tego nie odczuły. Często zabierali mnie do teatru, kina, chodziliśmy do parku i ogólnie dużo czasu spędzaliśmy razem. Prezenty dostawałam rzadko ale z tego co pamiętam najlepszą zabawką był dla mnie patyk, kałuża i \"glizda\", której ratowałam życie ;) Żadna zabawa zresztą nie przebije wkładania głowy do pralki i śpiewania w środku piosenki z Reksia :D :D :D To są głównie moje wspomnienia z dzieciństwa. Nie pamiętam krzyków, przemocy, płaczu. Rodziców pamiętam jako wiecznie uśmiechnięte osoby, dla których rodzina była jedynym i najważniejszym celem życia. Ale nawet gdyby było inaczej uważam za bardzo mocne nadużycie przerzucanie winy na ojca lub matkę za to, że jakiś schizol wyzywa mnie od puszczalskiej. To on ma problem ze sobą i jaka by ta matka nie była nie mamy prawa twierdzic, że to relacje z nią sa katalizatorem zachowań człowieka, który nami pomiata. Owszem: to jak reagujemy w takich sytuacjach jest zazwyczaj wynikiem tego co wynieśliśmy z domu ale nad tym też można panowac. W końcu jesteśmy dorosłe i to my odpowiadamy za swoje czyny. Ja nie winię rodziców za to, że jestem taką doopą wołową i i nie potrafię do mojego faceta powiedziec \"bujaj się\" ;p

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość mark sc
czesc dziewczyny , faceci to świnie i niech spadaja jesteśmy wspaniałe, aleluja i do przodu-nie przejmujmy sie co inni mówią -my tylko wiemy co jest prawdą

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zakrecona: \"Ja tez myslłam,ze jestem z szczesliwej rodziny..nawet mialam takie mysli,ze miałam cudowne dziecinstwo,to za kare bede miała pózniej w dorosłosci do d**y, bo za wszytko trzeba zapłacic...chore prawda?\" Znikad sie takie myslenie nie wzielo. Mialam bardzo podobne podejscie i to od dziecka - ze za wszystko trzeba \"zaplacic\", zasluzyc. I ze jak jest dobrze to MUSI sie popieprzyc - bo taka jest kolej rzeczy. Placi sie raz z gory a raz z dolu. Nie od razu \"kara\" ale zaplata, zwrot \"dlugu\" - cos w tym stylu. I bardzo dlugo tak myslalam. Ze tak wlasnie jest swiat urzadzony. Wierzylam tez ze jak cos dostalam, przytrafilo sie - dla samej siebie, ot tak, bez powodu, z niczego - to albo jest podpucha, albo ktos/cos sobie jaja ze mnie robi, (ja sie nabiore wezme na serio a ktos sie bedzie smial) albo to nic wartosciowego, byle co. Nawet przez mysl by mi nie przeszlo ze mozna cos otrzymac tylko za to ze sie jest. Mnie tez sie wydawalo ze dziecinstwo mialam, oprocz problemow w szkole z rowiesnikami, dobre, spokojne. Dopoki nie przyjrzalam sie dokladniej. I dopoki nie \"przeplakalam\" tej malej, samotnej, zastraszonej dziewczynki ktora nie miala oparcia w nikim, jedyna jej bronia przeciw przemocy psychicznej bylo przetrwac - i bierny opor. Bo nikt nie nauczyl jej ze i jak moze sie bronic, ze mam do tego prawo - a nie ze inni maja prawo sie nad nia bezkarnie znecac. Wyplakalam wtedy caly bol i zal jaki siedzial we mnie niewyplakany od dziecinstwa. Bo nie mozna bylo wtedy plakac - tylko przetrwac. Dzisiaj dzieci sa mniej odporne - ktos taki jak ja skonczylby samobojstwem. Ja sie zahartowalam. Dlatego moglam tyle zniesc pozniej, w doroslym zyciu. Nie znalam innej formy obrony procz przetrwania. Mialam podobnie z tym poczuciem winy i zasada \"palca i reki\" - jakos niezrecznie bylo mi odmowic mimo iz czesto owa przysluga czy pomoc mogla byc na moja szkode. Ale tak sobie myslalam: ktos na mnie liczy, potrzebuje, glupio tak sie wycofac, nie chce byc egoistka bez serca (a tu nie chodzilo o egoizm wogole tylko o chamskie wykorzystywanie mojego \"miekkiego serca\")... I jeszcze cos - czesto slyszalam w dziecinstwie o glodnych dzieciach (jak cos mi nie smakowalo a argument matki\" jak ci nie moze smakowac przeciez to jest dobre i wszyscy lubia\" nie bardzo skutkowal) i o dzieciach ktore dalyby wszystko zeby byc na moim miejscu i o tym ze powinnam sie cieszyc ze mam to co mam (nie czailam kontekstu dopoki w kilkadziesiat lat pozniej dowiedzialam sie, ze jestem adoptowana - to postawilo slowa i postawe moich rodzicow w zupelnie innym swietle). I nabralam jakiegos irracjonalnego poczucia winy ze mam lepiej niz inni. I jak faktycznie mialam lepiej, powodzilo mi sie lepiej - a widzialam kogos komu wiedzie sie gorzej - to ja mialam to francowate poczucie winy i bylo mi wobec tej osoby glupio. Bo ona ma takie ciezkie zycie podczas gdy ja oplywam w dostatki (za duzo powiedziane ale ja tak to widzialam). Czulam sie tak paskudnie ze najchetniej wobec takiej osoby zapadlabym sie pod ziemie tylko dlatego ze jest mi ogolnie lepiej. Bylo mi lepiej bo ja chcialam zeby bylo lepiej i staralam sie, bylam zaradna, nie balam sie ryzykowac (i tutaj cos dziwnego - jednak nie calkiem bylam stlamszona)... I kiedys zrozumialam skad sie ono we mnie bierze - byla to metoda wychowawcza. Wywolanie poczucia winy ktorego implikacja bylo pozadane zachowanie. Mysle ze troche rozumiem moich rodzicow - sami czuli sie niepewni, przerazeni, pelni lekow. Nie umieli radzic sobie z samymi soba - to jak mieli radzic sobie z dzieckiem, na dodatek nie wlasnym? I tutaj z pewnoscia tez poczucie winy i krzywdy ze nie mogli miec wlasnych dzieci, wstyd przed rodzina (co to za malzenstwo bez dzieci) - tez przeszli swoja gehenne. I to ich tlumaczy, wiele ich tlumaczy. W tych latach nie bylo takiego dazenia do samoswiadomosci, bylo jak bylo i nikt sie nie zastanawial za gleboko, nie analizowal. Nie lazilo sie z dziecmi po psychologach - chyba ze do poradni zawodowo-wychowawczej w ostatniej klasie podstawowki jak byly jakies watpliwosci co do wyboru szkoly. Ale to tez byly takie psychologi od siedmiu bolesci - jak wiekszosc nauczycieli, bez odpowiedniego wyksztalcenia, po kursach - czesto nawet bez matury. To byly lata 60/70. Szkole srednia mialam juz na szczescie z profesjonalistami, ale ja juz bylam \"uszkodzona\" psychicznie, juz wierzylam w swoja bezwartosciowosc i to ze nic mi sie nie uda, nic nie osiagne... Poza tym ja bylam tam na zasadzie czarnego w szkole dla bialych - jedyna w klasie z rodziny nieinteligenckiej. Ciezko bo ciezko, nie bez problemow - z mojej strony tez - ale szkole skonczylam, potem pomaturalna, studia... I jak wyszlam do ludzi juz jako osoba dorosla - zauwazylam ze mnie lubia, ze ten swiat wcale nie jest taki grozny jak w dziecinstwie, ze moze byc wspaniale, ze jestem wartosciowa... Ale niestety moje toksyczne zwiazki i ciagla kontrola matki nie pozwolily na dobre wyrwac sie z wewnetrznego piekla pt jak sie pod lawa urodzisz to na lawe nie wyjdziesz. Do niedawna. Dopoki nie otworzylam oczu i nie zaczelam tego wszystkiego analizowac, przepracowywac, zadawac pytania i szukac odpowiedzi... Mysle ze do tego trzeba dorosnac, skoro przez tyle lat zylo sie w nieswiadomosci albo w bardzo malej swiadomosci emocjonalnej - to jednak wymaga wiele czasu i pracy. Ale sie oplaca. Niewazne wlasciwie kto, co zrobil i dlaczego - nie mam potrzeby szukac winnych, wskazywac ich palcem bo mi to nic nie pomoze - pomoze jedynie wlasna praca nad soba. Wlasny wysilek i trud. Co sie stalo to sie stalo i trzeba nauczyc sie zostawiac to za soba, zeby nie powracalo. Emocje typu zal, gniew, zlosc - zostawmy na sprawy biezace, nauczmy sie z nich korzystac. Nie ma sensu zloscic sie na cos co bylo bo i tak nic nie poradzimy a uczucie jest bezproduktywne i marnujemy tylko energie. Tez i to zrozumialam. Emocje mamy tu i teraz. I tu i teraz sobie z nimi radzimy. One nie dzialaja wstecz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość marek sc -przytulam -

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Aricio - nie chodzi o to zeby obwiniac (co chyba wyjasnilam w poprzednim poscie) ale o to zeby ZROZUMIEC - dlaczego ja tak reaguje? Dlaczego na krzyk reaguje \"sparalizowaniem ze strachu\"? I dlaczego, jak wspomnialas, nie umiem powiedziec \"bujaj sie\" jak cos mi sie nie podoba tylko wlaczam swoja opcje \"przetrwanie\"? Albo znikam bez sladu i nie odzywam sie, nie wyjasniam i mam nadzieje nigdy wiecej tej osoby nie spotkac bo moglaby zazadac wyjasnien a ja nie bylabym w stanie tego zrobic? Bo balam sie konfrontacji? I to wszystko bylo silnie powiazane z zaufaniem. Jesli komus bym ufala to nie byloby mowy o konfrontacji - ale o rozmowie, wymianie opinii, wrazen. Z pelnym zrozumieniem dla ich odmiennosci. Ale ja sie balam tych konfrontacji bo nie mialam zaufania, nie mialam pewnosci ze dana osoba nie zareaguje agresja i nie bedzie chciala mnie skrzywdzic. Poniewaz w moim dziecinstwie KAZDA konfrontacja tak sie konczyla. Nawet te najmniej znaczace. Atakiem - niekoniecznie fizycznym, zastraszeniem, odrzuceniem, osmieszeniem... I wyrobilam sobie taki stereotyp - nie mam prawa do konfrontacji, nie mam prawa mowic wprost jesli cos mi sie nie podoba. Sa tylko dwie mozliwosci - albo musi mi sie podobac albo trzeba cichaczem sie usunac, jakos wykrecic, robic swoje i liczyc na uplyw czasu i zapomnienie... Jak ja to teraz czytam to mnie ciarki przechodza. Tyle zmarnowanej energii, tyle zmarnowanego czasu - a jaki stres... Wlasciwie i dzis pozostaly jakies resztki tej postawy - ale to tak z \"nawyku\" wlasciwie. Bo juz predzej powiem co mi lezy na sercu (ale tez nie wszystkim, sa ludzie z ktorymi nie bede rozmawiala na te tematy bo to bezproduktywne i - jak w moich dawnych obawach - moga mnie zaatakowac, jak np maz z ktorym konfrontacja jest NIEMOZLIWA, obustronna komunikacja rowniez; albo tacy z ktorymi nie mam zamiaru wchodziz w interakcje), jeszcze nie ma to formy takiej jaka bym chciala przybrac - ale powoli sie ucze. Mysle tyez ze gdybym byla sama byloby mi latwiej rozprawic sie jeden po drugim z tymi upiorami bo w sytuacji bycia w toksycznym zwiazku to niestety nie jest takie latwe, choc nie niemozliwe. Tylko wymaga o wiele wiecej czasu, energii. I ze wroce do tego obrazu dziecinstwa - kazdy z nas chce miec ow obraz nieskazony, nieskalany - bo tak pozytywnie kojarzy sie szczesliwe dziecinstwo, prawda? Z poczuciem bezpieczenstwa, spokojem - i ze w trudnych chwilach mozna tam wrocic wspomnieniami, a nie zanurzac sie w kolejna otchlan przemocy i chlodu emocjonalnego. Nie miec miejsca gdziemozna sie choc na chwile schronic... Czesto ten obraz zafalszowuja inni, ci co patrzyli na nie z zewnatrz - rodzina, kolezanki, i wreszcie sami rodzice ktorych ego nie moze dopuscic do tego by uznali siebie za zlych rodzicow. Przeciez zrobilismy wszystko, poswiecilismy sie dla ciebie itp. Juz samo uzycie slowa \"poswiecilismy\" brzmi jak zgrzytanie nozem po talerzu. Dziecko na swiat sie nie prosilo. Daliscie mu zycie - to nie robcie ku*wa laski i wychowajcie go bo taki wasz rodzicielski psi obowiazek. Taki jest moj psi obowiazek jako rodzica i niech mnie tu na miejscu szlag trafi jak kiedykolwiek przeszlo mi przez mysl ze sie poswiecam! Skoro mam dzieci to musze ich ubrac, wyzywic i wyksztalcic - a potem niech ida w swiat. Jak wiec slysze takie gadki i poswieceniu i wdziecznosci to dostaje bialej goraczki. Jakby dzieci byly dla rodzicow. Jak ktos chce cos dla siebie to niech se ku*wa psa kupi albo kota, a najlepiej rybki w akwarium i oczekuje wdziecznosci za wikt i opierunek ;) :P I ten obraz z dziecinstwa (odeszlam na chwile od wlasciwego tematu) - jak sie mu przyjrzymy z bliska, zaczyna miec rysy, pekniecia... Jesli nie jestesmy gotowi aby je przyjac i uznac - to je negujemy. Dopoki nie powroca rykoszetem - w takm toksycznym zwiazku partnerskim chocby albo w problemach z wlasnymi dziecmi i komunikacja, czasem w problemach z ludzmi... Pisalam ze paralizuje mnie krzyk. U mnie w domu krzyk byl wszechobecny. Ojciec byl nerwus, wrzeszczal, trzaskal drzwiami, bywalo ze rozbil cos ze zlosci. Potem mu przechodzilo. Nie dochodzilo do rekoczynow (z wyjatkiem chyba jednego epizodu, mialam wtedy kilka lat, jeszcze do szkoly nie chodzilam) ale te krzyki. Matka to samo - potrafila w odpowiedzi tak sie drzec ze mialo sie wrazenie ze pluca wypluje. Jakby chciala go przekrzyczec, zakrzyczec. Mnie jakby wtedy nie bylo, tak to pamietam, mnie nie bylo. A balam sie potwornie, nie mialam nawet gdzie uciec, schowac sie bo pewnie by zauwazyli w tej calej kontroli, odwrocili uwage i te krzyki spadlyby na mnie, i zostalabym pewnie o nie obwiniona (dziecko czuje sie winne niemal wszystkiego jesli w rodzinie cos jest nie tak). To siedzialam na swoim miejscu jak sparalizowana modlac sie zeby juz bylo po wszystkim. Ale na zewnatrz moi rodzice byli sgodna para ktora przezyla razem 40 lat, po smierci ojca matka dlugo histeryzowala i twierdzila do swojej smierci ze to ja sie do smierci ojca przyczynilam, mniejsza o szczegoly. Bo gdybym wtedy nie zrobila tego czy tamtego to ojciec by zyl. Zmarl na udar mozgu, mial 72 lata. K*rwa jakie to wszystko chore bylo - a jateraz sprzatam, sprzatam ten syf, wcale nie jest mi lekko - ale robie to dla siebie, wreszcie dla siebie. A rodzice? Biedni, chorzy ludzie ktorzy nie umieli radzic sobie sami ze soba, z wlasnymi lekami, emocjami, gniewem, zloscia. To w obliczu czyjejs ekspansywnej zlosci (i znow zasada equilibrium) zlosc drugiej osoby - w tym wypadku dziecka - musi ulec supresji, wycofaniu, zaprzeczeniu. W tym wypadku skoro rodzice wyrazaja zlosc i frustracje krzykiem - dziecko musi byc ciche, nie zloscic sie, nie gniewac, przetrwac burze - bo gdyby ono zaczelo byc soba i pokazywac prawdziwe emocje - rownowaga zostalaby naruszona co w wypadku dysfunkcyjnych rodzin grozi katastrofa. Ja to widze u siebie. Jak maz jest w domu. Jak go nie ma to kazdy jest soba, wyraza to co czuje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
E, Aricia - to sa wlasnie najfajniejsze zabawy bo wymagaja kreatywnosci. Pamietam sanki tzw karapatki - kawal deski z przybitymi do niej lyzwami. Na tym to sie zapiurdylalo z gorki! Albo wyscigi patykow w strumyczku. Zabawa w sklep przy czym towarami byl piasek, ziemia, liscie, trawa, kwiatki, owoce z ogrodu, warzywa itp Opowiesci dziwmej tresci na wysokiej galezi drzewa - siedzalo sie na drzewie w kilka osob i opowiadalo rozne historie. Raz spadlam z orzecha doopa prosto w pokrzywy... A propos pokrzyw - byly takie nieparzace, tzw biale - a moim ulubionym wicem bylo wyrywanie tych bialych kwiatkow i straszenie wszystkich ze ich wysmigam pokrzywa... I mniej humanitarne "zabawy" jak dmuchanie zaby, wyjmowanie malych skowronkow z gniazda czy topienie kotow sasiada... Po tych kotach mialam koszmary ze przyjdzie do mnie kotka i zadusi za kare ze pomagalam jej kocieta utopic w stawie :O Tak to jest jak sie bawi z samymi chlopakami :P Albo - kolega (juz nie zyje, mlodo zmarl na serce) zrobil taka bombe i podlozylismy pod taki stary sracz - slawojke... Wiele szkod nie zrobilo ale goowna byly rozrzucone w promieniu 5 metrow Zbieranie malych nabojow z poligonu na Krzemionkach i sprzedawanie ich za 50 groszy - a za te pieniadze pojscie na oranzade tzw krachle z wytworni na Malborskiej :P Czasami rozpalanie ogniska i wrzucanie tych nabojow do niego - fajnie strzelaly... Popalanie fajek w polach Wyprawy "na grande" na owoce do sasiadow Lapanie swietlikow Nauka jazdy na wrotkach i poobijane kolana Jazda na hulajnodze z gorki Choinka bozonarodzeniowa, wyprawa do kosciola na pasterke - wciaz pamietam ten zapach swiezych jodel panujacy w kosciele... I jak sie wyjrzalo z okna w Wigilie to te swiatelka w domach sasiadow, i te odlegle swiatelka na Piaskach, wokol snieg... Mimo wszystko jednak bywalo fajnie, i sa mile wspomnienia. To nie tak ze wszystko bylo do rzyci, zle, strasznie, okrutnie. I wlasnie teraz jak to wspominam - to sie usmiecham. Bo takie wlasnie jest zycie. Nie tylko wszystko co dobre - ale mieszanka dobrego ze smutnym, zlym, trudnym. Inaczej pewnie nie dostrzeglibysmy tego dobrego...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie, i wcale nie twierdze ze to wylacznie zasluga dysfunkcji w rodzinie, kiedy ktos wchodzi w toksyczny zwiazek. To jest przyczyna dla tych ktorzy wychowali sie w dysfunkcji - i tutaj raczej bliska 100%. Ale sa tez osoby wychowane w miare normalnych rodzinach ktore pakuja sie w krzywdzace zwiazki. Przyczyna moze tez lezec gdzie indziej - moze ich pierwszy znaczacy zwiazek (moze to byla przyjazn nawet), moze szkola, rowiesnicy - stal sie przyczynkiem? Jakis niewielki blad po ktorym zaczelo sie wszystko walic jak ukladanka z kostek domina? Nie chce tworzyc ani tym bardziej podtrzymywac stereotypu co do ktorego sama nie mam pewnosci. Wiem jedno- ze nieleczone traumy z dysfunkcyjnej rodziny sa przyczyna tworzenia samemu dysfunkcyjnych zwiazkow. Ale to jest jedna z przyczyn. Pewnie jest ich jeszcze wiele. My tu w wiekszosci mamy przeszlosc z dysfunkcja - i tym sie zajmujemy. Jesli ktos jednak wie na pewno i bez oszukiwania samego siebie ze z jego dziecinstwem wszystko OK - to moze niech poszuka gdzie indziej, bo to gdzies musi miec zrodlo...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ostatnio stale podczytuję, ale własciwie nie piszę. KONTROLA Bardzo podobała mi sie ostatnia dyskusja dotycząca kontroli w szerokim znaczeniu. Kontrolowanie to najważniejsza cecha ludzi wspóluzależnionych. Moja oczywiście też. Wiedza na temat swojej kontroli to dopiero punkt wyjścia. Najważniejsze jest to, co robimy z tą naszą wiedzą. Jak przekładamy ja na nasze życie. Bo po nabyciu wiedzy na swój temat winno zacząć się działanie. Z mojego doświadczenia wynika, że moja pierwsza reakcja jest prawie zawsze chora. Moje pierwsze myśli są chore. Wtedy staram się świadomie włączać Obserwatora, by zobaczyć siebie z boku i nabrać dystansu. Najczęściej dopiero wtedy jestem w stanie podjąć świadome i zdrowe działania. Chociaż nie zawsze \"D Często sama zaskakuję się szybkością mojego chorego działania. Jeszcze nie wejdzie Obserwator, a ja już lecę....w chore działania. Tak też bywa. Ale daję sobie prawo do popełniania błędów. Bo nawet jeśli zrobię jeden czy dwa kroki do tyłu to i tak wiem,że jestem dalej na drodze do zdrowienia niż kilka lat wcześniej. Do tego fajny jest ten topik. Bo jak mam dużą dziurę to zawsze mogę wejść w swoje wpisy sprzed lat, czy miesięcy. I wtedy widzę :D Niebo 😍 Pamiętam Ciebie świetnie. I pamiętam Twoje chore wpisy. Jak masz doły i chwile zwątpienia to zajrzyj do swoich wcześniejszych wypowiedzi. Wtedy zobaczysz jak daleko posunęłaś się na TWOJEJ DRODZE. Mnie sie w ogóle wydaje, że najważniejsza jest właśnie ta droga . I nasze miejsce na niej. Chcemy wszystko mieć już, natychmiast. Nie chcemy czekać. A przecież, jeżeli ja byłam bardzo zaburzona i działałam tak przez kilkadziesiąt lat, to jak mogę zmienić to natychmiast, już, zaraz? Cierpliwość to cecha, która u mnie występuje w formie szczątkowej :D Cierpliwości trzeba się uczuć. Trzeba dać czas czasowi. BÓL Z tym wiąże się jeszcze jedna ważna rzecz. Nikt nie lubi cierpieć. Bo cierpienie nie jest w modzie. A ja wiem, że nie da się zmienić siebie, nie da się dojrzeć bez przeżywania bólu. A jak człowiek zaczyna czuć ból to najlepszą rzeczą, na która mamy ochotę to........wziąć nogi na pas i spieprzać. A ja już wiem, że wtedy należy delikatnie otworzyć się na ból, przyjąć go z miłością i z otwarciem. Przeżyć, wysłuchać co ma do powiedzenia nam na nasz temat i .......pozwolić mu odejść. Jestem taka mądra, a jeszcze dzisiaj czasami uciekam, gdzie pieprz rośnie, albo włączam blokadę. Ponad 30 lat spędziłam na zamrażaniu uczuć, na wycofywaniu się do budy i ucieczce przed bólem. A on się kumulował i cały czas siedział sobie we mnie. I jak coś z bólem wychodziło, to wtedy wyłaził cały kilkudziesięcioletni BOL. I często nie byłam w stanie go udżwignąć. Bo nie przepuszczałam go przez siebie tyle lat, więc jak mam to zrobić w tak krótkim czasie? Ale ja już wiem, że na ma innego wyjścia. Bo jedyną drogą dla mojego bólu jest to, bym pozwoliła mu przejść przeze mnie. To trwa już kilka lat i jeszcze wiem, że potrwa długo. Najtrudniej było na początku, bo wylewał się po prostu ze mnie. Wielokrotnie czułam wielką ulgę, gdy odchodził. Ale jest go we mnie jeszcze dużo. Myślę, że można nauczyć się przepuszczać go przez siebie. Najważniejsze, nie blokować się na przepływ bólu. Czyli, ból zaczyna wychodzić, rośnie jak fala, a ja ...wycofuję się i blokuję go. Więc następnym razem on już jest bliżej i wychodzi z większą mocą. Pozostaje jedna droga … otworzyć się na ból i przyjąć go z dobrodziejstwem inwentarza. A ja już wiem, że od tego się nie umiera. :D DZIECINSTWO W moim przypadku było tak, że miałam je „takie sobie”. Wiem, że inni mieli gorsze. Wiem, że są tacy, którzy z moim dzieciństwem mogliby życ lepiej i normalniej. A ja nie. Ludzie są różni i różnie reagują na to, co im życie przynosi. Co jednych wzmacnia, to innych zabija. Jestem dzieckiem poaborcyjnym, samotnym przez kiladziesiąt lat. Odrzucanym przez najbliższych, albo ja mam takie poczucie. Różnica pewnie żadna. Problem z odrzuceniem to najważniejszy temat mojego życia. Radzę sobie z nim jak umiem. Raz lepiej, raz gorzej. To najtrudniejsza dla mnie lekcja do odrobienia. Odrabiam ją od czterdziestu kilku lat. Z kiepskim efektem na razie. Ale wszystko przede mną. :D W tym temacie mam jedną refleksję. Nie u wszystkich powodem problemów jest takie, czy inne dzieciństwo. Przyjmuję to na wiarę. U mnie jest. Ale i z tym wiąże się problem. Natomiast jedni zdają sobie z tego sprawę, a inni nie. Jeszcze inni idą w zaprzeczenie. I mają do tego prawo. Mnie też drażnisz Yezz, choć przyznam, że coraz mniej. Jesteś dosyć przemądrzała, choc często masz rację. :D Widzę także, że zmieniasz się i łagodniejesz. I dobrze. Mogę się podzielić moim doświadczeniem związanych z konfrontacja z dzieciństwem. Latami rozbierałam moje dzieciństwo i mierzyłam się z nim. Takie dzieciństwo, jakie ja dzisiaj pamiętam. Moje wspomnienie o moim dzieciństwie, albo moja manipulacja związana z moim dzieciństwem. Bo z pewnością nie byłam jedynie obserwatorem mojego dzieciństwa. Ale oczy otworzyły mi się dopiero niedawno. Dzięki ustawieniom Hellingera. Ustawiłam sobie moją rodzinę pierwotną i obserwowałam siebie na przestrzeni lat. To nie było dla mnie coś nowego. A jednak było cos nowego, bo chyba zobaczyłam obraz w miarę obiektywny. I ja czułam, że jest to obraz prawdziwy. Gorszy, niż ten, który nosiłam w sobie. Więc teraz ja WIEM, widziałam. Co z tym zrobię i jak to wykorzystam, czas pokaże. Od dwóch lat miałam to zrobić, zrobiłam teraz, bo pewnie to był ten czas właściwy, bo ja byłam GOTOWA. I właśnie gotowość uważam za najważniejszą rzecz. Gotowość do otwarcia oczu, gotowość do zmiany, gotowość do działania. Każdy jest inny, każdy ma inną drogę inny czas GOTOWOSCI. I trzeba się z tym pogodzić i to zaakceptować. A najlepiej uczyc się na doświadczeniach innych. Więc wklejam moje refleksje, bo może komus się przydadzą :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość smutek123
witam, przeczytałam uważnie to co piszecie. przemyslałam to i uważam że mój problem nie zaczyna się w domu rodzinnym. miałam tam swoje obowiązki i swoje prawa. były rzeczy które mogłam robić a których mi nie było wolno. "przyjaźń z rodzicami" to w moim rozumieniu to, że nigdy nie narzucali mi swoich opinii, uważali mnie jako jednostkę indywidualną, która nie tylko jest ich dzieckiem ale także ma prawo samodzielnie myśleć. myśleć inaczej niż oni. zgadzam się z tym w 100% że kształtuje nas nasza rodzina. jest to początek drogi ale kształtują nas również inne osoby/rzeczy z którymi przebywamy, które robimy. Nie obwiniam za nic rodziców. Gdyż tym torem idąc to każdy rodzic przed podjeciem decyzji o poczęciu potomka powinien się poddac detoksowi i nabyć swiadomość. Moim zdaniem jest to nierealne. Moim zdaniem nie tylko osoby "słabe" pakują się w toksyczne związki. Ja zawsze byłam pewna siebie, potrafiłam i wyrażałam swoje zdanie nawet kosztem tego że ktoś się odemnie odsunął. A mimo to wpakowałam się. Pewnie macie racje że jest coś o czym ja jeszcze nie wiem co spowodowało tę sytuacje. Ale ja wole zamiast szukać kogoś winnego, poszukać w sobie i naprawić to w sobie. Nie chce tracic energii na szukanie "kiedy powstała dziura". Ta dziura powstała we mnie i ja z nią musze sobie poradzić. Może to jest zła droga. Tego jeszcze nie wiem. Jestem na samym początku. Może na bazie doświadczeń wiecie wiecie lepiej niż ja. Ale uważam też że nie moge bazować tylko na doswiadczeniach innych bo nie wszystko działa według sciśle określonego schematu. Ale z miła chęcią posłucham was, pomyśle, przeanalizuje. To mi pomaga.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość smutek123
yeez tu zgadzam się z Tobą że kobiety mogą też molestować swoich partnerów. zgadzam się również z tym, że dobre jest a może i najlepsze zobaczyć to coś w sobie i starać się to zmienić. nie zaczynaj zmian od zmieniania świata tylko zmień siebie. jest to lepsze, ale o ile trudniejsze. myślę też sobie o tym że powinnyśmy znaleźć to coś/kogoś co spowodowało to, jakim jesteśmy. ale czy nie jest to trochę nie do końca prawdziwe. ja to rozumiem tak, znajdę coś lub kogoś co wpłynęło na moje dzisiejsze zachowanie - czy to nie jest przerzuceie winy za to jaka jestem dziś na kogoś innego?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość smutek123
yeez może coś napisane przez kogoś nie koniecznie musi być zrozumiałe dla wszystkich. jakby to było takie proste pewnie by nie było tego topiku albo trwał by tylko chwile - tyle ile potrzeba na kilkukrotne przeczytanie. a tu chyba nie chodzi o samo kilkukrotne przeczytanie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Yezz 😍 Należysz do kręgu osób, które nie tylko doskonale wiedzą, co kto robi i jak powinien postępować. Ale Ty również doskonale i lepiej ode mnie wiesz, co ja myślę :D A to jest po prostu niemożliwe. Więc nie baw się w jasnowidza i nie odbijaj stale piłeczki przenosząc odpowiedzialność za rzeczy, które Ciebie dotyczą, na innych. Chodzi mi o przerzucanie piłeczki na cudze boisko w stylu jak Twój wpis powyżej ( o tych dzieciach np). Jesteś zamknięta na wszelkie sugestie. I o.k. to Twój problem. Ja Ciebie nie atakuję. Zajmuję sie sobą, czego i Tobie życzę. :D Nie jesteś na tym forum bez powodu. Jesteś równie chora jak my. :D Więc jak wszystkim i sobie życze i Tobie wyzdrowienia :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość smutek123
yeez Ty nie dzielisz się przeżyciami i wnioskami. Ty wygłaszasz teorie i uznajesz je za pewnik. według mnie twoje wypowiedzi są agresywne, nastawione tylko na Ciebie samą. pewnie że TY masz prawo mówić to co chcesz ile TY chcesz i jak TY chcesz - nie sądzisz że zbyt duzo tego TY. Tutaj są też inni, nie tylko TY.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dziewczyny - pamietajcie cztery umowy. A w tym wypadku ta druga - NIE BRAC WSZYSTKIEGO DO SIEBIE. Uwazam ze yeez czasami mowi \"z ambony\" - ale to jej sposob wyrazania mysli. JA TAK TO WIDZE. I wiecie co? Jestem z tym piekielnie szczesliwa! Bo przestalam - NARESZCIE - brac wszystkiego do siebie. Tylko wtedy jak jakas wypowiedz we mnie za dlugo siedzi i drazy to sie zastanawiam dlaczego - i okazuje sie ze to sie tyczylo mnie ale to MOJ ODBIOR! Nikogo nie bronie oprocz zdrowego rozsadku i dystansu, ktorego mi przez cale lata brakowalo i wiem jak sie z tym meczylam. I jak pewnie tez meczylam innych takimi przepychankami. A dzisiaj mialam okazje poznac zlosc i swoja na nia reakcje - jak na pojawiajacy sie gniew w normalnych warunkach reaguje. Jade sobie do domu a tu przede mna jakis chyba passat, przed nim micra a przed micra pierdzacy czarnym dymem pickup. Wlecze sie ten pickup jak cholera, jestesmy za skretem na Kilbeheny (tam jest donra widocznosc mozna wyprzedzac) i ten passat sru, ja juz wlaczam kierunkowskaz a tu passat przed micre wjezdza bo cos z przeciwnej strony jedzie, no to ja czekam kiedy przejedzie... i masz, passat wyprzedzil tego pierdziela i pojeeeechal a mnie z naprzeciwka ze trzy samochody jada. I juz do zakretow (tak z 5-6 km) nie da sie wyprzedzac! Czuje zlosc i mowie: azesz ku*wa jego mac! I po zlosci. Pierdziucha wyprzedzilam zaraz za zakretami na luzie. Czyli nie ukrywam tych emocji. I pomaga rzucenie poczciwa, polska, uniwersalna ku*wa. Zlosc znika, nie kumuluje sie. Akcja - reakcja - rownowaga. Kiedys reagowalam bardzi nieadekwatnie, teraz tez tak reaguje w warunkach podwyzszonego stresu albo alertu. Ale wtedy wszystko jest jak pod szklem powiekszajacym. Dlatego musze zaczac zyc w normalnych warunkach zeby sie szybciej i lepiej wyleczyc. Maz natomiast ma w sobie tak potworne poklady gniewu, zlosci, frustracji ze nie panuje nad nimi i wylatuja jak bzdzina w kosciele. Mysle ze nawet jakby sobie to uswiadomil to nie potrafi juz kontrolowac - to te wlasnie emocje w nadmiarze kontroluja jego. Tutaj juz nie ma czlowieka - jest mnostwo negatywnych emocji i energii. I chaosu. I to, ze za duzo tego wszystkiego i wyglada jakby nigdy nie mozna bylo tego uporzadkowac. Jak nieraz widzisz gore prania po swietach i rece i nogi opadaja - myslisz sobie: psiakrew ja tego nie zrobie, za duzo na mnie - i juz projektujesz ta \"orke\" w przyszlosc, to sie odechciewa. Ale jak sie zabierzesz za te brudy to jakos znikaja jeden kosz po drugim - i ani sie obejrzysz a juz wyprane i ulozone w szafie. I smiejesz sie z siebie - a tak mi sie nie chcialo, tak sie balam ze mnie to przerosnie - a jednak sie udalo. Wiem to po sobie - kiedys wlasnie tak spojrzalam na siebie i ujrzalam tak wiele do zrobienia... Omal nie zrezygnowalam, ale cos mi podpowiedzialo: zrezygnowac mozesz zawsze. Nie, nie mozesz. Jak sie weszlo na te sciezke to nie sposob zejsc. Chcesz dokonczyc, uszczesliwic siebie jeszcze bardziej, pozamiatac nawet w tych zakamarkach...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
:) O, jakiś nowy topik się utworzył Jak długo mnie tutaj nie było... Eh... Aricia :) Gratuluję tej piąteczki!!! I ciesze się, że u Ciebie wszystko zaczęło być normalnie... Oby już tak pozostało... U mnie też było normalnie, przez długi czas... Byłam u Niego, on przyjechał do mnie, wydawało się, że w końcu zrozumiał... Heh, niestety, znowu się muszę powtórzyć - wracam do punktu wyjścia. Afera o buty, podobno mam ich za dużo, podobno w szpilkach chodzą tylko dziwki. Podobno jestem wiecznie niezadowolona, podobno... :O Nie wiem, może ma rację.. Powiedziałam mu, że jak mu się nie podoba to nie musi ze mną być, droga wolna. Stwierdził, że tak właśnie zrobi, pozbędzie się mnie... Wściekłam się i kazałam mu się wynosić z mojego domu. Spakował się, uspokoiłam się trochę i chciałam by został, ale nie miał zamiaru. Nagadał mi, że niby nic nas nie łączy, że jestem brzydka, itp. Pojechał... Nie wiem czyja wina, mam teraz mętlik w głowie... :( On teraz musi jechać 2000km do domu, bez obiadu, niewyspany... Nie chciałam, żeby tak było... Powinnam go błagać byśmy się pogodziły? Doradźcie mi kobietki, bo zwątpiłam... :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
no coz no coz.... prooosze... \'blagac zebyscie sie pogodzili\' ? przeczytaj to jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze blagac? to on Ciebie powinien blagac, zebys mu wybaczyla nazwanie Cie dziwka za posiadanie butow na obcasie.... bez obiadku jedzie do domu? no kurna chata, biedaczek... a skad wiesz, ze nie siedzi wlasnie w tym momencie w restauracji zajadajac schabowego? dorosly jest, nie jestes w zaden sposob odpowiedzialna za jego zoladek. przytulam...nie daj sie wbic znowu w zaleznosc. i duze gratulacje za to, ze go wyrzucilas :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No coz no coz – kochanie przytulam ❤️ I odpowiadam: Sam wyszedł – jego decyzja! To (chyba) dorosła jednostka, a nie dziecko, wiec niech robi co i jak chce. NIE jest Twoją odpowiedzialnością dbanie o jego wyżywienie, spanie itp.! I sam mi odpowiedz co TY sądzisz o butach które kupiłaś? Są dla dziwek? Masz ich za dużo? Co TY o tym MYŚLISZ? Ty KUPIŁAŚ bo TY tak CHCIAŁAŚ i to TWOJA DECYZJA! Masz prawo kupić sobie co i kiedy i jakie chcesz! POBUDKA!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witaj Renata11 ❤️ „Z mojego doświadczenia wynika, że moja pierwsza reakcja jest prawie zawsze chora. Moje pierwsze myśli są chore. Wtedy staram się świadomie włączać Obserwatora, by zobaczyć siebie z boku i nabrać dystansu. Najczęściej dopiero wtedy jestem w stanie podjąć świadome i zdrowe działania.” – podpisuję się pod tym. Robię podobnie jak Ty – staram się, czasem mam już długie okresy świadomego działania, a potniej wpadki … Ale jestem w drodze, i jest mi coraz lepiej ZE SOBĄ. Przestałam zagłuszać się audycjami w radiu i artykułami w gazetach – jesteście jeszcze Wy ;-) Z największych sukcesów – przestałam się go bać. Teraz sama się dziwię jak ja mogłam tak funkcjonować. Czego właściwie się tak bałam. Tam było najwięcej moich własnych projekcji – czarnowidztwa. Uczę się brania odpowiedzialności. Pomogło mi „oswajanie strachu” myśleniem, Oki. Nawet jeśli on zrobi to …(tu wstawić obawę) to mogę wtedy … (rozwiązanie sytuacji). Np. Jakieś idiotyczne wymysły: zabierze mi dzieci. Oki, ale będę się mogła przecież z nimi widywać, scedzać mniej ale dobrego czasu. A tak naprawdę, nawet mnie tym nie straszył – to moje chore lęki. I jeszcze jedno: JESTEM TU BO JESTEM ZABURZONA. Która jeszcze się pod tym podpisze? Która ma taką świadomość? Przytulam wszystkie ❤️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzięki :) Ja również Was przytulam. Bzdury jakieś znowu wypisuję... Ogarnęło mnie poczucie winy, ale macie rację, zupełnie niepotrzebnie... Niby się stara, ale niezbyt mu to wychodzi... Powiedział, że nic nas nie łączy... :O Więc skoro tak uważa to adios! Pretensje, że za rzadko ze sobą sypiamy... Ale jak ja mam z nim sypiać skoro ostatnio usłyszałam, że nigdy mu się nie podobałam, ale przecież nie jest ze mną bo jestem ładna... Dobre sobie... Wiele razy wcześniej, słyszałam, że jest ze mną wyłącznie ze względu na wygląd, bo żadnych zalet nie mam... :O Pewnie jeśli się odezwie, to wymięknę i się pogodzę :( Ale doszłam już do takiego etapu, że jest mi to obojętne. Jeśli tak ma wyglądać moje życie to wolę być sama... Wiem, 1000 razy już to pisałam... :O I pewnie napisze, jeszcze drugie tyle... :O Ale sama czuję, że robię postępy (o ile tak można to nazwać). Nie płakałam, nie prosiłam. Na sms-a, który mi przysłał, że coś tam mam zanieść, napisałam tylko: dobrze. I wiem, że dam rade by nie odezwać się pierwsza... Nie za wiele, ale zawsze coś... Pozdrawiam Was wszystkie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja się pod tym podpisuję Ja 1972. Wczoraj któraś z dziewczyn poleciła portal kobiece serca. Tam jest czytelnia. Poczytałam. No,to właśnie ja. Wygłodniała miłości, akceptacji. Taka byłam, do bólu głodna czyjejś akceptacji i czegoś co nazywałam miłością, a nią nie było. Leczę się. Powoli i w bólu. Myślałam, że to obejdzie się bez bólu. Tylko zauważyłam, że ból związany z leczeniem jest inny niż ten, który znosiłam do tej pory. Tamten ból był ciemny i straszny, ten jest jasny i lęku w nim nie ma. Człowiek w śpiączce boi się, cierpi, nie wie gdzie iść, co robić, miota się. Człowiek, obudzony ze śpiączki też odczuwa ból - razi go światło, ale nic poza tym. Patrzy optymistycznie , bo wie, że żyje. Taka jest różnica między bólem uzależnienia od kogoś, a bólem zdrowienia z tego uzależnienia. Ja to tak czuję. I nawet nie rozżaliło mnie, że pieniędzy jednak na koncie nie mam, że okłamał, że zbadziewił. Mam po prostu świadomość, że inny nie będzie. Od dnia niby-przelewu nie pojawił się w domu, nawet nie zadzwonił by spytać o dzieci. Dlaczego? Chyba wiem dlaczego. Jest taki sam jak ja. Chce bezwarunkowej akceptacji z czyjejś strony. Bez względu na to co i jak robi. Wie, że ja już wiem, że okłamał i pewnie znów będę się awanturować i dopytywać, pewnie miotać będę oskarżenia, że kasę wydał na kochankę, no to się nie pojawia, bo nie chce być nieakceptowany. Szuka gdzie indziej akceptacji. Na chwilę, choćby na moment zamydlić oczy i poczuć jakiś czas czyjąś \"miłość\". Sytuacja mnie nie rozżaliła, bo mnie to nie dotyczy. On to sobie sam robi. Nie muszę tego odbierać do siebie. Jest jaki jest. Czas na działanie. W poniedziałek piszę pozew, potem poszukam pieniędzy i złożę. Czas na działanie:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
yeez ❤️ :-) Pytałaś --- czy po przezyciach z molestowaniem pozwalasz sobie na bycie kobiecą, zalotna, uwodzicielska ? czy czujesz sie swobodnie w towarzystwie facetow ? czy na styl ubierania maja wplyw przezycia? Tak, miało to wpływ nie tylko na sposób ubierania się... Bałam się byc atrakcyjną , chodziłam i poruszałam się takimi ograniczonymi ruchami , jakbym oblana cementem byla i zasychała tak i w ten sposób kryłam własnie swoja kobiecosc , wstydziłam się , nie chciałam żebym była zauwazona jako atrakcyjna kobieta... Trwało to bardzo długo...do momentu aż sama sie sprzeciwiłam , ten moment nadszedł jeszcze jak nie znałam tego forum , tzn nie był to tylko taki jednorazowy bunt i juz sie udało ...nie nie tak...sama siebie zaczynałam pomału przekonywac do tego że powinnam cos z tym zrobić wreszcie...ze dalej i dłużej tak nie mogę...że powinnam sie z tym zmierzyć , moje ciało , ja chce byc atrakcyjną kobieta , mam do tego prawo czuć sie wspaniale w swoim ciele, mogę czuc sie juz swobodnie, nic mi nie zagraza, jestem kobietą mam prawo sie podobąc sobie ;) innym, chce sie podobać , chcę , będę miała coraz więcej tej odwagi w sobie , juz ja mam ale nadal muszę popracowac nad tym , nie zamkne sie już w skorupce wstydu i nie wiadomo jakich obaw , mam prawo do czucia sie atrakcyjna nareszcie!! przyszły do mnie piekne czasy , wyzwolenia się z zamknięcia w którym zyłam tyle lat, strach, upokorzenie, poczucie winy, to ja zostałam skrzywdzona... Juz mi sie to udaje , ponieważ zaczęłam dążyc do tego i realizować, tzn działać , udaje się i będzie coraz lepiej , wiem o tym... Aż stanie sie to pewnego dnia całkiem normalne i łatwe i proste jak mycie zębów ;-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
hej dziewczyny! czy ktoś tu w ogóle jest o tej porze? ;) tak sobie czytałam, czytałam, wybiórczo i w różnych odstępach czasowych na przeciągu ostatnich miesięcy, Wasze wypowiedzi na tym topiku i tak oto dziś postanowiłam napisać... hm moja historia jest tyleż pokrętna, momentami być może śmieszna dla co dojrzalszych kobiet, momentami powiewa tanim dramatem, nie zmienia to jednak faktu, że nie potrafię się z nią pogodzić. Tak zwana \"trudna miłość\", która od początku napotykała na przeszkody, jakby specjalnie wymierzane nam przez los. Najpierw związek na piekielną odległość, tak, że nie widywaliśmy się miesiącami, potem \"sielanka\" wspólnego mieszkania... W międzyczasie wielka burza o nic, która zburzyła spokój i zasiała we mnie lęk. Podjęłam jednak wcześniej decyzję, że wyjeżdżam do niego i nic, ani nikt, nie był w stanie wpłynąć na zmianę mojej decyzji. Podświadomie czułam, że przyniesie mi to cierpienie, które i tak było obecne w lwiej części naszej historii. Potem, gdy już byliśmy razem, stopniowe otwieranie oczu, kiedy brutalna rzeczywistość zaczęła tak bezlitośnie konfrontować \"faktycznego\" M., od ideału jaki miałam w główce... Muszę jednak napisać, że nigdy, nie odniósł się do mnie w sposób jawnie chamski wyzywając mnie czy mówiąc chociażby, że jestem głupia. Pozornie mnie szanował i pewnie tak samo pozornie kochał. W czym więc tkwi mój problem? W tym, że z radosnej, pełnej życia, uśmiechu, ambicji dziewczyny, stałam się wylęknionym kłębkiem nerwów niczym zastraszone zwierzątko, w tym, że dałam się kontrolować, tłamsić, być na każde jego skinienie, bo jak nie, to się obrazi itp itd... A także w tym, że to on właśnie stworzył mnie na podobieństwo swojej własnej osoby, stałam się kontrolująca do bólu, nieufna,skryta,zamknięta w sobie,bo on i tak nie zrozumie... Chyba piszę nieskładnie i właściwie zbyt dużo myśli plącze mi się po głowie, by teraz to wszystko wyjaśniać, ale jeśli któraś z Was dobrnęła do tego momentu, to gratuluję wytrwałości ;). Mam świadomość tego, jak bardzo byłam i nadal jestem, mimo rozstania, od niego uzależniona. Chciałam więc napisać, że Was podziwiam, wszystkie i każdą z osobna, za samoświadomość, za odwagę przyznania się do swojego problemu, za odwagę stawienia mu czoła, za walkę, prowadzoną radykalnie, albo małymi kroczkami... Dzisiaj mam doła... 🌼

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No coz no coz 🌻 Ja już Ci to kiedyś napisałam ale powtórzę: moim zdaniem on jest uzależniony od tych kłótni i godzenia się. To jest facet i potrzebuje adrenaliny do życia. Mogę się założyc: prawda, że nie uprawia żadnego sportu? Ja zauważyłam, że jak mój jest zapracowany i nie może iśc na trening to jest bardziej agresywny. Po treningach napięcie z niego opada i nawet nie ma siły, żeby się emocjonowac z byle powodu. Po prostu niektórym mężczyznom czasem odbija i rozsadza ich energia-taka negatywna-wtedy sportem jest dla nich wyrzywanie się na swojej kobiecie. No więc ja uważam, że nie ma takiej opcji, żeby nie zadzwonił do Ciebie bo jesteś dla niego jak worek treningowy-walnął parę razy, zmęczył się i zniknął. Jak odpocznie to na pewno wróci. On doskonale wie, że drugą taką jak Ty nieprędko znajdzie. I komu będzie biedaczek swoje fochy pokazywał? Kto to wogóle będzie chciał oglądac???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Oneill 🌻 Błagam napisz, że nie udało Ci się żadnego kota utopic bo ja jestem kociara i normalnie mnie zmroziło jak to przeczytałam..... :( Ps. Ja też ciągle zastanawiam się jak doszło do tego, że dałam sobą tak pomiatac i że sama pomiatałam sobą nawet wtedy gdy on tego odemnie nie oczekiwał. Nie potrafię zapomniec momentów, w których tak strasznie się poniżałam. Nawet mu się nie dziwię, że się mną brzydził. Ale co to mi teraz da jak sobie uświadomię, że byłam tak żenująca przez jakąś sytuację z przeszłości....przecież to już niczego nie zmieni. Może jedyna zaleta tego byłaby taka jak napisała Yeez, że przynajmniej przy moim dziecku będę uważała i będę starała się kształtowac jego psychikę i świadomośc tak aby lepiej radziło sobie w związkach niż ja....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Siodemka ❤️ \"Przyszly do mnie piekne czasy \" - piszesz... I to widac, ze przyszly te czasy piekne .... i bardzo mnie to cieszy... Jestes wielka ...i radosna, i rozsiewasz tu tyle optymizmu.... chce sie zyc.... :D Dolkami sie nie martw ... jest na to sposob .. Gdy dopada cie rozzalenie wewnetrzne to ( wedlug mnie i Bradshaw ) twoja dziewczynka chce ci cos powiedziec... W takiej sytuacji znajdz sobie spokojne miejsce, zamknij oczy, kciukiem prawej reki dotknij srodkowy palecprawej reki... i jako dorosla siodemka zapytaj w myslach tej malej o co chodzi.. skad ten ponury nastroj.. Potem kciukiem LEWEJ reki dotknij srodkowy palec Lewej reki .... i posluchaj co ta mala ma ci do powiedzenia.. Pamietasz.?.. lewa polkula mozgu posiada neurony gromadzace pamiec wieku dzieciecego... Powodzenia.... milego spiewania w kuchni i gdziekolwiek... 😘

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Odnosze wrazenie, ze toksyny z wolna zaczynaja \"kielkowac\" na topiku; szkoda by bylo, nie sadzicie? po co ta licytacja? myslala, sugerowala, radzila, \"grzmiala z ambony\"!!! - przeciez nie o forme, a o tresc idzie! dlaczego bez slowa skargi przyjmujemy do wiadomosci tresci zawarte w poradnikach psychologicznych, a jak juz ktoras z \"kolezanek\" cos zasugeruje, to sie lament podnosi, bo imputuje, uogolnia, poucza, narzuca itp; przeciez wszystkie walczymy o siebie, zatem dlaczego innym bronimy bycia jakimi sa; jesli mnie ktos cos doradza, to na pewno to rozwaze, majac na uwadze, rzecz jasna moje relacje z dana osoba, jesli jest to ktos, kto nie jest mi obojetny, ktos kto choc odrobine orientuje sie w moim \"polozeniu\"; a my sie tutaj, mozna powiedziec - troche znamy; powierzamy sobie nawzajem swoje skrzetnie przed swiatem ukrywane slabosci, otwieramy nasze wnetrza, szukamy pomocy, badz tez pragniemy ja niesc; Yeez - 22 - letni, toksyczny zwiazek nie \"zabil\" we mnie kobiety; jestem jak najbardziej kobieca; chce sie podobac, lubie flirtowac, dobrze wygladac /nie w domu i nie dla meza/; tu sobie pozwole przytoczyc pewna rozmowe z moim synem: syniu, czy ta twoja kolezanka musi uzywac tyle pudru?, wszedzie zostawia slady, lato jest, mloda dziewczyna, opalilaby twarz i miala z glowy makijaz; spojrz, mama sie w ogole nie maluje i dobrze wyglada! a moj syn na to: wiesz mamo, nie wszystkie moga byc takie ladne jak ty! czyz to nie jest mile? Ja wciaz rozmyslam o moim dziecinstwie i choc boje sie i chyba wstydze, po czesci, to musze przyznac, ze jestem dda; jedno ze wspomnien towarzyszacych mi przez cale zycie: jestem jeszcze dzieckiem, wydaje sie, ze nawet nie chodze do szkoly, bawie sie na podworzu i nagle widze idaca ku mnie od strony bramy, malutka dziewczynke, sliczna, z kreconymi wlosami blondyneczke; i ja wtedy mysle sobie, ze to jest moje dziecko, biegne ku niej, obie szeroko otwieramy ramiona i tulimy sie do siebie przez dluzszy czas i ona mowi do mnie - mamusiu; doprawdy nie wiem jak mam to rozumiec, ale pamietam te scenke jakby sie wydarzyla naprawde, a ja wiem doskonale, ze to zadzialala moja wyobraznia; dlaczego? nie wiem, ale byc moze zaczynam rozumiec; nawet jesli sie okaze, ze to \"dzieki\" rodzicom wpakowalam sie w taki chory uklad, to nie zamierzam ich bynajmniej winic, ani tym bardziej oceniac; jestem dorosla, mam swoj rozum i powinnam sobie poradzic ze swoimi problemami, oni nie mieli takiej szansy jak my mamy teraz, psychologia nikt sobie glowy nie zaprzatal, liczylo sie tylko to, zeby bylo co do gara wlozyc i na grzbiet; Niedlugo ciag dalszy moich wspomnien; dobranoc

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Aricia - ja tez jestem wielka milosniczka zwierzat i to od lat - a tamte wydarzenia mialy miejsce gdy jeszcze bylam dzieckiem (tak gdzies miedzy 7 a 11 rokiem zycia) :) wiec co nabroilam nie biorac za siebie odpowiedzialnosci :P to teraz oddaje. Kasia3000 - i jakie masz w zwiazku z tym plany - bo to ze zwiazek toksyczny nie ma watpliwosci... Twoj opis, dosc ogolny ale wyczerpujacy na potrzeby tematu, przypomina mi z grubsza (bez detali) moje przezycia. \"...to on właśnie stworzył mnie na podobieństwo swojej własnej osoby...\" - tu sie nie zgodze. Tzn prawdopodobnie jest to blad pospiechu i potrzeby wyrzucenia z siebie jak najwiecej - ale jesli nie to piszac w taki sposob dajesz do zrozumienia ze to ktos z zewnatrz ma wladze nad Toba i Twoimi emocjami, zachowaniami, zmianami w Tobie zachodzacymi. A tak naprawde to nie on te zmiany spowodowal - ale Ty sama. W pragnieniu dostosowania sie a pozniej - w pragnieniu spokoju. Czy to jest zwiazek, czy to jest bliskosc? Ograniczanie tematow do pogody bo on i tak nie zrozumie to po co mowic o tym co naprawde lezy mi na sercu, o czym chce pogadac - a moze nawet zacznie wymowki jakies, moze moje slowa wywolaja w nim fale pretensji? No to juz lepiej pozostac przy pogodzie albo programie TV. Twoja historia wcale nie jest smieszna dla dojrzalszych kobiet - mnie to spotkalo kiedy mialam pod czterdziestke. Wcale a wcale mi nie do smiechu. Czy dobrze przeczytalam na koncu, ze sie rozstaliscie? Ale mimo wszystko - uzaleznienie to jak potwor z setka macek oplatajacy nas. I wcale nie jest tak latwo sie go pozbyc. Posiedz tu z nami, pisz, czytaj, doradzaj... Jak to mowia - trzymajmy sie w kupie bo kupy nikt nie ruszy :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×