Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Pasja

BIESIADA

Polecane posty

Gość pozdrawiam BIESIADĘ
Mimo wszystko Ludzie są często głupi, nielogiczni i dbają tylko o własny interes; Przebaczaj im, mimo wszystko. Jeśli jesteś życzliwy, ludzie oskarżą cię o egoizm i niskie pobudki; Pozostań życzliwy, mimo wszystko. Jeśli osiągniesz w życiu sukces, znajdziesz wielu fałszywych przyjaciół i wielu prawdziwych wrogów; Staraj się osiągnąć sukces, mimo wszystko. Jeśli jesteś szczery i otwarty, ludzie mogą to wykorzystać; Bądź szczery i otwarty, mimo wszystko. W jedną noc ktoś może zniszczyć to, co budowałeś przez lata; Buduj, mimo wszystko. Jeśli odnajdziesz pokój i szczęście, wielu będzie ci zazdrościć; Bądź szczęśliwy, mimo wszystko. O dobru, które czynisz dzisiaj, ludzie zapomną pewnie już jutro; Czyń dobro, mimo wszystko. Dawaj z siebie ile możesz, a często powiedzą ci, że to za mało; Mimo to dawaj z siebie wszystko. Widzisz, w ostatecznym rachunku, liczy się tylko to, co działo się między tobą a Bogiem. Między tobą a 'nimi', i tak nic nigdy nie było. Matka Teresa z Kalkuty

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość czy to zmowa ze światem
Zachwycili się magią obłoków i kwiatami, co kwitną księżycowo. Wciąż nie wiedzą, kto pierwszy był fakirem, kto pierwszy astrologiem. Wiedzą już za to, że są słowa i wersy, które trzeba ocalić od zapomnienia. Bo dają siłę i moc, bo dzięki nim udaje się ludziom żyć w zmowie ze światem. Pewnego dnia Danuta Grechuta, wdowa po wielkim pieśniarzu Marku, spotkała na swojej drodze pieśniarkę Annę Treter. Pieśniarka Anna Treter wymyśliła i zorganizowała pewien festiwal. Na festiwalu zjawiło się wielu artystów. Z reguły młodych, choć niekoniecznie. Ścieżki, które ich do festiwalu doprowadziły, nie były jednak „przedeptane”. Były trudne, czasem wyboiste. cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość 2cd__________
Gdyby nie ten festiwal, Karolina Leszko z Krakowa, trochę kobieta, trochę dziecko, w każdym razie studentka Szkoły Muzycznej w Katowicach, nigdy nie wsłuchałaby się tak uważnie w dwa utwory. – Nie ufałam poezji – wyjaśnia. – Poezji takiej, jaką znałam na co dzień, wyzutej z magii, przefiltrowanej przez nudne, przymusowe i często nietrafione szkolne interpretacje. Nie chciałam wiedzieć wcale, co poeta miał na myśli. Ufałam tylko muzyce. Muzyka niosła Karolinę, gdy jako dziecko grała na skrzypcach. I wtedy także, gdy rzuciła skrzypce, bo zrozumiała, że chce jak jej koleżanki grać w klasy pod blokiem. I śpiewać. Śpiewała więc w szkole i w „Szansie na sukces”, śpiewała wtedy, gdy gubiła ośmy z rzędu telefon komórkowy, gdy było jej wesoło albo smutno i wtedy także, gdy nie wiedziała, co powiedzieć. Jakimi wyrazami opisać świat, w którym czasem, mimo że dawno skończyła już 18 lat, czuje się nieswojo, trochę jak dziecko, które przy dorosłych robi się senne i chce przytulić się do misia? – W moim pokoju nadal są misie. I wciąż się do nich przytulam – śmieje się Karolina. – A jeszcze tak niedawno miałam poczucie, że powinnam dorosnąć, to znaczy przestać marzyć i śnić, że powinnam dostosować się do twardych reguł panujących w świecie. Bo przecież – słyszałam to nieraz – jeśli faktycznie chcę coś osiągnąć, to muszę zacząć mocno stąpać po ziemi. On nie stąpał mocno po ziemi. On, nazwany kiedyś przez dziennikarzy i słuchaczy Aniołem Krakowa. – Jak każdy anioł, zawsze leciutko się nad ziemią unosił – mówi Anna Treter, pieśniarka i poetka, związana od lat z krakowską Grupą Pod Budą. cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość 3cd_____________
Unosił się, kiedy śpiewał i kiedy pisał wiersze nie z tego świata, nawet te o pijanych aniołach. A Marek Grechuta pisał je jeszcze w czasach, gdy Karoliny nie było ani w Krakowie, ani na świecie. Jej tymczasem pan Grechuta, który trzy lata temu zamienił Kraków na niebo, nie tyle z aniołami się kiedyś kojarzył, co z… akademią. Konkretnie z zaśpiewanym przez Karolinę na szkolnej scenie wierszem „Ocalić od zapomnienia”. W dodatku wierszem wcale nie Grechuty, lecz Gałczyńskiego. I może zawsze pan Grechuta byłby dla Karoliny jedynie wyśpiewanym w szkole panem Gałczyńskim, gdyby nie bajki, które zjawiły się w jej życiu wiosną tego roku. Bajki o świecie, gdzie wszystko jest „zdrowe i dobre jak sen”, gdzie płyną rzeki, w których żyją kwiaty, „gdzie życie się wydaje czarem”. A potem Karolina znalazła jeszcze „Gdziekolwiek”. O tym, że są rzeczy zmienne, ale wiele jest także niezmiennych, choć zwyczajnych i prostych. Jak kasztan, jak książka. Że to od nas zależy, co dla siebie odnajdziemy, jaką prawdę, jakie do niej drogi, a może mosty…? „Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie… Wciąż będzie początek, bo wszędzie są mosty… I to „Gdziekolwiek” stało się dla Karoliny mostem. Do zrozumienia samej siebie, tego, że nie chce być inna, poważna, że niekoniecznie musi się zmieniać. Stało się także „Gdziekolwiek” mostem do kariery, bo jesienią nie gdziekolwiek, lecz w Krakowie właśnie studentka wyśpiewała sobie, z zapaleniem krtani i oskrzeli, właściwie półżywa, pierwszą w życiu poważną nagrodę. Pierwszą nagrodę na drugiej już edycji Festiwalu Twórczości imienia Marka Grechuty, pod znamiennym tytułem „Korowód”. Z „Sercem Szczerozłotym”, ze statuetką potwierdzającą jej talent wróciła do domu, dlatego że zaśpiewała, jak kiedyś Grechuta: „Aż nadejdzie wreszcie dzień wspaniały. Gdy obudzisz się, ujrzysz nagle świat tych bajek cały”. – I nadszedł taki dzień – zapewnia Karolina. Dodając, że choć wcale nie stąpa mocno po ziemi, wciąż gubi telefony, jej życie toczy się od jesieni jak prawdziwa bajka. Pełna koncertów, planów artystycznych. Bajka, w której, ku zdziwieniu samej Karoliny, dla niej jako człowieka, ale także jako artysty, znaczenia nabrały słowa, również te nazywane poezją. – Może kiedyś sama zacznę ubierać w słowa rzeczy ważne, może zacznę pisać teksty piosenek? – zastanawia się młoda artystka. Dodając, że jeśli tak się stanie, zawdzięczać to będzie pewnemu poecie. – Jego wyjątkowemu towarzystwu – uśmiecha się, dodając, że od momentu, gdy odnalazła te „swoje” bajki, ma nieodmiennie poczucie, że ktoś czuwa nad tym, by wciąż mogła w nie wierzyć. cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość 4cd___________
„Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie… Wciąż będzie początek, bo wszędzie są mosty… Prawdziwe jak powietrze ode mnie do ciebie”. Marek Grechuta Może gdyby ludzie nadal wierzyli w bajki i wciąż chcieli ubierać w słowa rzeczy ważne, Danuta Grechuta i Anna Treter nie stworzyłyby dwa lata temu wspólnie festiwalu „Korowód”. Nie tylko po to, by zachować pamięć o niezwykłym człowieku, piszącym i śpiewającym anielskie z ducha piosenki. – Po to, by ludzie zrozumieli , jak ważne wciąż, nieustannie, jest zadawanie istotnych, z ducha humanistycznych, pytań. Jak ważne jest poszukiwanie w życiu tego, co nas niesie, ożywia, daje nam siłę, co jest niezakłamaną, niefałszywą poezją życia – wyjaśnia Danuta Grechuta. – Bo tylko prawdziwa poezja, nie proza przecież, nadaje naszemu życiu sens, sprawia, że staje się znośne, a bywa, że piękne. – Ważne także jest to, by poezja, ten przekaz zaklęty w muzyce Marka, nadal miała moc przemiany – dodaje Anna Treter, która sama kilka lat temu zaczęła układać wyrazy w wiersze. Bo sama uwierzyła, że słowa mogą, choć nie muszą, wpływać na korowód ludzkich uczuć i zdarzeń. Czy jednak rzeczywiście wers albo kilka wersów, nakreślonych na kartce, a potem wyśpiewanych, może zmienić życie człowieka? – Z pewnością może sprawić, że dostrzeżemy więcej, że poczujemy mocniej – zapewnia Maciej Klaś, socjolog, strateg w agencji reklamowej, do niedawna zagorzały rockman, którego nieoczekiwanie oplotło grechutowe „dzikie wino”. – Że w końcu, na całe nasze szczęście, zatrzymamy się! cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość cd_______________
To więcej i mocniej zdarzyło się rok temu, gdzieś między kolejną opracowywaną przez Macieja wielką kampanią marketingową a kolejną nieprzespaną nocą i zarwanym rankiem. Rankiem w biegu, rankiem bez śpiewu ptaków, choć przecież, o czym Grechuta próbował nie tylko rockmanom przypominać, każdy ptak zawsze śpiewa o poranku. W korowodzie podobnych do siebie ranków i wieczorów Maciej Klaś zdecydował się, nieoczekiwanie dla samego siebie, wziąć udział w „Korowodzie”. Tylko najpierw musiał znaleźć coś dla siebie, słowa i nuty, które do niego przemówią. Musiał znaleźć czas. – A przecież czas dziś pędzi i nas osacza, jak dzikie wino – wyjaśnia Maciej. – Rzeczywistość nie daje nam wytchnienia. – Zatrzymaj się i posłuchaj słów – usłyszał któregoś wieczoru rockman podpowiedź kogoś, kto z pewnością nie był z tego świata. Kogoś, kogo obecność jednak prawie namacalnie poczuł. Zresztą, podobnie jak muzycy, którzy z Maćkiem postanowili na festiwalu zanurzyć się w „dzikim winie”, oczywiście nieco na rockowo. I którzy tuż przed występem zapewniali wokalistę: „Spokojnie, co ma być, to będzie. On tu jest. Jest z pewnością. I z pewnością pomoże”. Ta pomoc to „Brązowe Serce” zdobyte przez Maćka na „Korowodzie” w ubiegłym roku. To późniejsze koncerty z Renatą Przemyk, Jackiem Wójcickim i kompozytorem, nie tylko Grechuty, Janem Kantym Pawluśkiewiczem. To coś to – uwaga – także zupełnie nie-rockowe kolędy, których rockman z pewnością w innych okolicznościach nigdy w życiu by nie nagrał. Wreszcie jego . Bardzo Istotne i Osobiste . Zatrzymanie. Po to, by zobaczyć, że świat także chciałby stanąć na chwilę w miejscu. Po to, by ludzie, którzy w nim żyją, poczuli, jak o świcie pachnie trawa. – Nie zawsze jesteśmy otwarci na to, co mówią ptaki, nawet nie zawsze na to, co mówią anioły – przyznaje Krzysztof Maciejowski, kompozytor teatralny z Bielska-Białej, skrzypek wirtuoz z zespołu „Dzień Dobry” (w ubiegłym roku I nagroda na festiwalu). – Tak się dzieje najczęściej wtedy, gdy życie daje nam w kość, gdy zbyt wiele zabiera. Krzysztof kiedyś zbyt wiele w życiu tracił. Najpierw mamę, kiedy był jeszcze nastolatkiem. A potem też ojca i dom. Tułał się po rodzinach zastępczych. Trafiał w nieciekawe zaułki. – Na oślep poszukiwałem dobrego ducha, który wskaże mi drogę do dobrego świata – wspomina. – Prawdę mówiąc, szukałem swojego anioła. Ale długo nie potrafiłem wsłuchać się w jego podszepty. cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość cd_________________
Pewnego dnia jednak Krzysztof wyraźnie usłyszał w radiu pieśń o człowieku, który stracił dom. Stracił właściwie wszystko. Ale wytłumaczyć umiał sobie, że „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Więc Krzysztof też uwierzył. Markowi Grechucie, który opowiedział mu historię o straceńcu. I zaczął słuchać Grechuty tak, jakby słuchał odnalezionego anioła. Zaufał mu i zatęsknił do świata, który – jak zapewniał Krzysztofa pieśniarz – ma i blask, i siłę. I z którym można być w zmowie. O takim świecie, z którym i w którym człowiek żyje w harmonii, zamarzył też Piotr Mirecki, kickbokser i kajakarz, teolog i pożeracz książek. Wreszcie gitarzysta, zafascynowany lasem, śpiewem ptaków i flamenco. I także Jan Stachura, również gitarzysta. Dziś instruktor gry na gitarze w bielskim domu kultury, kiedyś… sprzedawca hot-dogów na dworcu. Człowiek-orkiestra. Myśliciel i żartowniś, mistrz wschodniej medytacji i polski Indianin z własnym tipi. I – jak zapewniają jego przyjaciele – z własnym, trzecim okiem. Okiem duszy, źródłem intuicji, która zawsze odnajduje w życiu odpowiednie podpowiedzi. To intuicja sprawiła, że kiedy pięć lat temu Jan spotkał Piotra, kiedy usiedli do wspólnego grania z Krzysztofem i jeszcze ze Staszkiem Joneczko, akordeonistą i radiowcem, kiedy zaprosili do wspólnej muzycznej podróży młodziutką basistkę Małgosię (dziś żonę Jana), to z tego spotkania zrodziło się wspólne granie i śpiewanie. Wkrótce potem pod wspólnym szyldem, jako zespół „Dzień Dobry”, zagrali i zaśpiewali pieśń, którą od lat nucił Krzysztof – „ważne są tylko te dni…”. – Nie mogliśmy tego nie zaśpiewać. To wielkie przesłanie nadziei – wyjaśnia Piotr. Dla „Dzień Dobry” twórczość krakowskiego artysty to gotowy zestaw odpowiedzi na to, jak żyć w zachwycie. W zachwycie dla stworzenia i Stwórcy, natury i jej tajemnic, dla miłości. – Chciałbym kiedyś tak pięknie opisać miłość do mojej żony – dodaje Piotr. – Chciałbym jej ofiarowywać koniki cukrowe i pęk czerwonych melancholii. Choć prawdą jest również to, że Marek Grechuta lubi stawiać pytania bez odpowiedzi. cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość cd________________
Ale czy ważna jest odpowiedź na pytanie o to, kto „pierwszy był fakirem? Kto pierwszy astrologiem? Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem?”? – A może ważniejsza jest wiara w to, że człowiek, jeśli chce, może więcej niż nawet jest w stanie sobie wyobrazić? – zastanawia się trochę retorycznie Małgosia Stachura. Na przykład aparat. Pewnego dnia mąż Małgosi, Jan, z pomocą swojego trzeciego oka wyobraził sobie, jak zespół „Dzień Dobry” śpiewa nieznaną szerokiej publiczności piosenkę Grechuty, do napisania której zainspirował twórcę portret Luni Czechowskiej pędzla Amedeo Modiglianiego. Opowieść o znudzonej pozowaniem modelce, która marzy o tym, by artystę zastąpił jakiś sprzęt. Taki, co „pstryk zrobi. I już masz obraz mojej twarzy”. – W czasach, w których tworzył Modigliani, aparat fotograficzny był rzeczą jeszcze tak abstrakcyjną jak dla nas życie na Marsie – śmieje się Krzysztof. – Grechuta podpowiada nam zatem, że to, co uważamy za niemożliwe, jest tylko naszym złudzeniem. Wszystko jest możliwe, czasem tylko trzeba chwilę poczekać. Aż w końcu się stanie. I stało się tak, że najpierw „Aparatem” zespół z Bielska-Białej dwa lata temu wbił w fotele publiczność i jurorów festiwalu Grechuty, a potem otrzymał najwyższe laury. Po czym, za namową wielu dobrych duchów, za sprawą Danuty Grechutowej i Anny Treter, zabrał się do nagrywania płyty. Krążek, w większości poświęcony pieśniom Marka Grechuty (choć znajdą się na nim także utwory zespołu) ujrzy światło dzienne pod koniec zimy. Rzecz oczywista, nie zabraknie na niej opowieści o człowieku, który stracił wszystko. A potem, jak skrzypek i kompozytor Krzysztof, jak wszyscy, którzy wsłuchali się w Grechutę, zyskał wiarę i nadzieję. I wieczne towarzystwo anioła, w którego słowa warto się wczytać. W słowa, które trzeba ocalić od zapomnienia, bo ciągle mają moc. Bo dzięki nim ludziom udaje się żyć w tajemnej zmowie ze światem. SONIA JELSKA ____________ Więcej informacji na temat festiwalu „Korowód” znajdziemy na jego stronie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ciekawie tu
Zajrzalam tu,przeczytalam ciekawe wywiady i teraz mowię dobranoc.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość a moze by tak
podawać jakieś przepisy? Święta juz niedlugo i chętnie skorzystalibyśmy z nich. Dzisiaj ja serwuję przepis na sernik,mój ulubiony. Składniki: 1 kg sera, 1 szklanka cukru (może być więcej jeśli ktoś lubi słodko), 2 budynie śmietankowe lub waniliowe (mogą być z cukrem), 9 jaj, paczka rodzynków, 1 kostka masła (może być 1/2 kostki margaryny "Kasi" + 1/2 kostki masła), cukier waniliowy, 1 łyżeczka proszku do pieczenia. Sposób wykonania: Cukier, cukier waniliowy, masło i żółtka utrzeć mikserem 10 minut. Następnie małymi partiami dodawać ser (zmielony 1 raz przez maszynkę) i ucierać. Dodać budynie oraz proszek do pieczenia i dalej ucierać. Ubić pianę na sztywno i dodać do masy. Delikatnie dobrze wymieszać. Dodać rodzynki opruszone mąką. Masę serową możemy upiec ze spodem z ciasta kruchego lub samą. Piec w temperaturze 150 - 160 stopni C około 1,5 godziny, aż będzie złoto - brązowy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wolę strawę duchową
Katarzyna Boni oprowadza nas po Rzymie... Rzym w sześciu odsłonach.....Wieczne miasto nie jest do podziwiania z dystansu, jest do przeżywania. Błąkając się po nim, pozwólmy sobie na radość odkrywania detali Gdy w sercu Forum Romanum rozwarła się buchająca ogniem czeluść, bohaterski Marek Kurcjusz poświęcił życie, skacząc w otchłań i czyniąc miasto nieśmiertelnym. Właśnie dlatego niektórzy uważają, że Rzym jest Wiecznym Miastem. Ja jednak myślę, że Rzym jest wieczny, bo czerpie sam z siebie. Kolejne jego warstwy budowane były na fundamentach poprzednich. Rzym stał się mistrzem przemieniania starego w nowe, wykorzystywania, adaptowania. Dlatego jest samowystarczalny - wieczny. Będąc w Rzymie, nie można nie zwiedzać, ale miasto niczego na nas nie wymusza. Nie musimy szukać historii - znajdzie nas sama.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Odsłona I.
Via Appia Ta droga była już staruszką, kiedy Brutus spiskował przeciwko Juliuszowi Cezarowi, kiedy Neron tworzył pomnik ku swojej czci i kiedy mieszkańcy bawili się podczas studniowych igrzysk na otwarcie Koloseum. Budowę Via Appia rozpoczęto 300 lat przed narodzinami Chrystusa. Droga zaczynała się w sercu Rzymu, tuż obok największego cyrku miasta - Circo Massimo - a kończyła pod Neapolem. Do dziś pokrywają ją bazaltowe kamienie, po których wędrowali Rzymianie, by składać hołd zmarłym. Jako że prawo zabraniało chowania ciał na obszarze miasta, Via Appia od momentu przekroczenia murów zamieniała się w cmentarz: marmurowe nagrobki z posągami półnagich herosów, mauzolea wyglądające jak twierdze. Przy Via Appia ciągną się również katakumby (podziemne korytarze z grobami) - miejsce spoczynku pierwszych chrześcijan. Kiedy tam byłam, po Via Appia Antica (jest też Nuova) jeździli rowerzyści, spacerowali ludzie z psami. Próbowałam sobie wyobrazić, jak kiedyś wyglądała droga wyłożona szaro-czarnymi kamieniami, obsadzona po bokach ciemnozielonymi drzewami, z bielą marmurowych nagrobków pomiędzy nimi. Kiedyś nagrobki stały tuż obok siebie, dziś zachowały się nieliczne - okradzione, potłuczone i poobijane. Dla współczesnych rzymian Via Appia to miejsce spacerów, swoisty park stosunkowo niedaleko od centrum. Łatwo tam dojechać autobusem i urządzić sobie piknik na łące przy zamkniętym kamiennym kościółku naprzeciwko antycznego mauzoleum.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Odsłona II.
Domus Aurea Prosta brama uchyla się, dziewczyna z kręconymi włosami i w kasku na głowie uśmiecha się do nas: - Zapraszam. Wejdźcie do Domus Aurea, złotego pałacu Nerona. Po pożarze, który doszczętnie zniszczył kilka dzielnic, nie oszczędzając cesarskich pałaców, Neron postanowił skorzystać z okazji i za publiczne pieniądze wybudował sobie posiadłość tak wspaniałą, że drugiej takiej nie było w całym starożytnym świecie. Cały kompleks łączył wzgórza Palatyn i Eskwilin. Na jego terenie Neron wyczarował park ze sztucznym jeziorem, połaciami lasu i dzikimi zwierzętami. Do pałacu kazał doprowadzić rurociągi z wodami termalnymi oddalonymi o 20 km od Rzymu. Westybul był tak ogromny, że mieścił się w nim ponad 30-metrowy posąg Nerona - boga słońca. W centrum pałacu zbudował kaplicę z kamienia księżycowego, przez który przechodziło światło. Sklepienie jednej jadalni kręciło się, naśladując ruch niebios, a na ucztujących z otwieranego sufitu spadały tysiące płatków róży. Dom nie bez powodu został nazwany złotym - złoto zdobiło ściany, posągi, mozaiki, zastawy stołowe. Tam, gdzie kiedyś były lasy, ciągną się zatłoczone arterie, a zamiast zwierząt kręcą się ludzie. Dziś w miejscu jeziora stoi Koloseum, niedaleko, przysypany ziemią, kryje się dawny pałac szalonego władcy. W kaskach na głowach zagłębiamy się pod ziemię. Słuchając opowieści przewodniczki, nagle widzę, jak ceglane ściany rozstępują, się ukazując ogromny ogród. Obracam się, słysząc szum wody - to ożyła fontanna w ścianie. Promienie słońca odbijają się w posadzce zalanej wodą. Na suficie zachowała się szklana mozaika ukazująca dwie postacie - tańczące, walczące? Choć dziś ściany są ze zwykłych cegieł, widać na nich ślady po marmurze, który też odbijał światło dnia. Dom Nerona odkrył przez przypadek pod koniec XV w. młody rzymianin. Ziemia osunęła mu się pod nogami i ku swojemu zdziwieniu znalazł się w komorze ozdobionej cudownymi, kolorowymi freskami. Pałac ogołocono z kosztowności, kiedy kolejny cesarz użył go jako fundamentu pod publiczne termy. Podczas przebudowy sale Domus Aurea zostały wypełnione do dwóch trzecich wysokości piachem i gruzem, dlatego malarze (wśród nich Rafael i Michał Anioł) mogli spuszczać się na linie w głąb ziemi i chodzić po przygotowanym gruncie na wysokości sufitów. Niektórzy zostawili nawet swoje podpisy, które dziś - po usunięciu gruzu - możemy oglądać z odległości kilku metrów od ziemi. Niestety, nikt nie pomyślał o zabezpieczeniu fresków - powietrze razem z deszczem dostającym się przez wykopane otwory dokonało dzieła zniszczenia. Dziś niektóre ściany są czerwone, ale z trudem odnajdziemy na nich ślady wijących się winorośli, rozchylających się pąków kwiatów czy kiście winogron. Malarze zrobili kopie malowideł - freski z domu Nerona stały się inspiracją dla ścian m.in. w Muzeach Watykańskich. Nam pozostaje nadzieja, że w nie odkopanych jeszcze salach, do których nie dotarli renesansowi malarze, zachowały się nietknięte malowidła zdobiące Domus Aurea (rezerwacje: www.pierreci.it).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Odsłona III.
Pasquino Wędrując po Rzymie, wcześniej czy później trafimy do Centro Historico - najbardziej znanych fontann, placów i sklepów. Za każdym rogiem kryją się miejsca, które kojarzymy z lekcji historii, filmów Felliniego i... pokazów mody: Fontana di Trevi, Piazza Navona, kościół Santa Maria del Popolo, Campo di Fiori, Schody Hiszpańskie... Łatwo przeoczyć niewielkie Piazza Pasquino w pobliżu Piazza Navona. Znajduje się na nim pierwszy "mówiący" pomnik Rzymu z 1501 r. nazwany przez mieszkańców Pasquino najprawdopodobniej na cześć krawca, który mieszkał w pobliżu - nie bał się krytykować władz i papieża. Sam posąg pochodzi z III w p.n.e. i przedstawia herosa, dziś już trudno stwierdzić którego, gdyż jest poobijany, brakuje mu rąk i nóg, rysy twarzy zatarły się od działania wody. Podobno w średniowieczu służył jako kamień pozwalający suchą nogą przejść po błotnistym terenie. To na nim w 1501 r. zawisły pierwsze paszkwile wymierzone przeciwko papieżowi i jego administracji. Najsłynniejszy z nich był reakcją na decyzję Urbana VIII wywodzącego się z bogatego rodu Barberinich o przetopieniu brązowych ozdób z Panteonu na kolumny w Bazylice św. Piotra. Gdy ogłoszono tę decyzję, na pomniku Pasquino zawisła kartka: "Czego nie zrobili barbarzyńcy, tego dokonali Barberini". Z czasem "mówiących" pomników przybywało. Stały w najbardziej ruchliwych punktach miastach tak, żeby jak najwięcej ludzi zdążyło przeczytać paszkwile, zanim zerwie je straż. Dziś pomnik Pasquino oklejony jest kartkami z rymowanymi krytykami rządów Berlusconiego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Odsłona IV.
Cmentarz protestancki Ze stacji metra Piramida wychodzimy na nieregularny plac. Panuje tu zamieszanie: odchodzą pociągi, ulice przecinają się pod dziwnymi kątami. Włosi w garniturach piją na śniadanie kawę, pogryzając słodkie rogaliki. Nad placem dominuje biała piramida Cestiusza - grobowiec rzymskiego ekwity z 12 r. p.n.e. Zachowała się głównie dzięki rzymskiemu zmysłowi do nadawania nowego znaczenia rzeczom już istniejącym i ponownego ich wykorzystywania. W III w. włączono ją w ciąg nowych murów okalających wiecznie rozrastające się miasto. Dziś stoi odgrodzona od ulicy, niedostępna, wyniosła, poszarzała. Prowadzi w cichą uliczkę z murem z jednej strony, parterowymi domkami z drugiej. Za murem kryje się protestancki cmentarz założony w XVIII w. dla obcokrajowców niekatolików, którzy umarli w Rzymie. Kiedy przejdziemy przez niewielką bramę, znajdziemy się w innym świecie. Wszystko tu jest białe: nagrobki, anioły opłakujące zmarłych, zasmucone figury, skromne krzyże. Naokoło panoszy się zieleń - palmy, pinie, pnącza, agawy, barwinki wciśnięte między nagrobne płyty i białe róże zasadzone przy ścieżce. Słońce otula cmentarz ciepłym kolorem. Dlatego tak bardzo lubią go słynne rzymskie koty - wylegują się na płytach, w donicach, przy ścieżkach. Mruczą, ocierają się, towarzyszą w zwiedzaniu, pomagają w kontemplacji. Są strażnikami i dobrymi duchami tego miejsca. Niektóre mają nawet swoje dostosowane do rozmiarów nagrobki w dalszej części cmentarza. Angielski poeta Percy Shelley (1792-1822) napisał, że niektórzy mogą zakochać się w śmierci na myśl o byciu pochowanym w tak uroczym miejscu. Niedługo potem utonął u wybrzeży Italii, a jego prochy trafiły w miejsce, które tak go urzekło. Zielono-białe królestwo słońca i kotów jest również miejscem wiecznego spoczynku przyjaciela Shelleya, poety Johna Keatsa (1795-1821).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Odsłona V.
Zatybrze Wąskimi uliczkami Getta, za plecami Teatro Marcello próbuję trafić na Zatybrze. Zapada zmierzch, skrzeczące czarne ptaki fruwają po różowym niebie. To, co z początku wydawało się ślepą uliczką, okazuje się furtką do Tybru. Jeszcze tylko kamienny mostek, wyspa, drugi kamienny mostek, szeroka ulica i nagle wszystko cichnie i maleje. Rzym traci swoją monumentalność i historyczność. Są tylko ciche domki w toskańskich kolorach: ochra, brunatny pomarańcz, przygaszona czerwień, obdrapana żółć. Rogi domów zdobią rzeźbione metalowe parasole, które chronią świętych w narożnikach przed deszczem. Idę w stronę viale di Trastevere. Coraz więcej knajpek, coraz gwarniej, coraz tłumniej. Na maleńkim Piazza del Drago, który właściwie nie jest placem, a poszerzonym skrzyżowaniem dwóch ulic, kryje się knajpka Il Ponentino. Ponętna nazwa powinna każdego zachęcić, żeby wejść do środka, a szczególnie tych, którzy uważają, że dzień bez makaronu jest nic niewart. Najdoskonalsze jest ravioli z łososiem. Małe, ręcznie robione pierożki, po włożeniu do ust powoli rozpuszczają się, odkrywając przed nami kolejne warstwy smaku. A jeśli to czwartek, należy koniecznie poddać się szaleństwu gnocchi. Tylko tego dnia restauratorzy zabierają się do ręcznego wyrabiania tych mączno-ziemniaczanych grudek. Na świeże gnocchi w sosie na bazie sera gorgonzola, w pomidorach z bazylią, ze świeżym pesto, w ostro doprawionym sosie ze śmietaną i grzybami, przychodzą tłumy. Idę via della Lungaretta od strony wyspy. Za viale di Trastevere zaczyna się zabawa. Stragany z biżuterią, torebkami, szalikami, pamiątkami (nie do końca wiecznymi) z Wiecznego Miasta. Sklepy z płytami, których nie znajdziemy w Polsce (gigantyczna kolekcja Paolo Contego, najlepsze utwory Gianny Nannini), skórzane buty najwyższej jakości. Ulice odurzają zapachem lawendy sprzedawanej na wagę. Choć temperatura oscyluje w granicach zera, na ulicy porozstawiane są stoliki oświetlane płomieniami grzejników. Przy via della Lungaretta, na małym placyku, a może po prostu parkingu, pod ścianami rozgościły się trattorie, winiarnie, kafejki i restauracje. W oknach migoczą lampki, wejścia porośnięte są bluszczem. W winiarni każdy wolny centymetr ściany pokrywają butelki, na stołach płoną świeczki. Karta zawiera dwie strony dań i 30 stron win. Lasagna ma kremową konsystencję przełamaną pikantnością przypraw. Bakłażany zapieczone w pomidorach i parmezanie przyjemnie kłują w język, a malutkie sakiewki z makaronu kryją w sobie niespodziankę, która ciągle śni mi się w najmilszych snach o biesiadowaniu - gruszki z szafranem i łagodnym serkiem, trochę na słodko, trochę na słono (nawet nie zauważyłam, kiedy osiem sakiewek znikło z mojego talerza). Zatybrze było kiedyś dzielnicą biedoty, gorszą stroną Tybru. Jedynym ciekawym punktem był kościół Santa Maria di Trastevere z pięknymi mozaikami. W pewnym momencie Trastevere przejęli artyści. Mają tu swoje sklepiki z biżuterią, ciuchami, butami. Zaraz też zaczęły się otwierać knajpki z klimatem: drewniane, belkowane sufity, kamienne posadzki, światła migoczące w oknach. Nie ma tu naganiaczy jak w centrum, którzy ciągną do środka lokali. Na Zatybrzu sami tworzymy swoją trasę - za każdym razem inną, odkrywającą coś nowego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Odsłona VI.
Moja własna Rzym zwiedzałam nie pierwszy raz, więc powoli zaczynam tu mieć swoje miejsca. Largo di Torre Argentina - antyczny plac z ruinami świątyń i teatru, dziś otoczony renesansowymi budynkami. Odsłonięte, oświetlone kamienie stały się domem dla kotów. Będąc tu za pierwszym razem, próbowałam je policzyć - doszłam do pięćdziesięciu kilku i pogubiłam się. Fontanna di Trevi ze ścianą wody, na której wyświetlano słynną scenę ze "Słodkiego życia" Felliniego, a później częstowano lokalnym winem i serami w czasie białej nocy. Uliczki przy Santa Maria Maggiore z ukrytymi podwórkami, skąpanymi w słońcu, porośniętymi bluszczem. Przechodzę tamtędy i wracają wspomnienia, ale za każdym razem odkrywam też coś nowego. Nawet w miejscach, które już znam: na Forum Romanum, w Muzeach Kapitolińskich czy w katakumbach. Kiedy wrócę do Rzymu po raz kolejny, na pewno znowu mnie zaskoczy jakąś legendą, historią, imprezą. Klimatem właściwym tylko sobie. Miłego spacerku po Rzymie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kto nie lubi podróży
Zwiedzanie, poznawanie nowych ludzi i obcych kultur to prawdziwa frajda. Zabytki Rzymu są niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tak naprawdę
nie powinniśmy wyjeżdżać bez zapoznania się z obyczajami panującymi w danym kraju. Ich nieznajomość może być nie tylko kłopotliwa, ale nawet niebezpieczna, jeśli na przykład niechcący obrazimy kogoś swoim zachowaniem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość dziwny obyczaj
W Wielkiej Brytanii trzeba się wystrzegać pokazywania liczby dwa poprzez podnoszenie dwóch palców z grzbietem dłoni zwróconym ku rozmówcy. Jest to bowiem równoznaczne z pokazaniem środkowego palca, a co znaczy ten gest, nikomu chyba tłumaczyć nie trzeba. Jednak podnoszenie dwóch palców, gdy grzbiet dłoni zwrócimy w innym kierunku niż rozmówca, jest całkowicie akceptowane.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wyśpiewać życie
A teraz przeczytajcie!:) ciekawe.. Kiedy, tak jak José Carreras, zgodnie z lekarskimi rokowaniami miało się umrzeć w wieku czterdziestu lat, to każda chwila po sześćdziesiątce jest rozkoszą. Często pytam ludzi o najpiękniejszy dzień w ich życiu i dziwię się, gdy nie potrafią odpowiedzieć – mówi José Carreras. – Zastanawiają się, czy był nim ślub, narodziny dzieci, podjęcie pracy... Ja nie mam problemu z wyborem – pamiętam każdą minutę 21 lipca 1988 roku. Nigdy przed tym dniem ani po nim tak intensywnie nie odczuwałem szczęścia. Śmiało mogę powiedzieć, że tego dnia narodziłem się na nowo... Zwyciężyłem chorobę 21 lipca 1988 roku José Carreras obudził się wcześnie rano, wszedł do sypialni dzieci: piętnastoletniego Alberto i dziesięcioletniej Julii, delikatnie pocałował syna w czoło, a córkę w policzek. Wyszedł do ogrodu. Na nodze usiadł mu chrząszcz, kiedyś odpędziłby go niecierpliwym ruchem ręki, teraz obserwował uważnie. Wspominał sen sprzed kilku dni: opierał się w nim o reling na ogromnym statku znajdującym się na pełnym morzu, podziwiał wschód słońca i zmieniające się barwy nieba. Sen uznał za dobry znak, był przekonany, że jest symbolem jego powrotu na scenę. I do „świata żywych”. Dzień spędził z rodziną, ćwiczył głos, akompaniując sobie przy fortepianie. Wieczorem pojechał do teatru, długo rozmawiał z dawno niewidzianymi kolegami. O 22 wyszedł na scenę. Głos uwiązł mu w gardle. – Nie bądź idiotą – powiedział do siebie. – Czego tu właściwie szukasz? Będziesz płakał czy śpiewał? Dopiero po chwili rozpoczął koncert. Chciał, żeby każdy z widzów czuł, że śpiewa właśnie dla niego. Głos miał tego dnia wyjątkowo silny, zupełnie jakby nigdy nie przeszedł niszczących struny zabiegów chemioterapii. Owacjom na stojąco nie było końca, a José Carreras tego dnia zrozumiał, że wygrał w walce z chorobą. Kiedy spoglądał na słuchających go ludzi, postanowił, że… stanie się lepszym człowiekiem. cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wyśpiewać życie
Nigdy nie straciłem nadziei – Zawsze byłem zdrowym, silnym mężczyzną, nie męczyły mnie wielogodzinne próby przed spektaklami ani same występy. Latem 1987 roku czułem się jednak rozbity, zmęczony… W lipcu poszedłem do dentysty, bolał mnie ząb, lekarz przepisał mi antybiotyk, który nie pomógł, było ze mną coraz gorzej. Kręciłem wtedy film, byłem tak słaby, że nie mogłem pracować. Zdecydowałem się zrobić badania. Wierzyłem, że jestem po prostu przemęczony i potrzebuję witamin, może zmiany diety. Wyniki badań były jak uderzenie pięścią między oczy. Nie pozostawiały złudzeń… białaczka limfoblastyczna. Lekarze nie ukrywali, że mój stan jest bardzo poważny, dawali dziesięć procent szans na przeżycie. Śpiewak przeżył szok. Wszystko przecież tak dobrze się w jego życiu układało: kochał muzykę, występował na najsłynniejszych scenach świata, miał szczęśliwą rodzinę, 41 lat i jak się wydawało cudowną przyszłość. – Huśtawka nastrojów była nie do zniesienia. Jednego dnia wydawało mi się, że wyzdrowieję, drugiego żegnałem się w duchu z rodziną. Pytałem Boga, co zrobiłem nie tak, że pokarał mnie chorobą. Podczas pobytu w szpitalu zetknąłem się z bólem, rozpaczą. Widziałem cierpiące dzieci, nawet niemowlęta. Zrozumiałem, że choroba to loteria, dzieło przypadku. A ja miałem przecież dla kogo żyć, o co walczyć. Pomyślałem, że jeżeli na 100 chorych na leukemię jednemu udaje się przeżyć, to będę nim właśnie ja! cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wyśpiewać życie
Wykorzystać sławę Kolejne miesiące były dla Carrerasa bardzo ciężkie: przeszedł chemioterapię, radioterapię, przeszczep szpiku kostnego. Nie poddawał się, przekonany, że w walce z chorobą liczy się nie tylko ciało, ale i psychika człowieka. W najtrudniejszych chwilach czytał listy od przyjaciół i obcych ludzi. Powtarzał sobie, że nie jest sam, że pozytywną energię wysyłają mu tysiące osób. Koledzy „po fachu”, Luciano Pavarotti i Placido Domingo wspierali go, „zabraniając” chorować, bo „nie chcą zostać bez konkurencji”. – Gdy lekarze powiedzieli mi, że mój organizm zwalczył komórki rakowe, byłem tak słaby, że nie miałem nawet siły okazać radość. Powiedziałem jednak mojemu bratu Alberto, że zwyciężyłem dzięki wewnętrznej sile. Woli życia. Zwierzyłem mu się też, że pierwszego dnia choroby postanowiłem założyć fundację na rzecz zwalczania leukemii. Chciałem, żeby nawet najmniejsze szpitale wyposażyć w nowoczesne urządzenia, tak aby każdy pacjent miał dostęp do najnowocześniejszych metod leczenia. Chciałem wykorzystać swoją sławę w dobrym celu, wiedziałem, że jestem w stanie zachęcić ludzi do wspomożenia tych, którzy potrzebują pomocy. Carreras zaznacza, że choroba obudziła w nim wrażliwość na potrzeby innych, nauczyła współczucia i cieszenia się każdą chwilą. Zrozumiał także, że prawdziwa radość kryje się w dawaniu, dlatego też oprócz pracy w swojej fundacji uczestniczy w wielu przedsięwzięciach charytatywnych. cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wyśpiewać życie
Trzech tenorów dla muzyki i ludzi – W 1990 roku śpiewałem we Florencji, ktoś powiedział: „José, dajemy szczególny koncert z okazji finału Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej i pomyśleliśmy, żeby zebrać 20 najlepszych na świecie śpiewaków operowych, urządzić coś w rodzaju wokalnego maratonu”. A ja na to: „A czy nie sądzisz, że publiczność miałaby większą frajdę, gdyby zorganizować występ trzech tenorów i przeznaczyć pieniądze na działalność charytatywną?”. Luciano Pavarotti, Placido Domingo i ja. Łączyła nas nie tylko miłość do muzyki, ale i do ludzi. Koncert w Rzymie w lipcu 1990 roku okazał się takim sukcesem, że trzech tenorów w ciągu następnych 15 lat wystąpiło razem 30 razy. Śpiewacy zaprzyjaźnili się. Kiedy Luciano Pavarotti był ciężko chory, Carreas odwiedzał go wielokrotnie. Rozmawiali godzinami. – Wiesz, José, w niebie chyba nagrodzą mnie za to, że nauczyliśmy ludzi kochać operę – żartował Luciano. – Z muzyką żyje się łatwiej i piękniej – przytakiwał José. – A ty swoim głosem potrafisz czarować. Gdy w 2007 roku Pavarotti zmarł, Carreras zastanawiał się, czy kontynuować karierę. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego głos nie ma już takiej mocy jak kiedyś. – Stwierdziłem jednak, że mam 62 lata i jeszcze wiele do wyśpiewania – żartuje. – Kiedy zgodnie z rokowaniami powinno się umrzeć w wieku 40 lat, to każda chwila po sześćdziesiątce jest rozkoszą. Człowiek rozumie, że może być szczęśliwy zawsze i wszędzie, bez względu na wiek. Hiszpańskie przysłowie mówi: „Jednych los niesie na swoich skrzydłach, innych ciągnie za sobą”. Nigdy jednak nie wolno nam tracić nadziei. cd

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość bo muzyka...
Czy muzyka może pomóc w trudnych chwilach? José Carreras upodobał sobie koncert 2 c-moll Sergiusza Rachmaninowa, uważa, że dzięki niemu przetrwał najtrudniejsze chwile. • Nuć, mrucz, podśpiewuj – koncentruj się na dźwiękach wydobywających się z krtani. Nie ma znaczenia, czy twój śpiew jest ładny, ma po prostu sprawiać ci przyjemność. • Jeżeli grasz na jakimś instrumencie, rób to tak często, jak to tylko możliwe. • Wyjdź do lasu, idź do parku czy na łąkę. Spaceruj, nie myśl o codziennych problemach. Podejdź do drzewa, kwiatów, trawy. Poczuj ich zapach, zatrzymaj się. Zamknij oczy, zrelaksuj się, zauważysz, że robi się coraz ciszej. Po chwili wokół ciebie zacznie rozbrzmiewać muzyka. Najpierw usłyszysz szmer, potem otoczą cię inne dźwięki. ANNA FORECKA

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość kocham muzykę
Zgadzam się! Muzyka uspokaja,wycisza,nastraja pozytywnie.Pełny relaks.Bardzo ciekawe posty!Pozdrawiam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość /pozdrawiam/
DZIEŃ DOBRY! Sen - zagląda w naszą dusze obnażając naszą codzienność zawstydzony tym co zobaczył z promieniami słońca odchodzi czekając wieczoru.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość też coś mam
Chłodny miesiąc Cóż to za muzyka ze źle dostrojonego radia, która usiłuje mi umilić wieczór? Dla kogo ma być pociechą, a dla kogo rozrywką? Czy tylko dla nocnych Marków? A co w takim razie z rannymi Piotrkami, którzy wstając mogą się jeszcze na nią załapać. Kończymy się na uszach i dalej pleni się cisza? Miałeś farta i tylko dlatego siedzenie z nosem w pustej szklance może wprawić cię w niezły trans? Podmorski kabel udziela rybom dobrych przykładów więc cud się nie powtórzy i nikt już do nas stamtąd nie przyjdzie? Mało wątpliwe, żeby liczyć na taką uprzejmość.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość andrzejkowa wróżba.
dziewczyny wysiewały w garnkach lub na skrawku pola ziarna lnu i konopi, które zagrabiano męskimi spodniami, w nadziei, że sprowadzi to do domu kandydata na męża (Kresy Wschodnie) jeśli dziewczyna pościła przez cały dzień i modliła się do świętego Andrzeja, to we śnie mógł ukazać się jej przyszły ukochany (powszechne) jeśli ucięta przez pannę w dniu świętego Andrzeja gałązka wiśni lub czereśni zakwitła w wigilię Bożego Narodzenia, dziewczyna mogła liczyć na rychłe pójście za mąż (powszechne) ❤️❤️❤️ Jakie inne znacie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość sprawy spadkowe
Nie lubimy myśleć o śmierci. Pewnie dlatego zwykle nie planujemy, co stanie się z tym, co posiadamy, gdy nas zabraknie. A przecież rozporządzenie majątkiem za życia pozwala uniknąć wielu problemów rodzinnych. Gdy mija rozpacz spowodowane odejściem bliskiej osoby, zaczynają się spekulacje, komu przypadnie spadek, który po niej pozostał. Jak wszystko, co łączy się z pieniędzmi, tak i to budzi duże namiętności między krewnymi. Często na tym tle dochodzi do waśni, które nie wygasają przez lata. Dlatego, aby uniknąć nieporozumień, warto poznać zasady kierujące dziedziczeniem. Testament – jaki wybrać? Spadkodawca ma prawo rozporządzać swoim majątkiem, jak chce. Może przekazać go jednej osobie lub podzielić między kilku spadkobierców. Temu służy testament. Musi on zawierać wolę tylko jednej osoby. Odróżniamy testamenty: - Notarialny. Spisuje się go przed notariuszem w formie aktu notarialnego. Oryginał zostaje w kancelarii. Opłata za taki testament wynosi 50 zł, a jeżeli zawiera jakiś dodatkowy zapis lub polecenie – 150 zł. - Pisemny, tzw. holograficzny. Spadkobierca musi napisać go własnoręcznie, podpisać i opatrzyć datą. Z treści testamentu powinno jasno wynikać, komu i jaka część majątku przypada. - Ustny (allograficzny), tzw. urzędowy. Spadkodawca wyraża swoją wolę w obecności dwóch świadków i przedstawiciela administracji państwowej (wójta, burmistrza) albo kierownika stanu cywilnego. Oświadczenie zostaje spisane w protokole, odczytane w obecności świadków, którzy wraz ze spadkodawcą muszą je podpisać. Gdy istnieje obawa rychłej śmierci spadkodawcy, można sporządzić testament ustny o charakterze szczególnym. W takiej sytuacji spadkodawca oświadcza swoją wolę przy trzech świadkach. Taki testament traci ważność po pół roku. Uwaga! Testament można w każdej chwili zmienić lub odwołać. Wystarczy spisać nowy dokument lub zniszczyć wcześniej sporządzony bądź usunąć z niego istotny dla ważności element, np. podpis lub datę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×