Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

- Ale przecież ludzie chcą mieć siebie na wyłączność... - W sensie deklaracji tak jest. Ale rzeczywistość wygląda inaczej. Są atrakcyjne kobiety, które deklarują chęć bycia z drugą osobą, a pozostają samotne, chociaż wydaje się, że nie ma żadnego powodu, który odpychałby od nich faceta, a wręcz istnieje parę, które by go przyciągały. Na taką kobietę działają dwie siły: jedna świadoma, która mówi: chcę, chcę, i druga, która mówi: uważaj, uważaj. Kiedy te siły mogą się wypośrodkować? Na przykład w związku z mężczyzną, który jest zajęty. To idealny partner. Wydawać się to może dziwne, ale często w każdym z nas jest pewien rodzaj konfliktu, czyli jedna siła pcha nas w jedną stronę, a druga w przeciwną. I tu dochodzimy do pytania o źródła konfliktu w człowieku. Znane są rodzinne historie o miłości, która skończyła się tragicznie: pradziadek poszedł na wojnę i nigdy już nie wrócił. Gdzieś na nieświadomym poziomie utożsamiamy się z naszą opłakującą męża prababką i stwierdzamy: lepiej już z nikim się nie zwiążę, niż gdybym miała przez całe życie być w żałobie.(cd)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- Te kobiety kochają na "pół gwizdka"? - One kochają nad życie. Jeśli je o to spytasz. Ale gdy zwiążą się z kimś na stałe, słyszymy: ten związek jest taki nijaki. A poprzedni był taki wspaniały. Tylko, że ten poprzedni był taki wspaniały, powiedzmy, w środy po południu i przez tydzień na szalonych wakacjach. A ten jest taki letni, bo jest na co dzień. - Czy to znaczy, że tym kobietom odpowiadają niezbyt częste spotkania? - Na poziomie świadomym to im nie odpowiada. Ale gdybyśmy popatrzyli, jak układają sobie życie, to trzeba uznać, że jest w nich jakaś siła, która mówi: "tak jest dobrze". A jeśli będzie inaczej, będzie za dużo, za mocno. - To idealny układ dla żonatego faceta! Bo ona nic od niego nie będzie chciała! - Może się tak wydawać. To oczywiste, że gdy dwoje ludzi decyduje się na jakiś układ, musi on obu stronom pasować. Tak więc może być względnie stabilny (będzie trwał latami), ale będzie zbudowany trochę na wewnętrznym konflikcie każdej z tych osób. - Są też kobiety, które na początku mówią, że niczego nie chcą, a po jakimś czasie narzekają, że mają dosyć samotnie spędzanych świąt, wymagają, żeby jednak on się zadeklarował: albo ona, albo żona. To chyba inny rodzaj kobiet? - To są kobiety walczące. (cd)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- Jeżeli rzeczywiście chcą prawdziwego związku, po co pakują się w taki układ? - To nie jest takie proste. Jeżeli żonaty mężczyzna wchodzi w inny związek, to daje sygnał, że jego pierwszy związek być może nie jest trwały, że być może jest tylko formalny, a emocjonalnie ułomny, i rozważa, czy z niego nie zrezygnować. Statystyka mówi, że jeżeli w pierwszych dwóch latach romansu partner nie wyjdzie ze stałego związku, to szanse, że wyjdzie z niego kiedykolwiek, są bliskie zera. Jeżeli romans trwa dłużej niż dwa lata, pewnie tak już zostanie. Ale scenariusz, że żonaty mężczyzna rozwiódł się i wszedł w nowy związek, też się zdarza. - A czy zdarzają się kobiety, które wiążą się z żonatymi mężczyznami, by ich wykorzystać, gdyż mają oni pieniądze? - Myślę, że tak bywa, ale bardzo rzadko. Gdyby przyjrzeć się preferencjom w wyborze partnerki, sprowadzają się one często do tego, że mężczyzna na poziomie nieświadomym wybiera kobietę, która daje duże szanse, że urodzi mu zdrowe dzieci. A jaka jest w różnych kulturach percepcja kobiety w odniesieniu do mężczyzny? Generalnie taka, że mężczyzna powinien dzieciom zapewnić szanse przetrwania. I jeżeli to były kultury, w których chodziło o siłę fizyczną, musiał mieć takie cechy fizyczne, które przetrwanie zapewnią. Ale jeżeli mówimy o kulturze zachodniej, to ta siła czasem wiąże się z pieniędzmi. Dla tych kobiet atrakcyjny mężczyzna oznacza takiego, który daje poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego, a tym samym spełnia potrzeby psychiczne. (cd)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
- A co powiesz o kobietach, które co chwila wikłają się w takie związki? - To dotyczy tak samo kobiet, jak i mężczyzn. Jest tu element ryzyka, jest też element potwierdzania własnej wartości - póki on nie jest mój, to jest atrakcyjny, a jak już jest mój - to mnie nie interesuje. A kiedy on traci na atrakcyjności, szuka się następnego obiektu. - Czy pozamałżeński romans rzeczywiście nie ogranicza wolności mężczyzny? - Tylko do pewnego stopnia. Ona twierdzi, że nie zależy jej na papierze, ale na tym, żeby się kochali. Ale choć jej nie zależy na legalizacji, to czasami dramatycznie będzie chciała go mieć tylko i wyłącznie dla siebie, na przykład przez dwa dni. A to powoduje podstawowe życiowe trudności, gdyż ta oficjalna żona nic nie wie o kolorowym związku męża. Tak więc dla tego mężczyzny jest to sytuacja lawirowania na burzliwych wodach. I zaczynają się rafy. - Jaka jest więc twoja konkluzja? - To jest przedsięwzięcie ryzykowne dla obu stron, które biorą w nim udział. To gra o bardzo wysokim poziomie ryzyka. I na dłuższą metę znacznie częściej się przegrywa, niż wygrywa. Ale dzięki niej można wysnuć wnioski nie o partnerze, nie o świecie, tylko o sobie - czego mnie to uczy, jaki lub jaka jestem. I to tak naprawdę są jedyne korzyści tej gry.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! bezdzietny anioł ks.Twardowski Właśnie wtedy kiedy pomyślałeś że papugi żyją dłużej że jesteś okrutnie mały niepotrzebny jak kominek na niby w stołowym pokoju Jak bezdzietny aniol lekki jak 20 groszy reszty drugorzędnie genialny kiedy obłożyłeś się książkami jak człowiek chory nie wierząc w to że z niewiary powstaje nowa wiara że ci co odeszli jeszcze raz cię porzucą święty i pełen pomyłek właśnie wtedy wybrał ciebie ktoś większy niż ty sam który stworzył świat tak dobry że niedoskonały i ciebie tak niedoskonałego że dobrego Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Być niezauważonym ks.Twardowski Być nie zauważonym by spotkać się z Tobą nie czytanym zbytecznym właśnie byle jakim przekreślonym do końca nonszalancją ręki aromatem nie mocnym jeszcze nie poznanym tuż pomiędzy goździkiem pieprzem i migdałem fotografią nieważną bo niedokąpaną liryzmem co się siebie coraz więcej wstydzi książką którą się kładzie wciąż jedną na drugiej jabłkiem po gruszce zawsze trochę kwaśnym rakiem trzymanym w koszu z pokrzywami włosami co odchodzą jak myszy po cichu szczygłem co chciał przyfrunąć lecz umarł wysoko z ogonem tak leciutkim że ponad rozpaczą biedronką zapomnianą gdy przechodzą żuki świętym któremu w czas remontu utrącono głowę niech będzie niewidzialnym skoro stał się dobrym

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
drzewa ks.Twardowski Brzozo nazbyt wieśniacza aby rosnąć w mieście dyskretny grabie w sam raz na szpalery jarzębino dla drozdów dzwoniących i szpaków akacjo z której nie zlote tylko białe miody olcho co jedna masz przy liściach szyszki głogu co chronisz gajówkę krewniaczkę słowika jesionie co pierwszy tracisz liście zbliżając nam jesień Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierci w każdą wolną sobotę chodzili po lesie bo niebo nie jest niebem jeśli wyjścia nie ma

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
🖐️ Marokańskie smaki i aromaty są egzotyczne, jednak w przepisach na tutejsze specjały pobrzmiewają czasem znajome nam nuty. Trudno zimą w lesie czy na łące znaleźć jakiekolwiek pożywienie. Większość dziko rosnących owoców zamarzła, inne dawno zostały zjedzone. Ciężkie czasy dla tych, którzy potrzebują roślinności, by przeżyć. Większość ptaków radzi sobie z tym problemem, przenosząc się na zimę do miejsc, gdzie przyroda jest bardziej przyjazna. Jedne odlatują na południe i zachód Europy, inne lecą jeszcze dalej, do Afryki. Dwa lata temu poszedłem za ich przykładem i na część zimy wyjechałem do Maroka. Najsłynniejszy w tym kraju plac targowy Dżemaa el-Fna znajduje się w Marrakeszu i zachwyca bogactwem przypraw. Ich głównymi nabywcami nie są wcale liczni tam turyści, lecz miejscowi. W Maroku aromatyczne dodatki kupuje się w dużych ilościach, na wagę, a miejsca ich sprzedaży zupełnie nie przypominają europejskich sklepów tego typu. Wielkie stosy chili, kminu i innych przypraw przywodzą raczej na myśl góry piasku w magazynach z artykułami budowlanymi. Na bazarowych stoiskach często spotyka się popularną w północnej Afryce mieszankę zwaną w Maroku ras-el-hanout, czyli „wierzchołek sklepu”. Ta dziwna nazwa ma sugerować, że w przyprawie zawarto to, co dany sklep miał najlepszego do zaoferowania. Ras-el-hanout to dodatek do większości tutejszych sosów i potraw. Można wręcz powiedzieć, że Maroko pachnie ras-el-hanout.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Przyprawa zawiera przynajmniej kilkanaście, a czasem nawet sto składników. Zwykle są w niej anyż, cynamon, goździki, imbir, gałka muszkatołowa, kwiat muszkatołowy, chili, kardamon, kwiaty lawendy i róży, czarnuszka, galangal, kurkuma, kmin, kolendra, kłącze irysa i kilka rodzajów pieprzu. Czasem domieszką bywa także halucynogenna beladonna (pokrzyk, wilcza jagoda) i sproszkowany owad – afrodyzjak, hiszpańska mucha (jej sprzedaży na targach zakazano w latach 90. XX wieku). Ras-el-hanout składa się z niemielonych składników, więc znawca łatwo oceni jej jakość. Ciekawym, częstym, ale mało zauważanym składnikiem tej mieszanki są nasiona jesionu, sprzedawane także jako osobna przyprawa. Mój przyjaciel Wojtek, spróbowawszy tych przywiezionych z Maroka, zaczął używać nasion zebranych w Polsce jako dodatku do kawy. Zmielone jesionowe ziarenka nadają jej lekko orzechowy posmak i aromat. W przepisach na marokańskie przysmaki można odnaleźć i inne znajome składniki. Popularnym, szczególnie w okolicach Marrakeszu i podawanym jako dodatek do mięs warzywem jest rosnący u nas dziko ślaz. Młode liście ślazu są przyrządzane w sposób podobny do szpinaku. Inny marokański specjał to rosół ze wstężyków (Cepaea sp.), niewielkich paskowanych ślimaków, spotykanych u nas w ogrodach, lasach i zaroślach. A co na deser? Dzieci w saharyjskich oazach zajadają się pędami... znanej nam z Mazur pałki wodnej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
NAPÓJ NA ZIMĘ I LATO! Maroko słynie z zielonej herbaty. Pije się ją tam zwykle z dodatkiem świeżej mięty, silnie osłodzoną. Jednak zimą, kiedy tylko zacznie padać deszcz albo temperatura spadnie poniżej 20°C, miętę zastępuje piołun (Artemisia absinthium). Zgodne jest to z poglądami większości tradycyjnych systemów leczniczych – mięta wychładza, a piołun rozgrzewa. ŁUKASZ ŁUCZAJ--------Doktor botaniki, prowadzi eksperymenty nad odżywianiem się dzikimi roślinami. Autor książki „Dzikie rośliny jadalne Polski – Przewodnik survivalowy” .www.luczaj.com Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ Zapraszam do lekturki:) Wszystko jest możliwe__________mowi Kazimierz Pytko... Pod warunkiem, że ma się cel. Dąży się do niego mądrze, konsekwentnie i uczciwie. Pod warunkiem, że umie się do swoich prawd przekonać miliony. Oni potrafili. Michelle i Barack Obama – pierwsza para Ameryki. Przysięgę prezydencką Barack składał w asyście dwóch pastorów: białego, bardzo purytańskiego baptysty i czarnego, bardzo liberalnego metodysty. Jest synem muzułmanina i ateistki, uczył się w szkole islamskiej i katolickiej, jako dojrzały mężczyzna przyjął chrzest w protestanckim Zjednoczonym Kościele Chrystusa. – Nie jesteśmy już tylko narodem chrześcijańskim – tłumaczył podczas spotkań z wyborcami i powtarza to jako prezydent. – Jesteśmy także narodem żydowskim, islamskim, buddyjskim, hinduistycznym i narodem niewierzących. cdb

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Niektórzy komentatorzy pokpiwali, że Obama ma talent kaznodziei i ambicje Mesjasza, inni nazywali go jednak „autentycznym łowcą ludzi”. Potrafił bowiem nawet na najbardziej drażliwe tematy wypowiadać się w taki sposób, by nikogo nie urazić, a wielu przekonać. Wiedział doskonale, że w życiu Amerykanów religia odgrywa olbrzymią rolę. Dlatego mówiąc o niej, zastrzegał, że są granice kompromisu, których człowiek wierzący nie może przekroczyć. Nie da się być jednocześnie katolikiem i protestantem, muzułmaninem i żydem. Każdy, także przywódca narodu ma prawo wyboru religii i życia według jej wskazań, ale byłoby niebezpieczne, gdyby chciał swój wybór narzucać wszystkim. Nigdy bowiem nie wiadomo, co czuje i myśli człowiek inaczej wierzący. Podczas jednego ze spotkań Obama odwołał się do biblijnej historii Abrahama, który miał złożyć Bogu w ofierze swego syna Izaaka. Posłuszny rozkazom Stwórcy wyprowadził chłopca na wzgórze, związał i gdy uniósł nóż, by zadać śmiertelny cios, został powstrzymany przez anioła. Abraham słyszał głos Boga, spełniał jego wolę i zdał test swojej wiary. – A teraz wyobraźmy sobie, że wychodząc z kościoła, widzimy mężczyznę z nożem w ręku nad związanym dzieckiem. Jak byśmy zareagowali? – pytał. – Każdy natychmiast zadzwoniłby na policję i zażądał pozbawienia Abrahama praw rodzicielskich. Zrobilibyśmy to, bo nie słyszymy tego, co on słyszał i nie widzimy tego, co on widział. Dlatego nie należy pochopnie osądzać ludzi innej wiary, a już na pewno nie powinni tego robić rządzący. Wypowiadając się w taki sposób, Obama mógł się odwołać do osobistych doświadczeń. W odróżnieniu od wszystkich poprzednich prezydentów nie urodził się bowiem w typowej, przywiązanej do tradycyjnych wartości amerykańskiej rodzinie. Był dzieckiem mocno lewicujących studentów: zbuntowanej białej dziewczyny z Kansas i stypendysty z Kenii. Po ojcu odziedziczył afrykańskie nazwisko i niespotykane w USA imiona – Barack, co w języku suahili oznacza „Błogosławiony przez Boga” i Hussein, co miało podkreślać przynależność do wspólnoty muzułmańskiej. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gwałtowna miłość między rodzicami skończyła się równie szybko, jak wybuchła. Dwa lata po narodzinach syna Barack Obama senior porzucił rodzinę, skończył studia i wrócił do Kenii. Tam dochował się jeszcze siedmiorga dzieci. Matka, Ann Dunham, po Afrykaninie związała się z Azjatą, Lolo Soetero. Ojczym zabrał ich do swojej rodzinnej Indonezji. Przez pięć lat Barack mieszkał w tropikach, uczęszczał do prywatnej szkoły katolickiej, następnie do publicznej, w której dwa razy w tygodniu na lekcjach religii nauczano islamu. Gdy skończył dziesięć lat, matka wysłała go do dziadków na Hawaje, by zapewnić mu lepszą opiekę. Wkrótce rozwiodła się po raz drugi, ale w domu bywała rzadko. Była z wykształcenia antropolożką – wędrowała po świecie, by badać egzotyczne kultury. Zmarła na raka w wieku 55 lat. W porównaniu z dzieciństwem męża, młode lata Pierwszej Damy Ameryki wyglądały bardzo zwyczajnie. Michelle Robinson, bo tak brzmi jej panieńskie nazwisko, nie jest Mulatką, lecz „stuprocentową Murzynką”, jej przodkowie byli niewolnikami. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dorastała w Chicago, w robotniczej rodzinie. Ojciec pracował jako operator w miejskich wodociągach, matka zajmowała się domem. Żyli skromnie w dwupokojowym mieszkaniu w starej ceglanej kamienicy. Michelle nie miała własnego pokoju, jedynie kąt wygospodarowany w salonie. Sytuacja stała się jeszcze trudniejsza, gdy lekarze zdiagnozowali u ojca stwardnienie rozsiane. Fraser Robinson tracił siły i sprawność, utykał, poruszał się z coraz większym trudem, ale postawił sobie za punkt honoru, że zarobi na utrzymanie rodziny i wykształcenie dzieci – Michelle i jej brata Craiga. Oboje odziedziczyli po nim ambicję i upór w dążeniu do celu. Matka wpajała im z kolei wiarę, że jeśli czegoś naprawdę bardzo się chce, można to osiągnąć niezależnie od koloru skóry. „Chcieliśmy, żeby potrafili samodzielnie myśleć i nigdy nie dali się w życiu zastraszyć” – wspominała w wywiadzie dla tygodnika „The New Yorker”. To samo mówił pastor z Afrykańskiego Episkopalnego Kościoła Metodystów, do którego należała rodzina Robinsonów. Nauka nie poszła w las. Michelle i Craig uczyli się tak pilnie, że dostali stypendia, ukończyli dobre szkoły i zdobyli dyplomy prawników. Ona aż dwa, i to najbardziej prestiżowych amerykańskich uniwersytetów: Princeton i Harvardu. Po studiach podjęła dobrze płatną pracę w kancelarii prawnej Sidley Austin w Chicago. Tam pewnego dnia pojawił się pojawił się przystojny, elokwentny stażysta… cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Barackowi było łatwiej. Mieszkał w apartamencie w Honolulu, zamożnych dziadków stać było na sfinansowanie wnukowi nauki w elitarnej szkole średniej w Los Angeles i na uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. Wolny od trosk materialnych, lubił się zabawić, nie stronił od alkoholu i, do czego przyznał się w autobiografii, popalał marihuanę. Studia jednak bez trudu ukończył, uzyskał licencjat, podjął pracę w korporacji finansowej. Ale w roli małego trybiku w wielkiej machinie czuł się źle. Przeniósł się do Chicago, gdzie trochę z musu, trochę z wyboru został pracownikiem socjalnym. Wtedy po raz pierwszy zetknął się z prawdziwą biedą i – jak wspomina w autobiografii – nauczył się rozmawiać z ludźmi o ich problemach ich językiem. Gorzej szło mu z urzędnikami, których nie potrafił przekonać, że dla przezwyciężenia biedy nie wystarczy rozdawanie ciepłej zupy i zasiłków, lecz trzeba tworzyć nowe przepisy. Zaczął wówczas używać swego ulubionego słowa: z m i a n a. Sam też się zmieniał. Uznał, że jeśli chce czegoś dokonać, musi wspiąć się wyżej w społecznej hierarchii. Podjął więc studia prawnicze na Uniwersytecie Harvarda, został pierwszym w historii czarnoskórym redaktorem prestiżowego pisma naukowego „Harvard Law Review”, co stanowiło świetną przepustkę do kariery i zarobków, z jakich słyną amerykańscy prawnicy. Los sprawił jednak, że spotkał na swej drodze kobietę, która już tę karierę robiła. Michelle została w pełnym tego słowa znaczeniu szefową swego przyszłego męża i przyszłego prezydenta. Ona rządziła, on jako stażysta konsekwentnie wykonywał jej polecenia. A przy okazji... próbował ją podrywać. Początkowo z marnym skutkiem. – Umawianie się z podwładnym na randki bardzo długo wydawało mi się czymś niestosownym – wspominała w jednym z wywiadów. Pod koniec wakacji, gdy staż Baracka dobiegał końca, uległa. I okazało się, że łączy ich coś więcej niż prawne paragrafy. – Jeżeli dorastało się wśród ludzi, którzy cię kochali i poświęcali się dla ciebie, to trzeba otrzymane dobro oddać. Dlatego praca społeczna na rzecz innych stała się tak ważną częścią mojego życia – mówiła w wywiadzie dla „Chicago Tribune”, nawiązując do decyzji, którą podjęła po śmierci w 1991 roku wyniszczonego chorobą ojca. Rzuciła wówczas posadę w kancelarii prawnej, by zająć się działalnością publiczną. Została asystentką burmistrza, założyła chicagowski oddział szkoły dla młodych działaczy społecznych i politycznych. Jak obliczyła Liza Mundy, autorka jej biografii, w pewnym momencie działała w sześciu radach nadzorczych i zarządach, w tym tak ważnych dla miasta instytucji, jak klinika uniwersytecka czy Instytut Spraw Międzynarodowych. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Odziedziczone marzenia____________Matka wpoiła we mnie wartości, które stały się moim życiowym i politycznym drogowskazem. Ojciec był czystym mitem – opowiadając reporterowi tej samej gazety o swoim dzieciństwie, Barack Obama nie mógł, jak Michelle, odwołać się do ciepła rodzinnego domu. Nigdy jednak nie powiedział publicznie złego słowa o swych rodzicach. Mało tego, pierwszą książkę, którą napisał, zatytułował „Marzenia odziedziczone po ojcu”. W świadomym życiu spotkał go tylko raz i niewiele mieli sobie do powiedzenia. Niczego więc po nim nie odziedziczył, to tylko przenośnia, pod którą ukrył swych „duchowych ojców” – czarnych i białych Amerykanów walczących z rasizmem, dyskryminacją, biedą. Chciał być ich spadkobiercą i następcą. Po studiach został wykładowcą na uniwersytecie, ale nie zrezygnował z działalności społecznej. Nadal odwiedzał biedne murzyńskie dzielnice, jako adwokat reprezentował ich mieszkańców przed są- dami. Zdobył taką popularność, że mógł wystartować w wyborach do senatu i wygrać. Już nie musiał prosić urzędników o zmiany przepisów, sam je zmieniał. W czasie, gdy Barack Obama marzył o lepszym świecie, Michelle twardo stąpała po ziemi. Zarabiała więcej od męża, prowadziła dom, nawet po urodzeniu dwóch córek nie zrezygnowała z pracy zawodowej i działalności społecznej. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Jest ode mnie bardziej inteligentna i bezkompromisowa, a przy tym czarująca – opowiadał przyszły prezydent i nadal nazywał żonę swoją szefową. Reporter tygodnika „Newsweek”, który dociekał, w jaki sposób Michelle potrafi godzić tyle obowiązków, nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy pokazała mu rozpisany co do minuty rozkład dnia. Były w nim nie tylko terminy spotkań, ale nawet ściśle określony czas na zabawę z dziećmi. Dzień rozpoczynała od pobudki o 4.30! Kiedy coś postanowiła, nie było dyskusji. „Albo się pali papierosy, albo chce się zostać prezydentem” – oświadczyła i zmusiła męża do zerwania z nałogiem. Pozostaje ich słodką tajemnicą, czy się kłócili. Nie ma natomiast wątpliwości, że żadne nie dopuściło się zdrady. – Wiedzieliśmy oboje, że gdyby między nami pojawił się ktoś trzeci, byłby to koniec naszego małżeństwa – informowała dziennikarzy. W czasie kampanii wyborczej konkurenci przenicowali ich życie na wszystkie możliwe strony. Mogli jedynie potwierdzić, że państwo Obama są sobie absolutnie wierni. Poza uczuciem łączyły ich niemal identyczne poglądy polityczne, podobna wrażliwość i ambicje, które zaspokoić mogli tylko jako przykładna rodzina. Kilkanaście lat temu zaczęli regularnie pojawiać się w kościele. – Byłem wychowany w duchu ateistycznym, ale odnalazłem Chrystusa – oświadczył Obama, gdy przeciwnicy zaczęli go oskarżać, że jest ukrytym muzułmaninem. Wcześniej, zgodnie z zasadą niemieszania polityki i religii, unikał podobnych wyznań. Nawrócił się w czasie pracy w ubogich dzielnicach Chicago, gdzie spotykał pełnych poświęcenia duchownych. Pytał ich, skąd czerpią siły do działania w tak trudnych, często beznadziejnych warunkach. Odpowiadali niezmiennie, że z wiary. Największy wpływ na duchowość przyszłego prezydenta wywarł Jeremiah Wright, pastor Zjednoczonego Kościoła Chrystusa (UCC). To jeden z niezliczonych w USA protestanckich Kościołów kongregacjonalistycznych, czyli takich, w których nie ma hierarchii i tworzą go sami wierni skupieni wokół pastora. W UCC mogą nim być również kobiety i osoby otwarcie przyznające się do homoseksualizmu. Członkowie Kościoła za jedyne źródło wiary uznają Biblię, ale jej interpretacja zależy już tylko od przewodnika duchowego. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wielebny Wright odczytywał ją w dziwny sposób. Porównywał los czarnych mieszkańców USA do Jezusa codziennie krzyżowanego przez białych władców. Zdarzały mu się wypowiedzi skandaliczne, potrafił oskarżyć rząd o celowe sprowadzanie narkotyków, by „niszczyć psychicznie i fizycznie czarnoskórych poddanych”; zamachy terrorystyczne z 11 września 2001 roku nazwał „słuszną karą wymierzoną Ameryce”. Barack Obama i jego żona przez 15 lat słuchali tych kazań, wytykano im więc, że myślą podobnie i są czarnymi rasistami. Gdy ubiegał się o prezydenturę, oficjalnie odciął się od radykalnych poglądów pastora, ale to nie one go do niego przyciągnęły. Wright przekazał mu gruntowną wiedzę o treści Biblii, dzięki czemu nie musiał się obawiać trudnych dyskusji o religii i moralności. Nauczył go też takiego przemawiania, by jak każdy dobry kaznodzieja, panując nad własnymi emocjami, wywoływać je u słuchaczy. Mógł się więc stać porywającym tłumy „łowcą ludzi”. – Jest tak opanowany, że kontroluje nie tylko to, co robi, ale również to, co czuje – ujawnił jego bliski współpracownik David Axelrod. – Kiedy dąży do wyznaczonego celu, nie wpada w entuzjazm, złość, lecz wyłącza emocje i na zimno ocenia sytuację. I tak samo Obama zachowuje się w czasie bardziej kameralnych spotkań. Nie unosi głosu, nie przerywa rozmówcy, lecz uważnie wpatruje się w jego twarz i słucha. Wyznaje zasadę, że od każdego można się czegoś nauczyć, nie tylko od profesorów czy polityków, ale również od zwykłych ludzi. Przed wiecem w Seattle, gdzie czekało na niego 20 tysięcy sympatyków, tak zasłuchał się w opowieść przypadkowo spotkanych emerytów, że spóźnił się o kilkanaście minut. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
– Tylko raz nie zapanował nad emocjami. Na spotkaniu z okazji wydania swej drugiej książki „Zuchwałość nadziei” zaczął opowiadać o tym, jak wiele musiała znieść jego rodzina, gdy zajął się polityką i… głos mu się załamał. Wzruszony nie mógł wykrztusić słowa. Wówczas do akcji wkroczyła Michelle, która – jak przystało na „szefową” – zachowała zimną krew i po prostu go pocałowała. Sala oszalała z zachwytu. Tytuł książki zaczerpnął z kazań pastora Wrighta, który przekonywał pozbawionych wszelkiej nadziei na poprawę swego losu biedaków, że nigdy nie wolno tracić wiary w lepszą przyszłość. Że trzeba stawiać przed sobą cele wielkie, zuchwałe, na pozór niemożliwe do osiągnięcia i wytrwale do nich dążyć. Michelle i Barack Obama odbierali to jako potwierdzenie słuszności wybranej przez siebie drogi. Dlatego, chociaż nie chcieli tak jak on „czarnej rewolucji”, wsłuchiwali się w jego słowa i stawali coraz bardziej zuchwali. Bo czy dla czarnoskórego mieszkańca kraju, w którym jeszcze pół wieku temu murzyńskie dzieci nie mogły uczyć się w tych samych szkołach co białe, istniała większa zuchwałość od nadziei na zostanie jego przywódcą? A jednak w listopadzie 2008 roku prezydent Barack Obama, ściskając za rękę żonę, mógł obwieścić: „Jeżeli ktoś jeszcze wątpił, że Ameryka to miejsce, w którym wszystko jest możliwe, dzisiaj ma odpowiedź”. Pozostaje tajemnicą państwa Obamów, czy się kłócili. Jedno jest pewne: żadne z nich nie dopuścilo się zdrady. Podczas kampanii ich życie zostało dokładnie prześwietlone. Pozdrawiam serdecznie🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! Kochająca pisze ks.Jan Twardowski Widzieć, jak na mnie patrzysz, i w twe oczy patrzeć, Na ustach poczuć twoich ust pocałowanie - Która już tego szczęścia doznała - czyż dla niej Mogą być teraz inne radości bogatsze? Z dala od Ciebie, obca dla swoich - kołacze Jedno wciąż moich myśli pasmo nieprzerwane I zawsze ta godzina przyjdzie niespodzianie - ta jedna, i pierś zadrga, i wybuchnę płaczem! Lecz po chwili wysycha już łza. Szepczą wargi: Przecież on kocha, przecież nawet w tym momencie Sięga jego myśl ku mnie, jak moja ku niemu... O, usłysz szept daleki tej miłosnej skargi! Ty wiesz: moje największe i jedyne szczęście To twa przychylność dla mnie. Daj znak sercu! Przemów... Pozdrawiam biesiadniczki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"Człowiek może i powinien całym sercem cieszyć się swoim życiem. Jest ono przecież dobrym, Bożym darem, który stał się jego udziałem. Lecz trzeba pomyśleć także o tym, że nie mamy tutaj stałego miejsca i że wszelka wspaniałość tej ziemi, szczególnie bogactwo i sława, są przemijające." Adolf Kóberle

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pewien bogacz mówił Rabinowi, że nie widzi żadnego sensu w dawaniu datków biednym. Więc Rabin prowadzi go do okna i każe przez nie spojżeć na targ w dole. "Co widzisz?" - pyta. Bogacz odpowiada oczywiście że widzi targ. Potem Rabin stawia przed nim lustro i pyta ponownie: "A teraz co widzisz?" a bogacz odpowiada: "Siebie". Wtedy Rabin uśmiecha się i mówi: "Okno i lustro, dwa kawałki szkła i tyle. Zadziwiające jednak, jak odrobina srebra może sprawić, że człowiek nie jest w stanie dostrzec już innych za tym szkłem lecz widzi tylko siebie."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
WITAJ BIESIADO🖐️🖐️🖐️ Nauczyciele rozmaitych technik medytacyjnych przekonują nas, że to właśnie ich metody są najlepsze. Jednak czasem najskuteczniejszym sposobem medytacji jest odejście od wskazówek mistrzów. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat mieszkańcy Europy zaczęli poznawać wschodnie techniki medytacji. Odkryto też „na nowo” wiele zapomnianych sposobów medytacji od wieków wykorzystywanych na naszym kontynencie. Same techniki medytacyjne można podzielić na kilka grup. Na pracy z oddechem opierają się na przykład hatha joga, pranajama, liczenie oddechów, niektóre rodzaje masażu, metody relaksacyjne czy trening autogenny Schultza. Technikami medytacji wykorzystującymi zmysł wzroku są przeróżne odmiany wizualizacji, patrzenie w jeden punkt, rozmywanie wzroku w przestrzeni, rysowanie i kontemplacja mandali lub zajmowanie się snami i wizjami. Dla zmysłu słuchu medytacją może być rytmiczne bębnienie, mantrowanie, czyli powtarzanie pewnych fraz lub długich modlitw i śpiewów. Jeśli potraktujemy ruch naszego ciała jako medytację, to okaże się, że w tej grupie znajdą się nie tylko tai-chi, chi kung, medytacyjne, uważne chodzenie w stylu zen czy niektóre sporty walki, ale także wirowanie derwiszów, ruch autentyczny czy poranne przeciąganie się! Czasem medytacją może być nawet taniec taki jak tango. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wydaje się, że tak wiele technik medytacyjnych powstało po to, byśmy mogli oddziaływać na wszystkie nasze zmysły oraz dlatego, że różnimy się od siebie. Jedna osoba może być dobra w malowaniu, inna w śpiewaniu, jeszcze inna w tańcu. Sposoby medytacji także powinny być dobierane do naszych wrodzonych zdolności i życiowej sytuacji. Bo jeśli mamy odpowiednią postawę, wszystko może stać się medytacją. Znam mistrzynię zen, która ma czworo dzieci. Kiedyś zapytałem ją, kiedy znalazła czas, żeby medytować. Odpowiedziała, że uważne wychowywanie dzieci to właśnie główna część jej praktyki. Inna wielka mistrzyni buddyjska z Indii Dipa Ma, poradziła kiedyś młodej kobiecie, która właśnie urodziła dziecko, żeby karmienie niemowlęcia stało się jej główną medytacją, aby skupiła się tylko na tym zajęciu ze stuprocentową uwagą oraz energią. Karmiąca, kobieta niepiśmienna, zaczęła postępować w ten sposób i osiągnęła wielki postęp nie tylko w medytacji, ale także w rozumieniu buddyjskich nauk. Okazuje się jednak, że dość często wskazane jest odejście od wskazówek mistrza lub wielowiekowej tradycji po to, aby odnaleźć indywidualną, najwłaściwszą drogę. Gdy zaczniemy docierać do własnych sposobów medytacji, może się okazać, że choć wydają się one sprzeczne z zasadami stosowanymi w tradycyjnych szkołach, dla nas są w danej chwili najlepsze. Niektóre typowe i szeroko stosowane zalecenia dla adeptek medytacji i rozwoju wewnętrznego mogą okazać się nawet szkodliwe dla zdrowia. Na przykład wielu psychologów i nauczycieli jogi kładzie nacisk na rozluźnienie, masaż i relaks w sytuacji, gdy jesteśmy zbyt napięci i od tego napięcia bolą nas mięśnie karku. Jednak nie zawsze jest to właściwe postępowanie. Przy takim podejściu zapomina się o tym, że napięcie, które gromadzi się w karku, może być ważne, a rozluźniając się, nie dowiemy się, dlaczego i w jakim celu nasze ciało wytworzyło napięcie w taki sposób i w tym miejscu. Bardzo często najlepszym sposobem pozbycia się takich napięć na stałe jest chwilowe ich wzmocnienie. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Pamiętam, że pracowałem kiedyś z kobietą, która chronicznie napinała mięśnie karku oraz ramion i cierpiała na skurcze boleśnie unieruchamiające jej szyję. Praktycznie co trzy dni odwiedzała masażystę, ale zabiegi niewiele pomagały. Zdesperowana kobieta trafiła w końcu do mojego gabinetu, a ja słuchając historii jej choroby, pomyślałem, że skoro nie pomogły masaże i inne zabiegi fizjoterapeutyczne, to zapewne skupienie się na napięciu, a nawet jego powiększenie może w przypadku tej pani okazać się najskuteczniejsze. Zaproponowałem zatem, żeby zamiast rozluźniać się, jeszcze bardziej zwiększyła napięcie w okolicy szyi. Kobieta doskonale wiedziała, jak to zrobić i po chwili prawie całkowicie schowała głowę między ramionami. Zdumiewające, że potrafiła trwać w bardzo nietypowej postawie przez co najmniej dziesięć minut praktycznie bez ruchu, a ja wyłącznie lekkimi dotknięciami oraz nielicznymi słowami zachęty pomagałem jej jak najgłębiej wejść w bardzo głębokie i wyjątkowe doświadczenie. Znalazła się w głęboko medytacyjnym stanie, choć nigdy w życiu nie praktykowała żadnej medytacji. Nagle jakby otrząsnęła się i krzyknęła z triumfem: „Już wiem! To była medytacja drapieżnego ptaka – napięcie w karku i w górze ramion jest jak wielka, uwięziona moc skrzydeł, które gwałtownie pragną się rozprostować. Od tej chwili będę latać jak sokół, wypatrywać łupu i błyskawicznie po niego sięgać”. Porozmawialiśmy jeszcze o tym, gdzie w jej życiu najbardziej potrzebna jest postawa drapieżnego sokoła, co jej nie pozwalało wcześniej tego robić oraz o tym, co może zagrażać tej nowej postawie i jak najskuteczniej wprowadzać ją w życie, po czym opuściła mój gabinet i dopiero po dwóch latach przypadkowo spotkaliśmy się u wspólnych znajomych. – Jak tam bóle szyi? – zapytałem. – Jakie bóle? – odpowiedziała trochę żartem, a trochę z zaskoczeniem. Po krótkiej rozmowie okazało się, że jej spontaniczna medytacja, w której wystąpiła postać zrywającego się do lotu sokoła była dokładnie tym, czego najbardziej potrzebowała w tamtym czasie w swoim życiu. Nie wchodząc w dalsze szczegóły, dodam, że kobieta cierpiąca na bóle karku nie tylko rozwinęła skrzydła w swoim życiu, ale również zapomniała, co to jest ból szyi. cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jeśli chcesz spróbować najbardziej naturalnej medytacji, która wypływa z Twoich własnych potrzeb, a nie z usłyszanych instrukcji, to poszukaj spokojnego miejsca i nie spiesząc się, zwróć uwagę na to, jak oddychasz, policz kilka razy oddechy od jednego do dziesięciu, a potem zadaj sobie pytania: „Co takiego dostrzegam, czego jeszcze przed chwilką nie zauważałam? Czy coś szczególnego widzę, słyszę albo czuję?”. Następnie skoncentruj się na najsilniejszym albo najbardziej nieznanym doznaniu lub spostrzeżeniu. Wzmocnij to doświadczenie, aby jeszcze lepiej je poczuć, widzieć lub słyszeć. Jeśli coś widzisz, to zobacz bardziej, wyraźniej, dokładniej, dodaj brakujące szczegóły. Jeśli coś słyszysz, to posłuchaj uważnie, co to za dźwięki lub głosy, o czym mówią, kto w Twoim wnętrzu mówi albo śpiewa itd. Jeśli coś czujesz, to zbadaj, czego doświadcza Twoje ciało: bólu, rozkoszy, nieznanych odczuć, stłumionych uczuć? Wzmocnij to, co czujesz. Możesz skupić się na jednym obszarze ciała, ale możesz także rozprzestrzenić swe doznanie na całe ciało i otaczający Cię świat. Następnie spróbuj zobaczyć to, co czujesz, usłyszeć to, co widzisz, poczuć to, co słyszysz i tak dalej. Początkowo może to być trudne, bo wymaga twórczego podejścia. Na przykład odczuwane w ciele pieczenie może stać się widzianym ogniem, który wydaje dźwięk huczącego ogniska. Dla kogo są te wszystkie doświadczenia? Kto je przeżywa? Po co to wszystko się pojawia i w jakim celu? Kiedy już zyskasz odpowiedzi, spróbuj zastanowić się, czy i w jakim obszarze życia możesz wykorzystać informacje, które właśnie do Ciebie dotarły... cdn

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bardzo często najlepszym sposobem pozbycia się napięć jest ich chwilowe wzmocnienie. Robert Palusiński______Autor jest terapeutą Psychologii Zorientowanej na Proces, tłumaczem książek Arnolda Mindella, członkiem zespołu Akademii Zorientowanej na Proces w Warszawie. Prowadzi warsztaty rozwojowe i szkoleniowe np. autorskie warsztaty dla mężczyzn) oraz sesje terapeutyczne (także telefonicznie). www.palusinski.strefa.pl Pozdrawiam serdecznie🖐️🖐️🖐️

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Witam Biesiadę! Marzenie poranne 1 cz. Adam Asnyk Siedziała w ogrodzie w półświetle, w półcieniu, Przy blasku wschodzącej jutrzenki, Wśród ciszy porannej oddana marzeniu, Słuchając słowika piosenki. Marzyła o szczęściu, miłości - tak trocha, Bo o czymże można by innym? Wszak każda dziewczyna, choć jeszcze nie kocha, Marzeniem się bawi niewinnym. Tęsknota, niepokój i dziwne żądania Nieznanych a słodkich upojeń Budziły w jej sercu odblaskiem świtania Girlandy tęczowych urojeń. I piła skwapliwie te wonie, te fale Powietrza, co pierś jej wznosiły, I mocniej błyszczały jej ustek korale I żywiej się oczy paliły. Patrzała na kwiaty, co jasne z uśmiechem Skłaniały kielichy miłośnie, I dzieląc się wonnym rozkoszy oddechem, Szeptały o szczęściu i wiośnie. Widziała konwalię dziewiczą, jak drżała, Łzy lejąc z drobnego kielicha, W objęciach wietrzyka, a choć tak nieśmiała, Jednakże coś pragnie i wzdycha. A dalej narcyzy tak piękne, urocze... Że muszą samotne pozostać, Więc główki zwiesiły nad wody przeźrocze, Ścigając odbitą w niej postać. Tam znowu fijołki, kryjące się w trawie; Tak dobrze tej cichej rodzinie! Nie myśli o próżnej wielkości i sławie, Lecz żyje dla siebie jedynie. Tak marząc o kwiatach i tonąc w marzeniach, Oparła na ręku swą głowę I chmurki śledziła w słonecznych promieniach To srebrne, to znowu różowe. Wtem widzi zdziwiona: że z słońca promieni W jej oczach gmach staje złocisty, Z kopułą szafirów, z ścianami z zieleni, A cały jak kryształ przejrzysty. Kolumny - to palmy splecione w arkady Przez liany i bluszcze wiszące, Schodami - srebrzyste ściekają kaskady, Posadzką - mozajki kwitnące.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×