Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość POMOC DORAZNA

Czy jesteś w związku, w którym partner molestuje Cię psychicznie? cz.2

Polecane posty

no coz o coz - bycie ze soba to bycie ze soba. Niczego nie musze usawadniac/zagłuszac. Poprostu jestem, płyne, zyje jestem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
No, wreszcie chwila wytchnienia! odrobina relaksu przed snem na kafeterii, tylko dlaczego, o zgrozo! - temat o taaakim ciezarze gatunkowym! Odwiedzil mnie dzisiaj brat, chyba juz wspominalam wczesniej, ze on jest alkoholikiem? zal mi tego dzieciaka /jest mlodszy ode mnie o 3 lata, ale przeciez juz \"swoje lata ma\"/, on ma jeszcze gorzej niz ja; totalnie zagubiony, w zonie tez nie ma zadnego wsparcia; gdzie nie spojrze, wszedzie problemy; moja siostra tez nie ma najlepszego zycie, choc ona nie narzeka, w kazdym razie nie do mnie; zadnemu z nas trojga rodzenstwa zycie sie nie poukladalo; wspomnialam calkiem niedawno siostrze, ze to przez to, ze ojciec naduzywal alkoholu; oburzyla sie swiecie na mnie - jaki alkohol!? wszyscy na wsi pili, mielismy normalny dom, zadnej patologii, zadnego zaniedbania, zawsze czysci, nie glodni; no coz? ja troche inaczej na to wszystko dzis patrze, zreszta nie tylko dzisiaj, zawsze wiedzialam, ze nie jest w domu tak, jakbym chciala; z ojcem sie w ogole nie rozmawialo, ojciec tylko wydawal polecenia, zadnych pytan, watpliwosci, ani zastrzezen; pamietam, ze jak byl pijany, to nas \"kolowal politycznie\" - ze pozwole sobie zacytowac pana Kowalskiego vel Pawlaka; nie, nie chce jeszcze o tym pisac, jeszcze nie czas; Moje najdrozsze, ukochane dziecko jest chore na luszczyce; niech jeszcze i to! on cierpi, a ja bardziej od niego; Yeez! oczywiscie, ze zauwazylam ten kwietuszek dla mnie, dziekuje;) Sama wiesz, ze piszemy z roznych powodow, czasem tylko dla samego wygadania sie, ale czasem tez prosimy o rade, czy opinie; ja chcialam poznac Wasze stanowisko w kwestii tego mojego \"widzenia\"; byc moze pytanie nie bylo sformulowane wyraznie, ale dla mnie, piszacej bylo oczywiste; moze dlatego poczulam sie zlekcewazona; ale to niewazne juz, uswiadomilam sobie bowiem, ze przeciez niczego nie moge zadac od nikogo, jedynie od siebie samej; dobranoc;) Niebo... - ciesze sie razem z Toba; na pewno sobie poradzisz;) Milej niedzielki wszystkim;

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Kasia: \"tak byłam grzecznym dzieckiem, wzorową uczennicą, która zawsze była wzorem dla dzieciaków wkoło, a swoich rodziców przyzwyczaiłam do rozsądku i tego, że nie trzeba się o mnie martwić, bo jestem \"mądrą dziewczynką\", mimo, że ze szkolnego fartuszka już dawno wyrosłam nadal podświadomie chciałam być takim ideałem, któremu nie przytrafiają się głupstwa.\" U mnie troche inna ta \"motywacja\" byla, wstyd powstal z powodu: no wreszcie niech mi cos sie uda, niech cos zrobie dobrze, niech nie mowia ze nigdy nic mi nie wychodzi i ze sie do niczego nie nadaje. Mimo iz bylam bardzo dobra uczennica, w czolowce szkolnej - w dziecinstwie bylam postrzegana jako nieodpowiedzialna, roztrzepana bo \"dziecku sie nie ufa\", nieprzewidywalna - mimo iz ja siebie postrzegalam zupelnie inaczej (bylam bardziej \"wytresowana\" niz grzeczna z natury -jak to kiedys moj kolega z ulicy okreslil \"zahukana\"). Taka wizja mnie byla projekcja rodzicielskiej manii kontroli. Bo trzeba bylo jakos te kontrole przed samym soba wytlumaczyc. I dlatego jak przeczytalam Twoje slowa to mi sie nagle smiac zachcialo - ale nie, bron Boze, z Ciebie - tylko z tamtych lat mojego dziecinstwa. Jak mozna kota ogonem obrocic, wmowic ze czarne jest biale. I ze ja teraz bardzo dokladnie to widze... Teraz Was czytam i na razie tyle napisze bo pare rzeczy mam do zorbienia, a moze pozniej, moze po poludniu - napisze wiecej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
no cóż no cóż.... ❤️ Te nasze przypadki to trochę są podobne. Nie zliczę już ile raz mój mnie zostawiał... na dzień, na tydzień, na kilka miesięcy. Doszło do tego, że się wyprowadził, zostawił mnie i w tym czasie znowu mnie zostawiał....tzn mówił mi o tym, że znowu koniec. Straszna huśtawka, nic nie można ustalić na przyszłość, uzgodnić, podjąć decyzji. Przysięgał, obiecywał a i tak g...o. Jego słowo nic nie znaczyło...NIC kompletnie. Nie znałam dnia ani godziny...jak tak zyć? Zero spokoju i stabilizacji, zero oparcia i poczucia bezpieczeństwa. Po co taki związek? Same nerwy, łzy... Dla tych kilku chwil kiedy jest fajnie? Zaczęłam pisać dni kiedy jest ok, a kiedy wojna.... wyniki były zastraszające. Pomyśl Kochana.... a kiedy będa dzieci będzie jeszcze gorzej. Poczytaj co piszą dziewczyny. Ja 1972 ❤️ masz trochę rację, że zagłuszam siebie, bycie ze sobą, ale... jeśli czytam, jeśli jestem na kafe, jeśli spotykam się z ludźmi....to przecież żyję i w każdej sekundzie jestem jednocześnie sama ze sobą. Nie mam poczucia \'zagłuszania\" siebie. Robię to co lubię, jestem sobą. Zapełniam tą wolną przestrzeń w sobie, próbuję może zagłuszyć ból własny, który we mnie jeszcze siedzi, ale.... mam poczucie, że staram się żyć, staram się znaleźć swoje własne miejsce w życiu. Ściskam Was ciepło...🌻 miłej niedzieli...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Hej hej kochane ,dawno nie pisałam ale czytam .Powiem od razu co mnie zastanawia .Oneill nie lubiłam twoich wypowiedzi na temat przeżyć z dzieciństwa ,często do tego wracałaś i wracasz .Temat masz przepracowany ,ja nie .Dlatego ,tak mi ciężko czytać to co piszesz. Ale nie żadna krzywda w myśl powszechnych regół życia społecznego mi sie nie działa .Ciągle myślę że to ze mną jest coś nie tak jeżeli pewne rzeczy odbieram inaczej ,może inaczej niż powinnam .Odkryłam że mam zakodowany wstyd przed wyrażaniem własnych emocji .Coś płynie przezemnie i nagle mówię stop nie wolno ci tego pokazać .Duszę sie od tego ładunku emocji ,jest tego tak wiele że byłby niezły wybuch gdybym sobie na to pozwoliła .Związek z moim M jeszcze ugruntował moje zachowanie .Radość ,śmiech były podejrzane ,bo z czego ta głupia się cieszy ,może ktoś zrobił jej przyjemność ,nie daj Boże .Złość budziła w nim wśćiekłość ,więc trzymałam się w ryzach .Dzisiaj zaczynam sobie pozwalac na dobre emocje ,wyrażam miłość do dzieci ,docenoam słowem i uściskiem przyjaciół,zaczynam zmieniać relacje z mamą i tatą .A szczególnie z mamą której krytycyzm i brak zaufania bardzo mi zaszkodził .Miałam z nia tylko niechętne i poprawne stosunki .Zmieniam siebie i obserwuję że zmiany dzieją się wokół mnie .Całusy dla wszystkich ,miło że jesteście .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przeczytałam właśnie \"Zniewolone dzieciństwo\" Alice Miller. \"... moje zadanie widzę nie we wzywaniu rodziców, by obchodzili się ze swymi dziećmi inaczej, niż przywykli, ale w zwróceniu się w tej sprawie do dziecka tkwiącego w dorosłym. Póki mu się nie pozwoli uświadomić, co jemu samemu wyrządzono, jego życie uczuciowe będzie częściowo sparaliżowane, a wrażliwość na upokorzenia dzieciństwa przytępiona.\" \"Wielu ludziom trudno zrozumieć ten prosty fakt, że każdy prześladowca kiedyś sam był ofiarą prześladowania i że ktoś, kto od dziecka mógł czuć się wolny i silny, nie ma żadnej potrzeby poniżania innych\". \"Żadne życie ani żadne dzieciństwo nie jest wolne od frustracji . Nawet najlepsza matka nie może nauczyć się rozpoznawać wszystkich sygnałów dziecięcego cierpienia. Ale to nie samo cierpienie wywołane frustracją prowadzi do schorzeń psychicznych, tylko zakaz przeżywania i wyrażania bólu z powodu przeżytej frustracji; zakaz ten wydany przez rodziców, najczęściej jest wynikiem działania ich własnych mechanizmów obronnych.\" Jak dla mnie bardzo ciekawa lektura - o \"czarnej pedagogice\" której echa są i dziś przekazywane z pokolenia na pokolenie,o pamięci \"cielesnej\" dotyczącej wspomnień z najwcześniejszego dzieciństwa, o zrozumieniu i wybaczeniu rodzicom.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
veto, pewnie jest mnostwo tych ktorzy sie z moimi slowami nie zgadzaja czy tez im nie odpowiadaja - i w porzadku, kazdy ma prawo odbierac tak jak odbiera a dla mnie to zadna ujma. Wrecz powiedzialabym mily gest ze nie obawiasz sie wyrazic dezaprobaty. Chcialabym, teraz coz z Ciebie zacytowac: \"Odkryłam że mam zakodowany wstyd przed wyrażaniem własnych emocji .Coś płynie przezemnie i nagle mówię stop nie wolno ci tego pokazać \" Tez tak mialam, i jeszcze mam ale juz coraz mniej. Plus granie \"nietoperza w trampkach\" czyli wiem wiecej niz pokazuje, przemilczanie ze cos nie uszlo mojej uwagi... I to wszystko z obawy przed reakcja. Ze: \"za duzo wiesz skad ty tak duzo wiesz\" albo \"nie masz prawa wiedziec wiecej niz my\" lub tez \"specjalnie szpiegujesz\". A ja bylam po prostu spostrzegawcza i szybko kojarzylam fakty. Co przez lata pozostalo wylacznie do wlasnego uzytku wewnetrznego. Tutaj braklo odpowiedniego, bezpiecznego srodowiska na wyrazanie siebie po prostu - i tak zostalo na wiele lat. Tzn czesto lapalam sie na tym ze udawalam emocje jakich ode mnie oczekiwano - ze w koncu sama nie wiedzialam co czuje. To akurat dosc dawno sobie uswiadomilam ale nadal byl dualizm, z tym ze juz wiedzialam co CZUJE a co UDAJE. Ale na dluzsza mete nie da sie z tym zyc - wiec poszlam w odciecie sie od ludzi zeby przepracowac to udawanie emocji, zeby przestac tworzyc powierzchownie siebie na uzytek zewnetrzny. Pomoglo, ale nie potrafie nawiazywac glebszych znajomosci, tzn nie tyle nie potrafie co nie mam takiej potrzeby. Do otwarcia i okazania emocji potrzebuje zaufania. A z tym mam troche problem - tzn chyba jeszcze nie do konca umiem rozpoznac komu mozna zaufac - to proces mojego zdrowienia ma mi w tym pomoc. Na razie nie jestem wystarczajaco zdrowa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja dopiero calkiem nie dawno odwazylam sie powiedziec glosno, ze jestem corka alkoholika... myslalam,ze mi przez gardlo nie przejdzie... Bo bycie dzieckiem aloholika to bycie kims gorszym... bo wiadomo czym skorupka za mlodu nasiaknie... bo niedaleko pada jablko od jabloni... bo jaka matka taka natka.. W Polsce w ktorej dorastalam dzieci byly traktowane w zaleznosci od pozycji ich rodzicow i moglas byc najlepsza uczennica, i najuczciwsza osoba a nigdy nie bylas traktowana jak corka pana doktora czy syn pani dyrektorki... bylas w gronie smietanki szkolnej bo bylas potrzebna do pomocy kolezenskiej w nauce...poniewaz okazuje sie, ze pochodzenie z tak zwnego dobrego domu nie gwarantuje dobrych ocen w szkole.... Czy wiecie jak czuje sie dziewczynka gdy matka jej kolezanki pyta sie : jak to jest mozliwe, ze ty sie tak dobrze uczysz, a Zosia sobie nie radzi.. przeciez ona ma spokojny dom ma co zjesc, codziennie marchewke jej ucieram bo to dobre dla organizmu ( ilekroc ucieram sobie marchewke to przypominam sobie to zdanie ). Wiec nie mowisz, ze ojciec jest alkoholikiem ..... tylko - lubi sobie czasem wypic ... no a mama to juz taka swieta jest ... tak o nas dba ... przeciez zawsze mamy chleb ze smalcem czy z woda i cukrem.. Nie pisze dalej bo mi sie przykro zrobilo .... ide pogadac z moja mala...opowiem jej jakis kawal :D .. miejmy nadzieje, ze mala ma poczucie humoru :D Consekfencja ... to juz minelo i nigdy nie wroci, to jest za nami teraz mozemy sie glosno smiac i spiewac jak siodemka .. ♪ ♪ ♪ ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wklejam coś, co mnie dziś obaliło. Przepracowałam, Boże jak bolało. W pierwszej chwili, gdy odkryłam prawde o sobie miałam ochotę iść spać, przespać, uciec, upić się, nie wiem co jeszcze,najlepiej nie myśleć... A do myślenia skłoniły mnie słowa: \"Wbrew rozpowszechnionej opinii,tłumaczenie uczuć i odlładanie spraw na później nie jest kluczem do szczęścia. Popadając w uzależnienia ( w moim przypadku od osoby, od miłości), próbujemy stłumić uczucia gniewu,wstydu czy bezwartościowości. Kiedy porzucamy zachowania uzależnione, decydując się na konfrontację z naszym uzależnionym systemem myślenia,ujawni się tłumiona dotychczas rozpacz. Pozwalając,by ten proces się rozwijał i przepracowując rozpacz,ponownie stajemy się czującymi istotami myślącymi.\" [\"Leczenie uzależnionego umysłu\",Jampolsky] Kochane, pozwoliłam sobie dziś na rozpacz i strach, poszłam za nimi, żeby zobaczyć dokąd mnie zaprowadzą. Zaprowadziły mnie do prawdy o mnie. Zbulwersowała mnie ona, bo nie myślałam,że taka jestem. Potem zaakceptowałam to. Jest spokój. Jest cudownie. Lubię siebie... Jak zbiorę się na odwagę napiszę co odkryłam...Może komuś pomoże.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość prawie 40
Yeez jeśli chodzi o mnie to niczego takiego u siebie nie zauważam. Moi rodzice czuli się odpowiedzialni za mnie, nie czułąm nigdy odpowiedzialności za nich. Jedynie czasem jako ta starsza siostra musiałam być rozsądniejsza, niż moja młodsza siostra, w związku z tym dostawało mi się czasem i za nią. Ale takie rzeczy się dzieją w każdej rodzinie. Jeśli zaś chodzi o wybory. Moja siostra zdecydowanie wybrała lepiej niż ja. Od kiedy pamiętam, byłam wrażliwą dziewczynką, uwielbiałam troszczyć się i dbać o zwierzęta. Może to moje naturalne skłonności :D. A tak serio... Zajęłam się mężem, bo uważałam, moim zdaniem całkiem słusznie, że skoro jesteśmy razem, to musimy się wspierać pomagać sobie itp itd. Uważałam, że jak jemu pomogę to pomogę nam wszystkim. No i tak się zaangażowałam. A ponieważ jest egocentryczny jak małe dziecko, to skupiał na sobie całą moją uwagę, i nawet sama nie wiem kiedy przestałam myśleć o tym co powinnam ze sobą zrobić by poczuć się lepiej. Sama nie wiem kiedy dokładnie wpadłam w błędne koło, w błędny tor przekonywania, namawiania upartego człowieka, który tylko szukał okazji by wpędzić mnie w poczucie winy (choćby przez przekręcanie moich słów) bo wtedy skupiał na sobie moją uwagę, bo musiałam go przekonać, że nie ma racji - czerpał z tego jakąś dziwną przyjemność. Teraz wiem, że to nie miało żadnego sensu. Obudziły mnie słowa córki kiedy uświadomiła mi jak jej mnie brakuje. żal mi go było i jednocześnie denerwowało mnie to że to co mówię do niego nie dociera, do tego traktuje mnie tak jakbym chciała mu zaszkodzić. Ot cała tajemnica Ja jako dziecko byłam w harcerstwie, stąd moja skłonność do współpracy. Wiem że współpraca przynosi wiele dobrego o co dwie głowy to nie jedna. Moj małżonek z kolei głównie rywalizował. Nie miał żadnych okazji do współpracy w dzieciństwie, bo zajmował się sportem wyczynowym, nie zespołowym, ponadto dzień miał wypełniony po brzegi "żeby się go głupoty nie trzymały". Nie miał pojęcia o współpracy. W związku z tym, nie słuchał mojej opinii, a jak doszło do upadku firmy, a ja go wsparłam, kiedy jego świat runął w gruzach, postanowił nowy świat wybudować na moich plecach. A ponieważ się z tym źle czuł, bo to niestety tak jest, stąd jego upierdliwość, depresja i potem wymyślanie cudów na mój temat i wmawianie ich. Ja to wiem i rozmawiałam z nim o tym, ale wszelkie próby rozmowy o tym spełzały na niczym i pogłębiały moją frustrację. Na sam koniec nie mogłam na niego patrzeć ani znieść jego obecności. Bo muszę jeszcze do tego powiedzieć że on jest bardzo upartym człowiekiem trudnym do współpracy. Wyciągający z rozmów tylko to co chce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
cztery umowy.. To moze zbierz sie i napisz .... moze mnie pomozesz.. Czytam dzisiaj Alice Miller ... duzo mysle .... potrzebuje pozywki intelektualnej... zbieram sie na podjecie bardzo waznej decyzji ...generalnie co dalej robic w zyciu ... jak pokonczyc swoje niezalatwione sprawy w rodzinie i w businesie ... Szukam drogowskazow... Wiec moze zbierz sie i napisz... jesli mozesz..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Co do brania odpowiedzialności za siebie to u mnie nic takiego nie miało miejsca, tak mi się przynajmmniej wydaje. Nie przenosze zatem takiej postawy na relacje z mężczyznami... Mój problem polega na czymś zupełnie innym. Po prostu trafiłam na idiotę. Nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić czym spowodowane jest jego zachowanie. Przypuszczam, że tak został wychowany. Miał w domu żelazną dyscyplinę, wprowadzoną przez ojca, całkiem możliwe, że jego mama po prostu musiała byc posłuszna. Jednak jak sam twierdzi, dla nikogo nigdy nie był taki zaborczy i podejrzliwy... Być może wynika to z faktu, że poznał mnie jak byłam szczeniakiem i wydawało mu się, że może mnie wychowac tak jak chce, ale to mu się nie udało. Cały czas powtarza, że chce ze mną być, ale będąc tuż obok nie potrafi się opanować i non stop słyszę jakieś komentarze. Oczywiście, po części ma rację, ale sposób w jaki to przekazuje to łagodnie mówiąc chamstwo... Heh, znowu zaczynam się zastawiać czy aby na pewno ja nie jestem winna. Nieee... Przecież on potknięcie w sklepie traktuje jako formę zwrócenia na siebie uwagi i określa to jako zachowanie kurwy... Miałam chwile zwątpienia, ale już mi lepiej... J Kolejny dzień zbliża się ku końcowi, a ja żyję. Staram się być silna, chociaż jest ciężko. Nie boli mnie to, że go tu nie ma, że się nie odzywa, zrozumiałam już że tak musi być... Najbardziej boli to, że tak bardzo chciałam, tak bardzo kochałam (kocham nadal), a i tak niczego to nie zmieniło... I tak mi nie uwierzył, nie zaufał, nie zaczął szanować... Życzę mu, by ktoś sprostał jego wymaganiom... Ja nie potrafię zrezygnować z siebie, by on był zadowolony...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość prawie 40
głupio to zabrzmiało "zajęłam się mężem"... to nie tak, to normalne że sobie powinniśmy nawzajem pomagać jak ktoś ma problemy... miał problemy to mu pomagałam, tak jakbym chciała by mnie pomagano... tyle że ja z czasem też pomocy zaczęłam potrzebować... ....nie wiem jakich słów tu użyć by to właściwie brzmiało :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Consekfencjo zbieram się i piszę:D Aczkolwiek nie wiem, czy to akurat będzie jakąś pożywką intelektualną. Mój mąż po rozejściu, bywał w domu, jeśli nie codziennie, to co najmniej co drugi dzień. Często dzwonił wieczór i pytał,czy rano nie zawieźć mnie do pracy. Od kilku dni jest kompletna cisza. Nie dzwoni, nie przychodzi, jak kamień w wodę. Na początku czekałam jak głupia na telefon, cokolwiek. A potem każdego dnia panoszył się we mnie strach. Nie umiałam si\\obie z nim poradzić, nie wiedziałam skąd się bierze. Niby wszystko ok. W końcu, mam spokój, nie kontroluję, nie sprawdzam, nie widzę z kim sms-uje. Niby mam co chciałam, nie ma kontaktów z propozycją podwiezienia, więc moja wyobraźnia nie pracuje na zasadzie : \"a może przemyślał, może się zmienił, może warto dać szansę...\" ale był strach. Postanowiłam go nie zagłuszać, nastawiłam się , że może boleć prawda i poszłam za strachem. Zapytałam siebie samą dlaczego się boję, skąd lęk przed jego przyjściem? Po co kontroluję okno, żeby wcześniej zobaczyć, że zmierza w stronę domu? Po co? I odkryłam. Boję się, że mnie seksualnie odepchnie. Że będzie ostentacyjnie mijał kilometrowym łukiem. Bolało mnie to odkrycie, ale poszłam dalej. Zapytałam czemu mnie to będzie boleć. Znów odkryłam prawdę. Przecież zawsze odbierałam to w ten sposób, jego zainteresowanie mną jako kobietą, tłumaczyłam sobie jako brak innych kobiet w jego życiu, a więc, że mu odpowiadam, że spełniam jego oczekiwania, że mnie akceptuje. Kiedy miał okresy , braku zainteresowania, zawsze okazywało się , że jest ktoś inny. Poszłam dalej wstecz, przyjrzałam się, skąd u mnie takie pijmowanie kobiecości i seksualności. Dlaczego swoją wartość zawsze mierzę kobiecością? I dlaczego tę kobiecość równocześnie ze wszystkich sił ukrywam, dla płci męskiej zawsze jestem bardziej kumpelą niż kobietą. Wzięlo się to z zasad wpojonych mi przez matkę. Ilekroć MONOLOIGOWAŁA ( bo nie była to rozmowa ale monolog) na temat kobiecości czy seksu , na końcu była ta sama śpiewka: ale piękny jest sex i kobiecość, tylko i wyłącznie zarezerwowany dla małżonków. I ja to przyjęłam. Wdrukowałam. Dlatego tak ciężko mi było tyle lat odejść z toksycznego związku. Bo bałam się, że stracę możliwość okazywania mojej kobiecości, że nie mam prawa do intymności, bo stracę męża. Masakroza! Zaakceptowałam siebie, śmiejąc się, że jestem oślicą, skoro dałam się tak zindoktrynować. Przecież ja jestem kobietą tu i teraz, nie zmienię tego. Ani faktem, że jest mąż, ani że go nie ma. Nie mam czego się obawiać. Nikt, poza mną nie jest w stanie odrzucić mnie jako kobietę. A to, że będzie się cofał, omijał. No cóż, ma prawo wyboru, może w ten sposób manifestuje jakiś swój strach. Zrobiło się spokojnie. Przepracowałam, przebolałam tę prawdę o sobie. To nie znaczy, że jutro pójdę do łóżka z obcym facetem. Oznacza tylko tyle, że mój strach odpłynął. Bo poznałam siebie i zaakceptowałam a co więcej, wiem, że mogę się zmienić. Pierwsza lekcja dla uzależnionych od kogokolwiek i czegokolwiek. Rozglądnij się po pokoju, w którym jesteś. Dostrzegając przedmioty powiedz :\" masz takie znaczenie, jakie ci nadałam. I wiecie co, odrabiam dziś tę lekcję,. Przez porzypadek weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wzdrygnęłam się ale mimo wszystko powiedziałam: \"masz takie znaczenie dla mnie, jakie sama ci nadałam\", uśmiechnęłam się do mojego odbicia i już wiem, że tę lekcję powoli odrabiam. Tak samo nadałam znaczenie jakieś związkowi z mężem, matce, jej zasadom, które mi wpajała, samemu mężowi i wielu innym rzeczom, osobom i sytuacjom. Ale w każdej chwili jestem władna nadać im inne znaczenie, mogę przecież zrobić z moim życiem co zechcę. I to jest właśnie ta odpowiedzialność za samą siebie i nikogo więcej....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Consekfencjo - \"W Polsce w ktorej dorastalam dzieci byly traktowane w zaleznosci od pozycji ich rodzicow i moglas byc najlepsza uczennica, i najuczciwsza osoba a nigdy nie bylas traktowana jak corka pana doktora czy syn pani dyrektorki... bylas w gronie smietanki szkolnej bo bylas potrzebna do pomocy kolezenskiej w nauce...poniewaz okazuje sie, ze pochodzenie z tak zwnego dobrego domu nie gwarantuje dobrych ocen w szkole.... \" Dodam od siebie - dobre oceny w szkole podstawowej do ktorej uczeszczalam w latach 1966 - 1974 byly rowniez zasluga prezentow dawanych pani wychowawczyni i co wazniejszym paniom nauczycielkom z roznych okazji A ja zas mialam wczoraj dziwne \"zdarzenie\" - jak polozylam sie (tak jakos kolo polnocy juz bylam zmeczona, poczytalam troche, pogrzebalam w necie) to nie wiem skad przyszlo do mnie cos jak wolanie, placz - to wszystko odbywalo sie na poziomie emocji - i wiedzialam ze to jest moje wewnetrzne dziecko jako niemowle, zaraz po urodzeniu, boi sie, opuszczone, placze tak bezsilnie bo nikt na ten placz nie odpowiada a ono chce czegos i potwornie sie boi. I ja wtedy to male dziecko wzielam na rece i przytulalam ze slowami: juz nigdy nie bedziesz sama, nie musisz sie juz bac - i to bylo takie wszechogarniajace uczucie, taka pelnia ciepla i bezpieczenstwa, i czulam ten niewypowiedziany strach malego dziecka pozostawionego samemu sobie, bezradnego, zdanego na innych a nie mogacego na nich liczyc... I wtedy ja sie pojawilam i wzielam je w opieke. I w mojej duszy zapanowalo wiecej spokoju, mniej leku. Lek powoli uchodzi, stopniowo, z kazdym moim dzialaniem ktore go rozprasza... Ale abstrah.u.j.ac od wewnetrznego dziecka - przestalam tworzyc w wyobrazni scenariusze, jak zaczynam odruchowo cos takiego to mowie sobie w duchu: STOP. Tak jak z porownywaniem kiedys. STOP. Nie mysl tak tylko dzialaj. Byc ze soba - tak, najfajniej mi jest ze soba jak np wedruje w otoczeniu przyrody, w gorach, nad morzem - albo zakierownica na dluzszej trasie - wtedy mam najwiecej przemyslen i taki kontakt bezposredni ze soba. Dlatego tak licze na wakacje spedzone samotnie - bo wlasnie to bedzie dla mnie najlepsza okazja do pobycia ze soba bez \"przeszkadzaczy\" z zewnatrz... Yeez - \"wiele tu piszacych kobiet jest bardziej odpowiedzialna za swojego meza niz za siebie.\" Dobrze zauwazylas z ta odpowiedzialnoscia, to bardzo wazne. Czasem mysle ze jest bratem pozniejszej tendencji do kontroli... Jako dziecko czulam sie odpowiedzialna przed rodzicami za moich znajomych, kolezanki, kolegow itp. Jak rodzice ich krytykowali czy deprecjonowali w jakis sposob - to ja czulam sie tak jakbym byla za to odpowiedzialna. I dlatego tlumaczylam ich czy tez ich intencje. Nie przyjmowalam: OK, oni sa jacy sa. Ale czulam sie wobec rodzicow winna za nich. Bo za nich bylam krytykowana (jakich ty masz znajomych, z byle kim sie zadajesz itp) a jako dziecko mialam ogromna potrzebe kontaktow spolecznych. Czulam sie odpowiedzialna za rodzicow. W szkole bylam karana za rodzicow, bo za siebie jeszcze nie odpowiadalam. Jak dalam nieodpowiedni (zdaniem kolezanki) prezent (przeciez nie mialam sama pieniedzy, nie decydowalam - to jak moglam za to odpowiadac jako dziecko 8-letnie?) to byla ukarana zakazem brania udzialu w wymianie prezentow, mikolajkach itp. Pani madra wychowawczyni zamiast zaprosic rodzicow i wytlumaczyc im co i jak - ulkarala mnie. Podobnych przypadkow bylo sporo. Czulam sie niejednokrotnie zazenowana zachowaniem rodzicow bo potem dzieci smialy sie ze mnie ze matka zrobila awanture o dwa grosze w sklepie albo na kogos sie wydarla o cos tam... Wstydzilam sie ze moi rodzice sprzedaja kwiatki pod cmentarzem... Czulam ze powinnam to jakos ukrywac. Wstydzilam sie ze nie mamy biezacej wody i ubikacji w domu... I chyba skoro wstydzilam sie to czulam sie w jakis sposob odpowiedzialna, nie umiem tego wytlumaczyc... Pitem czulam sie odpowiedzialna za tych ktorzy mieli byc mi bliscy. I to sie tak ciaglo. Dopoki nie zrozumialam ze ja nie mam z drugim czlowiekiem nic wspolnego jesli chodzi o odpowiedzialnosc, ponosze ja wylacznie za nieletnie dzieci i za syna ktory jest ubezwlasnowolniony. Za meza odpowiedzialna nie jestem. Chce wygladac jak zul - prosze bardzo. Kiedys bylo mi \"glupio\" ale chyba juz sie nie wstydzilam, tylko mnie krepowalo ze o siebie nie dba. Ale i to mi przeszlo - bo przeciez on jest dorosly, taki jego wybor. Ale cos mi sie nasunelo - nabralam dziwnego urazu do ludzi ktorzy sa zaniedbani, bo jak nie potrafia zadbac o siebie to i o bliskich nie zadbaja - a nawet beda miec im za zle ze sami dbaja o siebie (popatrz ja tak zyje i jest mi dobrze a tobie sie w glowie przewraca). Moja matka byla takim przykladem cierpietnicy poswiecajacej sie, noszacej uzywane ciuchy zbierane po calej rodzinie - nie wiem czy miala jedna rzecz nowa, kupiona w sklepie - bo jak nawet cos jej kupilam w prezencie to w szafie lezalo, ja tego nie wloze, nie mam gdzie, za eleganckie itp k*rwica mnie z tym brala normalnie a wczesniej to nawet czulam sie troche winna ze ja staram sie jakos wygladac, wydaje kase itp a matka jak szmaciara... Na starosc zaczela faktycznie skladac te co porzadniejsze rzeczy do workow, zapominala a potem twierdzila ze zginelo i takie tam... Cala posciel miala w workach i w wersalce ale twierdzila uparcie ze ktos jej pozabieral i spala na latanym przescieradle, to jej kupilam dwie zmiany poscieli - k*rwa mac schowala do szafy ze takie porzadne ze szkoda na tym spac... I co jej kupilam to nie uzywala tylko \"oszczedzala\" - nawet czajnik do herbaty. A ja przywiozlam jej i myslalam ze sie ucieszy bo sie jej przyda i bedzie miala pamiatke. \"dajecie lub dawalyscie im to czego same nie dostałyście? - w nadzieji ..... i nie myslicie o sobie.\" Dokladnie tak. Dawanie z mysla ze kiedys dostaniemy to samo, ze ktos sie \"obudzi\", dostrzeze i nasza postawa bedzie przykladem... OJ, tak to sobie mozna czekac do usranej smierci. Ja sie juz przekonalam. I to nie raz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cztery umowy - super to opisalas. Tak, to my nadajemy wszystkiemu znaczenie. Problem z tym ze szybko o tym zapominamy. A czasami nawet przyjmujemy "czyjes" znaczenie, z roznych powodow. Dla swietego spokoju chociazby. Ale i tak najwazniejsze jest to "nasze" znaczenie, przez nas samych nadane... Mozemy te znaczenia zmieniac - i to jest w porzadku jesli wyplywa to z naszych potrzeb i pragnien, jesli nie dzialamy wtedy pod wplywem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Cztery umowy, skąd ja znam ten strach... Boże, jak on mnie zmanipulował. Spotkałam dzisiaj kolegę i z nim chwilkę rozmawiałam... I wiecie co? Do tej pory czuje się jakbym zrobiła coś złego, jakbym go zdradziła, fatalne uczucie... A przecież w normalnym związku nie ma w tym nic nadzwyczajnego... Najgorsze jest to, że ja wściekłabym się, gdyby on rozmawiał z jakąś koleżanką :O Nie wiem, czy on mnie tego nauczył, czy sama mam tak wielki problem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Oneill, super spojrzenie na pewne sprawy. U mnie było podobnie. Wiecznie byłam oceniana przez mamę na podstawie znajomości jakie mam. Paradoskalnie.: przyjaciel mój ze studiów nigdy się mojej matce nie podobał, a bo taki jakiś za bardzo kobiecy, jak gej (! kurwa - środowisko katolickie, no jak panienka z dobrego domu i z takim jakimś wymoczkiem się zadaje). Ja go i tak bardzo lubiłam. Mieliśmy o czym pogadać, takie pokrewieństwo dusz. Kiedy potem wyznał mi, że jest gejem, owszem zaskoczona byłam, ale pomyślałam, nosz cholera, czy to coś zmieniło. Dziś ten człowiek pomaga mi w przemianie. Kocham go ogromnie, akceptuję jakim jest i widzę w nim człowieka, przyjaciela, pokrewną duszę. I mam w doopie, co powie mój ojciec, który generalnie nie lubi gejów, bo są gejami, odmieńcami... Mam to w doopie. Bo to moje życie, mój przyjaciel i nikomu nic do tego. A ojciec, no cóż, może mieć swoje zdanie, jego prawo i nie interesuje mnie co sobie o mnie pomyśli. Zakomunikowałam mu prawdę i oświadczyłam, że może se myśleć co se chce. To jest mój, nie jego przyjaciel. O dziwo, nie powiedział nic. Starał się bardziej usprawiedliwić, że on de facto nie lubi tylko wojujących gejów. wojujący czy nie, czuję się z nim dobrze, możemy gadać godzinami na sto tysięcy różnych tematów, tak jak nigdy nie dane mi było pogadać z własnym heteroseksualnym mężem. To mój przyjaciel i basta! I będzie nim, bo to moje życie, moje wartości i moje szczęście. Poszłam dalej i mój przyjaciel bywa u mnie w domu,. widuje się z moimi dziećmi. Jakoś ich jeszcze nie zjadł, ani nie zindoktrynował:D:D:D:D Wręcz przeciwnie, bardzo je lubi, rysuje z nimi, gada:D:D:D Ot ...Trzeba tylko było wziąć się w garść i miast potakiwać nie naszym poglądom, po prostu robić swoje, bez oglądania się na akceptację rodziny:D:D:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
cztery umowy - pisalas ze mieszkasz w Krakowie, moze bysmy sie spotkaly po 17 lutego, bede na tydzien? Poszlybysmy gdzies na kawe i ploty :) maila masz w profilu, napisz 🌻

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie, nie... Nie muszę go pytać, ja jestem pewna tego, że gdyby widział jak rozmawiam z jakimkolwiek kolegą, od razu byłabym dziwką, zdrajczynią , i wiele innych epitetów by mi przypisał, o których aż szkoda pisać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
no cóż no cóż. Myśmy z mężem dobijali się intymnością> /kiedy on miał mi za złe, że sprawdzam i dochodzę do faktów odstawiał mnie na bok. Ostentacyjnie mijał na kilometry, bu\yle mnie nie dotknąć. To była kara. A ja przyjęłam z domu, że małżeństwo to też sex i jak facet mija na kilometry znaczy się jest źle, bo to przecież kobieta powinna rządzić seksem i odstawianiem od łóżka , wiktu i opierunku. Więc kiedy widziałam, że jest źle, ja odstawiałam wcześniej, żeby się usprawiedliwić, no nie jestem dziwką i nie idę do łóżka, bo przezież, ja pierwsza do odstawiłam. Hahahaha! Co za idiotyzm. Potem mąż zauważył, że tędy droga i jak nabadziewił, przyłaził i trach dup do łóżka mnie. Ja klapki na oczy. No przecież widzi we mnie kobietę, więc jest ok. Nie wzięłam jednego pod uwagę. To ja sama dałam mu broń do ręki. Sama! Sama pokazałam, nadałam wielkie znaczenie tym sytuacjom no i miałam za swoje. Miast budzić się, patrzeć tu i teraz, mamiłam się mrzonkami. To, że równocześnie sypiał z inną, odkładałam na bok, mimo, że wiedziałam, odłożyłam ból i prawdę o sobie na potem. Potem cierpiałam, bo okazywało się, że dla niego jest raczej bez znaczenia, czy śpi ze mną czy nie, a może ma nieco inne znaczenie. Ma znaczenie : udobruchać ją, bo wtedy mnie nie zostawi na całej linii, jeszcze coś skorzystam - kupi samochód, przymknie oko na brak pracy bla BLA bla. W zdrowych związkach, zdrowych ludzi jest inaczej. Ponieważ się szanują i kochają, ich seksualność to pewne dopełnienie, którym po prostu się dzielą ze sobą, ale zapewne za jej pomocą nie walczą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Heh, u mnie też jest podobnie z tym karaniem. I działa to w obie strony... Doszło do tego, że on uznał, że nic nas nie łączy, bo jak ma ze mną spać raz na miesiąc to równie dobrze może iść sobie do burdelu... No, skoro dla niego to nie ma znaczenia z kim, to niech się potem nie dziwi, że ja nie mam ochoty... Odezwał się niedawno, ale nie podjęłam żadnej rozmowy. I choć boli, to chyba dobrze robię... :(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość prawie 40
tak sobie myślę czy mozna było inaczej... Bo w takiej sytuacji powinien iść do psychologa, ja nie powinnam zajmować się jego problemem... Lecz wszelkie próby namówienia go na pojście do psychologa tez spełzały na niczym... mówiłam mu, że skoro pracy nie może znaleźć niech jedzie do polski i tam pójdzie do psychologa (tu z psychologiem by się po angielsku nie dogadał), znajdzie pracę, skoro tu nie chce pracować, ale on twierdził, że wszystko z nim w porządku i doszukiwał się pod tym ukrytych podtekstów, koniecznie chciał być ze mną za wszelką cenę. Tak jakby się bał, że go zostawię, że znajdę sobie kogoś innego. Jeśli człowiek traci wiarę w siebie, traci też wiarę w ludzi. On nigdy ludziom nie wierzył, ale mnie miał jakiś czas w taki czy inny sposób podporządkowaną (tzn znalazł dla mnie miejsce poprzez nie zauważanie co do niego mówię), dopóki sam nie pojął że nie zawsze miał rację i czasem gdyby w przeszłości mnie posłuchał... On to zrozumiał, ale zrozumienie okazało się nie wszystkim. On miał to zrozumieć, ale nie załamywać się tym, on miał zrozumieć, ale nie odrzucać samego siebie, bo zrobił coś nie tak. Ja go nie odrzucałam i nie dawałam mu tego odczuć. Bynajmniej na początku jego kryzysu. Odrzucać go zaczęłam dopiero kilka miesięcy przed wyjazdem, kiedy postanowiłam nie sypiać z nim. Kiedy już miałam dość dwuletniej ponad jazdy. A można było prościej. Mógł uznać że co dwie głowy to nie jedna, mógłby słuchać tego co do niego mówiłam i starać się zrozumieć sens wypowiadanych do niego zdań. Mogłby. Mógłby brać pod uwagę że czasem z boku widzi się więcej. Gdyby nie został wychowany w sposób który kazał mu ufać tylko sobie i swoim poglądom, gdyby stać go było na refleksję i gdyby umiał przyznać się do błędu. Dla niego przyznanie się do błędu było katastrofą. Gdyby akceptował siebie w całości, takim jaki jest, ze wszystkimi zaletami i wadami, gdyby przyznał sobie prawo bycia niedoskonałym, rozmowa z nim byłaby łatwiejsza i byłaby szansa by się rozwinął i nie popadł w tak głębokie załamanie po stracie firmy. Wiedziałby co się z nim dzieje i może udałoby się z tego wybrnąć gdy był na to czas. A tak była to tylko szarpanina nerwów. Teraz pracuje... ciężko dla Polaków ale nie w kraju, za kiepskie pieniądze, ale robi to co lubi. Pracuje całymi dniami. By... no właśnie, nie czuć, nie myśleć, nie zmienić się, nie przepracować tego co ma do przepracowania, on się nie zmieni, on zawsze będzie uciekał. Woli pracoholizm... na co mu to? A tak, zrujnował sobie życie, mi, bo popadłam w depresję, i dzieciom bo przez jakiś czas nie było nas dla nich. Zaczął sobie roić różne rzeczy. Wymyślać cuda i cofać się emocjonalnie do lat nastoletnich. Wymyślać chodzenie za rączkę i nierozłączność, całkowite stopienie i nierozłączność - tak według niego miała wyglądać nasza miłość - jeśli nie to nie jest miłością. Ale to było też tak, że na moje potrzeby o których mu mówiłam był głuchy, bo ja starłam się określić to czego mi w związku brakowało, nie było tak że nie podejmowałam rozmów. Ja myślę że on całkowicie był odcięty od swoich emocji. Dlatego pozostał głuchy na mnie i na siebie. Tak jakby to w życiu nie było ważne. Potem gdy doszło do załamania, nie potrafił się w tym odnaleźć. Uczepił się romantycznej myśli, stał się zaborczy, nie dawał chwili oddechu. Sprawiał że chciało mi się od niego uciekać. Chciał wyrzutami skłonić mnie do moim zdaniem irracjonalnych i bezsensownych rzeczy. Jak na przykład zmiany dobrej i pewnej pracy na inną, bo ktoś do niego zadzwonił i powiedział, że ja go tam zdradzam. I to podczas gdy on w swojej też się źle czuł. Wcześniej musiałam też składać deklarację, że z nim będę abyśmy zmienili miejsce zamieszkania z małego pokoiku na normalne mieszkanie. I to deklarację miałam składać wtedy gdy robił mi największe pranie mózgu. Kiedy miałam ochotę odpocząć od tych bezsensownych rozmów, które ze mną prowadził. Coż za absurd, skąd miałam wiedzieć czy długo tak wytrzymam, jak będzie się tak zachowywał? A zmiana miejsca zamieszkania była konieczna. Koszmar. I tak długo wytrzymałam po tej rozmowie. Prawie dwa lata. Prawie trzy lata byłam z nim w tym jego kryzysie, z czego pracował rok...rok nic rok pracy i potem znowu nic... Jak odszedł (za moją namową oczywiście), ja przeżywam kryzys... I kto teraz ze mną ma być? (oczywiście nie on bo przecież nie nadawał się nigdy do wspierania) Muszę sobie sama radzić ze swoimi emocjami... sama udzielać sobie wsparcia... Dobrze, że jest chociaż ten topik, choć to nie to samo co ktoś rozumny tuż obok przy twoim boku.... Ech... Zycie jest niesprawiedliwe... nie wiem po co ja to piszę :(... ale już napisałam to posyłam...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bo w życiu...
... jest tak, że jak się już wszystkich przyjaciół odepchnie, to tylko takie miejsca pozostają, gdzie ludzie piszą co im ślina na język przyniesie, bez obawy, że im ktoś powie prawdę w twarz. A do spowiedzi to nie łaska? To chyba odpada, bo tam kłamać nie wypada. Prawdopodobnie jesteście osobami nie lubiącymi, gdy w waszym otoczeniu jest ktoś lepszy od was samych. Bo to wy macie rację, a nikt inny. Wszyscy są winni, tylko nie wy. To wam jest źle z innymi. A tutaj szukacie pozorów, samozadowolenia :) Nikt nie sprawdzi jaką prawdę pokazujecie, więc oczerniajcie ich, gloryfikujcie siebie, bo to chyba jedyne miejsce, gdzie na to sobie pozwolić możecie. I to wam wystarczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bo w zyciu.. Ja uwielbiam ludzi ktorzy sa lepsi ode mnie.. moge sie od nich czegos nauczyc... Szkoda, ze niczego nie moge sie nauczyc od ciebie... szkoda..

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×